Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez ciebie nie ma lata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bez ciebie nie ma lata - ebook

Światowy bestseller.

Gorące lato. Pierwsza miłość. Trudne wybory.

Belly zawsze odliczała dni dzielące ją od lata. Wracała wtedy na plażę Cousins, do Conrada i Justina. W tym roku jest inaczej. Zwłaszcza po tym, jak Susanna zachorowała, a Conrad przestał się troszczyć o ich związek. Wszystko się rozpadło, a Belly zaczęła marzyć o tym, żeby lato nigdy nie nadeszło.

Jeśli to lato ma być ich ostatnim, powinno się zakończyć tam, gdzie się zaczęło – na plaży Cousins…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-362-0
Rozmiar pliku: 574 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

roz­dział pierw­szy

2 LIP­CA

To był ko­lej­ny upal­ny let­ni dzień w Co­usins. Leżałam obok ba­se­nu z twarzą zasłoniętą cza­so­pi­smem, moja mat­ka układała pa­sjans na we­ran­dzie, a Su­san­na krzątała się po kuch­ni. Wie­działam, że niedługo wyj­dzie z domu, niosąc szklankę mrożonej her­ba­ty i książkę, którą jej zda­niem po­win­nam prze­czy­tać – na pew­no jakiś ro­mans.

Chłopcy od rana sur­fo­wa­li na fa­lach po wczo­raj­szej wie­czor­nej bu­rzy. Con­rad i Je­re­mi wrócili jako pierw­si, a ja ich usłyszałam, za­nim jesz­cze zo­ba­czyłam – wcho­dzi­li po scho­dach, pękając ze śmie­chu z po­wo­du Ste­ve­na, który stra­cił kąpielówki po spo­tka­niu z wyjątko­wo wy­soką falą. Con­rad pod­szedł do mnie, pod­niósł lep­kie od potu cza­so­pi­smo i uśmiechnął się.

– Masz na po­licz­kach od­bi­te li­te­ry.

Zmrużyłam oczy, patrząc na nie­go.

– Co tam jest na­pi­sa­ne?

Przy­kucnął obok mnie.

– Nie je­stem pe­wien. Pozwól, że się przyjrzę – po­wie­dział i zaczął wpa­try­wać się we mnie tym swo­im poważnym wzro­kiem.

Po­chy­lił się, żeby mnie pocałować; jego war­gi były zim­ne i słone od wody mor­skiej.

– Może pójdzie­cie na górę? – prychnął Je­re­mi, ale wie­działam, że tyl­ko żar­tu­je.

Mrugnął do mnie, pod­szedł od tyłu do Con­ra­da, pod­niósł go i wrzu­cił do ba­se­nu, a po­tem sam za nim wsko­czył.

– No chodź, Bel­ly! – zawołał.

Oczy­wiście poszłam w ich ślady. Woda była przy­jem­na – na­wet więcej, była cu­dow­na. Tak jak za­wsze Co­usins po­zo­sta­wało je­dy­nym miej­scem, w którym pragnęłam być.

– Halo? Słyszałaś choć słowo z tego, co właśnie do cie­bie po­wie­działam?

Otwo­rzyłam oczy i zo­ba­czyłam Tay­lor strze­lającą mi pal­ca­mi przed no­sem.

– Prze­pra­szam. Co mówiłaś?

Nie spędzałam wa­ka­cji w Co­usins, Con­rad i ja nie byliśmy ra­zem, a Su­san­na nie żyła. Nic już nie miało być ta­kie jak daw­niej. Minęły dwa mie­siące – ile to dokład­nie dni? – od kie­dy umarła, a ja wciąż nie mogłam w to uwie­rzyć. Nie po­zwa­lałam so­bie w to uwie­rzyć – gdy umie­ra ktoś, kogo ko­cha­my, jego śmierć wy­da­je się nie­rze­czy­wi­sta, jak­by to wszyst­ko przy­tra­fiło się komuś in­ne­mu, było częścią czy­je­goś in­ne­go życia. Nig­dy nie ra­dziłam so­bie naj­le­piej z pojęcia­mi abs­trak­cyj­ny­mi. Co to zna­czy, kie­dy ktoś na­prawdę od­cho­dzi na za­wsze?

Cza­sem za­my­kałam oczy i po­wta­rzałam w myślach w kółko: „To nie jest praw­da, to nie jest praw­da, to się nie wy­da­rzyło na­prawdę”. To nie była część mo­je­go życia. Ale tak właśnie wyglądało te­raz moje życie po tym wszyst­kim, co zaszło.

Znaj­do­wałam się w ogro­dzie Mar­cy Yoo. Chłopa­ki wygłupia­li się w ba­se­nie, a dziewczęta leżały na ułożonych w rzędzie plażowych ręczni­kach. Przy­jaźniłam się z Mar­cy, ale po­zo­stałe – Ka­tie, Eve­lyn i inne dziew­czy­ny – były ra­czej zna­jo­my­mi Tay­lor. Do­pie­ro minęło południe, a tem­pe­ra­tu­ra prze­kro­czyła już trzy­dzieści stop­ni Cel­sju­sza – dzień za­po­wia­dał się upal­ny. Leżałam na brzu­chu i czułam, jak pot gro­ma­dzi się w zagłębie­niu na mo­ich ple­cach. Za­czy­nało mnie mdlić od słońca.

Był do­pie­ro dru­gi lip­ca, a ja już li­czyłam dni do końca lata.

– Pytałam, co za­mie­rzasz założyć na im­prezę u Bra­da – powtórzyła Tay­lor.

Ułożyła na­sze ręczni­ki tuż obok sie­bie, tak że wyglądały jak je­den duży ręcznik.

– Nie wiem – od­parłam, ob­ra­cając głowę, żeby na nią spoj­rzeć.

Miała na no­sie małe kro­pel­ki potu. Za­wsze za­czy­nała się naj­pierw pocić na no­sie.

– Ja założę tę nową su­kienkę, którą kupiłam z mamą w outle­cie – oznaj­miła.

Zno­wu za­mknęłam oczy, po­nie­waż nosiłam ciem­ne oku­la­ry i Tay­lor nie wi­działa, czy mam je otwar­te.

– Którą?

– No wiesz, tę w grosz­ki, zawiązy­waną na szyi. Po­ka­zy­wałam ci ją dwa dni temu.

Tay­lor wes­tchnęła ze znie­cier­pli­wie­niem.

– A, praw­da – po­wie­działam, cho­ciaż da­lej nie pamiętałam tej su­kien­ki i wie­działam, że Tay­lor to za­uważyła.

Miałam właśnie rzu­cić jakiś kom­ple­ment pod ad­re­sem su­kien­ki, kie­dy na­gle po­czułam na kar­ku coś lo­do­wa­to zim­ne­go. Wrzasnęłam i zo­ba­czyłam, że Cory Whe­eler kuca obok mnie z puszką coli ocie­kającą wodą, pękając ze śmie­chu.

Usiadłam, spoj­rzałam na nie­go ze złością i wy­tarłam szyję. Miałam już kom­plet­nie dość tego dnia i chciałam tyl­ko wrócić do domu.

– Co ci od­wa­liło, Cory?!

Da­lej się śmiał, co jesz­cze bar­dziej mnie rozzłościło.

– Rany, ale ty je­steś dzie­cin­ny! – po­wie­działam.

– Wy­da­wało mi się, że je­steś strasz­nie gorąca – za­pro­te­sto­wał. – Chciałem cię trochę ochłodzić.

Nie od­po­wie­działam mu, da­lej trzy­małam rękę na kar­ku i czułam, że za­ci­skam zęby. Inne dziew­czy­ny gapiły się na mnie, a Cory prze­stał się uśmie­chać.

– Sor­ki – po­wie­dział. – Chcesz się napić coli?

Potrząsnęłam głową, więc wzru­szył ra­mio­na­mi i wy­co­fał się nad ba­sen.

Rzu­ciłam okiem na dziew­czy­ny i po­czułam się za­wsty­dzo­na, bo Ka­tie i Eve­lyn pa­trzyły na sie­bie z mi­na­mi: „O co jej cho­dzi?”. Opędza­nie się od Cory’ego przy­po­mi­nało opędza­nie się od szcze­nia­ka owczar­ka nie­miec­kie­go – po pro­stu nie miało sen­su. Spoj­rzałam na Cory’ego, ale on już zajął się czymś in­nym.

– To był tyl­ko żart, Bel­ly – po­wie­działa ci­cho Tay­lor.

Z po­wro­tem położyłam się na ręczni­ku, tym ra­zem na ple­cach. Wciągnęłam po­wie­trze i po­wo­li je wypuściłam. Za­czy­nała mnie boleć głowa od zbyt hałaśli­wej mu­zy­ki z głośników podłączo­nych do iPo­da Mar­cy, a poza tym na­prawdę chciało mi się pić. Po­win­nam była wziąć tę colę od Cory’ego.

Tay­lor po­chy­liła się i zdjęła moje oku­la­ry, żeby spoj­rzeć mi w oczy. Przyj­rzała mi się uważnie.

– Je­steś wściekła?

– Nie, po pro­stu jest mi za gorąco. – Otarłam pot z czoła grzbie­tem ręki.

– Nie wście­kaj się. Cory nie po­tra­fi in­a­czej się za­cho­wy­wać przy to­bie. Po­do­basz mu się.

– Wca­le mu się nie po­do­bam – po­wie­działam, nie patrząc jej w oczy.

Wie­działam, że przy­najm­niej trochę mu się po­do­bam, ale wolałabym, żeby było in­a­czej.

– Nie­ważne, on se­rio na cie­bie leci, a ja da­lej uważam, że po­win­naś mu dać szansę. Prze­sta­niesz myśleć o sama-wiesz-kim.

Odwróciłam od niej głowę.

– Może na tę im­prezę zro­bię ci war­kocz do­bie­ra­ny? – za­pro­po­no­wała Tay­lor. – Mogę zacząć od przo­du i upiąć go z boku, tak jak po­przed­nio.

– Do­brze.

– Co za­mie­rzasz założyć?

– Nie je­stem pew­na.

– Do­bra, tyl­ko masz wyglądać ślicz­nie, bo wszy­scy tam będą – przy­po­mniała Tay­lor. – Wpadnę wcześniej i ra­zem się wy­szy­ku­je­my.

Brad Et­tel­brick urządzał hucz­ne im­pre­zy uro­dzi­no­we każdego lip­ca od początku gim­na­zjum. W lip­cu byłam już w Co­usins Be­ach, a od domu, szkoły i szkol­nych ko­legów dzie­liły mnie mi­lio­ny ki­lo­metrów. Nig­dy nie żałowałam, że te im­pre­zy mnie omi­jają, na­wet wte­dy, gdy Tay­lor opo­wia­dała o wypożyczo­nej przez jego ro­dziców ma­szy­nie do ro­bie­nia waty cu­kro­wej albo nie­sa­mo­wi­tych fa­jer­wer­kach, które pusz­cza­li nad je­zio­rem o północy.

Po raz pierw­szy spędzałam wa­ka­cje w domu i mogłam iść na im­prezę u Bra­da. Po raz pierw­szy nie je­chałam w le­cie do Co­usins i tyl­ko to mnie ob­cho­dziło, tyl­ko tego żałowałam. Myślałam, że będę tam spędzać każde wa­ka­cje mo­je­go życia, a let­nia wil­la od za­wsze była je­dy­nym miej­scem, w którym pragnęłam się zna­leźć.

– Ale idziesz, praw­da? – upew­niła się Tay­lor.

– Tak, mówiłam ci prze­cież, że idę.

Zmarsz­czyła nos.

– Wiem, ale… – urwała w pół słowa. – Nie­ważne.

Wie­działam, że Tay­lor cze­ka, aż wszyst­ko zno­wu wróci do nor­my i będzie tak jak daw­niej, ale to było nie­możliwe. Ja już nig­dy nie miałam być taka jak daw­niej.

Kie­dyś po­tra­fiłam wie­rzyć i mieć na­dzieję. Wy­da­wało mi się, że jeśli cze­goś będę do­sta­tecz­nie moc­no pragnąć, do­sta­tecz­nie długo so­bie tego życzyć, wszyst­ko się ułoży tak, jak po­win­no.

Su­san­na na­zy­wała to prze­zna­cze­niem.

Życzyłam so­bie Con­ra­da w każde uro­dzi­ny i po­wta­rzałam to życze­nie przy każdej spa­dającej gwieździe, każdej zgu­bio­nej rzęsie, każdej mo­ne­cie rzu­co­nej do fon­tan­ny. Myślałam, że tak będzie za­wsze.

Tay­lor chciała, żebym za­po­mniała o Con­ra­dzie, żebym po pro­stu wy­ma­zała go z pamięci i ze wspo­mnień. Po­wta­rzała, że każdy musi jakoś prze­bo­leć pierwszą miłość, to jak ry­tuał wcho­dze­nia w do­rosłość.

Ale Con­rad nie był po pro­stu moją pierwszą miłością, częścią ja­kie­goś ry­tuału – zna­czył dla mnie o wie­le więcej. On, Je­re­mi i Su­san­na byli moją ro­dziną i we wspo­mnie­niach za­wsze po­ja­wia­li się ra­zem, połącze­ni nie­ro­ze­rwal­ny­mi więzami. Żadne z nich nie mogło ist­nieć bez po­zo­stałych.

Gdy­bym za­po­mniała o Con­ra­dzie, wy­rzu­ciła go z ser­ca i uda­wała, że nig­dy mi na nim nie zależało, to tak samo, jak­bym wy­rzu­cała z ser­ca Su­sannę.

Tego nie mogłabym zro­bić.roz­dział dru­gi

Daw­niej, kie­dy tyl­ko w czerw­cu kończył się rok szkol­ny, pa­ko­wa­liśmy się do sa­mo­cho­du i je­cha­liśmy pro­sto do Co­usins. Dzień wcześniej moja mat­ka wy­bie­rała się do hi­per­mar­ke­tu, żeby kupić wiel­kie kar­to­ny soku jabłko­we­go, a także za­pas olej­ku do opa­la­nia, ba­to­ników owsia­nych i pełno­ziar­ni­stych płatków śnia­da­nio­wych. Kie­dy błagałam o coś słod­kie­go, mówiła mi „Nie bój się, Beck będzie miała mnóstwo płatków, od których do­sta­niesz próchni­cy”. Oczy­wiście miała rację, po­nie­waż Su­san­na – na­zy­wa­na przez moją matkę Beck – uwiel­biała płatki dla dzie­ci. W let­niej wil­li je­dliśmy mnóstwo płatków śnia­da­nio­wych, które nig­dy nie miały oka­zji się ze­sta­rzeć.

Jed­ne­go roku chłopcy je­dli płatki na śnia­da­nie, obiad i ko­lację. Mój brat Ste­ven wy­bie­rał Fro­sty Fla­kes, Je­re­mi – Cap’n Crunch, a Con­rad – Corn Pops. Je­re­mi i Con­rad byli sy­na­mi Beck i uwiel­bia­li płatki śnia­da­nio­we. Ja zja­dałam wszyst­ko, co zo­stało i było słod­kie.

Przez całe życie jeździłam do Co­usins, nie ominęliśmy żad­nych wa­ka­cji. Przez pra­wie sie­dem­naście lat próbowałam do­go­nić chłopaków z na­dzieją, że pew­ne­go dnia będę do­sta­tecz­nie duża, żeby stać się częścią ich pacz­ki – let­niej pacz­ki. W końcu mi się to udało, ale te­raz było już za późno. Ostat­nie­go wie­czo­ru zeszłego lata, w ba­se­nie, po­wie­dzie­liśmy, że za­wsze będzie­my tam wra­cać. To prze­rażające, jak łatwo i szyb­ko można złamać obiet­nicę.

Zeszłego lata po po­wro­cie do domu cze­kałam. Po sierp­niu nad­szedł wrze­sień i zaczęła się szkoła, a ja da­lej cze­kałam. Ja i Con­rad nie obie­cy­wa­liśmy so­bie prze­cież ni­cze­go, nie zgo­dził się zo­stać moim chłopa­kiem, łączył nas tyl­ko pocałunek. Con­rad je­chał do col­le­ge’u, gdzie miał spo­tkać mi­lion in­nych dziew­czyn, które nie mu­siały wra­cać o usta­lo­nej po­rze do domu, miesz­kały z nim po sąsiedz­ku, były od mnie mądrzej­sze, ład­niej­sze, bar­dziej ta­jem­ni­cze i zupełnie nowe. To wszyst­ko było dla mnie nie­możliwe.

Myślałam o nim przez cały czas – co to wszyst­ko zna­czyło, czym się dla sie­bie sta­liśmy. Nie mo­gliśmy cofnąć cza­su, wie­działam, że ja już nie mogę się wy­co­fać. To, co zaszło między nami – między mną a Con­ra­dem, a także między mną a Je­re­mim – zmie­niło wszyst­ko. Kie­dy skończył się sier­pień i zaczął wrze­sień, a te­le­fon wciąż nie dzwo­nił, wy­star­czyło, że przy­po­mi­nałam so­bie, jak Con­rad pa­trzył na mnie tego ostat­nie­go wie­czo­ru, a wie­działam, że wciąż jesz­cze mogę mieć na­dzieję. Wie­działam, że nie wymyśliłam so­bie tego, nie po­tra­fiłabym.

Zgod­nie z tym, co mówiła moja mat­ka, Con­rad prze­pro­wa­dził się do aka­de­mi­ka, miał nie­znośnego współlo­ka­to­ra z New Jer­sey, a Su­san­na za­mar­twiała się, że za mało je. Mat­ka opo­wia­dała mi to wszyst­ko przy oka­zji, mi­mo­cho­dem, żeby nie ura­zić mo­jej dumy, a ja nig­dy nie próbowałam z niej wyciągać więcej in­for­ma­cji. Wie­działam, że on za­dzwo­ni, byłam tego pew­na – wy­star­czyło tyl­ko cze­kać.

Te­le­fon za­dzwo­nił w dru­gim ty­go­dniu września, trzy ty­go­dnie po tym, jak wi­działam go po raz ostat­ni. Jadłam lody tru­skaw­ko­we w sa­lo­nie i kłóciłam się ze Ste­ve­nem o pi­lo­ta. Była dzie­wiąta wie­czo­rem w po­nie­działek, pora na naj­lep­sze pro­gra­my w te­le­wi­zji. Te­le­fon za­dzwo­nił, ale ani Ste­ven, ani ja nie ru­szy­liśmy się, żeby ode­brać. Wie­dzie­liśmy, że to z nas, które wsta­nie, prze­gra walkę o te­le­wi­zor.

Mama ode­brała w swo­im ga­bi­ne­cie, przy­niosła słuchawkę do sa­lo­nu i po­wie­działa:

– Bel­ly, to do cie­bie. Dzwo­ni Con­rad.

A po­tem mrugnęła do mnie.

Wszyst­ko we mnie za­wi­bro­wało, usłyszałam w uszach szum oce­anu, ryk sztor­mo­wych fal. Miałam wrażenie, że je­stem pi­ja­na, czułam się cu­dow­nie.

Do­cze­kałam się swo­jej na­gro­dy! Nig­dy nie czułam ta­kiej sa­tys­fak­cji z po­wo­du tego, że miałam rację i że byłam cier­pli­wa.

Ste­ven wy­rwał mnie z tego transu.

– Dla­cze­go Con­rad miałby dzwo­nić do cie­bie? – za­py­tał, marszcząc brwi.

Zi­gno­ro­wałam go, wzięłam od mat­ki te­le­fon i wyszłam z po­ko­ju, zo­sta­wiając za sobą Ste­ve­na z pi­lo­tem do te­le­wi­zo­ra i roz­ta­piające się lody. Wszyst­ko to prze­stało mieć zna­cze­nie.

Po­zwo­liłam Con­ra­do­wi za­cze­kać, aż doszłam do schodów i usiadłam na stop­niach.

– Cześć – po­wie­działam.

Sta­rałam się ukryć uśmiech, bo byłam pew­na, że się go domyśli.

– Cześć – od­parł. – Co słychać?

– Nic spe­cjal­ne­go.

– Coś ci po­wiem. Mój współlo­ka­tor chra­pie jesz­cze głośniej niż ty.

Za­dzwo­nił zno­wu następne­go wie­czo­ru, a po­tem jesz­cze następne­go. Za każdym ra­zem ga­da­liśmy go­dzi­na­mi. Kie­dy dzwo­nił te­le­fon i oka­zy­wało się, że to do mnie, a nie do Ste­ve­na, mój brat początko­wo nic nie ro­zu­miał.

– Dla­cze­go Con­rad do cie­bie wy­dzwa­nia? – dzi­wił się.

– A jak myślisz? Za­ko­chał się we mnie. Po pro­stu je­steśmy za­ko­cha­ni.

Ste­ven omal się nie zadławił.

– Chy­ba zwa­rio­wał – oznaj­mił, potrząsając głową.

– Czy to na­prawdę nie­możliwe, że Con­rad Fi­sher za­ko­chał się we mnie? – za­py­tałam go, za­pla­tając wy­zy­wająco ręce.

Nie mu­siał się na­wet za­sta­na­wiać nad od­po­wie­dzią.

– Tak – stwier­dził. – To ab­so­lut­nie nie­możliwe.

Szcze­rze mówiąc, miał rację.

To było zupełnie jak sen, całko­wi­cie od­re­al­nio­ne. Po całych la­tach, tylu wa­ka­cjach spędzo­nych na ogląda­niu się za nim, tęskno­cie i ma­rze­niach o nim, dzwo­nił do mnie. Lubił ze mną roz­ma­wiać. Po­tra­fiłam go roz­ba­wić na­wet wte­dy, gdy nie było mu do śmie­chu. Ro­zu­miałam, przez co prze­cho­dzi, bo sama po części przez to prze­cho­dziłam. Na świe­cie było tyl­ko kil­ka osób, które ko­chały Su­sannę w taki sposób, jak my. Myślałam, że to wy­star­czy.

Zaczęło nas łączyć coś, co nig­dy nie zo­stało zde­fi­nio­wa­ne, ale co bez wątpie­nia ist­niało. Na­prawdę.

Kil­ka razy je­chał trzy i pół go­dzi­ny ze swo­jej uczel­ni, żeby się ze mną zo­ba­czyć. Raz no­co­wał u nas, po­nie­waż zro­biło się późno i moja mat­ka nie chciała, żeby wra­cał o tej po­rze. Con­rad spał w gościn­nym po­ko­ju, a ja leżałam bez­sen­nie w łóżku przez wie­le go­dzin, myśląc o tym, że on śpi kil­ka metrów ode mnie, w moim domu.

Byłam pew­na, że gdy­by Ste­ven nie przy­cze­piał się do nas jak rzep, Con­rad próbowałby mnie przy­najm­niej pocałować, ale w obec­ności mo­je­go bra­ta to było prak­tycz­nie nie­możliwe. Kie­dy oglądaliśmy te­le­wizję, wpy­chał się między nas, roz­ma­wiał z Con­radem o rze­czach, o których nie miałam pojęcia i które mnie nie in­te­re­so­wały, ta­kich jak fut­bol.

Pew­ne­go razu po obie­dzie za­py­tałam Con­ra­da, czy ma ochotę wy­brać się na mrożony de­ser do Bru­sters, a Ste­ven wtrącił się, mówiąc, że to świet­ny po­mysł. Spio­ru­no­wałam go wzro­kiem, ale tyl­ko wy­szcze­rzył do mnie zęby. Wte­dy Con­rad na jego oczach wziął mnie za rękę i po­wie­dział, że możemy iść wszy­scy. Po­szliśmy wszy­scy, na­wet moja mat­ka – nie mogłam uwie­rzyć, że jeżdżę na rand­ki z matką i bra­tem na tyl­nym sie­dze­niu.

Ale tak na­prawdę to wszyst­ko spra­wiało, że ta jed­na cu­dow­na noc w grud­niu wy­da­wała się jesz­cze cu­dow­niej­sza. Con­rad i ja po­je­cha­liśmy do Co­usins tyl­ko we dwo­je. Noce jak ze snu rzad­ko się zda­rzają, ale ta była na­prawdę jak ze snu. To było coś, na co war­to było cze­kać.

Byłam szczęśliwa, że mie­liśmy tę noc.

Po­nie­waż w maju było już po wszyst­kim.roz­dział trze­ci

Wyszłam wcześniej od Mar­cy. Po­wie­działam Tay­lor, że chcę od­począć przed wie­czorną im­prezą u Bra­da, co było po części prawdą. Rze­czy­wiście chciałam od­począć, cho­ciaż nie z po­wo­du im­prezy. Kie­dy tyl­ko wróciłam do domu, założyłam roz­ciągnięty T-shirt z Co­usins, nalałam do bu­tel­ki zim­ny sok wi­no­gro­no­wy i gapiłam się w te­le­wi­zor, aż roz­bo­lała mnie głowa.

Ota­czała mnie cu­dow­na, kojąca ci­sza, w której słychać było tyl­ko te­le­wi­zor i szum włączającej się i wyłączającej kli­ma­ty­za­cji. Miałam cały dom dla sie­bie, po­nie­waż Ste­ven zna­lazł so­bie na lato pracę w Best Buy – oszczędzał na pięćdzie­sięcio­ca­lo­wy te­le­wi­zor LCD, który za­mie­rzał je­sie­nią za­brać ze sobą do col­le­ge’u. Mat­ka była w domu, ale całe dnie spędzała za­mknięta w ga­bi­ne­cie. Twier­dziła, że musi nad­go­nić swoją pracę.

Ro­zu­miałam ją, bo na jej miej­scu też chciałabym być sama.

Tay­lor przyszła około szóstej, uzbro­jo­na w ciem­noróżowy ku­fe­rek do ma­ki­jażu z logo Vic­to­ria’s Se­cret. Weszła do sa­lo­nu i zmarsz­czyła brwi, widząc mnie leżącą na ka­na­pie i ubraną w T-shirt z Co­usins.

– Nie brałaś jesz­cze prysz­ni­ca, Bel­ly?

– Brałam prysz­nic rano – od­parłam, nie wstając.

– Tak, a po­tem leżałaś cały dzień na słońcu. – Tay­lor złapała mnie za ramię, więc po­zwo­liłam, żeby mnie po­sa­dziła. – Wsta­waj i idź pod prysz­nic.

Poszłam za nią na górę i weszłam do łazien­ki, pod­czas gdy Tay­lor zniknęła w mo­jej sy­pial­ni. Wzięłam chy­ba naj­szyb­szy prysz­nic w życiu – zo­sta­wio­na sama so­bie moja przy­ja­ciółka była nie­praw­do­po­dob­nie wścib­ska i miałam pew­ność, że grze­bie w mo­ich rze­czach, jak­by należały do niej.

Kie­dy wyszłam, Tay­lor sie­działa na podłodze przed lu­strem, szyb­ki­mi ru­cha­mi nakładając na po­licz­ki pu­der brązujący.

– Chcesz, żebym cię uma­lo­wała?

– Nie trze­ba – od­parłam. – Czy możesz za­mknąć oczy, bo chciałabym się ubrać?

Przewróciła ocza­mi, za­nim je za­mknęła.

– Bel­ly, prze­sa­dzasz z tą wsty­dli­wością.

– Mnie to nie prze­szka­dza – po­wie­działam, zakładając majt­ki i sta­nik. Zno­wu włożyłam T-shirt z Co­usins. – Do­bra, możesz już pa­trzeć.

Tay­lor otwo­rzyła sze­ro­ko oczy i nałożyła ma­scarę.

– Mogę ci po­ma­lo­wać pa­znok­cie – za­pro­po­no­wała. – Mam trzy nowe ko­lo­ry.

– Nie ma sen­su. – Pod­niosłam ręce i po­ka­załam jej, że mam pa­znok­cie ogry­zio­ne do mięsa.

Tay­lor skrzy­wiła się.

– No do­bra, to w czym za­mie­rzasz iść?

– W tym – od­parłam, ukry­wając uśmiech i wska­zując na swój T-shirt.

Miałam go na so­bie tyle razy, że wokół szyi zro­biły się ma­lut­kie dziur­ki, a ma­te­riał stał się miękki jak chu­s­tecz­ka. Na­prawdę chciałabym móc założyć go na im­prezę.

– Bar­dzo śmiesz­ne – prychnęła Tay­lor i po­deszła na czwo­ra­kach do mo­jej sza­fy.

Wstała i zaczęła w niej grze­bać, prze­su­wając wie­sza­ki, jak­by nie znała już na pamięć każdego no­szo­ne­go prze­ze mnie ciu­cha.

Za­zwy­czaj mi to nie prze­szka­dzało, ale dzi­siaj czułam się lek­ko roz­drażnio­na i wszyst­ko mnie de­ner­wo­wało.

– Nie martw się, założę po pro­stu szor­ty i bluzkę bez rękawów – po­wie­działam do niej.

– Bel­ly, lu­dzie przy­chodzą na im­pre­zy u Bra­da na­prawdę od­sta­wie­ni. Nie byłaś na żad­nej, więc możesz tego nie wie­dzieć, ale nie wy­pa­da przyjść po pro­stu w sta­rych szor­tach.

Tay­lor wyciągnęła z sza­fy białą let­nią su­kienkę. Ostat­ni raz miałam ją na so­bie zeszłego lata, na im­pre­zie, na której po­znałam Cama. Su­san­na twier­dziła, że wyglądam w niej jak z ob­raz­ka.

Wstałam, wzięłam od Tay­lor su­kienkę i od­wie­siłam ją do sza­fy.

– Jest po­pla­mio­na – oznaj­miłam. – Znajdę coś in­ne­go.

Tay­lor z po­wro­tem usiadła przed lu­strem.

– No to załóż tę czarną w kwiat­ki. Nie­sa­mo­wi­cie pod­kreśla two­je cyc­ki.

– Jest za cia­sna. Nie­wy­god­nie mi w niej – od­parłam.

– A jak ład­nie po­proszę?

Wes­tchnęłam, zdjęłam su­kienkę z wie­sza­ka i założyłam. Cza­sem łatwiej było po pro­stu posłuchać Tay­lor. Byłyśmy naj­lep­szy­mi przy­ja­ciółkami od dziec­ka, tak długo, że stało się to całko­wi­cie oczy­wi­ste, było czymś, o czym nie war­to już na­wet wspo­mi­nać.

– No, sama wi­dzisz, że świet­nie wyglądasz. – Tay­lor po­deszła i zapięła mi su­wak. – Do­bra, to prze­myślmy nasz plan działania.

– Jaki plan działania?

– Myślę, że po­win­naś na tej im­pre­zie złapać Cory’ego.

– Tay­lor…

Pod­niosła rękę.

– Posłuchaj mnie cho­ciaż. Cory jest bar­dzo miły i do tego przy­stoj­ny. Gdy­by po­pra­co­wał trochę nad mięśnia­mi, można by go wziąć za mo­de­la.

– Da­ruj so­bie – prychnęłam.

– Do­bra, ale na pew­no jest tak samo przy­stoj­ny, jak pan C. – Nig­dy nie na­zy­wała go te­raz po imie­niu, za­wsze tyl­ko „sama-wiesz-kto” albo „pan C”.

– Tay­lor, prze­stań mnie piłować. Nie mogę o nim za­po­mnieć tyl­ko dla­te­go, że ty tego chcesz.

– A nie możesz cho­ciaż spróbować? – zaczęła na­ma­wiać. – Cory może ci posłużyć za od­skocz­nię. Nie będzie miał nic prze­ciw­ko.

– Jeśli jesz­cze raz wspo­mnisz o Co­rym, nie pójdę na tę im­prezę – za­gro­ziłam i na­prawdę za­mie­rzałam tak zro­bić.

W grun­cie rze­czy li­czyłam na to, że złamie ten za­kaz, a ja będę miała wymówkę, żeby zo­stać w domu.

Tay­lor otwo­rzyła sze­rzej oczy.

– Do­bra, do­bra, wy­bacz. Nie po­wiem już ani słowa.

Sięgnęła po swój ku­fe­rek i usiadła na krawędzi łóżka, a ja zajęłam miej­sce u jej stóp. Tay­lor wyciągnęła grze­bień, roz­cze­sała mi włosy i zaczęła je szyb­ko za­pla­tać zręczny­mi pal­ca­mi. Kie­dy skończyła, przy­pięła mi war­ko­cze tak, aby two­rzyły ko­ronę. Żadna z nas się nie od­zy­wała, ale Tay­lor w końcu prze­rwała mil­cze­nie.

– Uwiel­biam cię w tym ucze­sa­niu. Wyglądasz zupełnie jak in­diańska księżnicz­ka.

Zaczęłam się śmiać, ale za­raz się po­wstrzy­małam. Tay­lor złapała mój wzrok w lu­strze.

– Wiesz co, na­prawdę wol­no ci się śmiać i do­brze się bawić.

– Wiem – od­parłam, ale nie byłam o tym prze­ko­na­na.

Przed wyjściem zaj­rzałam do ga­bi­ne­tu mat­ki, która sie­działa przy biur­ku, oto­czo­na tecz­ka­mi z do­ku­men­ta­mi i sto­sa­mi pa­pierów. Su­san­na uczy­niła ją wy­ko­nawcą te­sta­men­tu, a o ile wie­działam, to ozna­czało mnóstwo pa­pierkowej ro­bo­ty. Mat­ka często roz­ma­wiała przez te­le­fon z praw­ni­kiem Su­san­ny, usta­lając różne rze­czy. Chciała, żeby wszyst­ko było ide­al­nie, bo tego życzyłaby so­bie Beck.

Su­san­na za­pi­sała Ste­ve­no­wi i mnie trochę pie­niędzy na stu­dia, a ja do­stałam także biżute­rię. Bran­so­letkę z sza­fi­ra­mi, której chy­ba w życiu nie miałam za­mia­ru założyć, dia­men­to­wy na­szyj­nik na ślub (Su­san­na dokład­nie tak na­pi­sała), a także moje ulu­bio­ne kol­czy­ki i pierścio­nek z opa­la­mi.

– Mamo?

Mat­ka uniosła głowę.

– Tak?

– Jadłaś już obiad?

Wie­działam, że nie jadła, bo nie wy­cho­dziła z ga­bi­ne­tu, odkąd wróciłam do domu.

– Nie je­stem głodna – od­parła. – Jeśli w lodówce nie ma nic do je­dze­nia, możesz zamówić so­bie pizzę.

– Zro­bię ci ka­napkę – za­pro­po­no­wałam.

Zro­biłam za­ku­py wcześniej w ty­go­dniu, ja i Ste­ven zaj­mo­wa­liśmy się tym na zmianę. Wątpiłam, żeby mat­ka pamiętała, że jest długi week­end z oka­zji czwar­te­go lip­ca.

– Nie trze­ba, później zejdę na dół i sama coś so­bie przy­go­tuję.

– Do­bra. – Za­wa­hałam się. – Idę z Tay­lor na im­prezę, po­sta­ram się wrócić nie za późno.

Jakaś część mnie pragnęła, żeby mat­ka po­pro­siła, żebym zo­stała w domu. Jakaś część mnie chciała jej za­pro­po­no­wać, że zo­stanę i do­trzy­mam jej to­wa­rzy­stwa, za­py­tam, czy chciałaby obej­rzeć jakiś sta­ry film albo zjeść trochę świeżo zro­bio­ne­go po­pcor­nu.

Mat­ka zdążyła na nowo po­chy­lić się nad pa­pie­ra­mi i przy­gry­zała końcówkę długo­pi­su.

– Do­bry po­mysł – stwier­dziła. – Uważaj na sie­bie.

Za­mknęłam za sobą drzwi.

Tay­lor cze­kała na mnie w kuch­ni, wysyłając SMS-y.

– Po­spiesz się i wy­cho­dzi­my.

– Chwi­la, muszę jesz­cze coś zro­bić.

Po­deszłam do lodówki i wyciągnęłam skład­ni­ki na ka­napkę z in­dy­kiem: musz­tardę, ser i chleb.

– Bel­ly, na tej im­pre­zie będzie je­dze­nie. Nie mu­sisz te­raz jeść.

– To dla mamy – wyjaśniłam.

Przy­go­to­wałam ka­napkę, położyłam ją na ta­le­rzu, przy­kryłam folią i zo­sta­wiłam na bla­cie w do­brze wi­docz­nym miej­scu.

Im­pre­za oka­zała się dokład­nie taka jak w opo­wieściach Tay­lor. Na miej­scu bawiła się połowa na­szej kla­sy, nie było za to widać ro­dziców Bra­da. Ogród oświe­tlały po­chod­nie, a głośniki nie­mal wi­bro­wały od głośnej mu­zy­ki. Dziew­czy­ny zaczęły już tańczyć.

Zo­ba­czyłam też ogromną baryłkę i wielką czer­woną chłod­ziarkę. Brad stał przy gril­lu, ob­ra­cając ste­ki i kiełba­ski. Miał na so­bie far­tuch z na­pi­sem „Pocałuj ku­cha­rza”.

– Tak jak­by kto­kol­wiek chciał się z nim całować – prychnęła Tay­lor.

Kręciła się obok Bra­da na początku roku, za­nim zde­cy­do­wała się na obec­ne­go chłopa­ka, Da­vi­sa. Kil­ka razy umówiła się z Bra­dem, ale po­tem rzu­cił ją dla dziew­czy­ny z czwar­tej kla­sy.

Za­po­mniałam się spry­skać spre­jem na ko­ma­ry, więc czułam, że mają na mnie praw­dziwą ucztę. Co chwi­la po­chy­lałam się, żeby po­dra­pać się w nogę, i cie­szyłam się, że mogę to robić – że mam ja­kieś zajęcie. Bałam się, że przy­pad­kiem na­po­tkam wzrok Cory’ego, którego za­uważyłam obok ba­se­nu.

Lu­dzie pili piwo z czer­wo­nych pla­sti­ko­wych ku­beczków, ale Tay­lor przy­niosła dla nas drin­ki. Mój na­zy­wał się Fuz­zy Na­vel, miał kon­sy­stencję sy­ro­pu i sma­ko­wał che­mią. Wypiłam dwa łyki, a resztę wylałam.

Tay­lor wy­pa­trzyła Da­vi­sa stojącego przy sto­le te­ni­so­wym – chłopa­ki gra­li w ping-pon­ga, próbując wrzu­cić piłeczkę do kub­ka z pi­wem prze­ciw­ni­ka. Przyłożyła pa­lec do ust i złapała mnie za rękę. Kie­dy po­deszłyśmy do nie­go od tyłu, Tay­lor go objęła.

– Mam cię! – oznaj­miła.

Da­vis odwrócił się i ją pocałował, jak­by nie wi­dzie­li się za­le­d­wie kil­ka go­dzin wcześniej. Przez jakąś mi­nutę stałam tam, nie­pew­nie ści­skając to­rebkę i sta­rając się na nich nie pa­trzeć. Tak na­prawdę na­zy­wał się Ben Da­vies, ale wszy­scy mówili na nie­go po pro­stu Da­vis. Był bar­dzo przy­stoj­ny, miał dołecz­ki w po­licz­kach i oczy zie­lo­ne jak szkło. Przy tym nie był spe­cjal­nie wy­so­ki, co początko­wo Tay­lor uważała za powód do dys­kwa­li­fi­ka­cji, ale te­raz prze­stało jej jakoś prze­szka­dzać. Nie cier­piałam jeżdżenia z nimi do szkoły, po­nie­waż przez cały czas trzy­ma­li się za ręce, a ja sie­działam jak dzie­ciak na tyl­nym sie­dze­niu. Zry­wa­li przy­najm­niej raz na mie­siąc i cho­dzi­li ze sobą do­pie­ro od kwiet­nia. Po jed­nym ze­rwa­niu Da­vis za­dzwo­nił do Tay­lor, płacząc, a ona przełączyła roz­mowę na głośniki. Czułam się win­na, słuchając go, ale jed­no­cześnie za­zdro­sna i ełna po­dzi­wu, że zależało mu na niej tak bar­dzo, że na­wet płakał.

– Pete musi się iść od­si­kać. – Da­vis objął Tay­lor w ta­lii. – Za­grasz ze mną, dopóki nie wróci?

Po­pa­trzyła na mnie i potrząsnęła głową, wy­su­wając się z jego objęć.

– Nie mogę zo­sta­wić Bel­ly sa­mej.

Spio­ru­no­wałam ją wzro­kiem.

– Tay­lor, nie mu­sisz mnie prze­cież niańczyć. Za­graj z nim.

– Je­steś pew­na?

– Tak, je­stem pew­na.

Odeszłam od nich, za­nim zdążyła za­pro­te­sto­wać. Przy­wi­tałam się z Mar­cy, Fran­kie, z którą jeździłam w gim­na­zjum do szkoły, z Ali­ce, która była moją naj­lepszą przy­ja­ciółką w przed­szko­lu, z Si­mo­nem, z którym miałam zdjęcie w szkol­nym al­bu­mie. Większość z nich znałam przez całe życie, a jed­nak nig­dy jesz­cze tak bar­dzo nie tęskniłam za Co­usins. Kątem oka zo­ba­czyłam, że Tay­lor roz­ma­wia z Co­rym, więc po­spiesz­nie się od­da­liłam, żeby nie zdążyła mnie zawołać. Wzięłam so­bie coś do pi­cia i po­deszłam do tram­po­li­ny. Nikt na niej nie sie­dział, więc zrzu­ciłam klap­ki i wspięłam się na nią, a po­tem położyłam dokład­nie na środ­ku, ostrożnie układając spódnicę. Gwiaz­dy lśniły jak ja­sne dia­men­to­we iskier­ki na nie­bie. Napiłam się coli, beknęłam kil­ka razy i ro­zej­rzałam, żeby spraw­dzić, czy ktoś mnie usłyszał – ale nie, wszy­scy wrócili już do domu. Po­tem spróbowałam po­li­czyć gwiaz­dy, co było w su­mie tak samo głupie, jak li­cze­nie zia­re­nek pia­sku, ale robiłam to, żeby się czymś zająć. Za­sta­na­wiałam się, kie­dy uda mi się wy­mknąć i wrócić do domu. Przy­je­chałyśmy moim sa­mo­cho­dem, a Tay­lor mogła się za­brać z Da­vi­sem. Zaczęłam się za­sta­na­wiać, czy to będzie dziw­nie wyglądało, jeśli za­pa­kuję kil­ka hot dogów do zje­dze­nia na później.

Od co naj­mniej dwóch go­dzin nie myślałam o Su­san­nie. Może Tay­lor miała rację, może to właśnie tu­taj po­win­nam być. Jeśli wciąż będę pa­trzeć za sie­bie i tęsknić za Co­usins, nig­dy nie zdołam się uwol­nić.

Kie­dy się nad tym za­sta­na­wiałam, Cory Whe­eler wspiął się na tram­po­linę i pod­szedł do mnie. Położył się obok mnie i ode­zwał się:

– Cześć, Con­klin.

Od kie­dy Cory i ja mówimy so­bie po na­zwi­sku?

Ze­brałam się w so­bie i od­po­wie­działam:

– Cześć, Whe­eler.

Sta­rałam się na nie­go nie pa­trzeć i skon­cen­tro­wać się na li­cze­niu gwiazd, a nie na tym, jak bli­sko mnie się znaj­do­wał.

Cory pod­parł się na łokciu.

– Do­brze się ba­wisz? – za­py­tał.

– Ja­sne.

Zaczął mnie boleć brzuch. Do­sta­wałam wrzodów żołądka od uni­ka­nia Cory’ego.

– Wi­działaś ja­kieś spa­dające gwiaz­dy?

– Jesz­cze nie.

Cory pach­niał wodą to­a­le­tową, pi­wem i po­tem, ale o dzi­wo, to nie była nie­przy­jem­na mie­szan­ka. Cy­ka­dy grały głośno, a im­pre­za wy­da­wała się bar­dzo od­legła.

– Słuchaj, Con­klin…

– Tak?

– Da­lej cho­dzisz z tym gościem, z którym byłaś na balu? Tym ze zrośniętymi brwia­mi.

Nie mogłam po­wstrzy­mać uśmie­chu.

– Con­rad wca­le nie ma zrośniętych brwi. I nie chodzę z nim. My, no… ze­rwa­liśmy.

– Faj­nie – od­parł i to słowo za­wisło w po­wie­trzu.

To był je­den z tych przełomo­wych mo­mentów – dal­szy ciąg wie­czo­ru mógł się po­to­czyć na dwa spo­so­by. Gdy­bym po­chy­liła się odro­binę w lewo, mogłabym go pocałować. Mogłabym za­mknąć oczy i za­tra­cić się w Co­rym Whe­ele­rze, a po­tem da­lej sta­rać się za­po­mnieć, a przy­najm­niej uda­wać, że za­po­mi­nam.

Ale cho­ciaż Cory był przy­stoj­ny i uro­czy, nie był Con­ra­dem i na­wet odro­binę nie mógł się do nie­go zbliżyć. Cory był pro­sty jak jego krótko obcięte włosy, schlud­nie ułożone i za­cze­sa­ne. Nie przy­po­mi­nał Con­ra­da, który je­dy­nym spoj­rze­niem lub uśmie­chem po­tra­fił spra­wić, że wszyst­ko we mnie za­czy­nało drżeć.

Cory żar­to­bli­wie szturchnął mnie w ramię.

– No to jak, Con­klin? Może mo­gli­byśmy…

Usiadłam i po­wie­działam pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy.

– O kurczę, muszę się wy­si­kać. Do zo­ba­cze­nia, Cory!

Zeszłam z tram­po­li­ny tak szyb­ko, jak tyl­ko mogłam, zna­lazłam klap­ki i ru­szyłam w kie­run­ku domu. Obok ba­se­nu za­uważyłam Tay­lor, więc po­deszłam pro­sto do niej.

– Mu­si­my po­ga­dać! – syknęłam.

Złapałam ją za rękę i pociągnęłam do stołu z przekąska­mi.

– Ja­kieś pięć se­kund temu Cory Whe­eler pra­wie za­py­tał, czy będę z nim cho­dzić.

– I co mu od­po­wie­działaś? – Oczy Tay­lor lśniły, a ja byłam na nią wściekła za tę jej pew­ność sie­bie, prze­ko­na­nie, że wszyst­ko idzie zgod­nie z pla­nem.

– Po­wie­działam, że muszę się wy­si­kać – oznaj­miłam.

– Bel­ly! Marsz z po­wro­tem na tę tram­po­linę i pocałuj go!

– Tay­lor, możesz prze­stać? Po­wie­działam ci, że nie je­stem za­in­te­re­so­wa­na Co­rym. Wi­działam, że wcześniej z nim gadałaś. Po­wie­działaś mu, żeby spróbował się ze mną umówić?

Lek­ko wzru­szyła ra­mio­na­mi.

– Wiesz… po­do­basz mu się od roku i strasz­nie dużo cza­su po­trze­bo­wał, żeby się zde­cy­do­wać. Nie­wy­klu­czo­ne, że odro­binę po­pchnęłam go we właści­wym kie­run­ku. Słodko wyglądaliście ra­zem na tej tram­po­li­nie.

Potrząsnęłam głową.

– Na­prawdę byłabym ci wdzięczna, gdy­byś tego nie robiła.

– Chciałam tyl­ko odwrócić twoją uwagę od pro­blemów!

– Wiesz, że nie mu­sisz tego robić – przy­po­mniałam.

– Owszem, muszę.

Pa­trzyłyśmy na sie­bie ze złością przez jakąś mi­nutę. Zda­rzały się dni ta­kie jak dzi­siej­szy, kie­dy miałam ochotę ją udu­sić za to, że tak się rządzi. Za­czy­nałam mieć całkiem dość Tay­lor po­py­chającej mnie w tym czy tam­tym kie­run­ku albo ubie­rającej mnie, jak­bym była jedną z jej gor­szych i mniej zamożnych la­lek. Na­sza przy­jaźń za­wsze tak wyglądała.

Tym ra­zem jed­nak miałam w końcu praw­dziwą wymówkę, żeby stąd iść, i czułam z tego po­wo­du ulgę.

– Chy­ba już wrócę do domu – po­wie­działam.

– O czym ty mówisz? Do­pie­ro przyszłyśmy.

– Nie je­stem w na­stro­ju, ja­sne?

Tay­lor chy­ba także za­czy­nała mieć mnie dosyć.

– To się już robi nud­ne, Bel­ly – stwier­dziła. – Od mie­sięcy łazisz po­nu­ra. To nie jest zdro­we… Moja mama uważa, że po­win­naś po­szu­kać fa­cho­wej po­mo­cy.

– Co ta­kie­go? Opo­wia­dałaś o mnie swo­jej ma­mie? – Spoj­rzałam na nią z wściekłością. – Po­wiedz jej, żeby za­cho­wała swo­je po­ra­dy psy­chia­trycz­ne dla El­len.

Tay­lor zachłysnęła się.

– Nie wierzę, że po­wie­działaś coś ta­kie­go.

Zgod­nie ze słowa­mi mat­ki Tay­lor ich kot­ka El­len cier­piała na se­zo­no­we za­bu­rze­nia afek­tyw­ne. Z tego po­wo­du przez całą zimę do­sta­wała leki an­ty­de­pre­syj­ne, a kie­dy na wiosnę da­lej była hu­mo­rza­sta, zo­stała wysłana do za­kli­na­cza kotów. Nic jej to nie po­mogło. Moim zda­niem El­len miała po pro­stu wred­ny cha­rak­ter.

Ode­tchnęłam głęboko.

– Przez całe mie­siące wysłuchi­wałam, jak roz­pa­czasz z po­wo­du za­cho­wa­nia El­len, a te­raz Su­san­na umarła, a ty chcesz, żebym się całowała z Co­rym, piła piwo i za­po­mniała o niej? No to przy­kro mi, ale nie po­tra­fię.

Tay­lor ro­zej­rzała się szyb­ko i po­chy­liła do mnie.

– Nie za­cho­wuj się tak, jak­byś była nieszczęśliwa tyl­ko z po­wo­du Su­san­ny. Je­steś też nieszczęśliwa z po­wo­du Con­ra­da i do­sko­na­le o tym wiesz.

Nie wie­rzyłam własnym uszom. To za­bo­lało – za­bo­lało, bo było praw­dzi­we, ale mimo wszyst­ko to był cios poniżej pasa. Mój oj­ciec daw­niej ma­wiał, że Tay­lor jest nie­opa­no­wa­na – to praw­da, ale na do­bre czy na złe, Tay­lor Je­wel była częścią mnie, a ja byłam częścią niej.

Nie­zu­pełnie złośli­wie przy­po­mniałam:

– Nie wszy­scy możemy być tacy jak ty, Tay­lor.

– Ale za­wsze możesz spróbować. – Uśmiechnęła się le­ciut­ko. – Posłuchaj, prze­pra­szam za ten po­mysł z Co­rym. Chciałam tyl­ko, żebyś była szczęśliwa.

– Wiem.

Objęła mnie, a ja na to po­zwo­liłam.

– Zo­ba­czysz, to będzie wspa­niałe lato.

– Wspa­niałe – powtórzyłam jak echo.

Chciałam już iść da­lej, mieć to za sobą. Jeśli prze­trwam to lato, następne na pew­no będzie łatwiej­sze.

Osta­tecz­nie zo­stałam. Po­sie­działam na we­ran­dzie z Tay­lor i Da­vi­sem, po­pa­trzyłam, jak Cory flir­tu­je z dziew­czyną z dru­giej kla­sy, zjadłam hot doga i wróciłam do domu.

Ka­nap­ka nadal leżała na bla­cie za­wi­nięta w folię, więc scho­wałam ją do lodówki i poszłam na górę. W sy­pial­ni mat­ki paliło się światło, ale nie zaj­rzałam tam, żeby po­wie­dzieć jej do­bra­noc. Poszłam pro­sto do mo­je­go po­ko­ju, założyłam z po­wro­tem roz­ciągnięty T-shirt z Co­usins, roz­plotłam war­ko­cze, umyłam zęby i opłukałam twarz. Po­tem wsunęłam się pod kołdrę i po pro­stu leżałam, roz­myślając. Myślałam o tym, że tak właśnie te­raz będzie wyglądać moje życie – bez Su­san­ny i bez chłopców.

Minęły już dwa mie­siące. Prze­trwałam czer­wiec, więc zaczęłam myśleć, że mi się to uda. Mogłam cho­dzić z Tay­lor i Da­vi­sem do kina, pływać w ba­se­nie Mar­cy, może na­wet umówić się z Co­rym Whe­ele­rem. Jeśli będę po­tra­fiła robić ta­kie rze­czy, wszyst­ko będzie w porządku. Może jeśli za­pomnę, jak cu­dow­nie było kie­dyś, moje życie sta­nie się dużo łatwiej­sze.

Ale kie­dy tej nocy zasnęłam, przyśniła mi się Su­san­na i let­nia wil­la, a ja na­wet we śnie pamiętałam do­sko­na­le, jak cu­dow­nie tam było, jak bar­dzo czułam się tam na miej­scu. Nie­za­leżnie od tego, co ro­bisz i jak bar­dzo się sta­rasz, nie masz władzy nad swo­imi sna­mi.roz­dział czwar­ty

Je­re­mi

Widok płaczącego taty po­tra­fi na­prawdę na­mie­szać ci w głowie. Może nie na wszyst­kich by to zro­biło ta­kie samo wrażenie, może niektórzy mają ojców, którym zda­rza się płakać i którzy oka­zują swo­je emo­cje. Mój tata nie był ty­pem emo­cjo­nal­nym i nig­dy nie po­zwa­lał nam płakać, ale w szpi­ta­lu, a po­tem w domu po­grze­bo­wym płakał jak za­gu­bio­ne dziec­ko.

Mama umarła wcześnie rano – to stało się tak szyb­ko, że po­trze­bo­wałem chwi­li, żeby zro­zu­mieć, że to się wy­da­rzyło na­prawdę. To nie od razu do­cie­ra do człowie­ka.

Wie­czo­rem – pierw­sze­go wie­czo­ru bez niej – w domu zo­sta­liśmy tyl­ko ja i Con­rad. Byliśmy sami po raz pierw­szy od wie­lu dni.

W domu pa­no­wała ci­sza. Tata ra­zem z Lau­rel byli w domu po­grze­bo­wym, a krew­ni za­trzy­ma­li się w ho­te­lu. Zo­sta­liśmy tyl­ko ja i Con. Przez cały dzień lu­dzie wcho­dzi­li i wy­cho­dzi­li, ale te­raz byliśmy sami.

Sie­dzie­liśmy przy sto­le w kuch­ni. Lu­dzie przy­syłali nam różne rze­czy: ko­sze z owo­ca­mi, ta­le­rze ka­na­pek, cia­sto ka­wo­we i wielką puszkę maśla­nych her­bat­ników z Co­st­co.

Ukroiłem kawałek cia­sta ka­wo­we­go i we­pchnąłem je so­bie do ust. Było su­che. Ukroiłem i zjadłem jesz­cze kawałek.

– Chcesz trochę? – za­py­tałem Con­ra­da.

– Nie bar­dzo – od­parł.

Pił mle­ko, a ja zacząłem się za­sta­na­wiać, czy jest jesz­cze do­bre. Nie mogłem so­bie przy­po­mnieć, kie­dy ostat­nio ktoś robił za­ku­py.

– Ja­kie są pla­ny na ju­tro? – za­py­tałem. – Czy wszy­scy tu się zwalą?

Con­rad wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Pew­nie tak – po­wie­dział.

Miał wąsy z mle­ka.

Nie roz­ma­wia­liśmy więcej.

Con­rad po­szedł do sie­bie na górę, a ja po­sprzątałem kuch­nię. Kie­dy po­czułem się zmęczo­ny, także po­szedłem na górę. Za­sta­na­wiałem się, czy wejść do Con­rada, po­nie­waż na­wet jeśli nie roz­ma­wia­liśmy ze sobą, kie­dy byliśmy ra­zem, czułem się le­piej, mniej sa­mot­ny.

Stałem na ko­ry­ta­rzu i przez mo­ment za­mie­rzałem za­pu­kać, ale wte­dy usłyszałem, że płacze, sta­rając się stłumić szloch. Nie wszedłem do jego po­ko­ju, zo­sta­wiłem go sa­me­go, po­nie­waż wie­działem, że on tak by wolał.

Wróciłem do swo­jej sy­pial­ni, położyłem się do łóżka i też się rozpłakałem.roz­dział szósty

3 lip­ca

Kiedy wcześnie rano następne­go dnia za­dzwo­nił te­le­fon, pomyślałam od razu, że te­le­fony o ta­kiej po­rze za­wsze ozna­czają złe wieści. Do pew­ne­go stop­nia miałam rację.

Wy­da­je mi się, że ciągle jesz­cze spałam, kie­dy usłyszałam jego głos i przez se­kundę myślałam, że to Con­rad. Nie byłam w sta­nie złapać tchu – to, że Con­rad do mnie dzwo­nił, wy­star­czyło, żebym za­po­mniała, jak się od­dy­cha. Ale to nie był on, tyl­ko Je­re­mi.

Byli prze­cież braćmi, więc mie­li po­dob­ne głosy, cho­ciaż nie iden­tycz­ne.

– Bel­ly? Tu Je­re­mi. Con­rad zniknął.

– Jak to „zniknął”?

Błyska­wicz­nie się obu­dziłam, a ser­ce po­deszło mi do gardła.

To słowo ozna­czało coś in­ne­go niż za­zwy­czaj, za­brzmiało nie­odwołal­nie.

– Kil­ka dni temu wy­je­chał z let­nich kursów i nie wrócił. Masz jakiś po­mysł, gdzie może być?

– Nie. – Nie roz­ma­wiałam z Con­ra­dem od po­grze­bu Su­san­ny.

– Opuścił dwa eg­za­mi­ny. Nig­dy wcześniej cze­goś ta­kie­go nie robił. – W głosie Je­re­mie­go brzmiała de­spe­ra­cja, a może na­wet pa­ni­ka.

Nig­dy przed­tem nie słyszałam ta­kie­go tonu, za­wsze był wy­lu­zo­wa­ny, za­wsze się śmiał, nig­dy nie był poważny. Miał rację, Con­rad nie zro­biłby cze­goś ta­kie­go, nie wy­je­chałby, nie za­wia­da­miając ni­ko­go. W każdym ra­zie daw­ny Con­rad by się tak nie za­cho­wał, ten Con­rad, którego ko­chałam, od kie­dy skończyłam dzie­sięć lat.

Usiadłam i po­tarłam oczy.

– Czy twój tata o tym wie?

– Tak, całkiem spa­ni­ko­wał. Nie ra­dzi so­bie z ta­ki­mi rze­cza­mi. – Ta­kie rze­czy należały do do­me­ny Su­san­ny, a nie pana Fi­she­ra.

– A ty co za­mie­rzasz? – Sta­rałam się, żeby mój głos za­brzmiał tak, jak głos mo­jej mamy, spo­koj­ny i rozsądny.

Zupełnie jak­bym nie była śmier­tel­nie prze­rażona myślą o tym, że Con­rad zniknął. Nie bałam się aż tak bar­dzo, że ma ja­kieś kłopo­ty, ale jeśli wy­je­chał, jeśli na­prawdę wy­je­chał, to mógł nig­dy nie wrócić. I tego bałam się bar­dzie,j niż byłam to w sta­nie wy­ra­zić.

– Nie wiem. – Je­re­mi ode­tchnął ciężko. – Od kil­ku dni ma wyłączoną komórkę. Myślisz, że mogłabyś pomóc mi go szu­kać?

– Tak, oczy­wiście. Ja­sne, że ci po­mogę – od­parłam na­tych­miast.

W tym mo­men­cie wszyst­ko zaczęło mieć sens. To była moja szan­sa, żeby na­pra­wić re­la­cje z Con­ra­dem. Uświa­do­miłam so­bie, że właśnie na coś ta­kie­go cze­kałam i na­wet o tym nie wie­działam. Zupełnie jak­bym przez ostat­nie dwa mie­siące cho­dziła we śnie, a te­raz w końcu obu­dziła się na do­bre. Miałam jakiś cel, coś do zro­bie­nia.

Tam­te­go dnia wy­ga­dy­wałam strasz­ne, nie­wy­ba­czal­ne rze­czy, ale może jeśli zdołam mu choć odro­binę pomóc, będę mogła to wszyst­ko na­pra­wić.

Mimo że prze­rażała mnie myśl o tym, że Con­rad zniknął i nie mogłam się do­cze­kać od­ku­pie­nia mo­ich win, bałam się także spo­tka­nia się z nim. Nikt na całym świe­cie nie miał na mnie ta­kie­go wpływu jak Con­rad Fi­sher.

Kie­dy tyl­ko skończyłam roz­mowę z Je­re­mim, zaczęło mnie po pro­stu roz­no­sić. Wrzu­ciłam do spor­to­wej tor­by bie­liznę i T-shir­ty.

Ile cza­su po­trze­bo­wa­liśmy, żeby go zna­leźć? Czy wszyst­ko z nim było w porządku? Domyśliłabym się, gdy­by mu się coś stało, praw­da? Za­pa­ko­wałam szczo­teczkę, grze­bień i płyn do so­cze­wek kon­tak­to­wych.

Mat­ka pra­so­wała ubra­nia w kuch­ni, wpa­trując się w prze­strzeń i marszcząc czoło.

– Mamo? – za­py­tałam.

Po­pa­trzyła na mnie za­sko­czo­na.

– Tak? Co się dzie­je?

Miałam już za­pla­no­wa­ne, co po­wiem.

– Tay­lor jest załama­na, bo zno­wu ze­rwała z Da­vi­sem. Prze­no­cuję dzi­siaj u niej, może jesz­cze ju­tro tam zo­stanę. Zo­baczę, jak się będzie czuła.

Wstrzy­małam od­dech, cze­kając, aż się ode­zwie. Mat­ka po­tra­fiła wy­czu­wać kłam­stwa naj­le­piej ze wszyst­kich zna­nych mi lu­dzi. To było coś więcej niż mat­czy­na in­tu­icja, przy­po­mi­nało ra­czej po­li­cyj­ny wy­kry­wacz kłamstw. Ale tym ra­zem nie uru­cho­mił się żaden alarm, nie za­dzwo­nił żaden dzwo­nek.

Jej twarz była całko­wi­cie obojętna.

– Do­brze – od­parła i wróciła do pra­so­wa­nia. – Po­sta­raj się wrócić ju­tro wie­czo­rem – dodała. – Zro­bię ha­li­bu­ta. – Spry­skała kroch­ma­lem spodnie kha­ki.

Miałam wolną drogę i po­win­nam po­czuć ulgę, ale tak na­prawdę nic nie po­czułam.

– Po­sta­ram się – obie­całam.

Przez chwilę za­sta­na­wiałam się, czy nie po­wie­dzieć jej praw­dy – ona po­win­na zro­zu­mieć, po­win­na chcieć pomóc. Ko­chała obu chłopców, to ona za­wiozła Con­ra­da na po­go­to­wie, kie­dy złamał rękę na ska­te­bo­ar­dzie, po­nie­waż Su­san­na trzęsła się tak bar­dzo, że nie była w sta­nie na­wet pro­wa­dzić. Moja mat­ka była opa­no­wa­na i so­lid­na, za­wsze wie­działa, co robić.

Przy­najm­niej daw­niej tak było, bo te­raz prze­stałam być tego pew­na.

Kie­dy Su­san­na zno­wu za­cho­ro­wała, moja mat­ka zaczęła działać jak au­to­mat, wypełniając swo­je obo­wiązki, pra­wie za­wsze nie­obec­na du­chem.

Któregoś dnia zeszłam na dół i zo­ba­czyłam, że za­mia­ta ko­ry­tarz i ma czer­wo­ne oczy. Prze­stra­szyłam się, bo nie była ty­pem oso­by, która by płakała. Kie­dy ją taką wi­działam – za­cho­wującą się jak praw­dzi­wy człowiek, a nie po pro­stu jak mat­ka – nie­mal za­czy­nałam tra­cić w nią wiarę.

Mat­ka od­sta­wiła żelaz­ko, wzięła ze stołu to­rebkę i wyciągnęła port­fel.

– Kup jej ode mnie lody – po­wie­działa, po­dając mi dwa­dzieścia do­larów.

– Dziękuję, mamo.

Wzięłam od niej bank­not i we­pchnęłam go do kie­sze­ni. Przy­da się później na pa­li­wo.

– Baw się do­brze – po­wie­działa i prze­stała zwra­cać na mnie uwagę.

Z nie­obecną twarzą pra­so­wała te same spodnie, które przed chwilą skończyła pra­so­wać.

Kie­dy wsiadłam do sa­mo­cho­du i ru­szyłam spod domu, w końcu po­zwo­liłam so­bie na to, żeby ogarnęło mnie uczu­cie ulgi. Nie mu­siałam dzi­siaj zno­sić milczącej, przygnębio­nej mat­ki. Nie chciałam jej zo­sta­wiać, ale nie chciałam też być z nią, po­nie­waż przy­po­mi­nała mi to, o czym naj­bar­dziej chciałam za­po­mnieć.

Su­san­na odeszła i nig­dy nie wróci, a nikt z nas nie mógł już być taki jak daw­niej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: