Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bóg na urlopie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bóg na urlopie - ebook

Prawdziwa gratka dla miłośników prozy Terry`ego Pratchetta i Douglasa Adamsa!

Bóg wyjechał gdzieś na urlop i nie odbiera telefonów. Piekło szykuje całej ludzkości potępienie, a Marcin, trzydziestoletni nauczyciel historii w prowincjonalnym gimnazjum, desperacko szuka dziewczyny. W zasadzie dzień jak co dzień, gdyby nie to, że Marcinowi ukazują się Archanioł Rafał oraz demon Mammon, namaszczając go na wybrańca, a przybysze z planety Bellatrix właśnie postanowili zniszczyć Ziemię…

Bóg na urlopie to napisana ze swadą, skrząca się humorem i ociekająca ironią powieść, pełna błyskotliwych dialogów i nietuzinkowych bohaterów. Autor w krzywym zwierciadle pokazuje otaczającą nas rzeczywistość, przemycając w zabawny sposób mnóstwo celnych spostrzeżeń dotyczących współczesności.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-098-8
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Hall Johnson drobił niezdarnie w górę krętymi schodami z za małymi stopniami. Zaprojektowano je specjalnie tak, aby były za małe na chodzenie stopień po stopniu i za duże na pokonywanie dwóch stopni na raz. Doskonale jednak spełniały swoje główne zadanie, którym było wysysanie pewności siebie i wywoływanie poczucia śmieszności korzystających z nich osób. Funkcja komunikacyjna była zupełnie drugorzędna. Schody wiły się dziesięć pięter w górę wokół szybu bardzo wygodnej windy, na której od zawsze wisiała tabliczka „Winda nieczynna”. Nieczynna winda służyła pognębieniu frustracji osób korzystających ze schodów. Tym bardziej, że zawsze jak już ktoś zaczął się wspinać po schodach, to niestrudzenie jeździła w górę i w dół, co jakiś czas zatrzymując się tuż poza zasięgiem wzroku wspinającego się oraz wydając dźwięk „ping” i odgłos rozsuwanych drzwi. Gdy osoba wspinająca zaczynała biec w górę na złamanie karku, żeby zdążyć do niej wsiąść, winda zawsze zdołała w porę się zamknąć i odjechać. Winda była nie tylko bardzo wygodna, ale i bardzo nowoczesna. W piekle od zawsze starali się iść z duchem czasu.

Hall Johnson normalnie mógłby co krok pokonywać dwa stopnie i wyglądałby tylko niezgrabnie i jakby się gdzieś śpieszył, ale wolał to od skojarzeń z koniem idącym stępa. Lecz teraz musiał iść stępa, bo był objuczony aktami, które trzymał na opuszczonych rękach i które sięgały mu powyżej nosa. Oczywiście w piekle były również komputery, pendrajwy i przenośne dyski twarde, ale nie byłoby z nich żadnego pożytku, gdyby nie to, że świadomość ich istnienia mogła wywoływać dodatkowe rozgoryczenie w osobie, która musi wnieść trzydzieści kilo akt na dziesiąte piętro. Pomniejsze demony nie mogły się nadziwić pomysłowości, dbałości o szczegóły i diaboliczności swojego władcy. Szatan kąpał się w ich admiracji, jednak większość pomysłów nie była jego. Na ziemi podobne rozwiązania już dawno wprowadziła administracja publiczna. Szatan podziwiał urzędników państwowych. Zawsze myślał o nich z rozrzewnieniem i dumą, która zwykle rozpiera rodziców obserwujących swoje dorosłe już dzieci, gdy te odnoszą w życiu sukcesy, znacznie przekraczające ich własne. A to, że administracja publiczna niby miała służyć innym ludziom pomocą, to był prawdziwy majstersztyk. Już dawno by się wypalił zawodowo, gdyby nie miał w ludziach takiej wspaniałej inspiracji.

Ktoś mógłby sobie pomyśleć, że życie po śmierci ma swoje plusy. W końcu dalej „żyje” tylko dusza, co w ogromnym stopniu upraszcza egzystencję. Odchodzą wszystkie problemy, których codziennym źródłem jest ciało. Nie pożąda się żony bliźniego swego, nie cudzołoży, nie obżera i nie męczy. Dusza sobie lata szczęśliwa we wszystkie strony, niezmordowanie przenikając materię niczym neutrina ziemię. Nie ma mowy o żadnym zmęczeniu, a myśl jest jednoznaczna z działaniem. Hall Johnson właśnie w taki sposób wyobrażał sobie życie po śmierci. To jest do czasu, aż umarł i trafił do Piekła. Ku swojemu zdziwieniu wcale nie pozbył się po śmierci ciała. Okazało się, że dusze w ciałach są znacznie łatwiejsze do opanowania, manipulacji i tortur. Żądze cielesne nigdy nie znikają, po prostu w Piekle nie da się ich zaspokoić. No i ciało męczy się fizycznie tak samo jak na ziemi. Jak Piekło, to Piekło, nikt nie mówił, że będzie lekko.

Na ósmym piętrze Hall Johnson przykucnął, położył akta na stopniu i usiadł ciężko obok. Akta niebezpiecznie zachwiały się na za wąskim schodku, szybko przytrzymał je prawą ręką, lewą wyjął z kieszeni marynarki chustkę, którą przetarł mokre, czerwone z wysiłku czoło, i zrobił trzy głębsze oddechy. Hall Johnson był za życia popularnym nowojorskim adwokatem, który uwielbiał dobrze i dużo jeść i pić. Efekt tego był taki, że lekarze często ostrzegali go, że jeśli nie schudnie i nie weźmie się za siebie, to prędzej czy później umrze na zawał. Hall nie bardzo wierzył lekarzom, do momentu aż nie umarł na zawał.

– No popatrz, mieli rację – przyznał, gdy unosił się w stronę, jak wtedy myślał, niebiańskiego światła. Po śmierci zostało mu ciało zawałowca, z wszystkimi jego niedogodnościami, z tym tylko, że nie mógł już drugi raz umrzeć na zawał. Ale sam zawał mógł mieć i miewał go regularnie. Nic przyjemnego, nawet jeśli się wie, że człowieka po wszystkim diabli nie wezmą. Zrobili to już jeden raz na tyle skutecznie, że nie muszą się powtarzać.

Hall Johnson chciał uniknąć kolejnego zawału i planował posiedzieć na schodach co najmniej pięć minut, żeby uspokoić swoje słabe, nieśmiertelne serce.

– Hall, sugeruję, żebyś ruszył swój tłusty tyłek, bo Szef się niecierpliwi. Zawał, widzisz, nie wyczerpuje repertuaru mąk piekielnych – potężny basowy głos rozległ się na klatce schodowej. Hall rozpoznał głos jako należący do jego osobistego demona stróża. To ktoś taki jak trener osobisty na siłowni, który pilnuje diety, krzyczy, żeby zrobić jeszcze jeden przysiad, gdy już na pewno wiemy, że nie damy rady, i w końcu sugeruje, w niewybrednych słowach, że jesteśmy homoseksualistą, gdy rzeczywiście nie daliśmy rady zrobić tego cholernego, dodatkowego przysiadu. Każdy w Piekle miał takiego mentora, ponieważ Piekło stawiało na kontakt indywidualny i zbliżenie z klientem.

– Już, już… idę – wysapał Hall Johnson, kucając przed stertą akt, żeby je bez zbędnego wysiłku podnieść.

– Raz, dwa, raz, dwa, ruszaj się Johnson, ty tłusta cioto! – Każdy demon stróż miał egzemplarz podręcznika instruktażowego dla trenerów osobistych z pewnej dużej ziemskiej sieci siłowni. Musieli nauczyć się go na pamięć i gorliwie wdrażać w życie przy każdej okazji.

