Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bajki, baśnie i legendy ludowe na tle przyrodniczem: według źródeł swojskich i obcych - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bajki, baśnie i legendy ludowe na tle przyrodniczem: według źródeł swojskich i obcych - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 325 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Ba­da­nie ży­cia ludu, jego po­glą­dów i wie­rzeń, jego du­szy, sta­no­wi praw­dzi­wy i rze­tel­ny urok dla każ­de­go czło­wie­ka wy­kształ­co­ne­go. A gdzież się prze­ja­wia du­sza ludu? Nig­dzie wy­raź­niej, jak w jego two­rach, pie­śniach, przy­sło­wiach, po­da­niach i baj­kach. W licz­bie zaś tych ostat­nich jest pew­na gru­pa, za­słu­gu­ją­ca na szcze­gól­niej­szą uwa­gę i dla­te­go, o ile się dało, ze­bra­li­śmy je tu w jed­ną ca­łość. Są to baj­ki, któ­re usi­łu­ją wy­ka­zać, dla­cze­go po­wsta­ło to lub owo zja­wi­sko przy­ro­dy i dla­cze­go jest ta­kiem, ja­kiem je wi­dzi­my.

Baj­ki te moż­na­by uogól­nić ty­tu­łem zbio­ro­wym – "ko­leb­ka twór­czo­ści", opar­te są bo­wiem na do­cie­ka­niu przy­czyn i zgłę­bia­niu pier­wo­cin w za­bie­gach mat­ki na­tu­ry. Do­cie­ka­nia te jed­nak są ar­cy­oso­bli­we. Nie po­cho­dzą one z my­ślą­cej gło­wy, lecz wy­na­laz­cze­go ser­ca. Bo na­tu­ra jest ści­śle zro­śnię­ta z uczu­cia­mi ludu. Jego zna­jo­mość na­tu­ry po­le­ga je­dy­nie na mi­ło­ści do niej, a le­gen­do­wo ba­jecz­ne ob­ja­śnia­nia jej two­rów wy­ni­ka­ją nie­za­wod­nie z ser­decz­ne­go uko­cha­nia przy­ro­dy. Czło­wiek, dla któ­re­go naj­mniej­sza na­wet ro­ślin­ka lub zwie­rząt­ko sta­no­wi nie­zmier­nie waż­ną część ol­brzy­miej pra­cy Bo­żej, nie przyj­mu­je bez­myśl­nie swe­go oto­cze­nia, jako dar na­rzu­co­ny so­bie. Prze­ciw­nie, dar ten go­dzien jest na­my­słu i dla­te­go sta­ra go się ob­ja­śnić. Ale umysł zwy­kły nie może i nie chce wy­naj­dy­wać praw­dzi­wych, na­uko­wych przy­czyn po­wsta­wa­nia tych czy owych zja­wisk. O wie­le ła­twiej wy­na­leźć po­wód ba­jecz­ny, – nęci on fan­ta­zję, uśpio­ną w lu­dzie. I w ten spo­sób po­wsta­je baj­ka na tle przy­rod­ni­czem. Łą­czy się w niej by­stra spo­strze­gaw­czość, uczu­cie pie­ty­zmu, a nad­to i to w nie­ma­łym stop­niu – rze­tel­ny, ser­decz­ny hu­mor. W zbior­ku na­szym fi­gu­ru­ją baj­ki róż­nych na­ro­do­wo­ści, wy­bra­ne z dzieł pi­sa­rzy ob­cych, dla któ­rych, nie­ste­ty lud nasz jak gdy­by wca­le nie ist­niał. A jed­nak szcze­ra pol­ska du­sza aż nad­to hoj­nie sza­fu­je w baj­ce swo­ją spo­strze­gaw­czo­ścią i dow­ci­pem, w przy­wią­za­niu zaś swo­jem do na­tu­ry bo­daj czy nie prze­ści­ga in­nych lu­dów. Dość przej­rzeć zbio­ry po­dań, le­gend i ba­jek, skrzęt­nie zgro­ma­dzo­nych w zbio­rach "Wi­sły" lub w Ba­ja­rzu Gliń­skie­go, aże­by się o tem do­wod­nie prze­ko­nać. A nasz nie­od­ża­ło­wa­ny Dy­ga­siń­ski, ma­łoż zło­żył do­wo­dów ile dow­ci­pu wy­krze­sać może chłop­ska du­sza w łącz­no­ści z przy­ro­dą? Nie zbra­kło więc nam ma­ter­ja­łu do uzu­peł­nie­nia nie­go­ścin­nych ksią­żek ob­cych baj­ka­mi ro­dzi­me­mi i oto przy­no­si­my czy­tel­ni­kom pra­cę nową, któ­ra po­win­na­by sta­no­wić nie­tyl­ko zwy­kły pod­ręcz­nik szkol­ny czy do­mo­wy, ale i lek­tu­rę po­żą­da­ną dla mi­ło­śni­ków lu­do­znaw­stwa.1. ŚNIEG I PIER­WIOSN­KI.

Gdy Pan Bóg już wszyst­ko stwo­rzył, gdy krze­wom, ro­śli­nom i kwia­tom nadał naj­pięk­niej­sze bar­wy i świet­ność, przy­szła ko­lej na śnieg, do któ­re­go Bóg rze­cze:

– Bar­wę sam so­bie wy­szu­kaj, bo co po dro­dze dla cie­bie, to nie­przy­ja­ciel.

Śnieg po­szedł tedy do tra­wy i mówi:

– Daj mi swój ko­lor zie­lo­ny!

Po­szedł do róży i pro­sił ją o płaszcz ró­żo­wy, po­tem do fioł­ka i wkoń­cu do sło­necz­ka. Był bo­wiem próż­ny i chciał mieć strój wy­twor­ny.

Ale tra­wa i kwia­ty wy­śmia­ły go i ka­za­ły mu iść swo­ją dro­gą.

Wte­dy zwró­cił się do pier­wiosn­ków i rze­cze zmar­twio­ny:

– Sko­ro mi nikt nie chce dać bar­wy, to sta­nie się ze mną, jak z wia­trem, któ­ry dla­te­go jest zły, że go nikt nie wi­dzi.

Ma to zli­to­wa­ły się kwia­tusz­ki śnież­ne i rze­kły skrom­nie:

– Je­że­li ci się po­do­ba nasz skrom­ny płasz­czyk, to weź go so­bie.

Śnieg wziął go z ocho­tą i stał się od­tąd bia­ły; ale dla wszyst­kich kwia­tów po­zo­stał wro­giem, tyl­ko nie dla pier­wiosn­ków.2. PSZ­CZO­ŁY.

a) Dla­cze­go psz­czo­ły umie­ra­ją po uką­sze­niu żą­dłem?

Gdy Pan Bóg stwo­rzył psz­czo­ły, sta­ły się od­ra­zu bar­dzo za­ro­zu­mia­łe. Ba Pan Bóg uczy­nił je zdol­ne­mi pra­cow­ni­ca­mi i prze­zna­czył do ro­bie­nia mio­du.

– O Pa­nie, – rze­kły do Stwór­cy, – po­zwól nam miesz­kać w zło­tych do­mach.

A na to Pan Bóg:

– Kto się wy­wyż­sza, po­ni­żon bę­dzie. Za­miesz­kać w sło­mia­nych cha­tach.

– Pa­nie, – za­czę­ły zno­wu, – udziel nam przy­najm­niej ła­ski, aże­by­śmy mo­gły bu­dzić trwo­gę przez za­da­wa­nie śmier­ci każ­dem uką­sze­niem na­sze­go żą­dła.

Ale Pan Bóg od­rzekł:

– Broń zło­ści zwra­ca się prze­ciw­ko niej sa­mej. Ko­go­kol­wiek na­pa­dać bę­dzie­cie, cio­sy wa­sze po­zo­sta­ną bez skut­ku, a wy same po­umie­ra­cie.

b) Dla­cze­go psz­czo­ły uni­ka­ją czer­wo­nej ko­ni­czy­ny?

W cza­sach pier­wot­nych, gdy zwie­rzę­ta umia­ły jesz­cze mó­wić, była pew­ne­go razu ja­sna, po­god­na nie­dzie­la. Wszyst­ko we­dług przy­ka­za­nia Bo­że­go odło­ży­ło ca­ło­ty­go­dnio­wą pra­cę i przy­stą­pi­ło do nie­dziel­ne­go spo­czyn­ku. Lu­dzie wcze­snym ran­kiem po­szli do ko­ścio­ła i mo­dli­li się, po­boż­nie śpie­wa­jąc, a po po­łu­dniu raź­no i we­so­ło roz­bie­gli się po świe­cie. Pta­ki rów­nież świę­to­wa­ły, świer­go­ląc ślicz­ne pio­sen­ki. Na­wet naj­mniej po­kaź­ne two­ry chcia­ły mieć wol­ną nie­dzie­lę; w pro­mie­niach słoń­ca fi­glo­wa­ły musz­ki, a nad wo­da­mi tań­czy­ły ko­ma­ry.

Tyl­ko psz­czół­kom wy­pa­dło dzień uro­czy­sty spę­dzać w ciem­nych ulach. Nie wol­no im było pra­co­wać, nie mo­gły prze­to zbie­rać mio­du, sfru­wa­jąc z kwiat­ka na kwia­tek, jak co dnia.

Od­by­ły tedy na­ra­dę, jak­by do­ko­nać zmia­ny w swem ist­nie­niu i wy­sła­ły goń­ców do Pana Boga z taką mową:

– Oj­cze nasz w nie­bie­siech, przez do­broć Swo­ją, na ucie­chę każ­de­go stwo­rze­nia, da­łeś nie­dzie­lę. My tyl­ko jej nie uży­wa­my. Bo ma­jąc wpraw­dzie wy­po­czy­nek, nie mamy jed­nak ani świa­tła, ani barw, ani po­wie­trza, ani śpie­wu. Po­zwól nam tedy wy­bie­gać z in­ne­mi. Zato chęt­nie przyj­mie­my na sie­bie twar­dy ry­gor i nig­dy na przy­szłość do­ty­kać nie bę­dzie­my czer­wo­nej ko­ni­czy­ny.

Wy­słu­chaw­szy przy­stoj­nej i układ­nej mowy goń­ców, Pan Bóg uśmiech­nął się i rzekł z do­bro­tli­wą po­wa­gą:

– Świę­tuj­cie nie­dzie­lę, jak so­bie chce­cie, ale uni­kaj­cie czer­wo­nej ko­ni­czy­ny po wszyst­kie cza­sy!

We­so­ło psz­czół­ki wró­ci­ły do domu i oznaj­mi­ły wy­rok Boży.

I od­tąd żad­na psz­czo­ła nie do­ty­ka czer­wo­nej ko­ni­czy­ny.3. NIE­TO­PERZ.

Pta­ki pro­wa­dzi­ły woj­nę z czwo­ro­noż­ne­mi zwie­rzę­ta­mi. Zwy­cię­ża­ła raz ta, raz owa stro­na.

Nie­to­perz, chcąc unik­nąć wąt­pli­we­go wy­pad­ku woj­ny, uda­wał się za­wsze do stro­ny, ma­ją­cej prze­wa­gę..

Pta­ki bra­ły go za pta­ka, zwie­rzę­ta za mysz i ani jed­na ani dru­ga stro­na wal­czą­cych pod­stę­pu tego nie spo­strze­gła.

Ali­ści, po skoń­cze­niu woj­ny, zdra­da wy­szła na wierzch. Pta­ki i zwie­rzę­ta okry­ły zdraj­cę hań­bą i za­ka­za­ły mu pod karą śmier­ci po­ka­zy­wać się na świa­tło dzien­ne.

Ja­koż nie­to­pe­rza wi­du­je­my tyl­ko po nocy.4. DZI­KI GO­ŁĄB.

Gdy Pan Bóg stwo­rzył pta­ki, na­uczył też każ­de­go, po­cząw­szy od bo­cia­na aż do my­sie­go kró­li­ka, jak ma so­bie bu­do­wać gniaz­do. Dzi­ki go­łąb był jed­nym z pierw­szych stwo­rzo­nych pta­ków i już się zmę­czył, za­nim inne uj­rza­ły świa­tło dzien­ne. Siadł so­bie w raju na ga­łę­zi i prze­spał całą na­ukę. Gdy się obu­dził, Pana Boga już nie było, a pta­ki opo­wie­dzia­ły mu, cze­go się na­uczy­ły i wzię­ły się za­raz do bu­do­wy gniazd. Ale go­łąb sie­dział i pła­kał przez dzień cały.

Gdy tedy dnia na­stęp­ne­go Pan Bóg zno­wu przy­szedł i chciał zro­bić Ada­ma, rze­cze do go­łę­bia:

– Miech cię wro­na na­uczy. Bo sam nie miał cza­su.

Wro­na roz­po­czę­ła bu­do­wę i jęła zno­sić ga­łąz­ki. Na to za­wo­ła go­łąb:

– Już wiem! Już umiem!

Roz­gnie­wa­ło to wro­nę, więc ucie­kła i od­tąd dzi­ki go­łąb bu­du­je tak śmiesz­ne, li­che gniaz­da, że moż­na przez nie wi­dzieć i słoń­ce i księ­życ i gwiaz­dy.5. KRU­PY.

(Skąd się grad bie­rze?)

Była raz bied­na ko­bie­ta, ma­ją­ca miłą có­recz­kę i nic wię­cej. Miesz­ka­ły ra­zem na wy­so­kiej gó­rze. Pew­ne­go razu mat­ka za­cho­ro­wa­ła i dziew­czyn­ka mu­sia­ła sama cho­dzić po drze­wo i ja­go­dy, Ale raz, nie mo­gąc nic zdo­być, sia­dła pod krza­kiem i jęła pła­kać. Na to wy­cho­dzi z krza­ku ja­kaś ko­bie­ta z dłu­gim no­sem i pyta:

– Co ci jest?

Mała opo­wie­dzia­ła jej swą tro­skę, a sta­ra ko­bie­ta wy­nio­sła z krza­ka mły­nek i rze­cze:

– Gdy za­krę­cisz kor­bą na lewo, to umie­lesz pięk­ną bia­łą mąkę, gdy za­krę­cisz na pra­wo, to z młyn­ka po­sy­pią się drob­ne kru­py, gdy na­ci­śniesz gu­zik ma­łym pal­cem z góry, to mle­wo usta­nie; a je­że­li po­wiesz o tem ko­mu­kol­wiek, to mły­nek nig­dy ci nic nie da.

Co rze­kł­szy, sta­ra zni­kła.

Mała po­bie­gła z młyn­kiem do domu i od­tąd mia­ły ja­dła do­wo­li.

W kil­ka lat po­tem, dziew­czę za­cho­ro­wa­ło. Po­mi­mo go­rą­cych mo­dłów mat­ki, bie­dacz­ka umar­ła i po­szła do Bozi.

Mat­ka ubra­ła ją w naj­ład­niej­szą su­kien­kę, po­cho­wa­ła i jęła pła­kać i pła­kać.

Ale gdy się jeść za­chcia­ło, wzię­ła mły­nek do ręki, za­krę­ci­ła na­pra­wo i syp­nę­ły się same drob­ne kru­py. Gdy już ich było do­syć, chcia­ła wstrzy­mać mły­nek. Ten jed­nak krę­cić się nie prze­sta­wał. Sta­ra wsa­dzi­ła pa­tyk po­mię­dzy skrzy­dła; pa­tyk pękł, a z młyn­ka wciąż sy­pa­ły się kru­py: już całą izbę wy­peł­ni­ły, już się górą sta­ły.

Ma to ko­bie­ta wy­bie­gła i nikt nie wie, gdzie się po­dzia­ła.

A mły­nek mie­le do­tąd, a gdy na­sy­pie wiel­ką górę, przy­cho­dzi wiatr i roz­sy­pu­je ka­szę po zie­mi, a wte­dy lu­dzie mó­wią, że kru­py lecą czy­li że grad pada.6. SŁOM­KA, WĘ­GIEL I BÓB.

W pew­nej wio­sce miesz­ka­ła ubo­ga sta­rusz­ka, któ­ra do­staw­szy nie­co bobu, chcia­ła go so­bie zgo­to­wać. Wło­ży­ła tedy drze­wo do pie­ca, a chcąc je prę­dzej roz­pa­lić, po­mo­gła so­bie gar­ścią sło­my. Gdy po­trzą­sa­ła gar­nek z bo­bem, jed­no ziarn­ko wy­pa­dło nie­spo­strze­że­nie na zie­mię i za­trzy­ma­ło się przy słom­ce. Nie­ba­wem przy­sko­czył do nich roz­pa­lo­ny wę­gie­lek z pie­ca. Wte­dy ozwie się słom­ka:

– Ską­de­ście przy­szli do mnie moi dro­dzy? A wę­giel na to:

– Mnie uda­ło się szczę­śli­wie wy­sko­czyć z pie­ca, a gdy­bym był tego gwał­tem nie zro­bił, to cze­ka­ła mnie śmierć pew­na; nie­ba­wem za­mie­nił­bym się w po­piół.

Bób rzekł:

– Ja tak­że oca­li­łem skó­rę, bo gdy­bym się był do­stał do garn­ka, sta­ra roz­go­to­wa­ła­by mnie bez li­to­ści na mia­zgę, jak mo­ich bra­ci.

– A mnie to może lep­szy by los cze­kał? – rze­cze słom­ka; wszyst­kie moje sio­strzycz­ki sta­ra znisz­czy­ła ogniem, na raz sześć­dzie­siąt nas zgi­nę­ło. Szczę­ściem, wy­śli­znę­łam się jej z pal­ców.

– I cóż po­cznie­my? – za­py­tał wę­giel.

– Są­dzę, – od­parł bób, – że sko­ro tak szczę­śli­wie unik­nę­li­śmy śmier­ci, to po­łącz­my się ze sobą, a dla po­pra­wy losu prze­sie­dli­my się do ob­cych kra­jów.

Pro­jekt bar­dzo się spodo­bał i cała trój­ka pu­ści­ła się w dro­gę.

Nie­ba­wem przy­by­ły nad stru­mień, że jed­nak nie było na nim ani mo­stu, ani kład­ki, nie wie­dzia­ły prze­to, jak się prze­do­stać na dru­gą stro­nę. Słom­ka jed­nak po­szła po ro­zum do gło­wy i rze­cze:

– Ja po­ło­żę się wpo­przek i bę­dzie­cie mo­gli przejść po mnie, jak po mo­ście.

Co rze­kł­szy wy­cią­gnę­ła się od brze­gu do brze­gu, a wę­giel, go­rą­cej na­tu­ry, wsko­czył raź­no na ten most cu­dow­ny. Gdy jed­nak byt już na środ­ku i usły­szał pod sobą szmer wody, prze­stra­szył się, sta­nął i nie mógł się ru­szyć z miej­sca. A słom­ka za­czę­ła się pa­lić, roz­pa­dła się na dwie czę­ści i ru­nę­ła w wodę; wę­giel w te pędy za nią, syk­nął okrut­nie, zna­la­zł­szy się w wo­dzie i du­cha wy­zio­nął.

Boba, któ­ry był prze­zor­nie po­zo­stał na brze­gu, mi­mo­wo­li roz­śmie­szy­ła przy­go­da to­wa­rzy­szów i jął się śmiać tak gwał­tow­nie, że aż pękł ze śmie­chu. 1 by­ło­by się z nim sta­ło toż samo, co i z przy­ja­ciół­mi, gdy­by na szczę­ście nie zja­wił się był nad brze­giem dla wy­po­czyn­ku pe­wien wę­drow­ny kra­wiec. Że był to czło­wiek do­bre­go ser­ca, uli­to­wał się prze­to nad bo­bem, wy­jął igłę z nit­ką i ze­szył go. Bób po­dzię­ko­wał mu pięk­nie, że jed­nak użył do ze­szy­cia czar­nej nit­ki, prze­to od tego cza­su wszyst­kie boby i fa­so­le mają szwy czar­ne.7. DU­DEK.

Du­dek był kie­dyś kraw­cem dam­skim, a któż­by się, pa­trząc nań, do­my­ślił te­raz, że się przed laty ob­ra­cał w wy­twor­nem to­wa­rzy­stwie? Miesz­kał w du­żem, bo­ga­tem mie­ście, ubie­rał się jak dan­dy, no­sił sur­dut je­dwab­ny i prze­cho­dąc od domu do domu, od pa­ła­cu do pa­ła­cu, no­sił do sie­bie co naj­droż­sze ma­ter­je i weł­ny (, z któ­rych ro­bił ko­stju­my. A że był pięk­ny i od­zna­czał się do­bre­mi ma­nie­ra­mi, prze­to wszyst­kie ład­ne pa­nie przy­ję­ły go so­bie za kraw­ca, tak że miał za­wsze ro­bo­tę i na­wet przy­mie­rzał suk­nię kró­lo­wej na dzień ko­ro­na­cji.

Zbo­ga­ci­ło go to wkrót­ce, a jed­nak nie miał nig­dy do­syć, lecz za­wsze bie­gał i zno­sił ma­ter­ja­ły do domu; nie­raz miał ich tak wie­le, że mu­siał się wlec jak sta­ra szka­pa, a gdy wcho­dził na scho­dy stę­kał: "uhup! uhup!" Tę pra­co­wi­tość i chęć za­rob­ku był­by mu Pan Bóg nie­za­wod­nie prze­ba­czył, ale że za­mie­ni­ło się to w nim na chci­wość, Pan Bóg dłu­żej po­bła­żać nie mógł.

Kra­wiec na­resz­cie za­czął kraść i ze wszyst­kich po­wie­rza­nych mu ma­ter­ja­łów od­dzie­lał część dla sie­bie na spe­ku­la­cję.

Pew­ne­go razu, gdy z cięż­kim pa­kun­kiem i z cięż­szym jesz­cze ję­kiem: "uhup! uhup!" wcho­dził na scho­dy, zo­stał znie­nac­ka za­mie­nio­ny w barw­ne­go pta­ka, któ­ry na­zy­wa się dut­kiem i krą­ży do­oko­ła do­mów i sto­dół ludz­kich, skąd wszyst­ko, co może, po­ry­wa z nie­na­sy­co­ną chci­wo­ścią i nie­sie do gniaz­da. Ma on do­tąd pstrą odzież, ale taką, co przy­po­mi­na nie­szczę­sne miej­sce, do któ­re­go idą zło­dzie­je i ło­try wsze­la­kie. Jed­na część tej odzie­ży ma bar­wę kru­czą, dru­ga zaś go­rą­co – czer­wo­ną, a są to prze­cie bar­wy pie­kieł, gdyż czar­ny ko­lor ozna­cza ciem­ność, czer­wo­ny zaś ogień pie­kiel­ny.

Przy­tem dud­ko­wi to jesz­cze po­zo­sta­ło z cza­sów kra­wiec­kich, że musi za­wsze stę­kać: uhup! uhup!, jak gdy­by dźwi­gał przed­miot za cięż­ki. Lu­dzie zo­wią go też czę­sto za­kry­stja­nem ku­kuł­ki, bo jego głos brzmi czę­sto zda­le­ka tak, jak gdy­by chciał na­śla­do­wać ku­kuł­kę. Ale ku­kuł­ka jest we­so­łą fi­glar­ką i może raź­no śpie­wać swo­ją piosn­kę, pod­czas gdy du­dek jest pta­kiem smut­nym i dla­te­go musi tyl­ko ję­czeć i wzdy­chać, a jego "uhup! uhup!" z tru­dem wy­cho­dzi mu z gar­dła.8. DLA­CZE­GO ŚWI­NIE MAJĄ OGON W PIER­ŚCIO­NEK.

Przy­szedł raz dja­beł do chło­pa i rze­cze:

– Go­spo­da­rzu, je­że­li ze­chcę, to wszyst­kie wa­sze świ­nie po­prze­rzu­cam przez dach chle­wa.

– Wiel­ka mi sztu­ka… – chłop od­parł – i ja to po­tra­fię.

– Spró­buj­cie.

Chłop bez dłu­gich ce­re­gie­li przy­stą­pił do rze­czy. Ale jed­ną tyl­ko świ­nię uda­ło mu się przez dach prze­rzu­cić.

– A co, chwa­li­bur­ca z was i tyle! – rze­cze mu dja­beł. – A te­raz pa­trz­cie!

Bie­rze dja­beł świ­nią jed­ną po dru­giej, każ­dej skrę­ca ogon w pier­ścio­nek, aże­by go moż­na było wy­god­niej trzy­mać i tym spo­so­bem wy­żej pod­rzu­cić – i bez tru­du speł­nia to, co za­po­wie­dział.

Od­tąd świ­nie mają ogo­ny skrę­co­ne w kół­ko.9. DLA­CZE­GO ŚWI­NIE RYJĄ ZIE­MIĄ?

Pew­na sta­ra cza­row­ni­ca i dwie ład­ne dziew­czy­ny wsa­dzi­ły cia­sto do pie­ca. Ale le­d­wie się cia­sto do po­ło­wy upie­kło, ali­ści ze­rwa­ło się i w nogi.

Nie zdą­ży­ło do­biec do lasu, gdy spo­ty­ka je za­jąc i rze­cze:

– Do­kąd tak bie­gniesz?

– Ucie­kłom co tyl­ko od dwóch ład­nych dziew­cząt i sta­rej cza­row­ni­cy, – od­po­wie cia­sto, – uciek­nę i od cie­bie sztyw­no­chwo­sty za­jącz­ku.

Na to za­jąc jął go­nić cia­sto ale upadł i zdechł. Cia­sto po­bie­gło da­lej.

Te­raz spo­ty­ka je lis i rze­cze:

– Do­kąd to, do­kąd, ko­cha­ne cia­stecz­ko?

A nato cia­sto.

Ucie­kłom co tyl­ko od dwóch ład­nych dziew­czyn i od sta­rej cza­row­ni­cy i od sztyw­no­chwo­ste­go, za­jącz­ka to i od cie­bie uciek­nę, li­sie gru­bo­chwo­sty.

Lis za­czął je go­nić, ale tak­że upadł i zdechł. Cia­sto po­bie­gło j. Spo­ty­ka je ro­gacz:

do­kąd to, do­kąd, cia­stecz­ko?

– Ucie­kłom co tyl­ko od dwóch ład­nych dziew­czyn i od sta­rej cza­row­ni­cy i od sztyw­no­chwo­ste­go za­jącz­ka i od gru­bo­chwo­ste­go lisa, to i od cie­bie uciek­ną, ży­wo­chwo­sty ro­ga­czu.

Ro­gacz jął je go­nić, ale upadł i zdechł. Cia­sto po­bie­gło da­lej. Spo­ty­ka je kro­wa.

– Do­kąd to, do­kąd, ko­cha­ne cia­stecz­ko? – za­py­ta. A na to cia­sto:

– Ucie­kłom co tyl­ko od dwóch ład­nych dziew­czyn i od sta­rej cza­row­ni­cy i od sztyw­no­chwo­ste­go za­jącz­ka i od gru­bo­chwo­ste­go lisa i od ży­wo­chwo­ste­go ro­ga­cza, też i od cie­bie uciek­ną, pła­sko­chwo­sta kro­wo.

Kro­wa za­czę­ła biec – upa­dła i zde­chła. Cia­sto po­bie­gło da­lej. Spo­ty­ka sta­rą ma­cio­rą.

– Do­kąd tak pil­no, do­kąd! – za­py­ta świ­nia.

– Ucie­kłom co tyl­ko od dwóch ład­nych dziew­czyn i od sta­rej cza­row­ni­cy i od sztyw­no­chwo­ste­go za­jącz­ka i od gru­bo­chwo­ste­go lisa i od ży­wo­chwo­ste­go ro­ga­cza i od pła­sko­chwo­stej kro­wy, to i od cie­bie uciek­ną, sta­ra ma­cio­ro.

Co rze­kł­szy, cia­sto za­ry­ło sią w zie­mią. A sta­ra świ­nia, chcąc je wy­do­stać, jąła zie­mią ryć, ale nic nie wskó­ra­ła.

Od­tąd wszyst­kie świ­nie, w po­szu­ki­wa­niu cia­sta, ryją zie­mią, ale na­próż­no.10. TY­TOŃ.

Ty­toń – to wy­na­la­zek dja­bła i ża­den czło­wiek nie znał lej ro­śli­ny aż do na­stę­pu­ją­ce­go zda­rze­nia.

Pew­ne­go razu je­den chłop spo­strzegł, jak dja­beł spo­ry ka­wał grun­tu ob­sa­dził ja­kie­miś li­ść­mi. Chłop nie znał tej ro­śli­ny, za­cie­ka­wio­ny więc, pyta:

– Co to jest, dja­ble, co ty tam sa­dził?

– Nie zgad­niesz do koń­ca ży­cia, – rze­cze dja­beł. Od­po­wiedź ta roz­gnie­wa­ła chło­pa, za­wo­łał tedy:

– To, co ty wiesz, to i ja wiem. Na tyle ro­zu­mu zdo­bę­dą się za­wsze.

– Czy tak? No to się za­łóż­my! – rze­cze dja­beł: – je­że­li w cią­gu trzech dni od­gad­niesz na­zwę mo­jej ro­śli­ny, to cały ten grunt, ze wszyst­kiem, co się na nim znaj­du­je, bę­dzie na­le­żał do cie­bie; je­że­li nie – to sta­niesz się moją wła­sno­ścią i za­prze­dasz mi cia­ło i du­szę.

Chłop był za­ro­zu­mia­ły, przy­jął więc za­kład, ale już po dro­dze stra­cił re­zon, a za po­wro­tem do domu, siadł smut­nie i nie chciał ani jeść ani pić.

– Co to­bie, oj­cze? – spy­ta­ła go żona.

– Ach, moja ty, – od­parł, – źle ze mną. – I opo­wie­dział jej wszyst­ko, jak było.

– Je­że­li to tyl­ko to, – rze­cze sta­ra, – to jedz, pij i bądź do­brej my­śli. Ja ci od­gad­nę na­zwę tej ro­śli­ny.

Co rze­kł­szy, wy­szła, od­bi­ła dno w becz­ce od ka­pu­sty, na­sa­dzi­ła ją na sie­bie, roz­pru­ła pie­rzy­nę i unu­rza­ła się ra­zem z becz­ką w pier­zach. Te­raz po­szła na pole, wy­sa­dzo­ne nie­zna­ną ro­śli­ną i jęła bie­gać po grzę­dach, po­chy­la­jąc gło­wę, jak­by dla po­żar­cia li­ści.

Gdy ją dja­beł spo­strzegł, bie­gnie na pole, a iżby spło­szyć ol­brzy­mie­go pta­ka, klasz­cze w ręce i woła:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: