Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez wytchnienia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bez wytchnienia - ebook

Dylan Sanders na przyjęciu weselnym swojego brata, odbywającym się w górskim kurorcie, niespodziewanie spotyka kobietę, z którą przeżył niedawno łóżkową przygodę. Ulegając namowom, wybiera się z nią na przechadzkę… i budzi się w lesie otumaniony i zdezorientowany. Nazajutrz okazuje się, że dawna kochanka zniknęła, a on jest oskarżony o morderstwo. Pomóc mu może tylko piękna, lecz nieco dziwna Catherine, która poznał, gdy usiłował pomóc bratu odnaleźć zaginioną córkę.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7551-494-0
Rozmiar pliku: 879 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Bardzo dziękuję moim kompankom od burzy mózgów, które zawsze gotowe były zjeść ze mną lunch, wypić czekoladę, wpaść do Starbucksa i stale miały jakieś nowe, ciekawe pomysły rozwoju akcji: Candice Hern, Tracy Grant, Monice McCarty, Jami Alden, Belli Andre, Anne Mallory, Kate Moore, Barbarze McMahon, Lynn Hanna i Dianie Dempsey. Dziękuję też moim cudownym agentkom, Andrei Cirillo i Annelise Robey, oraz wszystkim z agencji Jane Rotrosen, którzy pomagali mi we wszelkich dużych i drobnych sprawach. Dziękuję Ellen Edwards i NAL za wspaniałą pracę przy edytowaniu i wydawaniu moich książek. I w końcu kieruję podziękowania do Fog City Divas i najciekawszego bloga w Internecie, pod adresem www.fogcitydivas.com. Więcej informacji o moich książkach znajdziecie, zaglądając na stronę www.barbarafreethy.com.Wstęp

Park Golden Gate, San Francisco

Zaraz umrze. Ta przerażająca myśl sprawiła, że się potknęła, a jej wysoki obcas utknął w szparze chodnika. Poleciała do przodu, ratując się przed upadkiem rękami. Drobne grudki cementu wbiły się w jej dłonie i kolana. Przez chwilę miała ochotę się poddać. Była taka przemarznięta, taka zmęczona. Gdyby jednak teraz się zatrzymała, dopadłby ją. I nie byłoby żadnego jutra, żadnej nowej szansy.

Zmusiła się, żeby się podnieść, ściągnęła buty z połamanymi obcasami i skierowała się w głąb parku. Czuła pod stopami mokrą trawę. Lepka mgła powlokła wszystko wokół wilgocią. Pod wpływem nocnej mgiełki i ściekających po policzkach łez włosy wokół jej twarzy skręciły się w loki.

Nie należała do osób płaczących z byle powodu, ale to było ponad jej siły. Nigdy jeszcze nie czuła się taka samotna i w takim śmiertelnym niebezpieczeństwie. Podążał za nią wszędzie tam, gdzie tylko się skierowała. Nie mogła uciec. W jaki sposób umiał ją odnaleźć?

Nawet teraz słyszała za sobą kroki, trzask gałęzi, odgłosy przejeżdżającego w oddali samochodu. Czy to był on?

Pewnie powinna była trzymać się ulicy, ale myślała, że wysokie drzewa i gęste krzaki w parku dostarczą jej schronienia, miejsca do ukrycia się. Teraz uświadomiła sobie, jak opuszczone było to miejsce nocą. Żadnych budek telefonicznych, żadnych ludzi ani sklepików, gdzie mogłaby wbiec. Była zdana wyłącznie na siebie.

Wzdrygnęła się ze strachu i zatrzymała gwałtownie na widok mrocznej postaci, która wyłoniła się z zarośli. Serce waliło jej jak oszalałe. Mężczyzna zbliżał się do niej, wyciągając rękę. Miał stare, podarte ubranie i zarośniętą gęstą brodą twarz. Na głowie miał czapkę bejsbolową i przerzucony przez ramię plecak. Najpewniej był jednym z bezdomnych, którzy nocą koczowali w parku. A może nie…

– Hej, ślicznotko, daj mi buziaka – zabełkotał pijackim głosem.

– Zostaw mnie.

Podniosła rękę, żeby go powstrzymać, ale nie przestawał podążać w jej stronę.

– Ja tylko chcę się zaprzyjaźnić. No chodź, skarbie.

Odwróciła się i pobiegła w przeciwną stronę, najszybciej, jak umiała. Słyszała, jak za nią wołał. Nie wiedziała, czy ruszył jej śladem, czy nie, ale była zbyt przerażona, żeby się obejrzeć. Zbiegła z chodnika w głąb parku w poszukiwaniu kącika, gdzie mogłaby się ukryć. Złapała ją kolka. Czuła, że ma przemoknięte stopy. Rozpaczliwie potrzebowała jakiegoś schronienia. Nie zatrzymywała się, chociaż gałęzie drapały ją po twarzy i nagich ramionach. W gęstwinie krzaków było tak ciemno, że ledwie widziała własne nogi. Wysokie drzewa i mgła całkowicie przesłaniały księżyc.

Na szczęście w chwili, gdy wbiegła na wyrosły nagle przed nią na kilka pięter mur, miała wyciągniętą przed sobą rękę. Musiała wpaść na boczną ścianę jednego z parkowych budynków. Zatrzymała się, złapała oddech i zaczęła nasłuchiwać. Nie słyszała niczego poza własnym przerywanym oddechem. Może była bezpieczna, chociaż na chwilę.

Oparła się plecami o zimny cement i zaczęła się zastanawiać nad dalszymi posunięciami. Ale nie wiedziała, co robić, jak uciekać. Wyczerpała wszelkie możliwości.

Jak do tego doszło, że uciekała, próbując ratować życie, zupełnie sama? To nie tak miało być. To wszystko wina Dylana. To on wpakował ją w to wszystko, a teraz gdzie był, do cholery?

Nie mogła liczyć na to, że ją uratuje. Sama musiała znaleźć wyjście z tej sytuacji. Nie mogła pozwolić, żeby wszystko się tak skończyło. Wcześniej już walczyła o życie i wygrała. Teraz też jej się uda.

Serce przestało jej bić, gdy usłyszała trzask łamiącej się w pobliżu gałęzi. Nocną ciszę przeszył bezczelny, męski gwizd. Ten, kto nadchodził, nie przejmował się tym, czy go słyszała, czy też nie. Rosnące przed nią krzaki powoli się rozchyliły. Ogarnęła ją fala przerażenia. Nie miała gdzie uciekać.Rozdział 1

Dwa dni wcześniej – nad jeziorem Tahoe

w Nevadzie

Dylan Sanders wziął od barmana kieliszek whisky, rozkoszując się pieczeniem w gardle, gdy przełykał trunek. Opróżniwszy pierwszy, natychmiast poprosił o następny. Nie lubił ślubów i zwykle unikał ich jak ognia. Jednak tego ślubu nie mógł opuścić, był bowiem na nim drużbą. Szczęśliwie zakończył swoje oficjalne obowiązki. Musiał przetrwać jeszcze tylko godzinę, aby móc się stąd zmyć.

Patrząc przez pokój, obserwował pierwszy wspólny taniec swojego brata Jake’a i jego żony, Sarah, na tarasie Woodlake Mountain Lodge. W blasku świec, na tle czerwono-fioletowego nieba po zachodzie słońca wyglądali na ogromnie szczęśliwych, jakby miniony rok nie przetestował ich miłości w każdy możliwy sposób. Ale przetrzymali trudne chwile i od tego momentu czekało ich gładkie życie. Taką przynajmniej miał nadzieję. Uśmiechnął się, widząc, jak jedna z przyjaciółek Sarah przyprowadziła na parkiet jego bratanicę Caitlyn. Półtoraroczny, jasnowłosy aniołek Jake’a był hitem uroczystości. Dziewczynka jak zwykle chciała we wszystkim brać udział. Jake chwycił córeczkę na ręce i tańczyli dalej we trójkę, jak prawdziwa rodzina.

Dylan wychylił następny kieliszek, odpychając od siebie groteskową myśl, iż być może zazdrości im szczęścia. Kochał swojego brata, ale wcale nie tęsknił do własnego ślubu i założenia rodziny. Dorastał w rozbitym domu i nie zamierzał sam powtarzać tego doświadczenia. Ale miał nadzieję, że Jake’owi i Sarah się powiedzie, że nie przydarzy im się rozwód i że nigdy nie przestaną się kochać, tak jak to się stało w przypadku ich rodziców.

Chłodny wieczorny powiew wdarł się przez otwarte drzwi na patio. Dylan poczuł, że włoski na przedramionach stają mu dęba. Ale to nie wiatr przyprawił go o gęsią skórkę, tylko piękna rudowłosa kobieta, która przysiadła obok niego na barowym stołku.

– Pijesz za szczęście brata czy z żalu za utratą kolejnego kawalera? – zapytała Catherine Hilliard.

Dylan odstawił kieliszek na blat baru. W porównaniu z tym, jak wyglądała dwa miesiące temu, kiedy pomogła mu odnaleźć Sarah, Catherine prezentowała się o niebo lepiej. Dziś na jej ubraniu nie było plam po farbie, a na bose stopy założyła sandały na wysokich obcasach. Miała na sobie cudowną, seksowną czarną sukienkę wiązaną na karku, z głębokim dekoltem eksponującym jej piękny biust. Podobały mu się piegi na dekolcie. Poczuł nagłą chęć sprawdzenia, czy ma nimi usiane całe ciało.

Rozluźnił krawat, czując ucisk w klatce piersiowej pod wpływem nieprzyzwoitych myśli, które napłynęły mu do głowy. Jako bliska przyjaciółka jego nowej bratowej Catherine stanowiła dla niego owoc zakazany, a na dodatek uważał ją za mocno zwariowaną z tą jej pasją do malowania okropnych obrazów i uważaniem się za medium. Jednak pomimo pewnej ekscentryczności Catherine była osobą o wielkim sercu, niezwykle lojalną wobec przyjaciół. I to go w niej pociągało.

– Hop, hop, gapisz się na mnie – znacząco powiedziała Catherine.

– Wyglądasz zachwycająco – odparł, nie potrafiąc powstrzymać tych słów.

Uśmiechnęła się do niego.

– To dobry początek rozmowy. Ślub był piękny, nie sądzisz? Jake i Sarah stanowią udaną parę. Myślę, że mają szansę.

– Szansę? To dopiero entuzjastyczne podsumowanie – rzucił sucho, słysząc w jej głosie tę samą cyniczną nutę, która rozbrzmiewała w jego głowie.

Catherine wzruszyła ramionami.

– To co porabiałaś ostatnio? Dużo malowałaś?

– Każdej nocy. Namalowałam nawet ciebie. To było prawdziwe wyzwanie.

Uniósł brwi.

– Żartujesz? I chcę to zobaczyć.

Uśmiechnęła się szerzej.

– Może ci pokażę pewnego dnia.

– Rzadko bywam na wybrzeżu.

Catherine mieszkała w San Luis Obispo, które dzieliły od jego mieszkania w San Francisco trzy godziny jazdy. Niezła strefa buforowa. Musiał przyznać, że w czasie ostatnich sześciu tygodni pomyślał o niej nieraz, ale na szczęście był zajęty swoją pracą dziennikarza śledczego KTSF Television News w San Francisco.

Catherine wzięła od barmana kieliszek szampana.

– Przywiozłam obraz ze sobą. Chciałabym jeszcze trochę nad nim popracować. Przez parę dni zostanę jeszcze tu w ośrodku. Pomyślałam sobie, że skoro ślub jest w piątek, dobrze mi zrobi wypoczynek przez weekend w lesie.

– Kto się opiekuje twoją menażerią? – zapytał. – Nie wyobrażam sobie, żebyś zostawiła swoje zwierzęta.

Catherine mieszkała z dwoma kotami, dwoma psami i bardzo męczącym gadającym ptakiem. W pewnym sensie zazdrościł jej tego małego zoo. Nigdy jako dziecku nie pozwolono mu mieć żadnego zwierzęcia i kiedy widział Catherine z dwoma golden retrieverami na plaży za jej domem, czuł, że coś go w życiu ominęło. Naturalnie ominęło go jeszcze wiele innych rzeczy. Brak zwierzęcia był jego najmniejszym zmartwieniem.

– W czasie mojej nieobecności opiekuje się nimi moja sąsiadka Lois. Brakuje mi ich, ale od dawna nigdzie nie wyjeżdżałam, a góry są takie piękne. No i jezioro… Ma w sobie taki spokój, głębię i tajemniczość, które do mnie przemawiają. Chciałabym tym wszystkim nasiąknąć w ciągu paru dni.

Dylan nie postrzegał jeziora w taki sposób jak ona, ale zawsze lubił Tahoe. Przez lata on i Jake przyjeżdżali nad jezioro z przyjaciółmi albo z kimś z rodziny, aby uciec od przytłaczającej obecności ojca, który na szczęście nigdy nie opuszczał miasta. Dylana nie dziwiło, że Jake chciał tutaj wziąć ślub. To było dobre miejsce na początek nowego życia. Ale Jake i Sarah nie zatrzymywali się tu na dłużej. Jeszcze dziś lecieli w podróż poślubną na Hawaje.

– A ty? – zapytała Catherine, przerywając jego rozmyślania. – Zostajesz na weekend?

– Wyjeżdżam rano.

– Jesteś pewien?

Zmrużył oczy.

– Co ma znaczyć to pytanie?

Spojrzenie jej ciemnoniebieskich oczu stało się tajemnicze.

– Pamiętasz, co ci powiedziałam o dwóch kobietach wkraczających w twoje życie, jednej niosącej niebezpieczeństwo, a drugiej przynoszącej ocalenie? Wydaje mi się, że to się zaczyna tutaj.

– Co się tu zaczyna? – zaczął dopytywać, ale szybko się wycofał. – Wiesz co? Nie chcę wiedzieć. Nie wierzę w twoje wizje. Przykro mi, ale tak po prostu jest.

– Rozumiem – odpowiedziała, podnosząc kieliszek do ust.

Nie podobało mu się jej spojrzenie. Przykazał sobie, żeby zapomnieć, co mu powiedziała. Po prostu próbowała go zaintrygować.

Ktoś zajął miejsce po jego drugiej stronie. Znajomy zapach perfum kazał mu obrócić głowę. Siedząca obok brunetka obdarzyła go szerokim uśmiechem. Do diabła, miał kłopot.

Catherine pochyliła się ku niemu i szepnęła mu do ucha:

– Uważaj, Dylan. To jedna z nich.

– A ta druga? – zapytał, gdy wstawała, żeby odejść. Catherine nie odpowiedziała. Miał wrażenie, że i tak znał odpowiedź. Ale nie miało to znaczenia. Nie pozwoli na to, żeby jej zwariowane słowa go przestraszyły. Życie układało mu się wspaniale i nie miał zamiaru godzić się z tym, żeby coś albo ktoś to zmieniał.

– Dylan, musimy porozmawiać.

Dylan odwrócił głowę i spojrzał prosto w błyszczące brązowe oczy Eriki Layton, kobiety, której nigdy więcej nie spodziewał się zobaczyć. Sześć tygodni wcześniej spędzili razem noc, dość mocno zakrapianą alkoholem, o której wolałby zapomnieć. Zwykle nie sypiał ze swoimi informatorami i nie powinien przespać się z Ericą, ale nocna impreza jakoś doprowadziła do tego, że wylądował z nią w łóżku. A teraz siedziała tutaj z miną wyrażającą oczekiwanie. Nie wróżyło to nic dobrego i nie trzeba było jasnowidza, żeby o tym wiedzieć.

Erica podała mu kieliszek szampana.

– Co to jest? – zapytał.

– Świętujemy ślub twojego brata. Na zdrowie. – Erica stuknęła się z nim kieliszkiem.

Niechętnie upił łyk.

– Co tu robisz? Nie było cię na liście gości.

– Wydzwaniałam do ciebie od dwóch tygodni, ale nie odpowiedziałeś na moje telefony – poskarżyła się.

– Byłem zajęty.

– Nie byłeś taki zajęty, kiedy potrzebowałeś mojej pomocy.

Słysząc w jej głosie ostrą nutę, westchnął.

– Erico, doceniam całą twoją pomoc, ale jeśli oczekiwałaś czegoś więcej, to nic z tego.

Był zdumiony, że w ogóle musi jej to mówić. Wspólnie spędzona noc niewątpliwie usatysfakcjonowała ich oboje, ale z pewnością nie była początkiem żadnego związku. I Erica to rozumiała. Mógłby przysiąc, że rozumiała. Nigdy nie zadawał się z kobietami, które nie znały reguł.

Erica zmarszczyła czoło i jej twarz z pięknej i eleganckiej stała się ostra i napięta. Zaniepokoił go dziki blask jej oczu. O co jej chodziło?

– Musimy porozmawiać – powtórzyła.

Na te słowa ścisnęło go w dołku. Pospieszna analiza uświadomiła mu, że kiedy kobieta, z którą sześć tygodni wcześniej spędziło się noc, nagle chciała porozmawiać, z dużym prawdopodobieństwem chodziło o dziecko. Ale się zabezpieczyli. Głupio zrobił, idąc z nią do łóżka, ale nie był kompletnie nieostrożny. Jednak jego mała bratanica Caitlyn stanowiła najlepszy dowód na to, że prezerwatywy nie zawsze spełniają swoje zadanie. Przełknął kolejny łyk szampana.

Nie chciał teraz przeprowadzać tej rozmowy. Jego kariera zawodowa rozwijała się świetnie. Właśnie rozpracował jedną z największych afer w swoim życiu. Był na najlepszej drodze do odniesienia prawdziwego sukcesu zawodowego. Wszystko toczyło się zgodnie z planem. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, była komplikacja w postaci dziecka. Omiótł wzrokiem sylwetkę Eriki. Wyglądała równie szczupło jak zawsze w krótkiej, sięgającej teraz połowy uda czerwonej sukience koktajlowej. Na gołych, opalonych nogach miała czerwone szpilki. Cienki czerwony szal okrywał jej ramiona. Nie sprawiała wrażenia kobiety w ciąży, ale jeśli była, może to usłyszeć od razu.

– Dobrze, mów – polecił. Nigdy nie chował się przed kłopotami. O cokolwiek chodziło, poradzi sobie.

Erica się zawahała. Przesunęła spojrzeniem po sali.

– Nie tutaj. Tu jest zbyt tłoczno. Przejdźmy się.

Nie miał ochoty nigdzie z nią iść, ale nie chciał odbywać tej rozmowy w publicznym miejscu. Nie chciał też niepokoić brata i psuć uroczystości weselnych, angażując się w dyskusję, która mogła się przerodzić w bardzo gwałtowną wymianę zdań. Erica nie należała do najspokojniejszych kobiet, jakie znał. Nawet teraz nerwowo bębniła palcami o blat, rozglądając się wokół, jakby się bała, że ktoś może ją, a może ich, obserwować.

Może się mylił. Może nie chodziło o żadną osobistą kwestię. Erica miała dar wplątywania się w tarapaty. Dowiedział się tego, gdy pomagała mu powiązać senatora z morderstwem. Był jej coś winien. Powinien przynajmniej jej wysłuchać.

– Czy to ma coś wspólnego z senatorem Ravino? – zapytał, ściszając głos.

Oblizała wargi.

– Oczywiście, że nie. Siedzi w więzieniu, oczekując na proces.

– Wiem. A ty pomogłaś mnie i policji tam go umieścić. Czy próbował się z tobą kontaktować? Czy czujesz się w jakiś sposób zagrożona?

– Policja twierdzi, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo, ale znam senatora lepiej niż ktokolwiek inny. Ma mnóstwo powiązań poza więzieniem.

– Czego ode mnie oczekujesz?

– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała z nutą desperacji w głosie. Zsunęła się ze stołka. – Idziesz?

– Dobrze. – Dopił resztkę szampana i wstał.

– Możemy pójść ścieżką – powiedziała Erica, gdy opuścili bar i szli korytarzem. – Wije się wzdłuż góry i jest z niej niezwykły widok na jezioro.

– Skąd o tym wiesz?

– Przyjechałam tu wcześniej. Miałam czas, żeby się rozejrzeć.

Posłała mu spojrzenie, którego nie umiał rozszyfrować, po czym poprowadziła go do bocznych drzwi.

Otoczony wysokimi sosnami ośrodek Woodlake Mountain Lodge, ulokowany pośród gór High Sierras, przycupnął na stromym zboczu schodzącym do jeziora Tahoe. Głównemu budynkowi towarzyszył tuzin małych rustykalnych domków.

– Tam się zatrzymałam. – Erica wskazała pobliski budynek. – Nie chciałam po zmroku zjeżdżać z góry, więc wynajęłam pokój. A ty mieszkasz w głównym budynku?

– Tak. Czemu tu przyjechałaś, Erico? Mogłaś się ze mną skontaktować w San Francisco. Wiesz, gdzie mieszkam.

Nie widział żadnego sensu w tym, że przejechała taki kawał drogi nad Tahoe, żeby z nim porozmawiać.

– Chodźmy tędy – powiedziała, skręcając na ścieżkę wiodącą w prawo. – Wiedziałam, że będę musiała cię zaskoczyć, bo inaczej znalazłbyś wykręt, żeby mnie uniknąć.

– Powinnaś była poczekać do końca wesela mojego brata. To dla niego wielki dzień.

– Nigdy nie obchodziły cię żadne wesela, Dylan.

– Ale obchodzi mnie wesele mojego brata.

Przewróciła oczami.

– W porządku – rzuciła z cyniczną nutą w głosie.

Dylan zatrzymał się gwałtownie, tracąc cierpliwość.

– Posłuchaj, jeśli masz mi coś do powiedzenia, mów teraz. Robi się ciemno, a ja nie mam ochoty zgubić się z tobą w lesie.

– Dojdźmy do końca alejki. Tam jest ławeczka. Możemy na niej usiąść.

I nie czekając na odpowiedź, ruszyła do przodu.

Co parę metrów wzdłuż cementowej ścieżki zamocowane były niewielkie lampy, ale gdy chodnik przekształcił się w dróżkę, oświetlenie znikło. Otoczyły ich mroczne cienie. Próbował krzyknąć do Eriki, żeby się zatrzymała, ale ta maszerowała szybkim krokiem, jego język zaś nagle stał się potwornie ciężki. Musiał wypić więcej, niż myślał.

Gdzie, do cholery, była ta ławeczka, na której chciała przysiąść Erica? Czuł dziwne zmęczenie w nogach, a wszystko przed oczami zaczynało mu wirować. Potrzebował pełnej mobilizacji organizmu, żeby stawiać jedną nogę przed drugą. Co się działo? Ogarnęły go mdłości. Potknął się i w ostatniej chwili udało mu się uniknąć przewrócenia. Oparł się o pień pobliskiego drzewa, żeby złapać równowagę.

– Erico – wybełkotał z wysiłkiem.

Odwróciła się i zaczęła mu się przyglądać, ale nie wykonała najmniejszego ruchu, żeby do niego podejść.

– Pomóż mi.

Próbował unieść rękę, ale była za ciężka.

– To twoja wina, Dylan – powiedziała. – Nie miałam wyboru. Do nikogo nie mogłam się zwrócić o pomoc.

Nie miała wyboru? O czym ona mówiła?

– Zawsze w końcu każdy musi liczyć sam na siebie. Sam to mówiłeś, Dylan. Teraz przyszła moja kolej, żeby się o siebie zatroszczyć.

Zrobiła parę kroków do tyłu. Niebezpiecznie zbliżała się do krawędzi stromego urwiska. Chciał ją ostrzec, żeby się zatrzymała, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Krajobraz wokół niego znów zakołysał się gwałtownie.

Uświadomił sobie, że go czymś odurzyła. Nagle przypomniał sobie nadmiernie słodki smak szampana. Dlaczego? Czego, do diabła, chciała? Zanim zdążył zadać jej to pytanie, nogi odmówiły mu posłuszeństwa i ogarnęła go ciemność.

* * *

Catherine Hilliard obudziła się w środku nocy z walącym sercem i potem ściekającym po policzkach. Zegarek pokazywał czwartą czterdzieści cztery. Przez ostatnie dwa miesiące każdej nocy budziła się ogarnięta falą przerażenia. Przez jej głowę wciąż przetaczały się, niczym szalony refren, pochodzące gdzieś z przeszłości krzyki. Bała się, że nigdy ich nie zapomni, a jednocześnie obawiała się, iż nigdy ich sobie w pełni nie przypomni.

Wydarzenia jednej nocy zagubiły się w jej podświadomości na dwadzieścia cztery lata. I co parę lat koszmary powracały, tygodniami zadając jej tortury, aby zniknąć równie szybko, jak się pojawiały. Ale tym razem było inaczej. Koszmary senne były coraz gorsze, a strach narastał z każdą nocą, jakby coś zbliżało się do niej, coś przerażającego.

Wygramoliła się z łóżka i zajęła się jedyną rzeczą, która była w stanie odpędzić strach. Zaczęła malować.

Na sztalugach czekało białe płótno. Wzięła pędzle i otworzyła farby. Wykonywanie znajomych czynności dawało jej ukojenie. Zanurzyła pędzel w farbie, na moment się zatrzymała, po czym przyłożyła pędzel do płótna. Koszmar z jej snu zaczął przyjmować kształty kreślone śmiałymi, ciemnymi pasami czerwieni, zieleni, czerni i błękitu. Ledwo śmiała oddychać, gdy z każdym pociągnięciem pędzla jej strach słabł. Nigdy nie wiedziała, co wyłoni się z jej podświadomości. W końcu, roztrzęsiona i umęczona, odłożyła pędzel i się odsunęła.

Obraz, który namalowała, nie miałby sensu dla nikogo. Składał się z plątaniny linii i kształtów, ale wydawało jej się, że w tym abstrakcyjnym malowidle może dostrzec pełną strachu twarz, z przerażonymi ciemnymi oczami i ustami błagającymi o pomoc. Gdzieś w głębi duszy czuła, że powinna tej pomocy udzielić, ale nie wiedziała jak.

Przysiadła na brzegu łóżka i westchnęła głęboko, z oddali przyglądając się swojemu obrazowi. Już spokojniejsza usiłowała zanalizować swoje dzieło, tak jak to robiła każdej nocy. Ale miała taki sam zamęt w głowie jak zwykle.

Skończyła sześć lat, gdy jej życie zmieniło się na zawsze, gdy rzeczywistość stała się koszmarem, kiedy zaczęły się okropne sny. Policja chciała wiedzieć, co tamtej nocy widziała, ale nie mogła im nic powiedzieć. Psychoterapeutka dała jej kartkę papieru i kredki, po czym powiedziała, żeby zaczęła rysować. Rysowała więc, ale obrazki, podobnie jak jej obrazy teraz, zdawały się nie mieć żadnego sensu. Lecz od owego dnia nie była w stanie przestać rysować. Sztuka stała się dla niej ucieczką, jej pasją i sposobem na zarabianie pieniędzy. Gdyby nie mogła malować, pewnie nie mogłaby żyć.

W ciągu dnia potrafiła tworzyć piękne obrazy, pejzaże, kwiaty, szczęśliwych ludzi. Ale w nocy, gdy przykładała pędzel do płótna w rozpaczliwej próbie wyzwolenia się od sennych koszmarów, jej obrazy stawały się przerażające.

Próbowała zmieniać otoczenie, ale to nic nie dawało. Jako dziecko mieszkała w ośmiu różnych rodzinach zastępczych, ale koszmary senne zawsze ją odnajdywały. Jako dorosła osoba próbowała mieszkać w trzech różnych miastach i wynajmowała kilkanaście mieszkań, zanim w końcu zamieszkała w swoim aktualnym domku nad morzem, ale potworne sny zawsze wracały.

Oczywiście były miesiące, kiedy spała spokojnie. Marzyła o tych pozbawionych złych snów nocach. Najdłuższa przerwa w nawiedzających ją koszmarach sennych trwała sześć lat. Myślała wtedy, że się skończyły. Ale powróciły. Zrozumiała, że zawsze będą do niej wracały, jeśli czegoś nie zrobi…

Miała poczucie, że powinna w jakiś sposób zareagować, że tylko wtedy będzie mogła uciec przed koszmarami. Ale co miała zrobić? Nie miała pojęcia. Nie rozpoznawała abstrakcyjnych twarzy, które powstawały pod dotknięciem jej pędzla. Wołały do niej, ale nie umiała odpowiedzieć, bo nie wiedziała, do kogo należały.

Chociaż tej nocy nie mogła przestać się zastanawiać, czy stworzony przez nią obraz nie przedstawia kobiety, która w barze podeszła do Dylana. Było pewne podobieństwo, prawda? A może tylko je sobie wyobraziła. Albo może namalowała twarz tej kobiety, bo ją widziała w swoich myślach, gdy na moment zerknęła w przyszłość Dylana, w przyszłość, która zdawała się jej także dotyczyć. Wcale nie chciała być w nią zamieszana. Miała przeczucie, że Dylan ściąga na siebie kłopoty, ona zaś nie potrzebowała więcej kłopotów w swoim życiu.

Wstała z łóżka, podeszła do okna i odchyliła zasłony. Jej pokój położony był na najwyższym poziomie głównego, dwupiętrowego budynku ośrodka, skąd rozciągał się widok na znajdujące się kilkadziesiąt metrów niżej jezioro. Woda pobłyskiwała w świetle księżyca. Wysokie sosny porastające zbocze chwiały się na wietrze jak gigantyczne potwory. Przebiegł ją dreszcz. Wierzyła w związki, w wyroki losu i przeznaczenie. Nic nie działo się przypadkiem. Wszystko zawsze miało swój cel. Wiele lat temu psychiatra dziecięcy powiedział jej, że czasem różne rzeczy się po prostu zdarzają i że powinna przestać szukać ich powodów, ale Catherine nie uwierzyła wtedy lekarzowi i nadal nie akceptowała takiej filozofii. Dlatego też nie mogła ignorować przeczucia, że coś było nie w porządku.

Zaplotła ręce na piersiach, czując przez cienką tkaninę koszulki i jedwabnych szortów zimny powiew. Miała nadzieję, że jej ponure przeczucia nie mają nic wspólnego z Sarah. Jej przyjaciółka zasługiwała na szczęście po tym wszystkim, czego doświadczyła przez ostatnie lata. Jake, Sarah i ich córeczka byli teraz w drodze na Hawaje, na wyspę kołyszących się palm, łagodnych, ciepłych wiatrów od morza i błękitnego nieba. Na pewno nic im nie groziło. Na pewno.

Głęboko wciągnęła powietrze, po czym powoli je wypuściła. Kilkakrotnie powtórzyła te czynności. Zwykle nocna sesja malowania koszmarów na tyle ją wyczerpywała, że była potem w stanie spać do rana. Tej nocy jednak nadal czuła się spięta, jakby czekała, aż coś jeszcze się wydarzy. Podeszła do leżących pod ścianą walizek i wyciągnęła kolejny obraz. Tym razem był to portret…

Dylan patrzył na nią swoimi piwnymi oczami z mieszaniną tajemnicy, bólu, rozbawienia i cynizmu. Ciężko pracowała, żeby uchwycić złożoność jego spojrzenia, dumną siłę szczęki, zawsze obecną w wyrazie jego twarzy ostrożność, a także jego butny uśmiech, który potrafił być także pełen życzliwości. Nie wydawało jej się, żeby już to wszystko właściwie sportretowała. Spędzili razem zaledwie kilka dni, kiedy dwa miesiące temu Dylan poprosił ją o pomoc w odnalezieniu Sarah i córeczki Jake’a, ale tych parę dni w jego obecności dotknęło ją w niepojęty sposób. Po prostu wiedziała, że są ze sobą związani. Dlatego właśnie Dylan przyszedł do niej.

Dylan stwierdziłby pragmatycznie, że to dlatego, iż dzieliła przeszłość z Sarah, i tyle. Ona jednak podejrzewała, że kryło się za tym coś więcej. Bardzo by jej pomogło, gdyby wiedziała, w jaki sposób kobieta z baru pasowała do tej całej układanki, ale jej widzenia nigdy nie były tak kompletne ani tak jasne, jakby tego chciała. Musiała poczekać, co się dalej wydarzy.

Odstawiła na bok obraz i powróciła do okna. W świetle księżyca w jej głowie ponownie pojawił się Dylan. Ujrzała w jego oczach strach, a na twarzy szok i świadomość zdrady. Oburącz pochwyciła zasłony, chwiejąc się pod wpływem nagłej pewności, że Dylan znalazł się w kłopotach.

Zerknęła na zegarek i zobaczyła, że minęła godzina od chwili, gdy się obudziła w szponach swoich nocnych koszmarów. Dochodziła szósta. Musiała tylko dotrwać do świtu, potem już wszystko będzie dobrze. Po wschodzie słońca będzie mogła się rozluźnić. Znów będzie w stanie oddychać. I będzie mogła poszukać Dylana. Miała ochotę już teraz do niego zadzwonić, ale wątpiła, żeby był zadowolony z tak wczesnej pobudki.

Jej wzrok przykuły migające czerwone i niebieskie światła. Odwróciła się znów do okna i zesztywniała na widok zatrzymującego się przed budynkiem wozu policyjnego. Przywarła twarzą do szyby, obserwując dwóch umundurowanych policjantów, wchodzących do ośrodka.

Poczuła rosnący strach. Była rozdarta pomiędzy chęcią zejścia na dół i dowiedzenia się, o co chodzi, a pragnieniem bezpiecznego trzymania się z daleka, w swoim pokoju.

Powiedziała sobie, że to przecież nie jej problem. Nie było jej potrzebne wplątywanie się w sprawy, które jej nie dotyczyły. Trzymanie się z dala od policji było jej drugą naturą. Nie potrafili jej ochronić, kiedy była dzieckiem, a kiedy dorosła, przekonała się, że może ufać tylko sobie. Z pewnością na zaufanie nie zasługiwali umundurowani policjanci, których nocne patrole uliczne tylko utrudniały jej próby przetrwania.

Odsunęła się od okna i usiadła na łóżku, wpatrując się w telefon. Nie mogła się opędzić od pragnienia, by zadzwonić do Dylana i sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Nie widziała go, odkąd wyszła z baru, pozostawiając go z tamtą kobietą. Podczas przyjęcia parę razy próbowała go znaleźć, zwłaszcza wtedy, gdy Jake i Sarah chcieli się z nim pożegnać, ale nigdzie nie było go widać. Jake zażartował, że jego brat pewnie miał szczęście z jakąś kobietą. Ona zaś doszła do przekonania, że Jake prawdopodobnie miał rację. Teraz jednak zaczęła się zastanawiać… Dylan i Jake byli tak bardzo sobie bliscy, jak tylko mogli być sobie bliscy bracia. Czy Dylan naprawdę przepadłby z jakąś kobietą na weselu brata? Było to dość nieprawdopodobne.

Pod wpływem impulsu wzięła do ręki telefon i wybrała numer hotelowego operatora, prosząc o połączenie z pokojem Dylana. Telefon dzwonił i dzwonił, aby w końcu przełączyć się na automatyczną sekretarkę. Catherine się rozłączyła. Ręce zaczęły jej się trząść. Może po prostu był obdarzony mocnym snem. Albo spędzał noc z kobietą.

Wsunęła się pod kołdrę, którą naciągnęła pod samą szyję. Patrzyła na zegar, obserwując każdą mijającą minutę. Chciała spać, ale wiedziała, że nie zaśnie, dopóki nie wzejdzie słońce i jej lęki znów się pochowają.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: