Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anatomia obcości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Anatomia obcości - ebook

Lawirowanie w świecie szkolnych układów i miłosne dylematy.


Anika Dragomir jest trzecią najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Ale w środku nie czuje się już tak pewnie... Na dodatek ulega miłosnemu zauroczeniu. Kandydatów na chłopaka jest dwóch: Logan, niekonwencjonalny romantyk i wyśmiewany outsider, oraz Jared, lider zespołu rockowego, pożądany przez każdą dziewczynę w miasteczku. Anika nie do końca wie, kogo wybrać, a każdy z adoratorów ma ciemną stronę…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3271-2
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jeden

To właśnie ta chwila, gdy pedałuję szybko, szybko. Jedna z tych scen z filmów, o których sądzisz, że nigdy ci się nie przydarzą, ale potem jednak ci się przydarza – i tak właśnie jest teraz.

Pedałuję szybko, szybko, to moja jedyna szansa, by to powstrzymać. To miejsce wygląda, jakby nawiedził je totalny kataklizm i nie było żadnej nadziei, ale ponieważ to film, więc mimo wszystko jest nadzieja na to, że niespodziewanie wszystko się zmieni i każdy odetchnie z ulgą, a potem wróci do domu podniesiony na duchu i może nawet po drodze spokojnie zdrzemnie się w samochodzie.

Pedałuję szybko, szybko, to właśnie ta chwila, to właśnie ta chwila i zapamiętam ją na resztę moich nocy i dni, gdy będę wpatrywać się w sufit. Jazdę przez to wzgórze i w dół następnego, pomiędzy tymi drzewami i obok szkoły.

To właśnie ta chwila, kiedy pedałuję szybko, szybko, do momentu, gdy tam docieram i widzę światła migające niebiesko, czerwono i biało, niebiesko, czerwono i biało, niebiesko, czerwono i biało – małe kręgi wcinające się w dźwięk syren – i myślisz, że możesz to powstrzymać, ale oczywiście nie możesz, jak w ogóle kiedykolwiek mogłeś tak myśleć?

Bardzo szybko pedałuję, to właśnie ta chwila.

To właśnie ta chwila i jest już za późno.Dwa

Nigdy nie uwierzycie, co się stało. No dobrze, więc po prostu zacznijmy od początku.

Tata Logana McDonougha kupił mu skuter. Tak to się zaczęło.

A więc Logan zjawił się z samego rana pierwszego dnia nauki w dziesiątej klasie liceum Pound w Lincoln w stanie Nebraska, jakby wcześniej jego noga nigdy tu nie postała. Przyjechał czarnym skuterem, w odlotowym czarnym ubraniu, z modnie przystrzyżonymi czarnymi włosami. Miał zrobić wielkie wrażenie. Nawet Becky Vilhauer, najpopularniejsza dziewczyna w szkole, mająca ksywę Darth Vader, powinna omdleć z zachwytu na jego widok.

Ale Logan chodził tu wcześniej do dziewiątej klasy. I wtedy był fajtłapą.

Widzicie więc, że nie miał prawa się tak zachować.

Nikt nie może ni stąd, ni zowąd, gdzieś między majem a sierpniem, zdecydować, że całkowicie zmieni swoją tożsamość, nie może tak po prostu przeistoczyć się z palanta w supergościa, ufarbować włosów na czarno i zmienić fryzury, wbić się w czarne dżinsy, schudnąć dziesięć kilogramów i zacząć jeździć vespą. Wykluczone. Każdy wie, że to wbrew wszelkim regułom.

Co za tupet! Becky Vilhauer nie mogła tego ścierpieć. Wiem, bo stałam tuż obok niej, kiedy Logan zajechał przed szkołę, i widziałam, jak z wrażenia opadła jej szczęka. Becky była naprawdę wkurzona.

Zastanawiacie się może, dlaczego stałam obok Becky, znanej jako Ciemna Strona Mocy? Otóż dlatego, że jestem numerem trzy w szkolnej hierarchii. Nie mam nadziei na osiągnięcie wyższej pozycji i później wyjawię wam z jakiego powodu. Ale nigdy nie przestanę być numerem trzy i mam szczęście, że nim jestem, o czym stale wszyscy mi przypominają.

Miejsce pomiędzy numerem jeden a trzy zajmuje Shelli Schroeder. Numer dwa. Jest moją najlepszą przyjaciółką, chociaż w pewnym sensie to puszczalska. Powiedziała mi kiedyś o czymś, a ja natychmiast pożałowałam, że to usłyszałam. Teraz wam to powtórzę i wy też natychmiast pożałujecie, że to usłyszeliście. Shelli obściskuje się, a nawet sypia z rockersami z naszego liceum. Jak wiele innych dziewczyn. Pewnego razu wyjawiła mi, że Rusty Beck powiedział jej, że ona ma „największą cipkę, jaką kiedykolwiek pieprzył”. Właśnie tak. Spróbujcie udać, że tego nie usłyszeliście. Nie da się. Nawiasem mówiąc, uważała to za komplement. Nie miałam serca powiedzieć Shelli, że to z pewnością nie pomoże jej zdobyć partnera na bal kończący rok szkolny.

Lubię Shelli, chociaż dość dziwnie maluje sobie oczy – tak że zawsze wyglądają jak czarne migdały wpatrujące się w ciebie błagalnie. W ogóle w wyglądzie Shelli jest coś, co wciąż sprawia, że każdy ma wrażenie, iż powinien w jakiś sposób jej pomóc. Przypuszczam, że właśnie dlatego ci rockersi tak często pomagają jej pozbyć się ubrania.

No więc dobrze, powodem, dla którego jestem w szkole numerem trzy i nie mogę nawet marzyć o zostaniu kiedykolwiek numerem dwa czy jeden, jest to, że mój tata to Rumun i przypomina hrabiego Choculę z pudełek płatków śniadaniowych. Wygląda jak wampir. Nieważne, że nigdy go nie widujemy, gdyż połowę czasu spędza w Princeton, a połowę w Rumunii. To nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, że odziedziczyłam po nim dziwaczne nazwisko: Dragomir. I w dodatku nadał mi jeszcze dziwaczniejsze imię: Anika.

Anika Dragomir.

Widzicie więc, że nie mogę mieć żadnej nadziei na wyższą pozycję.

Spróbujcie chodzić do szkoły razem z rozmaitymi Jenny, Sherry i Juliusami, nazywając się Anika Dragomir.

No dalej, śmiało.

Ale teraz nie o tym opowiadam. W tym momencie chodzi o to, że nikomu nie mieściło się w głowie, jak Logan mógł zajechać tak przed frontowe drzwi szkoły.

Jakby był supergościem. Jakimś gwiazdorem.

I w dodatku nie przejął się nawet tym, że Becky Vilhauer zadrwiła z niego i jego skutera.

– Więc co? Teraz jest palantem na kółkach? – rzuciła.

I właśnie to było w tym wszystkim takie dziwne. Nawet Shelli to spostrzegła. Powiedziała mi o tym później, podczas naszej trwającej naprawdę nieskończenie długo drogi powrotnej ze szkoły. Zawsze wleczemy się tak wolno, jakby w naszych domach rodzice się nad nami znęcali. Otóż Logan nie zwrócił uwagi na słowa Becky, ponieważ wcale na nią nie patrzył. Ani na Shelli. Nie, nie.

Logan McDonough – żałosny frajer przemieniony w bohatera gotyckiego romansu – spoglądał tylko na mnie!Trzy

Kiedy dotarłam do domu, moje durne siostry zdążyły się już zamknąć w swoim pokoju i teraz słuchały Stonesów i rozmawiały przez telefon z chłopakami, którym wcale się nie podobają. Moi bracia byli na podwórku za domem i prawdopodobnie podpalali się nawzajem albo coś uśmiercali.

Na wypadek gdyby ciekawiła was hierarchia w naszym domu, informuję, że przedstawia się następująco: moja najstarsza siostra Lizzie, przywódczyni paczki, wygląda, ubiera się i zachowuje jak Joan Jett i stale dokucza mi z powodu tego, że mam cycki, gdyż sama jest płaska jak deska, więc mam to gdzieś. Drugą najstarszą z mojego rodzeństwa jest Neener, która przypomina Bambi, a jedyną jej cechę charakterystyczną, jaką potrafię dostrzec, stanowi słabość do truskawek. Następny z kolei jest beztroski Robby, który lubi wszystkich, nie ma żadnych zmartwień i wygląda promiennie i milusio jak niemowlak z odżywek Gerbera. Mam jeszcze drugiego starszego brata, Henry’ego, który przypomina Petera Brady’ego i od trzeciego roku życia jest stale w ponurym nastroju. I wreszcie ostatnia, ale nie mniej ważna: ja. Jestem najmłodsza i wszyscy uważają mnie za niepoczytalną.

Oczywiście się mylą, ale nie przeszkadza mi, że tak myślą, ponieważ dzięki temu żyją w stałym lęku, że popełnię samobójstwo, a to mi odpowiada.

Z pewnością przypuszczacie, że mam czarne włosy, czarne oczy i wyglądam jak fanka grupy Cure, ale jesteście w błędzie. Na zewnątrz prezentuję się słodko niczym budyń waniliowy, więc nikt nie wie, że w środku jestem pełna jadu jak zupa z pająka.

Chyba że ktoś przyjrzy mi się uważniej.

Na przykład… No tak, mam jasne włosy, niebieskie oczy, bladą cerę. To prawda. Ale wiecie… wszyscy tutaj mają guzikowate nosy, a mój jest większy i wygląda jak ciachnięty rzeźnickim tasakiem. Jest też coś jeszcze – mam kwadratową szczękę jak chłopak i kości policzkowe tak wydatne, że moglibyście się o nie skaleczyć. Mam też ciemnofioletowe kręgi wokół oczu, które mogłyby wyglądać uroczo u szopa pracza. Wiecie więc już, że jestem szkaradna. Poza tym Becky stale nazywa mnie „imigrantką”. A to też wcale nie pomaga.

A jednak… Na pierwszy rzut oka nigdy byście się nie domyślili, że nie jestem stąd. Trzeba naprawdę dobrze mi się przyjrzeć, żeby dostrzec, że pochodzę ze stron, w których każdy wywodzi się od Włada Palownika i musi przeżyć tydzień o jednej rzepie, którą dzieli się z braćmi i trzema kuzynami mieszkającymi razem z nim na poddaszu.

Ale to nie jest wyłącznie kulą u nogi. W istocie przypuszczalnie właśnie dlatego przed dwoma laty zwyciężyłam w tamtej bójce we wrotkarni. Oto jak to się stało: wpadłam w oko Russowi Kluckowi pochodzącemu z gorszej części miasta, który stale próbował mnie namówić, żebym jeździła z nim w parze na wrotkach. Chociaż każdy wie, że Russ mieszka w przyczepie kempingowej, wszyscy uważali, że jego zainteresowanie powinno mi pochlebiać. Ale ponieważ nie umiem rozmawiać z chłopcami, po prostu oblałam go całego keczupem.

Uznał to za urocze i jeszcze bardziej mnie polubił, co wzbudziło zazdrość w pewnej dziewczynie także mieszkającej w gorszej części miasta. Russ jej się podobał i nie potrafiła pojąć, że mogłam oblać go keczupem. Zapewne sądziła, że wdaje się w bójkę z waniliowym waflem na wrotkach, a nie z sandwiczem z pająka.

Słuchajcie, zamierzam wam wyjawić mroczne sekrety mojego życia, ale musicie przyrzec, że nie będziecie mi współczuć, dobra? To nie jest żadna łzawa opowiastka. Przedstawiam tylko fakty – zwyczajne i proste.

Kiedy miałam trzy lata, mój ojciec, hrabia Chocula, porwał nas i przywiózł do zamku w Rumunii. A może to była raczej rezydencja. W każdym razie trzyletniej dziewczynce wydawała się zamkiem. Ja, moja rodzona siostra Lizzie i mój rodzony brat Henry przebywaliśmy w tym zamku właściwie całkiem sami, gdyż hrabia Chocula przez połowę czasu był nieobecny, ale to nam odpowiadało, ponieważ kiedy się zjawiał, mieliśmy wrażenie, że żywy upiór je z nami płatki Cheerios. Mówię serio, ten facet potrafił zmrozić atmosferę samym wejściem do pokoju. Co nie znaczy, że kiedykolwiek zrobiliśmy coś złego. Chyba żartujecie? Byliśmy zbyt przerażeni. Było oczywiste, że jeśli rozlejemy choćby kroplę mleka na kamienną podłogę zamku, zostaniemy zamknięci w szklanej skrzyni i odesłani na zawsze do strefy widm. Na szczęście przez pewien czas mieszkała z nami miła niania. Ale zaszła w ciążę i wyjechała.

Nasza mama nie potrafiła w żaden sposób sprowadzić nas z powrotem, więc musiałam znosić mieszkanie z ojcem, aż w wieku dziesięciu lat w końcu wróciłam do domu, do mamy i jej nowego męża. Czyli reasumując, od trzeciego do dziesiątego roku życia byłam wychowywana przez upiornego wampira w lodowato zimnym kamiennym zamku w Rumunii. Nie opowiadam o tym po to, aby wzbudzić w was współczucie, tylko dlatego, żebyście zrozumieli, że jestem pełną jadu potrawką z pająka.

Tamta dziewczyna z gorszej części miasta nie wiedziała, komu stawia czoło wtedy we wrotkarni, i wcale się jej nie dziwię. Legenda głosi, że wyrwałam jej włosy, rzuciłam ją na ziemię i raz za razem kopałam wrotką. Ale tak nie było. Przypominało to raczej dziwaczny taniec na wrotkach – wczepiłyśmy się w siebie i powoli zataczałyśmy nieregularne kręgi, aż do czasu interwencji kierownika. Mówiąc całkiem uczciwie, konfrontacja zakończyła się remisem. Przypuszczam jednak, że dziewczyna musiała mieć reputację twardzielki, gdyż od tamtego czasu już nikt ze mną nie zadarł.

Moi siostry i bracia też trzymają się ode mnie z daleka, ale nie tylko dlatego, że uważają mnie za irytującą i nie cierpią zabierać dokądkolwiek ze sobą, lecz także dlatego, że boją się, że rzucę się z najbliższego mostu, a wtedy oni dostaną w domu szlaban do końca życia.

Robby i Neener, moi przyrodni brat i siostra, są stuprocentowymi, czystej krwi Amerykanami. Ich mama mieszka w przyczepie nad jeziorem i ma nawet konia. A także kaczkę. Przynajmniej tak mi mówią. Nie mają pojęcia, jakimi są szczęściarzami. Dałabym wszystko, żeby mieć ojca mieszkającego w przyczepie zamiast w zamku; może zabrzmi to całkiem dziwacznie, ale spróbujcie dorastać w Nebrasce jako półwampirzyca.

Mój rodzony brat Henry nie przejmuje się tym, że jest mieszańcem, bo wie, że kiedy ukończy Harvard i zacznie zarabiać miliardy dolarów, nikt nie będzie się przejmował jego pochodzeniem, a on będzie mógł po prostu kupić sobie przyjaciół. A Lizzie… No cóż, Lizzie zdecydowała, że najlepiej będzie, jeśli szybko zapomni o byciu mieszańcem i pełną parą rzuci się w bycie superdziwolągiem. Ma czarne włosy. Jest chłopczycą. Jest złośliwa. Jest Joan Jett. Zabije cię. I poznasz ją dzięki tropowi śmierci, jaki za sobą pozostawi.

Tak więc w gruncie rzeczy tylko ja jedna spośród rodzeństwa zmagam się z kompleksem imigrantki.

Myślicie pewnie, że chodzę do szkoły z tymi odmieńcami, ale tak nie jest. Bogu dzięki. Mieszkamy w tym pasie przedmieścia Lincoln, w którym można wybrać albo liceum East, albo liceum Pound. Moi siostry i bracia wybrali East. Ja więc zdecydowałam się na Pound. Postąpiłam tak wyłącznie dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Moje siostry – zwłaszcza Lizzie – nie dałyby mi spokoju, nękałyby mnie i dręczyły bez końca, gdybym znalazła się w ich pobliżu albo choćby o tym pomyślała. Nie ma mowy. Liceum stałoby się dla mnie połączeniem hiszpańskiej inkwizycji, procesów czarownic z Salem i wszystkich scen z widzianych przez was filmów, w których sierżanci piechoty morskiej znęcają się nad podwładnymi w obozie dla rekrutów. Nie, wielkie dzięki. Wykluczone.

Nie mogę dać Lizzie takiej satysfakcji.

Pora teraz wspomnieć o mamie, która w gruncie rzeczy jest jedyną przyzwoitą osobą w naszym domu. Ale jeśli myślicie, że po rozwodzie z Choculą znalazła sobie idealnego męża, jesteście w błędzie. Facet, za którego wyszła, ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu i waży sto pięćdziesiąt kilogramów. Podczas obiadu zajmuje miejsce naprzeciwko nas przy linii blatu wytyczonej przez mamę i pochłania całe jedzenie. Jeśli mamy szczęście, udaje się nam czasem zdobyć jakiś smaczny kąsek, ale musimy się sprężać, by wykorzystać każdą dogodną okazję. Przy posiłku nigdy się do nas nie odzywa, wydaje z siebie jedynie burknięcia, a po kolacji idzie prosto do swojego pokoju, kładzie się na łóżku wodnym i ogląda Koło Fortuny.

Tak więc właściwie mój rodzony ojciec jest wampirem, a mój ojczym to nieokrzesany żarłoczny ogr. Jeśli mama wyjdzie po raz trzeci za mąż, niewątpliwie poślubi albo wilkołaka, albo mumię. Jestem pewna, że została żoną tego gościa, żeby jej dzieci miały dom i tak dalej, ale o rany! – szkoda, że nie znalazła sobie kogoś, kto by ją uszczęśliwił.

Obmyślam dla niej i dla siebie plan ucieczki od tych wszystkich cymbałów, ale na razie mam opracowany dopiero drugi etap.

Teraz patrzę na nią w kuchni i uświadamiam sobie, że jeśli wyznaczyłoby się linię między Brigitte Bardot a żoną Świętego Mikołaja, mama znalazłaby się w co najmniej jednej trzeciej odległości od tej pierwszej. Jest okrąglutka jak pączek i z pewnością zasługuje na coś lepszego niż to gówniane życie.

– Kochanie, czy podczas twojego pierwszego dnia szkoły wydarzyło się coś ciekawego? – pyta.

– Właściwie nie. Logan McDonough dostał skuter.

Mama przyrządza meksykańską zapiekankę, którą podaje na obiad aż do znudzenia w każdy poniedziałek, na przemian z tanim taco.

– Och, założę się, że to musiała być prawdziwa sensacja.

– Nie bardzo. Becky powiedziała mu, że jest teraz palantem na kółkach.

– No cóż, to nie było z jej strony zbyt miłe.

– E tam. Zresztą, tak czy owak, to podła suka.

– Kochanie, wiesz, że nie lubię takich słów.

– Wiem. Mówię po prostu, że ona wcale nie jest miła.

– A czy ty powiedziałaś mu coś miłego? To z pewnością sprawiłoby mu przyjemność.

– Co takiego?! Nie. Becky by mnie zabiła.

Mama przestaje wkładać frytki do naczynia żaroodpornego, podnosi wzrok i spogląda na mnie z naciskiem.

– Wiesz, kochanie, nie musisz robić czegoś tylko dlatego, że robi to Becky.

– Tak, akurat! Mamo, przecież ona jest najpopularniejszą dziewczyną w szkole.

– A to dlaczego?

– Nie wiem. Chyba jest modelką czy kimś w tym rodzaju.

– Modelką?

– Aha.

– Czy mogę zapytać, jaką modelką, skoro mieszkamy w tym bastionie przemysłu mody w mieście Lincoln w stanie Nebraska?

– Nie wiem. Chyba z katalogu J.C. Penney.

– Och, no cóż, to wszystko wyjaśnia.

– Mamo, ty po prostu tego nie zrozumiesz, jasne?

– Skarbie, mówię tylko, że możesz się jej przeciwstawić…

– Tak jak ty przeciwstawiasz się tacie?

Ale mama nie łapie się na ten haczyk. Po prostu mnie ignoruje i wstawia naczynie żaroodporne do piekarnika. Zresztą w tym momencie moi bracia wpadają do kuchni z podwórza za domem niczym czterej jeźdźcy Apokalipsy nadciągający konno z Kansas i zaczynają grzebać w szafkach.

– Posłuchajcie, chłopcy, do obiadu została tylko godzina. Nie chcę, żebyście się teraz najedli i stracili apetyt.

Idę do mojego pokoju i siadam ciężko na łóżku. Jestem tu sama. To jedna z zalet bycia najmłodszą z rodzeństwa, której pozostali nie lubią. Mam własny pokój. Przez pewien czas musiałam mieszkać razem z Lizzie, ale całymi nocami wyzywałam ją od zdzir, aż wreszcie ubłagała mamę, żeby ją przeniosła. Wygląda to na podłość z mojej strony, ale ona każdego wieczora rozmawia przez telefon z chłopcami, tak że nie mogę się uczyć. Rumieni się i chichocze, a potem wymyka się z domu na pół nocy, ale nie powiedziałam o tym nikomu, mogę przecież kiedyś to wykorzystać do jej szantażowania. Teraz mieszka na parterze z Neener, a ja mam cały pokój dla siebie. Mogę go ozdabiać, czym chcę, i rozmyślać o tym, w jaki sposób Logan zdołał zrzucić dziesięć kilogramów, i o tym, że właściwie wygląda dwa razy mniej koszmarnie niż dawniej.Cztery

Mój szef nie wie, że go truję.

Możecie mi zazdrościć, ale Shelli i ja pracujemy w Bunza Hut. Musimy nosić cytrynowe podrabiane koszulki polo, zielone szorty i tenisówki firmy LA Gear w kolorze bananowym. Zawsze, na każdej zmianie.

Przez cały czas jesteśmy pod nadzorem kamery; to właściwie naruszenie prywatności czy coś w tym rodzaju. Żeby swobodnie porozmawiać, musimy wycofać się za maszynę do lodów.

– Bubba uważa, że celowo, prowokacyjnie ignorujesz chłopaków – mówi Shelli.

Prycham.

– Ignoruję tylko tych, którzy mają na imię Bubba.

– W piątek organizują imprezę. Powinnyśmy pójść.

– Będą tam tylko próbowali nas przelecieć.

– Jesteś taka świętoszkowata.

– A oni uważają się za bogów seksu.

– Niektóre dziewczyny lubią takich.

– Na przykład te o imieniu Shelli?

Z zaplecza wystawia głowę pan Baum, który nawet nie ma pojęcia, że jest na haju.

– Dziewczyny, czy płacę wam za picie koktajli mlecznych?

Powinniście byli widzieć tego faceta, zanim zaczęłam kruszyć tabletki valium mojej mamy i wsypywać mu je do filiżanek z kawą Folger, którą codziennie żłopie. Zachowywał się totalnie upierdliwie. Zwłaszcza wobec Shelli. Wyglądało na to, że bezradny, błagalny wyraz jej migdałowych oczu budzi w nim jakąś pierwotną, niepohamowaną agresję. Pan Baum zadręczał Shelli, stale się jej czepiał. Gdy zamiatała podłogę, kazał jej umyć ją mopem. Gdy ją myła, mówił, żeby pozamiatała. Kiedy uśmiechała się do klientów, zarzucał jej zbytnią poufałość. Kiedy się nie uśmiechała, krytykował ją, że nie jest wystarczająco uprzejma. Jeżeli coś było czarne, powinno być białe, i na odwrót. Ten facet to socjopata. Pewnego dnia doprowadził Shelli do płaczu, mówiąc, że ma nieuprasowane szorty i że powinna schudnąć pięć kilogramów. Właśnie wtedy uznałam, że coś trzeba z tym zrobić.

Więc teraz dosypuję mu valium. Zaraz po przyjściu do pracy.

Problem polega na odwróceniu uwagi. Myślicie, że mogę tak po prostu rozkruszyć valium mamy i wsypać mu do kubka? Chyba zwariowaliście! Natychmiast by to zauważył. Kruszę tabletki, gawędząc z jakimś klientem. I oczywiście ważna jest też kwestia odpowiedniej dawki.

Oto co się stało za pierwszym razem. Przed mniej więcej pięcioma tygodniami, w pierwszą niedzielę pokazowych meczów drużyn futbolowych pan Baum przyszedł skacowany i sytuacja wymagała natychmiastowego działania, bo zachowywał się jak skończony palant.

Kiedy siedział na zapleczu, trzymając się za łupiącą głowę, ja gawędziłam przy ladzie z bardzo miłą rodziną z Platte i jednocześnie ukradkiem miażdżyłam tabletki valium.

– Och, drużyna Huskers wydaje się w dobrej formie.

Chrup. Chrup.

– Wygląda na to, że w tym roku nasi zdobędą mistrzostwo.

Chrup. Chrup. Chrup.

– Ci Soonersi nie mają szans!

– Jasna sprawa. Naprzód, Huskers. Big Red górą!

Nalewam kawę do kubka.

Wsypuję. Wsypuję. Wsypuję. Mieszam, mieszam, mieszam.

A potem szczęśliwa rodzinka z Platte idzie do stolika, pan Baum dostaje swoją kawę i wszystko jest świetnie.

Tylko że…

Piętnaście minut później słyszymy jakiś głuchy huk.

Shelli spogląda na mnie migdałowymi oczami, które robią się teraz wielkie jak spodki.

Ja patrzę na nią i obie pojmujemy, że sprawa wygląda kiepsko.

– Idź sprawdzić, co się stało.

– Nie, ty idź.

– Nie mogę. Wiesz przecież, jak bardzo mnie nie cierpi. Zabije mnie. O ile sam nie jest już martwy.

Shelli ma rację.

– No dobrze, więc może pójdźmy obie?

– Niby razem?

– Tak, razem.

Shelli chwyta mnie za ramię.

– Shelli, to nie pora, żebyś się do mnie dowalała.

– Zamknij się!

– Wiem, że jestem superlaską, ale mamy tu kryzysową sytuację, którą trzeba rozwiązać.

Nie mogę się powstrzymać, dokuczanie Shelli to zbyt wielka frajda. Poza tym jest chrześcijanką, więc jeżeli pan Baum nie żyje, skończy jako na wieki potępiona w szponach Belzebuba, podczas gdy ja dostanę tylko szlaban w domu.

Gdy docieramy do biura na zapleczu, widzimy tylko nogi pana Bauma. Nosi mokasyny z ozdobnymi frędzlami, co już samo w sobie stanowiłoby wystarczający powód, by go truć, ale teraz leży bez ruchu i niewątpliwie jest to niepokojące.

– Czy on… czy on…?

– Jeśli rzeczywiście, to naprawdę uważam, że nie powinnaś go obmacywać. Zmarłemu należy się szacunek. Poza tym mógłby zmartwychwstać jako zombi.

– Boże, Anika, zamknij się!

– Sądzę też, że nie powinnaś wzywać imienia Boga nadaremno w obliczu zombi.

– Chryste!

– To syn Boga. Dopiero co popełniłaś morderstwo, a teraz jeszcze wzywasz nadaremno imię Syna Bożego.

– Poważnie, Anika, przestań…

– Posłuchaj, niemożliwe, żeby kojfnął.

– Jesteś pewna?

– No… tak.

– Powąchaj go. Jedzie od niego jak z gorzelni.

– Co, myślisz, że jest z nim gorzej?

– Nie, mówię, że śmierdzi jak fabryka, w której produkuje się alkohol. Jak wytwórnia wódek.

– Shelli, skup się. Trzeba sprawdzić, czy nie żyje.

– Ja nie sprawdzę. Ty to zrób.

– Nie mogę. Jeśli się do niego przysunę, mógłby mnie ugryźć. Obie wiemy, że jestem Rumunką i jeżeli ugryzie mnie żywy trup, natychmiast stanę się wampirzycą. A wtedy ty będziesz bez szans.

– Tak czy owak, nie przysunę się do nie…

– Nie będzie dla ciebie ratunku, Shelli! Moja pradawna krew zawładnie tobą. Prawdopodobnie po prostu wyparujesz.

– Anika, nie mogę tego zrobić! – mówi już właściwie z płaczem.

Buty z frędzlami pana Bauma nadal się nie poruszają.

– Jedyne wyjście to, żebyśmy obie sprawdziły równocześnie.

– Dobrze.

– Na pewno?

– Tak, na pewno.

Shelli znowu łapie mnie za ramię i ostrożnie podchodzimy bliżej, niczym dwie kotki zbliżające się do padłego nosorożca.

Jesteśmy już niemal przy jego pożyczce na łysinie, gdy pan Baum wydaje głośne chrapnięcie, które odrzuca nas obie do sąsiedniego pokoju.

Jezu.

Ależ ten gość potrafi chrapać!

– Co teraz zrobimy?! Co teraz zrobimy?!

– Nie wiem, Shelli. Można spojrzeć na tę sytuację na dwa sposoby. Albo uznamy, że jesteśmy naprawdę okropne, i damy się zagryźć wyrzutom sumienia, albo – albo! – pogodzimy się z tym, że pan Baum jest chwilowo nieczynny, zrobimy sobie w maszynie trochę lodów, a potem zadzwonimy dla zgrywy do tego ciacha, nowego nauczyciela wiedzy o społeczeństwie.

– Poważnie? Czy nie powinnyśmy kogoś wezwać?

– No właśnie, powinnyśmy zadzwonić do tego przystojnego nowego nauczyciela wiedzy o społeczeństwie i zapytać go, czy słyszał piosenkę Police o „młodym nauczycielu, obiekcie erotycznych fantazji uczennic…”.

– Masz hyzia.

– Mam hyzia na punkcie tego nauczyciela.

I tak oto się dzieje, panie i panowie, kiedy nie przywiązuje się należytej wagi do dozowania valium.

Od tamtego dnia udoskonaliłam swoją metodę i nie miałyśmy już więcej żadnych kłopotliwych incydentów. Ale jak widzicie, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, a w tym przypadku dobre jest to, że odkąd zaczęłyśmy podawać mu valium, zachowanie pana Bauma znacznie się poprawiło.

Na przykład dzisiaj. Pan Baum zostawił nas w spokoju. Zapewne siedzi przy biurku, porusza palcami przed twarzą i z zachwytem przemierza psychodeliczne szlaki. Ale teraz to nieistotne. Ważne, że w wolnym czasie opracowałam plan, który jak sądzę, może znacząco ulepszyć nasze Halloween, uroczystość spotkania z absolwentami szkoły i letnie wakacje.

– Chyba wymyśliłam, jak okraść ten lokal.

Shelli przestaje wycierać kontuar. Szeroko otwiera oczy. Naprawdę wygląda jak łania znieruchomiała w snopie światła reflektorów samochodu.

– Mówisz serio?

– Tak. A więc… nad kasą sklepową jest kamera, no nie?

– Aha.

– Musimy wbić do niej zaniżoną sumę, ale od klienta wziąć kwotę zgodną z właściwą ceną, prawda?

– Chyba tak.

– Potem po prostu włożymy wszystkie pieniądze do kasy, tak że kamera nie zarejestruje niczego podejrzanego, tak?

– Tak?

– Ale za każdym razem będziemy na boku zapisywać różnicę.

– Nie jarzę.

– Dobra, więc na przykład powiedzmy, że jakieś danie kosztuje w Bunza Hut cztery dolary.

– I co?

– Bierzemy od klienta cztery dolary, ale do kasy wbijamy tylko trzy.

– Aha.

– Ale kiedy to robimy, zapisujemy różnicę.

– W porządku.

– Więc teraz zapisujemy dolara, zgadza się?

– Chyba tak.

– I tak przez cały dzień sporządzamy rejestr tych różnic.

– Dobra, a co potem?

– Wszędzie tu są kamery, prawda?

– Tak.

– Więc kiedy pod koniec dnia będziemy chciały zgarnąć nadwyżkę, musimy to zrobić tam, gdzie nie ma kamer, jasne?

– No tak…

– A gdzie nie ma kamer?

– Nie wiem.

– Pomyśl.

– Nie wiem! Nie naciskaj, stresujesz mnie!

– Shelli, staram się tylko podnieść twój poziom życia.

– Więc po prostu mi powiedz albo… Chodzi o to, że wygląda, jakbyś się popisywała czy coś w tym stylu.

– W porządku. Odpowiedź brzmi… kamer nie ma… na schodach.

– Na jakich schodach?

– Na schodach prowadzących do gabinetu z sejfem.

– Och…

– Pomyśl, to doskonały plan. Trzeba tylko wziąć z utargu nadwyżkę, którą mamy podliczoną, i wsadzić do kieszeni, a resztę pieniędzy włożyć do sejfu. Idealny plan, prawda?

– Nie zrobię tego.

– W porządku, nie musisz. Masz mnie tylko osłaniać, dobrze?

– Jak to osłaniać?

– To znaczy, no wiesz, odwrócić uwagę pana Bauma czy coś w tym rodzaju.

– Jak mam odwrócić jego uwagę?

– Nie wiem. Może pokaż mu cycki?

– Wstrętne!

– Wiem. Ale to on jest wstrętny.

– I jest palantem!

– Właśnie, Shelli. – Kładę rękę na jej ramieniu. – Właśnie dlatego go okradniemy. Ponieważ jest palantem.

Dacie wiarę, że gdy tak przedstawiam mój chytry plan, drzwi się otwierają i zjawia się Logan McDonough? Shelli kiwa mu głową na powitanie, a on podchodzi i opiera się o ladę przy kasie.

– Ee… wezmę colę. I frytki.

– Nie chcesz jakiejś specjalności Bunza Hut czy czegoś takiego? – rzucam.

Musimy pytać, chociaż mam gdzieś, czy ktoś to zamówi.

– Nie.

– Dobrze… ee… więc płacisz… dwa dolary i siedemnaście centów.

Bez słowa kładzie na kontuarze banknoty i bilon.

– Och, odliczona suma, dzięki.

Nawet na mnie nie patrzy. Wydaje się jakby kompletnie odmieniony.

– Czy mogę rozmawiać z kierownikiem?

– Ee… co?

– Proszę, chciałbym pomówić z kierownikiem.

Och, Boże, zastanawiam się, czy mnie słyszał. Sądzicie, że podsłuchał mój diaboliczny plan okradania Bunza Hut i zamierza mnie wydać?

– No… jasne, oczywiście.

Shelli nie jest już osobą, tylko dwojgiem olbrzymich, wytrzeszczonych w panice oczu przy dystrybutorze napoju gazowanego.

– Panie Baum! Ee… ktoś chce z panem mówić…

Pan Baum wyłania się z zaplecza, zdejmując czapkę firmy Bunza Hut. Przystaje za ladą; przypomina spieczony rumsztyk. Dzięki Bogu to nie dzisiaj otrułyśmy go niemal na śmierć. Dziś przynajmniej może stać. A nawet chodzić.

Logan zaczyna mówić. Wygląda teraz nagle jak gość z Ulicy Sezamkowej.

– Dzień dobry panu. Chciałem tylko powiedzieć… że ma pan tu naprawdę świetną pracownicę o potencjale do zarządzania średnim szczeblem.

O czym. On. Mówi?

Kompletnie zdezorientowany pan Baum kiwa głową.

– Nikt nigdy nie podawał frytek z większym wdziękiem. I taką uprzejmością. Uważam, że powinien pan być dumny z tego, iż ta młoda dama należy do rodziny firmy Bunza Hut. Daję jej pięć gwiazdek na pięć za obsługę klientów i ogólne przyjazne podejście.

Powiedziawszy to, Logan bierze swoje frytki i napój i w milczeniu odchodzi tanecznym krokiem od kontuaru lokalu Bunza Hut w południowo-wschodnim Lincoln.

Pan Baum odwraca się do mnie i Shelli.

– To wasz przyjaciel?

Shelli i ja energicznie kręcimy głowami.

– Nie, nie, nie, nie – mówimy, chociaż właściwie nie wiem dlaczego.

– Och, a więc świetnie się spisałyście. Dobra robota.

Wraca do przyrządzania mięsnych potraw Bunza. Shelli i ja przez dwie sekundy stoimy w milczeniu, wpatrując się w siebie, a potem wybuchamy śmiechem.

– Co u licha?!

– Właśnie! – przytakuje Shelli, która też nie potrafi uwierzyć w to, co się przed chwilą zdarzyło.

– Poważnie?

– Wiem!!!

Teraz niemal tracimy nad sobą kontrolę. Nie powinnyśmy już nosić uniformów Bunza Hut. Już nie reprezentujemy tej firmy w odpowiedzialny sposób.

– Ktoś cię lubi – mówi Shelli śpiewnym tonem.

– Zamknij się.

– I wiesz co…

– Nie wiem. I nie chcę wiedzieć.

– Myślę, że ty też go lubisz.

– Nie, wcale nie.

– Ależ tak.

– Nie. Klnę się na Boga, że nie.

– Naprawdę? Czy to znaczy, że nie dajesz mu „pięciu gwiazdek na pięć”?

Oczywiście muszę rzucić w Shelli ręcznikiem. Boże, jak dobrze, że Becky nie ma w pobliżu. Shelli i ja czujemy się swobodnie, kiedy Becky jest gdzie indziej i zajmuje się jakimiś swoimi sprawami. Prawdopodobnie przygląda się sobie w lustrze. Ale to teraz nieważne. Ważne jest tylko, że to, co Logan McDonough przed chwilą zrobił, było fantastyczne. I dziwaczne. Może jednak jest o wiele bardziej interesujący, niż sądziłam ja czy ktokolwiek.Pięć

Gdybyście zamienili labradora w człowieka, otrzymalibyście Brada Kline’a. Jest wiecznie szczęśliwy, wylewny i mniej więcej tak interesujący i skomplikowany jak pniak drzewa. Ale to najpopularniejszy facet w szkole i oczywiście chłopak Becky. Z tego, co mi wiadomo, dwie najciekawsze wiążące się z nim rzeczy to jego kompletna niezdolność dostrzeżenia prawdziwego charakteru Becky oraz jego brat Jared Kline. Tak, ten Jared Kline!

Widzicie, podobają mi się faceci, którzy sprawiają wrażenie, jakby właśnie obrabowali bank. A Jared Kline sprawiają wrażenie, jakby przez ostatnie pół roku tańcował z Bonnie i Clyde’em. Jest niechlujny. Szorstki. Niebezpieczny. Jeżeli Brad to labrador, Jared jest wilkiem. Wielkim złym wilkiem, o którym opowiadała ci mama, ale teraz zamierzasz zignorować jej przestrogi. Właśnie usunięto go z liceum. I nigdy nie był kapitanem drużyny futbolowej, piłki nożnej czy choćby lekkoatletycznej. O ile wiem, był i może wciąż jest kapitanem drużyny, która po lekcjach pali marihuanę i słucha Pink Floydów.

W każdym razie tego ranka wszyscy w szkole mówią o Jaredzie Klinie, ponieważ pojawiła się plotka, że Stacy Nolan zaszła z nim w ciążę. Wiem. Na pierwszej lekcji tylko szeptano o tym, a teraz, zaledwie przed lunchem, pogłoski nasiliły się tak, że wydaje się, iż lada chwila dyrektor oznajmi to przez szkolne głośniki.

Becky jest tym obłędnie podekscytowana. Zerwała się z miejsca, jeszcze niemal zanim zabrzmiał dzwonek na przerwę, wypadła na korytarz i pobiegła prosto ku szafce Stacy Nolan. Wkurzające, że Shelli i ja musimy stać tu obok Becky i czekać, aż popełni tę jakąś głupotę, którą uknuła, ale taka jest niepisana reguła. Musimy się podporządkować albo zginiemy.

Przysięgam na Boga, że Stacy spostrzegła Becky i próbowała się wymknąć, ale bezskutecznie. Becky podeszła prosto do niej, uśmiechając się znacząco znad trzymanej w rękach sterty książek.

– Nie zamierzasz nas zaprosić?

Shelli i ja cofamy się zakłopotane.

Stacy przestępuje z lewej nogi na prawą. Twarz blednie jej tak, że piegi na nosie stają się bardziej wyraźne niż zwykle. Ledwie śmie spojrzeć Becky w oczy spod równo obciętej kasztanowej grzywki, gdyż wie, że zaraz nadejdzie cios. Boże, to żałosny widok.

– Na co…?

Becky nachyla się ku niej.

– Na przyjęcie z okazji ciąży.

Spostrzegam, że wokół nas gromadzi się niewielki tłumek i wszyscy śmieją się z żarciku Becky. Ludzie, czyż ona nie jest komiczna?

Nieszczęsna udręczona Stacy wydaje mimowolny cichy jęk. Odwraca się i czmycha korytarzem jak kopnięty szczur. Becky ogląda się na nas, szukając aprobaty. Ale nie potrafię się zdobyć na żadną reakcję. Czuję tylko w sercu skurcz współczucia dla biednej ciężarnej poniżonej Stacy Nolan.

Tłumek zaczyna się rozpraszać, a Becky stoi tam i spogląda na nas wyzywająco.

– Co z wami, dziewczyny?

Shelli i ja tylko mamroczemy coś, każda do siebie. Chyba właściwie mamroczemy jakieś nowe, wymyślone przez nas słowa. Kilka cheerleaderek wciąż jeszcze chichocze z przedstawienia, jakie dała Becky. A my dwie po prostu wleczemy się do klasy, wbijając wzrok w nasze teczki z zeszytami. Po dzwonku kończącym ostatnią lekcję wymykamy się z budynku szkoły i ruszamy w naszą długą, mozolną drogę do domu.

Pierwsze trzy przecznice mijamy bez słowa. Ale nie ma wątpliwości, że kwestią, którą przemilczamy, jest Becky.

Wszyscy ją uwielbiają, jednak ona jest czystym, stężonym złem.

Dziwna rzecz… Nie można wskazać niczego konkretnego, co uczyniło ją taką. Jej ojciec nie jest kryminalistą, matka narkomanką, a Becky nie dorastała w sierocińcu czy czymś podobnym. Coś takiego wyjaśniałoby jej demoniczne moce. Ale Becky po prostu się urodziła, a potem znalazła się jako modelka na kilku zdjęciach do katalogu Penney i oto abrakadabra – powstał Belzebub!

Jedynym ewentualnym wyjaśnieniem mogłoby być to, że w dzieciństwie do jej kołyski wśliznął się zły demon, wniknął w jej ciało i sprawił, że odtąd Becky niszczy żywe istoty w akcie zemsty za jakąś nieokreśloną niesprawiedliwość. W gruncie rzeczy to najprostsze wytłumaczenie.

W każdym razie obie stajemy się powoli jej demonicznymi podwładnymi.

A to ani trochę mi nie odpowiada.

Powietrze jest gęste niczym galaretka owocowa. Dopiero w odległości mniej więcej sześciu przecznic od szkoły poruszamy sprawę Becky.

Odzywam się pierwsza:

– To było takie paskudne!

– Wiem.

– Mówię serio.

– Wiem!

Pauza.

– Myślisz, że to prawda?

– Co? To, że ona jest w ciąży?

– Aha.

– Chyba tak.

Pauza.

– Musimy coś zrobić.

– Niby co?

– Nie wiem. Stanąć w jej obronie czy coś w tym rodzaju.

– Wykluczone! Nie możemy!

– Dlaczego nie?

– Dlaczego nie? Chyba żartujesz? Dlatego, że nasza sytuacja w szkole jest całkiem dobra. Chodzi o to, że ty jesteś jakby… mniejszością etniczną, a ja stale obściskuję się z chłopakami, a jednak żadnej z nas nie dokuczają z tych powodów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: