Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Burza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 czerwca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Burza - ebook

Rok 2009. Dziewiętnastoletni Jackson Meyer jest zwyczajnym nastolatkiem, studiuje, ma dziewczynę... i potrafi podróżować w czasie. Lecz ta umiejętność nie ma nic wspólnego z tym, co ogląda się w filmach - jego skoki nie zmieniają teraźniejszości ani nie powodują żadnych zakłóceń w Kosmosie.

Nadchodzi jednak dzień, gdy nieznajomi mężczyźni napadają na Jacksona i jego ukochaną Holly, a podczas brutalnej szarpaniny dziewczyna zostaje poważnie ranna. Przerażony i spanikowany Jackson cofa się do roku 2007, lecz ten skok okazuje się inny niż wszystkie. Chłopak zostaje uwięziony w przeszłości.

Jackson, chcąc uratować Holly, nie ustaje w rozpaczliwych próbach odnalezienia drogi powrotnej do swojego czasu, lecz po serii niepowodzeń godzi się z losem i postanawia dowiedzieć się więcej o swoich umiejętnościach. Jednak ludzie, którzy strzelali do Holly w roku 2009, depczą mu po piętach. Wrogowie Czasu nie cofną się przed niczym, aby wcielić młodego podróżnika w swoje szeregi. Przystąpi do nich albo zginie.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63431-35-8
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sobota, 11 kwietnia 2009

Okej, to prawda – potrafię podróżować w czasie. Ale zapewniam was, że nie jest to tak ekscytujące, jak mogłoby się wydawać. Nie mogę cofnąć się o te kilkadziesiąt lat i zabić Hitlera. Nie mogę spojrzeć w przyszłość i zobaczyć, kto wygra mistrzostwa w baseballu w 2038 roku. Na razie udało mi się skoczyć sześć godzin w przeszłość. Słabo, jak na superbohatera, co nie?

Dzisiaj wreszcie zwierzyłem się komuś ze swojego sekretu. Tym kimś jest chłopak, którego IQ wyprzedza moje o lata świetlne, więc istnieje szansa, że uda mu się rozgryźć to wszystko. Adam upiera się i nalega, abym prowadził dokładną dokumentację, zapisywał praktycznie każdy swój ruch. Z początku chciał, żebym opisał całe osiemnaście lat swojego życia, ale wybiłem mu to z głowy, a przynajmniej na razie. Bo choć zgodziłem się na prowadzenie dziennika, nie oznacza to, że łyknąłem każdą jego sugestię. Przecież to nie tak, że świat skończy się tylko dlatego, że mogę sobie skakać w czasie. Nie służę jakiemuś większemu celowi czy czemuś w tym stylu, nie ratuję ludzkiej rasy przed wymarciem. Ale, jak powtarza Adam, jestem, jaki jestem, z pewnego powodu, i tylko od nas zależy, czy dowiemy się, jaki to właściwie powód.

– JACKSON MEYERROZDZIAŁ I

WTOREK, 4 SIERPNIA 2009, 12:15

– Jak daleko powinienem się cofnąć? – zapytałem Adama.

Utrzymywaliśmy rozsądny dystans między nami a grupką dzieciaków kłębiących się wokół niedźwiedzi polarnych.

– Trzydzieści minut? – zasugerował Adam.

– Ej, dawaj to! – Holly chwyciła paczkę cukierków, którą jeden z obozowiczów zwinął z dziecięcego wózka.

Rzuciła mi rozdrażnione spojrzenie.

– Byłoby fajnie, gdybyś miał oko na swoje bachory.

– Wybacz, Hol.

Postanowiłem dorwać Huntera, zanim jego kleptomańskie nawyki ponownie dadzą o sobie znać.

– Podnieś ręce – rozkazałem.

Wykrzywił usta w bezzębnym uśmiechu i podsunął swoje pulchne dłonie pod mój nos.

– Widzisz? Nic nie mam.

– I niech tak zostanie, dobra? Nie zabiera się rzeczy innych ludzi.

Puściłem go i popchnąłem lekko w kierunku pozostałych dzieciaków zmierzających w stronę sporego trawnika, na którym biwakujący mogli zjeść lunch w zoo.

– Hej, ty – powiedziałem, łapiąc Holly za rękę i ściskając jej palce.

Odwróciła się w moją stronę.

– Masz słabość do tego złodziejaszka, co?

Uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami.

– Możliwe.

Rozluźniła się, złapała mnie za koszulkę i przyciągnęła do siebie.

– A więc… co porabiasz dziś wieczorem? – zapytała, całując mnie w policzek.

– No cóż… mam pewne plany związane z taką jedną naprawdę niezłą blondynką.

Tutaj pojawił się problem, ponieważ nie potrafiłem sobie przypomnieć, co dokładnie zaplanowaliśmy.

– To… niespodzianka – dodałem.

– Ale chrzanisz! – Zaśmiała się i odrzuciła głowę do tyłu. – Nie wierzę, że zapomniałeś! Przecież obiecałeś, że przez cały wieczór będziesz deklamował dla mnie dzieła Szekspira. Po francusku. Wspak. A potem mieliśmy oglądać Titanica i Notting Hill.

– Musiałem być pijany, kiedy to mówiłem – mruknąłem i znienacka pocałowałem ją w usta. – Ale zgodzę się na Notting Hill.

Przewróciła oczami.

– Mieliśmy iść na ten koncert, pamiętasz?

Tę romantyczną chwilę zepsuła dziewczynka z grupy Holly, która podbiegła do nas, chwyciła swą opiekunkę za rękę i wskazała palcem w kierunku toalety. Korzystając z okazji, wycofałem się, zanim zdążyliśmy omówić moją nieumiejętność zaplanowania czegoś dwa tygodnie wcześniej i pamiętania o tym dwa tygodnie później.

– Jackson, tutaj – powiedział Adam, wskazując ruchem głowy drzewo.

Pora na planowanie precyzyjnej i dokładnej podróży w czasie.

– Idziesz dzisiaj z nami zobaczyć tę kapelę? – zapytałem.

Właściwie to chciałem sprawdzić, czy również o tym zapomniał.

– No… nie wiem, pomyślmy. Mam spędzić wieczór z twoimi znajomymi z liceum, którzy, jak słyszałem, są żywymi wcieleniami postaci z Plotkary? Nie wspominając o wydaniu całej swojej kasy na przystawki i kilka drinków.

Pokręcił z uśmiechem głową.

– Jak myślisz?

– Okej, rozumiem. A może powłóczymy się jutro po okolicy?

– Brzmi dobrze.

– W porządku, jedziemy z tym koksem. I tak nie mógłbym teraz nic przełknąć, bo wali ode mnie jak z obory, więc możemy zaczynać.

Adam podał mi mój dziennik i wyciągnął z kieszeni długopis.

– Zapisz cel podróży, bo wycieczka w czasie bez określonego celu jest…

– Nierozważna – dokończyłem za niego, powstrzymując jęk.

– Za plecami mamy sklep z pamiątkami. Obserwowałem go przez ostatnią godzinę i na kasie cały czas stoi ta sama dziewczyna.

– Dobrze się jej przypatrzyłeś, co nie?

Adam wzniósł oczy ku niebu i odgarnął z czoła kosmyk ciemnych włosów.

– Okej, nastaw stoper i skocz trzydzieści minut do tyłu. Idź do tego sklepu i zrób wszystko, by dziewczyna zapamiętała twoje imię.

– To się nazywa flirt – powiedziałem tak cicho, żeby nikt nie usłyszał.

Zacząłem szybko robić notatki, by zdążyć, zanim Holly wróci z toalety.

Cel: sprawdzić teorię na kimś, kto nie wie o eksperymencie.

Teoria: wszystko, co dzieje się podczas podróży, łącznie z interakcją z innymi ludźmi, NIE ma wpływu na teraźniejszość.

Tłumaczenie dla niekujonów: skaczę w czasie pół godziny do tyłu, przystawiam się do dziewczyny na kasie, skaczę z powrotem do teraźniejszości, wchodzę ponownie do sklepu i sprawdzam, czy mnie poznaje.

Nie pozna.

Ale Adam Silverman, laureat Narodowego Festiwalu Nauki w roku 2009 i przyszły student MIT, nie potwierdzi żadnej hipotezy bez jej sprawdzenia pod każdym możliwym kątem. Szczerze? Nie mam nic przeciwko temu. Czasem jest naprawdę zabawnie. I pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu nikt poza mną nie wiedział, co potrafię. Teraz, kiedy jest nas dwóch, czuję się dziwadłem w trochę mniejszym stopniu.

I czuję się trochę mniej samotny.

Nigdy nie przyjaźniłem się z naukowym maniakiem, choć Adam jest kimś więcej niż tylko niegrzecznym chłopcem włamującym się na rządowe serwery. Jest po prostu chodzącą zajebistością.

– Jesteś pewien, że potrafisz cofnąć się dokładnie o trzydzieści minut? – zapytał Adam.

Wzruszyłem ramionami.

– Chyba tak.

– Zwróć, proszę, uwagę na czas. Będę liczył, przez ile sekund siedzisz tutaj jak warzywo – powiedział Adam, wkładając stoper w moją dłoń.

– Czy naprawdę tak wyglądam podczas skoku? Ile tak będę siedział? – zapytałem.

– Podczas dwudziestominutowej wyprawy, pół godziny wstecz… wpadniesz w katatonię na jakieś dwie sekundy czasu teraźniejszego.

– A gdzie byłem pół godziny temu? Nie chcę spotkać siebie samego.

Adam kliknął swoim stoperem chyba z dziesięć razy, zanim mi odpowiedział. To jedno z jego zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych.

– Byłeś wewnątrz, gapiłeś się na pingwiny.

– Dobra, spróbuję tam nie wylądować.

– Obaj wiemy, że możesz wybrać miejsce, w którym się znajdziesz, jeśli wystarczająco się skoncentrujesz, więc nie wciskaj mi takich tekstów, dobra? – rzucił Adam.

Może miał rację, ale chyba nie zdawał sobie sprawy, jak trudno było wyczyścić umysł i myśleć o jednym miejscu. Wystarczy, bym wyobraził sobie przez ułamek sekundy jakiś inny punkt, a wyląduję właśnie tam.

– Dobra, dobra. Może ty to zrobisz i zobaczysz, że to nie takie proste.

– Chciałbym.

Rozumiem, dlaczego ktoś taki jak Adam jest obsesyjnie zafascynowany tym, co potrafię, ale ja sam nie uważam swojej umiejętności za jakąś supermoc. Jestem wybrykiem natury. W dodatku nieco niepokojącym.

Spojrzałem na zegarek. 12:25. Zamknąłem oczy i skupiłem się na konkretnym czasie i miejscu, bo muszę przyznać, że nadal nie mam pojęcia, jak to działa.

Po raz pierwszy skoczyłem jakieś osiem miesięcy temu, podczas pierwszego semestru w college’u. Siedziałem na zajęciach z poezji francuskiej. Od kilku minut przysypiałem i nagle obudziła mnie chłodna bryza i trzaśnięcie drzwiami. Stałem przed swoim akademikiem. Nawet nie miałem czasu spanikować, bo po sekundzie znowu siedziałem w klasie.

Dopiero wtedy spanikowałem.

Teraz to czysta zabawa, przynajmniej przez większość czasu. Nadal nie wiem, dokąd trafiłem podczas pierwszej wyprawy. Mój rekordowy skok to czterdzieści osiem godzin do tyłu. Na razie nie potrafię przenosić się w przyszłość, ale nie ustaję w próbach.

Dopadło mnie znajome uczucie, jakby ktoś rozrywał moje ciało, ciągnął je w dwóch przeciwnych kierunkach. Wstrzymałem oddech i czekałem, aż nieprzyjemne szarpanie ustanie. Szło się do tego przyzwyczaić, lecz trudno było mówić o przyjemności.ROZDZIAŁ II

WTOREK, 4 SIERPNIA 2009, 11:57

Kiedy otworzyłem oczy, Adama już nie było, podobnie jak moich kolegów z pracy i dzieciaków. Nie pozostał ślad po okropnym wrażeniu rozrywania na dwie części, zastąpiło je uczucie niesamowitej lekkości, pojawiające się zawsze po skoku. Jakbym przebiegł kilka mil i nie odczuwał bólu w nogach.

Rozejrzałem się wokół. Miałem farta, wszyscy byli zajęci gapieniem się na zwierzaki i nie zauważyli, że zmaterializowałem się tuż za nimi. Całe szczęście nigdy nie musiałem się nikomu z tego tłumaczyć. Włączyłem stoper w zegarku i rzuciłem okiem na gigantyczną tarczę czasomierza umieszczonego nad głównym wejściem do zoo.

11:57. Blisko. Ruszyłem w stronę sklepu i wszedłem do środka. Dziewczyna za kasą była mniej więcej w moim wieku, może trochę starsza. Praktycznie leżała na kontuarze, podtrzymując głowę dłońmi. Gapiła się na ścianę.

Zawsze, kiedy zabieramy się za to nasze eksperymentowanie, muszę pamiętać o jednej bardzo ważnej rzeczy: w Hollywood nie mają bladego pojęcia o podróżach w czasie.

Poważnie.

Dobra, a teraz najdziwniejsze. Laska za ladą mogłaby walnąć mnie w nos, może nawet mi go złamać, ale kiedy powrócę do teraźniejszości, będzie jedynie nieco napuchnięty albo posiniaczony. Czemu nie złamany, zapytacie? To już zupełnie inna kwestia i nie mam pojęcia, jak to działa. Rzecz w tym, że… będę pamiętał uderzenie.

A gdybym to ja złamał jej nos i wrócił do teraźniejszości, dziewczyna i tak byłaby w jednym kawałku, no i w dodatku zapomniałaby o wszystkim, co się stało. Oczywiście dopiero teraz mam badać tę teorię (po raz kolejny) i… nie mam zamiaru jej bić. Obojętne, co zrobię, efekt będzie ten sam.

– Cześć – powiedziałem do niej – macie może… olejek do opalania?

Nawet na mnie nie spojrzała, tylko wskazała palcem ścianę po lewej. Podszedłem do półki, zgarnąłem cztery różne buteleczki i rzuciłem je na ladę.

– A więc… chodzisz na uniwerek czy…

– Wiesz, mógłbyś kupić te olejki gdzie indziej za połowę ceny – wypaliła.

– Dzięki za cynk, ale potrzebuję ich w tej chwili. – Oparłem się o kontuar tuż przy niej.

Natychmiast się wyprostowała i zaczęła nabijać na kasę moje zakupy.

– Cztery butelki? Poważnie?

No to tyle, jeśli chodzi o flirt.

– No dobra, wezmę jedną. Chyba nie dostajesz prowizji?

– Pracujesz z dzieciakami? – Spojrzała z pogardą na moją zieloną, służbową koszulkę.

– Aha.

Dziewczyna parsknęła i wyrwała kartę kredytową z mojej ręki.

– Naprawdę mnie nie pamiętasz, co?

Przez chwilę przetwarzałem w myślach jej słowa.

– No…

– Karen… siedziałam za tobą na ekonomii przez cały semestr. Profesor Larson powiedział, że jesteś bardzo niesystematyczny i musisz przyłożyć się bardziej do finansów. – Przewróciła oczami. – Czy to dlatego masz taką pracę?

– Nie.

I to akurat była prawda, nawet nie dostawałem pieniędzy za to, co robiłem. Zgłosiłem się jako wolontariusz, lecz nie miałem zamiaru jej tego mówić. Najwyraźniej już wyrobiła sobie o mnie zdanie.

– No więc… fajnie było cię znowu widzieć, Karen.

– Taa, pewnie… – mruknęła.

Szybkim krokiem opuściłem sklep. Skok z powrotem do teraźniejszości nie wymagał ode mnie takiego skupienia, jak ten do przeszłości. Zapewne wynikało to z tego, że i tak przed każdym kolejnym skokiem musiałem wrócić do swojego czasu. Adam nazywa teraźniejszość moją „bazą”. Po mistrzowsku opanował sztukę mówienia do mnie jak do głąba, żebym wszystko doskonale rozumiał. Ale najbardziej lubiłem jego baseballowe analogie. Mam nadzieję, że gdy wrócę, nie będzie się nade mną nachylała grupka nieznajomych, zafascynowanych moim katatonicznym stanem.ROZDZIAŁ III

WTOREK, 4 SIERPNIA 2009, 12:25

Gdy otworzyłem oczy, Adam stał nade mną.

– Jackson?

– Stary, zjedz miętówkę, bo ci jedzie – wymamrotałem, odsuwając od siebie jego głowę.

– Byłeś zombi przez niecałe dwie sekundy. Miałem rację. Wkrótce będę dysponował wystarczającą ilością danych, by przeprowadzić odpowiednie obliczenia. Tym razem nie odniosłeś żadnych obrażeń, prawda?

– Aha.

Doskonale wiem, dlaczego o to pytał. Tydzień temu skoczyłem kilka godzin do tyłu, ale straciłem koncentrację i wylądowałem na środku ruchliwej ulicy, a nie w swoim mieszkaniu. Po prawej nodze przejechała mi wielka półciężarówka. Kiedy wróciłem do swojej bazy, przez chwilę poczułem ostry ból w łydce. Po sekundzie ból zniknął, ale zastąpił go jasny, purpurowy siniec. Jednak oprócz tego stłuczenia z moją golenią było wszystko w porządku, choć przecież samochód strzaskał kości doszczętnie.

Wstałem i otrzepałem z kurzu tył spodni.

– Wygląda na to, że chodziliśmy razem do jednej grupy. Totalnie ją wkurzyłem. Wiesz, przed chwilą, czyli w przeszłości. Zresztą rozumiesz. A więc, jeśli twoja teoria jest błędna, udało mi się coś zmienić, a ona nadal będzie na mnie wkurzona, kiedy wejdę tam ponownie.

– Zobaczmy. – Adam machnął ręką do Holly. – Ej, Hol! Zaraz wracamy.

Chwyciłem biegnącego przez trawnik Huntera, zmierzającego w stronę sterty pozostawionych bez opieki plecaków. Na pewno miał nadzieję, że się obłowi, a łupy upcha w kieszeniach.

– Mały, idziesz z nami na zakupy.

Nasza trójka weszła do sklepu w momencie, kiedy stojąca za kasą dziewczyna wrzucała breloczki do kluczy do plastikowego pudełka. Stanąłem i spojrzałem na nią, zgrywając durnia.

– Czy my przypadkiem… nie chodziliśmy razem na ekonomię?

Podniosła głowę i pozwoliła sobie na lekki uśmiech.

– Tak… u profesora Larsona.

Ding, dong, dwa punkty dla Jacksona Meyera. Nie pamiętała, że ją wkurzyłem, czyli wszystko idzie tak, jak się spodziewałem. Mój mały skok w przeszłość nie zmienił teraźniejszości.

– Karen, prawda? – zapytałem.

Uniosła brwi.

– A ty jesteś Jackson, robiłeś dyplom z literatury francuskiej, co nie?

Adam mruknął i wcisnął się przede mnie.

– Nie mają tutaj tego, czego szukam. Idziemy.

Zignorowałem Adama i podniosłem Huntera, by mógł zobaczyć, co stoi na ladzie.

– Angielskiej również. Robiłem dwa fakultety.

Nawet jeśli moje małe wycieczki nie zmieniały sytuacji w bazie, to i tak zacząłem dostrzegać pewne zalety, jak chociażby możliwość zebrania cennych informacji. Zgaduję więc, że, przynajmniej w teorii, podróże w czasie coś tam jednak zmieniają.

Chociażby mnie.

Wyszliśmy ze sklepu i zatrzymaliśmy się tuż za progiem, stanęliśmy bowiem twarzą w twarz z Holly, która wrzucała śmieci do kosza stojącego przed budynkiem. Wziąłem ją za rękę i odciągnąłem od moich towarzyszy. Znalazłem drzewo, za którym mogliśmy się schować, skierowaliśmy się więc w jego stronę.

– Adamowi podoba się ta panna ze sklepu. Pomagałem mu ją poderwać.

Holly wybuchnęła śmiechem, a ja delikatnie popchnąłem ją do tyłu, aż oparła się o pień drzewa.

– Czy Hunter coś ukradł? – wymamrotała, ale moje usta dotykały już jej ust, więc miała pewien problem ze swobodnym wyrażeniem swoich myśli.

– Nic, o czym bym wiedział. – Pocałowałem ją po raz drugi i poczułem coś wilgotnego na prawym policzku.

Odsunęliśmy się od siebie. Spojrzałem w górę i zobaczyłem otwierające się nad nami niebo. Dokładnie w tym momencie lunął rzęsisty deszcz.

– Cholera! Myślałam, że będzie ładnie przez cały dzień – mruknęła Holly.

Odbiliśmy się od drzewa i rzuciliśmy się pędem przez trawnik do miejsca, gdzie Adam i pozostali zajęli się ustawianiem dzieci w pary.

Kilku maluchów zaczęło krzyczeć, kiedy rozległ się głośny grzmot.

– Wsiadamy do autobusu? – zapytałem Adama.

– Tak – odparł, próbując przekrzyczeć nagłą burzę.

Dzieciaki zaczęły biec w nierównym szeregu, osłaniając głowy plecakami. Holly i Adam podbiegli na przód kolumny; ja zostałem z tyłu, by dopingować maruderów, kierując ich w stronę wyjścia z zoo. Całe szczęście autobus został zaparkowany zaraz przy bramie. I tak byłem już kompletnie przemoczony, wodę miałem nawet w tenisówkach. Kiedy wsadziłem ostatniego dzieciaka na stopnie autobusu, zobaczyłem rudowłosą dziewczynkę, dziesięcio-, może jedenastoletnią, ubraną w jeansy i koszulkę z długim rękawem. Stała na deszczu, sama, odwrócona plecami do mnie, więc widziałem jedynie jej włosy. Woda ściekała po jej długim warkoczu. Bicie mojego serca dźwięczało mi w uszach, a przez głowę przelatywały mi różnorakie myśli.

To nie mogła być ona.

A co, jeśli jednak…?

Ruszyłem w stronę dziewczynki, kiedy usłyszałem przez szum deszczu głos Holly:

– Jackson, gdzie idziesz?

– Ta dziewczynka nie jest z nami – powiedział Adam. – Chodź już. Ruszamy!

Zrobiłem kilka szybkich i długich kroków, aż wreszcie stanąłem przy niej. Klepnąłem ją w ramię, a dziewczynka odwróciła się gwałtownie. Otworzyła szeroko oczy, jej twarz rozpromienił uśmiech. Jeśli jakimś cudem to byłaby ona, czy w ogóle by mnie rozpoznała?

Krople deszczu rozbijały się o chodnik, piorun rozświetlił ciemne niebo.

– Jackson! – krzyknęła ponownie Holly.

Moje serce niemal przestało bić, kiedy zobaczyłem, że oczy dziewczynki nie są niebieskie, ale zielone. Poczułem ulgę… i srogie rozczarowanie.

– No… przepraszam. Wziąłem cię za kogoś innego.

Odwróciłem się na pięcie i pobiegłem do autobusu. Widziałem, że dzieci obserwują mnie, przylepiając twarzyczki do szyb. Wskoczyłem po stopniach do środka i otrzepałem mokre włosy. Dzieciaki nie spuszczały ze mnie wzroku. Oczy Holly na sekundę spotkały się z moimi, ale wyminąłem ją i usiadłem obok Adama.

Poczułem ukłucie winy, kiedy Holly usiadła sama, nie odzywając się ani słowem, a wiedziałem, że ma ochotę zadać mi kilka pytań. Sądząc po zainteresowaniu wszystkich obecnych, musiałem z siebie zrobić nie lada widowisko.

– Kim był dzieciak, za którym goniłeś? – zapytał Adam.

Musiałem odwrócić głowę, by na niego nie patrzeć.

– A nikim szczególnym… po prostu była do kogoś podobna. Fałszywy alarm. Nic wielkiego.

Adam nachylił się bliżej i po minucie milczenia odezwał się ponownie.

– Wyglądała jak Courtney, prawda?

Westchnąłem, ale wreszcie musiałem przytaknąć skinieniem głowy.

– Wiem, to durne.

– To nie durne, tak się czasem dzieje… – Wciągnął powietrze i kontynuował: – Czekaj, czekaj… nie sądzisz chyba… hm… to interesująca teoria, ale jest chyba zbyt dużo problemów logistycznych.

– Zapomnij o tym – powiedziałem, by powstrzymać lawinę pytań. – Proszę.

Nie mogła przecież istnieć inna możliwość. Moja siostra bliźniaczka była martwa. Ale nawet cztery lata po jej śmierci nadal nawiedzały mnie myśli o niej. Ona mnie nawiedzała. Pewnie dlatego, że tak bardzo za nią tęskniłem.

Kiedy zbieraliśmy się do wyjścia z autobusu, Holly zastąpiła mi drogę.

– Wszystko gra?

Spojrzałem prosto w jej zatroskane oczy i wzruszyłem ramionami.

– Tak, a co?

Posmutniała i odwróciła się do mnie plecami.

– A nic… nieważne.

No dobra, okazywałem się beznadziejny, jeśli w grę wchodziło bycie czyimś facetem. Holly nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale wiedziałem, że tak myśli. Zdjąłem przemoczony plecak z jej ramienia i zarzuciłem na swoje.

– Ej… wpadniesz do mnie? Może się trochę wysuszymy, zanim gdzieś pójdziemy?

Zeskoczyła z ostatniego schodka na chodnik, odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.

– Pewnie.

Zacisnąłem dłoń wokół jej spiętych w koński ogon blond włosów i wycisnąłem z nich wodę.

– Chyba będziesz potrzebowała suszarki.

Wyciągnęła ręce i objęła moją twarz, a jej jasnoniebieskie oczy spojrzały na mnie z powagą; kilka minut wcześniej w ten sam sposób patrzył na mnie Adam.

– Na pewno wszystko w porządku? Co…

– Czasem mi trochę odbija. I tyle. – Rzuciłem jej wymuszony uśmiech i obróciłem ją w stronę drzwi frontowych prowadzących do budynku YMCA, byśmy mogli wreszcie schronić się przed deszczem.ROZDZIAŁ IV

PIĄTEK, 29 PAŹDZIERNIKA 2009, 18:00

Dzisiejszego wieczoru razem z moim partnerem wprowadzamy w życie opracowywany już od jakiegoś czasu plan: wykradamy medyczną dokumentację dotyczącą mojej skromnej osoby z gabinetu doktora Melvina. Adam jest przekonany, że w tych papierach kryje się coś, co podpowie nam, dlaczego jestem wybrykiem natury. Nie wiem, na co on liczy, że na teczce będzie przybita pieczątka „Szalony podróżnik w czasie”? Ostatnie dwa dni spędziłem na obserwacji doktora Melvina prowadzącego bardzo nieskładne i chaotyczne życie. Żartuję. Tak naprawdę facet nie wychodzi z pracy. Na dłużej opuścił gabinet przed dwoma dniami, dlatego nasz eksperyment polega na wykonaniu czterdziestoośmiogodzinnego skoku w przeszłość (a to mój obecny rekord) oraz na kilku przebiegłych, naukowych manewrach.

Adam powinien już być w drodze powrotnej z MIT i pewnie rwie sobie włosy z głowy, próbując wymyślić odpowiednie formuły. Ja już swoje zrobiłem, zapisałem w punktach cele wypadu i pozostaje mi tylko pozmieniać nieco swoje plany z Holly. Odkąd zaczęła się szkoła, Adam wpadał do mnie w ostatniej chwili, bez uprzedzenia, więc ciągle musiałem odwoływać nasze randki. Ale, całe szczęście, Holly była zajęta lekcjami i treningami tanecznymi. Pewnie wolny wieczór będzie jej nawet na rękę. Chociaż może zdążę zjeść z nią kolację, bo film na pewno odpada… A skoro jesteśmy przy kolacji… Cholera! Mam kwadrans spóźnienia…

Kolejny wpis później.

29 PAŹDZIERNIKA 2009, 21:30

No dobra, może Holly nie przyjęła zmiany planów tak dobrze, jak na to liczyłem.

– Ej, Holly, otwórz drzwi.

Obok mnie przemknęły dwie chichoczące dziewczyny w szlafrokach.

Odwróciłem się do Lydii.

– Ona nie chce cię widzieć – syknęła. – I właśnie dlatego jestem przeciwko facetom. Od miesiąca powtarzam Holly, by dała sobie z wami spokój.

Jakoś powstrzymałem się od powiedzenia kilku dosadnych słów wiecznie wkurzonej współlokatorce Holly. Stała w drzwiach, opierając się o framugę i blokując przejście. Chyba na wypadek, gdybym próbował ją powalić czy coś takiego.

– Lydia, nie masz może teraz jakiegoś spotkania fanklubu Sylvii Plath?

Zza drzwi zaczęła grać muzyka.

– Urocze, Jackson. Teraz to już na pewno nie dam ci klucza.

Uderzyłem głową w ścianę.

– Proszę, wpuść mnie.

– Nie słuchaj go, znowu zrobi cię w konia. A potem jeszcze raz! – krzyczała Lydia.

Okej, teraz to już na serio uduszę tę laskę.

Nagle otworzyły się drzwi po drugiej stronie korytarza i w progu stanęła jakaś dziewczyna przyciskająca do piersi opasłe tomiszcze. Odwróciłem się w jej stronę.

– Jackson, wybacz, ale chciałabym się trochę pouczyć. A ty, Lydia, zamknij się. Wszyscy mają w dupie twoje wściek­łe, antymęskie okrzyki.

Muzyka dochodząca z pokoju Holly gruchnęła ze zdwojoną siłą. Spojrzałem z powrotem na Lydię i, przekrzykując hałas, rzuciłem:

– Zapłacę ci sto dolarów, jeśli dasz mi klucz i znikniesz na noc.

Czekałem na wykład odnośnie do łamania regulaminu akademika oraz na jakieś bzdury o kobietach wręczających mężczyznom metaforyczne „klucze”. Ku mojemu zdziwieniu ciemne brwi Lydii uniosły się, a ona sama powiedziała:

– Dwie stówy.

Otworzyłem portfel, wyciągnąłem z niego kartę kredytową i podałem jej.

– Po prostu weź to.

Rzuciła klucz pod moje nogi, ruszyła z kopyta i pomknęła korytarzem. Odetchnąłem z ulgą.

– Dzięki – powiedziała dziewczyna stojąca w drzwiach.

Podniosłem klucz z podłogi i włożyłem do zamka.

– Hol, proszę, pogadaj ze mną!

Ale jedyną odpowiedzią, jaką otrzymałem, był refren piosenki Pink. Przekręciłem klucz w zamku i powoli otworzyłem drzwi, sądząc, że po drugiej stronie będzie czekała na mnie Holly, gotowa wyrwać mi klucz i wypchnąć mnie z powrotem na korytarz.

Czerwony but poleciał przez pokój i walnął w ścianę nad oknem. Wszedłem do środka, zamknąłem za sobą drzwi i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Stopa Holly wystawała z szafy, dostrzegłem też rąbek jej niebieskiego szlafroka.

Nie byłem pewien, czy mnie usłyszała, ale z drugiej strony – może ten lecący but został przeznaczony dla mnie? Nie byłby to pierwszy raz, kiedy dziewczyna rzuca czymś we mnie, ale nie pasowało mi to do usposobienia Holly.

Kiedy szedłem wyłączyć sprzęt grający, musiałem uchylić się przed kolejnym pociskiem, którym okazał się brązowy sandał. Gdy ustała muzyka, Holly przestała grzebać w swoich rzeczach, wygramoliła się z szafy i stanęła przede mną.

– Mam dobre wieści – powiedziałem, siląc się na uśmiech, który nie współgrał jednak z moim nastrojem. – Lydia zgodziła się zamknąć swoją niewyparzoną gębę za odpowiednią cenę. Nie wróci aż do rana.

– Poważnie? Zapłaciłeś mojej współlokatorce, żeby wyszła?

Na jej twarzy nie gościło jednak zdziwienie. A mój żołądek zawiązał się na supeł.

– Powiedz mi, co się stało. Co takiego zrobiłem? – Zadając takie pytanie, przyznawałem jednocześnie, że doskonale wiem, iż nie chodziło tylko o odwołanie naszego filmowego seansu.

Głupio to rozegrałem. Wyciągnąłem rękę, ale nadal stała, niewzruszona, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.

– Zawsze coś przede mną ukrywasz, latasz tu i tam z Adamem jak jakiś rozwydrzony bachor.

– Zazdrosna jesteś? Wiem, że przyjaźniłaś się z nim wcześ­niej, ale może wypracujemy jakiś grafik.

Źle. Bardzo źle. Nie powinienem był tego mówić.

Skrzywiłem się, czekając, aż weźmie do ręki kolejnego buta i ciśnie nim w moim kierunku.

Ale ona odwróciła się do mnie plecami, podeszła do biurka i zaczęła przerzucać stosik papierów.

– Dobra. Masz rację. Nie ma o czym mówić.

Nawet nie mogłem sobie wyobrazić bardziej sarkastycznego tonu. Wypowiedziane przez nią zdanie uderzyło we mnie niczym fala lodowatego powietrza. Przeczesałem palcami włosy, próbując zebrać się w sobie i powiedzieć wreszcie coś przyzwoitego. Albo zastanowić się, czy ucieczka nie będzie przypadkiem najlepszym rozwiązaniem. A jednak zdecydowałem się zmienić temat.

– Czy… coś zgubiłaś? Przekopywałaś się przez swoją szafę.

– Tak, jedną z moich kart pamięci. – Walnęła książką o blat biurka, nawet się do mnie nie odwracając. – Naprawdę muszę się pouczyć, okej?

Podniosłem leżącą na podłodze parę butów i wrzuciłem ją z powrotem do szafy.

– No to może… mógłbym ci jakoś pomóc…

– Nie – odpowiedziała krótko, włączając monitor.

Wypuściła powietrze z płuc i rozluźniła się.

– Poważnie, Jackson. Idź sobie, żebym mogła coś wreszcie zrobić. Proszę.

Nie słyszałem już sarkazmu w jej głosie, raczej zmęczenie i lekkie rozdrażnienie. Poddała się, mogłem się teraz z łatwością wycofać. Ale ciekawość wzięła górę i ponownie otworzyłem gębę.

– Hol, czemu jesteś taka wkurzona?

Pokręciła głową.

– Nie jestem… na ciebie wściekła.

Pozwoliłem sobie na podirytowane westchnienie.

– W takim razie o co chodzi?

Czego ty ode mnie chcesz? – miałem zamiar dorzucić, bo faktycznie nie miałem pojęcia, o co tu chodzi. Wtedy zobaczyłem pojedynczą łzę, która spadła na leżącą przed Holly kartkę papieru. Podszedłem do niej, a ona odwróciła się. Zanim położyła mi głowę na piersi i schowała twarz, zdążyłem zobaczyć, że płacze.

– Nigdy mi o niczym nie mówisz… to jest… jakbyś prowadził zupełnie inne życie, którego nie mogę być częścią.

Drżenie jej głosu poruszyło mnie bardziej, niż się spodziewałem. Powinienem był uciec, kiedy miałem ku temu okazję. Objąłem ją ramionami i przytuliłem do siebie.

– Nie chciałem cię naciskać… przepraszam.

Holly wyślizgnęła się z mojego uścisku i położyła się na łóżku, a jej blond włosy rozsypały się na poduszce. Mruknęła głośno:

– Nienawidzę tego, że nie potrafię się na ciebie porządnie wściec.

Wypuściłem z płuc powietrze, choć nawet nie miałem pojęcia, że wstrzymuję oddech. Położyłem się obok niej i wcisnąłem swoją twarz w jej szyję.

– Przecież powiedziałaś wcześniej, że nie jesteś na mnie wściekła.

Zakryła oczy dłońmi.

– Ale byłam. Czas przeszły.

– Czy to znaczy, że przechodzimy od razu do zwyczajowego seksu na zgodę?

Uśmiechnęła się lekko, po czym kąciki jej ust ponownie uformowały cienką linię.

– Tylko jeśli obiecasz mi, że nie będziesz miał już przede mną żadnych sekretów… nigdy.

Niemożliwe. Nie ma mowy.

Holly podniosła się z łóżka, a ja zacząłem wodzić palcami po jej plecach.

– I tak nie będziesz wiedziała, czy mówię prawdę.

Odwróciła się do mnie i uniosła w górę jedną brew.

– Wypróbuj mnie.

– Dobra, dobra, obiecuję.

– Kłamca – zaśmiała się, zdjęła ze mnie koszulkę i rzuciła ją na lampę. – Jutro z Lydii wyjdzie prawdziwa suka.

Zaciągnąłem ją z powrotem na łóżko i poluźniłem pasek jej szlafroka.

– Ma w kieszeni dwieście dolarów, więc chyba nie znajdzie wielu powodów do narzekania. A zresztą czy ona kiedykolwiek nie narzekała?

– Nigdy. Ale dzięki za zapewnienie mi choć jednej nocy bez feministycznego wykładu.

Nachyliłem się i wyszeptałem do niej:

– Niech to będzie mój prezent na zgodę.

Zrzuciła z siebie szlafrok.

– Dostanę coś jeszcze?

– Na przykład nowy samochód? – zapytałem.

– Niezupełnie.

– Kilogram naprawdę drogiej, nienabiałowej czekolady?

Pocałowała mnie w kark.

– Wiesz, czego chcę.

Mruknąłem głośno:

– Nie ma szans.

– Proszę.

– Przez ciebie zostanę jakimś zboczeńcem. Albo gorzej – kobietą.

Popełniłem błąd i odwróciłem głowę w stronę Holly; na jej policzku zobaczyłem łzę, która nie zdążyła wyschnąć.

– Jeśli komuś o tym powiesz, skopię ci twoją małą dupkę. Rozumiesz?

Wykonała gest zapinania ust na suwak i przytuliła się do mnie.

– Myślisz, że dasz radę z brytyjskim akcentem?

Zaśmiałem się i pocałowałem ją w policzek.

– Spróbuję.

Adam i moja medyczna dokumentacja mogą poczekać.

– No dobra, to jedziemy z tym.

Przewróciłem oczami i wziąłem głęboki oddech.

– To był najlepszy wiek, a zarazem najgorszy. Był to wiek wiedzy. Był to wiek głupoty…

Mój nauczyciel angielskiego z dziewiątej klasy zawsze kazał nam deklamować Dickensa przed całą klasą. Nienawidziłem tego. Nie widziałem jednak przeszkód, by robić to samo dla Holly, choć nigdy się jej do tego nie przy­znałem.

– Myślisz, że postąpił słusznie? – zapytała Holly, kiedy skończyłem recytować kilka pierwszych stron.

– Mówisz o Sydneyu? Przecież dał sobie urżnąć łeb po to, by kobieta, którą kocha, mogła pójść z innym facetem.

Holly wybuchnęła śmiechem, a jej drżące wargi łaskotały mój brzuch.

– Aha.

– Myślę raczej, że był kompletnym idiotą. – Pocałowałem ją w kącik ust, a ona wyszczerzyła się do mnie szeroko.

– Kłamiesz.

Przytuliłem ją do siebie i pocałowałem ponownie, kończąc dyskusję nieodwołalnie prowadzącą do wyjawienia aż nazbyt wielu sekretów, które w sobie nosiłem i którymi niekoniecznie chciałem się dzielić.

– Nie celowałaś we mnie tymi butami, prawda? – zapytałem pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem.

Położyła się na mnie, a jej włosy utworzyły wokół nas złotą aureolę.

– Nawet nie wiedziałem, że tu jesteś.

– Okej, to dobrze, bo ten czerwony miał naprawdę ostry obcas. Mogłabyś komuś oko wydłubać.

Zaśmiała się naprawdę głośno i szczerze, a potem pocałowała mnie ponownie, i wreszcie wyszeptała mi do ucha:

– Zachowam go na innych moich facetów.

Obudziłem się następnego poranka, gdy należący do Holly budzik brzęczał ogłuszająco w moich uszach. Jasne włosy łaskotały mnie w nos, a jeden z kosmyków wpadł mi prosto do buzi. Holly walnęła pięścią w budzik, celując w przycisk drzemki, i wymamrotała:

– Nastawiłam go, żebyś nie spóźnił się na zajęcia o ósmej.

– Mogę dzisiaj sobie odpuścić. – Odgarnąłem jej włosy z mojej twarzy i pocałowałem ją w kark. – Śpij.

Wcisnęła się we mnie mocniej, mamrocząc przy tym coś niezrozumiale, ale wydaje mi się, że powiedziała: „Zdradź mi jakąś tajemnicę”.

To była jej ulubiona gra. Przeważnie odpowiadałem czymś przypadkowym i niezbyt mądrym, w rodzaju „kochałem się w Hilary Duff”. Ale po wieczornej kłótni wiedziałem, że zasługuje na coś więcej. Dotknąłem wargami jej ucha i wyszeptałem:

– Szaleję za tobą.

Mógłbym przysiąc, że słyszałem, jak kąciki jej ust podnoszą się w uśmiechu, zanim oboje ponownie pogrążyliśmy się we śnie.

Otworzyłem oczy jakieś dwie godziny później. Tym razem obudziło mnie pukanie do drzwi. Sięgnąłem po spodnie i narzuciłem na siebie koszulkę, a następnie szturchnąłem lekko śpiącą Holly.

– Chyba Lydia wróciła.

Mruknęła, podniosła leżący na podłodze szlafrok i poszła otworzyć drzwi. Gdy tylko je uchyliła, do środka wpakowało się dwóch mężczyzn.

– Co jest…? – powiedziała Holly, łapiąc za poły szlafroka i mocno ściskając.

Jeden z intruzów, niższy, rudy, zatrzasnął drzwi.

– To on – poinformował kolegę.

– O co chodzi? – zapytałem.

Niższy spojrzał wprost na mnie.

– Jesteś synem Kevina Meyera?

Serce zaczęło walić mi w piersi. Coś się musiało stać… kiedy ostatni raz widziałem ojca…? Dwa dni temu, przypomniałem sobie. Wyjechał wtedy z kraju.

– Czy z nim wszystko… w porządku?

Holly wciągnęła powietrze i przysunęła się do mnie, ściskając moją dłoń. Zapewne w myślach analizowała przeróżne scenariusze: samolot służbowy rozbił się w górach; syn dyrektora wykonawczego pozostał jedynym żyjącym członkiem rodziny. Czułem, jak po karku spływa mi strużka potu.

Wyższy z mężczyzn sięgnął do kieszeni marynarki, wyciąg­nął z niej odznakę i śmignął mi nią przed oczyma, ale zbyt szybko, bym zdołał z niej cokolwiek odczytać.

– Musisz pójść z nami.

Gliny? A jeśli to FBI? Albo jacyś reporterzy? A może firma farmaceutyczna mojego ojca została oskarżona o pranie brudnych pieniędzy, może wywiązał się jakiś inny skandal. Mój tata i cały zastęp jego doradców biznesowych wielokrotnie uczulali mnie przy różnych okazjach, że dziennikarze posuną się do wszystkiego, byle tylko zdobyć materiał. No i to machnięcie odznaką, nawet nie dał mi zobaczyć, co na niej jest…

Pokręciłem głową.

– Nigdzie nie idę.

– Jackson, może powinieneś…

Podniosłem dłoń, by uciszyć Holly, i spojrzałem na obu mężczyzn.

– Z jakiej jesteście gazety?

Dwaj intruzi spojrzeli po sobie, a wyższy wzruszył ramionami i zapytał niepewnie:

– Gazety?

Palcem wskazałem drzwi za ich plecami.

– Wyjdźcie. Obaj.

Wolnym krokiem Holly odsunęła się od drzwi i schowała za mną, nie spuszczając wzroku z tych facetów. Kątem oka zobaczyłem, że zbliżyła się do swojej komody, wysunęła szufladę i zaczęła w niej grzebać. Szukała komórki? Gazu pieprzowego?

– Czy kontaktowałeś się z jakąś organizacją rządową? – zapytał niższy. – Dostarczyli ci jakichś informacji?

Ależ ci kolesie mnie wkurzają. Szybko zlustrowałem pokój w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby posłużyć mi za broń, i sięgnąłem niepostrzeżenie po stojącą na podłodze wysoką lampę. Zanim zdołałem otworzyć usta, by coś powiedzieć, jeden z butów Holly przeleciał przez pokój i uderzył niższego z mężczyzn w twarz. Spojrzał w kierunku, z którego nadleciał przedmiot. Nad jego okiem widziałem czerwieniejący ślad po obcasie. Poczułem, że krew zaczyna buzować w moim ciele, a serce za chwilę wyskoczy mi z piersi. Zamachnąłem się niczym Carlos Beltrán, a szklany klosz lampy uderzył dokładnie tam, gdzie przed momentem wylądował but Holly. Mężczyzna poleciał do tyłu i walnął plecami w drzwi. Odłamek szkła rozciął mu dość głęboko skórę na okiem. Przykucnął, rozłożył szeroko ramiona i rzucił się na moje nogi. Poczułem, że tracę grunt, że ziemia wyślizguje mi się spod stóp. Upad­łem na podłogę i uderzyłem w nią głową.

Drugi mężczyzna przeszedł nad naszymi skłębionymi ciałami i skierował się w stronę Holly. Dziewczyna odsunęła się o krok, a prawą rękę schowała za siebie.

– Współpracujcie z nami, a nikomu nic się nie stanie… – powiedział do niej.

Zanim zdołał dokończyć zdanie, Holly zaprezentowała to, co jeszcze przed sekundą chowała za plecami. Zacisnęła dłoń na buteleczce gazu pieprzowego i wycelowała ją prosto w twarz intruza.

– Wynocha z mojego pokoju! – krzyknęła, robiąc użytek ze swojej broni.

– Kurwa! – wrzasnął mężczyzna, pochylając się i trąc oczy.

Holly wyminęła go i pobiegła do drzwi. Niższy mężczyz­na, z którym się szamotałem, wstał, mnie również udało się dźwignąć z posadzki. Korzystając z tego, że rozproszyły go krzyki towarzysza, ruszyłem za Holly.

Zza pleców usłyszałem:

– Stać! Nie ruszać się!

Odwróciłem się w samą porę, by zobaczyć, jak mikrus sięga do wewnętrznej kieszeni swojej rozpiętej do połowy marynarki. Gdy wyciągnął dłoń, zobaczyłem, że ściska w niej pistolet półautomatyczny. Wycelował prosto w moją głowę, choć dysponował tylko jednym zdrowym okiem, drugie zalała mu krew.

Wciągnąłem powietrze, wiedząc, że nie mam szans, zostałem pokonany. Ręka Holly zamarła na klamce, plecami przywarła mocno do drzwi.

Ten wyższy uniósł rękę, a drugą nadal tarł oczy.

– Nie… jeszcze nie. Zrób to tylko wtedy, jeśli skoczy.

Ale gdzie skoczy? Teraz serce naprawdę waliło mi jak młotem. Nie mogli przecież wiedzieć o… prawda?

Cofnąłem się o krok, ale potknąłem się o leżącą na podłodze lampę i poczułem, że moja kostka w coś się zaplątała. Straciłem równowagę i ponownie wylądowałem na podłodze.

Usłyszałem wystrzał, a potem krzyk Holly. Wszystko jakby zatrzymało się w miejscu – moje serce, mój oddech, czas. Holly upadła na ziemię; chciałem krzyczeć, zerwać się, biec do niej, ale kiedy zobaczyłem czerwoną plamę krwi na jej szlafroku, skoczyłem. Nie miałem na to wpływu, nie mogłem nic zrobić. Kiedy jednak nastała czerń, zobaczyłem, że jej piersi uniosły się i opadły. Żyła, a ja zostawiłem ją tam samą.ROZDZIAŁ V

Wyplułem z ust kilka źdźbeł czegoś przypominającego słomę i zorientowałem się, że leżę na trawniku. Gdzieś. Kiedyś. Serce tłukło mi się w klatce piersiowej. Nawet nie czułem się jak po skoku. Słońce ogrzewało mi kark. Nie powinienem aż tak mocno odczuwać ciepła. Ten skok był inny niż poprzednie. Coś się zmieniło.

To musiał być sen… a może uderzyłem się w głowę. Pewnie nawet nie pokłóciłem się z Holly, a to wszystko nawet się nie zdarzyło. Poczułem pieczenie w żołądku na samą myśl o mojej dziewczynie leżącej bezwładnie na podłodze.

Podniosłem się z trawnika i od razu się o coś potknąłem, z powrotem upadając na ziemię. Ból przy zderzeniu z podłożem rozlał się po moim ciele. Oceniając po tym, jak bardzo mnie to zabolało, uznałem, że to musi być moja baza, nie ma innego wyjścia. Obok mnie leżała czarna torba, musiałem zabrać ją ze sobą przy skoku.

Zmrużyłem oczy i rozejrzałem się po okolicy. Byłem w Central Parku, zaraz obok budynku, w którym mieszkałem. Nogi miałem jak z ołowiu, ale udało mi się jakoś doczłapać do chodnika. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i przechyliłem go, by spojrzeć na datę. Ekran był pusty. Kilka razy uderzyłem komórką o udo, ale poddałem się i zapytałem uprawiającą jogging kobietę o godzinę.

– Przepraszam, czy może mi pani powiedzieć, która godzina?

– Kilka minut po szóstej – odpowiedziała i pobiegła dalej.

Moim ciałem wstrząsnęło kilka skurczów tak silnych, że musiałem zatrzymać się i usiąść na ławce.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał siedzący obok starszy mężczyzna.

– Tak, dziękuję – powiedziałem, odchylając głowę.

Musiałem chwilę odpocząć i tyle. Zanim zamknąłem oczy, zauważyłem trzymaną przez staruszka gazetę i przeczytałem dzisiejszą datę.

9 września 2007

Co się, do cholery jasnej, dzieje?

– Przepraszam… czy to… dzisiejsza gazeta? – zapytałem.

– Tak, proszę pana – odparł i zaczął pogwizdywać.

Nie. To nie mogła być prawda. Po prostu jakiś wariat czyta gazetę sprzed dwóch lat. Wpatrywałem się w nią jeszcze przez kilka sekund. Spora kropla deszczu spadła na górny róg strony, w miejsce, gdzie widniała data. Obaj spojrzeliśmy w górę i zobaczyliśmy nadciągające czarne chmury. Mężczyz­na złożył gazetę i wstał.

– Nie napisali nic o deszczu – powiedział i odszedł.

Okej, do tej pory okazało się jedynie, że według gazety znajdowałem się dwa lata w przeszłości. A przynajmniej… była to przeszłość dla mnie.

Szedłem chodnikiem, a deszcz się wzmagał. Zobaczyłem stojącego pod drzewem policjanta i podbiegłem do niego, nie bacząc na to, że moknę.

– Przepraszam, panie władzo. Jaki mamy dzisiaj dzień?

– Dziewiąty – wymamrotał, nawet na mnie nie patrząc.

– Września?

Zaśmiał się.

– Tak.

– 2009 roku, prawda?

Przewrócił oczami i odszedł.

– Cholerne dzieciaki! 2009?

Po usłyszeniu tych słów poczułem panikę, jakby nagle ktoś wstrzyknął mi sporą dawkę kofeiny prosto w żyłę. Rąbkiem koszulki wytarłem krople deszczu spływające mi do oczu i uznałem, że potrzebuję jeszcze jednego dowodu. Henry, portier w moim budynku, byłby idealny, ale czy przypadkiem nie łazi gdzieś tutaj drugi ja, z tego czasu? Nie mogę ryzykować. Oddaliłem się od mojego mieszkania, kierując się w stronę kawiarni. Krople deszczu były zimne jak lód, więc kiedy wchodziłem do Starbucksa, nie mogłem powstrzymać szczękania zębami. Panna za ladą wyprostowała się i uśmiechnęła.

– Dawno cię tutaj nie widziałam.

Rzuciłem okiem na puste stoliki w poszukiwaniu porzuconego egzemplarza Timesa.

– No… tak. Byłem zajęty. Szkoła… no wiesz.

Zaśmiała się i dopiero wtedy spojrzałem na nią uważniej. Wyglądała trochę znajomo, ale to być może przez uniform.

– Daj spokój, przecież włóczyłeś się po Europie przez całe lato.

Tak?

– E tam, to był tylko tydzień w Niemczech.

Zaczęła przygotowywać zamówienie, lecz nie wiedziałem czyje. Nikt poza mną nie stał w kolejce.

– A więc co robiłeś przez resztę lata?

– Sporo pracowałem – powiedziałem, próbując przekrzyczeć dźwięk urządzenia do spieniania mleka.

– Pracowałeś? – Pokręciła głową i wyłączyła spieniacz. – Czy ty przypadkiem nie miałeś zostać do grudnia w Hiszpanii?

– No… plany się nieco zmieniły i…

– To dlaczego nie było cię w szkole w zeszłym tygodniu? Oddali twoją szafkę jakiemuś pierwszakowi.

Przesunęła filiżankę w moją stronę.

Nie mogłem się nawet poruszyć. Siedziałem bez ruchu i wpatrywałem się w filiżankę pełną płynu w kolorze czarnego marmuru, aż wreszcie zrozumiałem. Szafka oddana pierwszakowi oznacza… szkołę średnią. Europa… ostatnia klasa… pierwszy semestr w Hiszpanii, ostatnia klasa.

Ostatnia klasa… znaczy 2007 rok.

– Co jest, kurwa? – wyszeptałem pod nosem.

Jeszcze niedawno nie potrafiłem skoczyć trzy dni do tyłu, a teraz nagle znalazłem się w 2007? Potarłem zroszone kropelkami potu czoło. I przypomniałem sobie tę dziewczynę. Była jedną ze stypendystek w Akademii Loyoli.

Akademia Loyoli oznacza… moją szkołę średnią. Którą skończyłem. W 2008.

Ale najwyraźniej tutaj to się jeszcze nie zdarzyło.

– Jackson? Wszystko okej? – zapytała.

Znała moje imię, moją twarz. Przychodziłem tutaj kiedyś każdego dnia i zawsze płaciłem kartą, na której widnieją przecież moje dane. Chociaż to miało sens. Reszta tego gówna niezbyt. A może i miała, ale nie powinna. Dziewiętnastoletni ja nie powinien przebywać w tym samym czasie co mój siedemnastoletni ja. Pochyliłem się, by przypadkiem nie zemdleć. Jak się tutaj, cholera, dostałem?

– Przepraszam, muszę już iść… chciałem się tylko przywitać.

Podszedłem do drzwi i oparłem się o nie, próbując złapać oddech. Czy rok 2009 miał w ogóle kiedykolwiek miejsce? Nigdy, przez cały okres moich eksperymentów z podróżą w czasie, nie czułem się tak zdezorientowany. Tu i teraz wydawało się tak samo realne jak czas, z którego tutaj przeskoczyłem. Zaczęło się od bólu, zimnych potów, ciężaru w nogach, przyśpieszonego bicia serca.

Może spróbuję powrócić do swojego czasu i to naprawić? Przez głowę przelatywały mi różnorakie obrazy – spanikowana Holly, krwawiąca Holly, Holly upadająca na podłogę… nadal oddychająca Holly. Ale przez jak długo? I to była moja wina. Wszystko było moją winą. Zacisnąłem oczy, starając się stłumić płacz. Od paniki powstrzymywała mnie jedynie myśl o powrocie do mojej teraźniejszości.

Do trzydziestego października 2009 roku, który oficjalnie stał się najgorszym dniem w moim życiu. Oparłem się plecami o drzwi, a krople deszczu uderzały mnie w twarz. Zamknąłem oczy i starałem się myśleć jedynie o 2009 roku. I nagle poczułem znajome uczucie rozrywania na dwie części i nie potrafiłem się skoncentrować. Było już za późno. Udałem się w podróż w nieznane.ROZDZIAŁ VII

9 WRZEŚNIA 2007, 6:15

Deszcz ponownie uderzył mnie w twarz, mokre krople wpadały mi do ust. Zakręciło mi się w głowie, poczułem nudności… przestraszyłem się. Mój ojciec właśnie próbował mnie zabić. Na śmierć. Gołymi rękoma.

Rzecz jasna, nie wiedział, że to ja. No i wysłał agenta CIA, który miał mnie śledzić i nie dopuścić, aby stała mi się jakaś krzywda. Nie byłem w stanie ogarnąć tego szaleństwa. Ktoś zapukał w szybę znajdującą się za moimi plecami. Podskoczyłem, kompletnie ogłupiały. Wtedy zorientowałem się, że wylądowałem przy drzwiach Starbucksa. Znowu.

W 2007. Dokładnie tam, skąd przeskoczyłem.

Dziewczyna z mojej szkoły, ta pracująca za kasą, wystawiła głowę na zewnątrz i pomachała mi czymś przed oczyma.

– Zostawiłeś komórkę na ladzie – powiedziała.

Wziąłem telefon i patrzyłem na nią przez jakiś czas.

– Jest 2007, prawda? Ostatnia klasa?

Panika w moim głosie kontrastowała ze spokojem ludzi spacerujących w niedzielny poranek po ulicach Manhattanu. Czy nie zdawali sobie sprawy, że świat właśnie wywrócił się do góry nogami? Albo że za chwilę może nastąpić coś katastrofalnego, co uniemożliwi mi powrót do przyszłości?

Oczywiście, że nie. Tylko mój świat się zmienił. Tylko mój.

– Tak, mamy 2007 – odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem pełnym zdziwienia.

Pewnie myśli, że mi odbiło.

– Świetny telefon. Gdzie go dostałeś? Nigdy nie widziałam takiego modelu, a moja siostra pracuje w…

– Bo to prototyp. Mam pewne wtyki. Nawet nie powinienem go pokazywać. – Schowałem urządzenie do kieszeni. – No to… do zobaczenia później.

Deszcz nieco ustał. Nadal mżyło, ale zdecydowałem się pobiec przez ulicę w stronę parku. Nic nie mogło sprawić, że ostatnie godziny wydadzą mi się normalne. Teraz, by nie spanikować do końca, mogłem jedynie zapisywać to wszystko. Tak jak obiecałem to Adamowi.

Adam. Gdybym tylko mógł się z nim teraz zobaczyć. Albo z Holly…

Wreszcie udało mi się znaleźć drzewo, pod którym mog­łem usiąść. Wyciągnąłem swój dziennik, mając nadzieję, że uda mi się wreszcie uspokoić. Ale myśl o tej dwójce nie dawała mi spokoju, sprawiała, że serce kołatało mi się niespokojnie w piersi. Szczególnie jeśli chodziło o Holly…

Próbowałem nie myśleć o niej… skupić się na szczegółach. Naukowych faktach. Lecz prawda jest taka, że od mojego pierwszego spotkania z Holly, kiedy wbiegła prosto na mnie i rozlała koktajl na moje buty, nie mogłem przestać o niej myśleć. Nigdy otwarcie się do tego nie przyznałem.

Z początku Holly wydawała mi się dziewczyną zupełnie niedostępną. Nie chodziło nawet o to, że miała bardzo oddanego chłopaka. Po prostu przy każdej okazji głośno wygłaszała swoje mądralińskie komentarze na temat bogatych, uprzywilejowanych dzieciaków, którymi się opiekowaliśmy. Aż odkryła, że w gruncie rzeczy jestem jednym z nich. To zamknęło jej na jakiś czas buzię.

Ludzie zawsze pragną tego, czego mieć nie mogą albo mieć nie powinni. Pewnie dlatego ja i Holly lgnęliśmy do siebie jak dwa magnesy. I jestem pewien, że to nie tylko ja oszalałem na jej punkcie, że fascynacja była obopólna. Musiałem dostać się do roku 2009. Zamknąłem oczy i zmusiłem się do maksymalnej koncentracji, próbując z całych sił przenieść się tam, gdzie chciałem i musiałem być.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: