Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chłopaki niech płaczą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 lipca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Chłopaki niech płaczą - ebook

Pierwsza tak szczera rozmowa z popularnym aktorem i reżyserem, naszpikowana słodko-gorzkimi refleksjami i błyskotliwymi puentami.

Lubaszenko wraca nie tylko do swoich największych życiowych i zawodowych sukcesów, ale rozlicza się też z porażkami. Opowiada o trudnej walce z depresją, otyłością i alkoholizmem, wspomina dawne miłości i nawiązuje do nie zawsze łatwych relacji z ojcem, aktorem Edwardem Lindem-Lubaszenką.

Panorama polskiego kina ostatnich lat, barwne towarzyskie anegdoty przeplatane wnikliwymi życiowymi i filmowymi obserwacjami, bohater tego wywiadu cierpi bowiem na potrzebę dygresji.

Ale spokojnie, tym razem można się mazać. Chłopaki niech płaczą!

Przede wszystkim noszę w sercu kilka wyrzutów sumienia. Chciałbym więc parę osób przeprosić, rozliczyć się z przeszłością, przyznać do błędów. Chcę też opowiedzieć o swoim życiu i wyjaśnić sprawy, które w ostatnich latach budziły w mediach sporo niezbyt zdrowych emocji. […] Tak naprawdę zdecydowałem się na tak desperacki krok jak książka, dlatego że jest to dla mnie jedyna być może szansa porozmawiania z ludźmi. Szansa, której w życiu nie mam, bo nie spotykam już prawie nikogo w taki sposób, w jaki spotykałem kiedyś

Olaf Lubaszenko

Olaf Lubaszenko (ur. 6 grudnia 1968 roku we Wrocławiu) to jeden z najbardziej lubianych i popularnych polskich aktorów i reżyserów, niezapomniany Kamil Kurant, Tomek z „Krótkiego filmu o miłości” Krzysztofa Kieślowskiego czy tytułowy Kroll z debiutu Władysława Pasikowskiego. Jego reżyserki debiut „Sztos” był jednym z najpopularniejszych polskich filmów lat dziewięćdziesiątych. Jeszcze większy sukces odniósł komediami „Chłopaki nie płaczą” i „Poranek kojota”. Zapalony kibic piłki nożnej, były kapitan Reprezentacji Artystów Polskich, a w młodości – aspirujący do profesjonalnej gry zawodnik. Jest dyrektorem artystycznym Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach.

Paweł Piotrowicz (ur. 23 lipca 1976 roku w Głogowie), dziennikarz muzyczny i filmowy, jest autorem blisko dwóch tysięcy artykułów, wywiadów i recenzji publikowanych między innymi w „Machinie”, „Muzie”, „Filmie” i portalu Onet, z którym blisko współpracuje od 2007 roku. W 2013 roku ukazała się jego książka „Kazimierz Kaczor. Nie tylko polskie drogi”, wywiad-rzeka z aktorem.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-681-5
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

You have to learn to crawl before you learn to walk.

Aerosmith, Amazing

Jak Pan Jezus da zdrowie, to i grzechy będą.

Ludowe, zasłyszane od Krzysztofa Gosztyły

Some dance to remember,

Some dance to forget.

Eagles, Hotel California

Trzeba wyczuć, kiedy w szatni

Płaszcz pozostał przedostatni.

Wojciech Młynarski

Wszystko się może zdarzyć.

Anita Lipnicka

Ostateczny bilans szczęścia zawsze wynosi zero.

Andrzej Strejlau

Gwiazdy spowiła mgła, coś się czai na wschodzie, nieznająca snu groźba, oko nieprzyjaciela jest w ruchu... – on tu jest.

J.R.R. Tolkien, Władca PierścieniCzęsto pan płacze?

Zdarza się, choć nie jestem już chłopakiem.

Z jakiego powodu?

A to różnie. Raz wzruszy mnie książka, innym razem film albo nawet mecz reprezentacji narodowej. Bywa i tak, że uronię łzę w zupełnie prywatnych okolicznościach. Ale beksą nie jestem.

Ponoć cierpi pan za to na potrzebę dygresji.

Tu mnie pan ma. Tym bardziej współczuję. Rozmowa ze mną nie zawsze jest łatwa.

Na pewno za to wesoła.

Ale i smutna momentami. Takie to moje życie jest i było. I’m So-So, że zacytuję tytuł dokumentu o Krzysztofie Kieślowskim.

Dlaczego książka, akurat teraz, w tym momencie?

Odpowiedź nie jest prosta, bo powodów jest kilka. Przede wszystkim noszę w sercu kilka wyrzutów sumienia. Chciałbym więc parę osób przeprosić, rozliczyć się z przeszłością, przyznać do błędów. Chcę też opowiedzieć o swoim życiu i wyjaśnić sprawy, które w ostatnich latach budziły w mediach sporo niezbyt zdrowych emocji.

Zdrowotne?

Tak, ale nie tylko. Panie Pawle, a nie przyszło panu do głowy, że może po prostu mam coś ciekawego do powiedzenia...?

Proszę zwrócić uwagę, że w dzisiejszych czasach prawie nie rozmawiamy na ważne tematy. Częściej wymieniamy komunikaty, niż spieramy się o wartości czy prowadzimy burzliwe dyskusje o kulturze i świecie. A przecież rozmowa, wymiana poglądów i racji, to podwalina naszej kultury. Liczę też na to, że po tej lekturze Czytelnicy choć w pewnym stopniu dowiedzą się, jaki jestem naprawdę. Zdecydowałem się na tak desperacki krok jak książka dlatego, że jest to dla mnie jedyna być może szansa porozmawiania z ludźmi. Szansa, której w życiu nie mam, bo nie spotykam już prawie nikogo w taki sposób, w jaki spotykałem kiedyś.

Przecież Olaf Lubaszenko uchodzi za duszę towarzystwa! Wiem, bo rozpytywałem.

W ostatnich latach, także ze względu na moje problemy, ograniczyłem swoje spotkania z przyjaciółmi, a więc i znacznie rzadziej z nimi rozmawiam. Nie mam wielu szans, by przekazać to, co chcę. A tu sobie trochę pofolguję. Potem być może będą jeszcze jakieś spotkania z Czytelnikami, to się dodatkowo nagadam. Myśli pan, że wydawnictwo coś takiego zorganizuje?

Przypuszczam, że tak, i to niejeden raz.

To może zróbmy je według pomysłu jednego z aktorów, starszego już, któremu strasznie nie chciało się uczyć tekstów na pamięć, a bardzo potrzebował pieniędzy. Jeździł więc z programem artystycznym w ramach tak zwanych spotkań z ciekawym człowiekiem. Mówić też mu się nie chciało, a już na pewno odpowiadać na pytania. Co więc robił?

Mam odpowiedzieć?

A ma pan jakiś pomysł?

Kończył te spotkania po dziesięciu minutach?

Lepiej! Woził ze sobą magnetofon i głośnik. Siadał przy stoliku, konferansjer go przedstawiał, po czym ów aktor mówił: „Dobry wieczór państwu. W 1971 roku w Teatrze Polskiego Radia zagrałem rolę Otella. Oto zapis spektaklu”. I włączał magnetofon. Po trzydziestu pięciu minutach, kiedy słuchowisko się kończyło, wstawał i kontynuował: „W 1976 roku w Teatrze Polskiego Radia zagrałem Henryka VIII. Oto zapis słuchowiska”. I tak prezentował ze trzy audycje, trwające łącznie półtorej godziny. Potem było tylko: „Dziękuję państwu za uwagę, do widzenia”. I szedł do kasy.

Może od razu zróbmy audiobooka? Będziemy tak sobie jeździć po Polsce. „W rozdziale pierwszym rozmawiamy o zdrowiu. Oto zapis rozmowy”. I puszczamy.

Mam wrażenie, że każdy, kto pamięta pańskie role z kina, telewizji i teatru czy kojarzy pana jako miłośnika i popularyzatora piłki nożnej, zadaje sobie w ostatnich latach to samo pytanie: „Co się stało z Olafem Lubaszenką?”.

Zdaję sobie z tego sprawę. Jak i z tego, że najlepiej by było, gdyby moje wyjaśnienia miały podtytuł: „Szokujące fakty z życia otyłego aktora”. Już widzę te nagłówki: „Lubaszenko przerywa milczenie. Wreszcie mówi nam całą prawdę o swoim zdrowiu”. Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak cała prawda, tę zna tylko Pan Bóg. Dobrze by było, gdyby redaktorzy z tabloidów o tym nie zapominali.

A jaka jest po prostu prawda?

Chyba w pewnym momencie straciłem nad sobą kontrolę. Przestało mi zależeć na wyglądzie.

Zła dieta?

Oczywiście też.

Też?

Były i inne przyczyny. Ważniejsze.

Jakie?

Zły tryb życia, pracoholizm, nieprzespane noce, depresja, problemy hormonalne... I jeszcze zakaźna choroba wieku dziecięcego, na którą zachorowałem w 2006 roku.

Jaka to choroba?

Nie wiem, czy powinienem o tym w szczegółach mówić, nawet w książce... To trochę żałosne doświadczenie... No dobrze, to świnka. Ale to żenujące, dorosły facet ze świnką.

Co w tym żenującego?

To, że to choroba dziecięca.

Dla mnie to nie tyle żenujące, co rzadkie i groźne – świnka może u dorosłej osoby doprowadzić do wielu powikłań.

I u mnie doprowadziła. Prawie mnie dobiła.

Jak to wyglądało?

Przez kilka pierwszych dni nie wiedziałem, co mi jest, nie było objawów. Chodziłem normalnie do pracy, grałem spektakle... Zamiast, kurwa, leżeć i się leczyć. O tym, co mi jest, dowiedziałem się po pięciu dniach, kiedy spuchły mi węzły chłonne. Kilka spektakli trzeba było odwołać.

I były powikłania?

Po tej śwince mam pewne komplikacje z sercem, które i tak dostałem od losu w prezencie dość słabe. To jednak spore życiowe utrudnienie. Dość szybko się męczę, przez co nie mog­łem błysnąć w sporcie, a miałem takie aspiracje. Po prostu nie jestem wytrzymały.

To jakaś konkretna wada?

Anatomiczna, ale można z nią normalnie żyć. Jedynie raz na kilka lat, przy dużym zmęczeniu i stresie, moje schorzenie objawia się atakami tak zwanego częstoskurczu, czyli zaburzeniami rytmu serca. Nie jest to bardzo niebezpieczne, za to bardzo nieprzyjemne. Towarzyszy temu silny stan lękowy.

Wracając do świnki, to ona tak wpłynęła na wagę?

Niestety. Kilka tygodni później kilogramy skoczyły mi po raz pierwszy. A potem straciłem nad nimi kontrolę.

Wieczorne zamawianie pizzy?

Niekoniecznie, nie przepadam. Ale rzeczywiście zaszkodziło mi kompulsywne jedzenie. Mieszkałem wtedy sam, bo choć byłem już z moją partnerką Hanką, mieszkaliśmy osobno. Pracowałem całymi dniami, a wieczorami wracałem do domu i otwierałem lodówkę.

A w niej?

Nawet dobre jedzenie. Zdrowe. Ale nawet najzdrowsze jedzenie w nadmiernych ilościach przestaje być zdrowe.

Dużo było złych dni?

Prawie wszystkie były złe. Powiem szczerze, ta choroba wbiła mnie w ziemię.

Wcześniej jako jedną z przyczyn swojej otyłości wymienił pan depresję.

Początkowo nie wykluczałem, że zarówno depresja, jak i otyłość pojawiły się u mnie równocześnie. W pewnym momencie trudno stwierdzić, co jest przyczyną, a co skutkiem. Bywa, że ktoś jest gruby i dlatego wpada w depresję; może się też zdarzyć, że jest chudy, przychodzi depresja i dopiero wtedy zaczyna żreć tyle, że robi się gruby. Bo nie może wyjść z dołka. Trochę to pogmatwane.

A tu najpierw była depresja?

Jestem o tym przekonany. Moja waga jest jej objawem, a nie przyczyną. Z przyczyną sobie poradziłem. Tyle że naprawdę nie ma znaczenia, co było pierwsze – depresja i otyłość to upiorne siostry bliźniaczki. Świetnie ze sobą zgrane i dopasowane. Mają jeszcze dwójkę rodzeństwa: to cukrzyca i bezdech senny. Oboje równie udani.

Pan długo milczał w mediach na temat swojego zdrowia, a wszelkie pytania zbywał lakonicznymi odpowiedziami. Co się zmieniło?

Robimy książkę, choćby to... Może jestem to winien tym ludziom, którzy mnie cenią, lubią i życzliwie mi się przez wiele lat przyglądają, a nie bardzo wiedzą, co się ze mną dzieje, dlaczego tak bardzo zmieniłem się fizycznie i w zupełnie inny sposób funkcjonuję w mediach. Nie sądzę jednak, bym musiał się z czegoś tłumaczyć.

Poza tym nie podchodzę do tematu bezrefleksyjnie. Dziś inaczej patrzę na chorobę niż jeszcze rok temu.

Inaczej – czyli?

Z większą wiarą, że ją pokonam.

Ile najwięcej pan ważył?

A wie pan, ile w Polsce wynosi maksymalna prędkość na autostradzie?

Sto czterdzieści kilometrów na godzinę.

To właśnie mniej więcej tyle.

Mniej więcej? Czyli jakiś mandat by był?

Maksymalnie do trzech punktów.

Mam wrażenie, że w ostatnim roku trochę pan schudł.

Tak, ale nie powiem ile, bo się nie ważę.

Przez ćwiczenia?

Przede wszystkim przez lepszą dietę i czasami lepsze samopoczucie. Pomogła mi też skomplikowana diagnostyka przyczyn otyłości, która trwała ze trzy lata. Ale to za mało. Żeby schudnąć, wyjść na prostą, trzeba zgubić cały ciężar, który leży mi na sercu. To jest jak kamień. Gdyby pan spał ze stukilogramowym kamieniem, też by panu nie było łatwo. Są takie dni, kiedy nie można wstać...

Co wtedy?

Wtedy się leży. Pojawia się bezsenność. Bywa, że sen przychodzi dopiero o szóstej czy siódmej rano. To nie pomaga w szybkim chudnięciu.

Są inne rozwiązania – na przykład operacja zmniejszenia żołądka.

Wiem, ale operacja nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, choć bywa skuteczna.

U mnie to trwa także dlatego, że jestem medycznym majsterkowiczem. Jest to wyścig z czasem, o tyle groźny, że można sobie zejść z tego świata, nie odnalazłszy właściwego rozwiązania. Ponury żart, ale cieszę się, że mogę na ten temat żartować. To spory postęp. Widzę światełko w tunelu i mam nadzieję, że nie jest to lampa zbliżającej się lokomotywy.

Kiedy zdiagnozowano depresję?

Najpierw pojawił się syndrom wypalenia, zaniku motywacji i energii. Około 2004–2005 roku.

Pracoholizm?

Tak, to była cena za kilkanaście lat bardzo intensywnej pracy. To po prostu musiało się tak skończyć. Ludzi, którzy żyją tak, jak ja żyłem, pracoholizm prowadzi zazwyczaj do gwałtownej śmierci z powodu wylewu, zatrzymania układu krążenia czy innego wypadku wynikającego z nadmiernego pędu. W skrajnych sytuacjach kończy się to samobójstwem.

Co pan wtedy konkretnie czuł?

Choćby brak poczucia sensu. Albo kompletny zanik motywacji, a już na pewno zerową satysfakcję z czegokolwiek, w tym przede wszystkim z życia. To dziwne i niebezpieczne, że żyjąc właściwie jak zombi, można jeszcze funkcjonować, tworzyć i utrzymywać relacje z ludźmi.

Z przyjaciółmi, z bliskimi?

Nie tylko. Także kolegami z planu czy teatru. A nawet z mediami.

Jak te relacje wyglądały?

Były w miarę poprawne, choć oczywiście jakościowo słabsze. Problem w tym, że wypalenie nie jest stanem neutralnym. Ono boli. Zwiastunem zbliżającego się dołka były moje zdrowotne kłopoty. W efekcie zacząłem się izolować i zamykać w czterech ścianach swojego mieszkania.

Robiąc coś konkretnego?

Nic nadzwyczajnego. Czytałem książki, dużo książek. Oglądałem filmy, słuchałem muzyki. Nie miałem ochoty na towarzystwo, nie odwiedzałem też żadnych lekarzy. Bo, powtórzę, nie miałem pojęcia, że coś mi dolega.

Kiedy to się zmieniło?

Nie od razu zrozumiałem, że coś mi dolega. Jeszcze ze dwa lata próbowałem funkcjonować po staremu, w tych realiach nakręciłem swój przedostatni film Złoty środek, a wcześniej rozpocząłem pracę na planie serialu Barwy szczęścia. I zacząłem tyć. Cały czas miałem nadzieję, że przyjdzie dzień, w którym nagle zacznę się uśmiechać i pojawi się słońce.

Słońce się nie pojawiło?

Nie. Ale pojawiła się Hania. To był 2006 rok.

Co się dzięki niej zmieniło?

Mój sposób myślenia. To właśnie Hania bardzo mi pomogła w zmianie nastawienia. Dzięki niej zrozumiałem, że muszę poddać się terapii. Bo z depresji nie da się wyjść samemu, choć są pewnie jednostkowe przypadki. Po pierwsze – potrzebny jest ktoś bliski, kto da nam motywację, a po drugie – fachowiec, który nas poprowadzi.

Poprowadził?

Na szczęście tak.

Jak wyglądało pierwsze spotkanie?

Przecież nie będę opisywał gabinetu. Wiadomo, jak tę chorobę zdiagnozować, i mniej więcej wiadomo, jak leczyć. Nie od razu jednak znajduje się właściwy lek; czasem dopiero trzeci czy czwarty zaczyna działać. A nieraz piąty i szósty. Najpierw przeszedłem przez sprawdzony kanon i zaliczyłem testy. Gdyby to była matura, miałbym ocenę celującą!

Psychotropy pomagają?

Trzeba je brać, tyle że odpowiednio dobrane. Ustawianie ich trwa nawet dwa lata i jest poprzedzone wieloma testami i terapiami. To żmudny proces, ale mam wrażenie, że jestem bardzo blisko jego końca.

Gdyby nie Hania to?

Wolę o tym nie myśleć. W najlepszym razie dalej próbowałbym funkcjonować, nie wiedząc, co mi jest. Wydawałoby mi się, że jest normalnie, tylko czuję się nieco gorzej i jest mi smutno. „Może po prostu taki jestem?” – tak to sobie tłumaczyłem. Przez lata.

Ludzie otyli mówią czasem, że najgorsze w ich chorobie, dziś już nazywanej cywilizacyjną, jest właśnie to, jak się czują: gorsi, mniej atrakcyjni i mniej wartościowi niż osoby szczupłe.

Bo tak są często postrzegani. Szkoda, bo żaden dodatkowy kilogram nie deprecjonuje wartości człowieka. Ani tym bardziej dodatkowych czterdzieści.

A pan się czuje dyskryminowany?

Na początku wyjście na ulicę nie sprawiało mi radości. Przeciwnie, wiązało się raczej z gwarantowaną porcją upokorzeń. W najlepszym wypadku były to komentarze, częściej złośliwe uwagi, a bywały też bluzgi, okrzyki i szyderstwa. „Ty spasiony chuju!” – też słyszałem.

Gdzie?

Na ulicy, na stadionie.

Dziś już przyzwyczaiłem się, że jestem gruby. W życiu do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do otyłości. Co nie znaczy, że nie zamierzam się tych cholernych kilogramów pozbyć. Ale to prawda, na szydzenie sobie z otyłych jest przyzwolenie, którego nie ma właściwie w wypadku żadnej innej grupy ludzi. Z nikogo nie wolno szydzić, ale z grubasów wolno. Dziwne, bo nawet z osoby przeraźliwie chudej nikt nie kpi; zawsze jest domniemanie, że może jest śmiertelnie chora lub ma anoreksję, co wzbudza ogromne współczucie. A grubas? Z czym się panu kojarzy? Szczerze!

Pierwsze skojarzenie to słynny skecz z Sensu życia według Monty Pythona. Drugie to biskup, zwłaszcza z filmów historycznych.

Brawo. Grubas to bohater karykatur wyzyskiwacza, przemysłowca, bankiera, spasionego biskupa lub co najmniej prałata. Archetyp grubasa to różowa twarz zadowolonego z siebie skurwysyna. Albo przeciwnie – postać radosna, sympatyczna, taki wesoły dobroduszny wujaszek rodem z powieści Dickensa.

Co więc zrobić, by to społeczne nastawienie zmienić?

Marzy mi się, by ludzie, myśląc o otyłości, zadali sobie trzy pytania: „Czy jest ona wyborem tego człowieka, świadectwem jego słabego charakteru?”; „A może jest skutkiem jakiegoś problemu zdrowotnego?”; „Czy łatwo jest mu żyć, nosząc dodatkowe sześćdziesiąt kilogramów?”. Bycie otyłym to miliony dramatów, które kryją się za fasadą pociesznego grubaska. A przynajmniej upokorzeń.

A gdyby stworzono kampanię społeczną walczącą z nimi, wziąłby pan w niej udział?

Tak, bo czuję, że ta grupa jest w naszym społeczeństwie mocno zaniedbywana i niezasłużenie źle traktowana.

Jak na pańskie problemy zareagowali najbliżsi?

Byli i są wsparciem, choć początkowo też nie mieli pojęcia, że coś mi dolega. Teraz już wiedzą.

A przyjaciele?

Przyjaciele po prostu są. Przyjaźń to nie prysznic, nie musi być praktykowana codziennie. To miejsce w sercu i w pamięci oraz uczucia z tym miejscem związane. Jest kilka osób, które widuję rzadko, ale bez zastanowienia mogę powiedzieć, że są moimi przyjaciółmi.

Jest determinacja, by wrócić do dawnej wagi?

Specyfika mediów jest taka, żeby każdą deklarację wynaturzyć i obrócić przeciwko jej autorowi, nawet jeśli padnie w szlachetnej intencji. Wezmą wyrwany z kontekstu cytat i stworzą jakiegoś potworka. Ideałem byłoby po prostu zniknąć na rok, a potem zaprezentować się w zadbanym i zdrowym ciele fit. To niestety niemożliwe – nie jestem krezusem, w tym czasie trzeba by przecież jakoś żyć. I wie pan co? Po prostu staram się to robić.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

PROLOG

TRZEBA JAKOŚ ŻYĆ

CZARNO TO WIDZĘ

WSZYSTKO KAPUT

Z MOCNYM CZARNOBYLSKIM AKCENTEM

ŻADNYCH SZANS NA OBECNOŚĆ

PRZYNIEŚĆ, PODAĆ, POZAMIATAĆ

MIŁOŚĆ, ROMANSE I FLIRTY

KROLL, CZYLI WSZYSCY BYLIŚMY KUMPLAMI

SYN FORRESTA GUMPA

W STYROPIANOWEJ ATMOSFERZE PRZEMIAN

WCALE NIE LEKKO I PRZYJEMNIE

MÓJ PIERWSZY SZTOS

PIŁKA W GRZE

JAK ZABIJAŁEM SEKALA

ŻARTY SIĘ SKOŃCZYŁY

CHŁOPAKI I DZIEWCZYNY TEŻ

WITAJ, PRZYGODO

DWIE GODZINY Z SZEJKAMI

FILM JEST NIEWINNY

HARMONIA I PRZYJACIELE

ALERGIA NA ŻYCIE

DOROBEK ARTYSTYCZNY

ZDJĘCIA
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: