Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Baudolino - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2001
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Baudolino - ebook

Baudolino, czternastoletni chłopski syn, obdarzony bystrym umysłem i fantazją, przyprowadza pod rodzicielski dach zabłąkanego wśród mgieł i moczarów rycerza. Nieznajomym gościem okaże się Fryderyk Barbarossa. Chłopak zdobywa sympatię cesarza, ten zaś zabierze go ze sobą w świat i pokocha jak syna.

Baudolino lubi opowiadać i zmyślać, przy czym jakimś cudem wszystko, co wymyślił, staje się rzeczywistością. I tak któregoś razu, ku pożytkowi przybranego ojca, układa legendarny list księdza Jana; obiecuje w nim zachodniemu światu bajeczne królestwo na Wschodzie, rządzone przez chrześcijańskiego króla. Fryderyk, wyruszając na wyprawę krzyżową, chce także dotrzeć do mitycznego królestwa. Po jego śmierci, niespodziewanej i tajemniczej, Baudolino kontynuuje wędrówkę, przeżywa niezwykłe przygody i spotyka najdziwniejsze istoty. Swe dzieje opowiada Niketasowi, bizantyjskiemu historykowi, w czasie gdy krzyżowcy plądrują Konstantynopol. Dopiero wtedy zaczyna pojmować rzeczy, których dotąd nie rozumiał.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7392-457-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tamtego środowego ranka czternastego dnia kwietnia roku pańskiego 1204, czyli 6712 od początku świata, jak zwykło się rachować lata w Bizancjum, barbarzyńcy od dwóch dni panowali nieodwołalnie nad Konstantynopolem. Armia bizantyjska, tak lśniąca zbrojami, tarczami i hełmami podczas parad, i cesarska gwardia uzbrojonych w straszliwe obosieczne topory angielskich i duńskich najemników jeszcze w piątek walczyły, z odwagą stawiając czoło nieprzyjacielowi, ale w poniedziałek, kiedy wróg dokonał wyłomu w murach, uległy. Było to zwycięstwo tak nagłe, że pod wieczór sami zwycięzcy zatrzymali się lękliwie, oczekując kontrataku, i chcąc trzymać jak najdalej obrońców, znowu podpalili miasto. We wtorkowy ranek ludzie zdali sobie jednak sprawę, że uzurpator Aleksy Dukas Murzuflos uciekł pod osłoną nocy w głąb kraju. Osieroceni i pokonani mieszczanie przeklęli owego przywłaszczyciela tronów, któremu jeszcze poprzedniego wieczoru oddawali cześć, podobnie jak schlebiali mu, kiedy udusił swojego poprzednika, i nie wiedząc, co mają teraz czynić (tchórze, tchórze, tchórze, co za hańba – żalił się Niketas, patrząc na tę klęskę), stanęli wielkim orszakiem z patriarchą i wszelkiej rasy kapłanami w obrzędowych szatach, mnichami, którzy zachwalali swą pobożność, gotowi sprzedać się nowym mocarzom, jak sprzedawali się zawsze dawnym, krzyże i wizerunki naszego Pana wznosząc przynajmniej tak wysoko jak swe krzyki i płacze, i wyszli naprzeciwko zdobywcom z nadzieją na uśmierzenie ich gniewu.

Jakimż szaleństwem było oczekiwać litości od tych barbarzyńców, którzy nie potrzebowali zgoła kapitulacji wroga, by uczynić to, o czym marzyli od miesięcy, to jest zrównać z ziemią najrozleglejsze, najludniejsze, najbogatsze, najszlachetniejsze miasto na świecie i podzielić się jego szczątkami. Ogromny orszak płaczących znalazł się przed frontem barbarzyńców, którzy marszczyli gniewnie brwi, zaciskali nadal w dłoniach czerwone od krwi miecze, dosiadali grzebiących niecierpliwie kopytami koni. Zaczęło się plądrowanie – jakby nie było żadnego orszaku.

Chryste i Panie, jakże wielka była nasza bieda i nasze cierpienia! Czemuż to huk morza, przesłonięcie albo zaćmienie Słońca, czerwona aureola wokół Księżyca, ruchy gwiazd nie zapowiedziały nam tej ostatecznej niedoli? Tak żalił się Niketas we wtorkowy wieczór, błądząc po tym, co było stolicą ostatnich Rzymian, z jednej strony starając się uniknąć spotkania z hordami barbarzyńców, a z drugiej natrafiając na coraz to nowe zapory płomieni i rozpaczając, gdyż nie mógł dotrzeć do domu, pełen obaw, że te łotry mogą skrzywdzić jego rodzinę.

Nadciągała noc i ponieważ nie miał odwagi ruszyć przez ogrody i otwarte przestrzenie między Hagia Sofia i Hipodromem, pobiegł w stronę świątyni, zobaczył bowiem, że jej drzwi są otwarte, a nie przyszło mu do głowy, iż złość barbarzyńców jest dość wielka, by zbezcześcić również to święte miejsce.

Kiedy jednak wszedł do środka, zbladł ze zgrozy. Całe ogromne wnętrze było pełne trupów; wśród których błądzili pijani do nieprzytomności nieprzyjacielscy rycerze. Motłoch uderzeniami młota wyłupywał srebrną, obrzeżoną złotem furtę z mównicy. Przepiękną kazalnicę obwiązano sznurami i poganiając zaprzęg mułów, próbowano ją wyrwać i odciągnąć. Zgraja barbarzyńców klęła i dźgała kijami zwierzęta, ale kopyta ślizgały się na wypolerowanej posadzce, zbrojni najpierw kłuli, a potem jęli ciąć mieczami nieszczęsne muły, które z przerażenia wypróżniały się obficie. Niektóre padały na posadzkę, łamiąc sobie nogi, tak że cała przestrzeń wokół kazalnicy pokryta była breją z krwi i łajna.

Inne gromady tej przedniej straży Antychrysta za cel obrały sobie ołtarze i Niketas patrzył, jak otwierają szeroko tabernakulum, chwytają kielichy, wyrzucają na ziemię święte postacie, wydłubują czubkami sztyletów zdobiące puchary kamienie, ukrywają je w szatach i rzucają ogołocone kielichy na wspólny stos przeznaczony do stopienia. Inni przedtem, śmiejąc się szyderczo, odczepiali przytroczoną do końskiego siodła flaszkę wina, napełniali święte naczynie i upijali parę łyków, małpując gesty celebransów. Jeszcze gorsze było to, że na ogołoconym już głównym ołtarzu jakaś rozchełstana nierządnica, wyraźnie podniecona napitkami, tańczyła boso po eucharystycznym stole, parodiując święte obrządki, mężczyźni zaś wśród wybuchów śmiechu zachęcali ją do zrzucenia resztki sukni; nierządnica, stopniowo się obnażając, zaczęła tańczyć przed ołtarzem starożytny i grzeszny taniec cordax, a na koniec, czkając ze zmęczenia, rzuciła się na fotel patriarchy.

Niketas, płacząc na ten widok, pospieszył w głąb świątyni, gdzie wznosiła się kolumna zwana przez lud Kolumną Potu, z której rzeczywiście przy dotknięciu spływał mistyczny i bezustanny pot, lecz Niketas dążył tam z powodów niemających z mistyką nic wspólnego. W połowie drogi ujrzał przed sobą dwóch potężnych najeźdźców – wydali się mu olbrzymami – którzy wrzeszczeli coś rozkazującym tonem. Nie trzeba było znać ich języka, by zrozumieć, że zobaczywszy jego dworskie szaty, uznali, iż ma w bród złota i powie, gdzie je ukrył. I Niketas poczuł się zgubiony, jako że po szaleńczym biegu ulicami zdobytego miasta wiedział już, że nie dość pokazać garść monet albo zaprzeczyć, iżby się miało jaki skarb: zhańbionych ludzi szlachetnych rodów, płaczących starców, wyzutych ze wszystkiego posiadaczy zamęczono na śmierć, żeby wyjawili, gdzie schowali swoje dobra, i zabijano ich, jeżeli nic już nie mając, niczego nie mogli wskazać, jeżeli zaś wskazali, obalano ich na ziemię. I tak umierali po tych wszystkich torturach, a prześladowcy unosili kamień, burzyli fałszywą ścianę, zrywali poszycie powały i chwytali w grabieżcze łapy kosztowne naczynia, obmacywali jedwabie i aksamity, gładzili futra, przebierając paluchami po drogich kamieniach i koliach, obwąchując wazy i woreczki z rzadkimi lekarstwami.

Tak zatem Niketas widział już przed sobą śmierć, zapłakał nad utraconą rodziną i poprosił Boga Wszechmogącego o odpuszczenie grzechów. I wtedy właśnie do świątyni Bożej Mądrości wkroczył Baudolino.

Był piękny jak Saladyn, dosiadał okrytego czaprakiem konia, na piersi miał wielki czerwony krzyż, miecz obnażony i zakrzyknął: „Na rany boskie, na Matkę Boską, na mękę naszego Pana, wy odrażający bluźniercy, świętokupne wieprze, czy tak należy obchodzić się z rzeczami, które są własnością Pana naszego?!”, i nuże płazować tych bezbożników, którzy jak i on nosili krzyż na piersi, tyle że on nie był pijany, lecz wściekły. Dotarł do wszetecznicy rozwalonej niedbale na fotelu patriarchy, nachylił się, chwycił ją za włosy i powlókł prosto w łajno mułów, wykrzykując przy tym straszne rzeczy o matce, która wydała ją na świat. Ale ci wszyscy dokoła, których jak się mu zdawało, ukarał, byli tak zamroczeni napitkami albo tak zaprzątnięci wyrywaniem kamieni z wszystkiego, w czym były osadzone, że nie widzieli zgoła, co czyni Baudolino.

Wreszcie stanął przed dwoma olbrzymami, którzy brali się już do zadawania Niketasowi mąk, obrzucił spojrzeniem błagającego o zmiłowanie nieszczęśnika, puścił włosy kurtyzany i kiedy ta, okaleczona teraz, padła na ziemię, rzekł płynną greką:

– Na wszystkich dwunastu królów magów, wszak to dostojny Niketas, minister bazyleusa! Cóż mogę dla ciebie uczynić?

– Bracie w Chrystusie, kimkolwiek jesteś – zakrzyknął Niketas – uwolnij mnie od tych łacińskich barbarzyńców, którzy chcą mej śmierci, ocal moje ciało, a ocalisz swą duszę!

Dwaj łacińscy pielgrzymi niewiele pojęli z tych wschodnich wokaliz i od Baudolina, który wyglądał na jednego z nich i przemawiał po prowansalsku, zażądali dania racji. A Baudolino krzyknął płynnym prowansalskim, że ten człowiek jest jeńcem, bo tak chciał hrabia Baldwin z Flandrii, który mu rozkazał go szukać, a także przez arcana imperii niepojęte dla takich marnych piechurów jak oni dwaj. Tamci patrzyli chwilę z otwartymi szeroko ustami, ale zaraz uznali, że nie warto tracić czasu na spory, skoro mogą znaleźć skarby bez większego trudu, i oddalili się, zdążając w stronę ołtarza.

Niketas nie pokłonił się, żeby pocałować stopy swego wybawcy – także dlatego, że i tak leżał na ziemi – ale był zbyt oszołomiony, by zachować się z godnością, jakiej wymagało jego dostojeństwo.

– O dobry panie, dziękuję ci za pomoc, widzę, że nie wszyscy łacinnicy są okrutnymi bestiami o obliczach wykrzywionych od nienawiści. Nawet Saraceni nie postępowali tak po odzyskaniu Jerozolimy, bo przecież Saladyn zadowolił się zaledwie garścią monet i darował życie mieszkańcom. Co za hańba dla całego chrześcijaństwa, zbrojni bracia przeciwko braciom, pielgrzymi, którzy mieli odzyskać Święty Grób, zatrzymali się tu z chciwości i zawiści i zniszczyli rzymskie cesarstwo! O Konstantynopolu, Konstantynopolu, matko kościołów, księżniczko wiary, przewodniczko doskonałości poglądów, karmicielko wszelkich nauk, spoczynku wszelkiego piękna, wypiłaś oto z ręki Boga kielich złości i sparzyłaś się od ognia znacznie większego niźli ten, który strawił Pentapolis! Jakież zawistne i bezlitosne demony zesłały na ciebie nieumiarkowane ich odurzenia, jacyż szaleni i ohydni zalotnicy zapalili ci weselną pochodnię niby Penelopie? O matko strojna niegdyś w złoto i cesarską purpurę, teraz zbrukana, wycieńczona i ograbiona ze swych synów, jesteśmy jak ptaki w klatce i nie znajdujemy już drogi ucieczki z naszego ongiś miasta ni hartu, by w nim pozostać, lecz w niewoli naszych mnogich grzechów krążymy jako błędne gwiazdy!

– Niketasie – rzekł Baudolino – powiadano mi, że wy, Grecy, mówicie za dużo i o byle czym, ale nie spodziewałem się, że aż do tego stopnia. Jest, jak jest, pytanie tylko, jak wynieść stąd swój tyłek. Mogę ukryć cię w bezpiecznym miejscu w dzielnicy genueńczyków; ale ty musisz mi wskazać najszybszą i najpewniejszą drogę do Neorionu, albowiem krzyż, który mam na piersi, chroni mnie, lecz nie ciebie: wszędzie wokół nas ludzie stracili światło rozumu, jeśli zobaczą mnie z greckim jeńcem, pomyślą, że musi być coś wart, i zaraz mi go zabiorą.

– Znam dobrą drogę – zapewnił Niketas – ale nie ulicami. I będziesz musiał zostawić konia.

– Zostawimy go zatem – odrzekł Baudolino tak niedbale, że Niketas zdumiał się, choć nie wiedział jeszcze, ile wierzchowiec kosztował jego zbawcę.

Niketas poprosił, by Baudolino pomógł mu się dźwignąć, ujął go za dłoń i poprowadził ukradkiem do Kolumny Potu. Rozejrzał się dokoła: w całej ogromnej świątyni pielgrzymi, którzy z daleka wyglądali jak mrówki, byli zajęci swą niszczycielską działalnością i na nich dwóch zgoła nie zwracali uwagi. Niketas przyklęknął za kolumną, wsunął palec w szparę, która powstała wskutek maleńkiego przesunięcia jednej z płyt posadzki.

– Pomóż mi – rzekł, zwracając się do Baudolina – może we dwóch damy radę. – Rzeczywiście, udało się im unieść płytę i ujrzeli mroczny otwór. – Są tu schody. Ja pójdę pierwszy, gdyż wiem, gdzie stawiać stopy. Ty zasuniesz za sobą płytę.

– Co dalej? – spytał Baudolino.

– Zejdziemy, znajdziemy po omacku niszę, w której są łuczywa i krzesiwo.

– Konstantynopol to wielkie i piękne miasto. I nie brak tu niespodzianek – rzucił Baudolino, idąc w dół po krętych schodach. – Szkoda, że te wieprze nie zostawią kamienia na kamieniu.

– Wieprze? – spytał Niketas. – Czyż to nie twoi?

– Moi? – zdumiał się Baudolino. – Skądże! Jeśli masz na myśli ten strój, wypożyczyłem go tylko. Kiedy oni weszli do miasta, ja już w nim byłem. Gdzież te łuczywa?

– Cierpliwości, jeszcze kilka stopni. Kim jesteś, jak się zwiesz?

– Baudolino z Aleksandrii, lecz nie tej w Egipcie, która nazywa się dzisiaj Cezareą, a może nie nazywa się wcale, bo ktoś ją spalił tak samo jak Konstantynopol. Moja leży między górami na północy i morzem, nieopodal Mediolanu. Wiesz, gdzie to jest?

– Wiem o Mediolanie. Jego mury zostały kiedyś zburzone przez alemańskich królów. Później nasz bazyleus dał pieniądze na ich odbudowę.

– I właśnie ja byłem przy cesarzu Alemanów, póki żył. Poznałeś go, kiedy płynął przez Propontydę. Prawie piętnaście lat temu.

– Fryderyk Rudobrody. Wielki i szlachetny książę, dobrotliwy i miłosierny. Nigdy by nie uczynił czegoś takiego jak ci...

– Także on nie okazywał miękkości serca, kiedy zdobył jakie miasto.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: