Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Brand - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brand - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 279 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AKT PIERW­SZY

Na śnież­nych po­lach gór­skich

Cięż­kie gę­ste mgły; deszcz i pół­mrok. Brand w czar­nym ubra­niu, z la­ską i we­ret­kiem, prze­ci­ska się na­przód w kie­run­ku za­chod­nim. To­wa­rzy­szą­cy mu Chłop i Syn jego, wy­ro­stek, po­stę­pu­ją za nim.

CHŁOP (woła na Bran­da)

Hej tam! Za­cze­kać, cu­dzy człe­cze!
Gdzie­żeś?

BRAND

Tu je­stem!

CHŁOP

Człek się wle­cze

We mgle, że na­wet kij swój tra­ci
Z oczu!…. Za­błą­dzisz!

SYN

A niech kaci!

Ja­kieś tu żle­by!

BRAND

Ja­kieś zło­my!
Za­gi­nął wszel­ki ślad wi­do­my!

CHŁOP (krzy­czy)
Stać! Do stu dja­błów! Ani kro­ku!
Zwa­ły z śnież­ne­go lecą sto­ku!

BRAND (na­słu­chu­je)
Sły­szę jak gdy­by grzmot zda­le­ka.

CHŁOP

By­stro prze­gry­zła się tu rze­ka,
Nadół w bez­mier­ną prze­paść spa­da…
Zgi­niesz i my zgi­nie­my ra­zem!

BRAND

Ja mu­szę przejść tan, trud­na rada!

CHŁOP

Nas nie przy­na­glisz swym roz­ka­zem…
Mó­wię ci: zo­stań! Nie ba­czy­cie,

Że tu o ludz­kie cho­dzi ży­cie?

BRAND

Mój Pan się śmie­je z trwo­gi two­jej.

CHŁOP

Któż to ten pan, co się nie boi?

BRAND

Ten Pan to Bóg!

CHŁOP

A ty kim, pa­nie?

BRAND

Księ­dzem.

CHŁOP

Da­rem­ne to ga­da­nie:

Choć­by był pro­boszcz, bi­skup z cie­bie,
To­byś od­wa­gę swą w tym żle­bie
Na wiek po­grze­bał, gdy­byś jesz­cze

Chciał da­lej iść w te mgły zło­wiesz­cze.

(zbli­ża się ostroż­nie; prze­ko­ny­wu­ją­co)
Choć­by był czło­wiek, mo­ści księ­że,
Nie wiem, jak mą­dry, nie do­się­że,
Cze­go do­się­gnąć nie­po­dob­na!
W jed­no li ży­cie jest za­sob­na,

Księ­że, twa du­sza; gdy to mi­nie,
Cóż ci zo­sta­nie w twej go­dzi­nie?
Milę – po­wia­dam praw­dę szcze­rą –
Masz do na­stęp­nej stąd cha­łu­py,
A mgły tak gę­ste ze­wsząd kupy,
Że nie ro­ze­tniesz jej sie­kie­rą…

BRAND

Tak, lecz w tej pu­st­ce strasz­nej, dzi­kiej
Żad­ne mnie błęd­ne dziś ogni­ki,

Wi­dzisz, nie wo­dzą.

CHŁOP

Lecz do­ko­ła

Ster­czą lo­dow­ców groź­ne czo­ła.

BRAND

Tam­tę­dy pój­dziem…

CHŁOP

Co? Tam­tę­dy?

Śmierć po­mknie z nami wraz, w te pędy!

BRAND

A jed­nak uczył ktoś, że su­chą
Przejść moż­na nogą grzbie­tem fali.

CHŁOP

To było kie­dyś… Dzi­siaj da­lej
Trud­no się zma­gać z za­wie­ru­chą,
Zgi­niem z kre­te­sem!

BRAND (chce odejść) .

Że­gnam za­tem.

CHŁOP

Chcesz się po­że­gnać, wi­dzę, z świa­tem…

BRAND

Chce li mnie Bóg do­świad­czyć pra­wy,
Wi­taj­cie śnie­gi, mgły, si­kla­wy!

CHŁOP (ci­cho)

Ja­kiś sza­le­niec… szu­ka zgu­by.

SYN (płacz­li­wie)

Chodź­my stąd, oj­cze!… Pło­ne pró­by…
Wi­dać po wszyst­kiem, że tu jesz­cze
Więk­sze mgły będą, więk­sze desz­cze.

BRAND (przy­sta­je i zbli­ża się po­now­nie)
O ile my­śli moje mogą

Przy­po­mnieć so­bie, toś miał dro­gą

Cór­kę w tych stro­nach, no, i ona

Dała ci kie­dyś znać, zmar­twio­na,

Że jej nie zna­leźć ci­szy w gro­bie,

Je­śli nie spoj­rzy w oczy to­bie

Choć­by raz jesz­cze? Czy być może?

CHŁOP

Tak mi do­po­móż, Pa­nie Boże!

BRAND

Że dziś ostat­ni dzień wi­dze­nia?

CHŁOP

Tak…

BRAND

I to woli twej nie zmie­nia?

CHŁOP

Nie!

BRAND

Nie? Nie pój­dziesz da­lej ze mną…?

CHŁOP

Na mowę si­lisz się da­rem­ną,

Ani się ru­szę…

BRAND (pa­trzy mu by­stro w oczy)

Miał­byś wolę

Zło­żyć ta­la­rów sto na sto­le,
Aby zna­la­zła śmierć spo­koj­ną?

CHŁOP

O, tak!

BRAND

A dwie­ście? Czyż tak hoj­ną

By­ła­by dłoń twa?

CHŁOP

Cze­goż nie da

Dłoń ma dla cór­ki? Cała sche­da
Niech so­bie pój­dzie!

BRAND

No, a… ży­cie?

CHŁOP

Ży­cie?… Mój słod­ki!…

BRAND

Nie?!… Sły­szy­cie…

CHŁOP (dra­pie się w gło­wę)
To już by­ło­by po­nad siły…

O Pa­nie Jezu! Boże miły!
Cze­go ty żą­dasz? A dyć prze­cie
Mam jesz­cze w domu żonę, dzie­cię…

BRAND

Lecz On się wy­rzekł na­wet mat­ki!…

CHŁOP

Za daw­nych cza­sów to po gład­kiej
Szło ja­koś dro­dze – cuda, dzi­wy
Dzia­ły się ongi. Spra­wie­dli­wy
Człek dzi­siaj o tem nie pa­mię­ta.

BRAND

Twą dro­gą śmierć jest! Na­cóż pęta
Na­kła­dasz na mnie? Nie znasz Pana,

I Pan cię nie zna.

CHŁOP

Nie­zbła­ga­na

Du­sza w tym księ­dzu.

SYN (cią­gnie go)

Chodź­my sami!

CHŁOP

Nie! Nie! On musi iść stąd z nami!

BRAND

Musi?

CHŁOP

Tak, mu­sisz… Bo in­a­czej,

Je­że­li we wsi kto zo­ba­czy,
Że­śmy cię tu­taj zo­sta­wi­li,
Straż­nik za­bie­rze mnie w tej chwi­li –
A, je­śli sczeź­niesz tu, w tym lo­dzie,
Dziś ja o chle­bie i o wo­dzie

Bedę w aresz­cie.

BRAND

Więc za bożą

Po­cier­pisz spra­wę…

CHŁOP

Mnie nie trwo­żą

Ni twe, ni bo­skie… mam ja swo­je
Nie byle ja­kie nie­po­ko­je,

Więc chodź…

BRAND

Że­gnaj­cie!

(zda­la sły­chać głu­chy huk)

SYN (krzy­czy)

O! La­wi­na!

BRAND (do Chło­pa, któ­ry go chwy­cił za kark)
Puść!

CHŁOP

Nie!

BRAND

Puść!

SYN

Precz stąd!…

CHŁOP (wał­cząc z Bran­dem)

Zła go­dzi­na.
Niech mnie…

BRAND (wy­ry­wa mu się i rzu­ca go w śnieg)

O tak, nie spo­czniesz prę­dzej,
Aż się do­cze­kasz ja­kiej nę­dzy!
( zni­ka)

CHŁOP (wy­grze­bu­jąc się z śnie­gu i po­cie­ra­jąc so­bie ra­mię)
Niech mu za­pła­cą za to czar­ci!
Oto, co Pań­scy słu­dzy war­ci!

(woła, pod­no­sząc się)

Hej, mo­ści księ­że!

SYN

Po­szedł gra­nią!

CHŁOP

Zda mi się… oko moje za nią
Trop w trop po­dą­ża!…

(woła po­now­nie)

Hej, pa­sto­rze!

Czy nam je­go­mość wska­zać może,
Skąd my tu błą­dzić dziś za­czę­li?

BRAND (we mgle)
Po co ci rady? Jak naj­śmie­lej
Już ty utar­tym kro­czysz szla­kiem.

CHŁOP

Je­śli to praw­da, ja­kiem ta­kiem
Człek się na­cie­szy le­go­wi­skiem,
A nie na mo­rzu lo­dów śli­skiem.

(od­cho­dzi wraz z sy­nem w kie­run­ku wscho­du)

BRAND (zja­wia się zno­wu nie­co da­lej i na­słu­chu­je w kie­run­ku, w któ­rym od­szedł chłop ze sy­nem)
Wra­ca­ją do dom… Chłyst­ku pod­ły!
Gdy­by cię siły li za­wio­dły,
A nie za­mię­kła wola w to­bie,
Ulgę­bym przy­niósł ci w ża­ło­bie,
Umę­czo­ne­go wnet do celu
Za­pro­wa­dził­bym cię w we­se­lu,

Lecz na­nic po­moc, za­cny ku­mie,

Temu, co na­wet chcieć nie umie…

(pod­cho­dzi bar­dziej ku przo­do­wi)
Ży­cie!… Hm! Je­śli człek roz­wa­ży,
Jak je mi­łu­je tłum nę­dza­rzy,
Jak każ­dy bła­zen niem się pie­ści,
Jak­by od jego mar­nej tre­ści

Za­wi­sło całe szczę­ście świa­ta –

Boże! Pu­ści­li­by do kata
Wszyst­ko, prócz ży­cia! To li jed­no-

Sed­nem jest dla nich! Kiep­skie sed­no!

(uśmie­cha się, jak gdy­by so­bie coś przy­po­mniał)
Kie­dym był dziec­kiem, od po­cząt­ku
Z dwóch rze­czy-m mie­wał ból w żo­łąd­ku,
W te naj­daw­niej­sze moje cza­sy

Dwie spra­wy dar­ły ze mnie pasy:

O nie­lu­bią­cej mro­ków so­wie

Wciąż mi cho­dzi­ła myśl po gło­wie,

O ry­bie, co się boi wody,

Cią­gle-m ja du­mał, chło­piec mło­dy…

I śmiech mnie pu­sty brał z tej bie­dy
Cze­mu?… Bo czu­łem-ci już wte­dy,

Że świat śród in­nych cho­dzi dróg,
Niź­li, jak tego pra­gnął Bóg,
I, że swe jarz­mo dźwi­ga człek,
Choć­by rad rzu­cił je po wiek.
Tu­taj jest każ­dy na kształt ryby,
Albo też sowy. Sku­ty w dyby,
W mro­ku żyć musi ludz­ki płód,
Umie­rać musi w głę­biach wód,
Choć na to wszyst­ko strach go bie­rze!
Rad­by po­rzu­cić swo­je leże,
Z mrocz­nej cia­sno­ty zbiec­by rad
W prze­zro­czy, ja­sny słoń­ca świat.

(za­trzy­maw­szy się na chwi­lę, na­słu­chu­je, zdu­mio­ny)
Cóż­to? Od do­lin pły­ną gło­sy?
Pie­śni i śmie­chy mkną w nie­bio­sy…
Cyt! Krzy­czą hura! Raz i dru­gi,
Trze­ci i pią­ty… Słoń­ce smu­gi
Roz­cie­ra mgła­we, lśnią prze­stwo­rza,
Ja­kaś dru­ży­na ludz­ka, hoża,
Po tej świe­tli­stej igra łące,
Po­ran­ne świa­tło ja­śnie­ją­ce
W stro­nę za­cho­du mro­ki goni.
Sło­wa… ca­łun­ki… uścisk dło­ni…
Już się roz­cho­dzą, ku do­li­nie
Zmie­rza­ją jed­ni, a zaś ni­nie
Dwo­je się lu­dzi ku mnie sła­nia…
Ostat­nie ślą już po­że­gna­nia

Ka­pe­lu­sza­mi, wo­al­lia­mi…
„By­waj­cie zdro­wi!… Pan Bóg z wami!”

(słoń­ce co­raz to bar­dziej prze­ci­ska się przez mgły, Brand stoi nie­ru­cho­my, przy­pa­tru­je się zbli­ża­ją­cym się)
Cóż to za bla­ski! Co za ja­śnie!
Roz­wie­wa­ją się kłę­by mgła­we,
Sto­py prze­mięk­ką dep­cą tra­wę,

Słoń­ce zło­ci­ste snu­je ba­śnie!
Może ro­dzeń­stwo? Bok przy boku
Po tym kwie­ci­stym spie­szą sto­ku;
Ona suk­nia­mi po­wiew­ne­mi,

Snać nie do­ty­ka na­wet zie­mi,
On, jak­by piór­ko, lek­ki!… Ona,
O, ska­cze na bok, roz­ba­wio­na,
Wy­ry­wa mu się od nie­chce­nia…
O, już ją chwy­ta!…. Słod­ko, mile
Dro­ga się zmie­nia w kro­to­chwi­lę,
W we­so­łą piosn­kę śmiech się zmie­nia

(Ej­nar i A gniesz­ka w lek­kich stro­jach po­dróż­nych, obo­je roz­pro­mie­nie­ni, zja­wia­ją się na wzgó­rzu. Mgły pierz­chły. Szczy­ty lśnią w po­ran­nym słoń­cu)

EJ­NAR

Agniesz­ko, mo­tyl­ku mój cud­ny,

Nic ja się cie­bie nie boję;
Za­ci­snę ja oka swej sie­ci –
Te oka, to piosn­ki są moje.

AGNIESZ­KA (zwró­co­na twa­rzą ku nie­mu, cofa się, tań­cząc i ucie­ka­jąc przed nim)
Je­że­lim ja cud­nym mo­tyl­kiem,
To po­zwól mi spo­cząć na kwiat­ku,
A chcesz­li się ba­wić, więc goń mnie!
Po­chwy­cić? Prze­nig­dy, mój brat­ku!

EJ­NAR

Agniesz­ko, mo­tyl­ku mój cud­ny!
Zwę­ża­ją się oka mej sie­ci!
Już… mam cię! Już skarb mój naj­droż­szy
Prze­nig­dy z tych ok nie ule­ci.

AGNIESZ­KA

Je­że­lim ja wiot­kim mo­tyl­kiem,
To nie­chże mnie po­wiew uwo­dzi!
A chwy­cisz mnie w oko swej siat­ki,
Mych skrzy­deł się do­tknąć nie go­dzi!

EJ­NAR

Nie! Lek­ko ja we­zmę do ręki
Ten cię­żar mój słod­ki i lek­ki

I za­mknę go w ser­cu.. Tam baw się,
Tam so­bie już igraj na wie­ki!

(zbli­ża­ją się ku stro­mej tur­ni; sta­ją nad prze­pa­ścią)

BRAND

Stać!… Tu­taj prze­paść!…

EJ­NAR

Któż to wola?

AGNIESZ­KA (wska­zu­jąc ku gó­rze)
O, tam!

BRAND

Ni kro­ku! Śmierć do­ko­ła!
Z śnie­giem spad­nie­cie do tej głę­bi!

EJ­NAR

(obej­mu­je Agniesz­kę i śmie­jąc się, zwró­co­ny ku gó­rze)

Nas to nie pa­rzy ani zię­bi,
Szczę­ście jest z nami. Wyj­dziem cało!

AGNIESZ­KA

Za­baw­kę dziś nam ży­cie dało…

EJ­NAR

Szczę­ście nam śle dziś pro­mień słoń­ca:
Sto lat on bę­dzie trwał – bez koń­ca!

BRAND

Więc wy do­pie­ro po stu la­tach…?

AGNIESZ­KA (po­wie­wa­jąc we­lo­nem)
O tem ni sło­wa, pro­szę cie­bie…
Ba­wić się bę­dziem wszak i w nie­bie.

EJ­NAR

Sto lat na won­nych prze­żyć kwia­tach,
Sto lat bez mia­ry i bez celu
W mi­ło­ści ką­pać się we­se­lu! –

BRAND

No, a co bę­dzie po­tem?

EJ­NAR

Po­tem?

Do nie­ba pój­dziem znów z po­wro­tem.

BRAND

Może wy z nie­ba tu przy­szli­ście?

EJ­NAR

Pro­sta rzecz: z nie­ba! Oczy­wi­ście!

AGNIESZ­KA

To zna­czy: te­raz, o tej chwi­li,
My­śmy tam z dołu tu przy­by­li.

BRAND

I owszem, owszem.. Oko moje
Już zo­ba­czy­ło was obo­je

Tam, gdzie się dzie­lą te po­to­ki.

EJ­NAR

Skie­ro­wa­li­śmy tu swe kro­ki,

Po­że­gnaw­szy się z przy­ja­cio­ły.

Ręką, ca­łun­kiem tłum we­so­ły

Stwier­dzał przed­ro­gich wspo­mnień rój!

Zejdź­że pan ku nam! Pa­nie mój,

Ze­chciej za­ba­wić się tu z nami,

Po­słu­chać pie­śni nad pie­śnia­mi!

Słod­szej nie stwo­rzył ża­den czas!

Cze­mu pan stoi niby głaz?

Prę­dzej! My cuda ci po­ka­żem!

Ja, pa­nie, by­łem wprzód ma­la­rzem!

Co to za szczę­ście, ży­cie, świat

Wcią­gać w swą sztu­kę! Człek jest rad,

Że niby Stwór­ca może oto

Prze­li­chy me­tal zmie­niać w zło­to!

Ale nad wszyst­ko, czem mnie Bóg

Ob­da­rzyć ra­czył śród mych dróg,

To ma Agniesz­ka!… Słod­ki plon,

Gdym z po­łu­dnio­wych wró­cił stron

Z far­bą i pendz­lem – z ni­czem wię­cej…

AGNIESZ­KA (go­rą­co)

A, jak­by po­siadł sto ty­się­cy,
Tak pe­wien sie­bie, tak zu­chwa­ły…

EJ­NAR

Do wsi tej losy mnie przy­gna­ły…
Tu za­go­ści­ła ona wła­śnie,
Aby sło­necz­ne chło­nąć ja­śnie,
Gorz­kie po­wie­trze, świer­ków wo­nie…

I ja zja­wi­łem się w tej stro­nie:
Snać prze­zna­cze­nie mnie tu nio­sło.

Chcia­łem ma­lar­skie swe rze­mio­sło
Za­nu­rzyć w pięk­nie tego boru,
Chcia­łem dla sztu­ki swej pra­wzo­ru
Szu­kać w ob­ło­kach tych, w tej rze­ce…
I oto, gdy tak na to lecę,

Od­ra­zu-m, zo­stał ar­cy­mi­strzem:
Lice jej sta­ło się ognist­szem,

W jej oczach szczą­4cia blask się ja­rzy,
Uśmiech nie scho­dzi już z jej twa­rzy –
Wszyst­ko po­czą­tek ze mnie wzię­ło…

AGNIESZ­KA

Jeno, ma­lu­jąc to swe dzie­ło,
Nie wie­dział o tem chło­piec pu­sty.
Ży­cie peł­ne­mi chło­nął usty,
Aż tu pew­ne­go znów za­ra­nia
Jął się na­po­wrót ma­lo­wa­nia….

EJ­NAR

Wtem, Boże dro­gi, coś mi wpa­dło,
Że ze mnie ist­ne jest dzi­wa­dło,
Żem nie oświad­czył się swej lu­bej…!
Więc za­miast pleść sma­lo­ne duby,
Od­ra­zu wzią­łem się do spra­wy.
Nasz za­cny dok­tor, zbyt ła­ska­wy,
Nie mógł opę­dzić się ra­do­ści:
W dom po­za­pra­szał licz­nych go­ści –
Wszyst­kie po­wa­gi, wszy­scy księ­ża,

Młódź z oko­li­cy, mąż-ci w męża,
Że jeno pa­trzeć!… Trzy dni trwa­ły
Hu­lan­ki, tań­ce i hej­na­ły.
Dzi­siaj ze­szli­śmy już mu z kar­ku,
Ale za­ba­wy na fol­war­ku
By­najm­niej jesz­cze nie skoń­czo­no…
Wi­dzia­łeś to we­so­łe gro­no,
Szy­fry, cho­rą­gwie, ka­pe­lu­sze,
Całe we wień­cach! Za­cne du­sze!
Ucie­sze swej pu­ści­li wo­dze,
To­wa­rzy­szy­li nam w tej dro­dze.

AGNIESZ­KA

A my we dwój­kę po tej gó­rze
Ska­cze­my so­bie, dzie­ci duże!

EJ­NAR

Mie­li­śmy z sobą wina moc!

AGNIESZ­KA

Od śpie­wów.brzmia­ła let­nia noc!…

EJ­NAR

O, na­wet tłum tych cięż­kich mgieł
Bał się dziś z nami brać na kieł!

BRAND

A te­raz do­kąd?

EJ­NAR

Tam, do mia­sta –

AGNIESZ­KA

Skąd je­stem ro­dem…

EJ­NAR

Ma nie­wia­sta

I ja – na­sam­przód o tę krzty­nę
Ku za­cho­do­wi, a zaś po­tem
W stro­nę fior­du pta­ków lo­tem
Na we­se­li­sko me je­dy­ne
Za­wio­dę skar­by – za­dy­sza­ny
Ru­mak Egi­ra przez bał­wa­ny
Hen, nas po­nie­sie w chy­żym pę­dzie!
Póź­niej, jak bia­łe dwa ła­bę­dzie,
Tam, na po­łu­dnie…

BRAND

A tam, pa­nie?

EJ­NAR

Tam prze­pło­mien­ne mi­ło­wa­nie,
Jak sen po­tęż­ne, a tak wła­śnie
Słod­kie i miłe, jako ba­śnie!
W ono nie­dziel­ne, ja­sne rano
Żad­ne­go księ­dza nie przy­zwa­no,
A prze­cież pierz­chły wszel­kie tro­ski…
Dzień to był dla nas iście bo­ski,
Po­bło­go­sła­wił nam…

BRAND

Kto?

EJ­NAR

Lud!

Przy­ja­ciół na­szych tłum ra­do­sny,

Któ­ry nam wiecz­nej ży­czył wio­sny,
Któ­ry od­ga­niał od nas trud,
Któ­ry ze wszyst­kich swo­ich sił
Ży­czył nam zdro­wia, wino pił,
Wień­ca­mi zdo­bił na­sze wło­sy,
Że­śmy wy­bra­ni snać przez losy…

BRAND

Że­gnam obo­je…

(chce odejść)

EJ­NAR

Zo­stań pan!

Czy­jaż to po­stać?… Ktoś mi znan…

BRAND (zim­no)

Obcy my so­bie.

EJ­NAR

Mnie się prze­cie

Zda­je, że kie­dyś, gdzieś na świe­cie,
My­śmy się zna­li – może w szko­le…

BRAND

Tak, zna­li­śmy się, nim pa­cho­lę
Sta­ło się – mę­żem!…

EJ­NAR

Czyż być może?

Nie przy­po­mi­nam so­bie…

(na­gle, z krzy­kiem)

Brand!… O Boże!

BRAND

Ja w te tro­py
Wie­dzia­łem, kogo tu­taj sto­py
Przy­wio­dły dzi­siaj.

EJ­NAR

Wi­tam, bra­cie,

Wi­tam ser­decz­nie! Gdy tak na cię
Pa­trzę w tej chwi­li, pew­ność mam,
Żeś się nie zmie­nił, żeś ten sam,
Żeś ten, co, z chmu­rą wciąż na czo­le,
Nie mógł wy­trzy­mać w na­szem kole…

BRAND

By­łem wam obcy… ale cie­bie
Ja­koś lu­bi­łem… W ciem­nym żle­bie
Ska­li­stej tur­ni uro­dzo­ny,
O któ­rą fale swo­je tony
Roz­strze­li­wa­ły… wy z po­łu­dnia…

Ży­cie, by­wa­ło, nam utrud­nia

Inna na­tu­ra…

EJ­NAR

Tu­taj gdzieś
Leży wi­docz­nie two­ja wieś?

BRAND

Przez nią mnie wie­dzie po­wo­ła­nie.

EJ­NAR

Przez nią? A po­tem cóż się sta­nie?
Czyż­by w da­le­ki świat?

BRAND

Nie­wie­le

Po­trze­ba pra­cy tu, w tem sie­le.

EJ­NAR

Prze­cie­żeś księ­dzem?

BRAND (z uśmie­chem)

Tak, wi­ka­rym.

Człek jest, jak za­jąc: cza­sem w sta­rym,

Od­wiecz­nym musi spo­cząć le­sie,
A cza­sem w żyto los go nie­sie.

EJ­NAR

Zaś osta­tecz­na do­kąd dro­ga?

BRAND (pręd­ko i su­ro­wo)

Nie py­taj o to.

EJ­NAR

O, dla Boga!

Cze­mu?

BRAND (zmie­niw­szy ton)

Ot, tak… Moi ko­cha­ni,
I mnie za­wie­zie do przy­sta­ni
Ten sam wasz okręt.

EJ­NAR

Ten nasz sta­tek,

Któ­rym do ślu­bu my…? Za­da­tek

Szczę­ścia zbyt wiel­ki.

(do Agniesz­ki)

Bądź we­so­ła,
Je­dzie­my w trój­kę…

BRAND

Po­grzeb woła.

AGNIESZ­KA

Po­grzeb?

EJ­NAR:

Co? Po­grzeb woła cie­bie?

Ko­goś obec­ność twa po­grze­bie?

BRAND

Tego, co zwą go war­gi two­je:
Bo­giem.

AGNIESZ­KA (co­fa­jąc się)

Chodź, Ej­nar, ja się boję!

EJ­NAR

Brand!…

BRAND

Wstręt­ne wid­mo spo­cznie w trum­nie!

Ten Bóg słu­żal­czy, co go tłum­nie

Słu­żal­ców pod­ła wiel­bi rze­sza!
Ta jed­na myśl mnie dziś po­cie­sza,
Że mam go grze­bać – i to w dzień!…
Cuch­nie, kto zdro­wych nie miał tchnień,.
Kto ko­nał całe ty­siąc lat..

EJ­NAR

Brand! Je­steś cho­ry!…

BRAND

A toś zgadł!….

Tak, je­stem cho­ry, jak ta jo­dła,
Co k nie­bu smu­kły pień wy­wio­dła!
Nie ja sła­bu­ję, czas jest cho­ry,
Jemu po­trzeb­ne są dok­to­ry,
On le­ków żąd­ny. Na tym świe­cie
Wy tyl­ko ba­wić się pra­gnie­cie.
Na­pdł wie­rzy­cie, to być może,
Lecz czy wi­dzi­cie co na dwo­rze?
Nie! Je­śli jarz­mo gnie wam kar­ki,
Wy je rzu­ca­cie wnet na bar­ki
Tego, co przy­szedł, aby wier­nie
Krzyż dźwi­gać za was, zno­sić cier­nie!
Tak was uczo­no!… Wy tań­czy­cie,
Za­ba­wą tyl­ko jest wam ży­cie!
Tańcz, tańcz, nie pa­trząc w oną dal:
Kie­dyś ci bę­dzie tego żal!…. .

EJ­NAR

Znam ja tę piosn­kę! Sta­rzy, mło­dzi
Sły­szą ją co­dzień, jak za­wo­dzi
Po wsiach, po mia­stach… Tyś jest z tych,
Któ­rym to ży­cie jest, jak szych,
Co, niby no­wym zdję­ci du­chem,
Pie­kiel­nym stra­szą nas obu­chem,
Co, nie­ustan­nie gro­żąc bie­sem,
Chcie­li­by zła­mać nas z kre­te­sem

BRAND

Nie! Nie! Przed sobą nie masz kle­chy
Nie­wie­le Ko­ściół ma po­cie­chy
Z ta­kie­go, jak ja, ka­zno­dziei.
Nie wiem, czy ze mnie dziś kto sklei
Chrze­ści­ja­ni­na, lecz wiem jed­no:
Gdzie się dziś kry­je ży­cia sed­no!

EJ­NAR

Jesz­czem nie sły­szał, aby komu
Mia­ła za­szko­dzić ra­dość w domu.

BRAND

Nie! To nie ra­dość nas roz­pie­ra,
Ta bez za­strze­żeń, pro­sta, szcze­ra!

Żyj nią, służ wier­nie jej na… wie­ki,

Ale od tego bądź da­le­ki,

By się za jed­nym zmie­niać tchem.

Dzi­siaj być tem, a ju­tro – czem?

Dziś cho­dzić tak, a ju­tro – jak?

Być ni to ryba, ni to rak!

W ba­chan­tach rys wy­raź­ny masz,

Pi­jak prze­drzeź­nia li ich twarz;

Sy­len po­sia­da pysz­ny gest,

Chle­jus pa­ro­dją tyl­ko jest!

Prze­mierz­że kraj nasz sto­py swe­mi,

Przy­łóż swe ucho do tej zie­mi,

A wnet zo­ba­czysz – wierz w me sło­wo -

Że – człek nasz jest ni to, ni owo!

Nie­co po­wa­gi w dni świą­tecz­ne,

I oby­cza­je nie­co grzecz­ne,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: