Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez Ciebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bez Ciebie - ebook

W kamienicy syna Lucy znajduje jego pobitą żonę. Orientuje się, że to mąż zgotował Katarzynie piekło. Pod wpływem impulsu Lucy decyduje się pomóc synowej. Razem z młodym lekarzem, Alanem, zabierają dziewczynę do Toronto, gdzie przechodzi długą rekonwalescencję i powoli staje na nogi. Katarzyna zaczyna nowe życie, a między nią a lekarzem rodzi się nić porozumienia. Właśnie wtedy widmo jej bolesnej przeszłości dotkliwie daje o sobie znać…

Wzruszająca opowieść o tym, że czasem najlepsze, co można zrobić dla drugiej osoby, to pozwolić jej odejść.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-438-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

W dniu 18 marca lecący z Toronto Boeing 787-10 Dreamliner spadł do Atlantyku w okolicach południka 30W. Wiele wskazuje na to, że przyczyną tragedii była awaria silnika, lecz szczegóły poznamy dopiero, gdy czarne skrzynki samolotu zostaną odnalezione. Na miejsce przybyły już ekipy ratownicze. Według pierwszych informacji, jakie otrzymaliśmy, nie przeżył nikt z dwustu siedemdziesięciu ośmiu pasażerów. Na pokładzie samolotu znajdowali się Kanadyjczycy, Polacy, Amerykanie, Niemcy i obywatele innych krajów, których jeszcze nie znamy. Społeczność międzynarodowa jest wstrząśnięta tym wydarzeniem…CZĘŚĆ PIERWSZA

Cykl miesiąca miodowego

Robiło się ciemno, a wiatr miarowo szarpał gałęziami drzew. Ciężkie, ciemne chmury zasnuwały niebo. Zanosiło się na deszcz. Słabe światło latarni ulicznych odbijało się w szybach mijanych przez Katarzynę bloków mieszkalnych, które wydawały się dziś wyjątkowo szare. W jej cienkich kozaczkach na obcasach chlupała woda, a torby z zakupami zaczynały coraz bardziej ciążyć jej w dłoniach. Wisząca na ramieniu nieduża torebka majtała się bezwładnie wokół jej ciała. Ciemne okulary, choć niestosowne do dzisiejszej pogody, dawały nikłe poczucie bezpieczeństwa.

Katarzyna miała bowiem wrażenie, że chociaż minimalnie chronią jej tajemnicę, a niczego na świecie nie pragnęła bardziej w tamtym momencie. Chodziło jej tylko i wyłącznie o anonimowość.

Były godziny szczytu. Idąc coraz szybciej wzdłuż zakorkowanego pasa jezdni, czuła, jak jej serce bije mocno, a oddech staje się płytszy na każdy dźwięk klaksonu albo trzasku drzwi samochodowych.

— To przecież zupełna paranoja — mówiła szeptem sama do siebie, wtulając zmarznięte policzki w gruby wełniany szalik. Temperatura oscylowała dzisiaj wokół zera stopni. Narażone na mróz ręce Katarzyny robiły się coraz bardziej czerwone.

W głowie kręciło jej się od gwałtownych wdechów. Od dawna wiedziała, że to najlepsza droga do tego, by najzwyczajniej w świecie zemdleć — mózg nie cierpi nadmiaru tlenu — a mimo to raz za razem wciągała mocno powietrze w płuca. Nie umiała opanować emocji.

— Jest jeszcze w pracy. Pewnie siedzi teraz za biurkiem nad jakąś papierkową robotą albo rozmawia z klientem o sprawach, które nie powinny mnie wcale interesować. Poza tym… — przerwała na moment, mijając starszą panią prowadzącą na smyczy małego pieska — poza tym byłam tylko na zakupach. To nic złego wyjść z domu do sklepu spożywczego — uspokajała sama siebie. Zerkając na zegarek, przyspieszyła kroku jeszcze bardziej.

— Przepraszam, mówiła pani coś? — zaczepił ją stojący na przystanku mężczyzna.

Katarzyna niemal podskoczyła w górę, słysząc obcy głos.

— Słucham? — Spojrzała na niego, nie zwalniając kroku.

— Zdawało mi się, że pani coś mówiła.

— Jak widać, zdawało się panu. Do widzenia. — Z bijącym szybko sercem wyminęła mężczyznę.

— Może pomóc z zakupami? Widać, że ciężkie! — krzyknął jeszcze za nią, ale Katarzyna była już myślami daleko i nie odwróciła się nawet w jego kierunku.

Ostatnio coraz częściej zdarzało jej się mówić do siebie.

Kiedy tak pędziła, starała się nie myśleć o tym, co właśnie zrobiła, lecz skupić się na fakcie, że jest jej zimno. Na domiar złego z każdą sekundą rosło prawdopodobieństwo, że ogromne krople deszczu zaczną z pluskiem roztrzaskiwać się na odbijającej samochodowe światła jezdni.

Z bijącym coraz szybciej sercem skręciła w jedną z bocznych uliczek. Widząc w oddali znajomą furtkę, trochę się uspokoiła, ale uczucie lęku nie zniknęło całkowicie. Już dawno nauczyła się, że w życiu nie da się niczego przewidzieć. Tym bardziej będąc tak bardzo blisko celu.

— Jeszcze tylko kilka kroków — szepnęła, starając się iść jak najbardziej naturalnie. Mroźne powietrze, wypełniające jej płuca przy każdym wdechu, szczypało niemiłosiernie, a wydychane obłoki pary przepełnione były strachem.

W końcu dopadła do znajomej furtki i sięgnęła dłonią do mosiężnej klamki. Weszła na podwórko starej kamienicy, w której mieszkała z mężem od ponad trzech lat. Mimo ciemności Katarzyna widziała w oddali starą, pochylającą się ku podjazdowi wierzbę, na którą tak bardzo lubiła patrzeć z okna; zawsze wyobrażała sobie wtedy, że leży pod nią rozciągnięta na puszystym kocu.

Marzenie ściętej głowy.

— Dobry wieczór! — Jak na złość wypatrzyła ją stojąca na swoim podwórku sąsiadka, która majstrowała coś niezdarnie przy lampie ogrodowej.

— Dobry wieczór — odparła i skinęła w jej stronę.

— Miło panią widzieć. Dawno pani nie wychodziła.

— Źle się ostatnio czułam — skłamała bez zastanowienia.

— Z tymi zarazkami to tak właśnie jest. Ale to nic poważnego?

— Nie, dziękuję. A teraz przepraszam, bo się spieszę.

— Zajrzyj do nas kiedyś, kochana! — Sąsiadka pomachała jej jeszcze i wróciła do swojego zajęcia, dając Katarzynie upragniony spokój.

Nikomu nie powinna się pokazywać, a tym bardziej z nikim rozmawiać.

Zawiasy furtki zaskrzypiały cicho, gdy ją zamykała. Postać Katarzyny na moment pogrążyła się w ciemności. Postawiła torby z zakupami na chodniku i drżącymi ze strachu dłońmi zaczęła szukać w torebce kluczy. Jakieś dokumenty, portfel i chusteczki plątały się między jej palcami; czuła, że ogarnia ją panika.

— Cholera jasna! Przecież te klucze muszą tu być!

Po kilku sekundach, które wydawały się trwać niemalże wieczność, udało jej się dostrzec to, czego szukała. Podnosząc torby z zakupami, włożyła klucz do zamka i przekręcając go, gwałtownie pchnęła ciężkie drzwi. Od razu poczuła zapach suszonej lawendy wiszącej na ścianach przedpokoju.

Sięgając dłonią na lewo od drzwi, zapaliła światło. Nikły blask kilku jarzeniówek oświetlił pomieszczenie pełne niesamowitego uroku zabytkowego budynku. Na beżowych ścianach wisiały portrety oprawione w grube drewniane ramy, a na starej komodzie w rogu stał porcelanowy serwis do kawy — prezent od rodziców jej męża. Dookoła komody poustawiane były mosiężne świeczniki, a magii dodawała pomieszczeniu prawdziwa drewniana podłoga, którą tuż przy drzwiach zakrywał bordowy dywanik. Jego również dostali w prezencie od rodziców męża.

Katarzyna podeszła do wieszaka na ubrania i powiesiła płaszcz dokładnie w ten sam sposób, w jaki wisiał, nim zdjęła go zaledwie pół godziny temu. Modliła się w duchu, aby jej mąż niczego nie zauważył. Rozcierając nerwowo zmarznięte palce, uspokajała rozszalałe serce i oddech. Na moment oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Gdy po chwili je otworzyła, zmusiła się do uśmiechu i chwyciła stojące tuż przy drzwiach torby z zakupami. Wolną ręką przekręciła jeszcze zamek w drzwiach i ruszyła do kuchni.

Zapaliła światło, postawiła zakupy na blacie i mijając hebanowy stolik, przy którym razem z mężem jadała posiłki, podeszła do okna i lekko przysłoniła zasłonki. W pomieszczeniu od razu zrobiło się ciemniej.

Nastawiając wodę na herbatę, myślała już o tym, co zrobi dziś na kolację.

Rzuciwszy okiem na wiszący naprzeciw niej zegar z kukułką, stwierdziła, że ma jeszcze około godziny, zanim zadzwoni telefon i usłyszy niski głos męża oznajmiający, że właśnie wychodzi z pracy i za moment będzie w domu. A ona, jak gdyby nigdy nic, zaraz po odłożeniu słuchawki na miejsce podejdzie do jednej z przeszklonych szafek. Wyjmie z niej talerze, po czym nałoży na nie jedzenie. Postawi je na stoliku, na białym obrusie, i zapali świeczki na świeczniku stojącym między nakryciami. Jej mąż przecież tak bardzo lubi, gdy przy jedzeniu panuje odpowiedni nastrój.

„Brakuje mi takiego ciebie. Ostatnio coraz bardziej…” — pomyślała.

W mieszkaniu było zimno. Stąpając po kuchennej podłodze, czuła, jak marzną jej stopy. Wiele razy prosiła męża, by podniósł trochę temperaturę w piecu, ale za każdym razem słyszała tylko, że nie mają pieniędzy na urządzanie w domu sauny i nie stać ich na takie luksusy. Każda rozmowa na ten temat kończyła się zawsze trzaśnięciem drzwi przez wybiegającego z kamienicy Colina.

Zwykle po takich kłótniach spędzała wieczory na kanapie w salonie i zamartwiała się, co się z nim wtedy dzieje. Nie pomagała świadomość, że przecież siedzi w jakimś zatłoczonym pubie i pije. Mimo wszystko martwiła się o niego, chociaż sama myśl, że przechyla właśnie kieliszek za kieliszkiem, napawała ją obrzydzeniem.

Kiedy Katarzyna była w domu sama, zawsze zakładała na stopy grube wełniane skarpety, a ramiona okrywała ciepłym szalem, ale gdy wiedziała, że Colin zaraz wróci, szybko zdejmowała te rzeczy i chowała gdzieś w głębi szafy. On przecież tak bardzo lubił, gdy ubierała się dla niego w ładne, dopasowane sukienki. Ciężko pracował, ona natomiast całe dnie siedziała w domu i poza sprzątaniem, gotowaniem i praniem nie robiła zupełnie nic. To on ją utrzymywał, miał więc prawo wymagać od niej chociaż miłej atmosfery w domu. Katarzyna doskonale to rozumiała.

Te rozważania przerwał podwójny dzwonek do drzwi, na którego dźwięk Katarzyna aż się wzdrygnęła. Z twarzy odpłynęła jej krew, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Colin nie życzył sobie, by ktokolwiek przychodził do nich podczas jego nieobecności, a nawet wtedy, gdy był w domu. Ludzie mu przeszkadzali, a Katarzyna od lat bardzo to szanowała.

Stąpając po cichu, aby nieproszony gość jej nie usłyszał, podeszła do drzwi. Jedno spojrzenie przez wizjer wystarczyło, by dostrzegła, że za drzwiami stoi sąsiadka i trzyma w ręce koszyk.

Katarzyna westchnęła i osunęła się wzdłuż drzwi na podłogę. Co miała teraz zrobić?! Sąsiadka doskonale wiedziała, że jest w domu, bo spotkały się przecież przy furtce. Dramat.

Dzwonek nie przestawał dzwonić i Katarzyna musiała w końcu otworzyć mimo zakazu męża. Drżącymi, lodowatymi dłońmi przekręciła więc zamek, nie zdejmując jednak łańcuszka. Tak na wszelki wypadek.

— Wie pani, narobiłam tej jesieni za dużo słoików z dynią i pomyślałam, że kilka pani podrzucę. Wzięłaby pani? — zapytała natychmiast sąsiadka.

Katarzyna spojrzała na kobietę zdezorientowana i przymknęła drzwi, by zdjąć łańcuszek.

— Ja… — Zawahała się, patrząc na wypełniony słoiczkami kosz.

— Sami ich z mężem nie zjemy, a dzieciaki nie chcą brać na studia takich rzeczy. Mówią, że to staromodne.

— No cóż — westchnęła w końcu. — Ile się należy?

— A nie! — Sąsiadka machnęła ręką. — Jak dla pani to za darmo, nie ma żadnego problemu.

— Będę się jednak upierać. — Katarzyna wyjęła z torebki portfel, a z niego kilka banknotów. — Tak będzie dobrze? — spytała i wyciągnęła pieniądze w stronę sąsiadki.

— A pewnie, że dobrze. Nie przelewa się u nas ostatnio, więc każdy pieniądz się przyda. Bóg zapłać. Po koszyk wpadnę jutro. Albo może pani by mi odniosła, co?

Katarzyna aż się wzdrygnęła, słysząc te słowa. Colin chyba by ją zabił za coś takiego.

— Niech pani w takim razie przerzuci przez płot. Ktoś na pewno go znajdzie. — Widząc jej minę, sąsiadka uśmiechnęła się wyrozumiale i odwróciła na pięcie, by zniknąć w ciemności.

Katarzyna wróciła natomiast do kuchni i poustawiała przetwory w spiżarce, zachodząc w głowę, czym też zasłużyła sobie na ten miły gest ze strony sąsiadki.

Rozcierając zmarznięte stopy, zabrała się do rozkładania w szafkach kupionych dzisiaj produktów. Stawiała je za tymi, które należało zużyć w pierwszej kolejności. Nie lubiła marnować jedzenia. Zawsze twierdziła, że nie powinno się go wyrzucać, gdy ludzie w Afryce umierają z głodu, dlatego kupowała jedynie rzeczy, co do których miała pewność, że wykorzysta je w najbliższym czasie do przygotowania posiłków. Gotowała też w pierwszej kolejności to, co miało najkrótszą datę ważności na etykiecie. Nie można było jej odmówić świetnego zorganizowania i myślenia zadaniowego.

Gdy skończyła, wyjęła z szafki dwie torebki ryżu i wysypała je na blachę do pieczenia. Włączyła piekarnik, aby się nagrzał, i kątem oka znów spojrzała na zegar. Miała jeszcze czas.

Zimnymi dłońmi wyjęła z innej szafki potrzebne przyprawy i posypała nimi ryż. Wzięła cebulę ze stojącej pod zlewozmywakiem skrzynki i pokroiła ją w piórka, które rozrzuciła następnie na blasze. Potem sięgnęła do lodówki po kupione dwa dni temu trzy udka z kurczaka i po odpowiednim przyprawieniu ułożyła je na ryżu. Całość polała jeszcze oliwą i wstawiła do nagrzanego już piekarnika. Po otworzeniu drzwiczek rozkoszowała się przez chwilę płynącym z wnętrza kuchenki ciepłem, które muskało jej policzki i ramiona. Zapach jedzenia przypominał jej dzieciństwo i rodzinny dom.

Tę chwilę przyjemności przerwał jej sygnał telefonu stojącego w przedpokoju. Gwałtownie zamknęła więc piekarnik i szybkim krokiem podeszła do aparatu. Kładąc rękę na słuchawce, wzięła głęboki wdech, żeby jej głos zabrzmiał jak najbardziej beztrosko i naturalnie. Jak głos najszczęśliwszej kobiety na świecie.

— Słucham? — zapytała.

— Cześć, kochanie. Chciałem cię tylko uprzedzić, że właśnie wychodzę z pracy. Będę w domu za jakieś dwadzieścia minut. Mam nadzieję, że obiad już prawie gotowy, bo umieram z głodu. Kupić coś po drodze?

— Nie, wszystko mam. Cieszę się, że już skończyłeś. Bardzo za tobą tęsknię — powiedziała ze sztucznym entuzjazmem, tylko dlatego, że wiedziała, iż właśnie to jej mąż chce usłyszeć.

— Ja też za tobą tęsknię. Nie masz nawet pojęcia, jak męczące jest dla mnie siedzenie za biurkiem i szlajanie się po mieście z jakimiś pajacami, gdy mam świadomość, że mógłbym siedzieć z tobą na kanapie i czuć twój oddech na policzku…

— Kocham cię, Colinie — weszła mu w słowo. — Proszę, wracaj szybko. Zrobiłam na kolację twoje ulubione danie, mam nadzieję, że będzie ci smakowało. A do tego świece i jakieś dobre wino. Prawda, że będzie romantycznie?

— Też cię kocham. W takim razie ubierz się w coś ładnego, a ja już idę do samochodu. Zobaczymy się za dwadzieścia minut. Bądź grzeczna — dodał jeszcze i się rozłączył.

W jego głosie nie wyczuła nic dziwnego.

„Jest nadzieja, że dziś będzie spokojnie. Wrócisz do domu, zjemy kolację, usiądziemy razem na kanapie przed telewizorem i wszystko będzie jak dawniej. Będziemy posyłali sobie pełne czułości spojrzenia i delikatnie gładzili się po dłoniach. Oprzesz głowę na moim ramieniu i szepniesz cicho, że już nikomu mnie nie oddasz. Moje serce zmięknie i wtulę się w ciebie całym ciałem. Nasze dusze odmłodzą się o kilka lat, a spojrzenia rozbłysną. Pokochamy się na nowo, a może to wcale nie będzie potrzebne, bo nasza miłość przecież nadal istnieje…” — pomyślała, odkładając słuchawkę, choć tak naprawdę sama w to nie wierzyła.

Zaglądając do piekarnika, Katarzyna myślała już o tym, co dziś na siebie włoży, żeby przypodobać się mężowi. Każdego dnia w jej sercu tliła się iskra nadziei na to, że Colin tak zachwyci się jej wyglądem, że chociaż raz jej nie skrzywdzi.

Powoli ruszyła w stronę drewnianych schodów prowadzących na poddasze, na którym znajdowała się ich sypialnia, garderoba, łazienka i gabinet Colina. Często pracował w nim do późna, wypełniając jakieś sądowe dokumenty. Jej mąż był znanym w całym mieście prokuratorem. Powinna być z niego taka dumna!

Wchodząc po schodach, czuła w krzyżu lekki ból spowodowany wczorajszym zachowaniem męża. Przy każdym kolejnym podniesieniu nogi coś blokowało jej ruchy. Pomimo bólu starała się jednak iść naturalnie. To przecież nic takiego, a ona nie jest typem kobiety, która się nad sobą rozczula. Przecież ludzie mają dużo gorzej.

„To normalne” — pomyślała. — „On po prostu ciężko pracuje. Każdy ma prawo czasem się zdenerwować i wyładować swoje emocje” — uspokajała się w myślach, obracając palcami złotą obrączkę mieniącą się na jej palcu. Wtedy jeszcze nie miała pojęcia, że jest to typowe zachowanie kobiet przychodzących na terapię. Mówią o swoich problemach, obracając uporczywie obrączkę, która nieraz była jedynym świadkiem tego, co działo się w ich pełnych przemocy domach. I jedyną rzeczą, jaka nadal łączyła je z mężami.

„Co ja mogę wiedzieć o pracy i stresie” — rozmyślała dalej.

Tylko że wcale nie było jej od tych myśli lepiej.

Wchodząc do garderoby, od razu zapaliła światło. To pomieszczenie jako jedyne w całym domu wydawało jej się ciepłe i przytulne. Może dlatego, że stojąca w rogu biała toaletka pomalowana była w różowe różyczki, a lustro odbijało światło w taki sposób, że pokoik wydawał się trochę jaśniejszy. Małe okno w dachu nie wpuszczało zbyt dużo światła, ale i tak najbardziej ze wszystkich pomieszczeń w domu lubiła przebywać właśnie tutaj.

Cała ich kamienica urządzona była przytulnie, ale staromodnie. Ciężkie hebanowe meble i drewniane podłogi nadawały jej rustykalnego charakteru. Zawsze była zadbana, czysta i schludna. Mebli nie pokrywała warstwa kurzu, a podłogi zawsze były wyszorowane i wypastowane.

W pierwszych latach małżeństwa Katarzyna uwielbiała chodzić na zakupy do sklepów z antykami i wyszukiwać w nich różne przedmioty, które jeszcze bardziej podkreślałyby charakter ich domu. Pamiętała, jak bardzo cieszyła się, gdy udało jej się dostać wiekowe lustro w mosiężnej ramie, które zdobiło teraz mały przedpokoik na pierwszym piętrze. Parter ich domu pełnił funkcję schowka, czy też może piwnicy, a pierwsze i drugie piętro stanowiło część mieszkalną. Colin zastanawiał się nawet kiedyś nad tym, czy nie wynająć komuś parteru, ale w końcu zrezygnował z tego pomysłu. Może ze względu na koszty remontu, a może dlatego, że cenił sobie prywatność. Szczególnie wtedy, gdy wieczorami przesiadywał w domu zmęczony po pracy. Nie życzył sobie, aby jacyś hałaśliwi sąsiedzi z jeszcze bardziej hałaśliwymi dziećmi zakłócali mu spokój.

Albo z psami! Colin wprost nie znosił wieczornego psiego wycia. I wcale nie interesowało go to, że Katarzyna bardzo chciałaby mieć jakieś zwierzę. Od tak, dla towarzystwa. Żeby nie musiała mówić sama do siebie.

Zasuwając suwak w krótkiej czarnej sukience, Katarzyna czuła, jak na jej przedramionach pojawia się gęsia skórka. Sukienka miała krótki rękaw i może nawet za bardzo opinała jej ciało, ale Colin zawsze powtarzał, że wygląda w niej niesamowicie kobieco. A o to przecież chodziło.

Usiadła na stołeczku przed toaletką i powoli zaczęła rozczesywać długie, proste ciemnobrązowe włosy. Na policzki nałożyła trochę pudru, a rzęsy podkreśliła lekkimi muśnięciami tuszu. Nie lubiła przesadzać z makijażem. Na początku ich małżeństwa wcale się nie malowała, gdyż nie było takiej potrzeby, ale teraz, gdy w kącikach jej zmęczonych oczu zaczęły tworzyć się pierwsze zmarszczki, kosmetyki stały się jej nieodłącznymi przyjaciółmi.

Wstając, zerknęła jeszcze w lustro, aby upewnić się, że wygląda dobrze.

— Żeby tylko mu się podobało — szepnęła, gasząc światło w garderobie i zamykając drzwi. Garderoba była jedynym miejscem w domu, do którego Colin nigdy nie wchodził. Ta „świątynia dumania” była jej schronieniem podczas jego napadów furii, które niestety ostatnio zdarzały się zdecydowanie zbyt często.

Schodząc po schodach, starała się nie myśleć o bólu w krzyżu, lecz o tym, że musi jeszcze zapalić świeczki, nałożyć na talerze kurczaka z ryżem i lekko przygasić światło, pozostawiając zapalone jedynie małe halogeny umieszczone po bokach mebli kuchennych. Może powinna postawić na stoliku jeszcze jakiś mały wazonik z kwiatami dla wzmocnienia efektu? Zerkając na zegarek, stwierdziła, że do powrotu męża zostało jeszcze jakieś dziesięć minut. Powinna zdążyć ze wszystkim.

Serce zaczęło jej bić coraz szybciej, gdy skończyła i przeczesywała włosy palcami, opierając się o blat. Wydawało jej się, że zegar bije coraz wolniej.

I właśnie wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

Szybko ruszyła do przedpokoju, obciągając w biegu sukienkę. Stanąwszy przed drzwiami, wzięłą głęboki oddech i uśmiechnęła się szeroko.

— Witaj, kochanie — powiedziała, gdy stanęła twarzą w twarz ze swoim mężem.

— Dobrze cię widzieć — szepnął, podając jej bukiet czerwonych róż, po czym pocałował ją w policzek. Poczuła, że przez jej ciało przepływają tysiące iskier pobudzających zmysły.

Zrobił to tak delikatnie jak zawsze, gdy był w dobrym humorze.

— Ładnie wyglądasz — dodał z uśmiechem, lustrując jej ciało.

Katarzyna mogła dać głowę, że już obmyśla scenariusz namiętnego wieczoru, na który ona sama nie miała ochoty.

— Dziękuję, nie musiałeś… — powiedziała jednak, uśmiechając się i zerkając to na róże, to na jego twarz.

Ciąg dalszy w wersji pełnej„Dasz radę, Nataszo”

Nikt nie może być gwarantem twojego szczęścia. Szczęście jest w Tobie…

Natasza rozpoczyna kolejny rozdział w swoim życiu. Kobieta nie może mieć jednak pewności, że los pisze dla niej szczęśliwe zakończenie. Po rozliczeniu z przeszłością bohaterka załamuje się. Jest samotna, nie ma siły, by zmobilizować się do działania. Kiedy jest o krok od powrotu do nałogu, otrząsa się z marazmu. Postanawia nie zostawiać przyszłości w rękach losu i zawalczyć o siebie

Książka Karoliny Wilczyńskiej to kontynuacja bestsellerowej powieści „Jeszcze raz, Nataszo”, którą pokochały polskie czytelniczki.Miłością pokonasz wszystko!

Jak silna może być kobieca solidarność? Gdy los splata ze sobą losy czterech pozornie różnych kobiet, nikt nawet nie wyobraża sobie, co się wydarzy…

Weronika, Ola, Kornelia i Anna mają za sobą trudną przeszłość i wciąż muszą zmagać się z przeciwnościami losu. Weronika, choć spełnia się zawodowo, nie odnajduje się w roli matki. Ola wpada we własną intrygę, która prawie rujnuje jej życie. Kornelię nawiedzają demony sprzed lat, a Anna usiłuje uwolnić się spod władzy męża tyrana. Niedomówienia, spiski i ciągłe przeczuwanie najgorszego niemal zmieniają świat czterech bohaterek w koszmar. Okazuje się jednak, że moc kobiecej przyjaźni daje siłę, by walczyć o miłość i szczęście.

Zaskakująca i podnosząca na duchu opowieść o tym, że zawsze trzeba mieć nadzieję i nie wolno bać się marzeń.Czasami miłość stawia przed nami wielkie wyzwania…

Piotr i Joanna to młode małżeństwo, które połączył przypadek. On pochodzi z rodziny inteligenckiej, jest psychologiem i terapeutą. Ona wyjechała z małej miejscowości, żeby ukończyć studia w Warszawie. Z pozoru normalna relacja okazuje się jednak związkiem toksycznym, w której zazdrosna kobieta, skłócona z rodziną męża oraz własnymi bliskimi, pociąga za sznurki, sterując ich wspólnym życiem. Kadry z małżeńskiego życia przeplatają się z sesjami terapeutycznymi pacjentów Piotra, które ilustrują jego oddanie i zaangażowanie w pracę. Paradoksalnie, w myśl przysłowia, że szewc bez butów chodzi, w obliczu demonów własnej żony Piotr jest zupełnie bezbronny. Czy tlące się jeszcze wspomnienie dawnej miłości i namiętności wystarczy, by wspólnie wyjść na prostą i uleczyć zadane dotychczas rany?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: