Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Aktorka - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aktorka - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 423 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRI­MA­DON­NA NA PRO­WIN­CYI.

– Nie­zgra­bia­szu, do­lej Ja­maj­ki! do ni­cze­go ten pierw­szy ły­soń!

– Pierw­szy ko­mik – chcia­łaś po­wie­dzieć, pierw­sza mat­ko.

– Tyl­ko bez eks­pen­su dow­ci­pu, sza­now­ni ko­le­dzy, zbrak­nie go wam na dnie uro­czy­stej

– Ty bo nie masz, ani jed­ne­go uro­czy­ste­go dnia w roku.

– Mam te za­wsze, w któ­rych gram twe­go syna.

– Jaki grzecz­ny! czy przy­pad­kiem nie­chcesz ode­mnie po­życz­ki?

– Mam całą pra­wie gażę w kie­sze­ni.

– Po­czci­wy dy­rek­tor, ob­szedł się z nami po kró­lew­sku. – Albo mu nie pra­cu­je­my jak woły!

– Ha, ha, ha! za­śmia­ło się to­wa­rzy­stwo – Ma­ce­doń­czyk pra­cu­je.

– Nie lu­bię tego epi­te­tu, raz mó­wi­łem! Nie je­stem Ma­ce­doń­czy­kiem, ale wiem co mi się na­le­ży.

– Szklan­ka pon­czu. Pij zgryź­liw­cze. No da­lej, zdro­wie Me­la­nii i lep­szy jej hu­mor!

– Praw­da, za­sę­pio­na cze­goś na­sza go­spo­sia.

– Zła, nie za­sę­pio­na.

– Mat­ko, może to ten tłu­sty oby­wa­tel, znu­dził na­szą pri­ma­don­nę?

– Wła­śnie, że mnie chciał za­nad­to ba­wić. Lecz nie­chaj w moim domu, do­bry hu­mor pa­nu­je. Zdro­wie ta­len­tów dra­ma­tycz­nych!

– W licz­bie mno­giej? pro­szę!

– O to­bie nie my­śla­łam.

– Pro­te­stu­ję. Prze­dyw­szyst­kiem zdro­wie na­szej ślicz­nej, pulch­niut­kiej Me­la­nii!

– Ma­ce­doń­czy­ku, ty się coś za­czy­nasz ko­chać we mnie?

– Moja Me­lan­ciu, ty mnie przy­najm­niej tak nie na­zy­waj.

– Więc: "mój Wa­lu­siu", cze­go mi ty tak schle­biasz?

– Schle­biam? jak cię sza­nu­ję, tak cię uwiel­biam bez­in­te­re­sow­nie.

– Od któ­re­go to cza­su?

– Od­tąd, gdyś mnie ostrze­gła, że mi pe­ru­ka krzy­wo sie­dzi na gło­wie. To było pięk­nie z two­jej stro­ny, wspa­nia­ło­myśl­nie, bo­śmy się nie­daw­no po­kłó­ci­li. Te­go­by nie zro­bił nasz bla­dy amant, któ­ry wi­dząc to, śmiał się tyl­ko iro­nicz­nie. Ale ja mu od­pła­cę!

– Cze­go się ty za­wsze Wa­lu­siu uja­dasz? od lat pięt­na­stu jak się zna­my….

– Od trzy­dzie­stu, do­bra ko­bie­to!

– Prze­pra­szam, mu­sia­ła­bym chy­ba mieć dzi­siaj 48.

– Mu­sisz, mu­sisz je mieć, prze­cież sama zde­cy­do­wa­łaś się na rolę ma­tek.

– Bo lu­bię ustą­pić młod­szym. Z tem wszyst­kiem bio­rę aman­ta pod swo­ją opie­kę.

– To już siód­me­go.

– Ho, ho, jak ty znasz aryt­me­ty­kę, szko­da, że jej za­po­mi­nasz przy pła­ce­niu dłu­gów.

– Bez kłót­ni ko­le­dzy, bo za­mknę po­sie­dze­nie, krzyk­nę­ła Me­lan­ja.

– Me­lan­ja ma głos! za­wo­łał któ­ryś.

– Ale nie do wo­dwi­lu! wtrą­ci­ła z do­cin­kiem gra­ją­ca sub­ret­ki.

– Chcę wam po­wie­dzieć coś waż­ne­go…. – Słu­cha­my, słu­cha­my.

– Chcę wam za­pro­po­no­wać, aby­śmy wpa­dli na dy­rek­to­ra, i zmu­si­li go do wy­jaz­du z tej mie­ści­ny. Ja nie mogę grać w szo­pie.

– Gdzie tam w szo­pie, w staj­ni.

– Do­sta­łam już ka­ta­ru.

– A ja plam na twa­rzy.

– Je­st­to nie­przy­zwo­icie. We­zmą nas za naj­po­spo­lit­szych ko­me­dy­an­tów.

– Praw­da! wrza­snę­li wszy­scy chó­rem.

– Ar­ty­sta po­spo­li­tu­je się, dla dy­rek­to­ra nie mo­że­my się po­świę­cać.

– Aha, dla tego to dał nam gażę z góry.

– Nie graj­my.

– Ju­tro jesz­cze grać mu­si­my, – pierw­szy raz wy­stę­pu­ję w no­wej sztu­ce! za­wo­łał pierw­szy amant.

– I we wto­rek. Spra­wi­łem so­bie umyśl­nie pe­ru­kę'.

– Pa­trzaj, jaki Ma­ce­doń­czyk sko­ry, co mu się sta­ło?

– Nie sły­szy­cie? gra dla pe­ru­ki?

– Pra­co­wa­łem za­nad­to dłu­go….

– Pra­co­wał! ha, ha, ha, rę­czę, że ani sło­wa roli nie umie.

– Nie umiem? bierz Me­lan­jo rolę i prze­słu­chaj mnie. Za­cznę od naj­waż­niej­sze­go mo­no­lo­gu w sce­nie 4-ej:

"Od­ką­dże to dzi­ki szał owład­nął tak da­le­ce tobą., luba moja, że ni­czem dla cie­bie mło­do­ści wspo­mnie­nia, ni­czem mi­łość na­sza za­przy­się­żo­na pod…. za­przy­się­żo­na… aha!… pod sta­rym… tak… nie mylę się… pod sta­rym wią­zem… "

– Fu­szer!

– Stra­cił pa­mięć!

– Prze­pra­szam – wo­łał Ma­ce­doń­czyk – a od cze­go su­fler? Je­że­li tyl­ko wiem o co cho­dzi i sens ro­zu­miem, to mar­ne słów­ko do­po­mo­że su­fler. By­łeś ty aman­cie nie za­ci­nał, tak jak wczo­raj. Jak sta­nął na "brze­mie­niu nie­szczęść, " tak ani rusz da­lej.

– Do po­rząd­ku ko­le­dzy. Więc zgo­dzi­li­śmy się na to, że to staj­nia, że tu zo­stać nie mo­że­my?…

– Ja pierw­sza od­ma­wiam współ­udzia­łu. Ju­tro mia­łam grać Ad­ry­an­nę Le­co­uvreur, nie będę, a wąt­pię czy mnie kto za­stą­pi.

– Chy­ba­by pierw­sza mat­ka! wtrą­cił szy­der­czo Ma­ce­doń­czyk.

– No, już ty – od­gry­zła się za­cze­pio­na – w ża­den spo­sób Mau­ry­ce­go grać nie mo­żesz. Masz wpraw­dzie uro­dę, ale ci już nogi nie do­pi­su­ją, a tu w pią­tym ak­cie, trze­ba dłu­go trzy­mać na ręku omdla­łą bo­ha­ter­kę.

W tej chwi­li otwo­rzy­ła drzwi bocz­ne­go po­ko­ju, mło­da wy­so­ka dziew­czy­na.

– Czy moż­na z pa­nią po­mó­wić chwil­kę?

– Prze­cież się nie pali! oburk­nę­ła się pra­wie sro­go, pulch­niut­ka pri­ma­don­na.

Mło­da dziew­czy­na przy­mknę­ła drzwi i zni­kła.

– Wiel­ka z niej pani, a przy­ję­łam to – Pa­nie od­puść – pra­wie z li­to­ści!

– A cóż ona Me­lan­ciu robi u cie­bie? spy­ta­ła chra­pli­wie pierw­sza mat­ka.

– Zna­łam mat­kę jej, któ­ra… na­gle wy­je­chać mu­sia­ła da­le­ko… za gra­ni­cę, wzię­łam ją więc, są­dząc, że się na coś przy­da, ale to ta­kie pysz­ne a nie­do­stęp­ne!…

– Ależ jak Boga ko­cham to mi ką­sek! wrza­snął Ma­ce­doń­czyk.

– Nie na two­ję spróch­nia­łe zęby.

– Masz nie lep­sze anioł­ku, a jesz­cze de­mon­stru­jesz nimi.

Drzwi otwar­ły się z trza­skiem. Sta­nął w nich wy­so­ki męż­czy­zna, bru­net, z dużą… czar­ną bro­dą., w czap­ce żo­kej­skiej na gło­wie, szpi­cru­tą w ręku.

Była to naj­świet­niej­sza moda ka­wa­le­rów, po­pi­su­ją­cych się w ma­łych mia­stecz­kach, szy­kiem i dys­tynk­cyą.

– Wik­tor, pan Wik­tor! wi­wat! bę­dzie szam­pan.

– Kie­dy goły! syk­nął Ma­ce­doń­czyk;

– Pro­szę zdjąć ka­pe­lusz, pa­nie Wik­to­rze, tu są damy! ze­stro­fo­wa­ła Me­lan­ja.

– Wiem, wiem o tem – za­śmiał się… gość im­per­ty­nenc­ko. A przyj­mie­cie mnie damy?

– Kto próg tego domu prze­stą­pi! –. za­de­kla­mo­wa­ła pierw­sza mat­ka.

– Ten uwięź­nie, no­ta­be­na, je­że­li się za nim wto­czy szam­pan.

– Szam­pan? zgo­da, bę­dzie szam­pan – od­rzekł Wik­tor – ale pod wa­run­kiem.

– Pod­pi­sze­my się z góry na wszyst­kie.

– Czy i pięk­na go­spo­sia?

– Wola go­ści, wolą świę­tą…. do­da­ła spusz­cza­jąc skrom­nie oczy.

– Wa­ru­nek, wa­ru­nek?

– Wa­ru­nek ma­lut­ki, że bę­dzie z nami pić Anu­sia.

– Nig­dy! ze­rwa­ła się za­wie­dzio­na tro­chę i obu­rzo­na pri­ma­don­na – to dziec­ko jesz­cze.

– Więc kon­klu­zyą? spy­tał szy­der­czo Wik­tor.

– Nie wy­pa­da, aże­by mło­de, nie ze­psu­te dziew­czę…

– Ubli­żasz nam Me­lan­ciu – po­wsta­ła pierw­sza mat­ka – mnie się zda­je, że w na­szem to­wa­rzy­stwie tyl­ko sko­rzy­stać może.

– W ar­ty­stycz­nym zwłasz­cza wzglę­dzie – wtrą­cił Ma­ce­doń­czyk.

– W każ­dym mój pa­nie!

– Wiem, wiem i nie sprze­czam się, a więc Anu­sia z nami, bra­wo!

– Nie, nie ma sen­su, ona nie przy­zwy­cza­jo­na do więk­szych to­wa­rzystw, a po­tem, rę­czę wam, że się dro­żyć bę­dzie, bo ja ją… znam.

– Nie bądź za­zdro­sną, Me­lan­ciu, jest ona wpraw­dzie bar­dzo ład­ną, ale cie­bie nie za­ćmi! do­da­ła uspa­ka­ja­jąc pierw­sza mat­ka.

– Za cóż mnie pani bie­rzesz, mnie się zda­je, że mnie tu nikt nie po­są­dzi o za­zdrość.

– A więc? spy­tał la­ko­nicz­nie Wik­tor.

– Umy­wam ręce, rób­cie co się wam po­do­ba.

– Pój­dzie­my po nią… w as­sy­sten­cyi. I ru­szy­ło się ku drzwiom kil­ku.

– A ja po­wra­cam z szam­pa­nem.

– Niech żyje Wik­to­rek z szam­pa­nem!

– I we­so­łe to­wa­rzy­stwo! do­koń­czył Wik­tor wy­bie­ga­jąc.

– I umysł bez uprze­dzeń! za­grzmiał Ma­ce­doń­czyk, ca­łu­jąc gło­śno rękę Me­lan­ji.II. PRZY SZAM­PA­NIE.

– To zło­ty chło­piec, ten Wik­tor!

– Zło­ty bo nie, gdyż zse­kwe­stro­wa­li­by go wie­rzy­cie­le.

– Więc praw­da, że ostat­ka­mi goni?

– Wczo­raj sprze­dał ko­nie i ka­bry­olet.

– Ten, obi­ty czer­wo­nym ada­masz­kiem?

– In­ne­go nie miał.

– Ale co mu z tą. Anu­sia? prze­rwa­ła za­my­ślo­na Me­lan­ja.

– Nic dziw­ne­go, dziew­czę hoże.

– Po­cią­ga­ją­ce.

– Oczki czar­ne, głę­bo­kie.

– Wzrost gib­ki, wiesz co, war­to­by z niej zro­bić ar­tyst­kę.

– To jej do­brze ży­czysz, sta­ry!

– Wiecz­na pra­ca to praw­da – rzekł Ma­ce­doń­czyk – ale za­pał, okla­ski, szał, try­um­fy.

– I staj­nia na pro­win­cyi.

– Nie o to cho­dzi, ale tak mło­da dziew­czy­na na­ra­żo­ną, jest na pew­ne trud­no­ści po­ło­że­nia…

– Dy­plo­ma­tycz­nie wy­ra­żasz się Me­lan­ciu, albo ona księż­nicz­ka? a je­śli ma tyl­ko ocho­tę i za­mi­ło­wa­nie…

– Nie ba­da­łam jej, ale ona taka dzi­ka, ucie­ka od lu­dzi, za­my­ka się wiecz­nie w swym po­ko­iku…. nie chcia­ła­bym jej pusz­czać na de­ski te­atral­ne, tem­bar­dziej, że ten Wik­tor, obie­ży­świat i awan­tur­nik ści­ga ją… ko­bie­ta u nie­go ba­wi­deł­kiem.

– No, prze­cież się nie stłu­cze.

– Kto wie!

W tej chwi­li, wró­ci­ła de­pu­ta­cya z no­sem spusz­czo­nym na kwin­tę.

No i cóż?

– Od­po­wie­dzia­ła nam krót­ko, że miej­sce jej nie w gro­nie we­so­łych to­wa­rzystw.

– A co, nie mó­wi­łam? wy­rwa­ła się z nie­uda­ną, ra­do­ścią pani domu – ona za­wsze taka.

– Lecz co po­wie Wik­tor, gdy wa­run­ku nie do­peł­ni­my? py­tał za­chmu­rzo­ny Ma­ce­doń­czyk.

– Co mu się bę­dzie po­do­ba­ło.

– Bied­ny chło­piec, taki miły i we­so­ły.

– Zmar­twi się!

– A cóż nas to ob­cho­dzić może! szarp­nę­ła się zno­wu Me­lan­ja. Obej­dzie­my się bez jego szam­pa­na.

– Kto się obej­dzie bez szam­pa­na? – za­wo­łał roz­twie­ra­jąc drzwi z ło­sko­tem, pan Wik­tor. Cóż to za he­re­tyk?

– Me­lan­ja, kwa­śna cze­goś dzi­siaj.

– Osło­dzi­my kwa­sy. Sta­wiaj tu kosz – do­dał zwra­ca­jąc się do chłop­ca skle­po­we­go.

– A to co za wie­niec z kwia­tów?

– Dla naj­pięk­niej­szej. Uwień­czy­my ją przy ostat­nim to­a­ście.

– Sąd Pa­ry­sa bez jabł­ka. Ale co się mnie ty­czy – rze­kła pierw­sza mat­ka z god­no­ścią… – wy­łą­czam się do­bro­wol­nie z rzę­du bo­giń.

– I ja – rze­kła z do­cin­kiem Me­lan­ja.

– Hola, hola, nie wol­no – za­wo­łał Wik­tor. Are­opag bę­dzie ra­dził, a ja roz­strzy­gnę.

– Wiem na kogo padł­by wy­bór, ale cóż kie­dy de­pu­ta­cya nam się nie uda­ła.

– Nie przyj­dzie pan­na Anna?

– Sie­dzi jak za­klę­ta, w swo­im po­ko­iku.

– Cóż ro­bić, za­ba­wi­my się i bez niej, – rzekł Wik­tor uda­jąc we­so­łość, choć na twa­rzy wi­docz­ne było nie­za­do­wo­le­nie.

– Jedz­my i pij­my! Na two­ją cześć pani Me­lan­jo wy­chyl­my pierw­szy to­ast, a mia­no­wi­cie za two­ją, wiecz­nie błysz­czą­cą, pięk­ność, i pierw­szo­rzęd­ny dra­ma­tycz­ny ta­lent. Obyś nam gra­ła jak naj­dłu­żej!

– Ale nie na ta­kiej chy­ba sce­nie.

– Na pierw­szej ze sto­lic Eu­ro­py. Wszy­scy zbli­ży­li kie­lisz­ki do ust.

– Pij­my szcze­rze – za­chę­cał Wik­tor. Na co uda­wać, że się nie lubi szam­pa­na, kie­dy do­bry. Pro­szę do ka­pło­na, i tru­fle są.

– Wstyd mi po­wie­dzieć, żem jesz­cze nig­dy tru­fli nie jadł – rzekł pierw­szy amant.

– No, to nie jedz dużo – za­wo­łał Ma­ce­doń­czyk, bo tru­fel dla nie­za­pra­wio­ne­go żo­łąd­ka, prze­mie­nia się w tru­ci­znę.

– A tu tort dla pani Me­la­nii – rzekł am­fi­try­on – i ko­szyk z naj­lep­sze­mi cu­kier­ka­mi, ja­kie po­sia­da to sła­wet­ne mia­sto.

– Przy­niósł ła­ko­ci dla pan­ny Anny, bie­da­czy­sko! szep­nął Ma­ce­doń­czyk.

– Tęgi so­bie! za­wo­ła­li męż­czyź­ni chó­rem.

– A dla was praw­dzi­we ha­wa­na.

– E, to nie czło­wiek chy­ba! ryk­nął z za­pa­łem Ma­ce­doń­czyk – Wik­ciu, ty po­wi­nie­neś zo­stać na­szym dy­rek­to­rem.

– A może i będę nim.

– Vi­wat! to mi dy­rek­tor, dla ta­kie­go nie żal pra­co­wać. Niech żyje!

Wszy­scy wy­pi­li dusz­kiem.

Twa­rze po­czer­wie­nia­ły, nie­któ­rzy za­czę­li śpie­wać, inni dys­ku­to­wać o sztu­kach, ro­lach i ta­len­tach. Me­lan­ja z roz­pa­lo­nem od szam­pa­na li­cem, de­kla­mo­wa­ła sąż­ni­sty, nie koń­czą­cy się po­emat.

Każ­dy za­ję­ty był sobą, krzy­czał, roz­pra­wiał, a Wik­tor ko­rzy­sta­jąc z ogól­nej wrza­wy, wy­mknął się ci­cha­czem, na pal­cach, z po­ko­ju.

Prze­bie­gł­szy je­den po­kój i sień, chwy­cił za klam­kę u drzwi pro­wa­dzą­cych do po­ko­ju, w któ­rym zwy­kle sie­dzia­ło owo mło­de, bla­de dziew­czę, na­zwa­ne Anu­sia.

Chwil­kę się na­my­ślał z pew­ną trwo­gą, lecz na­gle szarp­nął klam­ką i wszedł. Rów­no­cze­śnie ktoś krzyk­nął. Ko­bie­ta, sie­dzą­ca przy lam­pie z książ­ką w ręku, ze­rwa­ła się z prze­stra­chem, a uj­rzaw­szy wcho­dzą­ce­go, zmie­rzy­ła go od stóp do gło­wy, mó­wiąc:

– Pan tu­taj?

– Po sto­kroć prze­pra­szam pa­nią, ale tak się gło­śno ba­wią, że chcia­łem na chwi­lę od­po­cząć w ci­szy, i dla tego…. '

– Wy­bra­łeś pan moją iz­deb­kę. Bar­dzo dzię­ku­ję, ale panu wia­do­mo, że nie bę­dąc u sie­bie, nie mogę przyj­mo­wać wi­zyt.

– O! pani Me­lan­ja by­najm­niej się o to nie zgnie­wa –

– Być może, ale ja się roz­gnie­wać mogę.

– Lecz pani tego nie uczy­nisz. Cóż­by ci bo­wiem szko­dzić mo­gła roz­mo­wa z czło­wie­kiem, któ­ry od pię­ciu ty­go­dni, cze­kał na tak szczę­śli­wą, dla nie­go spo­sob­ność?

– Istot­nie, uwa­żam od daw­na, że mi pan czy­nisz wiel­ki za­szczyt.

– Co pani ura­żać nie po­win­no. Przy­się­gam pani na ho­nor, że sko­rom pa­nią, po raz pierw­szy uj­rzał, uczu­łem, że gdy­byś chcia­ła, mo­gła­byś stać się moją przy­szło­ścią…

– Pa­nie!

– A gdym się do­wie­dział smut­nych szcze­gó­łów twe­go pani tu po­by­tu, chciał­bym był, że­byś była moja sio­strą, a przez to ochro­nio­ną od ze­tknię­cia się – da­ruj pani – z to­wa­rzy­stwem tak nie­od­po­wied­niem…

Anna wpa­trzy­ła się by­stro w twarz mó­wią­ce­go, uło­żo­ną w tak słod­ki i sym­pa­tycz­ny wy­raz, że mi­mo­wo­li ręką wska­za­ła mu krze­sło, sto­ją­ce na­prze­ciw.

– Tak, ła­ska­wa pani, – cią­gnął da­lej, – sia­da­jąc z po­śpie­chem – po­zo­ry mogą mnie oskar­żać, ale nie moż­na było in­a­czej; szu­ka­łem spo­sob­no­ści po ty­siąc razy, za­zdro­sna pani Me­lan­ja prze­szka­dza­ła za­wsze…

– Za­zdro­sna? bar­dzo wąt­pię… Za ka­wa­łek chle­ba, któ­ry mam u niej, pra­cu­ję jej szcze­rze, zresz­tą nie mamy z sobą żad­nych stycz­no­ści – do­da­ła z god­no­ścią.

– Otóż, ta pra­ca pani tu­taj…. czyż nie moż­na­by wy­na­leźć sto­sow­niej­sze­go miej­sca i za­trud­nie­nia?….

– Lecz cze­muż mam przy­pi­sać, tę chęć opie­ko­wa­nia się oso­bą, obcą panu i nie­zna­ną?

– Cze­mu? o Boże a prze­cież to tak pro­ste! Czyż pani nie mo­żesz wie­rzyć, że nie­wy­mow­ny urok ca­łej twej po­sta­ci?…

Anna po­wsta­ła, od­su­nąw­szy krze­sło.

– Bie­rzesz to pani za pro­sty kom­ple­ment. A jed­nak, nig­dy nie by­łem szczer­szy. Lu­dzie po­zna­ją się w tej lub in­nej for­mie. Niech pani przyj­mie taką, na jaką się zdo­być mo­głem, a wte­dy nie wyda ci się tak nie­na­tu­ral­nem moje po­stę­po­wa­nie. Wi­dząc pa­nią, tak mło­dą, tak opusz­czo­ną, tak za­wsze smut­ną, po­my­śla­łem: był­by to do­bry uczy­nek, gdy­bym tej pani po­mógł w usta­le­niu po­zy­cyi….

– Do­syć pa­nie tej ob­ra­zy. Wik­tor zbli­żyw­szy się, ujął jej rękę.

– Racz pani wy­słu­chać mnie do koń­ca. Mam za­cną ciot­kę, sa­mot­ną jak ty pani – Ja­kież­by to dla niej szczę­ście było, gdy­by mia­ła przy so­bie przy­ja­ciół­kę tak do­brą, tak szla­chet­ną! Nie by­ła­byś pani dla niej naj­mniej­szym cię­ża­rem, a ja był­bym dum­ny, żem raz w ży­ciu spra­wił coś do­bre­go. O wie­rzaj pani sło­wom, któ­re z ser­ca pły­ną.

Anna zda­wa­ła się wa­hać,

– Nie znam pań­skiej ciot­ki, a po­tem za­miesz­kać w czy­imś domu, za po­rę­cze­niem mło­de­go czło­wie­ka…

– Pani dro­ga, chwi­le są krót­kie. Chcę Cię wy­do­być z tej dusz­nej at­mos­fe­ry, z tego oto­cze­nia, któ­re cię ze­psu­je, ze­psuć musi…

Anna uśmiech­nę­ła się gorz­ko.

– Pani czu­jesz sar­na wagę słów mo­ich. Gdy­byś mia­ła mat­kę…

Anna zbla­dła.

– Sło­wa moje wy­dać się mogą dziw­ne i na­rzu­ca­ją­ce się, ale są po­ło­że­nia, gdzie nie ma wy­bo­ru.

– Nie wiem co od­po­wie­dzieć, na tak nie­spo­dzie­wa­ną pro­po­zy­cyę. Je­stem opusz­czo­ną, sie­ro­tą, wiel­ką sie­ro­tą, wiem, że moje miej­sce nie tu­taj, ale cóż mam po­cząć? Wy­cho­wa­no mnie i ukształ­co­no do lep­sze­go ży­cia, strasz­ne oko­licz­no­ści po­zba­wi­ły mnie mat­ki, i wszel­kiej opie­ki. Po­zo­sta­wio­na so­bie, sama nie wiem co po­cząć, i dla tego chcia­ła­bym panu wie­rzyć…

Łzy prze­rwa­ły jej mowę.

Wik­tor ca­łu­jąc jej rękę, mó­wił z ci­cha, na­le­ga­ją­co:

– A czyż mnie pani bę­dziesz uwa­żać za tak wiel­kie­go zbrod­nia­rza, gdy po ja­kimś cza­sie, wza­jem­ne­go po­zna­nia, po­pro­szę Cię o po­da­nie mi ręki przed oł­ta­rzem? I wów­czas będę naj­szczę­śliw­szym, bo cha­rak­ter twój, czy­tam z ślicz­nych tych głę­bo­kich oczu…

– O nie! nig­dy nie śmia­ła­bym się po­wie­rzyć czło­wie­ko­wi, któ­re­go znam za­le­d­wie, a któ­ry mnie wca­le nie zna. Je­stem wpraw­dzie nie­do­świad­czo­ny, ale go­ry­cze, ja­kich unik­nąć nie mo­głam, dały mi prze­czuć wie­le. Znam ży­cie z su­ro­wej jego i bo­le­snej stro­ny, nie wiem co mnie cze­ka przy mo­jem osa­mot­nie­niu i opusz­cze­niu, i dla tego tem bar­dziej sza­nu­ję świę­tość ta­kie­go uczu­cia, ja­kiem jest mi­łość. Po­szła­bym wszę­dzie za czło­wie­kiem, któ­re­go bym ko­cha­ła, lecz by­ła­bym naj­niesz­czę­śliw­szą, z tym, z któ­rym­by mnie złą­czył czczy tyl­ko i for­mal­ny ob­rzą­dek. Dzię­ku­ję panu za jego do­broć… ale po – zo­staw mnie pan w spo­ko­ju, i w cier­pli­wem ocze­ki­wa­niu dal­szych prze­zna­czeń!

– Lecz ja Cię ko­cham Anno! Czyż po­trze­ba lat na to, aże­by po­ko­chać?

– Po­trze­ba znać się przy­najm­niej.

– Więc będę cze­kał cier­pli­wie choć­by lat dzie­sięć, ale przed­tem za­miesz­kaj pani u ciot­ki mo­jej, gdzie unik­niesz tych lu­dzi tu­ła­cze­go ży­cia, tu­ła­cze­go spo­so­bu my­śle­nia. Za­sta­nów się pani, tyś dla nich dziś obo­jęt­nym przed­mio­tem, ju­tro sta­niesz się cię­ża­rem…

– Mię­sza mnie to wszyst­ko. Nie za­sta­na­wia­łam się nig­dy nad moją przy­szło­ścią, bo dość mi było bo­le­snej te­raź­niej­szo­ści. Być może, że pan per­swa­du­jesz traf­nie, lecz mnie się to nie na wie­le przy­da.

– Więc pa­nią, ura­tu­ję mimo jej woli. Tak, pani dro­ga, ho­nor twój i spo­kój dro­gie­mi są… już dziś dla mnie, bo chcę gdy mnie po­znasz, ofia­ro­wać ci ser­ce i na­zwi­sko, czy­li wszyst­ko, co­kol­wiek uczci­wy czło­wiek ofia­ro­wać jest w sta­nie. Chcę…

Tu do­strzegł wy­raz nie­uf­no­ści na jej twa­rzy.

– Wi­dzę, że mi nie ufasz, my­śląc za­pew­ne, że ja sam w teru to­wa­rzy­stwie ży­łem hu­lasz­czo. Tak, nie za­pie­ram się, ale ży­cie moje było do­tąd bez celu, me zna­łem cię, a po­tem od pię­ciu ty­go­dni szu – ka­łem w jaki bądź spo­sób, zbli­że­nia z tobą… pani. Nie wierz, szydź z tego, ale cię ko­cham pani, a ta mi­łość wkła­da na mnie obo­wią­zek, uchro­nie­nia cię od nie­po­wrot­ne­go nie­szczę­ścia!….

W tej chwi­li gło­śny to­ast, po­mię­sza­ny z brzę­kiem kie­lisz­ków, do­le­ciał ich uszu. Anna drgnę­ła. Wik­tor koń­czył z po­śpie­chem, jak­by oba­wia­jąc się prze­szko­dy.

– Nie na­my­ślaj się pani dłu­go, bła­gam cię w imie­niu twe­go do­bra i mo­jej mi­ło­ści. Za­wierz mi, wszak nie żą­dam nic ta­kie­go, cze­go­by ko­bie­ta uczci­wa przy­jąć nie mo­gła.

Zło­żył ręce bła­gal­nie, Anna na­my­śla­ła się chwil­kę, na­resz­cie, bla­da, z drże­niem nie­opi­sa­ne­go wzru­sze­nia, rze­kła:

– Więc co mi pan ra­dzisz?

– Uciecz­kę, i to jak naj­prę­dzej, ju­tro, a na­wet za kil­ka go­dzin.

Anna chwy­ci­ła się za po­ręcz krze­sła, mó­wiąc przy­ga­słym gło­sem:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: