Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez śladu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Luty 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bez śladu - ebook

Myron Bolitar przyjmuje propozycję właściciela klubu New Jersey Dragons i zgadza się odnaleźć gwiazdę drużyny, Grega Downinga, swojego rywala z czasów studenckich, który przepadł jak kamień w wodę. W zamian otrzyma szansę powrotu do zawodowej koszykówki. Być może Greg uciekł przed gangsterami poszukującymi go za długi hazardowe, albo przed policją w związku z zabójstwem Carli, kobiety, która go szantażowała. W domu zaginionego Myron znajduje ślady krwi zamordowanej, które niebawem ktoś usuwa, podobnie jak ślady obecności tajemniczej kobiety, z którą Greg żył po rozstaniu z żoną. Okazuje się, że cała sprawa ma związek z wydarzeniami z jego własnej przeszłości...

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7885-082-3
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

HAR­LAN CO­BEN

Współ­cze­sny pi­sarz ame­ry­kań­ski, któ­ry uzna­nie w krę­gu mi­ło­śni­ków li­te­ra­tu­ry sen­sa­cyj­nej zdo­był trze­cią książ­ką Bez skru­pu­łów, opu­bli­ko­wa­ną w 1995. Jako pierw­szy współ­cze­sny au­tor otrzy­mał trzy pre­sti­żo­we na­gro­dy li­te­rac­kie przy­zna­wa­ne w ka­te­go­rii po­wie­ści kry­mi­nal­nej, w tym naj­waż­niej­szą – Ed­gar Poe Award. Świa­to­wa po­pu­lar­ność Co­be­na za­czę­ła się w 2001 od thril­le­ra Nie mów ni­ko­mu, be­st­sel­le­ra w USA i Eu­ro­pie (ze­kra­ni­zo­wa­ne­go w 2006 przez Gu­il­lau­me’a Ca­ne­ta; obec­nie w USA po­wsta­je re­ma­ke). Ko­lej­ne po­wie­ści, za któ­re otrzy­mał wie­lo­mi­lio­no­we za­licz­ki od wy­daw­ców, m.in. Bez po­że­gna­nia, Nie­win­ny, W głę­bi lasu, Za­gi­nio­na, Na go­rą­cym uczyn­ku, Wszy­scy mamy ta­jem­ni­ce, Schro­nie­nie, Zo­stań przy mnie i Se­conds Away uczy­ni­ły go me­ga­gwiaz­dą ga­tun­ku i jed­nym z naj­chęt­niej czy­ta­nych au­to­rów, tak­że w Pol­sce. W mar­cu 2013 uka­zał się jego nowy thril­ler Six Years.

www.har­lan­co­ben.comTego au­to­ra

NIE MÓW NI­KO­MU

BEZ PO­ŻE­GNA­NIA

JE­DY­NA SZAN­SA

TYL­KO JED­NO SPOJ­RZE­NIE

NIE­WIN­NY

W GŁĘ­BI LASU

ZA­CHO­WAJ SPO­KÓJ

MI­STY­FI­KA­CJA

NA GO­RĄ­CYM UCZYN­KU

KLI­NI­KA ŚMIER­CI

ZO­STAŃ PRZY MNIE

SZEŚĆ LAT PÓŹ­NIEJ

TĘ­SK­NIĘ ZA TOBĄ

My­ron Bo­li­tar

BEZ SKRU­PU­ŁÓW

KRÓT­KA PIŁ­KA

BEZ ŚLA­DU

BŁĘ­KIT­NA KREW

JE­DEN FAŁ­SZY­WY RUCH

OSTAT­NI SZCZE­GÓŁ

NAJ­CZAR­NIEJ­SZY STRACH

OBIE­CAJ MI

ZA­GI­NIO­NA

WSZY­SCY MAMY TA­JEM­NI­CE

SCHRO­NIE­NIE

KIL­KA SE­KUND OD ŚMIER­CI

Jako współ­au­tor

AŻ ŚMIERĆ NAS ROZ­ŁĄ­CZY

NAJ­LEP­SZE AME­RY­KAŃ­SKIE OPO­WIA­DA­NIA KRY­MI­NAL­NE 2011Au­tor pra­gnie po­dzię­ko­wać za po­moc na­stę­pu­ją­cym oso­bom:

le­ka­rzom Anne Arm­strong-Co­ben i Da­vi­do­wi Gol­do­wi,

Ja­me­so­wi Brad­be­ero­wi jr. z fir­my Lil­ly Pu­lit­zer,

Mag­gie Grif­fin, Ja­co­bo­wi Hoye’owi, Lind­say­owi Ko­eh­le­ro­wi,

Dave’owi Pepe’owi z Pro Agents Inc.,

Pe­te­ro­wi Ro­isma­no­wi z Ad­van­ta­ge In­ter­na­tio­nal i oczy­wi­ście Dave’owi Bol­to­wi.

Wszel­kie błę­dy – rze­czo­we i inne – to ich spraw­ka.

Au­tor jest nie­win­ny.1

– Za­cho­wuj się!

– Ja? – żach­nął się My­ron. – Mnie moż­na jeść łyż­ka­mi.

Szedł za Ca­lvi­nem John­so­nem, no­wym dy­rek­to­rem klu­bu New Jer­sey Dra­gons, ko­ry­ta­rzem za­ciem­nio­nej hali sta­dio­nu Me­adow­lands. Stu­kot bu­tów o pły­ty po­sadz­ki od­bi­jał się gło­śnym echem od pu­stych sto­isk z je­dze­niem, wóz­ków z lo­da­mi, bu­dek z prec­la­mi i kio­sków z pa­miąt­ka­mi. Ścia­ny tchnę­ły cha­rak­te­ry­stycz­nym dla ma­so­wych im­prez – gu­mo­wa­tym, za­pra­wio­nym che­mią, ale sma­ko­wi­tym i no­stal­gicz­nym – za­pa­chem hot do­gów. Było przy­tła­cza­ją­co ci­cho. Tak głu­che i mar­twe są tyl­ko pu­ste are­ny spor­to­we.

Ca­lvin John­son za­trzy­mał się przed drzwia­mi luk­su­so­wej loży.

– Wiem, że wy­glą­da to dziw­nie – po­wie­dział. – Ale się nie wci­naj, do­bra?

– Do­bra.

Ca­lvin się­gnął do klam­ki i wziął głę­bo­ki od­dech.

– W środ­ku cze­ka wła­ści­ciel Smo­ków, Clip Am­ste­in.

– Ja­koś nie ro­bię w spodnie – od­parł My­ron.

Ca­lvin John­son po­krę­cił gło­wą.

– Nie pa­ja­cuj – ostrzegł.

– W tym ga­jer­ku i kra­wa­cie? – My­ron wska­zał na sie­bie.

Ca­lvin otwo­rzył drzwi. Luk­su­so­wą lożę usy­tu­owa­no na wprost środ­ka lo­do­wi­ska. Ro­bot­ni­cy za­kry­wa­li je wła­śnie par­kie­tem. Wczo­raj gra­li tu ho­ke­iści De­vils. Dziś ko­szy­ka­rze Dra­gons. W loży było bar­dzo wy­god­nie. Dwa­dzie­ścia czte­ry wy­ście­ła­ne fo­te­le. Dwa ekra­ny te­le­wi­zyj­ne. Z pra­wej drew­nia­na lada z je­dze­niem, zwy­kle za­sta­wio­na sma­żo­ny­mi kur­cza­ka­mi, hot do­ga­mi, pie­ro­ga­mi ru­ski­mi, ka­nap­ka­mi z kieł­ba­są i pa­pry­ką i tym po­dob­ny­mi. Z le­wej mo­sięż­ny, do­brze za­opa­trzo­ny, wy­po­sa­żo­ny w mi­ni­lo­dów­kę ba­rek na kół­kach. Była tu rów­nież od­dziel­na to­a­le­ta, żeby kre­zu­si i utra­cju­sze z wiel­kich kor­po­ra­cji nie mu­sie­li od­ce­dzać kar­to­fel­ków z mo­tło­chem.

Clip Arn­ste­in od­wró­cił się ku nim. Łysy, krzep­ki, z za­go­na­mi si­wi­zny nad usza­mi, po­tęż­nym tor­sem mimo ósme­go krzy­ży­ka, du­ży­mi dłoń­mi po­kry­ty­mi brą­zo­wy­mi pla­ma­mi i nie­bie­ski­mi ży­ła­mi gru­bo­ści gu­mo­wych ogro­do­wych węży. Był w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze i czer­wo­nym kra­wa­cie. Nikt się nie ode­zwał. Nikt się nie po­ru­szył. Przez kil­ka se­kund Clip lu­stro­wał My­ro­na od stóp do głów.

– Po­do­ba się panu mój kra­wat? – spy­tał My­ron.

Ca­lvin John­son skar­cił go spoj­rze­niem. Clip Arn­ste­in ani drgnął.

– Ile masz lat, My­ron? – spy­tał.

Cie­ka­we py­ta­nie na po­czą­tek.

– Trzy­dzie­ści dwa.

– Gry­wasz w ko­szy­ków­kę?

– Tro­chę.

– Je­steś w for­mie?

– Mam za­de­mon­stro­wać?

– Nie, to zby­tecz­ne.

Nikt nie za­pro­po­no­wał My­ro­no­wi, żeby spo­czął. Nikt nie usiadł. Wpraw­dzie w loży były fo­te­le tyl­ko dla wi­dzów, ale dziw­nie jest stać w po­miesz­cze­niu prze­zna­czo­nym do sie­dze­nia. My­ron po­czuł się nie­swo­jo. Za­czę­ło mu to prze­szka­dzać. Nie wie­dział, co zro­bić z rę­ka­mi. Wy­jął pió­ro, lecz to nie po­mo­gło. Gest ten za bar­dzo ko­ja­rzył się z Bo­bem Dole’em. Wsa­dził więc ręce do kie­sze­ni i sta­nął pod dziw­nym ką­tem jak wy­lu­zo­wa­ny mo­del z ka­ta­lo­gu Se­ar­sa.

– Mamy dla cie­bie in­te­re­su­ją­cą pro­po­zy­cję, My­ron – po­wie­dział Clip Arn­ste­in.

– Pro­po­zy­cję?

Za­sa­da: za­wsze son­duj kon­tra­hen­ta.

– Tak. To ja po­zy­ska­łem cię do dru­ży­ny.

– Wiem.

– Dzie­sięć, je­de­na­ście lat temu. Kie­dy by­łem zwią­za­ny z Cel­tics.

– Wiem.

– W pierw­szej run­dzie za­cią­gu.

– Wiem, pa­nie Arn­ste­in.

– Świet­nie się za­po­wia­da­łeś, My­ron. By­łeś in­te­li­gent­nym gra­czem. Ob­da­rzo­nym nie­zwy­kłą cha­ry­zmą. Mia­łeś wiel­ki ta­lent.

– „Był­bym nie­zły w te kloc­ki”.

Arn­ste­in zmarsz­czył czo­ło w słyn­nym mar­sie, utrwa­lo­nym w cia­gu po­nad pół wie­ku zaj­mo­wa­nia się za­wo­do­wą ko­szy­ków­ką. Mar­sie, któ­ry po­ja­wił się w la­tach czter­dzie­stych, gdy Clip grał w nie­ist­nie­ją­cej już dru­ży­nie Ro­che­ster Roy­als, a stał się sław­ny, kie­dy Arn­ste­in – już w roli tre­ne­ra – do­pro­wa­dził Cel­tów z Bo­sto­nu do wie­lu mi­strzostw w kra­ju. Do le­gen­dy zaś prze­szedł jako jego znak fir­mo­wy, kie­dy jako Clip – pre­zes klu­bu – „wy­ciął” kon­ku­ren­cję (stąd jego przy­do­mek), do­ko­nu­jąc naj­słyn­niej­szych za­ku­pów w bran­ży. Gdy trzy lata temu Arn­ste­in stał się wła­ści­cie­lem więk­szo­ścio­we­go pa­kie­tu ak­cji New Jer­sey Dra­gons, jego mars prze­niósł się wraz z nim do East Ru­the­ford, nie­opo­dal zjaz­du 16 z au­to­stra­dy do New Jer­sey.

– To miał być Bran­do z fil­mu Na nad­brze­żach? – spy­tał szorst­ko.

– Do­bry je­stem, co? Mar­lon jak żywy.

Twarz Cli­pa Arn­ste­ina rap­tem zła­god­nia­ła. Wol­no ski­nął gło­wą, pa­trząc na My­ro­na do­bro­tli­wie, po oj­cow­sku.

– Żar­ta­mi za­głu­szasz ból – rzekł z po­wa­gą. – Ro­zu­miem.

Zna­lazł się psy­cho­log!

– Ma pan do mnie ja­kiś in­te­res, pa­nie Arn­ste­in?

– W li­dze za­wo­do­wej nie ro­ze­gra­łeś ani jed­ne­go me­czu, praw­da, My­ron?

– Prze­cież pan świet­nie wie.

Clip ski­nął gło­wą.

– Pierw­szy mecz przed se­zo­nem. Trze­cia kwar­ta. Zdą­ży­łeś zdo­być osiem­na­ście punk­tów. Nie­źle jak na de­biu­tan­ta. I wte­dy wkro­czył los.

Los przy­brał po­stać wiel­kie­go Bur­ta We­sso­na z Wa­shing­ton Bul­lets. Zde­rze­nie, pie­kiel­ny ból i to ko­niec.

– Strasz­ne – po­wie­dział Clip.

– Mhm.

– Nie mo­głem się po­go­dzić z two­im nie­szczę­ściem. Wiel­ka szko­da.

My­ron zer­k­nął na Ca­lvi­na John­so­na. Stał z za­ło­żo­ny­mi rę­ka­mi, pa­trzył w inną stro­nę, gład­ką czar­ną twarz miał spo­koj­ną jak ta­fla sta­wu.

– Mhm – po­wtó­rzył.

– Dla­te­go chcę ci dać dru­gą szan­sę.

– Słu­cham?

My­ron był pe­wien, że się prze­sły­szał.

– Mamy wa­kat w dru­ży­nie. Chcę z tobą pod­pi­sać kon­trakt.

My­ron spoj­rzał na Cli­pa. Po­tem na Ca­lvi­na John­so­na. Ża­den się nie śmiał.

– Gdzie ona jest? – spy­tał.

– Co?

– Ka­me­ra. Je­stem w ukry­tej ka­me­rze, tak? W pro­gra­mie Eda McMa­ho­na? Uwiel­biam go.

– To nie żart, My­ron.

– Jak to nie, pa­nie Arn­ste­in? Nie gram wy­czy­no­wo od dzie­się­ciu lat. Roz­wa­li­łem so­bie ko­la­no, pa­mię­ta pan?

– Aż za do­brze. Ale to było dzie­sięć lat temu. Wiem, że prze­sze­dłeś peł­ną re­ha­bi­li­ta­cję.

– Wie pan rów­nież, że pró­bo­wa­łem wró­cić do spor­tu. Sie­dem lat temu. Ko­la­no nie wy­trzy­ma­ło.

– Bo się po­śpie­szy­łeś – od­parł Clip. – Po­wie­dzia­łeś, że zno­wu grasz.

– Przy­god­nie w week­en­dy. To nie to samo co gra w NBA.

Clip tyl­ko mach­nął ręką na ten ar­gu­ment.

– Je­steś w for­mie. Chcia­łeś na­wet to za­de­mon­stro­wać.

My­ron zmru­żył oczy, wo­dząc wzro­kiem od Cli­pa do Ca­lvi­na i z po­wro­tem. Z ich min nic nie mógł wy­czy­tać.

– Coś mi mówi, że nie wiem wszyst­kie­go – rzekł.

Clip wresz­cie się uśmiech­nął. Spoj­rzał na Ca­lvi­na John­so­na. Ca­lvin od­po­wie­dział mu wy­mu­szo­nym uśmie­chem.

– Może po­wi­nie­nem wy­ra­zić się… – Clip urwał, szu­ka­jąc sło­wa – ja­śniej.

– Nie za­wa­dzi­ło­by.

– Chcę cię mieć w dru­ży­nie. Nie­waż­ne, czy bę­dziesz grał.

My­ron cze­kał na dal­szy ciąg, ale tam­ci dwaj mil­cze­li.

– Wo­lał­bym jesz­cze ja­śniej – po­wie­dział.

Clip wy­pu­ścił po­wie­trze. Pod­szedł do bar­ku, otwo­rzył małą lo­dów­kę i wy­jął pusz­kę yoo-hoo. Czyż­by trzy­mał jego ulu­bio­ny na­pój cze­ko­la­do­wy? Hmm. A to się przy­go­to­wał.

– Wciąż pi­jesz tę bre­ję?

– Tak – od­parł My­ron.

Clip rzu­cił mu pusz­kę i na­lał z ka­raf­ki do dwóch szkla­nek. Jed­ną po­dał Ca­lvi­no­wi John­so­no­wi i wska­zał fo­te­le przy oszklo­nym oknie z wi­do­kiem na śro­dek bo­iska. Przy­jem­nie. Dużo miej­sca na nogi. Mógł je roz­pro­sto­wać na­wet Ca­lvin, któ­ry miał dwa me­try z ha­kiem. Usie­dli obok sie­bie, z twa­rza­mi zwró­co­ny­mi w jed­nym kie­run­ku, dziw­nie, jak na spo­tka­nie w in­te­re­sach. Kon­tra­hen­ci po­win­ni sie­dzieć na­prze­ciw­ko sie­bie, naj­le­piej przy sto­le lub biur­ku. Oni zaś sie­dzie­li ra­mię w ra­mię, pa­trząc, jak eki­pa mon­te­rów ukła­da par­kiet.

– Zdro­wie – po­wie­dział Clip.

Łyk­nął whi­sky. Ca­lvin John­son nie pod­niósł szklan­ki do ust. My­ron, po­słusz­ny za­le­ce­niu na pusz­ce, po­trzą­snął yoo-hoo.

– O ile się nie mylę, je­steś praw­ni­kiem.

– Tak, człon­kiem pa­le­stry, ale pra­wem zaj­mu­ję się rzad­ko.

– I agen­tem spor­to­wym.

– Tak.

– Nie ufam agen­tom – rzekł Clip.

– Ja rów­nież.

– Więk­szość z nich to krwio­pij­cy, pi­jaw­ki.

– Na­sza bran­ża woli sło­wo po­praw­niej­sze po­li­tycz­nie: pa­so­ży­ty.

Clip Arn­ste­in wy­chy­lił się z fo­te­la i wbił spoj­rze­nie w My­ro­na.

– Skąd mam wie­dzieć, czy mogę ci ufać? – spy­tał.

– Wi­dzi pan tę twarz? – My­ron wska­zał na sie­bie. – Pała uczci­wo­ścią.

Clip nie uśmiech­nął się. Wy­chy­lił się jesz­cze moc­niej.

– To, co te­raz po­wiem, musi po­zo­stać mię­dzy nami.

– Zgo­da.

– Da­jesz sło­wo, że nie wyj­dzie to poza tę lożę?

– Tak.

Clip za­wa­hał się, zer­k­nął na Ca­lvi­na John­so­na, po­pra­wił się w fo­te­lu.

– Znasz oczy­wi­ście Gre­ga Do­wnin­ga – po­wie­dział.

Oczy­wi­ście, że znał. Ra­zem do­ra­sta­li. Od­kąd jako szó­sto­kla­si­ści za­czę­li wy­stę­po­wać w roz­gryw­kach szkol­nej ligi w mie­ście od­le­głym nie­ca­łe dwa­dzie­ścia mil stąd, z miej­sca sta­li się ry­wa­la­mi. Gdy za­czę­li na­ukę w li­ceum, ro­dzi­na Gre­ga prze­nio­sła się do są­sied­niej miej­sco­wo­ści Es­sex Fells, bo jego oj­ciec nie ży­czył so­bie, żeby syn dzie­lił się ko­szy­kar­ską sła­wą z My­ro­nem. Od tej chwi­li ich ry­wa­li­za­cja na­bra­ła ru­mień­ców. W szko­le śred­niej zmie­rzy­li się w ośmiu me­czach, obaj wy­gra­li po czte­ry. Po­tem, jako naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych mło­dych ko­szy­ka­rzy sta­nu New Jer­sey, przy­ję­to ich na uczel­nie, któ­rych sil­ne dru­ży­ny ko­szy­ków­ki od daw­na z sobą ry­wa­li­zo­wa­ły – My­ro­na na Uni­wer­sy­tet Duke’a, Gre­ga na Uni­wer­sy­tet Sta­no­wy Ka­ro­li­ny Pół­noc­nej.

Ich oso­bi­sta ry­wa­li­za­cja roz­go­rza­ła na do­bre.

Na stu­diach obaj tra­fi­li dwu­krot­nie na okład­kę „Sports Il­lu­stra­ted”. Ich dru­ży­ny dwu­krot­nie wy­gra­ły roz­gryw­ki ACC (Kon­fe­ren­cji Wy­brze­ża Atlan­tyc­kie­go), ale My­ron zdo­był aka­de­mic­kie mi­strzo­stwo kra­ju. Obu wy­bra­no do aka­de­mic­kiej dru­ży­ny gwiazd jako naj­lep­szych obroń­ców. Do koń­ca stu­diów za­gra­li prze­ciw so­bie dwa­na­ście razy. Dru­ży­na Uni­wer­sy­te­tu Duke’a wy­gra­ła pod wo­dzą My­ro­na osiem spo­tkań. Pod­czas za­cią­gu do NBA obu za­kwa­li­fi­ko­wa­no w pierw­szej run­dzie.

Ich oso­bi­sta ry­wa­li­za­cja skoń­czy­ła się ka­ta­stro­fą.

Ko­szy­kar­ską ka­rie­rę My­ro­na prze­kre­śli­ło zde­rze­nie z wiel­kim Bur­tem We­sso­nem. Greg Do­wning miał wię­cej szczę­ścia i stał się czo­ło­wym obroń­cą NBA. Pod­czas dzie­się­ciu lat gry w dru­ży­nie New Jer­sey Dra­gons Greg osiem razy był no­mi­no­wa­ny do dru­ży­ny gwiazd. Dwu­krot­nie oka­zał się naj­lep­szy w kwa­li­fi­ka­cji rzu­tów za trzy punk­ty, czte­ro­krot­nie w wy­ko­ny­wa­niu rzu­tów oso­bi­stych i raz w licz­bie asyst. Trzy razy tra­fiał na okład­kę ma­ga­zy­nu „Sports Il­lu­stra­ted” i zdo­był mi­strzo­stwo NBA.

– Znam – po­twier­dził My­ron.

– Czę­sto ze sobą roz­ma­wia­cie? – spy­tał Clip Arn­ste­in.

– Nie.

– Kie­dy roz­ma­wia­li­ście ostat­nio?

– Nie pa­mię­tam.

– W cią­gu kil­ku ubie­głych dni?

– Nie roz­ma­wia­my od dzie­się­ciu lat.

– Ach tak. – Clip zno­wu łyk­nął whi­sky. Ca­lvin nie tknął swo­jej. – Ale sły­sza­łeś o jego kon­tu­zji.

– Coś z kost­ką. Wy­pad­ki cho­dzą po lu­dziach. Za­szył się, żeby się wy­li­zać.

Clip ski­nął gło­wą.

– Tak po­wie­dzie­li­śmy me­diom. Ale praw­da jest inna.

– Aha.

– Greg nie jest kon­tu­zjo­wa­ny. Znik­nął.

– Znik­nął? – spy­tał son­du­ją­co My­ron.

– Tak.

Clip po­cią­gnął łyk. My­ron rów­nież, co nie jest ła­twe w przy­pad­ku yoo-hoo.

– Daw­no? – spy­tał.

– Pięć dni temu.

My­ron spoj­rzał na Ca­lvi­na. Ca­lvin za­cho­wał spo­koj­ną minę, ale taką już miał twarz. Bę­dąc czyn­nym za­wod­ni­kiem, no­sił przy­do­mek „Mro­żon­ka”, bo nig­dy nie zdra­dzał swo­ich uczuć. Jak wi­dać, za­słu­gi­wał na to mia­no.

– Kie­dy mówi pan, że Greg znik­nął… – za­czął My­ron.

– Za­wie­ru­szył się, roz­pły­nął, prze­padł! – prze­rwał mu Clip. – Bez śla­du, ka­mień w wodę! Jak zwał, tak zwał.

– Za­wia­do­mi­li­ście po­li­cję?

– Nie.

– Dla­cze­go?

Clip zno­wu mach­nął ręką.

– Znasz Gre­ga. Nie­kon­wen­cjo­nal­ny gość.

Nie­do­po­wie­dze­nie ty­siąc­le­cia.

– Za­cho­wu­je się nie­ty­po­wo. Nie cier­pi sła­wy. Lubi nie­za­leż­ność. Już nam zni­kał, ale nig­dy tuż przed fi­na­ła­mi.

– No i?

– Miej­my na­dzie­ję, że to tyl­ko jego ko­lej­ny eks­cen­trycz­ny wy­skok – cią­gnął Clip. – Greg rzu­ca jak ma­rze­nie, ale spójrz­my praw­dzie w oczy: chło­pak nie ma wszyst­kich w domu. Wiesz, co robi po me­czach?

My­ron za­prze­czył.

– Jeź­dzi po mie­ście tak­sów­ką. Jeź­dzi po No­wym Jor­ku żół­tą tak­sów­ką! Mówi, że po­zwa­la mu to za­cho­wać więź z sza­rym czło­wie­kiem. Nie po­ja­wia się pu­blicz­nie, nie wy­stę­pu­je w re­kla­mach. Nie udzie­la wy­wia­dów. Nie bie­rze udzia­łu na­wet w im­pre­zach cha­ry­ta­tyw­nych. Ubie­ra się jak po­stać z se­ria­li z lat sie­dem­dzie­sią­tych. Jest wal­nię­ty.

– Wła­śnie za to ko­cha­ją go ki­bi­ce – od­parł My­ron. – I ku­pu­ją bi­le­ty.

– Owszem, ale to jesz­cze bar­dziej umac­nia mnie w prze­ko­na­niu, że za­wia­da­mia­jąc po­li­cję, mo­że­my za­szko­dzić i jemu, i dru­ży­nie. Wy­obra­żasz so­bie, jaki cyrk zro­bi­ły­by z tego me­dia?

– Wiel­ki – przy­znał My­ron.

– Wła­śnie. Przy­pu­ść­my, że Greg prze­by­wa we French Lick lub w po­dob­nym graj­do­le, do któ­re­go jeź­dzi po se­zo­nie na ryby. Chry­ste, w ży­ciu by­śmy się z tego nie wy­ka­ra­ska­li. Z dru­giej stro­ny po­dej­rze­wam, że coś kom­bi­nu­je.

– Kom­bi­nu­je?

– Nie wiem. Tak tyl­ko ga­dam. Ale na pew­no nie chcę skan­da­lu. Nie te­raz. Nie przed fi­na­ła­mi, ro­zu­miesz?

Choć My­ron ro­zu­miał to śred­nio, po­sta­no­wił odło­żyć te­mat na póź­niej.

– Kto jesz­cze o tym wie? – spy­tał.

– Tyl­ko my trzej.

Eki­pa mon­te­rów wto­czy­ła ko­sze. W ma­ga­zy­nie były dwa za­pa­so­we na wy­pa­dek, gdy­by ktoś przy wsa­dzie stłukł ta­bli­cę w drob­ny mak jak Dar­ryl Daw­kins. Ob­słu­ga za­czę­ła roz­sta­wiać do­dat­ko­we sie­dze­nia. W Me­adow­lands, po­dob­nie jak w in­nych ha­lach spor­to­wych, na me­czach ko­szy­ków­ki jest wię­cej miejsc dla wi­dzów niż na me­czach ho­ke­ja – w tym przy­pad­ku o ty­siąc. My­ron łyk­nął yoo-hoo, za­cze­kał, aż spły­nie mu po ję­zy­ku do gar­dła, i za­dał oczy­wi­ste py­ta­nie:

– A jaka jest w tym wszyst­kim moja rola?

Od­dy­cha­ją­cy głę­bo­ko, nie­mal z tru­dem, Clip za­wa­hał się.

– Wiem, że spę­dzi­łeś kil­ka lat w FBI – rzekł wresz­cie. – Wpraw­dzie nie znam szcze­gó­łów. Nie wiem, co tam zwo­jo­wa­łeś, grunt, że masz do­świad­cze­nie. Chce­my, że­byś od­szu­kał Gre­ga. Po ci­chu.

My­ron nie od­po­wie­dział. Jego „taj­na” pra­ca dla FBI była, jak wi­dać, naj­go­rzej strze­żo­ną ta­jem­ni­cą w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Clip łyk­nął whi­sky. Spoj­rzał na peł­ną szklan­kę Ca­lvi­na, zmie­rzył go wzro­kiem. Ca­lvin wresz­cie po­cią­gnął łyk. Clip znów sku­pił się na My­ro­nie.

– Greg się roz­wiódł – cią­gnął. – W za­sa­dzie jest sa­mot­ni­kiem. Jego przy­ja­cie­le… co ja mó­wię, zna­jo­mi to ko­le­dzy z dru­ży­ny. Jego gru­pa wspar­cia, jak wo­lisz. Ro­dzi­na. Je­śli ktoś wie, gdzie się po­dział, je­śli ktoś po­ma­ga mu się ukry­wać, to na pew­no któ­ryś ze Smo­ków. Będę z tobą szcze­ry. Ko­szy­ka­rze to urwa­nie gło­wy. Roz­piesz­czo­ne, ze­psu­te pri­ma­don­ny, któ­re my­ślą, że na­szym ży­cio­wym ce­lem jest słu­że­nie im. Ale łą­czy ich jed­no: wła­dze klu­bu to dla nich wróg. My prze­ciw­ko świa­tu i tym po­dob­ne bzdu­ry. Nie po­wie­dzą praw­dy nam. Nie po­wie­dzą praw­dy dzien­ni­ka­rzom. Z tobą, jako, hm, „pa­so­ży­tem”, też nie po­roz­ma­wia­ją. Co in­ne­go z gra­czem. Tyl­ko tak do nich do­trzesz.

– Mam do­łą­czyć do wa­sze­go ze­spo­łu, żeby zna­leźć Gre­ga?

My­ron do­sły­szał w swo­im gło­sie ura­zę. Nie­za­mie­rzo­ną, ale tam­ci dwaj też ją do­sły­sze­li. Po­czer­wie­niał z za­kło­po­ta­nia.

– Mó­wi­łem szcze­rze. – Clip po­ło­żył rękę na jego ra­mie­niu. – Był­byś świet­nym ko­szy­ka­rzem. Jed­nym z naj­lep­szych.

My­ron po­cią­gnął duży łyk yoo-hoo. Dość szczy­pa­nia się, zde­cy­do­wał.

– Przy­kro mi, pa­nie Arn­ste­in. Ale nie po­mo­gę panu.

– Słu­cham?

Na czo­ło Cli­pa po­wró­cił mars.

– Mam wła­sne ży­cie. Je­stem agen­tem spor­to­wym. Mu­szę dbać o klien­tów. Nie mogę rap­tem rzu­cić tego wszyst­kie­go.

– Do­sta­niesz staw­kę mi­ni­mal­ną. Dwie­ście ty­się­cy do­la­rów mi­nus coś tam. Fi­na­ły już za dwa ty­go­dnie. Do tego cza­su tak czy siak po­zo­sta­niesz w ze­spo­le.

– Skoń­czy­łem z grą w ko­szy­ków­kę. Nie je­stem pry­wat­nym de­tek­ty­wem.

– Mu­si­my od­na­leźć Gre­ga. Może być w nie­bez­pie­czeń­stwie.

– Przy­kro mi, ale nic z tego.

Clip uśmiech­nął się.

– A gdy­bym do­dat­ko­wo osło­dził ci tru­dy?

– Nie.

– Pięć­dzie­siąt ty­się­cy do­la­rów za pod­pis.

– Przy­kro mi.

– Greg może się po­ja­wić choć­by ju­tro, a pie­nią­dze i tak będą two­je. Pięć­dzie­siąt ty­się­cy. Plus udział w zy­skach z me­czów fi­na­ło­wych.

– Nie.

Clip opadł na fo­tel. Wpa­trzył się w szkla­necz­kę, za­nu­rzył pa­lec w whi­sky i za­mie­szał.

– Je­steś agen­tem, po­wia­dasz? – za­gad­nął z głu­pia frant.

– Tak.

– A ja je­stem w do­brych sto­sun­kach z ro­dzi­ca­mi trzech gra­czy, któ­rzy wej­dą do NBA z pierw­sze­go na­bo­ru, wiesz?

– Nie.

– A gdy­bym ci za­gwa­ran­to­wał – rzekł wol­no Clip – że je­den z nich pod­pi­sze z tobą kon­trakt?

My­ron za­mie­nił się w słuch. Kon­trakt z za­wod­ni­kiem z pierw­sze­go na­bo­ru?! Po­sta­rał się – wzo­rem Mro­żon­ki – za­cho­wać chłod­ną minę, ale ser­ce wa­li­ło mu jak mło­tem.

– Ja­kim spo­so­bem? – spy­tał.

– Nie two­je zmar­twie­nie.

– A czy to aby nie jest na ba­kier z ety­ką?

Clip prych­nął szy­der­czo.

– Nie zgry­waj pierw­szej na­iw­nej, My­ron – rzekł. – Pój­dziesz mi na rękę, a Rep­Sport MB do­sta­nie gra­cza z pierw­szej run­dy dra­ftu. Masz to jak w ban­ku. Bez wzglę­du na wy­nik spra­wy z Gre­giem.

Rep­Sport MB. Jego fir­ma. Agen­cja My­ro­na Bo­li­ta­ra, ergo MB. Re­pre­zen­tu­ją­ca spor­tow­ców, ergo Rep­Sport. Ra­zem: Rep­Sport MB. Sam wy­my­ślił tę na­zwę, ale żad­na z wiel­kich firm re­kla­mo­wych nie zło­ży­ła mu do­tych­czas pro­po­zy­cji.

– Sto ty­się­cy za pod­pis – za­pro­po­no­wał.

Clip uśmiech­nął się.

– Po­jęt­ny je­steś – po­chwa­lił.

My­ron wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Sie­dem­dzie­siąt pięć ty­się­cy – oznaj­mił Clip. – Nie ucz ojca dzie­ci ro­bić, bierz i szlus.

Uści­snę­li so­bie dło­nie.

– Mam kil­ka py­tań w spra­wie znik­nię­cia Gre­ga – po­wie­dział My­ron.

Clip pod­parł się na pod­ło­kiet­ni­kach fo­te­la i wstał.

– Na wszyst­kie py­ta­nia od­po­wie ci Ca­lvin. – Wska­zał gło­wą dy­rek­to­ra klu­bu. – Mu­szę iść.

– Kie­dy mam przyjść na tre­ning?

– Na tre­ning? – zdzi­wił się Clip.

– Tak. Kie­dy mam za­cząć?

– Dziś wie­czo­rem jest mecz.

– Dziś wie­czo­rem?

– Oczy­wi­ście.

– Mam się prze­brać do gry?

– Gra­my dziś z moją daw­ną dru­ży­ną, z Cel­ta­mi. Ca­lvin za­dba, że­byś przed me­czem do­stał ko­stium. O szó­stej na kon­fe­ren­cji pra­so­wej ogło­si­my, że pod­pi­sa­łeś kon­trakt. Nie spóź­nij się. – Clip ru­szył do wyj­ścia. – Nie zmie­niaj kra­wa­ta. Po­do­ba mi się.

– Dziś wie­czo­rem? – po­wtó­rzył My­ron, ale Clip już opu­ścił lożę.2

Po jego wyj­ściu Ca­lvin John­son po­zwo­lił so­bie na uśmie­szek.

– Uprze­dza­łem, że bę­dzie dziw­nie – po­wie­dział.

– Bar­dzo dziw­nie – przy­znał My­ron.

– Wy­pi­łeś swój po­żyw­ny cze­ko­la­do­wy na­pój?

– Tak.

My­ron od­sta­wił pusz­kę.

– Chodź­my. Przy­go­tuj­my się do wiel­kie­go de­biu­tu. Ca­lvin John­son no­sił ide­al­nie skro­jo­ny gar­ni­tur od Bra­ci Bro­oks, ide­al­nie za­wią­za­ny kra­wat i ide­al­nie wy­czysz­czo­ne buty. Czar­ny, dwa me­try trzy cen­ty­me­try wzro­stu, szczu­pły, zgrab­ny, pro­por­cjo­nal­nie zbu­do­wa­ny, z moc­no skrę­co­ny­mi, prze­rze­dzo­ny­mi wło­sa­mi nad lśnią­cym, oliw­ko­wym i nie­co po­więk­szo­nym czo­łem, po­ru­szał się płyn­nie, trzy­mał pro­sto. Kie­dy My­ron wstą­pił na Uni­wer­sy­tet Duke’a, Ca­lvin koń­czył Uni­wer­sy­tet Sta­no­wy Ka­ro­li­ny Pół­noc­nej. Miał obec­nie oko­ło trzy­dzie­stu pię­ciu lat, ale wy­glą­dał na star­sze­go. Przez je­de­na­ście se­zo­nów grał z po­wo­dze­niem w za­wo­do­wej li­dze ko­szy­ków­ki. Gdy trzy lata temu za­koń­czył ka­rie­rę, nikt nie wąt­pił, że tra­fi w koń­cu do za­rzą­du klu­bu. Za­czął od sta­no­wi­ska asy­sten­ta co­acha dru­ży­ny, po­tem zo­stał jej kie­row­ni­kiem, a ostat­nio awan­so­wał na wi­ce­pre­ze­sa i dy­rek­to­ra klu­bu New Jer­sey Dra­gons. Ale były to je­dy­nie ty­tu­ły, wszyst­kim bo­wiem za­rzą­dzał Clip. Miał na swo­je ski­nie­nie dy­rek­to­rów, wi­ce­pre­ze­sów, kie­row­ni­ka dru­ży­ny, tre­ne­rów, a na­wet co­achów.

– Ufam, że so­bie po­ra­dzisz – do­dał Ca­lvin.

– Dla­cze­go miał­bym so­bie nie po­ra­dzić?

Ca­lvin wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Gra­łem prze­ciw­ko to­bie – od­parł.

– No i?

– Nie znam bar­dziej za­cię­te­go gra­cza od cie­bie. Dla wy­gra­nej by­łeś go­tów uzie­mić ry­wa­la. A te­raz przyj­dzie ci grzać ławę. Co ty na to?

– Dam so­bie radę.

– A jak­że.

– Z wie­kiem zmię­kłem.

– Aku­rat.

Ca­lvin po­krę­cił gło­wą.

– Nie?

– Wy­da­je ci się, że zmię­kłeś. Może na­wet wy­da­je ci się, że skoń­czy­łeś z ko­szy­ków­ką.

– Skoń­czy­łem.

Ca­lvin przy­sta­nął, uśmiech­nął się i roz­ło­żył ręce.

– Ja­sne. Spójrz na sie­bie. Je­steś wzo­rem by­łe­go spor­tow­ca. Pięk­nym przy­kła­dem dla in­nych. Two­ja ka­rie­ra le­gła w gru­zach, ale się nie za­ła­ma­łeś, pod­ją­łeś wal­kę. Wró­ci­łeś na uczel­nię, i to na pra­wo w Ha­rvar­dzie! Za­ło­ży­łeś wła­sną fir­mę, roz­wi­ja­ją­cą się agen­cję spor­to­wą. Nadal cho­dzisz z tą pi­sar­ką?

– Tak – od­parł My­ron, ale co do Jes­si­ki nig­dy nie był pe­wien, czy na­praw­dę są ra­zem.

– Zdo­by­łeś wy­kształ­ce­nie, masz pra­cę, pięk­ną dziew­czy­nę. Z wierz­chu je­steś szczę­śli­wy, do­brze usta­wio­ny w ży­ciu.

– Od spodu rów­nież.

Ca­lvin po­krę­cił gło­wą.

– Wąt­pię – od­parł.

Świat pe­łen był psy­cho­lo­gów.

– Czy­ja się pro­si­łem o przy­ję­cie do ze­spo­łu? – spy­tał My­ron.

– Nie, ale nie za bar­dzo się też wzbra­nia­łeś, z wy­jąt­kiem pod­bi­cia ceny.

– Je­stem agen­tem. Tym się zaj­mu­ję… pod­bi­ja­niem cen.

Ca­lvin przy­sta­nął i wpa­trzył się w My­ro­na.

– Na­praw­dę są­dzisz, że aby od­na­leźć Gre­ga, mu­sisz być w dru­ży­nie?

– Tak są­dzi Clip.

– Clip to wspa­nia­ły gość, ale czę­sto dzia­ła z ukry­tych po­bu­dek – od­parł Ca­lvin.

– Na przy­kład ja­kich?

Ca­lvin nie od­po­wie­dział. Ru­szył da­lej.

Przy win­dzie na­ci­snął gu­zik. Drzwi roz­su­nę­ły się na­tych­miast, wsie­dli i ru­szy­li w dół.

– Spójrz mi w oczy i po­wiedz, że nig­dy nie my­śla­łeś o po­wro­cie do gry – rzekł Ca­lvin.

– A kto o tym nie my­śli? – od­pa­ro­wał My­ron.

– Pew­nie, tyl­ko nie mów, że na tym po­prze­sta­łeś. Że nig­dy ci się nie śni­ło, nie ma­rzy­łeś o co­me­bac­ku. Że na­wet te­raz, gdy oglą­dasz w te­le­wi­zji mecz, nie skrę­ca cię z żalu, że nie grasz. Nie mów, że nie oglą­dasz Gre­ga i nie my­ślisz o uwiel­bie­niu tłu­mów i sła­wie. Że nig­dy nie mó­wisz so­bie, i słusz­nie, „By­łem lep­szy od nie­go”. Greg to świet­ny ko­szy­karz. Z pierw­szej dzie­siąt­ki w li­dze. Ale ty, My­ron, by­łeś lep­szy. Obaj to wie­my.

– Daw­no temu – od­parł My­ron.

– Owszem.

Ca­lvin uśmiech­nął się.

– Do cze­go zmie­rzasz?

– Je­steś tu, żeby od­szu­kać Gre­ga. Kie­dy się znaj­dzie, odej­dziesz. Prze­sta­niesz być no­win­ką. Clip oświad­czy, że dał ci szan­sę, ale nie spro­sta­łeś za­da­niu. I po­zo­sta­nie do­brym fa­ce­tem, któ­ry ma do­brą pra­sę.

– Do­brą pra­sę – po­wtó­rzył My­ron, przy­po­mi­na­jąc so­bie o ry­chłej kon­fe­ren­cji pra­so­wej. – Czy to jed­na z jego ukry­tych po­bu­dek?

Ca­lvin wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie­waż­ne. Mu­sisz zro­zu­mieć, że nie masz szan­sy. Je­że­li wej­dziesz do gry, to wy­łącz­nie z głę­bo­kiej re­zer­wy, w co zresz­tą wąt­pię, bo rzad­ko wy­gry­wa­my albo prze­gry­wa­my dużą róż­ni­cą punk­tów. A je­że­li na­wet za­grasz, je­że­li na­wet za­bły­śniesz, to, jak obaj wie­my, tyl­ko przy prze­są­dzo­nym wy­ni­ku. Ale ty nie za­grasz do­brze, bo je­steś zbyt za­wzię­ty. Żeby dać z sie­bie wszyst­ko, po­trze­bu­jesz ry­wa­li­za­cji, prze­świad­cze­nia, że od cie­bie za­le­ży wy­nik me­czu.

– Ro­zu­miem – od­parł My­ron.

– Spo­dzie­wam się, przy­ja­cie­lu. – Ca­lvin spoj­rzał na oświe­tlo­ne cy­fer­ki. Za­mi­go­ta­ły w jego piw­nych oczach. – Ma­rze­nia nie umie­ra­ją. Już my­ślisz, że są mar­twe, a one tyl­ko za­pa­dły w sen zi­mo­wy jak wiel­ki sta­ry niedź­wiedź.

A gdy ta­kie ma­rze­nie drze­mie dłuż­szy czas, niedź­wiedź bu­dzi się głod­ny i zły.

– Po­wi­nie­neś pi­sać tek­sty pio­se­nek co­un­try.

Ca­lvin po­krę­cił gło­wą.

– Po­trak­tuj to jako życz­li­wą radę – rzekł.

– Wiel­kie dzię­ki. Po­wiesz mi, co wiesz o znik­nię­ciu Gre­ga?

Win­da się za­trzy­ma­ła. Ca­lvin wy­szedł pierw­szy.

– Nie­wie­le mam do po­wie­dze­nia – od­parł. – Gra­li­śmy z Si­xers w Fi­la­del­fii. Po me­czu Greg wsiadł ze wszyst­ki­mi do au­to­ka­ru, a po po­wro­cie ra­zem z in­ny­mi wy­siadł. Ostat­ni raz wi­dzia­no go, jak od­je­chał swo­im sa­mo­cho­dem. Ko­niec.

– Jak wte­dy wy­padł?

– Do­sko­na­le. Z Fi­la­del­fią za­grał do­bry mecz. Zdo­był dwa­dzie­ścia sie­dem punk­tów.

– W ja­kim był hu­mo­rze?

– Nie za­uwa­ży­łem ni­cze­go spe­cjal­ne­go – od­parł Ca­lvin po chwi­li.

– W jego ży­ciu dzie­je się coś no­we­go?

– No­we­go?

– Ja­kieś zmia­ny, te rze­czy.

– A owszem, roz­wód. Pa­skud­ny. Po­noć Emi­ly umie zajść za skó­rę.

Ca­lvin znów się za­trzy­mał i uśmiech­nął do My­ro­na jak kot z Che­shi­re. My­ron przy­sta­nął, lecz nie od­wza­jem­nił uśmie­chu.

– Do cze­goś pi­jesz, Mro­żon­ka? – spy­tał.

Ca­lvin uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej.

– Czy ty i Emi­ly nie by­li­ście kie­dyś parą? – za­czął ogród­kiem.

– Wie­ki temu.

– Stu­denc­ka mi­łość, jak pa­mię­tam.

– Po­wie­dzia­łem już, wie­ki temu.

– Z ko­bie­ta­mi też ci szło le­piej niż Gre­go­wi, co?

Ca­lvin ru­szył. My­ron zi­gno­ro­wał jego uwa­gę.

– Czy Clip wie o mo­jej „prze­szło­ści” z Emi­ly? – za­py­tał.

– Jest bar­dzo skru­pu­lat­ny.

– To dla­te­go mnie wy­bra­li­ście.

– Wzię­li­śmy to pod uwa­gę, choć prze­są­dzi­ło co in­ne­go.

– Nie?

– Greg nie­na­wi­dzi Emi­ly. Nig­dy jej nie ufał. Ale od­kąd za­czę­li wal­czyć o pra­wo do opie­ki nad dzieć­mi, bar­dzo się zmie­nił.

– To zna­czy?

– Po pierw­sze, pod­pi­sał kon­trakt re­kla­mo­wy z For­te.

– Greg? – spy­tał za­sko­czo­ny My­ron. – Pod­pi­sał kon­trakt re­kla­mo­wy?

– W wiel­kiej ta­jem­ni­cy. Mają to ogło­sić pod ko­niec tego mie­sią­ca, tuż przed fi­na­ła­mi.

My­ron gwizd­nął.

– Na pew­no za­pła­ci­li mu jak za zbo­że.

– Jak za kil­ka zbóż. Po­dob­no po­nad dzie­sięć mi­lio­nów rocz­nie.

– Cał­kiem moż­li­we. Sław­ny gracz, któ­ry przez po­nad dzie­sięć lat nie chciał nic re­kla­mo­wać, to ma­gnes, któ­re­mu nie moż­na się oprzeć. For­te ma suk­ce­sy w sprze­da­ży bu­tów do bie­gów i do te­ni­sa, ale w świe­cie ko­szy­ków­ki jest fir­mą pra­wie nie­zna­ną. Greg ich z miej­sca uwia­ry­god­ni.

– Zga­dza się – po­twier­dził Ca­lvin.

– Nie do­my­ślasz się, dla­cze­go po tylu la­tach rap­tem zmie­nił zda­nie?

Ca­lvin wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Może zdał so­bie spra­wę, że się sta­rze­je, i po­sta­no­wił za­ro­bić. Może to wpływ roz­wo­du. A może upadł na gło­wę i mu od­bi­ło.

– Gdzie miesz­kał po roz­wo­dzie?

– W swo­im domu w Rid­ge­wo­od. W po­wie­cie Ber­gen.

My­ron do­brze znał tę miej­sco­wość. Po­pro­sił Ca­lvi­na o ad­res.

– A co z Emi­ly? – za­in­te­re­so­wał się. – Gdzie się za­trzy­ma­ła?

– Miesz­ka z dzieć­mi u mat­ki. Zda­je się, we Fran­klin La­kes, gdzieś tam.

– Spraw­dza­li­ście już coś? Dom, kar­ty kre­dy­to­we Gre­ga, jego kon­ta ban­ko­we?

Ca­lvin po­krę­cił gło­wą.

– Zda­niem Cli­pa, to za gru­ba spra­wa, by po­wie­rzyć ją de­tek­ty­wom. Dla­te­go za­dzwo­nił do cie­bie. Prze­jeż­dża­łem kil­ka razy koło domu Do­wnin­ga, raz za­pu­ka­łem do drzwi. Na pod­jeź­dzie i w ga­ra­żu ani śla­du sa­mo­cho­du. Żad­nych świa­teł.

– Ale do środ­ka nie we­szli­ście?

– Nie.

– Czy­li że mógł się po­śli­znąć w wan­nie i wy­rżnąć gło­wą w kra­wędź.

Ca­lvin utkwił wzrok w My­ro­na.

– Po­wie­dzia­łem: żad­nych świa­teł. My­ślisz, że ką­pał się po ciem­ku?

– Masz ra­cję.

– By­strzak z cie­bie.

– Wol­no się roz­krę­cam.

Do­tar­li do ma­ga­zy­nu.

– Za­cze­kaj tu – rzekł Ca­lvin.

My­ron wy­jął te­le­fon ko­mór­ko­wy.

– Mogę za­dzwo­nić? – spy­tał.

– Dzwoń.

Ca­lvin znik­nął za drzwia­mi. My­ron włą­czył ko­mór­kę i wy­brał nu­mer. Po dru­gim sy­gna­le ode­zwa­ła się Jes­si­ca.

– Halo?

– Mu­szę od­wo­łać dzi­siej­szą ko­la­cję – po­wie­dział.

– Le­piej, żeby to był waż­ny po­wód – od­par­ła.

– Bar­dzo waż­ny. Za­gram za­wo­do­wo w ko­szy­ków­kę w ze­spo­le New Jer­sey Dra­gons.

– To miło. Po­wo­dze­nia, ko­cha­nie.

– Mó­wię se­rio. Gram w Smo­kach. Cho­ciaż „gram” nie jest do­brym sło­wem. Ści­ślej, będę od­ci­skał so­bie ty­łek, grze­jąc u nich ławę.

– Na­praw­dę?

– Tak, to dłu­ga hi­sto­ria, ale wła­śnie zo­sta­łem za­wo­do­wym ko­szy­ka­rzem.

– Z za­wo­do­wym jesz­cze nie fi­glo­wa­łam – od­par­ła po chwi­li. – Będę jak Ma­don­na.

– Jak dzie­wi­ca.

– Jej­ku. Co za sta­ro­świec­ka alu­zja!

– A cze­go się spo­dzie­wa­łaś? Je­stem fa­ciem z lat osiem­dzie­sią­tych.

– A czy fa­cio z lat osiem­dzie­sią­tych po­wie mi, co jest gra­ne?

– Nie te­raz. Wie­czo­rem. Po me­czu. W okien­ku zo­sta­wię ci bi­let.

Zza drzwi wyj­rzał Ca­lvin.

– Ile masz w pa­sie? Osiem­dzie­siąt sześć? – spy­tał.

– Dzie­więć­dzie­siąt dwa. Może dzie­więć­dzie­siąt czte­ry.

Ca­lvin ski­nął gło­wą i cof­nął się do środ­ka. My­ron za­dzwo­nił na pry­wat­ny nu­mer Wind­so­ra Hor­ne’a Loc­kwo­oda Trze­cie­go, pre­ze­sa pre­sti­żo­wej fir­my in­we­sty­cyj­nej Lock-Hor­ne Se­cu­ri­ties na środ­ko­wym Man­hat­ta­nie. Win ode­brał te­le­fon po trze­cim sy­gna­le.

– Wy­słów się – po­wie­dział.

– Wy­słów? – My­ron po­krę­cił gło­wą.

– Po­wie­dzia­łem „wy­słów”, a nie „po­wtórz”.

– Mamy spra­wę.

– Hu­ur­raa! – od­parł Win, prze­cią­ga­jąc sa­mo­gło­ski jak na wiel­mo­żę z za­chod­niej Fi­la­del­fii przy­sta­ło. – Je­stem ocza­ro­wa­ny. Wnie­bo­wzię­ty. Ale za­nim po­si­kam się z ra­do­ści, za­dam ci jed­no py­ta­nie.

– Wal.

– Czy za­ją­łeś się tą spra­wą jak zwy­kle z po­bu­dek do­bro­czyn­nych?

– Si­kaj śmia­ło. Od­po­wiedź brzmi: nie.

– Co ja sły­szę?! Więc to nie jest ko­lej­na mo­ral­na kru­cja­ta dziel­ne­go My­ro­na?

– Nie tym ra­zem.

– Boże w nie­bie­siech, mów.

– Za­gi­nął Greg Do­wning. Mamy go zna­leźć.

– A za na­sze usłu­gi do­sta­nie­my…

– Co naj­mniej sie­dem­dzie­siąt ty­się­cy plus klien­ta, któ­re­go Smo­ki wy­bra­ły w pierw­szej run­dzie na­bo­ru.

Nad­szedł czas, by po­in­for­mo­wać Wina o przej­ścio­wej zmia­nie za­wo­du.

– No, no – rzekł ra­do­śnie Win. – Po­wiedz, pro­szę, od cze­go za­cznie­my.

My­ron po­dał mu ad­res domu Gre­ga w Rid­ge­wo­od.

– Spo­tkaj­my się tam za dwie go­dzi­ny.

– We­zmę bat­mo­bil – od­parł Win i roz­łą­czył się. Wró­cił Ca­lvin z fio­le­to­wo­nie­bie­skim stro­jem Smo­ków w ręku.

– Przy­mierz – po­wie­dział.

My­ron nie od razu wziął ko­stium. Kie­dy na nie­go pa­trzył, ści­snę­ło go w żo­łąd­ku.

– Nu­mer trzy­dzie­sty czwar­ty? – spy­tał ci­cho.

– Tak. Twój daw­ny nu­mer z Duke’a. Pa­mię­ta­łem… No, przy­mierz – za­chę­cił Ca­lvin mil­czą­ce­go My­ro­na.

My­ron po­czuł, że coś zbie­ra mu się w oku. Po­trzą­snął gło­wą.

– Nie mu­szę – rzekł. – Na pew­no bę­dzie pa­so­wał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: