Chłopiec, który zaginął - ebook
Chłopiec, który zaginął - ebook
Znakomity debiut historyka powieści kryminalnej, porównywanego do Henninga Mankella i Stiega Larssona.
Nadzwyczajna książka! Niesłychanie interesujący kryminał! Dror Mishani pisze niekonwencjonalnie i oryginalnie.
Henning Mankell
Przed nami Awi Awraham, izraelski detektyw XXI wieku!
Pewnego dnia szesnastoletni Ofer wychodzi z domu do szkoły i znika bez śladu. Inspektor policji Abraham Abraham ma poczucie winy, bo zgłoszenie zaginięcia początkowo zignorował. Ale zdeterminowany, by odnaleźć chłopca, powoli zatraca się we frustrującym dochodzeniu…. Dror A. Mishani sugestywnie opisuje życie w Izraelu i tworzy niezapomnianą postać niezwykłego, a zarazem zupełnie zwyczajnego detektywa, prowadzącego dochodzenie, które zupełnie wymknęło się spod kontroli.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-085-8 |
Rozmiar pliku: | 4,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Naprzeciwko siedziała matka. Jeszcze jedna matka.
W trakcie dyżuru rozmawiał już z dwiema. Pierwsza była wyjątkowo młoda i piękna. Miała na sobie biały, obcisły trykot, pod którym pięknie rysowały się jej obojczyki. Skarżyła się, że jej syna pobito na szkolnym dziedzińcu. Wysłuchał jej cierpliwie i obiecał, że zajmie się sprawą.
Druga matka domagała się przysłania policyjnych detektywów, żeby śledzili jej córkę i dowiedzieli się, dlaczego ta rozmawia szeptem przez telefon, a w nocy zamyka się w pokoju na klucz.
Ostatnio we wszystkich notatkach z dyżurów pojawiały się podobne skargi. Tydzień wcześniej jakaś kobieta skarżyła się na teściów, którzy rzekomo rzucili na nią urok. Awi Awraham był pewien, że policjanci z komisariatu zatrzymują ludzi na ulicy i zmuszają do składania fałszywych takich zeznań tylko po to, żeby mu dokuczyć. Na dyżurach innych śledczych nie pojawiały się takie zgłoszenia.
Dziesięć po szóstej Awraham Awraham nadal siedział w biurze. Spojrzał przez okno i zauważył, że na zewnątrz robi się ciemno. Wiedział już, co sobie kupi na obiad, kiedy będzie wracał do domu, i co obejrzy w telewizji podczas jedzenia. Ale najpierw musi uspokoić trzecią matkę. Patrzył na ekran monitora i czekał na właściwy moment. Zapytał:
– Wie pani, czemu nie ma kryminałów po hebrajsku?
– Co takiego?
– Czemu nie ma kryminałów. Dlaczego w Izraelu nikt nie pisze książek w stylu Agathy Christie czy takich jak Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet?
– Nie znam się za dobrze na książkach.
– No to pani powiem. Bo u nas nie ma takich przestępstw. Nie mamy seryjnych morderców, porwań, prawie nie ma gwałcicieli atakujących kobiety na ulicy. Tutaj jeśli ktoś popełni przestępstwo, to jest to na ogół sąsiad, wujek albo dziadek i nie potrzebujemy skomplikowanego śledztwa, żeby ustalić, kto je popełnił, i zamknąć sprawę. U nas po prostu nie ma wielkich tajemnic. Najlepsze rozwiązanie jest zawsze najprostsze. Próbuję pani powiedzieć, że prawdopodobieństwo, że pani synowi coś się stało, jest niewielkie, i nie mówię tego, by panią uspokoić. Tak wynika ze statystyk i nie ma żadnych oznak wskazujących na to, że w tym wypadku jest inaczej. Będzie w domu za godzinę albo trzy, najpóźniej jutro rano, zapewniam panią. Problem polega na tym, że jeśli przyjmę teraz zgłoszenie, że pani syn pozostaje bez opieki, będę musiał wysłać policjantów, żeby zaczęli go szukać. A z doświadczenia wiem, że prawdopodobnie znajdziemy go w miejscu, w którym nie chciałaby go pani widzieć. Co mam zrobić, jeśli znajdę przy nim jointa? Nie będę miał wyboru, muszę założyć mu sprawę karną. Dlatego uważam, że nie ma sensu zaczynać poszukiwań teraz, chyba że ma pani przeczucie, że coś mu się stało, i może mi pani dać jakąś wskazówkę, wyjaśnić, czemu tak pani uważa. Jeśli tak, zgłaszamy zaginięcie i rozpoczynamy poszukiwania. Jeśli nie, proponuję zaczekać do jutrzejszego ranka.
Przyglądał się jej uważnie, sprawdzając, jakie wrażenie zrobiła na niej jego przemowa. Wyglądała na zagubioną. Nie była przyzwyczajona do szybkiego podejmowania decyzji ani do upierania się przy swoim. Powiedziała:
– Nie wiem, czy coś mu się stało. Ale to niepodobne do niego tak znikać. Nigdy dotąd coś takiego się nie zdarzyło.
Piętnaście minut później nadal siedzieli naprzeciwko siebie w jego małym pokoju. Nie wyszedł na papierosa od piątej. Na biurku leżała przed nim paczka time’ów, a w niej mała czarna zapalniczka BIC. Dodatkowe zapalniczki miał w obu kieszeniach spodni i w kieszonce koszuli.
– Prześledźmy jeszcze raz punkt po punkcie, co się stało, i zastanówmy się, co pani zrobi po powrocie do domu, jeśli syna nadal nie będzie. W porządku? Mówi pani, że wyszedł do szkoły jak zwykle. O której? Mówiła pani, że za dziesięć ósma?
– Nie patrzyłam na zegarek, mówiłam panu. Ale tak jak każdego ranka. Może za kwadrans ósma.
Odsunął klawiaturę komputera i na kartce zapisał krótkie zdania znalezionym w szufladzie długopisem pozbawionym metalowej końcówki. Dziwnie przez to trzymał długopis, właściwie za wkład. Opuszki miał poplamione niebieskim tuszem.
– Dokładna godzina nie jest ważna, proszę pani. Wziął swój plecak jak zwykle? Zauważyła pani, czy zabrał ze sobą coś nietypowego, czy plecak był bardziej wypchany, czy w szafie brakuje ubrań?
– Nie sprawdzałam szafy.
– A kiedy zorientowała się pani, że nie zabrał swojej komórki?
– W ciągu dnia, gdy sprzątałam jego pokój.
– Codziennie sprząta pani pokój syna?
– Słucham? Nie, nie codziennie. Czasami, jak jest brudno.
Wyglądała na taką, która sprząta codziennie. Drobna, o małych dłoniach, siedziała zgarbiona na brzegu krzesła, a na jej kolanach leżała nieco sfatygowana czarna skórzana torba. Kobieta jedną ręką przytrzymywała torbę, w drugiej ściskała mały telefon komórkowy, niebieski, przestarzały model Samsunga. A więc ta zgarbiona kobieta, matka szesnastolatka, była właściwie w jego wieku, może dwa lata starsza. Miała nie więcej niż czterdzieści lat.
Nie zapisywał tego, co mówiła, nie było to aż tak istotne.
– Telefon był wyłączony, prawda? Tak pani mówiła?
– Tak, był wyłączony. Leżał na biurku w pokoju.
– Włączyła go pani?
– Nie. Sądzi pan, że powinnam?
To było pierwsze pytanie, jakie mu zadała. Jej palce zacisnęły się na torebce, wydawało mu się, że słyszy ożywienie w jej głosie, tak jakby powiedział, że w chwili kiedy włączy telefon, syn zadzwoni i zapewni, że właśnie wraca do domu.
– Nie wiem, proszę pani. W każdym razie radzę ją włączyć, gdy tylko wróci pani do domu.
– Jak znalazłam jego komórkę, miałam złe przeczucie. Nie pamiętam, żeby on kiedykolwiek zapomniał telefonu.
– Dobrze, zapisałem. Zadzwoniła pani do jego kolegi ze szkoły dopiero po południu, tak?
– Zaczekałam do czwartej, bo czasem się spóźniał, a w środy mają więcej zajęć i wraca dopiero o trzeciej, wpół do czwartej. O czwartej zadzwoniłam.
– Wierzy pani temu koledze?
– Tak – powiedziała zdecydowanie, ale po chwili zaczęła się wahać. – Dlaczego miałby kłamać? Słyszał, że się martwię.
– Nie wiem, czy kłamał, proszę pani, nie znam go. Wiem tylko, że przyjaciele czasem kryją jeden drugiego, a jeśli syn postanowił pójść na wagary, pojechać do Tel Awiwu i na przykład zrobić sobie tatuaż, mógł o tym powiedzieć swojemu najlepszemu przyjacielowi, ale poprosić, żeby ten nikomu nic nie mówił.
Czy ja bym tak zrobił?, pomyślał. Nie wiedział, czy teraz uczniowie nadal używają słowa „wagarować”. Może dlatego, że kobieta była tak wystraszona tym miejscem, siedzeniem w pokoju przesłuchań, jego mundurem, a może też z powodu późnej godziny, nie powiedział jej, że uczył się w tej samej szkole i że pamięta, jak chodził rankiem na przystanek przy ulicy Szenkar i czekał na autobus numer 1 lub 3, żeby pojechać do Tel Awiwu zamiast do szkoły. Nie mówił o tym nikomu, nawet znajomym. Obmyślał też całą historię na wypadek, gdyby spotkał któregoś z nauczycieli.
– Dlaczego miałby pojechać i nic nie powiedzieć? Nigdy w życiu czegoś takiego nie zrobił.
– Może tak, a może nie, warto to wyjaśnić. Jeśli nie będzie go w domu, jak pani wróci, radzę porozmawiać jeszcze raz z jego przyjacielem, może też z innymi kolegami, i dowiedzieć się, gdzie pani syn czasami się wybiera. Może ma dziewczynę, o której pani nie wie, może to coś innego. Niech pani spróbuje sobie przypomnieć, czy nie mówił, że ma jakieś plany na środę? Może powiedział, a pani zapomniała?
– Jakie mógł mieć plany? Nic mi nie mówił.
– A co z jego rodzeństwem? Może im powiedział coś, co mogłoby nas uspokoić? Albo innym krewnym, kuzynowi, dziadkowi?
Wydawało mu się, że pytanie znów coś w kobiecie obudziło, jakąś myśl, ale tylko na chwilę. A może się mylił. Przyszła na komisariat, bo miała nadzieję, że ktoś zdejmie z niej odpowiedzialność i rozpocznie poszukiwania, a ta rozmowa tylko ją zdezorientowała. To nie ona powinna tu siedzieć. Gdyby jej mąż był w kraju, to on by trafił do pokoju Awrahama; ona nie musiałaby dzwonić, grozić, próbować wykorzystywać znajomości. Tymczasem musi wrócić do domu ze wskazówkami, jak sama ma szukać swojego syna, a ten detektyw mówi o jej chłopcu, jakby był kimś zupełnie innym. To, że zaczął używać liczby mnogiej, żeby nie czuła się w tej sytuacji taka samotna, nie pomagało. Myślał, że ona marzy już, żeby ta rozmowa się skończyła, a jednak nie chciała wracać do domu. On z kolei już bardzo chciał. I właśnie wtedy, gdy ona nie zwracała na niego uwagi, napisał na górze kartki „Ofer Szerabi” i podkreślił dwiema falistymi liniami.
– Rzadko rozmawia z rodzeństwem – powiedziała. – Jego brat ma pięć lat, a z siostrą nie jest zbyt blisko.
– Nie zaszkodzi zapytać. I jeszcze jedno: czy są w domu jakieś komputery?
– Tak. W pokoju Ofera i jego brata.
– No to jeszcze może pani sprawdzić jego emaile i profil na facebooku, jeśli ma. Może napisał do kogoś coś, co pomoże nam przestać się martwić. Wie pani, jak sobie poradzić?
Dobrze wiedział, że ona nie zamierza tego zrobić, więc czemu jej to mówił? Wróci do domu i będzie czekać. Każdy dzwonek telefonu i dźwięk dobiegający z przedpokoju będzie ją podrywał na nogi. Nawet jeśli jej syn nie wróci na noc do domu, ona nie zrobi nic. Będzie czekać do rana i wróci na komisariat w tym samym ubraniu, w którym spędzi noc. Wróci do niego. Może zadzwoni jeszcze raz do męża, ale on jej nie uspokoi.
Zapadła cisza. Kobieta nie odpowiedziała na jego ostatnie pytanie. Albo poczuła się obrażona, albo była zbyt zażenowana, żeby się przyznać, że nie potrafi zrobić tego, co jej zaproponował.
– Niech pani posłucha, ja naprawdę staram się pomóc. Pani syn nie ma założonej kartoteki, sama pani mówi, że jego zachowanie nie odbiegało od normy. Normalne dzieci nie znikają. Mogą zdecydować, że nie idą do szkoły, mogą uciec z domu na kilka godzin, mogą też wstydzić się wrócić, ponieważ przydarzyło im się coś, co uważają za tak straszne, że nigdy im się tego nie wybaczy, mimo że zwykle okazuje się, że to jakiś drobiazg. Ale nie znikają. Przedstawię pani prawdopodobny scenariusz: pani syn postanowił dzisiaj nie iść do szkoły, bo miał ważny sprawdzian, do którego się nie przygotował. Wie pani, czy miał mieć dzisiaj klasówkę? Może niech pani zapyta jego kolegów. Nie nauczył się, a że był przyzwyczajony, że dostaje dobre oceny i nie chciał rozczarować rodziców, to po prostu nie poszedł do szkoły. Kręcił się po ulicach albo pojechał do centrum handlowego, tam zobaczył go nauczyciel lub ktoś, kto panią zna, i chłopak spanikował, a teraz wydaje mu się, że cały świat wie, że jest na wagarach, i dlatego nie wraca do domu. Tak zachowują się normalne dzieci. Więc jeśli nic pani przede mną nie ukrywa, nie ma się czym martwić.
– Co mogłabym ukrywać? Chcę, żebyście go znaleźli. On nie ma jak się ze mną skontaktować bez swojej komórki... – Jej głos drżał.
Rozmowa prowadziła donikąd. Trzeba było ją przerwać. Awi Awraham westchnął i zapytał:
– Pani mąż wraca za kilka dni?
– Za dwa tygodnie. Popłynął do Triestu. Może zejść ze statku dopiero za cztery dni, gdy zawiną do pierwszego portu.
– Nie będzie musiał nigdzie schodzić. A gdzie jest teraz rodzeństwo Ofera?
– U sąsiadki.
Nagle uświadomił sobie, że po raz pierwszy podczas tej rozmowy wypowiedział imię chłopca na głos. Ofer. Piękne imię, natychmiast zmienił swoje na Ofer, tak jak to zwykle robił, gdy słyszał inne piękne imiona. Po głowie chodziły mu różne wersje: Ofer Awraham. Komendant Ofer Awraham. Komisarz Ofer Awraham. Generalny Inspektor Policji Izraelskiej Ofer Awraham ogłosił dzisiaj swoją dymisję z przyczyn osobistych.
– Radziłbym pani wrócić do dzieci i jestem pewny, że nie zobaczymy się jutro. W każdym razie bardzo proszę o kontakt ze mną jutro rano, żeby powiedzieć, jak wygląda sytuacja.
Położył długopis na kartce i wyprostował się na krześle. Kobieta nie wstała. Jeśli nie powie jej wyraźnie, że rozmowa jest skończona, nie wyjdzie. Może warto zadać jej jeszcze kilka pytań, ona tak bardzo nie chce zostać sama. Dopiero wtedy Awi Awraham zdał sobie sprawę, że podczas rozmowy, bezwiednie, narysował na kartce papieru niebieską postać człowieka – długa kreska od szyi przez brzuch po miednicę; na jednym końcu dwie ukośne linie przedstawiające nogi, na drugim końcu dwie kreski rąk, na górze okrąg oznaczający głowę, owinięty czymś, co wyglądało jak sznur, spod którego kapały niebieskie krople krwi. A może łez? Choć nie miał żadnego powodu, przykrył kartkę dłonią. Jego palce były poplamione niebieskim tuszem.
Niebo nad posterunkiem policji i instytutem technologii było już całkiem czarne, gdy po siódmej wychodził z budynku. Skręcił w prawo, w ulicę Pichmana, a następnie w lewo, w Goldy Meir, i wtopił się w tłum idący długim deptakiem, łączącym osiedla Neve Remez i Kiriat Szaret. Wolniej, nie ma pośpiechu. To był przyjemny wieczór na początku maja. W nadchodzących miesiącach nie będzie wielu takich wieczorów.
Szedł powoli, a za nim utworzył się korek z pieszych, w większości starszych od niego o dwadzieścia, trzydzieści lat, ubranych w dresowe spodnie i koszulki z krótkim rękawem. Zwalniali i wahali się chwilę, po czym schodzili na piasek, kuśtykając, okrążali umundurowanego policjanta, po czym wracali na asfaltową ścieżkę. Kobieta, która mogłaby być jego matką, wpadła na niego, odwróciła się, powiedziała „przepraszam”, i nagle uderzył go hałas przejeżdżających ulicą samochodów. Były tak głośne, jakby ktoś wymontował z nich tłumiki. Awraham zdał sobie sprawę, że przez kilka minut nic nie słyszał. Słuchał tylko siebie, swojego wewnętrznego głosu. Ta kobieta nie da mu spokoju. Przypomniał sobie morderstwo Inbala Amrama. W wyroku sądowym w tej sprawie, który rozesłano mailem do wszystkich posterunków w kraju, napisano, że policja zaniedbała poszukiwania i odpowiada za śmierć. Ale tym razem okoliczności były zupełnie inne. Syn kobiety, która dopiero co siedziała naprzeciw niego w biurze, nie zniknął w nocy, nie ma też żadnych sygnałów, które uzasadniałyby natychmiastowe rozpoczęcie rozległych i kosztownych poszukiwań. Awraham w obecności matki sprawdził nawet okoliczne szpitale, na wypadek, gdyby trafił tam chłopiec reagujący na imię Ofer czy nazwisko Szerabi lub pasujący do jego rysopisu. Przed wyjściem z komisariatu poprosił, żeby wszystkie raporty związane ze sprawą trafiały do niego i żeby jeśli będzie to konieczne, dzwoniono do niego nawet w nocy. Zostawił też oficerowi dyżurnemu opis czarnego plecaka z białymi paskami, podróbki Adidasa – może wypłynie w raportach dotyczących podejrzanych obiektów znalezionych w mieście. Jakiekolwiek inne działanie na tym etapie byłoby stratą czasu i środków, a jemu mogłoby się za to dostać. Ale jeśli chłopcu stanie się coś w nocy, coś, czemu można było zapobiec, oberwie mu się podwójnie. Żałował, że powiedział matce o kartotekach podejrzanych i statystykach przestępstw w Izraelu. O złodzieju samochodów, który zamordował Inbala Amrama, bo ten znalazł się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu. Obiecał sobie, że skończy z tym mędrkowaniem.
Kiedyś był tu tylko piasek. Teraz wszystko jest przezroczyste, szklane. Na wydmach między Neve Remez i Kiriat Szaret, dwoma szarymi osiedlami, gdzie mieszkał przez niemal całe swoje życie, wyrosły wieżowce, biblioteka miejska, muzeum wzornictwa i centrum handlowe, które w ciemności wyglądały jak stacja na księżycu. Na drodze do Kiriat Szaret po lewej stronie błyszczały szyldy Zary, Office Depot i Café Joe. Zastanawiał się, czy przejść na drugą stronę, do centrum handlowego, kupić kawę z mlekiem i kanapkę z serem, usiąść przy jednym z pustych stolików na zewnątrz, poobserwować kojący ruch świateł przejeżdżających samochodów i pomyśleć. I jak niemal każdego wieczoru nie zrobił tego.
Chciał pomyśleć o innych dochodzeniach. Jedno w sprawie trzech włamań w ciągu tygodnia na dwóch ulicach nieopodal Kiriat Ben Gurion – Awi nie miał pojęcia, jak się do niego zabrać. Do wszystkich doszło w ciągu dnia, kiedy mieszkańcy byli poza domem. Włamania były czyste, żadnych rozwalonych zamków czy przepiłowanych krat. Złodzieje mieli dokładne informacje o godzinach wyjścia i powrotu mieszkańców, potrafili bez hałasu otwierać zamki. To nie były spontaniczne skoki narkomanów.
Skradziono biżuterię, książeczki czekowe, gotówkę. W jednym z mieszkań włamano się do sejfu. To było frustrujące dochodzenie. Naprawdę jedyne, co mógł wtedy zrobić, to czekać na kolejny raz i mieć nadzieję, że złodzieje zostawią jakiś ślad, którego nie zostawili przy poprzednich włamaniach, lub że część łupu odnajdzie się w jakimś magazynie, wtedy można by kogoś przesłuchać. Miał przeczucie, którym nie ośmielił się podzielić podczas zebrań zespołu: tylko jedno z tych włamań było prawdziwe, tylko jedno było ważne dla złodziei. To, czego szukali i może znaleźli, to nie były pieniądze czy biżuteria. Pozostałe dwa włamania miały tylko zdezorientować policję.
W ostatnim śledztwie zanosiło się na całkiem spory sukces, ale w ciągu dwóch dni sprawa się skomplikowała. Dwudziestoletni chłopak, Igor Kinteib, zwolniony z wojska, został zatrzymany pod zarzutem wielokrotnego molestowania i napaści na kobiety na promenadzie w Bat Jam; trwało to, z przerwami, niemal dwa miesiące. Zatrzymali po krótkiej obserwacji przez wywiadowców, kiedy krążył w tę i z powrotem po promenadzie, po czym ruszał za upatrzoną kobietą, na ogół starszą od niego, powyżej czterdziestki, zawracał i szedł w przeciwnym kierunku lub przechodził na drugą stronę ulicy, aż zobaczył inną kobietę, którą zaczynał śledzić. Cztery z siedmiu zaatakowanych kobiet zidentyfikowały go w trakcie konfrontacji. Podczas przesłuchań wszystkiego się wypierał, aż do przedwczoraj, kiedy to przyznał się do dziesiątek przestępstw, które nie były objęte tym dochodzeniem, na przykład do podpalenia przed dwoma laty domu starców w Chaderze i próby podpalenia restauracji w Givat Olga w 2005 roku, co nawet nie zostało zgłoszone. Był dziwny i mówił równie dziwnym, chaotycznym hebrajskim. Jego matka została w Kazaniu, ojciec zmarł w Izraelu. Nie miał stałego adresu. Przez kilka miesięcy mieszkał w wynajętej piwnicy w Chaderze, a pół roku temu przeprowadził się, ze względu na pracę, do swoich krewnych w Bat Jam. Awraham nie wierzył w ani jedno jego słowo. Podczas któregoś z napadów Kinteib chwycił szefową marketingu w firmie kosmetycznej, pięćdziesięciolatkę, i siłą wcisnął jej rękę w swoje spodnie, to się zdarzyło na środku promenady, w piątkowy wieczór. Podczas zatrzymania nie miał przy sobie dokumentów tożsamości ani pieniędzy, ale w plecaku znaleziono nowy specjalistyczny kompas i egzemplarz Zwyczajnej historii Samuela Agnona, edycja specjalna dla uczniów szkół średnich, w miękkiej, zniszczonej oprawie z łuszczącą się niebieską farbą.Na pierwszej stronie znajdowała się odręcznie napisana dedykacja: „Dla Yoelli, po prostu nieszczęśliwa historia miłosna”, z datą 10 sierpnia 1993 roku. Imię wpisującego zostało zamazane korektorem.
Awi Awraham nie wiedział, dlaczego myślał o tym, o czym myślał. Z jakiegoś powodu przyszedł mu do głowy obraz monitora komputerowego w pokoju Ofera i jego brata. Jakby miał go przed oczami: stary, ciężki monitor w kremowym kolorze. Zastanawiała go przede wszystkim różnica wieku między dziećmi. Szesnastolatek, czternastolatka i pięciolatek. Skąd aż dziewięcioletnia przerwa między średnim a najmłodszym dzieckiem? Dlaczego para, która widać chętnie sprowadza dzieci na świat, nagle przestaje i czeka na kolejne tak długo? Może ze względu na sytuację ekonomiczną rodziny, problemy zdrowotne, kryzys małżeński. A może matka była w ciąży i poroniła? Ale niby czemu, do diabła, wszystko to trzeba wyjaśniać? Potem wyobraził sobie ranek. Trójka dzieci wychodzi do szkoły i przedszkola, matka zostaje sama. W domu panuje cisza. Pokoje są puste. Słychać tylko szelest poruszających się białych zasłon w salonie. Co ona wtedy tak naprawdę robi? Może przechadza się po cichych pokojach. Pokój synów, duży, z rozkładaną sofą, na której śpi nastolatek, biurkiem, na którym stoi stary monitor, po drugiej stronie łóżko małego, z barierkami. Pokój córki, mały, pomalowany na biało, z dużym lustrem na ścianie naprzeciw drzwi, matka wchodzi do niego sama. Wyobraża sobie, że w rękach niesie kosz z praniem i stawia go na blacie.
Na Generałów Sił Obronnych Izraela, głównej ulicy osiedla Kiriat Szaret, pięcioro nastolatków stało na przystanku autobusowym linii 97, kończącej się na stacji kolejowej Tel Awiw Merkaz. Jedna z dziewczyn, niska i szeroka, głośna i rozbawiona, ubrana w zbyt obcisłe czarne legginsy i szarą bluzę z Gapa, pokazywała koledze coś na swoim iPodzie. Przekonywała go, żeby przyłożył słuchawki do uszu, ale on odmówił, udając obrzydzenie. Awraham, nie zdając sobie z tego sprawy, przyglądał się im długo i zbyt natarczywie. Gdy przechodził obok, umilkli i uśmiechnęli się do niego. Możliwe, że dziewczyna z iPodem wykonała jakiś zabawny gest. Czy Ofer był między nimi? Musiał tam być, a jeśli nie tam, to pewnie na innym przystanku autobusowym. Pod koniec rozmowy, tuż przed tym, jak zgodziła się opuścić komisariat, matka chłopca powiedziała mu, że Ofer uciekał z domu już dwukrotnie. Za pierwszym razem – miał niecałe dwanaście lat – poszedł na piechotę, „w klapkach”, powiedziała, aż do Ramat Gan, do domu dziadków. Stało się to w czasie jednego ze świąt, z powodu kłótni z ojcem. Mniej więcej rok temu, gdy pokłócił się z nią, wyszedł po południu z domu, mówiąc, że już nie wróci. Jednak wrócił, po dziewiątej. Otworzył drzwi własnymi kluczami i poszedł prosto do swojego pokoju, nie powiedział, co robił całe popołudnie. Nigdy o tym nie rozmawiali. Awi spytał ją, czemu wtedy nie zwróciła się o pomoc do policji, ale nie odpowiedziała.
Najprawdopodobniej dlatego, że ojciec był wtedy w domu. W wyobraźni Awrahama pojawił się obraz: Ofer Szerabi, którego wygląd nadal był dla niego tajemnicą, kładzie się na plecach na ławce, w ciemnym i całkowicie pustym miejskim parku, pod głową ma swój czarny plecak. Przykrywa się szarą bluzą, taką jaką miała dziewczyna na przystanku. W parku nie ma nikogo poza Oferem, to dobrze. Nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo.
Awraham przeszedł obok domu, w którym dorastał: Generałów Sił Obronnych Izraela 26. Domu jego rodziców. Odruchowo podniósł głowę, żeby popatrzeć w okna na trzecim piętrze. Wszystko pozamykane. Jak długo tu nie był? Okna na drugim piętrze były otwarte, na parapecie siedział mężczyzna bez koszuli, plecami do ulicy, twarzą do oświetlonego salonu, z którego dobiegały dźwięki telewizji. Wiadomości. Sąsiad rozmawiał z kimś w domu, może z żoną stojącą w kuchni. To był jeden z tych, którzy kilka lat temu znaleźli jego ojca na klatce schodowej, po tym jak dostał udaru.
Szedł dalej ulicą, aż dotarł do gruzińskiego supermarketu. Przez chwilę myślał, żeby ugotować sobie obiad, co pozwoliłoby mu nie myśleć przez chwilę i sprawiło nieco przyjemności. Może butelka zwykłego Côtes du Rhône i paczka ravioli, które wystarczy wrzucić do wrzącej wody, skropić oliwą i dodać starty ser. Ale coś go zniechęciło. Podszedł do lodówki i wyciągnął niewielkie opakowanie pasty sezamowej, potem sprawdził kilka bułek, które zostały na półce z pieczywem, znalazł jedną prawie miękką. Przy kasie włożył jeszcze do koszyka opakowanie pomidorków koktajlowych. Gdyby nie zapomniał wziąć kartki z adresem, wróciłby do siebie, wsiadł do samochodu i pojechał pod dom, w którym czekała matka, pokręciłby się tam do chwili, aż zobaczyłby Ofera Szerabiego wchodzącego na klatkę schodową i posłuchałby jej śmiechu lub płaczu. Spałby spokojniej. Ale zapomniał wziąć kartkę, choć złożył ją nawet w kwadrat, żeby zmieściła się w kieszeni koszuli. Może tak naprawdę nie chciał wziąć tego rysunku, który bez powodu go zaniepokoił. A może zadzwonić do Ilany i skonsultować się z nią? Jeśli każe mu wracać na posterunek i zacząć poszukiwania zaginionego, to tak zrobi. Mimo późnej pory. Ale jeśli do niej zadzwoni, znowu ujawni brak pewności siebie, a tego by nie chciał. Zapłacił za zakupy kartą kredytową, żeby nie wydawać drobnych, które miał w portfelu.
Wrócił na ulicę Generałów, ponownie przeszedł obok domu rodziców i uznał, że nie ma sensu wchodzić. Ojciec na pewno siedzi po ciemku przed telewizorem i ogląda wiadomości. To najmniej odpowiedni moment, żeby mu przeszkodzić. Matka, jeśli nie wyszła na spacer, siedzi przy stole w kuchni i rozmawia przez telefon. Nie miał ochoty jej słuchać. Jej głos zresztą i tak rozległ się w jego głowie: „Och, przyszedł mój Awi, muszę biec zrobić mu coś do jedzenia”. To już wolał jeść sam i oglądać na Hallmarku trzeci sezon starego Prawa i porządku, obejrzany już niezliczoną ilość razy. Jednak za każdym razem odkrywał w nim coś nowego. Kolejny błąd w śledztwie, nowy sposób na wygranie z oskarżonym. Skręcił w lewo, szedł około trzech minut wzdłuż cichych budynków zanurzonych w ciemności, aż dotarł do swojego domu na Jom Kippur.
W nocy położył komórkę obok łóżka, na wypadek gdyby zadzwonił ktoś z komisariatu.