Johnson kontynuował swoją niezgrabną wspinaczkę po wężowatych schodach przy akompaniamencie ciepłych zachęt demona stróża. Zachęty były na tyle skuteczne, że kolejny przystanek Hall zrobił sobie dopiero przed ogromnymi, ciemnobrązowymi, dębowymi drzwiami, które wieńczyły krętą klatkę schodową niczym ogromny łeb węża. Na drzwiach z ogromną dbałością o detale były wyrzeźbione różnorakie scenki, które stanowiły dla Piekła odpowiednik półki z pucharami ustawionej w pobliżu sali gimnastycznej przeciętnego liceum. Można tam zatem było znaleźć Kaina mordującego Abla, Ewę wgryzającą się w jabłko, Hitlera podpalającego Reichstag, powstanie ruchu ekologicznego, zamontowanie pierwszego fotoradaru i wiele, wiele innych wyjątków z historii ludzkości utrzymanych w tym samym duchu. Hall Johnson przystanął pod drzwiami. Drzwi, nieświadome oczekującego Halla, pozostawały nadal w najlepsze zamknięte. Hall wiedział, że powinien zapukać, ale nie miał wolnych rąk. Wiedział też, że zarówno jego demon stróż, jak i Szatan wiedzieli, że czeka pod drzwiami, i z rozbawieniem czekali na dalszy ciąg wypadków. Hall odwrócił się tyłem do drzwi, pochylił i położył akta na podłodze. Szwy na jego spodniach niepokojąco zaśpiewały. W tym samym czasie drzwi otworzyły się bezgłośnie. Znaczące, zniesmaczone chrząknięcie dobiegło do uszu Halla w momencie, gdy był zgięty pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Chrząknięcie mogło oznaczać wiele rzeczy, ale Hall miał nieodparte przeczucie, że było czystą esencją myśli, którą trzeba tylko rozpuścić w słowach, a która przybrałaby ostatecznie mniej więcej postać wykrzyknienia: „Co za wielkie, tłuste dupsko!”.

– Johnson, na litość boską, jesteś obrzydliwy! Zero manier! Zero! – Demon stróż pośpieszył purpurowemu Hallowi z pomocną reprymendą.

– Ja niespecjalnie… chciałem zapukać, dlatego tak… nie przez brak szacunku… – jąkał się Hall Johnson.

„Dlaczego właściwie tak się daję upokarzać? Przecież ja nigdy w życiu nikomu się nie tłumaczyłem” – mówiąc w myślach „w życiu”, Hall miał na myśli życie przed śmiercią, bo od czasu pierwszego zawału wielokrotnie już zdarzyło mu się znaleźć w bardzo niezręcznej sytuacji, w której czuł olbrzymi przymus wewnętrzny do infantylnego usprawiedliwiania się. Hall Johnson był święcie przekonany o tym, że wszystkie te sytuacje są ustawione i ich jedynym celem jest ośmieszenie go i pozbawienie pewności siebie. Żadnych prymitywnych i wulgarnych wideł ani przypalania w kotle ze smołą. Tylko wyrafinowane i finezyjne gierki psychologiczne służyły obecnie do torturowania potępionych. Dokładnie od czasu gdy Szatan wprowadził w Firmie (słowo „Piekło” budziło wiele niemodnych i niepożądanych konotacji) ład korporacyjny, a potępieni stali się szeregowymi pracownikami. Szatan widząc pierwsze efekty, kolejny raz rozpłakał się ze wzruszenia i z niedowierzaniem kręcił głową nad pomysłowością ludzi.

– Korporacje, no pewnie! Teraz to się wydaje takie oczywiste, ale czemu sam na to nie wpadłem?!

Hall Johnson zebrał się w sobie, podszedł do stosu akt z drugiej strony, żeby tym razem stać twarzą w stronę drzwi, podniósł akta i przekroczył próg. Stanął obok swojego demona stróża w czymś na kształt ogromnej poczekalni urządzonej z bizantyjskim rozmachem. Ze ścian patrzyły na niego złote płaskorzeźby, pod ścianami stały marmurowe fontanny z sikającymi diabełkami, a na suficie wisiał pokaźnych rozmiarów stiuk, który upodobniał sufit do koszmaru cukiernika. W głębi za ladą z napisem „Recepcja” siedziała zniewalająca blondynka.

– Jesteśmy przed remontem – powiedziała do rozglądającego się Halla. – Szef ma dosyć tego baroku. Teraz będzie tutaj panował minimalizm i niedopowiedzenie. – Dwa ostatnie słowa powiedziała z widoczną dumą, jakby minimalizm i niedopowiedzenie były czymś, o co od zawsze zabiegała i w końcu Szef poszedł po rozum do głowy i jej posłuchał.

– Szef jest wolny czy zajęty? – spytał demon stróż recepcjonistki z niezwykłą u niego pokorą.

– Szef jest zawsze zajęty. W końcu ma na głowie cały świat. – Recepcjonistka podniosła słuchawkę telefonu. – Szefie, mam tutaj specjalistę od HR, Melechiasza z jego podopiecznym, tym adwokatem – powiedziała do słuchawki i odczekała chwilkę, słuchając głosu po drugiej stronie. – Tak jest, natychmiast – dodała, po czym zwróciła się do Melechiasza i Halla Johnsona: – Możecie wejść. Szef na was czeka.

Hall Johnson i Melechiasz otwarli drzwi obok recepcji. Weszli do pomieszczenia z przyciemnionym światłem, gdzie po ścianach leniwie ganiały się złowrogie cienie z ciepłymi refleksami, rzucanymi przez rozpalony kominek. W głębi stało ciężkie, przytłaczające dębowe biurko z włączoną zieloną lampką. Lampka ukazywała stosy papierzysk rozrzuconych w ogromnym nieładzie, jednym z tych nieładów, które były nieładem tylko dla postronnych obserwatorów, niewtajemniczonych w bardziej skomplikowane arkana sztuki organizacji. Twórca nieładu niezmiennie wolał myśleć o nim jak o nowatorskim i skomplikowanym systemie segregacji, który z powodu swojej złożoności nie jest w pełni rozumiany przez współpracowników, współmałżonków, a w szczególności przez personel sprzątający.

Spośród papierów wyłaniała się nad biurkiem głowa Szatana. Miała tłuste, nieumyte, złote włosy i przekrwione, ale szczęśliwe oczy. Widać było, że jej właściciel ostatnio ją zaniedbał, zajęty czymś daleko ważniejszym niż higieniczny tryb życia.

– Panowie, nie chciałbym zapeszać, ale wygląda na to, że w końcu wygraliśmy – powiedział Szatan na powitanie swoich gości, nie odrywając wzroku od dokumentu, który trzymał w ręce. – A najśmieszniejsze jest to, że obyło się bez apokalipsy, wielkiej bitwy, ognia piekielnego, zastępów demonów i Antychrysta. – Szatan szczególnie cieszył się, że cokolwiek się odbyło, odbyło się bez Antychrysta, bo od dawna nie czuł się komfortowo z tym, że ktoś inny niż on będzie grał pierwsze skrzypce w ostatecznej rozgrywce. Nie po całej wieczności oczekiwania, gdy on przez cały czas odwalał czarną robotę, o nie! A tu jakiś gówniarz przychodzi sobie nagle na gotowe. Antychrystowi stanowczo dziękujemy!

– Wygraliśmy? – spytał nieśmiało Melechiasz, po czym przypomniał sobie rozdział podręcznika dla instruktorów fitness poświęcony optymizmowi, pozytywnemu wzmocnieniu i dopingowaniu do jeszcze lepszych wyników. – Hurra! Juhu! Wygraliśmy! Piątka, Szefie! – Melechiasz nachylił się nad biurkiem Szatana z otwartą dłonią uniesioną do góry w pozycji do przybicia piątki. Szatan uniósł wzrok znad papierów i przeniósł go na wiszącą w oczekiwaniu rękę Melechiasza. Po chwili, jakby uświadamiając sobie, że ręka nie jest samodzielnym bytem, znalazł wzrokiem resztę Melachiasza, żeby ostatecznie skoncentrować się na oczach. Melachiasz opuścił powoli oczy, potem rękę, wsadził ją sobie do kieszeni i żeby pokryć zmieszanie, coś nerwowo na wpół zagwizdał, na wpół zanucił i usuwając się na bok, zaczął z ogromnym zainteresowaniem przyglądać się paznokciom swojej lewej ręki. Szatan przeniósł wzrok na uginającego się pod ciężarem akt Halla Johnsona.

– Hall Johnson, prawdopodobnie najlepszy adwokat, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. Bez skrupułów i bez uczuć wyższych, sprytny, przebiegły i przekonywający. Tyle talentów w jednej osobie, rzecz niecodzienna. Gdzie to się wszystko mieści? Nawet jeśli ta osoba jest, hmmm… – Szatan uniósł lekko brwi – twojej postury.

Hall Johnson zastanawiał się, czy to, co powiedział Szatan, było pomyślane jako komplement, czy złośliwość w pozornym przebraniu komplementu. Nie mogąc się zdecydować, postanowił dla bezpieczeństwa zmienić temat.

– Przyniosłem te dokumenty, o które pan prosił…

– Jaki pan, jaki pan? Przecież w firmie jesteśmy wszyscy jak jedna rodzina. Mów mi po imieniu. – Szatan wprowadził ten zwyczaj mniej więcej w tym samym czasie co dżinsowe piątki.

– Więc przyniosłem te dokumenty, o które prosiłeś – nieśmiało kontynuował Hall Johnson – najokropniejsze masowe zbrodnie popełnione przez ludzkość w dwudziestym wieku. Było tego tyle, że wybrałem tylko te najkrwawsze, a i tak miałem problem z wejściem po schodach i wniesieniem ich tutaj.

– Wcale mnie to nie dziwi – powiedział z grymasem uśmiechu Szatan. Hall nie był pewien, czy go nie dziwi ludzka żądza krwi, czy to, że miał problemy z wejściem po schodach. Na wszelki wypadek postanowił bardziej uważać na to, co mówi w towarzystwie Szatana.

– Pewnie zastanawiasz się, po co mi to wszystko? Powiem ci. – Szatan usiadł wyprostowany, położył łokcie na biurku i zrobił z dłoni piramidkę. – Ale od początku. Kluczem do wszystkiego jest wolna wola. Melechiaszu, bądź tak miły i przypomnij naszemu sympatycznemu słudze Temidy koncept wolnej woli.

Melechiasz, który tylko udawał przygarbione zainteresowanie swoimi paznokciami, a naprawdę uważnie przysłuchiwał się temu, co mówi Szatan, natychmiast wyprostował się i zaczął recytować:

– Wolna wola, czyli inaczej hipotetyczna cecha świadomości, z powodu której miałoby się wybór przy podejmowaniu działania. Zagadnienie wolnej woli jest jednym z odwiecznych pytań, będących między innymi częścią etyki oraz teorii bytu. Pogląd, że wolna wola nie istnieje, nazywamy determinizmem, a pogląd, że istnieje, to indeterminizm, inaczej woluntaryzm. Według pozytywizmu logicznego istnienie wolnej woli jest względne.

– Wikipedia? – spytał Szatan.

– Wikipedia – przyznał Melechiasz.

– Pozwól, Hall, że dodam coś od siebie… – Szatan zwrócił się do Halla Johnsona, który cały czas trzymał w rękach stertę akt i czuł, że za chwilę zesztywniałe palce odmówią mu posłuszeństwa.

– Czy mógłbym to tylko gdzieś postawić? Boję się, że to zaraz upuszczę i zniszczę… – Hall czuł się jak gimnazjalista, który tłumaczy nauczycielowi, dlaczego nie mógł odrobić pracy domowej.

– No pewnie, Hall! Cały czas się właśnie zastanawiałem, dlaczego uparłeś się, żeby to wszystko trzymać w rękach? – Szatan wydawał się szczerze rozbawiony zapominalstwem i roztargnieniem Halla.

„Raczej zastanawiałeś się, czy to mi wyleci z rąk, czy może jednak odważę się tobie przerwać, Szefie” – pomyślał Hall, kładąc akta koło biurka. Szatan uśmiechnął się niewinnie.

– Wolna wola, Hall, każdy człowiek ma wolną wolę i sam podejmuje decyzje. To jest wasza siła i nasze ograniczenie. Nasze, czyli moje i Boga. Taaak, nie rób takich min. Moc wszechmocnego kończy się tam, gdzie zaczyna się wolna wola. Ani Bóg, ani ja nie możemy narzucić wam, ludziom, swojej woli. Oczywiście możemy namawiać, kusić, pokazywać konsekwencje waszych decyzji, ale ostatecznie człowiek sam jest panem swojego losu. – Szatan wstał zza biurka i zaczął przechadzać się po gabinecie z rękami złączonymi z tyłu pod skrzydłami. Hall pomyślał, że dzięki skrzydłom wyglądał na wyższego, niż był w rzeczywistości.

– Widzisz, Hall, Boski Plan wydaje się być odporny na różne wariacje powstałe na skutek wolnej woli. Wydawać by się mogło, że Bóg przewidział wszystko. Zdecydujesz, że zjesz śniadanie, a będzie to miało taki sam skutek w ostatecznym rozrachunku, jakbyś zdecydował, że nie zjesz. Powiesz pewnie, że to niemożliwe, bo każda decyzja uruchamia lawinę konsekwencji, które w okamgnieniu kształtują przyszłość. Hall, całkowicie się z tobą zgadzam – to jest niemożliwe, żeby zapanować nad tyloma zmiennymi. Efekt końcowy nie może być taki sam. No chyba że oszukujesz i na bieżąco dostosowujesz rzeczywistość do wymogów Boskiego Planu. – W tym momencie Szatan uśmiechnął się i puścił Hallowi oko.

– Bóg oszukuje? – zapytał zdziwiony Melechiasz. – Myślałem, że to my jesteśmy od oszukiwania.

– Technicznie nie, bo do czasu, gdy rządzi On a nie my i On ustala zasady, to według jego zasad, czyli Boskiego Planu, to oszukiwanie jest częścią planu i zasadą. Wszystko zależy od tego, kto ustanawia reguły gry. – Szatan zwrócił się z powrotem do Melechiasza. – Jak widzisz, trudno jest nam wygrać, gdy autor przepisów, sędzia i nasz przeciwnik to jedna i ta sama osoba.

Melechiaszowi przypomniał się w tym momencie rozdział z poradnika dla trenera osobistego, który był poświęcony pesymizmowi, poddawaniu się przeciwnościom, czarnowidztwu, defetyzmowi i przygnębieniu. Rozdział ten ukazywał, jak takie przypadłości mogą szkodzić rozwojowi krzepy fizycznej wśród klientów, doprowadzać do depresji i w efekcie odbierać im chęć do ćwiczeń i wykupienia karnetu na kolejne sześć miesięcy. Rolą trenera osobistego było ostre przeciwdziałanie wszystkim tym katastrofalnym skutkom, służenie klientowi radą, pomocą, zwizualizowanie ostatecznego sukcesu, a jak to wszystko nie pomagało, to w grę wchodziło nawet ostre potrząśnięcie klientem. Można było nań nakrzyczeć, wyzywać go od „płaczków” i „cieniasów”, spytać się, czy myśli, że Pudzianowski też tak narzekał i marudził zamiast ćwiczyć i czy chce być jak Maruda ze Smerfów czy jak Pudzianowski. Jeśli to wszystko nie pomagało, dopuszczalne było wymierzenie mu siarczystego policzka, który miałby za zadanie obudzić go i przywrócić do pionu. Oczywiście tylko wtedy, jeśli trener osobisty uznał, że jest to uzasadnione i w żaden sposób nie wpłynie negatywnie na wspomniany już sześciomiesięczny abonament.

Kilka neuronów nieśmiało uaktywniło się w mózgu Melechiasza i przez głowę przebiegły mu myśli sugerujące, że Szatan jest pesymistą. Sąsiednie neurony, zazdroszcząc tym aktywnym świetnej zabawy, postanowiły się przyłączyć do imprezy.

Melechiaszowi zaświtała myśl, że w zasadzie to mógłby potrząsnąć trochę Szefem, bo nie ma chyba nic gorszego niż defetyzm idący z samej góry. „Hmmm, mógłbym go nawet spoliczkować, żeby był bardziej entuzjastyczny”.

Neuronalne party rozkręciło się na całego i każdy neuron wewnątrz czaszki Melechiasza śmigał z prędkością światła w tę i z powrotem. Jego mózg pracował teraz na pełnych obrotach i Melechiasz zdał sobie sprawę z poważnego zagrożenia dla swojej dalszej egzystencji. Zawyła syrena, włączyło się czerwone migające światło, z zakamarków świadomości wyjechała śmieciarka, podjechała szybko pod myśl o spoliczkowaniu Szatana, dwóch śmieciarzy załadowało ją na przyczepę i śmieciarka zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła. Melechiasz głośno przełknął ślinę i otarł kropelki potu z czoła.

– Ale tym razem sytuacja wydaje się być inna – kontynuował Szatan. – Z naszych obserwacji wynika, że w ciągu całego dwudziestego wieku nikt nie poprawiał na bieżąco rzeczywistości. Całe zło, które ludzkość popełniła, wszystkie te wasze niezależne decyzje podjęte pod wpływem wolnej woli zniszczyły totalnie Boski Plan. No, prawie totalnie. Musiałby zaistnieć bardzo nieprawdopodobny splot okoliczności, żeby go uratować.

Melechiasz stwierdził, że to jest odpowiednia chwila, żeby pomóc swojej karierze i zwiększyć szanse na awans.

– Ale, Szefie, dlaczego Bóg się nie wtrącał w dwudziesty wiek?

– Bardzo dobre pytanie, Melechiaszu – odpowiedział Szatan Melechiaszowi, którego rysy w tej chwili rozpłynęły się w błogości i samozadowoleniu. – Wszystkie nasze źródła wskazują na to, że Boga nie ma.

– Jak to nie ma? A cała bitwa z zastępami niebieskimi i strącenie nas do piekieł, a potem nieustające zmaganie się dobra ze złem i tym podobne? To z kim my właściwie walczymy? – Pewna myśl w głowie Melechiasza wygrzebała się ze śmieci i zaczęła otrzepywać ubranie.

– Nie to że w ogóle nie istnieje – Szatan wydawał się przez chwilę jakby zakłopotany – po prostu chyba wziął urlop.

– Urlop, Bóg? – Hall Johnson był pewien, że to jest jedna z tych rozmów, kiedy ktoś (w piekle najczęściej tym kimś był Melechiasz) prezentuje jakąś niedorzeczną teorię, podaje bardzo racjonalne argumenty na jej poparcie, po czym jak już Hall w końcu zaczyna przechodzić na jego stronę i zgadzać się z nim, on przyznaje, że tylko żartował, że jak można być tak głupim i łatwowiernym, żeby w coś takiego uwierzyć, i że właśnie ze śmiechu zmoczył sobie bieliznę i to jest wina Halla. No i jeszcze, że to wszystko zostało nagrane na ukrytą kamerę i że nie może się doczekać, aż spotka się z kumplami i przy piwie sobie to obejrzą. Będzie musiał wyłożyć kanapę celofanem, żeby mu kumple nie pozostawiali żółtych plam.

Hall odruchowo omiótł wzrokiem miejsca, w których mogła być ukryta kamera. Co prawda wydawało mu się mało prawdopodobne, żeby Melechiasz zaangażował samego Szatana do jednego ze swoich głupich żartów, ale na wszelki wypadek postanowił, że będzie bardzo ostrożny i wyważony w swoich sądach na temat Boga na urlopie wypoczynkowym.

– Urlop. Postanowił widocznie odpocząć od tego wszystkiego. Spakował się i wyjechał na Karaiby. Lub też raczej zrobił coś, co jest boskim odpowiednikiem spakowania, i udał w miejsce, które jest boskim odpowiednikiem Karaibów. Skąd ja mam wiedzieć, w końcu jestem tylko upadłym aniołem, nie Bogiem. – W ostatnich słowach Szatana nie było ani krzty frustracji, pobrzmiewał w nich tylko sarkazm i tryumfalizm. – W każdym razie nie ma go. Dyrektorem tego cyrku jest teraz Michał, archanioł. – Tutaj Szatan przerwał na chwilę, przystanął i przez oblicze przebiegły mu wściekłe ognie piekielne. – Ten, który mnie upokorzył wieczność temu, strącając mnie tutaj. – Szatan wyglądał na kogoś, kto sobie z tym faktem prawie już poradził i prawie przeszedł nad nim do porządku dziennego. – Cóż, do tej pory udawało im się to wszystko ukryć. Pewnie nadal byśmy nic nie wiedzieli, gdyby nie to, co się działo na Ziemi. Zaczęliśmy bliżej badać sprawę i prawda wyszła na jaw. Wygląda na to, że Michałkowi się wszystko posypało. – Szatan nie mógł odmówić sobie w tym miejscu uśmiechu.

– Czyli to znaczy, że możemy ich teraz zaatakować i będą bezbronni? – Melechiasz cały czas pracował nad swoim awansem.

– Bezbronni? Teraz są mocniejsi i czujniejsi niż kiedykolwiek. Co jak co, ale Michałowi nie można odmówić biegłości w sztuce wojskowej. Może być tępym osiłkiem, gdy trzeba być politykiem, ale na ziemi miał od wieków status boga wojny i był znany pod takimi imionami jak Trygłów, Teutates, Ares czy Mars.

– To co my z tego mamy, że Boga nie ma? – Melechiasz niechętnie musiał przyznać się do ignorancji.

– Mamy bezkrwawą rewolucję. – Szatan uśmiechnął się szeroko. – Ludzkość dokonała wyboru w dwudziestym wieku. Niebo musi uszanować jej wolną wolę. Panowie, ludzkość należy do nas. Ten fakt odwraca wszystko do góry nogami. W końcu przestaniemy być w opozycji i zaczniemy rządzić. Lud tak zdecydował. Kocham demokrację!

– Tak po prostu oddadzą nam władzę? Wrócimy do Nieba?

– Czy wrócimy do Nieba, to się jeszcze zobaczy. Możemy zrobić sobie tutaj Niebo. – Szatan miał lekko zamglony wzrok, jakby patrzył w przyszłość i opisywał co widzi. – Piekło może stać się centrum wszelkiego istnienia. A władzy to niestety tak po prostu nam nie oddadzą. Potrzebujemy armii prawników, żeby zwyciężyć. – Tutaj Szatan odwrócił się do Halla Johnsona i uśmiechnął się niemal z czułością. – Tych na szczęście mamy u nas pod dostatkiem. I to najlepszych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: