Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Apetyt na życie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Apetyt na życie - ebook

Ellen Branford chce spełnić wyrażoną na łożu śmierci prośbę babci – odnaleźć chłopaka z małego miasteczka, w którym babcia była kiedyś zakochana, i przekazać mu jej ostatni list.

Porzucając Manhattan oraz narzeczonego z wyższych sfer nowojorskich, młoda kobieta wyrusza do Beacon w stanie Maine. Krótka wizyta szybko się komplikuje, gdy Ellen omal nie tonie w oceanie i zostaje wyratowana przez cieślę będącego przypadkowym świadkiem zdarzenia. Za sprawą wypadku Ellen zostaje kimś na kształt lokalnej sławy, co może jej dopomóc w odkryciu starannie ukrywanej przez babcię przeszłości – lub wręcz przeciwnie. W miarę jak młoda kobieta dowiaduje się o babci więcej, a zarazem zaczyna wątpić w słuszność własnych wyborów, staje się jasne, że jednodniowy wypad do Beacon trzeba będzie przedłużyć. „Apetyt na życie” to ciepła i smakowita opowieść o atrakcjach prostszego życia. 

Jeśli podobało się wam „Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Ziemniaczanych Obierek”, pochłoniecie jednym tchem „Apetyt na życie”. Mary Simses ma dar przywołania sugestywnych szczegółów, dzięki czemu czujemy, jakbyśmy osobiście brali udział w opisywanych scenach, oraz tworzenia dialogów, które zawsze brzmią prawdziwie.

James Patterson 

Uroczy, pełen czułości debiut literacki podkreślający siłę prostych przyjemności, dobrego jedzenia i niezaprzeczalnej chemii uczuć. Wielbicielki bohaterek filmów takich jak „Narzeczony mimo woli” czy „Dziewczyna z Alabamy” rozpoznają w spiętej  perfekcjonistce Ellen pokrewną duszę, zaś akcja osadzona w małym miasteczku trafi do serca wiernym czytelniczkom Mary Kay Andrews, Elin Hilderbrand i Jan Karon. Opowieść Simses o odkryciach emocjonalnych, zmianie priorytetów i nowych początkach to wspaniała lektura na plażę.

„Booklist”

Proste składniki połączone w idealnych proporcjach – smaczne do ostatniego okruszka.

„Good Housekeeping”

Zachwycające… Simses stworzyła krzepiącą opowieść o miłości przesyconą romansową fascynacją z elementami zagadki kryminalnej, rozgrywającą się na tle skromnych, stonowanych motywów i konfliktów.

„Shelf Awareness” 

Dzięki gładko wpasowanym w narrację detalom oraz galerii barwnych postaci „Apetyt na życie” łączy autentyzm scenerii Maine z zabawną fabułą.

Beverly Meyer, „Free-Lance Star”

Mary Simses spędziła wiele lat w Nowej Anglii, gdzie pracowała w wydawnictwie czasopism, a następnie jako prawniczka w korporacji, po godzinach pisząc dla przyjemności. Mieszka na południu Florydy z mężem-wspólnikiem z kancelarii oraz córką.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-633-7
Rozmiar pliku: 555 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Chłodne powitanie

– Stój, to niebezpieczne!

Usłyszałam czyjś krzyk, lecz za późno. Pomost ugiął się i załamał pode mną. Deski popękały w drzazgi, przegniłe drewno trzasnęło i runęłam trzy metry w głąb lodowatego oceanu u wybrzeża Maine.

Możliwe, iż przez ułamek sekundy mignął mi mężczyz­na, który zauważywszy, że wchodzę na pomost, wołał, żebym się zatrzymała. Gdybym tylko przesunęła spojrzenie o dwadzieścia stopni w prawo, zobaczyłabym go, gdy biegł przez plażę, machając rękami. Ja jednak wpatrywałam się w wizjer nikona, robiłam zbliżenie czegoś na wodzie – posągu kobiety w marszczonej sukni, trzymającej, jak się zdaje, cebrzyk winogron.

Rozpaczliwie próbowałam wypłynąć na powierzchnię, przebierałam bezładnie rękami i nogami, serce mi waliło w piersi i szczękałam zębami w lodowatej wodzie, czując, że silny, bystry prąd obraca mną, odciąga od pomostu. Kaszląc, wynurzyłam się; ocean wokół był wzburzony, spieniony, pełen piasku. Dryfowałam coraz dalej od pomostu i plaży; fale zalewały mi usta i nos słoną wodą. Ramiona i nogi drętwiały, nie mogłam opanować dreszczy. Jak to możliwe, by ocean był tak zimny w czerwcu?

Spróbowałam popłynąć na przekór prądowi kraulem, pracowałam nogami jak najmocniej i rozgarniałam wodę, aż bolały mnie kończyny. Lecz bystry prąd wciąż mnie spychał na głębię.

Za czasów Exeter byłaś niezłą pływaczką, przypominałam samej sobie. Dasz radę dopłynąć do brzegu. Ale cichy głosik rozsądku na próżno starał się brzmieć przekonująco. Panika przeniknęła mnie po czubki palców u rąk i nóg. Coś się zmieniło przez lata, które upłynęły od tamtej pory. Zbyt wiele czasu zmarnowałam na siedzeniu przy biurku i łamaniu sobie głowy nad procesami sądowymi oraz przejęciami zamiast na trenowaniu stylu motylkowego.

Prąd, który mnie porwał, nagle zniknął. Otaczały mnie pagórki czarnej wody i pieniste grzywacze. Miałam przed sobą otwarty ocean, ciemny i bezkresny. Odwróciłam się i nie widziałam nic prócz następnych wodnych wzniesień. Gdy uniosłam się na grzbiecie fali, ukazały się pomost oraz plaża, odległe i maleńkie. Znowu popłynęłam kraulem, zmierzając do brzegu – oddech, ruch, oddech, ruch. Poruszałam się z trudem i własne nogi wydawały się bardzo ciężkie. Nie chciały dłużej kopać. Ogarniało mnie coraz większe znużenie.

Zaprzestałam wysiłków i zawisłam pionowo w miejscu; byłam zmęczona, zbierało mi się na płacz. Poczułam piekący ból w podbródku, a kiedy dotknęłam twarzy, zobaczyłam na palcach krew. Czymś się skaleczyłam, zapewne podczas upadku.

Upadek. Nie wiedziałam nawet, jak do niego doszło. Chciałam tylko zobaczyć miasteczko z wody, tak jak musiała je widywać babcia, ona dorastała tutaj w latach czterdziestych ubiegłego wieku. Przeszłam przez plażę, otwarłam furtkę i weszłam na pomost. Brakowało niektórych desek i poręczy, ale wszystko zdawało się w porządku, póki nie stanęłam na desce, która zdała się odrobinę zbyt miękka. Niemal poczułam znowu, jak spadam bezwładnie.

Fala chlasnęła mnie po twarzy, zakrztusiłam się, połykając haust wody. Czułam, jak nikon okręca się i obija o moje ciało, wisiał mi na szyi niczym kamień ciągnący na dno. Nie było mowy, żeby aparat dało się naprawić. Wiedziałam o tym. Drżącą ręką przełożyłam pasek nad głową.

Mignęło mi w pamięci wspomnienie ostatnich urodzin – kolacja w May Fair Kitchen w Londynie; Hayden, mój narzeczony, wręczył mi pudełko w srebrnym papierze oraz kartkę z życzeniami: „Szczęśliwych trzydziestych piątych urodzin, Ellen – mam nadzieję, że ten drobiazg odda sprawiedliwość Twojemu nadzwyczajnemu talentowi”. W pudełku był nikon.

Otworzyłam dłoń i pasek wyślizgnął mi się z palców. Patrzyłam, jak aparat znika w mroku; z bólem serca wyobraziłam go sobie na dnie oceanu.

Zdałam sobie sprawę, że nie uda mi się dotrzeć do brzegu. Jestem zbyt zmarznięta i zbyt zmęczona. Zamknęłam oczy, pozwalając się ogarnąć ciemności. Ze wszystkich stron dobiegał szum oceanu. Pomyślałam o mamie, to okropne, że nie zobaczę jej już nigdy. Jak sobie poradzi z podwójną stratą w odstępie niespełna tygodnia – najpierw śmierć mojej babci, a potem moja?

Pomyślałam też o Haydenie; dziś rano przed wyjazdem zapewniałam, że zostanę w Beacon tylko na jedną noc, najwyżej dwie. Prosił, bym zaczekała tydzień, będzie mógł pojechać ze mną. Odmówiłam; to miał być krótki wypad. Nic wielkiego. Jest wtorek, oznajmiłam. Jutro będę z powrotem na Manhattanie. A teraz, zaledwie trzy miesiące przed ślubem, dowie się, że nie wrócę.

Moje ciało poddało się, uległam ruchom wody; poczułam spokój i odprężenie. Przemknęła mi wizja babci w ogrodzie różanym; trzymała w dłoni sekator. Mówiąc coś do mnie, uśmiechała się.

Wzdrygnęłam się i otworzyłam oczy. Ponad ciemnymi wzgórkami rozkołysanej wody widziałam pomost i coś – nie, kogoś – na jego końcu. Zobaczyłam, że mężczyzna skacze do wody. Wynurzył się i szybkim kraulem płynął w moją stronę. Jego ręce wystrzeliwały z fal.

Płynie po mnie, pomyślałam. Dzięki Bogu, płynie po mnie. Jest tu ktoś jeszcze, kto chce mi pomóc. Poczułam, jak maleńka iskra w mojej piersi zaczyna pulsować ciepłem. Zmusiłam nogi do większego wysiłku i mięśnie zaczęły wracać do życia. Uniosłam rękę, próbując dać znak, by mężczyzna mógł mnie dostrzec.

Obserwowałam, jak się zbliża; zęby mi szczękały, z trudem mogłam oddychać. Chyba nigdy nie widziałam tak dobrego pływaka. Rozgarniał fale jak nieistotne wątpliwości. Znalazł się już na tyle blisko, że mogłam go usłyszeć. „Trzymaj się”, zawołał, dysząc ciężko, z poczerwieniałą twarzą i włosami przylepionymi do czaszki. Zanim do mnie dotarł, nogi odmówiły mi posłuszeństwa; unosiłam się na plecach.

– Poholuję cię – wychrypiał. Wziął kilka oddechów. – Rób, co każę, i nie chwytaj się mnie, bo oboje pójdziemy na dno.

Miałam dość rozumu, żeby się go nie uczepić, chociaż dotąd nie zdawałam sobie sprawy, jak łatwo tonący człowiek może popełnić ten błąd. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem; kołysaliśmy się naprzeciw siebie, zanurzeni pionowo w wodzie. Spojrzałam na niego i zobaczyłam tylko oczy. Miał najbardziej niebieskie oczy na świecie – jasne, niemal lodowobłękitne, jak akwamaryny.

I nagle mimo całego wyczerpania poczułam wstyd. Nigdy nie umiałam przyjmować pomocy od obcych, a za sprawą dziwacznego prawa odwróconych proporcji im bardziej sytuacja była ekstremalna, tym trudniej przychodziło mi zaakceptowanie wsparcia. Matka tłumaczyła, że powodem jest nasze jankeskie pochodzenie. Hayden twierdził, że to po prostu głupia duma.

Ja zaś wiedziałam tylko, że w tej chwili czuję się jak idiotka: dama w obierzy, która przez dziurę w pomoście wpadła do wody, dała się porwać prądowi i nie potrafi wrócić do brzegu; poradzić sobie samodzielnie.

– Zdołam… dopłynąć z powrotem – oświadczyłam drżącymi wargami, kiedy fala opryskała mi twarz. – Popłynę obok ciebie – dodałam, chociaż czułam, że nogi mam jak betonowe pustaki.

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nie. To zły pomysł. Prądy odpływowe.

– Byłam… w reprezentacji pływackiej – wyjąkałam, kiedy unieśliśmy się na fali. Chrypłam coraz bardziej. – W liceum. – Zakasłałam. – W Exeter. Doszliśmy… do eliminacji krajowych.

Znajdował się tak blisko, że musnął ręką moje udo.

– Teraz ja się zajmę płynięciem. – Wziął kilka głębokich oddechów. – Rób, co mówię. Jestem Roy.

– Ellen – sapnęłam.

– Połóż mi dłonie na ramionach – powiedział.

Miał szerokie ramiona. Wyglądało, że to efekt ciężkiej pracy, a nie treningów. Przyglądał mi się zmrużonymi oczami.

O nie, mowy nie ma, pomyślałam, poruszając w wodzie zdrętwiałymi rękami. Popłynę sama. Teraz, kiedy wiem, że ktoś przy mnie jest, dam radę.

– Dzięki – odparłam – ale poradzę sobie, jeśli tylko…

– Chwyć mnie za ramiona – powtórzył, podnosząc głos.

Usłuchałam.

– A teraz kładź się na plecach. Ramiona trzymaj wyprostowane. Rozłóż nogi i tak zostań. Ja będę płynął.

Znałam technikę transportu zmęczonego pływaka, ale nigdy nie byłam zmęczoną pływaczką. Odchyliłam się w tył i włosy rozłożyły się wokół mnie jak wachlarz. Poczułam na twarzy słaby promień słońca. Nasze ciała podskakiwały na falach unoszone w wodzie przez kolejne grzywacze.

Roy położył się na mnie; oplotłam go w biodrach nogami, jak mi polecił. Płynął odkrytym kraulem, pchając nas oboje. Odprężyłam się i uległam. Głowę miałam przyciśniętą do jego piersi. Zamknęłam oczy i poczułam mięśnie napinające się pod koszulą przy każdym jego ruchu. Nogi miał długie i silne, pracowały między moimi nogami niczym silniki łodzi. Pachniał solą i wodorostami.

Słyszałam każde pociągnięcie ramion rozcinających wodę i chłonęłam ciepło jego ciała. Otworzywszy oczy, zauważyłam, że posuwamy się równolegle do brzegu. Zrozumiałam, co się stało. Zostałam porwana przez prąd odpływowy, lecz w panice nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dlatego złamałam najważniejszą zasadę postępowania w takiej sytuacji: nie walcz; płyń równolegle do wybrzeża, aż wyminiesz prąd, i wtedy skręć do brzegu.

Wkrótce zmieniliśmy kierunek, zmierzając w stronę plaży. Na brzegu mignęli mi jacyś ludzie. Jesteśmy prawie na miejscu, pomyślałam z ulgą. Nie mogłam się doczekać, kiedy poczuję grunt pod nogami; kiedy się upewnię, że przestałam dryfować pośród mroku.

Gdy zrobiło się na tyle płytko, by Roy mógł stanąć, objął mnie i przytrzymał, żebym nie straciła równowagi. Dyszał ciężko. Z wysokości, na jakiej znalazła się moja głowa, wywnioskowałam, że ma co najmniej metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, dobrych dwadzieścia centymetrów więcej ode mnie.

– Dasz radę tutaj stanąć – stwierdził; z włosów kapała mu woda.

Odepchnęłam się od niego łagodnie, ujmując go za wyciągnięte ręce. Opadłam na dno; woda sięgała mi do piersi. Cudownie, że znowu miałam pod stopami piasek, znowu zakotwiczyłam się na twardym gruncie. Za moimi plecami ocean kłębił się i opadał w mrok, lecz zaledwie kilka kroków przede mną plaża iskrzyła się w popołudniowym słońcu niczym obietnica nowego życia. Odprężyłam się, w tej chwili nawet nie czułam zimna. Jedynie niezwykłą więź z otaczającym światem. Wciąż tu jestem, pomyślałam. Nic mi nie grozi. Żyję.

Zalała mnie fala upojenia; wybuchnęłam śmiechem. Puściłam dłonie Roya i zawirowałam: oszołomiona balerina w oceanie. Śmiałam się, obracałam w miejscu i machałam rękami; mężczyzna obserwował mnie ze zdumieniem. Być może uznał, że oszalałam. Nawet jeśli tak, nie miało to znaczenia. Wróciłam z pustki otwartego oceanu na twardy grunt i nic na całym świecie nie wydawało się tak wspaniałe, jak ta chwila.

Przysunęłam się do mężczyzny i spojrzałam mu w oczy. A potem zarzuciłam mu ręce na szyję i go pocałowałam. Był to pocałunek za uratowanie mi życia, zrodzony w zakamarku mojej duszy, o którego istnieniu sama nie wiedziałam. I Roy go odwzajemnił. Jego ciepłe wargi smakowały morzem, silne i pewne ramiona trzymały mnie mocno, jakbyśmy mogli utonąć oboje. Niczego nie pragnęłam bardziej, niż poddać się temu uściskowi. W tym samym momencie uświadomiłam sobie jednak, co zrobiłam, i cofnęłam się błyskawicznie.

– Przepraszam – sapnęłam, zauważając, że wszyscy się na nas gapią. – Ja… muszę iść.

Odwróciłam się i najszybciej, jak się dało, brnęłam przez wodę w stronę plaży. Drżałam w przemoczonym ubraniu, oczy piekły mnie od soli, a skrępowanie, jakie czułam jeszcze przed paroma chwilami, było niczym w porównaniu z tym, czego doświadczałam teraz. Nie wiedziałam, co mnie napadło; co mnie opętało, by go pocałować!

– Ellen, zaczekaj! – zawołał, zrównawszy się ze mną.

Próbował mnie złapać za rękę, ale się wywinęłam i maszerowałam dalej. Udawaj, że to się nigdy nie zdarzyło, nakazałam sobie w duchu. To się nigdy nie zdarzyło.

Plażą podbiegli dwaj mężczyźni w niebieskich dżinsach. Jeden nosił żółty T-shirt, drugi miał na głowie bejsbolówkę z logo Red Soxów i pas narzędziowy z poziomicą, która obijała mu się o biodro, kiedy wbiegał do wody.

– Roy, nic ci nie jest? Jej też nie? – spytał ten w żółtym podkoszulku, pomagając mi wyjść na brzeg.

– Myślę, że wszystko z nią okej – odparł Roy, idąc przez wodę w dżinsach oblepiających mu nogi.

Kibic Red Soxów objął mnie ramieniem i pomógł wyjść na piasek.

– Wszystko w porządku, proszę pani?

Próbowałam kiwnąć głową, ale dygotałam tak mocno, że moja głowa chyba wcale się nie poruszyła.

– Zimno – mruknęłam, szczękając zębami.

Ogolony na zero, krzepki brodacz z pasem narzędziowym trzymał brązową skórzaną kurtkę. Narzucił mi ją na ramiona i zasunął zamek. Kurtka miała grubą, przyjemną w dotyku podszewkę, jak polarowy koc. Czułam wdzięczność.

Ten w żółtym T-shircie spytał:

– Wezwać pogotowie? Żeby panią zabrali do szpitala w Calvert albo coś? Dotrą tu raz-dwa.

Nie miałam pojęcia, gdzie leży Calvert, ale ostatnie, na czym mi zależało, to wylądowanie w szpitalu, którego personel zapewne będzie chciał zadzwonić do mojej matki (niedobrze) albo do Haydena (jeszcze gorzej).

– Proszę – jęknęłam, dygocząc. – Chcę się tylko stąd wydostać.

Roy zbliżył się do mnie.

– Zawiozę cię do domu.

O, nie. Czułam, jak policzki czerwienieją mi z zawstydzenia. Musi mnie podrzucić ktoś inny. Nie mogę pojechać z nim. Spojrzałam na pozostałych mężczyzn, ale obaj milczeli.

– Śmiało – ponaglił, dotykając mojego ramienia.

Szybkim krokiem ruszyłam po piasku. Dogonił mnie i szliśmy w milczeniu. Dotarliśmy na przeciwny skraj plaży, gdzie stał pomost i gdzie budowano dom. Na dachu trzej mężczyźni przybijali gonty. Roy poprowadził mnie na gruntowy parking przed budynkiem; otworzył drzwi niebieskiej furgonetki Forda.

– Przepraszam za bałagan – powiedział, zgarniając z przedniego siedzenia skrzynkę z narzędziami, taśmę mierniczą, poziomicę i kilka ołówków. – Narzędzia ciesielskiego fachu.

Kiedy usiadłam, z mojego ubrania pociekła woda, a na gumowej wycieraczce utworzyła się kałuża. Spojrzałam na swoje stopy pokryte warstewką piasku.

– Nie wiem, jak to się stało – odezwałam się ściszonym głosem. – W jednej chwili stałam na pomoście, a w następnej…

Zadrżałam i podciągnęłam kołnierz kurtki pod szyję.

Roy przekręcił kluczyk; silnik zakaszlał, zakrztusił się i zapalił.

– Nie pochodzisz stąd, prawda? – spytał.

Wskaźniki na desce rozdzielczej obudziły się do życia, radio zabłysło ciepłym, żółtym światłem.

Pokręciłam głową i mruknęłam:

– Nie.

– Prądy odpływowe bywają tu naprawdę paskudne – mówił. – A pomost jest w kiepskim stanie. Całe szczęście, że cię zobaczyłem.

Zamknęłam oczy, by odsunąć od siebie wspomnienie prądu i pomostu, ale jeszcze bardziej wspomnienie pocałunku. Przepłynął mi w pamięci obraz Haydena – jego życzliwy uśmiech, pasmo blond włosów zawsze opadające mu na czoło, nieznaczne mrugnięcie, które mi posyłał, kiedy coś mu się spodobało; jego łagodne, brązowe, ufne oczy… Nigdy nie będę mu mogła powiedzieć, co się wydarzyło.

– Tak, całe szczęście – powtórzyłam.

Roy spojrzał na mnie i zauważyłam na jego czole parę drobnych zmarszczek. Brwi miał ciemne, ale widniało w nich kilka siwych włosków.

– Dziękuję – powiedziałam. – Za uratowanie.

Zerknął przez tylną szybę i wrzucił wsteczny.

– Jasne. – Kiwnął głową, przełączył na pierwszy bieg, a potem podjechał na skraj parkingu, do drogi. Czekaliś­my chwilę, aż przejadą samochody. Zabębnił palcami o kierownicę.

– Byłeś naprawdę niesamowity wtedy w wodzie. Gdzie się nauczyłeś tak pływać? – spytałam, przerywając niezręczne milczenie.

Uniósł brwi.

– To prawdziwy komplement ze strony zawodniczki… Eliminacje krajowe, tak?

Wiedziałam, że ironizuje, ale na jego twarzy dostrzegłam cień uśmiechu.

– Och… To było jakiś czas temu – przyznałam, obserwując drobne kropelki spadające mu z włosów na koszulę.

Włosy miał gęste i ciemne, kręcone, z kilkoma pasmami siwizny, co tylko dodawało mu atrakcyjności. Mimo woli zastanowiłam się, jak by wyglądał w garniturze.

– Więc… byłeś ratownikiem? – zagadnęłam.

Wyjechał na szosę.

– Nie.

– Czyli nauczyłeś się pływać…

– Tak jakoś. – Wzruszył ramionami i sięgnął, by włączyć grzejnik. – Gdzie się zatrzymałaś?

„Tak jakoś”? Zastanawiałam się, jakim cudem „tak jakoś” można zostać znakomitym pływakiem. Przysunęłam dłonie do nawiewu ciepłego powietrza. Gdyby Roy potrenował, mógłby pewnie wystartować w olimpiadzie.

– Gdzie mieszkasz? – spytał.

– W Victory Inn – wyjaśniłam, zauważając malutką bliznę na jego nosie tuż poniżej lewego oka.

Kiwnął głową.

– U Pauli. I zostaniesz w miasteczku… jak długo?

– Niedługo – odpowiedziałam. – Bardzo niedługo.

– Cóż, powinnaś komuś pokazać to rozcięcie.

– Jakie rozcięcie? – Opuściłam osłonę, ale lusterka nie było.

Wskazał moją twarz.

– Na brodzie.

Dotknęłam podbródka. Na palcach zobaczyłam krew.

Zatrzymał samochód i włączył kierunkowskaz.

– Przydałoby się kilka szwów. Znam jednego lekarza w North Haddam; mógłbym cię podrzucić…

Poczułam napływającą do twarzy falę gorąca, wiedziałam, że policzki mam jaskrawoczerwone.

– Nie, nie. To niepotrzebne, naprawdę.

Myśl, że powiezie mnie do innego miasteczka do doktora, wydawała się… Cóż, z jakiegoś powodu wytrąciła mnie z równowagi. Nie zamierzałam się zgadzać.

– To żaden kłopot – zapewnił. Uśmiechnął się i zauważyłam, że ma dołki w policzkach. – Chodziłem z gościem do szkoły i na pewno…

– Posłuchaj – odparłam z zarumienioną twarzą, unosząc ręce na znak protestu. – Naprawdę jestem ci wdzięczna za pomoc, ale może będzie najlepiej, jeśli wysiądę tutaj i wrócę piechotą. To niedaleko, a zabrałam ci już za dużo czasu.

Niewielkie zmarszczki na jego czole się pogłębiły.

– Nigdzie nie pójdziesz – oświadczył, czekając, aż minie nas inny wóz. – Nie chciałem się narzucać – dodał. – Tylko pomyślałem, że lekarz powinien to obejrzeć.

Dotknął mojego policzka i uniósł mi głowę, by lepiej widzieć ranę. Poczułam dreszcz.

– To nic – zapewniłam, prostując się jak struna. – Ja… jutro wyjeżdżam – wykrztusiłam – i… po powrocie pójdę do swojego lekarza na Manhattanie.

Znowu wzruszył ramionami.

– Jak chcesz. – Skręcił w lewo do Victory Inn.

Spojrzałam przez okno, zastanawiając się, czy wspomnieć o pocałunku. Przeprosić? Nie chciałam przecież, by pomyślał, że… Nie chciałam, żeby sobie pomyślał cokolwiek.

– Przepraszam za to, co się stało – powiedziałam.

Zerknął zdziwiony.

– Nie musisz przepraszać. Prądy odpływowe są niebezpieczne. Łatwo wpaść w tarapaty…

– Nie, nie chodziło mi o prąd – wyjaśniłam, kiedy się zatrzymywał przy krawężniku przed hotelikiem. – Tylko o tamto…

Nie mogło mi to przejść przez usta.

Przesunął dźwignię sprzęgła na pozycję „P”, rozsiadł się na fotelu i pogładził kierownicę.

– Nie przejmuj się. – Wzruszył ramionami. – To był tylko całus.

Jeśli miało mi to poprawić humor, skutek okazał się wręcz przeciwny. Poczułam się dotknięta; pocałunek, jak widać, nie zrobił na nim żadnego wrażenia.

– Wiesz – wyrzuciłam gwałtownie – mieszkańcy Maine powinni utrzymywać swoje pomosty w lepszym stanie. – Zabrzmiało to ostro, ale nie potrafiłam się opanować. – Mogłam się poważnie zranić, spadając przez dziurę w tym czymś.

Spojrzał na mnie zaskoczony. Po chwili odpowiedział:

– Cieszę się, że się nie zraniłaś… Taka utalentowana pływaczka. I cieszę się, że byłem na miejscu, by cię uratować.

Opuścił osłonę, bo popołudniowe słońce zalało samochód złotym blaskiem.

Pomyślałam, że znowu sobie ze mnie pokpiwa, ale na jego twarzy dostrzegłam wyraz powagi.

– Oczywiście – dodał i się uśmiechnął – jedno mieszkańcom Maine trzeba przyznać: umieją czytać. Gdybyś przeczytała informację na tablicy…

O czym on mówił? Co niby czytają mieszkańcy Maine? Jaka tablica?

– Jasne, że umiem czytać – wycedziłam, czując, że już jestem w defensywie i nie umiem opanować ostrego tonu. – Studiowałam cztery lata w szkole policealnej, a potem jeszcze trzy na wydziale prawa. Sporo się naczytałam.

– Wydział prawa. – Skinął wolno głową, jakby właśnie coś zrozumiał.

– Owszem, wydział prawa – potwierdziłam dobitnie, zerkając na niego z ukosa.

Miał popołudniowy zarost, który mogłabym uznać za atrakcyjny – w innych okolicznościach, w czasach, kiedy byłam singielką. Lecz w tym momencie ten mężczyzna działał mi na nerwy.

– Zatem jesteś prawniczką.

– Tak – burknęłam.

– A jakiego rodzaju prawo… praktykujesz?

– Zajmuję się nieruchomościami komercyjnymi.

– Ach. – Podrapał się po podbródku. – Znaczy, że sporo wiesz o bezprawnych wtargnięciach?

Naturalnie coś o nich wiedziałam, choć nie była to dziedzina, z którą miałam wiele do czynienia.

– Owszem – oświadczyłam, prostując się na fotelu. – Wiem wszystko o bezprawnych wtargnięciach. Jestem w kancelarii ekspertem od prawa dotyczącego wtargnięć. Obsługuję wszystkie tego rodzaju przypadki.

Naprzeciw nas zatrzymała się jakaś toyota i Roy dał znak kierowcy, żeby przejechał.

– Ekspertka od wtargnięć. – Uniósł brwi. – Trzeba w tym celu robić dodatkową specjalizację?

Dodatkową specjalizację? Niedorzeczne pytanie.

– Nie, nie trzeba… – Urwałam, bo błysk w jego oku zdradzał, że się ze mnie podśmiewa.

– Okej. Więc biorąc pod uwagę twoje wykształcenie, liczne lektury oraz fakt, że jesteś ekspertką od wtargnięć i tak dalej, czemu nie przeczytałaś tabliczki NIE WCHODZIĆ przy pomoście? A jeśli przeczytałaś, dlaczego na niego weszłaś?

O jakiej tabliczce mówił i co to w ogóle było za przesłuchanie? Poczułam, jak po plecach spływa mi cienki strumyczek wody i przypomniałam sobie mgliście, że widziałam jakiś znak na plaży obok pomostu. Czy widniał tam napis NIE WCHODZIĆ? Niemożliwe, pomyślałam. W przeciwnym razie byłam w poważnych tarapatach. Roy miał pełne prawo uważać mnie za totalną idiotkę.

– Nie widziałam żadnej tabliczki zakazującej wstępu – odparłam. – Nie było nic takiego. Przecież bym zauważyła.

Zdjął pasmo wodorostów z nogawki dżinsów i wyrzucił za okno.

– Może nie zauważyłaś, ale tabliczka tam jest. Obok trwa budowa domu. Prawdę mówiąc, pracuję na niej. A pomost i budynek znajdują się na terenie tej samej nieruchomości. Tablicę postawiono po to, żeby nikt się tam nie kręcił. – Zerknął na mnie. – Szczególnie po pomoście.

Spuściłam wzrok na swoje zapiaszczone stopy i otaczającą je kałużę. Raz jeszcze spróbowałam przypomnieć sobie pomost i plażę. Tak, widziałam tabliczkę. Białą z czarnymi literami. Jak brzmiał napis? Och, Boże, chyba rzeczywiście NIE WCHODZIĆ. Zrobiło mi się niedobrze. Jak mogłam tak po prostu ją minąć w drodze na pomost? Ogarnęło mnie przerażenie. Jako pływaczka nie powinnam dać się porwać prądowi odpływowemu, a jako prawniczka nie powinnam się dopuszczać nielegalnych wtargnięć. Odpięłam pas bezpieczeństwa z głośnym trzaśnięciem. Nie powiem o tym Royowi. Nigdy się nie przyznam, co zrobiłam.

– Wiesz co? – rzuciłam świadoma, że głos mi drży i że właśnie w tym momencie podskoczył w górę o pełną oktawę. – Powinieneś powiedzieć właścicielowi, żeby utrzymywał swoją nieruchomość w lepszym stanie. – Ścisnęło mnie w gardle na wspomnienie tego, jak załamał się pode mną pomost. – Ma szczęście, że się nie zraniłam. – Zrobiłam pauzę. – Albo nie zginęłam. – Pogroziłam mężczyźnie palcem. – Kogoś można pociągnąć do odpowiedzialności. Pomost należy rozebrać.

Ale usłyszał, pomyślałam nie bez dumy i w tym samym momencie grudka piasku wysunęła mi się z włosów i spadła na kolana.

Wyraz twarzy Roya prawie się nie zmienił, ale w oczach i w kąciku ust znowu dojrzałam ślady zdradzające, że sytuacja go bawi. Zebrałam piasek z szortów i strząsnęłam na podłogę.

Mężczyzna zerknął w ślad za nim, a potem znowu na mnie.

– Pomost zostanie rozebrany. Dlatego właśnie postawiono bramkę.

– Nie była zaryglowana – zauważyłam; skaleczona broda zaczynała mnie mocno szczypać.

– Powinna być.

– Owszem, ale nie była. Inaczej jakbym się tam dostała?

Wyglądało, że chce coś powiedzieć, lecz nie dałam mu dojść do słowa.

– I jeszcze jedno. Może powinieneś powiedzieć właścicielowi, by postawił tabliczkę na pomoście, a nie pośrodku plaży.

Świetny argument, pochwaliłam siebie w duchu. Powinien ją postawić tam, gdzie to ma sens. Roy zwrócił się w moją stronę i tym razem nie było wątpliwości. Uśmiechał się – nieznacznym, ironicznym uśmieszkiem, a ja poczułam się jak mysz siedząca przed kotem.

– Więc widziałaś tabliczkę.

O mój Boże. Wpadłam we własne sidła! Ten facet był okropny, wstrętny, nieznośny! Zapiekły mnie oczy i wiedziałam, że zaraz się rozpłaczę. Nie mogłam dopuścić, by to zobaczył. Otworzyłam drzwiczki samochodu i wyskoczyłam, zostawiwszy za sobą ociekający wodą fotel.

– Dzięki za podwiezienie – rzuciłam energicznie, żeby powstrzymać łzy.

Zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam ścieżką do wejścia hoteliku. I wtedy usłyszałam, jak Roy mnie woła.

– Ellen! Hej, Ellen!

Wychylał się przez okno po stronie pasażera. Jego głos brzmiał poważnie, taki sam wyraz miały oczy. Ani śladu błysku, który zauważyłam, kiedy się ze mną drażnił. W porządku, pomyślałam. Niech zrzuci, co mu leży na wątrobie. Podeszłam do wozu.

– Pomyślałem tylko, że może cię to zainteresować – zaczął. – W sklepie żeglarskim w Bennett jest wyprzedaż. – Teraz pojawił się uśmiech i zobaczyłam, jak w oczach mężczyzny zapalają się światełka. – Przecenili o trzydzieści procent kamizelki ratunkowe.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Rozdział 1. Chłodne powitanie

Rozdział 2. List

Rozdział 3. Medialna gorączka

Rozdział 4. Więcej niż tysiąc słów

Rozdział 5. Spokojne miejsce na kolację

Rozdział 6. Miastowa dziewczyna idzie na całość

Rozdział 7. Dom przy Comstock Drive

Rozdział 8. Wyprawa na północ

Rozdział 9. Pan Cummings

Rozdział 10. Biblioteka

Rozdział 11. Lila

Rozdział 12. Walka kogutów

Rozdział 13. Nigdy nie zadzieraj z mediami

Rozdział 14. Kenlyn Farm

Rozdział 15. Sugar

Rozdział 16. Całkiem jak Cici Baker

Rozdział 17. Chet

Rozdział 18. Powrót do Antlera

Rozdział 19. Wyznanie

Rozdział 20. Witaj w domu, Pływaczko

Epilog. Rok później

Podziękowania
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: