Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Błysk rewolwru - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Błysk rewolwru - ebook

„Eljanna siedziała na sofce mocno zamyślona. I miała nad czem rozmyślać! Miała dwóch nażeczonych! Ewel oświadczył jej się wczoraj. Prawił jej takie kąplementy, których ona nie znosiła...”. Eljanna i jej dwóch „nażeczonych” to bohaterowie, uwaga!, romansu kryminalnego pt. „Błysk rewolwru”, którego autorką jest Wisława Szymborska! Dzieło to – najprawdopodobniej pierwsza proza przyszłej noblistki – spoczywało na dnie szuflady razem z obfitym zbiorem innych zupełnie nieznanych skarbów: wierszyków, poematów, opowiadań, listów, limeryków, epitafiów, moskalików, lepiejów, adoraliów, rysunków, laurek, kolaży, karykatur oraz innych zabaw literackich. Wszystkie one, odnalezione i uporządkowane przez sekretarza zmarłej poetki Michała Rusinka, opatrzone wstępem naukowym Bronisława Maja, złożyły się w książkę niezwykłą i zaskakującą. Tom podzielony jest na cztery podporządkowane chronologii części: Juwenilia; Na Krupniczej, w Szufladzie, na rybach; Utwory gatunkowe; W Lubomierzu. Prezentuje utwory Wisławy Szymborskiej od pierwszych próbek pisma kreślonych przez kilkulatkę, poprzez utwory młodzieńcze aż po ostatnią niepublikowaną rymowankę.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-832-681-468-6
Rozmiar pliku: 25 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

sprawić przyjemność cieniowi

Błogosławiona dłoń, co w mroku tworzy:

Prowadź mnie, oświeć, blady ogniu zorzy!

Jakkolwiek prace w zakresie filologii (m.in. dawno zamówione artykuły dla „Umbilicus Philologiae”, vol. IX i „Folia Regio Pubica”, z. IV–V) nie pozwalają mi zasadniczo na zbytnie czasu trwonienie, to jednak, wielokrotnie przez Wydawcę nagabywany, ustąpiłem i tę krótką przedmowę do poniższego zbioru ineditów niniejszym na światło podaję.

Czynię to wszakże pełen wahań, wątpliwości i obaw, rozszarpywany sprzecznymi emocjami o potwornej mocy. Albowiem – z jednej strony – nie jestem wcale pewien, czy należy (i czy potrzeba, i – czy mamy prawo...) owe inedita publikować. Są to przecież bez wyjątku anekdota poiemata, dzieła, których sama Autorka ogłaszać, z wiadomych sobie względów, nie chciała, których nie pomieściła – a przecież mogła była! – w żadnej z wydanych swoich książek (tu oczywiście już – orkiestra: tusz! – tuż-tuż za nami czai się, by z dziarskim tupotem wtargnąć na estradę, zdradliwie uśmiechnięty Max Brod, zbrodniarz ułaskawiony i błogosławiony wiarołomca, z ocalonym dziełem Wielkiego Przyjaciela w garści – i, z bezwstydnym tupetem, jednym tupnięciem przepędza owe wątpliwości, uparte mary wrażliwego sumienia!).

Lecz inne, równie ważne, twardo trwają na straży: otóż inkryminowane inedita to w większości dzieła humoris causa, których publikacja przyczynić się może do pogłębienia i utrwalenia – coraz bezczelniej dzisiaj się panoszącego, a z gruntu fałszywego i szkodliwego – wizerunku Poetki jako rozchichotanej, excusez le mot, „celebrytki”, facecjonistki wesołej, która niejako na marginesie twórczości par excellence rozrywkowej czasami pisywała „też” jakieś, zdaje się, wiersze, i niech ta cholerna orkiestra się uciszy!

Ale... to jednak są – tak! – inedita Wisławy Szymborskiej!

Czy można by tedy – n i e w y d a ć ich?! (Czuję, iż czuły i czujny Czytelnik dzieli tu ze mną to straszne przeczucie, że kazirodcze pokrewieństwo fraz: „wydać książkę” i „wydać przyjaciela” nie jest tylko szyderczą grą gramatyki...). Wszak varia innych autorów upubliczniamy bez skrupułów i z aż nadto oczywistych powodów?! Ba, ogłaszamy przecież, z ekspiacyjnym pietyzmem (i obleśnym pośpiechem voyeura...) – wszystko: najintymniejsze listy, najsekretniejsze notatki, groteskowo niezgrabne pierwociny, upiorne „pierwotne wersje”, pokraczne warianty, rozpaczliwe wypryski starczej werwy i weny: w s z y s t k o! Zatem – wydać? A jeszcze i to może za owym w y d a n i e m przemawiać, że inedita WS – lwia ich część! – zapewne wytrzymają z uśmieszkiem na ustach najsurowszą próbę krytycznego ognia. I może ten opór dziwny tylko stąd się bierze, że zbyt mały mamy dystans – ledwie rok upłynął... – że brak nam jeszcze dogodnej, godnie uklasyczniającej perspektywy? Odwróćmy więc, niczym w dziecinnej zabawie, perspektywę jak lornetkę, by z wyrazistą ostrością dostrzec to, co, gdy jest zbyt blisko oczu, traci czy ściślej: ukrywa swe prawdziwe kontury i proporcje – i retorycznie zapytajmy: czy jakikolwiek badacz zawahałby się choć przez mgnienie przed podaniem na światło odnalezionych pism któregoś z wielkich klasyków przeszłości? Nie! Po stokroć – nie! Zatem... causa finita? Imprimatur? Ale...

Dlaczego więc – m i m o to zostałem komentatorem Błysku rewolwru? A czyż – chcąc dochować wierności Wielkiej Przyjaciółce – miałem inny wybór?! Bo przecież wiem, z bezsilną, upokarzającą pewnością wiem, że – niezależnie od moich wątpliwości i reytanich protestów – ta księga i tak niewątpliwie zostałaby w y d a n a... Nie wolno mi wobec tego uchylić się od lojalnego w niej udziału; wyniosła a wygodna absencja byłaby w tej potrzebie dezercją, rejterada – zdradą. Tedy, strzegąc się dumy niepotrzebnej, powtarzając: zostałem powołany – czyż nie było lepszych?, czynię swą powinność: przez kilkadziesiąt lat bowiem miałem ten rzadki przywilej – och, wiem, niezasłużony a cudowny to dar, bonus losu – by co jakiś czas z bliska, w blasku niegasnącego nigdy zdziwienia i zachwytu, obserwować Poetkę. Podziw, jakim ją darzyłem, był dla mnie czymś w rodzaju kuracji alpejskiej. Ogarniało mnie wspaniałe zdumienie, ilekroć na nią patrzyłem, zwłaszcza wśród innych ludzi, poślednich ludzi. Zdumienie to pogłębiała świadomość, że tamci nie czują tego, co ja czuję, że nie widzą tego, co ja widzę, że traktują WS jako oczywistość, zamiast, by tak rzec, namaszczać każdy swój nerw romantyczną aurą jej obecności. Oto ona, mówiłem sobie, oto jej głowa, a w niej mózg innego gatunku niż te syntetyczne galarety zamarynowane w czaszkach, które ją otaczają... Patrzę na nią. Jestem świadkiem jedynego w swoim rodzaju zjawiska fizjologicznego: WS postrzega i przeobraża świat, chłonąc go i rozbierając na czynniki pierwsze, przetasowując jego elementy, kiedy tak je asymiluje, żeby w nieustalonym jeszcze dniu wydać z siebie organiczny cud: wers poezji, separatka to nie jest karcer!, żądam światła przez całą dobę!

Pora, by – w najskromniejszy choćby sposób – podziękować za ten dar cudowny.

I – niech ten jeden raz wolno będzie komentatorowi wprowadzić tu nutkę osobistą – to także jest, w mikroskopijnym wymiarze, spłata serdecznego długu: wiele lat temu, tuż przed tragedią sztokholmską, Poetka w niewybaczalnym porywie swej nieskończonej dobroci zechciała opatrzyć Kilkoma słowami... przedmowy popularną, błahą i niegodną jej pióra, książeczkę piszącego te słowa, z której to przedmowy kilka fraz do dziś stanowi niewyczerpane źródło dumy i radości jej wdzięcznego przyjaciela^(). Czyż mogłem był wtedy przypuścić, że – jak to w proroczym błysku natchnienia ujrzał wieszcz – nadejdzie jednak dzień zapłaty, i będę mógł ów dług, toutes proportions gardées, „oddać”...

Dłużnikiem – najszczęśliwszym dłużnikiem – pozostając na zawsze.

I dość już o tem. – – –

I oto, w ruchomym świetle reflektora jak w pionowej tubie blasku, przemykam, stepując z gracją, na skraj estrady – orkiestra: werbel! – werbel werbel wiem nic pięknego... Stop! Stuku puk w sitko mikrofonu: działa. Quiet please! –

Zaczynamy:

Ogromny, nadzwyczajnie bogaty w formy i ze wszystkich epok twórczości się wywodzący – dosłownie: od najpierwszych po ostatni! – zbiór nieznanych utworów WS... Czym jest, czym może się stać to – samo w sobie: kolosalne – wydarzenie? Będzie „tylko”, by tak rzec, wspaniałą massa tabulettae? Czy też całkowicie odmieni nasze rozumienie dzieła Poetki? Raczej tak – ośmielamy się mniemać – bo przecież całość tak potężnie dopełniona to już jest inna, nowa całość: to, co zdawało nam się być marmurowo kanonicznym corpus uteri dzieła, zostanie odtąd jedynie jego fragmentarycznym corpus spongiosum. (Co więcej, wiadomo, że i od tego editio variorum do kompletnego opera omnia WS – bardzo jeszcze daleko: zaledwie 16 lutego 2013 na aukcji antykwariatu Rara Avis w Krakowie sprzedano nieznaną jednoaktówkę wierszem WS z 1944 roku pt. Zamiast: Za przeproszeniem; wasz komentator zaś doskonale pamięta – wspominane przez Autorkę równie często, co Błysk rewolwru – tytuły innych, tak samo niby „bezpowrotnie zagubionych” dzieł^()).

I zmienić się będzie musiał nie tylko krytyczny obraz dzieła WS, ale i wizerunek samej Poetki, utrwalony w dotychczasowej literaturze przedmiotu, jako że wiele – większość! – tych ineditów ma właśnie otwarcie i odważnie autobiograficzny charakter. Oto fundamentalne wyzwanie – „La veritable WS”! – dla naszej, przyznajmy wstydliwie: egzaltowanej i infantylnej, literatury biograficznej^() (jakże daleko nam tu np. do wspaniale rzetelnej biografistyki brytyjskiej!^()).

Wreszcie: cóż to wszystko oznacza dla naszej – do wczoraj jeszcze tak spokojnej, pewnej swego stanu badań i swych diagnoz – akademickiej szymborskologii? Czy – niech ten jeden groźny przykład uzmysłowi nam powagę problemu – monumentalne opus vitae prof. Mariana Stali, jego gigantyczne scrotum, nie stanie się teraz zaledwie jego – cóż z tego, że tak uwodzicielsko błyszczącą – corona glandis?^()...

Nie odpowiemy na te pytania... My – czytajmy:

Ośmielamy się sądzić, iż zaproponowana przez waszego komentatora kompozycja tomu – chronologiczno-genologiczna – broni się sama. Bo mamy tu prawdziwe cicer cum caule! Laurki i grafiki, liryki i limeryki, listy i listy słów, odwódki i adoralia, eseje i bajki, powieść gotycka i powieść w listach... – istne zatrzęsienie gatunków, form, tonacji, bizantyjsko hojne polidaktylia, kapryśnie rozrzutne macroglossia!, jeśli ścierpicie jeszcze mój styl (piszę to pod ścisłą obserwacją). Więc najpierw:

Juwenilia

Błysk rewolwru! Już sam tytuł to arcydziełko dziecięco mozartowskiej intuicji: z tym eliptycznym „E”, z tym – ognia!! – „U”, wybUchającym z oksydowanej zdumieniem linijki lufy! A w Błysku... – pełnokrwiste, wyraziście nakreślone charaktery erotycznego trójkąta, mistrzowsko stopniowane napięcie dramatyczne, misterna intryga nieuchronnie, jak w greckiej tragedii, prowadząca do morderczego katharsis... – czyżby prawdziwym, niejako naturalnym przeznaczeniem WS miała być... PROZA, wielka, monumentalna epika? Jakkolwiek mocno ku temu skłaniałby nas zarówno fenotyp, jak i genotyp dzieła, to gwoli prawdy zwróćmy też uwagę, iż prozatorski Błysk... kończy się błyskotliwym – sprytnie skrytym w wersie prozy – dystychem par excellence poetyckim:

Pewnie już uleciała z niego dusza / ponieważ już się nie ruszał.

Notabene to samo barokowe perimetrium: finalny dystych-puenta – wieńczy epicki poemat Topielec: Już nie ma Ichny. Pozostał grobowiec / Żałuj jej śmierci, innym ją opowiedz. Więc cóż to z tym przeznaczeniem: – proza? – poezja? I na to nie odpowiemy, tak?! dobrze! to będę pisał po ciemku! Zresztą dziś ważniejsze dla nas od naukowego znaczenia i wartości literackiej Błysku rewolwru jest etyczne oddziaływanie tego dzieła na poważnego czytelnika; w tym przejmującym studium osobistym kryje się bowiem ogólniejsza nauka; zachłanna Eljanna, brutalny Ramon, rozpasany Ross – są oni czymś więcej, aniżeli żywo zarysowanymi postaciami z jedynej w swoim rodzaju historii: przestrzegają nas przed pewnymi niebezpiecznymi prądami; wskazują, gdzie czai się zło. Pod wpływem Błysku rewolwru my wszyscy – rodzice, opiekunowie, pedagodzy – powinniśmy z jeszcze większą czujnością i wyobraźnią przyłożyć się do pracy, jaką jest wychowywanie pokolenia lepszych ludzi w bezpieczniejszym świecie.

A juwenilne wiersze? Uderza ich wyrafinowana erudycja, ostentacyjnie manifestowana świadomość gatunkowa (ballada, poemat epiczny...) i... zastanawiający wybór tradycji, Więckowskiej drobiu słychać krzyk nieświeży. To tradycja romantyczna. Bardzo szczególnego rodzaju: najmroczniejsze zakamarki, nie tylko rodzimego, romantyzmu straszą nas z tych wierszy! Makabra, czarna groteska, turpistyczne obrazy własnej śmierci i pogrzebu... – zaiste ciemne są ścieżki tej młodziutkiej wyobraźni, prawdziwe to enuresia nocturna. Wszyscy bohaterowie – bohaterki! – tych utworów giną śmiercią raptowną a okrutną; co więcej – i to także jest romantyczny rys – Poetka żąda, byśmy utożsamiali je z Autorką: z Szaloną Ichną, z nią samą. Obsesja Ofelii (Topielec) i Halki (Miłość górala)? Ja, Ofelia?

Straszliwy dramat widziały te wody

Kędy ze śmiercią bój toczył duch młody

I kiedy uległ, z braku sił, w rozterce

Wody się napił i pękło mu serce.

Szalona Ichno!

Heraklitejski żywioł tragizmu; nie wysychająca nigdy trauma wet dreams, i nieuchronna śmierć w wodzie: boleśnie bulgocząc, wypływa z odmętu id wzdęty Phlebas Thomasa S. Eliota...^()

A obok tego mrocznego romantyzmu... futurystyczne harce z ortografią, anarchistyczna pogarda dla wszelkiego ładu, porządku, cnoty (nie ma żadnego znaczenia) i ideału (Człowieku idealny! Niech ci ziemia lekką będzie); cynizm i wyrachowanie (Ichna narysowała obraz za 30 gr; Ichna sprzedała wiosenkę), a nawet – wyuzdana pochwała karczemnych rozkoszy:

...By potem z wujkami latać, ^()

Po cukierniach i kawiarniach

Dziwna słodkość mnie ogarnia.

Przedziwny jest, infernalny i infantylny – poetycki świat wyobraźni tego dziecka... Panie sędziny, panowie sędziowie – spójrzcie na ten cierniowy splot.

Na Krupniczej, w Szufladzie, na rybach

Oto kluczowe – inspirujące i kształtujące – magiczne miejsca, tajemne ścieżki wędrówki WS. Kamienica przy Krupniczej 22 w Krakowie to legendarny „dom muz”, czynszowy czakram, „czworaki literackie”, gdzie od 1945 roku mieszkali razem „wszyscy” wielcy polskiej literatury^(), a wśród nich – dwukrotnie, w sumie aż 16 lat! – mieszkała i WS. Wczesna Krupnicza to „Czas Adama” w jej życiu; dlatego tu właśnie pomieściliśmy Moskaliki (na manuskrypcie dopisek ręką WS: Razem z Adamem), pierwszy z wynalezionych przez nią – ten: wspólnie z Adamem Włodkiem – gatunków. Tylko niesamowita aura Krupniczej – nigdzie i nigdy już nie było takiego stężenia geniuszy na metr kwadratowy – mogła zrodzić te wiersze. A także upajający poemat o tańczącym Flaszenie! Poemat jak najsłuszniej porównywany z Mochnackim Lechonia, biblijnym Tańcem Salome czy Salome Oscara Wilde’a. Nie ustalimy dziś, czy w wierszu WS wielki krytyk – o piekielnym temperamencie i cudownie zwierzęcej gibkości członków – tańczy swe słynne bolero „z futerkiem”, czy też, ubrany tylko w gazę zachwyconych spojrzeń^() – lewituje w nie mniej sławnym flamenco „z butelką”; zauważmy jednak, że poemat WS w istocie jest wzniosłą i dumną apoteozą... jej własnej poetyckiej sztuki:

Komu to laur, komu pierwszeństwa znak?

Jemu czy mnie? Za ten taneczny podryg,

czy za to, że potrafię pisać tak?

A Szuflada? To kolejne mieszkanie WS, na rogu Nowowiejskiej i Królewskiej, nazywane tak dla niepospolitej szczupłości miejsca (4,8 m2) – uroczo neurotyczny erotyk Meblościanka jest tego przejmującym zapisem. Szuflada to już „Era Kornela”. I na Słowniku wyrazów obelżywych, tym unikalnym dokumencie pisarskiego warsztatu – znajdziemy, obok uwag samej WS, dopiski poczynione ręką znakomitego prozaika. Właśnie – nie tyle kanoniczna postać wokabularza, ile owe ślady duchowej pracy dwojga pisarzy wydają się najciekawsze i najwięcej mówiące; wczytajmy się zarówno w dopiski (dorobkiewicz, mieszczuch, rzeźnik, krwiopijca, samiec...) –piękne świadectwa socjalistycznych ideałów Kornela Filipowicza i WS – jak i w, równie znaczące i radykalne, wykreślenia (pizda)... Należy wybaczyć komentatorowi, iż powtarza to, co nieraz już podkreślał w swych własnych książkach i wykładach, a mianowicie, że przymiotnik „obraźliwy” często bywa synonimem „niezwykłego”; że wielkie dzieło sztuki zawsze oczywiście jest oryginalne, a zatem, z samej swej natury winno sprawiać odbiorcy mniej lub bardziej szokującą niespodziankę.

Na rybach: Era Kornela trwa. Ichtiologiczne i wegetariańskie dystychy z cykli Na rybach z K. i Razem z Kornelem (uważny Czytelnik dostrzeże w nich zapowiedź przyszłych gatunków: altruitków, lepiejów...) – objawiają jeszcze inną WS: nieustraszoną piechurkę, kajakarkę, traperkę. A nadzwyczajnie fachowo nakreślona przez nią mapa mokrych okolic Nadleśnictwa Słoty, czyż nie jest freudowskim powrotem do akwatycznych obsesji i traumy wet dreams, utrwalonych w juweniliach? Wziąłem już haloperidol, bromu absolutnie nie wezmę!

Na odwrocie mapy odnajdujemy zagadkowy zapis – niestety: tylko prawdopodobnie ręką WS uczyniony, pismo jest bowiem dziwnie rozchwiane i drżące – który tu po raz pierwszy publikujemy: Kornel – pół litry, Ewcia – ćwiartka, ja – też, Adam – pół litry, Basia – liter. Nie dowiemy się, co ów szyfr oznacza, ale przecież osoby tu wymienione – to pełny skład legendarnej Grupy BIPROSTAL: Ewa Lipska, Barbara Czałczyńska, WS, Adam Włodek i Kornel Filipowicz! Jej obiektywne, wolne od histerycznych uprzedzeń opisanie to najświętszy obowiązek polskiej historiografii...

Utwory gatunkowe

Tu odsyłamy czytelnika do komentarzy samej WS, pomieszczonych w jej Rymowankach dla dużych dzieci^(), nikt bowiem lepiej od Autorki nie objaśni genezy i sensu stworzonych przez nią gatunków lirycznych. Zaznaczmy tylko, iż Adoralia, Rajzefiberki i Lepieje Hotelowe – mają w niniejszym tomie swoją prapremierę, zaś ostatni z tych gatunków jest w ogóle ostatnim, jaki Poetka opracowała.

Limeryki jak najsłuszniej wysławiające prof. Teresę Walas publikujemy w nadziei, iż ta charyzmatyczna badaczka, dziś będąca obiektem lawinowo ogromniejącego kultu, doczeka się rychło godnej siebie spokojnej literatury przedmiotu (są już – znamienne, że nie u nas – pierwsze tego zwiastuny^()).

I na koniec... – amicus WS, sed magis amica veritas – poważny komentator nie może o tym nie wspomnieć: to prawda –

Nasza Wisława –

matką gatunków!

Za to jej sława

i morze trunków!

jak pisał umiłowany wieszcz WS, wszakże pewne tego konsekwencje –okazały się straszliwe. WS ogłaszając na prawo i lewo swoje liryczne wynalazki (czasownik „szastać” byłby tu na miejscu), spowodowała nolens volens potworną epidemię. Był moment, że Kraków, niby Granada, ogarnięty zarazą – stanął: wszelkie życie ustało, albowiem wszyscy –od maleńkich dzieci po zdemenciałych starców – rzucili się w odmęta „gatunkowej twórczości”, mówię, bom smutny i sam pełen winy... A że często rzucały się osoby o zdecydowanie mniejszym od WS talencie – rezultaty z potopem tylko (znów: wody zagłady!) mogły być porównywane. Przypadki pozytywne – Marian S., cieszący się w mieście dużym respektem seryjny morderca na tle seksualnym, oraz Maniek Z Plantów, powszechnie znany i lubiany, szczodrze przez naturę wyposażony parkowy ekshibicjonista, którzy porzucili swe wyczerpujące hobby, by z równą namiętnością i oddaniem poświęcić się: pierwszy – produkcji limeryków, drugi – układaniu lepiejów – to tylko klasyczne wyjątki potwierdzające regułę. Nie każdy weźmie po Bekwarku lutniej... I tego się trzymajmy.

W Lubomierzu

Kto poetę chce zrozumieć, musi poznać jego kraj – do znudzenia nudzi Stary Nudziarz. Lecz tu – ma rację! Nie zrozumiemy Lubomierskich – tak przez samą WS wyodrębnianych i nazwanych! – jej utworów; i w ogóle nie pojmiemy wszelkiej jej twórczości, jeżeli – choćby pobieżnie i imaginacją jedynie – nie poznamy tej magicznej, nade wszystko przez WS ubóstwionej krainy! Lubomierz: prześlicznie na granicy Beskidu Wyspowego i Gorców, nad Mszanką (prawy dopływ Raby) położona górska wieś. Tam to, wśród urzekających gorczańskich krajobrazów WS spędzała niemal każde lato. Ale przecież naprawdę nie o sam Lubomierz chodzi: tym prawdziwym ukochaniem Poetki – uwaga: po raz pierwszy podajemy to na światło! – był magiczny, czarodziejski przysiółek Durne Jamy! Przysiółek ten wysoko nad Lubomierzem położony, przez większość roku jest właściwie niedostępny; dojechać tam można tylko od czerwca do października, a i to jedynie specjalnymi, jednopłozowymi saniami, trzeba tedy podróżować na oklep lub iść wąziutką niebezpieczną ścieżynką. Przez tę właśnie niedostępność i całkowitą – jakby w eksperymencie Zimbardo – izolację wykształciła się nieporównywalna z niczym, cudowna społeczność Durnych Jam. O ile bowiem Zimbardo w eksperymencie swym wyprodukował ludzkie monstra, o tyle Matka Natura stworzyła w Durnych Jamach ludność dziwnie łagodną i pogodną, melancholijnie radosną, pełną niezwykłej słodyczy i dobroci, uczuciową i naturalnie, by tak rzec, poetyczną. Zupełne odcięcie od świata i zamknięcie się w niewielkiej, na niewiele konfiguracji pozwalającej, grupie bliskich krewnych oraz fakt, iż żywiące i broniące domowe zwierzęta zawsze traktowano w Jamach jak członków rodziny sensu stricto – wykształciły tam niemal osobną rasę, daleką może od klasycznych ideałów piękna, ale zachwycająco wyrazistą i oryginalną! Cechy charakterystyczne durnojamiaków – achondroplazja, cyklopia, mikrocja, brachycefalia, onycholisis, akromegalia, hydrocefalia... długo by można wymieniać, bo każdy jamiak jest cudownie niepowtarzalną indywidualnością!^() – zapewniają im na Podhalu wielką a zasłużoną sławę; także jako niezrównanych mistrzów ars amandi! Brzyćkie ale barz dokucliwe, hej!^() – z dumą mówią o sobie, w swoim – także odrębnym – idiolekcie, ludzie z Durnych Jam. Owszem, skomplikowane relacje emocjonalne powodowały niekiedy iście szekspirowskie tragedie miłosne, dość wspomnieć dzieje trójkąta: Księdzów Marian – Kasztanka – Reksio, czy spustoszenia, jakie swego czasu poczyniła w sercach ziomków Dolores, ekscentryczna, słynna z urody, eteryczna perliczka; owszem, także onomastyka musiała sprostać nieznanym gdzie indziej wyzwaniom (tato-brato-teściu), zaś prawo, zwłaszcza agrarne i spadkowe, zderzało się z nowymi zupełnie casusami – ale to przecież w niczym nie zmienia faktu, iż Durne Jamy to prawdziwa „wyspa szczęśliwa”, zrealizowana russowska utopia, pierwotnie nieskażony i naiwny, urzekający – raj na ziemi. Cóż z tego, że ubogi – jedynym zbożem, jakie się w Jamach udaje, jest Cannabis indica, karmiąca i pojąca durnojamian przez okrągły rok – jeśli tak cudownie szczęśliwy! Czyż gdziekolwiek indziej można by było – z natury! – napisać Wołanie do Yeti? (notabene tom ów ma konkretnego adresata, pod tym kryptonimem i w Durnych Jamach skrytego...), jaki kaftan?!, zabierz te łapy, łobuzie!

Ten to idylliczny zakątek – i jego mieszkańców – ten eden gorczański tak ukochała Poetka! To do Durnych Jam biegała uskrzydlona – z „dolnego” Lubomierza, gdzie w domach ulubionych przyjaciół miała zawsze cichą przystań – biegała po wiersze, po natchnienie, po najczystsze piękno!^()

I o tych przyjaciołach prawdziwych teraz winniśmy powiedzieć; zwłaszcza że liczba tzw. najbliższych przyjaciół „Wiesławy” – jak ją ci poczciwcy nieraz nazywają – rośnie ostatnio w geometrycznym postępie. Oto przesławne lubomierskie grono WS:

Maria „Cinia” Czyżowa („Fizyczny”): redaktorka, społecznica (specjalność: pigwówka);

Prof. Elżbieta Turnau („Umysłowy”): biolożka, geolożka;

Barbara Czałczyńska: prozaiczka, autorka m.in. powieści Próba życia 1969, Magdalena 1974, Przesilenie wiosenne 1980; członkini Grupy BIPROSTAL;

Prof. Andrzej Białas („Dobrodziej”): prezes PAU, światowej rangi fizyk (prace m.in. na temat modelu kwarków, wielorodnej produkcji, zderzeń cząstek z jądrem atomowym, strefy formacji hadronów, plazmy kwarkowo-gluonowej);

Prof. Wiesław Czyż: światowej rangi fizyk (prace m.in. dotyczące teorii gigantycznego rezonansu dipolowego, efektów interferencyjnych i dyfrakcyjnych w wielokrotnym rozpraszaniu na tarczach złożonych; rozwinął modele powstawania i ewolucji plazmy kwarkowo-gluonowej oraz model „kwarkowego polaronu”, przytaczam z pamięci, zabrali mi tu książki).

Oto dramatis personae. O innych – ukrytych pod czytelnymi kryptonimami: „Parkingowy”, „Don Juan z Mszany Dolnej” czy „Henryk Raźny” – na razie nic nam powiedzieć nie wolno...

No! No i tego no i te

Krak. – Kobierz., wiosna 2013

Motta z:

J. Brodski, Śpiew wahadła, Paris 1989;

W. Sirin, Kwietniowy deszcz, tł. S. Barańczak, Kraków 1987Ichna Szymborska z misiem i siostrą Nawoją, ok. 1924

Pierwsze rysunki i pierwsze próbki pisma 4-, 5-letniej Wisławy, które zachowały się w archiwum rodzinnym.

Ichna Szymborska (z prawej) ze starszą siostrą Nawojką, Toruń, 4 września 1926

Na ul Kazimierza

Mieszkają ciotki B.

Każdej uroda jest świeża

I wdzięk nie byle jaki

Wszystkie polują na męża

Lecz nikt im nie trafia się

Brak kandydatów w tym względzie

Co czasem też zdarza się

Chciałabym im zaradzić

gdyż chcę wujeczka mieć

lecz nic nie mogę poradzić

bo nikt mych cioć nie chce

Może jakich panów mają

Ale bardzo przebierają,

Co może się już nie zdarzyć

O cze nie ma mowy marzyć

Może ich tam nik nie swata?

I tak płyną długie lata...

Nie pozwolę na to przecie

Że mam stare panny-ciocie

Muszę choć ze 2 wyswatać

By potem z wujkami latać,

Po cukierniach i kawiarniach

Dziwna słodkość mnie ogarnia

Koniec

26/lipca 1934 r.

Moja najukochańsza Mulko!!

Niema Ciebie tutaj,

Jakże Ci winszować

Ani Cię uściskać,

Ani ucałować?

Ani też jak zwykle, lecz

Bardzo serdecznie

Zdrowia życzyć pomyślności

Szczęścia, lub wiecznej radości,

Miljonów choćby tysięcy,

A jak nie, to jeszcze więcej!

By serce się dobrze sprawiało

Zdrowie miało, siły miało

A potem nie w imieniny

Sute będą poprawiny,

I dostaniesz coś ode mnie,

Ty Muleńko moja miła

I pamiętaj przy czytaniu

Żem wiersz sama ułożyła!

Twoja Ichna

I przepraszam Cię ogromnie, żem życzyć

przez „rz” pisała

Więc by nie być wiecznym leniem,

zawsze będę uwarzała!

Ichna

PRZYPISY

W. Szymborska, Kilka słów... B. Maj, Kronika wydarzeń artystycznych, kulturalnych, towarzyskich i innych, Kraków 1997.

Oto niektóre tylko: Jedyna kochanka baszy i Perski dziadzio – baśnie orientalne; Miłosna Żaneta – romans oktawą; Grający sad – ironiczna replika poetycka Leśmianowego Sadu rozstajnego; recytowane przez Autorkę z pamięci prześliczne liryki Polny duszek i Chuchanie na róże; epopeja chłopska Bój między chatami; wstrząsająca kronika (wyraźny wpływ Konopnickiej) galicyjskiego głodu Żuj, chłopie czy tyrtejski poemat (tu: kłania się Broniewski) Słowa jak grom!...

Por. choćby: K.I.G. Bączyński, Kim jest ta dziwna nieznajoma?, Szczecin 2011.

Np. ostatnio tylko wydane: J. Ray jr, Rabin Dima Volkov, przeł. M. Kłobukowski, Warszawa 2007; Ch. Kinbote, Herbert Humbert: a biography, New Wye 2010.

M. Stala, Częstotliwość występowania litery ź w twórczości literackiej Wisławy Szymborskiej, t. I–IX, Kraków 2010–2012.

T.S. Eliot, Jałowa ziemia: Śmierć w wodzie, przeł. Cz. Miłosz tegoż Poezje, Kraków 1978.

Zastanawiająca u dziesięciolatki jest ta, tak rezolutnie ogłaszana, „chętka na wuja”... Motyw latania z wujkami naturalnie sensu metaphorica.

To tylko niektórzy mieszkańcy „domu pod wiecznym piórem”: T. Peiper, J. Szaniawski, J. Andrzejewski, K.I. Gałczyński, A. Świrszczyńska, E. Lipska, H. Poświatowska, S. Dygat, T. Różewicz, S. Mrożek, M. Słomczyński, T. Nowak...

R. Wojaczek, Czemu nie ma tancerki tenże: Nie skończona krucjata, Kraków 1972.

W. Szymborska, Rymowanki dla dużych dzieci, Kraków 2003.

Por. np. Allen Steward Konigsberg, Telly Savalas, New York 2011; N. Modra Viblikova, Je nova laska, Praha 2011; M. Vidra Bolinkova, Jedinie Teresa, Olomouc 2012; John F. Shade, T.W. – „Lolita”?, Oksford 2012.

Z bogatej lit. na ten temat ob. zwłaszcza: Milan Bok Viadrov, Porencephalia u górali beskidzkich, Maków Podhalański 1999; Mirinda B. Kovalov, Cheiloschisis or Palatoschisis: what is better?, Iowa City 2001.

dokucliwy od verb. kucać, w durnojamskim idiolekcie – sensu obscoeno, najwyższy komplement!

I nie ona jedna: przecież tylko w Durnych Jamach mogły powstać np. – dedykowane zresztą WS i do niej skierowane! – zuchwałe erotyki A. Gołłoty, z cyklu W Lubomierskim chruśniaku, dla kamuflażu jedynie tak zatytułowanego:

Paluszki twoje zwinne

Czochrają mnie pod włos –

To one temu winne,

Że śmieję się na głos!

Z lubości aż się jeży

Calutka na mnie szczeć...

Gdzie – jak nie w Lubomierzu

To szczęście można mieć...

MCXXVI, fr.

W Lubomierskim chruśniaku,

Pod krzakami jałowca

Rzekłaś do mnie: „Zwierzaku,

Masz futerko jak owca”...

„Jestem misiu, nie owca” –

Sprostowałem pobieżnie.

Pod krzakami jałowca

Figlujemy lubieżnie...

CMXXVIII
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: