Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

7EW - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

7EW - ebook

Co by się stało, gdyby nastąpił koniec świata?

Kiedy kataklizm przemienia Ziemię w tykająca bombę zegarową, rozpoczyna się rozpaczliwy wyścig z tym, co nieuchronne. Zostaje opracowany ambitny plan, który ma zagwarantować przetrwanie ludzkości poza obszarem ziemskiej atmosfery, ale na nieustraszonych pionierów czyhają nieprzewidziane niebezpieczeństwa. Ostatecznie zostaje ich dosłownie garstka…

Pięć tysięcy lat później ich potomkowie –trzy miliardy ludzi zaliczające się do siedmiu odrębnych ras – rozpoczynają kolejną zuchwałą podróż w nieznane, na obcą planetę, którą kosmiczna katastrofa i upływ czasu zmieniły nie do poznania. Na Ziemię.

Neal Stephenson –obdarzony oszałamiającą wyobraźnią literacki geniusz i wizjoner – łączy naukę, filozofię, technikę, psychologię i literaturę w arcydziele prozy spekulatywnej, w którym wizja przyszłości jest zarazem niecodzienna i upiornie znajoma. Podejmuje ważne współczesne idee i niewiarygodne wyzwania w absolutnie wspaniałej sadze – śmiałej, wciągającej i zapierającej dech w piersi.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7480-713-5
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Epoka Jednego Księżyca

Księżyc eksplodował bez uprzedzenia i bez żadnego widocznego powodu. Jeden dzień dzielił go od pełni. Była godzina 05:03:12 czasu UTC. W późniejszym okresie chwilę tę przyjęto nazywać A+0.0.0 lub po prostu „Dniem Zero”.

Astronom-amator z Utah był pierwszym człowiekiem na Ziemi, który zdał sobie sprawę, że dzieje się coś niezwykłego. Chwilę wcześniej dostrzegł plamę wykwitającą w rejonie formacji Reiner Gamma, w pobliżu księżycowego równika. Przypuszczając, że ma przed sobą obłok pyłu wzniecony uderzeniem meteorytu, wyjął telefon i zaczął wysyłać doniesienie o wydarzeniu na swojego bloga, poruszając zesztywniałymi kciukami (znajdował się wysoko w górach, gdzie powietrze było równie przejrzyste jak zimne) najszybciej, jak potrafił, żeby tylko zagwarantować sobie palmę pierwszeństwa. Inni astronomowie wkrótce zwrócą teleskopy na tę samą chmurę pyłu – może nawet już to robili! – ale on, jeśli tylko będzie odpowiednio szybko przebierał kciukami, pierwszy zawiadomi świat o swoim odkryciu. Zdobędzie sławę. Jeżeli meteoryt zostawił po sobie widoczny krater, może nawet nazwą go na jego cześć.

Jego nazwisko zostało zapomniane. Prawdę mówiąc, domniemany krater przestał istnieć, zanim jeszcze jego odkrywca zdążył na dobre wyciągnąć telefon. Razem z nim przestał zresztą istnieć cały Księżyc.

Kiedy astronom schował telefon i znów przytknął oko do okularu, zaklął pod nosem, ponieważ pole widzenia wypełniła brunatna plama; musiał niechcący trącić przyrząd, układ optyczny rozjechał się i zgubił ostrość. Zaczął kręcić pokrętłem ostrości. Nie pomagało.

W końcu odsunął się od teleskopu i gołym okiem spojrzał na miejsce, w którym powinien znajdować się Księżyc. W tym momencie przestał być naukowcem dysponującym wiedzą zastrzeżoną dla wybranych i stał się jednym z milionów mieszkańców obu Ameryk, którzy z zaskoczeniem i nabożnym lękiem śledzili najbardziej niezwykły widok, jaki człowiek kiedykolwiek oglądał na niebie.

Kiedy w filmie planeta eksploduje, zmienia się w ognistą kulę i po prostu przestaje istnieć. Z Księżycem było inaczej. Agent (bo tak ludzie nauczyli się nazywać tajemniczy czynnik odpowiedzialny za jego zniszczenie) z całą pewnością wyzwolił ogromną ilość energii, nie dość jednak dużą, żeby spopielić całą księżycową materię.

Wedle najpowszechniej przyjętej teorii zaobserwowany przez astronoma z Utah obłoczek pyłu był skutkiem zderzenia. Inaczej mówiąc, pewien czynnik zewnętrzny (zwany z angielska „Agentem”) przebił powierzchnię Księżyca, wniknął głęboko do jego wnętrza, a następnie uwolnił przenoszoną energię – albo, co jest równie prawdopodobne, po prostu przebił się na wylot, wyzwalając po drodze dostateczną ilość energii, żeby doprowadzić do rozpadu planety. Według innej hipotezy Agent – w czasach prehistorycznych pogrzebany we wnętrzu Księżyca przez obcych – był urządzeniem zaprogramowanym na detonację w chwili wystąpienia określonych warunków.

Tak czy inaczej, skutki były dwojakiej natury: po pierwsze, Księżyc rozpękł się na siedem dużych odłamków i niezliczone mrowie mniejszych; po drugie, odłamki te odsunęły się od siebie wystarczająco daleko, żeby dało się je postrzegać jako odrębne obiekty (olbrzymie, chropowate głazy), a zarazem nie dość daleko, by to rozproszenie postępowało. Szczątki Księżyca utworzyły spętane siłą przyciągania skupisko gigantycznych głazów, które po chaotycznie wykreślonych orbitach okrążały wspólny środek ciężkości.

Ten punkt – niegdysiejszy środek Księżyca, teraz zaś wyłącznie abstrakcyjny punkt w przestrzeni – nadal krążył wokół Ziemi, dokładnie tak samo, jak czynił to od miliardów lat. Od tej pory, ilekroć mieszkańcy Ziemi spoglądali w nocne niebo, zamiast Księżyca widzieli w jego miejscu konstelację wolno koziołkujących białych złomów skalnych.

Ściśle rzecz biorąc, to właśnie zobaczyli, gdy opadł kurz, bo przez pierwsze kilka godzin zamiast Księżyca widoczna była nieco większa od niego chmura pyłu, która przed świtem poczerwieniała i na oczach zdumionego astronoma-amatora zaszła za zachodnim widnokręgiem Utah. Azja przez całą noc mogła oglądać plamę w księżycowym kolorze, w której pomału wyróżniały się jaśniejsze plamy, gdy drobinki kurzu zaczęły grawitować ku najbliższym cięższym odłamkom. Europa, a później także Ameryka mogły już rozkoszować się wyraźnym widokiem nowego stanu rzeczy: w miejscu, w którym powinien znajdować się Księżyc, po niebie szybowało siedem olbrzymich głazów.

* * *

Zanim luminarze nauki, dowódcy wojskowi i przywódcy polityczni zaczęli używać słowa „Agent” na określenie tego czegoś, co rozerwało Księżyc na kawałki, hasło to w umyśle przeciętnego członka opinii publicznej budziło skojarzenia głównie na poziomie filmów klasy B – z „tajnym agentem” lub „agentem FBI”. Osobnicy bardziej obyci z językiem nauk ścisłych mogli używać go również na określenie niektórych substancji chemicznych – na przykład „cleaning agent”, czyli „środek czyszczący”. Tymczasem najlepsze przybliżenie znaczenia, jakie słowo to miało już na zawsze przyjąć, można znaleźć w anglojęzycznej nomenklaturze szermierczej. Kiedy na treningu jeden z uczestników przeprowadza natarcie, drugi zaś się przed nim broni, napastnika nazywa się „agentem”, broniącego zaś „patientem”. Agent działa. Patient pozostaje bierny. W tym konkretnym przypadku agent o nieznanym charakterze oddziałał na Księżyc. Księżyc i zamieszkująca podksiężycowe królestwo ludzkość stali się biernymi ofiarami tego działania. Być może za jakiś czas ludzie przebudzą się, sami zaczną działać i również staną się agentami – na razie jednak i przez wiele, wiele lat w przyszłości mieli pozostać biernymi patientami.Podziękowania

Pomysł na tę książkę przyszedł mi do głowy około roku 2006, kiedy, pracując na pół etatu w Blue Origin, zainteresowałem się problemem kosmicznego śmiecia na niskich orbitach okołoziemskich. Specjaliści przestrzegali przed możliwością reakcji łańcuchowej, masowego roztrzaskiwania się bolidów, których ogromna liczba miałaby w przyszłości całkowicie uniemożliwić loty kosmiczne. Moje badania w tej dziedzinie miały niewiele wspólnego z pracą zawodową, ale drzemiący we mnie powieściopisarz zwęszył materiał na książkę. W tym samym okresie uświadomiłem sobie również, jak wiele użytecznych surowców zawierają krążące w pobliżu Ziemi asteroidy. I tak oto pod koniec 2006 roku powstał ogólny zarys 7 Ew. Dlatego pierwsze wyrazy wdzięczności kieruję do Blue Origin, które Jeff Bezos założył około roku 2000 pod nazwą Blue Operations LLC. Odbyłem w tej firmie wiele interesujących rozmów zarówno z nim samym, jak i z innymi jej pracownikami: Jaimem Taaffe, Marią Kaldis, Dannym Hillisem, George’em Dysonem i Keithem Rosemą. To Keith podsunął mi ideę wielowarstwowego awaryjnego schronu kosmicznego, który w książce pojawił się pod nazwą Łuka. Opisy Bajkonuru zostały luźno oparte na wspomnieniach i zdjęciach George’a Dysona, Esther Dyson i Charlesa Simonyiego.

Hugh i Heather Matheson byli dla mnie źródłem informacji o górnictwie, o związanej z nim kulturze i stylu życia, co pomogło mi stworzyć postać Dinah; jeżeli, opisując alaskańską kopalnię MacQuariech i ich radioamatorskie zapędy, nagiąłem prawdę, to stało się tak wyłącznie z mojej winy. Dla porządku dodam, że Hugh radził mi umieszczenie kopalni Rufusa w Homestake Mine nieopodal Lead w Dakocie Południowej albo w dystrykcie górniczym Coeur d’Alene w Idaho. Ostatecznie wybrałem Alaskę, żeby odsunąć kopalnię jak najdalej od równika.

Chris Lewicki i ekipa z Planetary Resources dostarczyli mi bezcennych sugestii podczas nieoficjalnej wizyty, jaką złożyłem im w biurze w listopadzie 2013 roku. Przy tej okazji wielu ich inżynierów poświęciło mi naprawdę masę czasu. Chris wspomniał później, że wszyscy byli mile zaskoczeni, gdy okazało się, że ktoś pisze powieść science fiction, w której firma specjalizująca się w górnictwie asteroidowym jest przedstawiona w pozytywnym świetle.

Marco Kaltofen pomógł mi dopracować techniczną stronę steampunkowego napędu Ymira i bacznie przejrzał odnoszące się do niego rozdziały w pierwszej wersji książki. Seamus Blackley również stał się źródłem cennych uwag na tym etapie pracy. Przywoławszy ich nazwiska, powtórzę to, co napisałem przed chwilą: jeżeli zbyt swobodnie potraktowałem fakty naukowe (celowo bądź przez przypadek), to cała odpowiedzialność spada tylko i wyłącznie na moje barki.

Tola Marts i Tim Loyd pomogli mi wyobrazić sobie szczegóły niektórych przedstawionych w powieści urządzeń kosmicznych; zresztą ten proces trwa nieprzerwanie aż do dzisiaj. Czytelnicy na pewno z ulgą przyjmą fakt, że dzięki Toli różne aspekty konstrukcji Oka i jego olinowania uwzględniają niezbędne z inżynierskiego punktu widzenia mechanizmy zabezpieczające.

Prace Krisa Pistera o zachowaniach rojów robotów, które ze zmienną intensywnością śledzę od lat, były kluczowe przy tworzeniu idei gzów.

Karen Laur i Aaron Leiby poświęcili czas i siły na opracowanie założeń gry komputerowej opartej na idei TerReFormu i choć ich wysiłki poszły na marne, na skutek tradycyjnych trudności z pozyskaniem kapitału, pomogły mi na nowo przemyśleć niektóre aspekty fabuły. W ramach projektu innej potencjalnej gry Tim Miller z Blur Studio, a także Jascha Little, Zoe Stephenson, Russel Howe i Jo Balme obmyślili kilka różnych odmian robotów i pomogli stworzyć ich wizerunki (dzieło Chucka Wojtkiewicza, Seana McNally’ego, Toma Zhao i Joshuy Shaw z Blur). Ed Allard też strawił mnóstwo czasu na opracowanie tej gry. Ich praca również nie zaowocowała na razie gotowym produktem, ale miała pozytywne skutki uboczne: także dzięki niej opowiadana przez mnie historia nabrała realnych kształtów. Dziękuję również Jamesowi Gwertzmanowi za to, że poznał mnie z Edem, a także za porady i opinie.

Ben Hawker z Weta Workshop przeczytał rękopis i zwrócił mi uwagę, że Kolebka sprawiała wrażenie zardzewiałej, który to szczegół wcześniej mi umknął. Wprowadziłem więc pośpieszne poprawki.

Dzięki kontaktom z Revive and Restore Inititative prowadzoną przez Long Now Foundation, Stewart Brand i Ryan Phelan mogli podzielić się ze mną mnóstwem przydatnych informacji na temat wyzwań stojących przed genetykami, którzy chcieliby odtworzyć gatunek na bazie nielicznej populacji.

O ile pierwsze dwie części książki składają się na opowieść o katastrofie kosmicznej i desperackiej technicznej prowizorce, o tyle część trzecią zawsze postrzegałem jako okazję do zaprezentowania innych, bardziej pozytywnych idei, jakie w ciągu ostatniego stulecia przewinęły się w ogólnoświatowej społeczności zainteresowanej eksploracją kosmosu. Całkiem sporo z przedstawionych w niej wielkich pomysłów inżynierskich od dziesięcioleci błąka się po literaturze; wierni czytelnicy hard SF bez trudu rozpoznają starych znajomych.

Szczególne wyrazy uznania i wdzięczności należą się Robowi Hoytowi z Tethers Unlimited. Kontynuując tradycje nieżyjącego Roberta L. Forwarda, Rob twórczo rozwija różne pomysły z dziedziny „wielkich machin kosmicznych”. Jedną z nich jest Hoytether, którego znacznie powiększona wersja trafiła do książki jako smycz łącząca Oko z Kołyską; inną jest Remora Remover, w swojej idei niczym nie różniący się od mojego minoga. Rob jest również współautorem artykułu z 2000 roku o obrotowych uwięziach na dużych wysokościach, opartego na wczesnych pracach Forwarda i innych; na tej idei oparłem wizję transferu z Ziemi na orbitę przedstawioną na początku części trzeciej. Rob zasługuje na podziękowania za ten swój wkład, a także za krytyczną lekturę rękopisu.

Pierwsza faza podróży Kath Dwa – z powierzchni planety do hangaru – została zainspirowana moimi rozmowami z Chrisem Youngiem i Kevinem Finke o najnowszych trendach w technologii szybowcowej. Dzięki tym rozmowom, wspólnym lotom, a także poradom Chrisa i Kevina zrozumiałem, że atmosfera zawiera całą niezbędną do latania energię i że jedynym, czego brakuje do implementacji projektu szybowca Kath Dwa, są znaczne nakłady na produkcję czujników i oprogramowania oraz, być może, przełom w leczeniu choroby lokomocyjnej.

Po przeczytaniu wczesnej wersji powieści Arthur Champernowne wyraził wątpliwości co do dynamicznej równowagi układu Oko-Kolebka, które ja – z całym szacunkiem – postanowiłem całkowicie zignorować. Czytelników z większym zacięciem inżynierskim może jednak zainteresować informacja, że układ ten wykonywałby rozliczne arcyciekawe wygibasy, których analizę postanowiłem odłożyć na kiedy indziej. W wersji przedstawionej Arthurowi rupieć wiozący Kath Dwa wchodził na orbitę geosynchroniczną wynoszony przez stare dobre silniki rakietowe. Arthurowi się to nie spodobało (nie ze względów technicznych, lecz estetycznych), co ostatecznie przekonało mnie do sięgnięcia po pomysł, który już od dłuższego czasu nosiłem w głowie: rupieć spotyka końcówkę bicza. Literatura naukowa z tej dziedziny, choć skąpa, sięga wstecz aż do epoki wiktoriańskiej. Najstarsza wzmianka na temat mechaniki łańcuchów w ruchu, na jaką udało mi się natrafić, pochodzi z artykułu Johna Aitkena z lat siedemdziesiątych XIX wieku, w którym Aitken powołuje się na prace swoich przyjaciół, braci Thomsonów – Wiliama (późniejszego lorda Kelvina) oraz Jamesa. Dzieło Aitkena leżało odłogiem aż do lat dwudziestych XX wieku, kiedy to podjął je – i rozwinął – M.Z. Carriére w artykule o mechanice biczów. Obrazu dopełniają późniejsze prace W. Kucharskiego (1940) oraz R. Grammela i K. Zollera (1949). To bardzo ciekawa i mało zbadana dziedzina fizyki klasycznej. W czerwcu 2014 roku wygłosiłem na ten temat wykład w Oxford Union (przed nieprzesadnie liczną publicznością) i mam zamiar napisać coś więcej, chociaż na razie (grudzień 2014) żadne konkretne decyzje w tej kwestii jeszcze nie zapadły.

Na zakończenie chciałbym podziękować moim agentom: Liz Darshanoff z Darshanoff & Verrill oraz Richardowi Greenowi z ICM Partners, a także mojej redaktorce Jen Brehl – za wyjątkową elastyczność, jaką musieli się wykazywać przez te siedem lat, kiedy ja próbowałem wymyślić, co właściwie chciałbym zrobić ze swoim pomysłem.

Neal Stephenson
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: