Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bajeczki J. I. Kraszewskiego - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bajeczki J. I. Kraszewskiego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 226 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BA­JECZ­KA. WSTĘP­NA.

(Za­miast przed­mo­wy).

Był so­bie razu pew­ne­go ol­brzym, na­zwi­skiem Wa­li­gó­ra. Od­zna­czał się on siłą nad­ludz­ką, bo dość mu było ude­rzyć pię­ścią w ska­łę, aby na­tych­miast w proch się roz­sy­pa­ła…

– Eh! zna­my już tę ba­jecz­kę, zna­my! – ode­zwa­ły się chó­rem dzie­ci. – Opo­wiedz nam inną wu­jasz­ku!

– A więc do­brze, słu­chaj­cie! Był so­bie razu pew­ne­go ol­brzym, co się zwał Wy­rwi­dę­bem. Siły był nie­sły­cha­nej. Roz­hu­ka­ne­go żu­bra chwy­tał za rogi i jak cie­lacz­ka kładł kor­nie u nóg swo­ich. Za­miast ko­stu­rem, pod­pie­rał się nie­bo­tycz­ną so­sną, któ­rą dru­zgo­tał wszyst­ko, co spo­tkał na dro­dze. Dość mu było schwy­cić stu­let­ni dąb za roz­ło­ży­stą ko­ro­nę, niby za czu­pry­nę, a wnet go wy­rwał z ko­rze­niem. Pię­ścią i pał­ką to­ro­wał so­bie dro­gę w świe­cie…

– Ależ i tę baj­kę umie­my iuż na pa­mięć! – prze­rwa­ły nie­chęt­nie dzie­ci.

– Zresz­tą – do­rzu­ci­ła naj­star­sza moja sio­strze­nicz­ka Anul­ka – wu­ja­szek opo­wia­da nam za­wsze ta­kie strasz­ne baj­ki, że po­tem przez całą noc śnią się nam same wiel­ko­lu­dy i roz­bój­ni­ki. Opo­wiedz nam coś in­ne­go, ko­cha­ny wu­jasz­ku!

– Zgo­da! ale na przy­kład, o czem chcie­li­by­ście po­słu­chać?

– Na­przy­kład… na przy­kład – na­my­śla­ła się Anul­ka. – Ot, wie co wu­ja­szek: na przy­kład, o ja­kim do­brym czło­wie­ku, co to nie z tego gło­śny, że bu­rzył i roz­bi­jał, ale z tego, że…

I tu urwa­ła.

– Z cze­go? moje dziec­ko.

– Kie­dy nie umiem wy­sło­wić się jak­by na­le­ża­ło; – z tego, co to sły­nął ów do­bry kró­le­wicz, o któ­rym nie­daw­no opo­wia­dał nam wu­ja­szek: że po śmier­ci, za­mie­nił go czar­no­księż­nik w błysz­czą­ce świa­teł­ko, któ­re bie­gło przed po­dróż­ny­mi, ile­kroć za­błą­ka­li się w le­sie, i wy­pro­wa­dza­ło ich na bity go­ści­niec.

– Więc ty, ta­kich tyl­ko ba­je­czek lu­bisz słu­chać? – od­par­łem, gła­dząc pło­we wło­ski dziew­czę­cia.

– Tyl­ko ta­kich wu­jasz­ku; bo po co mi wie­dzieć o zbój­cach i wil­ko­ła­kach, kie­dy oni tyle złe­go na­bro­ili w świe­cie.

– Po­słu­chaj za­tem, Anul­ko!

Był so­bie razu pew­ne­go, nie ża­den ksią­że, ani cza­row­nik, ale mo­carz, któ­re­go Bóg ob­da­rzył wiel­ką siłą i ja­sno­ścią du­cha, na to, aby speł­niał pięk­ne za­da­nie owe­go kró­le­wi­cza z baj­ki i niósł przed na­ro­dem po­chod­nią świa­tła i na­uki. Nie od­ra­zu jed­nak siał się on ta­kim prze­wod­ni­kiem na­ro­du. Nim za­czął oświe­cać in­nych, pier­wej sam w cięż­kim tru­dzie i mo­zo­le, zdo­by­wał so­bie na­ukę; całe noce spę­dzał nad książ­ka­mi; uczył się i pra­co­wał pil­nie, aż gdy już dużo na­gro­ma­dził skar­bów mą­dro­ści, po­my­ślał, że czas nią po­dzie­lić się z bliź­nie­mi. Po­czął więc w prze­róż­nych książ­kach i dzie­łach, oświe­cać swo­ich ro­da­ków; sze­rzyć w ich ser­cach mi­łość do tego, co swoj­skie, co ro­dzin­ne; pod­no­sić w ich oczach cno­tę, a zo­chy­dzać wy­stęp­ki; uczyć ich, jak ko­chać się wza­jem i sze­rzyć tę mi­łość na wszyst­kie sta­ny, na wszyst­kie war­stwy spo­łe­czeń­stwa.

Mę­żem tym jest Kra­szew­ski.

Wię­cej niż 500 dzieł, na­pi­sał on w cią­gu lat pięć­dzie­się­ciu, a gdy za­czął pra­co­wać dla kra­ju, miał za­le­d­wie lat 17 skoń­czo­nych. Do dziś dnia jesz­cze, sta­rzec siedm­dzie­się­cio let­ni, sko­ła­ta­ny tro­ska­mi i wą­tłe­go zdro­wia, tra­wi dnie całe z pió­rem w ręku, z pod któ­re­go co­raz to nowe wy­cho­dzą dzie­ła, bu­dzą­ce po­dziw dla jego twór­czo­ści, a chlu­bę dla na­szej li­te­ra­tu­ry.

Słusz­nie ktoś o nim po­wie­dział(1), że "gdy­byś li­ter­ki w jego dzie­łach po­li­czył, by­ło­by mi­lio­nów kil­ka­na­ście; gdy­byś pió­ra po­zbie­rał, mógł­byś ty­sią­cem skrzy­deł do Ame­ry­ki po­wietrz­ną od­być że­glu­gę; a gdy­byś wszyst­kie my­śli na je­den ze­gnał ry­nek, był­by zgiełk, ha­łas – na mil kil­ka­na­ście".

Za­dzi­wia­ją­cy ten mąż, znaj­du­je czas na wszyst­ko, tak da­le­ce, że wśród mnó­stwa waż­niej­szych prac, pa­mię­ta jesz­cze o was ko­cha­ne dziat­ki i prze­ślicz­ne kre­śli dla was po­wiast­ki.

– Ach! to cie­kaw­sza hi­sto­rya, ani­że­li wszyst­kie baj­ki o wił­ko­ła­kach. A czy wu­ja­szek zna pana Kra­szew­skie­go?

– Znam moje dzie­ci, – ale dla­cze­go py­ta­cie mie o to?

– Dla tego dro­gi wu­jasz­ku, że chcie­li­by­śmy cię pro­sić, abyś Mu po­dzię­ko­wał naj­wdzięcz­niej, że o nas pa­mię­ta, i po­wie­dział jesz­cze, że co dzień mo­dlić się bę­dzie­my do Boga, aby Mu dał zdro­wie i dłu­gie – dłu­gie ży­cie!

Re­dak­cya "To­wa­rzy­sza".

–- (1) Au­gust Wil­koń­ski.I. BOŻE DARY.

Dro­gież to, dro­gie te lata wa­sze, moje dzie­ci ko­cha­ne, choć wam tak pil­no po­że­gnać się z nie­mi, choć tak wam, jak każ­de­mu z nas, ser­ce bije na myśl zrzu­ce­nia su­kie­nek i wy­swo­bo­dze­nia, aby sa­mym pójść na sze­ro­ki Boży świat, kosz­to­wać wszyst­kie­go i za­po­znać się ze wszyst­kiem, na co za­zdro­śnie z okna ro­dzi­ciel­skie­go domu pa­trzy­cie!

Ale gdy­by­ście wie­dzie­li, jak póź­niej do si­we­go wło­sa, czło­wiek tę­sk­ni i ża­łu­je tych dni, któ­re dla was tak po­ma­lut­ku się wlo­ką; jak mu dro­gie te łzy na­wet, któ­re wy­lał, bę­dąc dziec­kiem, słod­sze od nie­jed­ne­go póź­niej­sze­go uśmie­chu…

Dzie­ci! wy mnie może nie uwie­rzy­cie… ale tyle to szczę­ścia w ży­ciu, co lat mło­dych i dni ja­snych za­ra­nia!…

Z ko­leb­ki wy­cho­dzi­my owia­ni jesz­cze tchem nie­bie­skim, pod wra­że­niem snów za­świa­to­wych i przy­no­sim z sobą w du­szy za­pas na całe ży­cie.

Po­my­śl­cie tyl­ko… spoj­rzyj­cie wko­ło, jak się wam pięk­nie wy­da­je świat w bla­sku tego, co­ście z sobą z nie­ba przy­nie­śli… jak wam bije ser­ce do wszyst­kie­go co pięk­ne i po­czci­we, jak nie wie­rzy­cie co złe na­wet!….

Otóż, nie spiesz­cie się do na­szej sta­ro­ści i smut­ków; zo­stań­cie przy wa­szem we­se­lu i wie­rze; wasz świat jest praw­dzi­wym świa­tem; nasz, cie­niem jego i szkie­le­tem; my star­si, to ty­le­śmy tyl­ko coś war­ci, o ile nam się uda­ło ze skar­bów mło­do­ści ura­to­wać czą­stecz­kę…

Aże­bym was prze­ko­nał, że praw­dę mó­wię, po­wiem wam o tem ba­jecz­kę… Baj­ka, to dla nie­któ­rych za­baw­ka, ale jak się nad nią po­my­śli, na dnie jej za­wsze znaj­dzie się ziarn­ko na­uki.

Wie­cie to, że nie­któ­rym świą­to­bli­wym lu­dziom dano jest da­lej iść niż zie­mia, i wę­dro­wać w te kra­je, do któ­rych du­szom tyl­ko iść wol­no i to wy­bra­nym. Otóż był raz taki sta­ru­szek, bar­dzo za­cny i świę­ty, któ­ry żył we Wło­szech.

Wło­chy, jak wie­cie, są ślicz­nym kra­jem, któ­ry ob­le­wa mo­rze błę­kit­ne, stro­ją góry prze­cud­ne i ocie­nia­ją po­ma­rań­cze, lau­ry i cy­try­ny… Ów sta­ru­szek żył w jed­nem z miast wło­skich naj­pięk­niej­szych, we Flo­ren­cyi, mie­ście kwia­tów, a prze­pę­dziw­szy mło­dość z sza­blą, wiek póź­niej­szy przy upra­wie roli, gdy bar­dzo za­nie­mógł, po­czął pra­gnąć spo­czyn­ku i tak so­bie po­sta­no­wił, że cho­dzić bę­dzie, mo­dlić się, my­śleć o Bogu i na­uczać ma­lucz­kich.

Wziąw­szy więc kij w rękę, po­wę­dro­wał so­bie od wio­ski do wio­ski, po­wo­li. A gdzie sta­nął, to dzie­ci zgro­ma­dziw­szy koło sie­bie, roz­pra­wiał i opo­wia­dał im róż­ne cie­ka­we dzie­je i pięk­ne rze­czy. A że to tam cie­pło i ja­sno i po­god­nie, a kraj lud­ny i za­miesz­ka­ny, cho­dził so­bie po­wo­li i spę­dzał go­dzi­ny bar­dzo we­so­ło, bo mu nig­dy na schro­nie­niu, po­sił­ku i słu­cha­czach nie bra­kło. Ale by­wa­ły na nie­go ta­kie dnie, że jak się za­my­ślił, jak się za­du­mał, to cały dzień na spie­ce nie­ru­cho­my prze­sie­dział, sło­wa do ni­ko­go nie mó­wiąc i kie­dy mu to ode­szło, jak­by się z głę­bo­kie­go snu prze­bu­dził.

Py­ta­li go wów­czas, co mu było? ale od­po­wie­dzieć nie chciał, zby­wał tyl­ko, lub uśmie­chał się i wsty­dził, skła­da­jąc na ja­kąś cho­ro­bę. A nie była to cho­ro­ba, bo gdy­by bo­lał, toby po­tem znać to było na nim, zaś prze­ciw­nie, we­sel­szy i z ja­śniej­szą twa­rzą się prze­cha­dzał, i po ta­kiem za – chwy­ce­niu wsta­wał rzeź­wiej­szy da­le­ko, z nie­rów­nie ja­śniej­szą twa­rzą i jak­by upo­jo­ny…

Ni­ko­mu jed­nak nie po­wie­dział, co mu było… aż go raz dzie­ci na­pa­dły i jak za­czę­ły pro­sić, ca­ło­wać, uśmie­chać się a do­py­ty­wać, tak po­pa­trzyw­szy w koło, żeby cza­sem ich kto nie pod­słu­chał, prze­mó­wił do nich na­stęp­nie:

Jed­ne­go razu, gdy w za­chwy­ce­niu du­szą zo­stał po­rwa­ny na dru­gi świat, wci­snął się przez drzwi przy­mknię­te, do sa­me­go nie­ba.

Była to wła­śnie chwi­la, gdy sam Pan Bóg wy­pra­wiał ztam­tąd mło­dziuch­ne du­szycz­ki na piel­grzym­kę ży­cia, bło­go­sła­wiąc je na dro­gę. Każ­dej z nich za­wie­szał tor­becz­kę z róż­ne­mi da­ra­mi… ale sta­ru­szek doj­rzeć nie mógł, co się tam w nich znaj­do­wa­ło, bo choć bar­dzo świę­ty, ale oczy­ma świe­żo z zie­mi prze­nie­sio­ne­mi po­chwy­cić ich nie mógł.

Szczę­ściem, sto­ją­cy u drzwi ja­kiś świę­ty mąż, wi­dząc cie­ka­wość sta­rusz­ka, zbli­żył się doń i za­py­tał: czy­by chciał wi­dzieć, co się w owych to­reb­kach znaj­du­je?

– O! i bar­dzo!

– Wiedz więc – rzekł świę­ty – że żad­na du­sza nie wy­cho­dzi ztąd bez da­rów nie­bie­skich, któ­re­mi szczo­drą dło­nią sam Pan Bóg je upo­sa­ża, ale wszyst­kie po­tem po­wra­ca­jąc na­zad, mu­szą zdać ści­sły ra­chu­nek ze skar­bu im po­wie­rzo­ne­go.

Spoj­rzyj tyl­ko, do­dał świę­ty, przez to okien­ko, któ­rem wi­dać dro­gę ziem­ską i idą­ce po niej du­szycz­ki, co się to z temi nie­bie­skie­mi to­reb­ka­mi dzie­je! – Sta­ru­szek, że był bar­dzo cie­ka­wy ta­kich rze­czy, gło­wę wy­chy­lił przez okien­ko i spoj­rzał… Go­ściń­cem szły ty­sią­ce du­szy­czek z to­reb­ka­mi na pier­siach peł­ne­mi… a szlak był ich pe­łen i mro­wi­ło się tego nie­zmier­ne mnó­stwo… nie­ry­chło roz­pa­trzył się sta­ry w tym tłu­mie, ale po­wo­li okiem po­szedł za jed­ną, po­tem za dru­gą du­szą i roz­po­znał jak się to dary Boże mar­nu­ją. Jed­ni szli śpie­wa­jąc i roz­sy­py­wa­li je przez dro­gę przez nie­uwa­gę, dru­dzy pa­da­li nie spoj­rzaw­szy pod nogi i roz­rzu­ca­li co mie­li w to­reb­ce, in­nym za­bie­ga­li dro­gę fi­lu­ci i za lada cac­ko wy­fry­mar­cza­li naj­droż­sze za­pa­sy ży­cia… a mało bar­dzo było ta­kich, coby do­nie­śli do mety, co im Bóg dał, całe lub po­mno­żo­ne. Naj­czę­ściej odar­ty i nagi przy­cho­dził czło­wiek do kre­su i do­pie­ro u drzwi nie­bie­skich spo­strzegł, że próż­ną niósł to­reb­kę. Byli i tacy, co chro­ni­li całą spu­ści­znę swą, ale gdy przy­szli na­zad do po­ra­chun­ku, py­ta­no ich, cze­mu z Bo­żych da­rów nie ko­rzy­sta­li i nie po­mno­ży­li ich pra­cą?

Nie­któ­rzy za­miast bry­lan­tów nie­bie­skich, wra­ca­li z to­reb­ką bło­ta i pia­sku… inni z na­la­ną łza­mi gorz­kie­mi i ża­lem… Ale tych sta­ru­szek Oj­ciec nie­bie­ski do ser­ca przy­tu­lał, bo łzy i żal war­te były dro­gich ka­mie­ni. Pa­trzał się tak a pa­trzał sta­ru­szek i był­by tam nie wiem jak dłu­go po­zo­stał, taki był wi­dok cud­ny tych ziem­skich piel­grzy­mów w bia­łych z po­cząt­ku su­kien­kach, któ­re się bru­ka­ły, pra­ły we łzach i znów świe­ci­ły, i zno­wu czer­nia­ły… gdy­by świę­ty ów nie od­cią­gnął go od okien­ka.

Zda­wa­ło się mu, jak­by ze snu się prze­bu­dził i zna­lazł się zno­wu na tym ka­mie­niu, na któ­rym sie­dział przy dro­dze.

Ale pa­mięć tego wi­dze­nia przez całe się w nim nie za­tar­ła ży­cie; przy­po­mniał so­bie po­tem z czem wy­szedł na piel­grzym­kę ży­cia, i z czem z niej po­wi­nien po­wró­cić; zbie­rał to, co utra­cił; po­mna­żał co ze­brał, a gdy przy­szedł do ra­chun­ku, pew­nie łzą żalu po­czci­wą, resz­tę to­reb­ki do­peł­nił.II. GAR­BU­CHA.

Któż nie zna, a przy­najm­niej nie sły­szał o tych ślicz­nych oko­li­cach, któ­re się zo­wią Oj­co­wem i Pia­sko­wą Ska­łą? Kraj to jest bar­dzo pięk­ny, gó­rzy­sty, gdzie­nieg­dzie la­sa­mi okry­ty, stru­mie­nia­mi po­prze­rzy­na­ny i tak Bożą ręką na po­cie­chę lu­dziom stwo­rzo­ny, że się go na­pa­trzyć nie moż­na. Te­raz on do­syć jest za­miesz­ka­ny, oży­wio­ny i lud­ny, ale za bar­dzo daw­nych cza­sów tyl­ko roz­bój­ni­cy i róż­ni lu­dzi­ska w nim się ukry­wa­li, któ­rzy się oba­wia­li sie­dzieć gdzie­in­dziej, albo ustro­nia i ci­szy po­trze­bo­wa­li, bo im z tem mi­łej było. Za tych to bar­dzo daw­nych cza­sów, w jed­nej pie­cza­rze nie­da­le­ko Oj­co­wa, ob­ra­ła była so­bie miesz­ka­nie sta­rusz­ka, o któ­rej nikt nie wie­dział, zkąd tu przy­szła i jak się na­zy­wa­ła. Lu­dzie ją prze­zy­wa­li "Gar­bu­chą", dla­te­go, że się trzy­ma­ła przy­gar­bio­na ze sta­ro­ści. Cho­dzi­ła jed­nak żwa­wo, i z ki­jem w ręku, z wor­kiem na ple­cach obie­ga­ła całą tę oko­li­cę, za­cho­dzi­ła do ko­ścio­łów na mo­dli­twę, do chat, w któ­rych cho­rym le­kar­stwa róż­ne przy­no­si­ła. Twarz mia­ła sta­rą, po­marsz­czo­ną, żół­tą, ale bar­dzo miłą i za­wsze uśmiech­nię­tą słod­ko. Szcze­gól­niej zaś lu­bi­ła dzie­ci i choć one się jej z po­cząt­ku oba­wia­ły, umia­ła je po­wo­li oswa­jać z sobą, to im owo­ce przy­no­sząc, to róż­ne cie­ka­we opo­wia­da­jąc hi­sto­ryj­ki. Za­cho­dzi­ła rów­nie do chat jak do dwo­rów i wszę­dzie ją do­brze przyj­mo­wa­no, bo była po­boż­ną; a nie­któ­rzy na­wet po­wia­da­li, że szcze­gól­ne mieć mu­sia­ła ła­ski u Boga, bo nie­tyl­ko sama so­bie radę da­wa­ła w naj­gor­szym ra­zie, ale i dru­gim była wiel­ką po­mo­cą. W pa­ro­wie za­ro­słym gę­sto drze­wa­mi, był ro­dzaj pie­cza­ry od­wiecz­nej, któ­rą wody może wy­my­ły, albo sama zie­mia roz­pęk­nię­ta stwo­rzy­ła na schro­nie­nie dla zwie­rząt i lu­dzi. Gar­bu­cha, gdy nie cho­dzi­ła po świe­cie, miesz­ka­ła sa­mot­na w tej pie­cza­rze. Trze­ba się było do niej dra­pać po ścież­ce stro­mej, gdzie­nieg­dzie na­kształt wschod­ków wy­dep­ta­nej. Otwór do środ­ka pro­wa­dził mały, ten Jaw­niej nie miał żad­ne­go za­mknię­cia, aż li­to­ści­wy ja­kiś chło­pek któ­re­go Gar­bu­cha ule­czy­ła z cho­ro­by, zro­bił jej z de­sek la­da­ja­ko skle­co­nych, ro­dzaj drzwi. Dru­gi po­mógł do wy­grze­ba­nia w ścia­nie okien­ka i przy­niósł dwie szyb­ki w drze­wo opraw­ne, aby sta­rusz­ka choć tro­chę świa­tła mia­ła. Ona sama z po­mo­cą może tych, co do niej przy­cho­dzi­li po radę, w środ­ku so­bie z pie­cza­ry zro­bi­ła ro­dzaj cha­łup­ki… W jed­nym ką­cie mo­gła so­bie cza­sem mały ogień na­ło­żyć, bo dym szcze­li­ną w górę wy­cho­dził i nie bar­dzo do­ku­czał; w dru­gim mia­ła łó­żecz­ko z su­chych li­ści i gar­ści sło­my. Ka­mień, któ­ry tam od wie­ków le­żał, słu­żył za sie­dze­nie, dru­gi za­miast sto­łu. Wię­cej Gar­bu­cha nie po­trze­bo­wa­ła.

Przy ścian­ce, na­prze­ciw okna i dra­wi­czek, był jak­by ro­dzaj oł­ta­rzy­ka, krzyż, wian­ki, ob­ra­zek Naj­święt­szej Pan­ny, kil­ka świę­tych, a pod nie­mi ka­mień, na któ­rym sta­rusz­ka mo­dląc się klę­cza­ła.

Wy­cho­dząc z domu, nie po­trze­bo­wa­ła na kłód­kę za­my­kać zie­mian­ki swo­jej, bo nikt­by się jej pro­gu prze­stą­pić nie wa­żył. Gdy pora była brzyd­ka, na dwo­rze za­wie­ja, śnie­ży­ca, plu­cha: sta­ra ca­łe­mi dnia­mi sie­dzia­ła za­mknię­ta, żyła lada czem i mo­dli­ła się na książ­kach, co dzi­wi­ło nie­ma­ło wszyst­kich, że czy­tać i pi­sać bar­dzo do­brze umia­ła. Do­my­śla­no się z tego… że nie­gdyś w lep­szym by­cie mu­sia­ła mło­dość spę­dzić.

O milę od tej pie­cza­ry, w któ­rej Gar­bu­cha miesz­ka­ła, stał na­ów­czas dwór pań­ski jed­ne­go kasz­te­la­na, prze­sia­du­ją­ce­go naj­czę­ściej w Kra­ko­wie lub War­sza­wie. Żona jego tyl­ko z ma­leń­kim syn­kiem sie­dzia­ła we dwo­rze ze służ­bą licz­ną i dwo­rem. Chło­pak, a było mu imię Ju­luś, był bar­dzo ład­ny, roz­trop­ny, żwa­wy, od oboj­ga ro­dzi­ców uko­cha­ny i nic­by mu za­rzu­cić nie było moż­na, gdy­by nie śmiesz­na ja­kaś duma i wy­obra­że­nie że wszy­scy lu­dzie, któ­rzy go ota­cza­li, le­d­wie god­ni byli słu­żyć mu i zbli­żyć się do nie­go.

Może i po­chleb­cy dwor­scy co mu się kła­nia­li i pie­ści­li go, win­ni byli temu, bo pani kasz­te­la­no­wa prze­ciw­nie po­ko­ry go uczy­ła i za ob­cho­dze­nie się z ludź­mi nie­grzecz­ne, stro­fo­wa­ła moc­no. Nie­wie­le to po­mo­gło. Ju­luś do sie­bie ni­ko­mu zbli­żyć się nie po­zwo­lił, nie da­jąc mu uczuć wyż­szo­ści swo­jej.

Jed­ne­go razu Gar­bu­cha, któ­ra czę­ściej do tego dwo­ru za­cho­dzi­ła, niż gdzie­in­dziej, a było to na wio­snę ja­koś, przy wlo­kła się do gan­ku, i choć ją tu za­raz na­kar­mio­no i ob­da­rzo­no, krę­ci­ła się, jak mó­wi­ła, chcąc ład­ne­go pa­ni­czy­ka zo­ba­czyć i po­kło­nić mu się. Bar­tek wy­ro­stek, któ­ry mu po­słu­gi­wał, po­biegł dać znać Ju­lu­sio­wi. Ten, coby miał być wdzię­czen i ucie­szyć się z tego, roz­gnie­wał się, że sta­ra ja­kaś że­bracz­ka tak po­ufa­le się o nie­go do­py­ty­wa­ła. Wy­biegł za­raz do gan­ku, a gdy Gar­bu­cha chcia­ła za brzeg su­kien­ki wziąw­szy po­ca­ło­wać ją, wy­rwał się jej fu­ka­jąc nie­grzecz­nie: "a ty sta­ra ja­kaś, jak ty śmiesz mnie się do­ty­kać!!"

Usły­szaw­szy to sta­ra, pod­nio­sła gło­wę i Ju­luś zo­ba­czył jak jej łzy z oczów po­cie­kły. Zmie­szał się, po­miar­ko­wał, ale Gar­bu­cha nic nie mó­wiąc, do bra­my po­śpie­szy­ła i zni­kła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: