Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Architektura nowoczesna - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Architektura nowoczesna - ebook

Frank Lloyd Wright (1867–1959) – arogancki celebryta, charyzmatyczny geniusz, żarliwy krytyk swoich kolegów – ale przede wszystkim jeden z najważniejszych (obok m.in. Le Corbusiera i Waltera Gropiusa) architektów XX wieku. Architektura nowoczesna to cykl sześciu wykładów, które wygłosił na Princeton University w 1930. Był już wtedy niepodważalnym autorytetem, a w tych pełnych pasji, lecz pieczołowicie przygotowanych tekstach zawarł swoje twórcze credo: odrzuca idee Corbusiera i chłodny funkcjonalizm modernistycznej architektury (wystarczy spojrzeć na dzisiejsze blokowiska, dokąd zbłądziła) i zamiast budynków–maszyn do mieszkania proponuje architekturę organiczną, zespoloną z przyrodą, opartą na formie otwartej, dynamicznej, stanowiącej wyraz i tło dla naszych potrzeb i dążeń. Jego indywidualizm czyni go twórcą niezwykle dziś aktualnym: bez romantyzmu – wskazuje – architektura sprowadzałaby się przecież do zwykłych pudełek z rurami.

Kategoria: Sztuka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65271-14-3
Rozmiar pliku: 8,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 4

TEK­TU­RO­WY DOM - fragment

Dom, jak lu­bi­my my­śleć, jest in sta­tu quo szla­chet­nym part­ne­rem czło­wie­ka i drzew. Po­wi­nien umoż­li­wiać od­po­czy­nek i mieć spo­koj­ną rzeź­bę, któ­ra po­mo­że mu się zlać z ota­cza­ją­cą go Na­tu­rą.

Ludz­kie do­mo­stwa nie po­win­ny wy­glą­dać jak lśnią­ce w słoń­cu kloc­ki. Nie po­win­ny też pro­wo­ko­wać Ma­szy­ny pró­ba­mi nad­mier­ne­go upodob­nie­nia się do urzą­dzeń. Każ­da bu­dow­la wznie­sio­na po to, by re­ali­zo­wać cele lu­dzi, po­win­na być jak ży­wioł, jak rzecz po­cho­dzą­ca z zie­mi, współ­gra­ją­ca ze swym na­tu­ral­nym oto­cze­niem i spo­krew­nio­na z te­re­nem, na któ­rym stoi. Dom ni­g­dzie się nie wy­bie­ra. Li­czy­my na to, że bę­dzie stał na miej­scu przez bar­dzo dłu­gi czas. Nie jest wszak­że cię­ża­rów­ką. Nie­któ­re domy w Los An­ge­les mogą stać się cię­ża­rów­ka­mi i w każ­dej chwi­li po­je­chać, do­kąd ze­chcą, lecz to inna spra­wa i cał­kiem nie­zły po­mysł dla nie­któ­rych klas lud­no­ści.

Jed­nak więk­szość no­wych „mo­der­ni­stycz­nych” do­mów wy­glą­da tak, jak­by wy­cię­to je no­życz­ka­mi z tek­tu­ry, a po­tem po­skła­da­no w pro­sto­pa­dło­ścia­ny, tu i ów­dzie do­da­jąc dla uroz­ma­ice­nia krzy­wi­znę. Tak wy­ko­na­ne tek­tu­ro­we bry­ły skle­ja się w pu­deł­ko­wa­te for­my, po dzie­cin­ne­mu pró­bu­jąc z nich zro­bić pa­row­ce, ma­szy­ny la­ta­ją­ce czy lo­ko­mo­ty­wy. Zgod­nie z no­wy­mi prze­ko­na­nia­mi na te­mat cha­rak­te­ru i mocy Ma­szyn, bu­dyn­ki ta­kie ro­bią, co się da, by po­ko­nać ma­szy­ne­rię przez mniej lub bar­dziej wier­ne na­śla­dow­nic­two. Póki co jed­nak w więk­szo­ści tek­tu­ro­wych do­mów ru­chu „mo­der­ni­stycz­ne­go” nie do­strze­gam do­wo­dów na to, że ich pro­jek­tan­ci opa­no­wa­li już to ma­szy­ne­rię, już to me­cha­nicz­ne pro­ce­sy wy­ko­rzy­sty­wa­ne przy bu­do­wie domu. Nie wi­dzę żad­nej ca­ło­ścio­wej me­to­dy. Ostat­nie z tych bu­dyn­ków są po­wierz­chow­ny­mi, kiep­ski­mi wy­ro­ba­mi spod zna­ku płyt­kiej No­wej Es­te­ty­ki „Bry­ły i Po­wierzch­ni”, któ­ra fał­szy­wie wska­zu­je ma­lar­stwo fran­cu­skie jako swo­je źró­dło. Do­mów tych w żad­nym sen­sie nie moż­na uznać za efekt ja­kie­goś po­now­ne­go prze­pra­co­wa­nia fun­da­men­tal­nej za­sa­dy Ar­chi­tek­to­nicz­nej. Są tro­chę mniej re­ak­cyj­ne, niż był Gzyms, lecz oby Ame­ry­ka­nie znów nie pa­dli ofia­rą mody. Nie­wie­le wię­cej da się po­wie­dzieć o tych do­mach – za ich po­śred­nic­twem im­por­to­wa­na Sztu­ka i De­ko­ra­cja może na ja­kiś czas cał­ko­wi­cie za­trium­fo­wać nad „Ar­chi­tek­tu­rą”. Na­to­miast taka Ar­chi­tek­tu­ra może za­trium­fo­wać nad… cóż, dość już po­wie­dzie­li­śmy, aby po­ka­zać, że tek­tu­ro­wy dom jest jed­nak lep­szy niż to kiep­skie de­ko­ro­wa­nie po­wierzch­ni. Czy­ta­nie Pro­sto­ty Na­tu­ry nie przy­cho­dzi z ła­two­ścią – lecz jest ona nie­wy­czer­pal­nym źró­dłem in­spi­ra­cji. Nie­ste­ty pro­sto­ta tych do­mów daje się zbyt ła­two prze­nik­nąć – jest zbyt jaw­na, wy­si­lo­na lub wy­mu­szo­na. Sama sta­je się przez to de­ko­ra­cją. Je­śli przyj­rzy­my się ich kon­struk­cji, oka­że się, że zo­sta­ła skom­pli­ko­wa­na lub za­gma­twa­na tyl­ko w celu osią­gnię­cia wra­że­nia ze­wnętrz­nej pro­sto­ty. Więk­szość tych do­mów w Ame­ry­ce i za gra­ni­cą to le­piej lub go­rzej zbu­do­wa­ne anek­sy do Ery Ma­szyn. W ich pro­jek­tach nie daje się do­strzec zro­zu­mie­nia jej za­sad czy moż­li­wo­ści, a je­śli prze­ja­wia­ją ta­kie zro­zu­mie­nie i wcie­la­ją ja­kiś aspekt tych re­guł, po­no­szą cał­ko­wi­te fia­sko w dzie­le sku­tecz­ne­go za­sto­so­wa­nia pły­ną­cych z nich ko­rzy­ści na rzecz czło­wie­ka. Na­kła­da­nie efek­tów po­wierzch­ni na efek­ty masy, aby za wszel­ką cenę upodob­nić dom do ja­kichś pę­dzą­cych, pa­ro­wych, la­ta­ją­cych lub wal­czą­cych ma­szyn, nie jest w żad­nej mie­rze przed­się­wzię­ciem ra­dy­kal­nym. To tyl­ko dal­sze pa­cy­ko­wa­nie, ko­lej­ny ob­ra­zek po­twier­dza­ją­cy praw­dzi­wość tezy Vic­to­ra Hugo, że ar­chi­tek­tu­ra re­ne­san­su była ar­chi­tek­tu­rą zmierz­chu – i osta­tecz­nie prze­mi­nę­ła wraz z Gzym­sem. Ma­szy­na – chy­ba już się co do tego zga­dza­my – po­win­na zo­stać uży­ta do bu­do­wy, je­śli może zbu­do­wać dom w spo­sób na­tu­ral­ny, gdyż wte­dy re­zul­ta­ty jej pra­cy będą zna­ko­mi­te. Sam bu­dy­nek nie musi jed­nak by­naj­mniej z tego po­wo­du sta­wać się Ma­szy­ną – on nią po pro­stu nie jest i w ogó­le jej nie przy­po­mi­na, chy­ba że w naj­bar­dziej pro­stac­kim zna­cze­niu tego sło­wa. Gdy­by jed­nak miał być tak try­wial­nie poj­mo­wa­ną ma­szy­ną, nie mógł­by być Ar­chi­tek­tu­rą! Na dłuż­szą metę trud­no by­ło­by go uznać choć­by za de­ko­ra­cję. Pro­po­nu­ję jed­nak, by­śmy w imię osta­tecz­ne­go wy­ru­go­wa­nia mi­nio­nej i wy­rzu­co­nej na śmiet­nik epo­ki Gzym­su przez ja­kiś czas wzno­si­li bu­dow­le po­dob­ne do no­wo­cze­snych wa­nien i alu­mi­nio­wych uten­sy­liów ku­chen­nych lub ko­pio­wa­li czę­ści do­brze za­pro­jek­to­wa­nych ma­szyn, w któ­rych wnę­trzach moż­na prze­by­wać, ta­kich jak li­nio­wiec, sa­mo­lot, sa­mo­chód czy au­to­bus. Mo­gli­by­śmy się tak­że wziąć za drze­wa, przy­ci­nać je w kształt pu­de­łek – ta­kich na ser czy kra­ker­sy – i nada­wać im for­my sze­ścia­nów, trój­ką­tów czy ostro­słu­pów, by wszyst­kie wy­glą­da­ły tak samo i pa­so­wa­ły do no­wych do­mów. Oba­wia­my się, że je­śli „cze­goś nie zro­bi­my”, oby­wa­te­le pod wpły­wem Ma­szyn za­mie­nią się wkrót­ce w Ma­szy­no­wo wy­twa­rza­nych lu­dzi? Mo­gli­by no­sić ma­ski, mieć ogo­lo­ne gło­wy i za po­mo­cą pod­skór­nych za­bie­gów zre­du­ko­wa­ną – w jesz­cze więk­szym stop­niu niż dziś – eks­pre­sję twa­rzy. Za­kła­da­li­by skó­rza­ne czep­ki i pan­ce­rze z od­le­wa­ne­go alu­mi­nium, a sama Ma­dam by­ła­by cał­kiem naga i ja­skra­wo po­ma­lo­wa­na. Wresz­cie osią­gnę­li­by­śmy tę de­li­kat­ną har­mo­nię wła­ści­wą ma­szy­nom, lecz w rze­czy­wi­sto­ści nie by­ło­by to dzia­ła­nie afir­ma­cyj­ne, chy­ba że ne­ga­cja, na któ­rej mu­sia­ły­by się opie­rać po­wyż­sze dzia­ła­nia, jest w ja­kiejś mie­rze afir­ma­cją. Uwa­żam, że choć bu­do­wa­nie tek­tu­ro­wych do­mów to krok w stro­nę wła­ści­wej od­po­wie­dzi na py­ta­nie: „Co da­lej z Ar­chi­tek­tu­rą?”, są one two­ra­mi opar­ty­mi na ne­ga­cji, to­też nie wy­star­cza­ją w Spra­wie, któ­ra obec­nie wy­kra­cza da­le­ko poza nie. Pro­sto­ta Or­ga­nicz­na jest je­dy­nym ro­dza­jem pro­sto­ty, któ­ry dziś w Ame­ry­ce od­po­wia­da na to pa­lą­ce, kło­po­tli­we py­ta­nie: „Co da­lej z Ar­chi­tek­tu­rą?”. Je­stem o tym głę­bo­ko prze­ko­na­ny. Na­le­ży za wszel­ką cenę dbać o to, by każ­dy prze­jaw pro­sto­ty znaj­do­wał po­twier­dze­nie w rze­czy­wi­sto­ści, ina­czej pro­sto­ta zma­nie­ro­wa­na – czy to przez modę, czy na­śla­dow­nic­two – za­owo­cu­je w na­szym upar­tym kra­ju jed­ną z tych dur­no­wa­tych or­gii de­ko­ro­wa­nia po­wierzch­ni, trwa­ją­cych „z na­ka­zu władz” przez trzy­dzie­ści lat, któ­re do­pro­wa­dzi­ły do zruj­no­wa­nia wy­glą­du De­mo­kra­cji na co naj­mniej pół wie­ku.

I znów po­wra­ca py­ta­nie: „Co da­lej z Ar­chi­tek­tu­rą?”.

Przy­tocz­my te­raz, tego czwar­te­go po­po­łu­dnia, naj­wspa­nial­szy tekst o pro­sto­cie – na­tchnio­ne na­po­mnie­nie. „Przy­pa­trz­cie się li­liom na polu, jak ro­sną: nie pra­cu­ją cięż­ko ani nie przę­dą, a mó­wię wam, że na­wet Sa­lo­mon w ca­łym swo­im prze­py­chu nie był ubra­ny tak, jak jed­na z nich”10. In­spi­ru­ją­ce zda­nie – przy­pi­su­je się je skrom­ne­mu sta­ro­żyt­ne­mu Ar­chi­tek­to­wi zwa­ne­mu Cie­ślą, któ­ry nie­mal dwa ty­sią­ce lat temu po­rzu­cił Ar­chi­tek­tu­rę, by za­jąć się jej Źró­dłem.

A je­śli ten cy­tat wy­da­je się wam zbyt od­le­gły od dzi­siej­sze­go te­ma­tu, ja­kim jest „TEK­TU­RO­WY DOM”, weź­cie pod uwa­gę, że wy­bra­łem go wła­śnie z tego po­wo­du. Po­trze­bu­je­my ja­kiejś od­trut­ki na domy z tek­tu­ry. Ta od­trut­ka jest znacz­nie waż­niej­sza niż dom. Od­trut­ka – a za­ra­zem prak­tycz­ny przy­kład wy­pra­co­wy­wa­nia ide­ału or­ga­nicz­nej pro­sto­ty, któ­ry to pro­ces po­wo­lut­ku za­cho­dził tu­taj, na ame­ry­kań­skiej zie­mi i w na­szych wła­snych wa­run­kach. Nie znam lep­sze­go spo­so­bu, by po­ka­zać wam Ide­ał Or­ga­nicz­nej Pro­sto­ty, zgod­nie z któ­rym już tak daw­no temu sta­ra­łem się bu­do­wać, niż roz­ło­żyć na czę­ści skła­do­we bu­dyn­ki, któ­re sam two­rzy­łem. Nie­wy­klu­czo­ne, że ktoś inny po­ra­dził­by so­bie le­piej ode mnie, lecz ja pra­co­wa­łem naj­uczci­wiej i naj­le­piej, jak umia­łem, ko­rzy­sta­jąc przy tym z ca­łej wie­dzy, jaką na ten Te­mat po­sia­dam. „Wła­sność czło­wie­ka – to jego czy­ny”11.

Gdy w 1893 roku „w spra­wie Ar­chi­tek­tu­ry” za­czą­łem bu­do­wać domy na spo­sób na­zy­wa­ny przez nie­któ­rych bez­myśl­nych kry­ty­ków „Nową Szko­łą ze Środ­ko­we­go Za­cho­du” (wszyst­kie­mu w tej na­szej kra­inie pra­cu­ją­cych ko­biet to­wa­rzy­szyć musi ja­kiś slo­gan re­kla­mo­wy), je­dy­ną me­to­dą uprosz­cze­nia okrop­nych, mod­nych wów­czas bu­dyn­ków było za­pro­jek­to­wa­nie i wznie­sie­nie lep­szych. Ów­cze­sne domy były wy­so­kie i wą­skie. Ko­mi­ny – jesz­cze smu­klej­sze i wyż­sze, upa­pra­ne sa­dzą pal­ce wy­gra­ża­ją­ce nie­bu. A obok nich, wy­szcze­rzo­ne ostry­mi zę­ba­mi okien pod­da­szo­wych, stry­chy, w któ­rych gnieź­dzi­ła się „po­moc”. Okno pod­da­szo­we było wy­jąt­ko­wym po­my­słem – zwod­ni­czym ma­łym bu­dy­necz­kiem przy­kle­jo­nym do sko­su da­chu, przez któ­ry „po­moc” mo­gła wy­chy­lać gło­wę, by za­czerp­nąć po­wie­trza.

Mo­krą, lep­ką gli­nę za­le­ga­ją­cą na pre­rii wy­ko­py­wa­no, two­rząc piw­ni­cę pod całą bry­łą domu, a jej wy­mu­ro­wa­ne z ka­mie­nia ścia­ny wy­sta­wa­ły na pół me­tra nad po­wierzch­nię grun­tu, bły­ska­jąc ma­ły­mi okien­ka­mi. W ten spo­sób „piw­ni­ca” wy­glą­da­ła na coś w ro­dza­ju mu­ro­wa­ne­go, ka­mien­ne­go lub ce­gla­ne­go po­stu­men­tu, na któ­rym jak na krze­śle sie­dział cały dom. Po­wy­żej wzno­si­ły się prze­waż­nie par­ter i jed­no pię­tro o wą­skich ścia­nach z be­lek, któ­re obi­ja­no drew­nia­nym po­szy­ciem i ma­lo­wa­no lub też kry­to gon­tem i bej­co­wa­no, naj­chęt­niej zaś sto­so­wa­no mie­sza­ne ma­te­ria­ły, a w po­przek cią­gnię­to li­stew­ki. W tej bo­ga­tej sza­cie okry­wa­ją­cej drew­nia­ne ścia­ny wy­ci­na­no duże i małe dziu­ry, by duży i mały kot mo­gły wcho­dzić do domu i go opusz­czać – a może ro­bio­no to, by wpu­ścić świa­tło i po­wie­trze. Ze­wnętrz­ne ścia­ny mia­ły gzym­sy wień­czą­ce lub wy­so­kie, wy­su­nię­te, wspar­te na pod­po­rach da­chy o wy­myśl­nych kształ­tach, wy­po­sa­żo­ne w okna pod­da­szo­we. Cały dach – dach jako ca­łość – miał mnó­stwo wy­cięć, pro­fi­li, za­koń­czeń, sko­sów i ścia­nek szczy­to­wych, nie­waż­ne, czy kry­to go gon­tem czy łup­kiem. Bry­ła bu­dyn­ku była nie­zwy­kle za­gma­twa­na – wy­glą­da­ła jak zło­żo­na z kloc­ków: peł­no tam było li­stew na­roż­ni­ko­wych, okła­dzin, oście­ży, na­roż­ni­ków, co­ko­łów, ro­zet, nad­bu­dó­wek, sło­wem – dużo wy­myśl­nej i trud­nej ro­bo­ty. Wy­da­je się, że wów­czas był to zda­niem ar­chi­tek­tów je­dy­ny spo­sób, by „nadać tro­chę sty­lu” bu­dyn­ko­wi. Wy­rzy­nar­ka i to­kar­ka były waż­ny­mi na­rzę­dzia­mi w ręku idą­ce­go z du­chem mody sto­la­rza, uży­wa­ny­mi w cał­ko­wi­cie „mo­ral­nych” ce­lach. Je­śli wła­ści­ciel domu nie był na­praw­dę bied­ny, po­my­sło­wa wie­ża na­roż­na przy­bie­ra­ła for­mę dzwo­no­wa­tej ko­puł­ki, szpi­cy, od­wró­co­nej bru­kwi, rzod­kwi, ce­bu­li albo… ja­kie jest wa­sze ulu­bio­ne wa­rzy­wo? Ory­gi­nal­ne okna wy­ku­szo­we i wy­myśl­ne we­ran­dy gra­ły w kół­ko gra­nia­ste na tym „fan­ta­zyj­nym” na­roż­nym ele­men­cie. Ów­cze­śni bu­dow­ni­czo­wie wszyst­kie te rze­czy wy­ko­ny­wa­li też nie­kie­dy w ce­gle lub ka­mie­niu. Spo­łe­czeń­stwo nie mia­ło szcze­gól­nych upodo­bań. Wszyst­kie ma­te­ria­ły w tam­tych cza­sach wy­glą­da­ły dość po­dob­nie.

Pro­sto­ty w tej ster­cie róż­no­ści było tyle, ile mu­zy­ki jest w ry­kach z obo­ry. Lecz bu­dyn­ki ta­kie były ła­twe do wy­ko­na­nia dla Ar­chi­tek­ta. Wy­star­czy­ło, że po­wie­dział: „Chłop­cze, przy­nieś no tu ele­ment 37 i daj na nie­go wy­kusz dla na­szej lady!”.

Pierw­szą rze­czą do zro­bie­nia było więc po­zby­cie się stry­chu, a wraz z nim okna pod­da­szo­we­go, a tak­że bez­u­ży­tecz­nej „wy­żki” po­ni­żej. Na­stęp­nie z każ­de­go domu bu­do­wa­ne­go na pre­rii na­le­ża­ło usu­nąć tę nie­przy­jem­ną piw­ni­cę – tak, cał­ko­wi­cie usu­nąć. W miej­sce mnó­stwa wą­skich, ce­gla­nych ko­mi­nów pstrzą­cych stro­me da­chy jak straż­ni­cy ko­niecz­ny wy­dał mi się tyl­ko je­den, góra dwa, sze­ro­ki i umiesz­czo­ny ni­sko na da­chu o ła­god­nym sko­sie lub wręcz pła­skim. Duży ko­mi­nek stał się te­raz miej­scem, w któ­rym na­praw­dę pło­nął ogień, za­ist­nia­ła więc po­trze­ba po­sze­rze­nia prze­wo­du ko­mi­no­we­go. Praw­dzi­wy ko­mi­nek był w owych cza­sach czymś nie­zwy­kłym. In­sta­lo­wa­ło się ra­czej atra­py w po­sta­ci mar­mu­ro­we­go ob­ra­mo­wa­nia z miej­scem na kil­ka wę­giel­ków albo przy­ci­śnię­te­go do ścia­ny drew­nia­ne­go me­bla z ka­fla­mi i me­ta­lo­wą krat­ką w środ­ku. Taka na­miast­ka ko­min­ka była znie­wa­gą dla kom­for­tu, na­to­miast praw­dzi­wy ko­mi­nek stał się waż­ną czę­ścią bu­dyn­ków, któ­re mia­łem przy­wi­lej zbu­do­wać na pre­rii. Cie­szy­łem się, wi­dząc ogień pło­ną­cy głę­bo­ko w mu­ro­wa­nej struk­tu­rze domu.

Bio­rąc pod uwa­gę ludz­ką ska­lę, zmniej­szy­łem cały bu­dy­nek tak, by od­po­wia­dał nor­mal­ne­mu czło­wie­ko­wi. Po­nie­waż nie wie­rzę, że ja­ka­kol­wiek inna ska­la ma sens, po­sze­rzy­łem tę bry­łę jak naj­bar­dziej i ją ob­ni­ży­łem, zy­sku­jąc na prze­stron­no­ści wnę­trza. Po­wia­da­no, że gdy­bym był tro­chę wyż­szy (mie­rzę sto sie­dem­dzie­siąt czte­ry cen­ty­me­try), wszyst­kie moje domy mia­ły­by inne pro­por­cje. Być może.

Ze­wnętrz­ne ścia­ny za­czy­na­ły się te­raz na po­zio­mie grun­tu. Sta­ły na ce­men­to­wej lub ka­mien­nej izo­la­cji po­ło­żo­nej bez­po­śred­nio na fun­da­men­cie, któ­ra przy­po­mi­na­ła ni­ską plat­for­mę pod bu­dyn­kiem i prze­waż­nie fak­tycz­nie nią była. Mury się­ga­ły jed­nak naj­da­lej do pa­ra­pe­tu pierw­sze­go pię­tra – po­wy­żej cią­gnę­ły się sze­re­giem okna po­ko­jów za­cie­nio­ne sze­ro­kim oka­pem lek­ko na­chy­lo­ne­go, wy­su­nię­te­go da­chu. Niż­sza część ścia­ny sta­wa­ła się więc ro­dza­jem ekra­nu ochron­ne­go, a wyż­sza – ekra­nu świetl­ne­go. W ten spo­sób re­al­nie wy­od­ręb­ni­łem prze­strzeń we­wnętrz­ną. Po­wsta­ła, jak się zda­je, nowa wi­zja bu­dyn­ku.

Po­nie­waż kli­mat pre­rii waha się mię­dzy skraj­no­ścia­mi – upa­łem i mro­zem, wil­go­cią i su­szą, mro­kiem i słoń­cem – okry­łem cały bu­dy­nek ob­szer­nym da­chem-schro­nie­niem, od­wo­łu­jąc się do pier­wot­nej funk­cji „Gzym­su”. Spodnia stro­na da­chu była pła­ska i ja­sna, aby po­świa­ta od­bi­te­go świa­tła roz­ja­śnia­ła pół­mrok wnętrz na pię­trze i two­rzy­ła przy­jem­ną at­mos­fe­rę. Wy­su­nię­te oka­py da­cho­we peł­ni­ły za­tem po­dwój­ną funk­cję: z jed­nej stro­ny chro­ni­ły ścia­ny domu, z dru­giej – roz­pra­sza­ły od­bi­te świa­tło i wpusz­cza­ły je do po­miesz­czeń na pię­trze przez wpro­wa­dzo­ne za­miast ścian „ekra­ny świetl­ne”, czy­li okna.

Wy­da­wa­ło mi się wów­czas oczy­wi­ste, że dom to przede wszyst­kim do­brze chro­nio­ne wnę­trze. Lu­bię, gdy wy­gląd bu­dyn­ku na­su­wa myśl o schro­nie­niu. Są­dzę, że uda­ło mi się to osią­gnąć. Na­stęp­nie zro­bi­łem prze­gląd roz­ma­itych ma­te­ria­łów sto­so­wa­nych do bu­do­wy ścian, by od­rzu­cić nie­po­trzeb­ne udziw­nie­nia na ko­rzyść jed­ne­go tyl­ko bu­dul­ca i jed­ne­go ro­dza­ju po­wierzch­ni, któ­re będą uży­wa­ne od co­ko­łu po okap czy też ra­czej po pa­ra­pe­ty na pię­trze, trak­tu­jąc ją jako pro­sty ekran ochron­ny. Nie­kie­dy wy­ko­ny­wa­łem pro­stą, wą­ską li­stwę-ekran pod su­fi­tem i oka­pa­mi. Li­stwa ta była z tego sa­me­go ma­te­ria­łu co su­fit oka­pów. W pla­nie bu­dyn­ku dało się wy­raź­nie od­czuć, że jest zgod­ny z płasz­czy­zną grun­tu, co pod­kre­śla­ło jego zwią­zek z zie­mią. Cza­sa­mi moż­li­we było wy­ko­na­nie ścian ze­wnętrz­nych w taki spo­sób, by od pa­ra­pe­tów na pię­trze aż do zie­mi cią­gnął się po nich lity, ma­syw­ny „far­tuch” ze sta­ran­nie do­bra­ne­go ma­te­ria­łu, wspie­ra­ją­cy się na ce­men­to­wej lub ka­mien­nej plat­for­mie po­ło­żo­nej na co­ko­le. Je­śli klient mógł so­bie na to po­zwo­lić, do bu­do­wy far­tu­cha uży­wa­łem ma­te­ria­łów mu­rar­skich.

Tak­że dla pod­kre­śle­nia for­my po­do­ba­ło mi się, gdy wi­dać było wy­sta­ją­cą nad po­ziom grun­tu bazę, czy też pły­tę izo­la­cyj­ną spo­czy­wa­ją­cą bez­po­śred­nio na mu­rach co­ko­łu fun­da­men­tów – da­wa­ła wra­że­nie so­lid­nej pod­bu­do­wy domu. Osią­ga­łem to, wpusz­cza­jąc pio­no­we słu­py szkie­le­tu bu­dyn­ku do mu­rów fun­da­men­tu, a nie usta­wia­jąc je poza nimi. Gór­ne kra­wę­dzie wszyst­kich drzwi i okien znaj­do­wa­ły się na jed­nej wy­so­ko­ści, ta­kiej, by czło­wiek ty­po­we­go wzro­stu nie za­ha­czał o nie gło­wą. Wy­eli­mi­no­wa­nie cier­pięt­ni­ków ze „stry­chu” po­zwo­li­ło ob­ni­żyć da­chy. Dom za­czął się wpi­sy­wać w kon­tekst zie­mi i stał się na­tu­ral­nym ele­men­tem pre­rii. Czy mło­dy czło­wiek wkra­cza­ją­cy dziś w świat ar­chi­tek­tu­ry uwie­rzył­by, że wów­czas wszyst­ko to było „nowe”? To zresz­tą mało po­wie­dzia­ne – były to nisz­czy­ciel­skie he­re­zje lub ab­sur­dal­ne fa­na­be­rie. Do tego stop­nia Nowe, że nie­mal za­prze­pa­ści­łem szan­sę za­ra­bia­nia pie­nię­dzy pro­jek­to­wa­niem do­mów. Po­cząt­ko­wo na­zy­wa­li je do­ma­mi po „re­for­mie ubio­ru”, po­nie­waż Spo­łe­czeń­stwo eks­cy­to­wa­ło się wów­czas wła­śnie re­for­mą ubrań. Uprosz­cze­nia w ar­chi­tek­tu­rze tak­że wy­da­wa­ły się im ja­kimś ro­dza­jem „re­for­my”. Ech, na­zy­wa­li je zresz­tą wie­lo­ma okre­śle­nia­mi, któ­rych nie mogę tu po­wtó­rzyć, lecz ni­g­dy nie wy­my­śli­li lep­szej na­zwy niż „go­tyk po­zio­my”, „ar­chi­tek­tu­ra umia­ru” (z uśmiesz­kiem) i tym po­dob­ne. Sam nie wiem, jak uda­ło mi się unik­nąć oskar­że­nia o ko­lej­ny „re­ne­sans”.

Ze­wnę­trze domu, któ­re opi­sa­łem wy­żej, przy­bra­ło taki, a nie inny kształt ze wzglę­du na jego wnę­trze. Po­miesz­cze­nia miesz­kal­ne w owych cza­sach były jak wy­ci­nan­ki, po­kro­jo­ne umyśl­nie i bez resz­ty z po­nu­rą za­wzię­to­ścią to­wa­rzy­szą­cą każ­de­mu ak­to­wi kro­je­nia. „Wnę­trza” skła­da­ły się z pu­de­łek umiesz­czo­nych obok lub w środ­ku in­nych pu­de­łek. Każ­dej „funk­cji” domu przy­pi­sa­no osob­ne pu­deł­ko. Nie wi­dzia­łem więk­sze­go sen­su w ta­kim ogra­ni­cza­niu pro­jek­tu, w sto­so­wa­niu ta­kie­go po­dzia­łu na ko­mór­ki, któ­ry bu­dził sko­ja­rze­nia z daw­ny­mi in­sty­tu­cja­mi pe­ni­ten­cjar­ny­mi. Tyl­ko sy­pial­nie na pię­trze za­pew­nia­ły odro­bi­nę pry­wat­no­ści i dało się je ewen­tu­al­nie za­ak­cep­to­wać jako „pu­deł­ka do spa­nia”. Po­sta­no­wi­łem więc z ca­łe­go par­te­ru zro­bić jed­no po­miesz­cze­nie z wy­od­ręb­nio­ną kuch­nią-la­bo­ra­to­rium, z któ­rą są­sia­do­wał czę­ścio­wo od­dzie­lo­ny seg­ment kwa­ter miesz­kal­nych służ­by. Nie­któ­re frag­men­ty wiel­kie­go po­miesz­cze­nia po­roz­dzie­la­łem ekra­na­mi, aby moż­na w nich było od­da­wać się róż­nym do­mo­wym za­ję­ciom, ta­kim jak je­dze­nie, czy­ta­nie albo przyj­mo­wa­nie go­ści. W owych cza­sach nie było po­dob­nych kon­cep­cji i na­ma­wia­łem swo­ich klien­tów, by je przy­ję­li, pod­kre­śla­jąc, że po­zwa­la­ją na roz­wią­za­nie drę­czą­ce­go kło­po­tu ze służ­bą. Znik­nę­ły całe sze­re­gi drzwi i wie­le po­dzia­łów. Po­mysł spodo­bał się za­rów­no klien­tom, jak i słu­żą­cym. Układ domu stał się bar­dziej swo­bod­ny i „prze­strzen­ny”, dzię­ki cze­mu le­piej się w nim żyło. Tak na­ro­dzi­ła się idea prze­stron­no­ści wnętrz.

Gdy po­ziom gór­nych kra­wę­dzi okien i drzwi zo­stał wy­rów­na­ny i ob­ni­żo­ny, tak by na­wią­zy­wał do wzro­stu czło­wie­ka, uzna­łem, że su­fi­ty po­ko­jów moż­na „na­cią­gnąć” na ścia­ny przez za­sto­so­wa­nie po­pro­wa­dzo­ne­go nad okna­mi sze­ro­kie­go pasa tyn­ku w ko­lo­rze su­fi­tu. W ten spo­sób kra­wę­dzie su­fi­tu na­su­wa­ły się na ścia­ny i zbie­ga­ły z gór­ny­mi kra­wę­dzia­mi okien. Po­wierzch­nia su­fi­tu po­więk­szo­ne­go za po­mo­cą pasa tyn­ku zwięk­szy­ła się i na­wet małe po­ko­je zy­ska­ły u góry spo­ro prze­strze­ni. Ten za­bieg po­zwo­lił rów­nież wzmoc­nić wra­że­nie spój­no­ści bu­dyn­ku i jego pla­stycz­no­ści. Ze­wnętrz­ne ścia­ny oraz su­fi­ty zle­wa­ły się w jed­ną ca­łość.

W ten spo­sób na sce­nę wkro­czył istot­ny ele­ment, ja­kim jest Pla­stycz­ność – ce­cha ko­niecz­na, by sku­tecz­nie po­słu­gi­wać się praw­dzi­wym środ­kiem wy­ra­zu No­wo­cze­sno­ści: Ma­szy­ną. Wal­czy­łem o to, by okna otwie­ra­ły się na ze­wnątrz, po­nie­waż okno ze skrzy­dła­mi na za­wia­sach wią­że dom z jego oto­cze­niem – otwie­ra go i orien­tu­je na ze­wnątrz. In­ny­mi sło­wy, tak zwa­ne za­wia­sów­ki są prost­sze i bar­dziej ludz­kie. W prak­ty­ce – bar­dziej na­tu­ral­ne. Gdy­by nie ist­nia­ły, sam mu­siał­bym je wy­na­leźć. W owych cza­sach nie uży­wa­no ich jed­nak w Ame­ry­ce – stra­ci­łem wie­lu klien­tów, po­nie­waż upie­ra­łem się przy swo­im, pod­czas gdy oni wo­le­li po­pu­lar­ne okna „gi­lo­ty­no­we” czy „po­dwój­nie uchyl­ne”. Gi­lo­ty­na nie mia­ła w so­bie ani pro­sto­ty, ani ludz­kie­go wy­mia­ru. Była zwy­kłą sztucz­ką. Uży­łem jej tyl­ko raz, przy pro­jek­to­wa­niu Win­slow Ho­use – pierw­sze­go w mo­jej ka­rie­rze – po czym na za­wsze z niej zre­zy­gno­wa­łem. W tam­tych cza­sach nie za­rzu­ci­łem jesz­cze sto­so­wa­nia drew­nia­nych li­stew pod­su­fi­to­wych. Pro­jek­to­wa­łem je tak, by były „pla­stycz­ne”, to zna­czy lek­kie i po­łą­czo­ne bez śla­du, a nie ma­syw­ne i po­prze­dzie­la­ne złącz­ka­mi, jak zwy­kle wy­ko­nu­ją je sto­la­rze. Li­stwa w ogó­le prze­sta­ła wy­glą­dać jak efekt pra­cy z drew­nem. Ma­szy­na zro­bi­ła ją do­kład­nie tak, jak ją so­bie wy­obra­zi­łem. Cho­dzi­ło mi o to, by ele­ment ten miał spo­koj­ny cha­rak­ter.

Taka pla­stycz­na li­stwa, jak przy ude­rze­niu w bek­hen­dzie, umoż­li­wia­ła ukry­cie kiep­skiej ro­bo­ci­zny. Bio­rąc pod uwa­gę za­so­by, któ­re były do­stęp­ne w owym cza­sie na bu­do­wie, trze­ba było dużo ukry­wać. Wal­ka związ­ków z Ma­szy­ną zdą­ży­ła już zde­mo­ra­li­zo­wać ro­bot­ni­ków. Środ­ki Ma­szy­no­we były tak sła­bo zna­ne, że trze­ba było ro­bić bar­dzo do­kład­ne ry­sun­ki tech­nicz­ne tyl­ko po to, by fre­zer wie­dział, co fre­zo­wać. Osta­tecz­nie li­stwa przy­bra­ła kształt po­je­dyn­cze­go pła­skie­go, wą­skie­go pasa obie­ga­ją­ce­go po­miesz­cze­nie. Je­den znaj­do­wał się nad oście­ża­mi okien i drzwi, dru­gi – nad pod­ło­gą. Łą­czy­ły je cie­niut­kie pio­no­we li­stew­ki, któ­re dzie­li­ły po­wierzch­nię ścian ca­łe­go po­ko­ju, wy­zna­cza­jąc gra­ni­ce gład­kich, jed­no­barw­nych, róż­nią­cych się ko­lo­ra­mi płasz­czyzn. Li­stwa zaś na tej sa­mej pla­stycz­nej za­sa­dzie je­dy­nie uzu­peł­nia­ła otwo­ry okien­ne i drzwio­we. Gdy dzię­ki tym za­bie­gom wnę­trze sta­ło się cał­ko­wi­cie pla­stycz­ne, w Ar­chi­tek­tu­rze, jak już mó­wi­łem, po­ja­wił się Nowy ele­ment. Co oso­bli­we, do­tąd był nie­obec­ny w Hi­sto­rii Ar­chi­tek­tu­ry. Nie cho­dzi­ło tyl­ko o li­stwę, lecz o wie­le drob­nych spraw, któ­rych opi­sy­wa­nie by­ło­by za­nad­to nu­żą­ce, a skła­da­ły się na re­wo­lu­cyj­ne po­czu­cie pla­stycz­nej ca­ło­ści. Po­cząt­ko­wo od­bie­ra­łem je in­stynk­tow­nie, lecz gdy z bie­giem cza­su za­czą­łem pra­co­wać co­raz bar­dziej świa­do­mie, oka­za­ło się, że me­to­dy te mają fa­scy­nu­ją­ce, nie­prze­wi­dzia­ne skut­ki. Coś się za­czę­ło dziać. Gdy już ukoń­czo­no kil­ka mo­ich do­mów i po­rów­na­no je z ty­pem domu bu­do­wa­ne­go w owych cza­sach, bar­dzo nie­wie­le się z nie­go osta­ło. Pra­wie wszy­scy sta­wia­li kla­sycz­ne domy, do­pó­ki jesz­cze mo­gli je sta­wiać, są­dząc po tem­pie ak­cep­ta­cji zmian. Ten być może nu­żą­cy wy­wód za­war­łem tu po to, aby ja­sno i wy­raź­nie wska­zać, że w wa­szym kra­ju już daw­no po­wstał funk­cjo­nal­ny ide­ał or­ga­nicz­nej pro­sto­ty. Głów­ne mo­ty­wy i za­le­ce­nia (sto­so­wa­nie każ­de­go z nich da­wa­ło mi praw­dzi­wą sa­tys­fak­cję) były na­stę­pu­ją­ce:

Po pierw­sze: zre­du­ko­wać do mi­ni­mum licz­bę nie­zbęd­nych czę­ści domu i od­dziel­nych po­ko­jów. Na­le­ży je wszyst­kie po­łą­czyć z sobą i stwo­rzyć jed­ną za­mknię­tą prze­strzeń, po­dzie­lo­ną w taki spo­sób, by świa­tło, po­wie­trze i wi­dok ze­wnętrz­ny prze­ni­ka­ły ją i sca­la­ły.

Po dru­gie: zwią­zać bu­dy­nek z te­re­nem, na któ­rym stoi, przez po­więk­sze­nie i pod­kre­śle­nie płasz­czyzn bli­skich zie­mi. Pię­tra bu­dyn­ku na­le­ży umie­ścić poza naj­lep­szą czę­ścią par­ce­li, tak by moż­na ją było wy­ko­rzy­sty­wać do ce­lów zwią­za­nych z ży­ciem domu. Roz­le­głe pła­skie pla­ny po­ma­ga­ją to osią­gnąć.

Po trze­cie: skoń­czyć z wi­zją po­ko­ju jako pu­deł­ka tkwią­ce­go w więk­szym pu­deł­ku przez po­trak­to­wa­nie wszyst­kich ścian jako ekra­nów ochron­nych – su­fi­ty, pod­ło­gi i ekra­ny prze­ni­ka­ją się wza­jem­nie, two­rząc jed­ną wiel­ką prze­strzeń z tyl­ko nie­licz­ny­mi po­dzia­ła­mi we­wnętrz­ny­mi.

Pro­por­cje domu po­win­ny być bar­dziej ludz­kie i swo­bod­ne, w ten spo­sób zmar­nu­je się mniej prze­strze­ni w kon­struk­cji. Kon­struk­cja po­win­na być do­sto­so­wa­na do ma­te­ria­łu, dzię­ki cze­mu w bu­dyn­ku bę­dzie się le­piej miesz­ka­ło. Swo­bo­da – to o nią wła­śnie cho­dzi. Dłu­gie pro­ste li­nie lub opły­wo­we kształ­ty po­zwa­la­ją ją osią­gnąć.

Po czwar­te: nie­przy­jem­ną piw­ni­cę na­le­ży cał­ko­wi­cie usu­nąć, za­stę­pu­jąc ją ni­skim po­stu­men­tem po­ło­żo­nym pod za­miesz­ki­wa­ną czę­ścią domu. Fun­da­ment po­wi­nien być wi­docz­ny w po­sta­ci mu­ro­wa­nej plat­for­my pod bu­dyn­kiem.

Po pią­te: wszyst­kie ko­niecz­ne otwo­ry po­win­ny być jed­na­ko­wo zo­rien­to­wa­ne – „na ze­wnątrz” lub „do we­wnątrz” – i roz­miesz­czo­ne w na­tu­ral­ny spo­sób: po­je­dyn­czo lub w sze­re­gu wpi­sa­nym w plan ca­łe­go bu­dyn­ku. Prze­waż­nie mia­ły cha­rak­ter „ekra­nów świetl­nych”, a cała „ar­chi­tek­tu­ra” bu­dyn­ku po­le­ga­ła na ich roz­miesz­cza­niu w ekra­nach ochron­nych, czy­li ścia­nach ota­cza­ją­cych po­miesz­cze­nia. Po­kój jako taki sta­wał się za­sad­ni­czym ele­men­tem eks­pre­sji ar­chi­tek­to­nicz­nej i na­le­ża­ło ze­rwać z wy­ci­na­niem otwo­rów w ścia­nach tak, jak wy­ci­na się otwo­ry w pu­deł­ku, gdyż prze­czy­ło­by to ide­ało­wi „pla­stycz­no­ści”. Wy­rzy­na­nie otwo­rów to akt prze­mo­cy.

Po szó­ste: w tak znacz­nym stop­niu, jak to moż­li­we, uni­kać uży­wa­nia róż­no­rod­nych ma­te­ria­łów i ko­rzy­stać tyl­ko z jed­ne­go. Nie sto­so­wać żad­nych or­na­men­tów nie­zgod­nych z cha­rak­te­rem ma­te­ria­łu – dzię­ki temu cały bu­dy­nek bę­dzie kla­row­ny i bar­dziej wy­ra­zi­sty, a jego kon­cep­cja wła­ści­wie pod­kre­ślo­na. Kształ­ty geo­me­trycz­ne i li­nie pro­ste były na­tu­ral­nym re­zul­ta­tem sto­so­wa­nia ma­szy­ne­rii w ów­cze­snym bu­dow­nic­twie, to­też wnę­trza w na­tu­ral­ny spo­sób na­bie­ra­ły geo­me­trycz­ne­go cha­rak­te­ru.

Po siód­me: ogrze­wa­nie, sieć elek­trycz­na i ka­na­li­za­cja po­win­ny sta­no­wić in­te­gral­ną część bu­dyn­ku. No­śni­ki ener­gii sta­ły się ele­men­tem ar­chi­tek­tu­ry i jako ta­kie po­win­ny się wpi­sy­wać w ide­ał ar­chi­tek­tu­ry or­ga­nicz­nej.

Po ósme: w do­me­nę Ar­chi­tek­tu­ry or­ga­nicz­nej w tak sze­ro­kim za­kre­sie, jak to moż­li­we, na­le­ży włą­czyć tak­że ume­blo­wa­nie, do­pa­so­wu­jąc je do bu­dyn­ku i pro­jek­tu­jąc w taki spo­sób, aby moż­na je było ła­two wy­ko­nać za po­mo­cą ma­szyn. Znów – pro­ste li­nie i for­my pro­sto­kąt­ne.

Po dzie­wią­te: po­zbądź­cie się De­ko­ra­to­ra. Jego pro­po­zy­cje to same krzy­wi­zny i esy-flo­re­sy, je­śli nie wręcz „de­ko­ra­cja hi­sto­rycz­na”.

Wszyst­ko to było ra­cjo­nal­ne w ra­mach idei ar­chi­tek­tu­ry or­ga­nicz­nej. Spe­cy­ficz­ne for­my, ja­kie idea ta przy­bie­ra­ła, za­le­ża­ły od oso­bi­stych od­czuć. W owych cza­sach nie ist­nia­ło nic, co mo­gło­by po­móc w jej wy­ra­ża­niu. Wszyst­ko to wy­da­wa­ło się naj­bar­dziej na­tu­ral­ną rze­czą pod słoń­cem i wy­ra­sta­ło z bie­żą­cej sy­tu­acji. My­śli te są war­te tyle, na ile się w dłuż­szej per­spek­ty­wie obro­ni­ły.

Po­nie­waż za­sad­ni­czą spra­wą w tym wcze­snym bu­dow­la­nym przed­się­wzię­ciu była pro­sto­ta, wkrót­ce spo­strze­głem, że osią­gnię­cie pro­sto­ty or­ga­nicz­nej to spra­wa do­sko­na­łej ko­or­dy­na­cji. Pięk­no na­to­miast za­le­ża­ło od za­an­ga­żo­wa­nia, z ja­kim się do niej dą­ży­ło. Po­spo­li­tość nie za­wsze rów­na­ła się pro­sto­cie. Su­ro­we me­ble w sty­lu roy­cro­ftow­skim, któ­re po­ja­wi­ły się póź­niej, były ra­żą­co po­spo­li­te, ale nie mia­ły nic wspól­ne­go z pro­sto­tą w praw­dzi­wym sen­sie tego sło­wa. Co wię­cej, od­kry­łem, że przed­mio­ty, któ­rych wy­two­rze­nie spro­wa­dza­ło się tyl­ko do ob­rób­ki ma­szy­no­wej, tak­że nie były pro­ste. My­śleć ka­te­go­ria­mi pro­sto­ty zna­czy­ło ogar­niać wie­le pro­stych ele­men­tów jed­no­cze­śnie, a więc mieć oko wy­czu­lo­ne na spój­ność w wie­lo­ści. Są­dzę, że na tym po­le­ga se­kret pro­sto­ty. Być może nie po­win­ni­śmy ni­cze­go uzna­wać za pro­ste samo w so­bie. Są­dzę, że żad­na rzecz nie jest w isto­cie pro­sta, lecz musi osią­gnąć pro­sto­tę (w ar­ty­stycz­nym ro­zu­mie­niu tego sło­wa) jako do­sko­na­le do­pa­so­wa­na część or­ga­nicz­nej ca­ło­ści. Do­pie­ro gdy ja­kaś ce­cha lub część tra­fia na wła­ści­we miej­sce w har­mo­nij­nej ca­ło­ści, w pro­jek­cie po­ja­wia się pro­sto­ta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: