Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ciemnooka - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciemnooka - ebook

"CIEMNOOKA" to przejmująca i pełna miłości opowieść psychologiczna, o kondycji emocjonalnej współczesnego człowieka, poszukującego wartości, w rozedrganym, agresywnym świecie. Książka opowiada o miłości, medycynie, chorobie, i pokonywaniu słabości.

DAWID GLEN ur. 1945; prozaik, poeta, eseista. Studiował medycynę i filozofię, podjął twórczość literacką, utrzymując się z pracy zarobkowej w różnych zawodach. Autor kilkunastu książek poetyckich, jego utwory tłumaczono na języki: rosyjski, niemiecki, czeski, angielski, włoski i esperanto. W swoich książkach próbuje odpowiedzieć na pytanie; po co żyjemy i dokąd zmierzamy?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-3843-6
Rozmiar pliku: 444 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Pod wska­za­nym drze­wem, bez trud­no­ści od­na­lazł za­wi­nię­te w ga­ze­tę spodnie i czar­ną ko­szu­lę.

Ro­zej­rzał się ostroż­nie, ale w tej czę­ści par­ku nie spo­dzie­wał się przy­pad­ko­wych go­ści, szyb­ko zrzu­cił pi­ża­mę i ubrał zna­le­zio­ne rze­czy. Szpi­tal­ne ciu­chy zwi­nął w kłę­bek i ukrył pod war­stwą li­ści. Miał przed sobą oko­ło trzech go­dzin cza­su, do­pie­ro przy po­łu­dnio­wym roz­da­wa­niu le­ków, za­uwa­żą jego nie­obec­ność.

W le­wym rogu par­ku, oto­czo­na gę­sty­mi krza­ka­mi, sta­ła szpi­tal­na kost­ni­ca, któ­rej tyl­na ścia­na przy­le­ga­ła do ogro­dze­nia.

Przedarł się przez gę­ste krza­ki, przy­padł do muru. Opie­ra­jąc się o wy­szczer­bio­ne ce­gły uda­ło mu się wdra­pać na szczyt ogro­dze­nia. Już miał sko­czyć, kie­dy usły­szał gło­sy zza muru. Wy­chy­lił ostroż­nie gło­wę, gru­pa chłop­ców ba­wi­ła się z psem. Chłop­cy od­wró­ce­ni ty­łem na pew­no usły­sze­li­by jego ze­skok z bli­sko dwu­me­tro­wej wy­so­ko­ści.

Draż­ni­ła go ta nie­po­trzeb­na obec­ność smar­ka­czy. Czas ucie­kał. Po­sta­no­wił za­ry­zy­ko­wać, lecz w tym mo­men­cie pies po­gnał przed sie­bie i chłop­cy rzu­ci­li się za nim z krzy­kiem.

Już był na dole. Te­raz mu­siał okrą­żyć ki­lo­metr ogro­dze­nia i do­stać się do przy­stan­ku au­to­bu­so­we­go.

Prze­biegł ten ki­lo­metr nie­zau­wa­żo­ny przez ni­ko­go, a póź­niej, kie­dy zbli­żał się już do szo­sy, szedł spo­koj­nie żeby nie zwra­cać na sie­bie uwa­gi.

Kie­dy zbli­żył się do przy­stan­ku, spo­strzegł kil­ka osób cze­ka­ją­cych na au­to­bus. W pierw­szej chwi­li chciał się cof­nąć, oba­wia­jąc się, że może być wśród nich ktoś z per­so­ne­lu szpi­ta­la, ale trze­ba było jak naj­szyb­ciej od­da­lić się od nie­bez­piecz­ne­go te­re­nu, więc po­szedł spo­koj­nie w kie­run­ku przy­stan­ku i od­wró­ciw­szy się ple­ca­mi, pa­trzył w stro­nę skąd miał nad­je­chać au­to­bus. Nie wie­dział, kto stoi na przy­stan­ku, ale in­stynk­tow­nie czuł, że le­piej nie od­wra­cać twa­rzy. Na­pię­cie, któ­re to­wa­rzy­szy­ło mu od po­cząt­ku uciecz­ki, po­wo­li ustę­po­wa­ło.

Usły­szał war­kot nad­jeż­dża­ją­ce­go au­to­bu­su. Się­gnął do kie­sze­ni szu­ka­jąc drob­nych i wte­dy po­czuł, że ktoś ob­ser­wu­je go uważ­nie.

Po­cze­kał, aż wszy­scy wsią­dą. Wsko­czył ostat­ni, wy­ku­pił bi­let i sta­nął przy tyl­nej szy­bie. Au­to­bus ru­szył i kom­pleks bu­dyn­ków szpi­tal­nych za­czął od­pły­wać aż znik­nął za za­krę­tem. Czuł się dziw­nie lek­ko, na­gle wszyst­kie pro­ble­my na­ra­sta­ją­ce w nim przez ostat­nie trzy mie­sią­ce przy­mu­so­wej izo­la­cji, zbla­dły.

Jed­no­cze­śnie był skrę­po­wa­ny. Wy­da­wa­ło mu się, że wszy­scy pa­trzą na nie­go. Wy­raź­nie czuł na ple­cach czyjś wzrok. Nie od­wra­cał gło­wy. Na przy­stan­ku koło sta­dio­nu, mi­gnę­ła mu ja­kaś zna­jo­ma twarz. Uda­wał, że pa­trzy w inną stro­nę. Au­to­bus zbli­żał się do cen­trum. Lu­dzie, sa­mo­cho­dy, wy­sta­wy skle­po­we… Tu ży­cie pły­nę­ło swo­im, nor­mal­nym ryt­mem. Czuł ro­sną­cą w nim po­trze­bę wcią­gnię­cia się w ten nurt co­dzien­nych spraw. Wie­dział, że po­tra­fi zna­leźć swo­je miej­sce, po­tra­fi o nie wal­czyć.

Pod­świa­do­my lęk pa­ra­li­żo­wał, pod­po­wia­dał ostroż­ność i re­zer­wę.

Au­to­bus ostro przy­ha­mo­wał przed czer­wo­nym świa­tłem. Tu był bez­piecz­ny, był jed­nym z ano­ni­mo­wych pa­sa­że­rów, kimś, kogo nikt nie za­py­ta:, po co? Dla­cze­go? Ale to już ostat­ni przy­sta­nek!… Wy­siadł. Wie­dział, że tam gdzie zdą­ża, to je­dy­ne miej­sce, gdzie nie bę­dzie mu­siał od­po­wia­dać na py­ta­nia. Waż­ne bę­dzie to, że jest.

Wszedł do bra­my. Ciem­ny ko­ry­tarz, wa­ha­dło­we drzwi i ci­sza. Ręka lek­ko mu drża­ła, kie­dy na­ci­skał dzwo­nek. Ser­ce biło moc­no. W miesz­ka­niu nikt się nie po­ru­szył. Czy to moż­li­we, żeby ni­ko­go nie było? Po­czuł się nie­swo­jo. Ten mrocz­ny, mil­czą­cy ko­ry­tarz jak stud­nia. I on, na sa­mym jej dnie. Za­trzy­ma­ny w cza­sie. Obcy. Na­gle, ten dom, to mia­sto i on sam, za­trzy­ma­ny przez te mil­czą­ce drzwi, ta cała uciecz­ka prze­sta­ła mieć ja­ki­kol­wiek sens. Bra­ko­wa­ło na­stęp­ne­go ogni­wa w łań­cu­chu, któ­ry stwo­rzył przez okrut­ne trzy mie­sią­ce, mię­dzy kra­ta­mi w oknach i bia­ły­mi drzwia­mi bez kla­mek.

Wy­da­wa­ło mu się, że za­raz otwo­rzy się bra­ma od uli­cy i wej­dą pie­lę­gnia­rze w bia­łych far­tu­chach z łap­ka­mi w rę­kach, jak wte­dy przed mie­sią­cem, kie­dy wy­bił te prze­klę­te bia­łe drzwi i sta­nął w słoń­cu. Pa­cjen­ci pa­trzy­li prze­ra­że­ni spod ścia­ny i cze­ka­li. Czte­rech pie­lę­gnia­rzy bar­dzo ostroż­nie, z kil­ku stron zbli­ża­ło się do nie­go. Nie chciał ucie­kać. Za­zdro­ścił wszyst­kim, któ­rzy mo­gli swo­bod­nie po­ru­szać się po szpi­tal­nym par­ku. Przez kil­ka­na­ście mi­nut czuł się wol­nym, nie pa­trzył na­wet na zbli­ża­ją­cych się lu­dzi. Kie­dy po­de­szli bli­sko, wy­cią­gnął ręce i po­zwo­lił spo­koj­nie za­ło­żyć so­bie ka­ftan. Zwią­za­no go pa­sa­mi, za­wi­nię­to w mo­kry koc i tak prze­le­żał do ran­ne­go ob­cho­du. Te­raz tam­to wspo­mnie­nie od­ży­ło. Czuł jak strach opa­no­wu­je każ­dy za­ką­tek jego my­śli. Otrzą­snął się. Po­pa­trzył na ze­ga­rek. Mi­nę­ła już jed­na go­dzi­na wol­no­ści. Na­gle bra­ma skrzyp­nę­ła i w smu­dze świa­tła zo­ba­czył jej syl­wet­kę. Mi­mo­wol­nie cof­nął się, po­czuł jak krew od­pły­wa mu z twa­rzy, wi­dział jesz­cze jak Anna bie­gnie, zro­bił krok do przo­du i stra­cił przy­tom­ność.II

Jest rok 1999. Wy­raź­nie od­czu­wa­ny jest kry­zys war­to­ści, za­blo­ko­wa­ły się sys­te­my pro­duk­cji i prze­pły­wu in­for­ma­cji. Po­głę­bi­ły się róż­ni­ce po­mię­dzy bied­nym po­łu­dniem i bo­ga­tą pół­no­cą. Świa­tem rzą­dzi ma­fia, głę­bo­ko osa­dzo­na w sfe­rach po­li­tycz­nych, ukry­wa­ją­ca swe praw­dzi­we cele, pod po­zo­ra­mi de­mo­kra­tycz­nej wol­no­ści. Ak­cja roz­po­czy­na się w nie­wiel­kim mia­stecz­ku, w któ­rym za­in­sta­lo­wa­no fi­lię uni­wer­sy­te­tu.

Bo­ha­te­rem jest 33 let­ni pra­cow­nik na­uko­wy (fi­zjo-pato-mor­fo­log), któ­ry pro­wa­dzi ba­da­nia z za­kre­su pa­to­lo­gii mó­zgu.

Mia­stecz­ko, w któ­rym żyje nasz bo­ha­ter, Ja­cek Sza­nec­ki, jest swo­istą en­kla­wą. Tu wszyst­ko dzie­je się jak w zwol­nio­nym fil­mie. Ja­cek miesz­ka w ho­te­lu asy­sten­ta, w nie­wiel­kim miesz­kan­ku z cha­rak­te­ry­stycz­nym ba­ła­ga­nem, ty­po­wym dla sa­mot­ne­go męż­czy­zny, spę­dza całe dnie i czę­sto ka­wał nocy, w la­bo­ra­to­rium. Jest to no­wo­cze­sne la­bo­ra­to­rium, w któ­rym nasz bo­ha­ter czu­je się jak w ta­jem­ni­czym ogro­dzie. Prze­glą­da pre­pa­ra­ty, opi­su­je, ana­li­zu­je i pró­bu­je uło­żyć to wszyst­ko w lo­gicz­ne cią­gi. W cza­sie pra­cy jego twarz wy­ra­ża po­dziw i po­ko­rę wo­bec ta­jem­ni­cy ży­cia. Jest skon­cen­tro­wa­ny, spo­koj­ny i pe­łen po­zy­tyw­nej ener­gii.

Tro­chę in­a­czej wy­glą­da jego ży­cie oso­bi­ste. Żona po­rzu­ci­ła go dwa lata temu i te­raz miesz­ka z przy­ja­cie­lem w in­nym mie­ście. Ich dwo­je dzie­ci (cór­ka lat 11 i syn lat 7) zo­sta­ły umiesz­czo­ne w in­ter­na­cie. Ja­cek od­wie­dza je dwa razy w ty­go­dniu. W ho­te­lu asy­sten­ta wy­lą­do­wał po ko­lej­nej awan­tu­rze, bo co­raz czę­ściej zo­sta­wał w la­bo­ra­to­rium, za­nie­dby­wał dom i ro­dzi­nę. Jed­nak idea, któ­ra mu przy­świe­ca­ła była sil­niej­sza.

Ja­cek wie­rzy, że uda się uru­cho­mić tę część mó­zgu (po­dob­no to aż 4/5), któ­ra w nor­mal­nych wa­run­kach jest nie­wy­ko­rzy­sta­na. Ta uśpio­na część mó­zgu jest za­gad­ką, któ­ra pod­nie­ca i po­wo­du­je, że inne spra­wy od­su­wa­ne są, na dal­szy plan.

Żeby jed­nak nie wpaść w zbyt­nie uza­leż­nie­nie, pró­bu­je róż­nych form ak­tyw­no­ści: mię­dzy in­ny­mi upra­wia jog­ging. W trak­cie bie­gu wy­obra­ża so­bie róż­ne moż­li­wo­ści funk­cjo­no­wa­nia ludz­kie­go mó­zgu (fan­ta­zje, uto­pij­ne, sur­re­ali­stycz­ne pro­jek­cje, cała pa­rap­sy­cho­lo­gia, psy­cho­tro­ni­ka, bio­pla­zma, ra­die­ste­zja, wszyst­ko to, co w ży­ciu czło­wie­ka ocie­ra się o ma­gię, ta­jem­ni­cę). Ob­ra­zy mi­to­lo­gicz­ne, ba­śnio­we, fu­tu­ro­lo­gicz­ne, wy­wo­dzą swo­je źró­dło­we nit­ki z tej czę­ści mó­zgu, a ra­czej umy­słu, któ­ra po­zwa­la po­zna­wać świat nie­rze­czy­wi­sty. Ja­cek w swo­ich wi­zjach po­szu­ku­je ra­cjo­nal­nych po­wią­zań, po­mię­dzy tym, co mówi na­uka (współ­cze­sna wie­dza em­pi­rycz­nie spraw­dzal­na), a tym, cze­go mo­że­my się do­my­ślać –wy­obra­żać so­bie. Funk­cjo­no­wa­nie mó­zgu, jak do tej pory, ma swój wy­raź­nie okre­ślo­ny ob­szar sa­mo­re­ali­za­cji. Speł­nia swo­je za­da­nie w krę­gu za­ta­cza­nym przez zmy­sły.

Ja­cek Sza­nec­ki pró­bu­je so­bie wy­obra­zić umysł tak, jak­by to była, so­czew­ka pro­jek­tu­ją­ca ob­ra­zy, na ekran we­wnętrz­ny: mlecz­ne ją­dro ( trze­cie oko) –pry­zmat praw­dy. Pro­jek­to­wa­ne w ten spo­sób ob­ra­zy mogą oży­wać. Myśl jest tu ro­dza­jem ener­gii kar­mią­cej te pro­jek­cje:

- Czło­wiek oglą­da ob­raz hi­sto­rycz­ny, i na­gle to, co ar­ty­sta opo­wie­dział pędz­lem i far­bą, wzbo­ga­co­ne my­śla­mi tych wszyst­kich lu­dzi, któ­rzy współ­two­rzy­li ten mo­ment hi­sto­rycz­ny, (to wy­da­rze­nie) ge­ne­ru­je ener­gię, któ­ra wy­bu­cha ży­wym ob­ra­zem.

- Ko­bie­ta słu­cha mu­zy­ki. Jej my­śli po­cząt­ko­wo cha­otycz­ne, po­wo­li po­rząd­ku­ją się jak smu­gi świa­tła, otu­la­ją róż­ne przed­mio­ty w po­ko­ju, w któ­rym prze­by­wa. Prze­ni­ka­ją się kształ­ty, ko­lo­ry i za­pa­chy. Zwy­kły po­kój za­mie­nia się w sa­lon z XVIII wie­ku, bo mu­zy­ka po­cho­dzi z my­śli kom­po­zy­to­ra i wy­ko­naw­ców z tego okre­su.

- Dziec­ko czy­ta baj­kę. Wcho­dzi w na­tu­ral­ny spo­sób do lasu z baj­ki. Bawi się z bo­ha­te­ra­mi (kra­sno­lud­ka­mi), my­śli dziec­ka wzbo­ga­ca­ją treść. Po­słu­gu­jąc się ko­dem swo­jej wy­obraź­ni –dziec­ko może prze­kro­czyć każ­dą gra­ni­cę cia­ła i prze­strze­ni.

- Mło­dy pły­wak chce zo­stać mi­strzem olim­pij­skim. Ćwi­czy. Pły­nąc otu­la my­śla­mi swo­je ręce i nogi. Po­zy­tyw­ne my­śli za­mie­nia­ją jego koń­czy­ny w płe­twy i na­gle wi­dać wy­raź­nie jak przy­spie­sza w wo­dzie. Tyl­ko w jego my­ślach ręce i nogi po­ko­nu­ją opór wody bez zmę­cze­nia.

- Kie­row­ca pro­wa­dzi cięż­ki po­jazd. Jest zmę­czo­ny. Na­gle jego do­świad­czo­ne ucho, wy­chwy­tu­je dziw­ny, do­dat­ko­wy stu­kot w sil­ni­ku. Obej­mu­je my­śla­mi cały me­cha­nizm i w ten spo­sób ze­spa­la się z my­ślą kon­struk­to­ra, szyb­ko lo­ka­li­zu­je uszko­dze­nie. Sta­ło się to pod­świa­do­mie.

Te wi­zje to­wa­rzy­szą Jac­ko­wi po­wra­ca­ją­ce­mu po­lną ścież­ką, po 3 km bie­gu. Te­raz zbli­ża się do ży­wo­pło­tu oka­la­ją­ce­go uni­wer­sy­tec­ki camp. Ci­cho tu i pu­sto. Za­cho­dzą­ce słoń­ce od­bi­ja się w szy­bach mi­ja­nych dom­ków. Sły­chać świer­got wró­bli. Ten po­wrót jest naj­przy­jem­niej­szy. Wi­dać to na twa­rzy Jac­ka, jest roz­luź­nio­ny, spo­koj­nie mija ostat­nie dom­ki. Te­raz cze­ka go pół­go­dzin­ny re­laks. Wy­cią­gnie się wy­god­nie na ma­te­ra­cu, z tra­wy mor­skiej, i spró­bu­je eks­pe­ry­men­tu z exte­ry­to­ry­za­cją. Wi­dzi­my jak ktoś, po­zdra­wia go z uśmie­chem. Wbie­ga po scho­dach, mi­ja­jąc na ko­ry­ta­rzu obej­mu­ją­cą się parę (wi­dać, że są szczę­śli­wi). Otwie­ra drzwi i z praw­dzi­wą roz­ko­szą pada na ma­te­rac. Ob­ra­ca się na wznak, roz­ko­ły­sa­ny świat po­wo­li się uspo­ka­ja, w jego umy­śle na­stę­pu­je wy­ha­mo­wa­nie, wszyst­ko wra­ca na swo­je miej­sce.

Ja­cek za­my­ka oczy i tyl­ko my­śla­mi i wy­obraź­nią do­ty­ka swo­je­go cia­ła. Za­czy­na­jąc od czub­ka gło­wy, przez mię­śnie kar­ku i grzbie­tu po bar­ki i ra­mio­na, roz­luź­nia na­pię­cie. Cie­płe zmę­cze­nie od­pły­wa z cia­ła, gdzieś w nie­byt. Pul­su­ją­ca ci­sza ogar­nia cały po­kój, wręcz wi­dać jak za­sy­pia­ją przed­mio­ty, jak su­fit de­li­kat­nie zbli­ża się do jego cia­ła, ale on już tego nie re­je­stru­je. Wi­dzi trze­cim okiem albo czymś po­dob­nym (we­wnętrz­nym lu­strem –ka­me­rą), sie­bie uśpio­ne­go na ma­te­ra­cu. Gdy tym­cza­sem nasz bo­ha­ter prze­no­si się do miej­sca, gdzie w dzie­ciń­stwie ba­wił się w in­diań­skie pod­cho­dy.

Jest to nie­wiel­ka do­li­na, z trzech stron oto­czo­na zie­lo­ny­mi wzgó­rza­mi, gdzie- nie­gdzie po­ły­sku­ją gład­kie ska­ły. Po­wie­trze jest czy­ste, słoń­ce prze­bi­ja przez zie­lo­ne ga­łę­zie lesz­czy­ny, gdzieś da­le­ko sły­chać szcze­ka­nie psa. Ścież­ka, któ­rą idzie mały Ja­cek skrę­ca obok zwa­lo­ne­go pnia. Ale moż­na też wspiąć się na jego grzbiet i zsu­nąć po dru­giej stro­nie. Ja­cek pa­mię­ta do­sko­na­le, że to był naj­prost­szy spo­sób zmy­le­nia prze­ciw­ni­ka –skra­ca­ło się dro­gę, ale rów­nież moż­na było ukryć się w środ­ku zwa­lo­ne­go pnia, bo od po­cząt­ku był pu­sty w środ­ku. Ta jego wła­ści­wość szcze­gól­na, była ta­jem­ni­cą ma­łe­go Jac­ka.

Pew­ne­go po­god­ne­go dnia, kie­dy wła­śnie ukry­wał się przed gru­pą Ko­man­czów, nie­chcą­cy stał się nie­zau­wa­żo­nym świad­kiem pew­nej roz­mo­wy. Wte­dy nie wi­dział roz­ma­wia­ją­cych lu­dzi, nie ro­zu­miał rów­nież tre­ści tej roz­mo­wy, ale czuł, że to, o czym roz­ma­wia­ją ma bar­dzo istot­ne zna­cze­nie dla jego przy­szło­ści. Po­mi­mo, że w pu­stym pniu było ciem­no i wil­got­no i ob­la­ty­wał go strach, Ja­cek wie­dział, że nie może zdra­dzić swej obec­no­ści, bo i po­mi­ja­jąc wszyst­ko inne, zdra­dził­by tę wspa­nia­łą kry­jów­kę. Miał, co praw­da wra­że­nie, że ten mę­ski głos to głos jego ojca, ale nie był tego pe­wien. Mil­czał więc, i przy­tu­la­jąc ucho do wil­got­ne­go pnia, wsłu­chi­wał się w strzę­py do­la­tu­ją­cych do nie­go słów:

-Ko­cha­nie on musi zo­stać ze mną!

-Nie! Nie zga­dzam się!… To nie moż­li­we…! Jak to so­bie wy­obra­żasz?!

-No wiesz…?!

Tu na­stą­pi­ły ja­kieś dziw­ne dźwię­ki. Ja­cek nie mógł się zo­rien­to­wać, co mia­ły ozna­czać, ani jak je zin­ter­pre­to­wać, był jed­nak pe­wien, że wszyst­ko to jest zwią­za­ne z jego oso­bą. Jego ro­dzi­ce mie­li ja­kieś swo­je pro­ble­my i cią­gle się kłó­ci­li, on nic z tego nie ro­zu­miał i te­raz też nie wie­dział jak się za­cho­wać. Ten dru­gi głos na pew­no nie był gło­sem jego mat­ki, więc tym bar­dziej czuł się wy­stra­szo­ny i zdez­o­rien­to­wa­ny. Za­pa­mię­tał tę roz­mo­wę na całe ży­cie.

Te­raz, kie­dy przez exte­ry­to­ry­za­cję zna­lazł się w tej do­li­nie, wszyst­ko wró­ci­ło –miał bły­ska­wicz­ny prze­gląd wszyst­kich na­stępstw tej sy­tu­acji, ale mimo to było mu cu­dow­nie. Do­li­na ja­śnia­ła słoń­cem, zie­le­nią i pro­mie­nia­ła ta­kim spo­ko­jem, że za­raz całe jego cia­ło prze­nik­nę­ła dziw­na ra­dość. Le­żał tak bez ru­chu.

Na­gle do­le­ciał go dziw­ny dźwięk, któ­ry w ża­den spo­sób nie pa­so­wał do tej do­li­ny. Tak jak­by ktoś usi­ło­wał ro­ze­rwać błę­kit­ną za­sło­nę nie­ba ostrym pa­zu­rem. Dźwięk po­wtó­rzył się, był prze­ni­kli­wy i do­cho­dził z da­le­ka.

Nie mógł wy­rwać się z tego le­tar­gu, a tu ktoś jak piłą, rżnie po jego mó­zgu. W koń­cu już wie! To dzwo­nek te­le­fo­nu. Sły­szy go. Pod­no­si się z wy­sił­kiem, pod­cho­dzi do apa­ra­tu.

-Tak…?Słu­cham!?

-Czy to miesz­ka­nie pana Jac­ka Sza­nec­kie­go?!

-Tak to ja, je­stem przy te­le­fo­nie.

Głos w słu­chaw­ce nie jest zna­jo­my. Jest do­syć su­chy i urzę­do­wy.

-Mam dla pana do­syć nie­przy­jem­ną wia­do­mość! Czy pan mnie sły­szy?!

-Tak! Sły­szę pana! O co cho­dzi?!

-Mamy pro­blem z pań­skim bra­tem. Po­dał nam pań­ski te­le­fon…

-Ja­kie pro­ble­my? Skąd pan dzwo­ni?

-Dzwo­nię z Wro­cła­wia ze szpi­ta­la psy­chia­trycz­ne­go. Pań­ski brat –Zby­szek Sza­nec­ki –stu­dent Uni­wer­sy­te­tu, tra­fił do nas.

-Co się sta­ło?… Dla­cze­go?!

-Musi pan tu przy­je­chać. Naj­le­piej ju­tro przed po­łu­dniem. Na­zy­wam się Ro­bert Nil­ski i je­stem or­dy­na­to­rem I Od­dzia­łu.

-Oczy­wi­ście,będę! Na pew­no ju­tro będę. Dzię­ku­ję bar­dzo! Do wi­dze­nia!

-Do wi­dze­nia.

Po­ło­żył słu­chaw­kę. Nic nie ro­zu­miał. Co ze Zbysz­kiem? Dla­cze­go wpa­ko­wa­li go do czub­ków? Zde­ner­wo­wał się, nie może ze­brać my­śli, cho­dzi po po­ko­ju i usi­łu­je przy­po­mnieć so­bie, kie­dy ostat­ni raz wi­dział Zbysz­ka? Mówi do sie­bie:

-To było chy­ba jesz­cze wio­sną? Tak! Tak!! Spo­tka­li się u mat­ki –to były jej 60-te uro­dzi­ny.

Pró­bu­je so­bie przy­po­mnieć to spo­tka­nie; wszyst­ko było w po­rząd­ku, byli ra­zem na dłu­gim spa­ce­rze, w trak­cie, któ­re­go Zby­szek z wiel­kim prze­ję­ciem opo­wia­dał mu o kum­plach z aka­de­mi­ka i o tej ciem­no­okiej dziew­czy­nie… Jak ona się na­zy­wa­ła? – Nie może so­bie przy­po­mnieć, z któ­rą po­je­chał na week­end do dom­ku my­śliw­skie­go.

Wte­dy, Jac­ko­wi wy­da­wa­ło się, że Zby­szek jest szczę­śli­wy i pe­łen opty­mi­zmu, nie było na­wet śla­du po tej de­pre­sji, któ­rą prze­żył trzy lata temu. Ale dzi­siaj to wszyst­ko może być in­a­czej. Ja­cek czuł in­stynk­tow­nie, że to nie bę­dzie wca­le ła­twa spra­wa, czuł bar­dzo dziw­ny nie­po­kój i wie­dział, że musi nad tym za­pa­no­wać. Ko­chał bra­ta i chciał mu jak naj­szyb­ciej po­móc.

Za­dzwo­nił do sze­fa i po­pro­sił o kil­ka dni urlo­pu. Pan pro­fe­sor na­wet był lek­ko zdzi­wio­ny, bo znał Jac­ka Sza­nec­kie­go, jako wy­jąt­ko­we­go pra­co­ho­li­ka, któ­ry na­wet w cza­sie wa­ka­cji pra­co­wał w pu­stym bu­dyn­ku, więc ta­kie na­głe żą­da­nie kil­ku dni, to coś za­ska­ku­ją­ce­go. Nie zdra­dził jed­nak, że go to zdzi­wi­ło, po­pro­sił tyl­ko o kon­takt po po­wro­cie.

Ja­cek od­szu­kał roz­kład lo­tów i za­mó­wił bi­let do Wro­cła­wia na 7 rano. Tym spo­so­bem już o dzie­sią­tej mógł być w szpi­ta­lu. Spa­ko­wał się, zjadł ko­la­cję i za­mó­wił bu­dze­nie. Po­tem wy­cią­gnął swo­je sta­re no­tat­ki, z okre­su, kie­dy Zby­szek był le­czo­ny z de­pre­sji. Nie po­do­ba­ła mu się wte­dy ta cała dia­gno­za i me­to­da, któ­rą za­sto­so­wa­no. Jego zda­niem nie było żad­ne­go uza­sad­nie­nia, żeby za­sto­so­wać tak dra­stycz­ną ku­ra­cję, bo stan jego bra­ta wca­le nie wska­zy­wał na ko­niecz­ność za­sto­so­wa­nia elek­trow­strzą­sów. Wte­dy nie zdą­żył przy­je­chać i kie­dy od­na­lazł Zbysz­ka w szpi­ta­lu, już było po wszyst­kim. Jak się oka­za­ło, Zby­szek wy­ra­ził zgo­dę na elek­trow­strzą­sy, więc le­ka­rze dłu­go się nie za­sta­na­wia­li i wal­nę­li po mó­zgu.

Jest pięk­ny sło­necz­ny dzień. Ja­cek Sza­nec­ki wy­sia­da z sa­mo­lo­tu we Wro­cła­wiu. Ła­pie tak­sów­kę.

-Do szpi­ta­la pro­szę!

-Do, któ­re­go?

-Do czub­ków! – Wy­rwa­ło mu się, ale zre­flek­to­wał się i spoj­rzaw­szy w lu­ster­ko zro­bił taki gest jak­by chciał prze­pro­sić.

-Do­bra… Do­bra! Już je­dzie­my. - Burk­nął tak­sów­karz.

Ja­cek pła­ci i wbie­ga przez bra­mę. Por­tier wska­zu­je mu dro­gę mię­dzy ży­wo­pło­ta­mi. Sta­je przed bia­ły­mi drzwia­mi i na­ci­ska dzwo­nek. Sły­szy przez in­te­rvox py­ta­nie:

– Do kogo?

-Ja do dr Nil­skie­go.

-Chwi­lecz­kę już otwie­ram.

Sły­szy brzę­czyk.III

Przy­mknę­ła oczy jesz­cze na chwi­lę. Chcia­ła wró­cić w sen, któ­ry prze­rwał dźwięk bu­dzi­ka.

Sny ury­wa­ją się na­gle i w świa­do­mo­ści po­zo­sta­ją tyl­ko strzę­py, któ­re trud­no zło­żyć.

Po­zo­stał w niej ob­raz; dłu­ga, cią­gną­ca się w nie­skoń­czo­ność piasz­czy­sta dro­ga, żół­te, ja­skra­we słoń­ce i ni­ko­go… Ci­cho… Pu­sto… Dru­gi, na­ło­żo­ny ob­raz to twarz, ol­brzy­mia na wy­so­kość ścia­ny. Prze­ra­ża­ją­ca twarz z pu­sty­mi oczo­do­ła­mi i gry­ma­sem peł­nym okru­cień­stwa.

Otrzą­snę­ła się z tej przy­krej wi­zji i po­bie­gła do ła­zien­ki. Było wpół do ósmej a dzi­siej­sze ćwi­cze­nia mia­ła na Der­ma­to­lo­gii, na dru­gim koń­cu mia­sta.

Zdą­ży­ła tyko wy­pić szklan­kę mle­ka i już bie­gła do tram­wa­ju. We­szła do szat­ni, ni­ko­go nie było, sły­sza­ła jak ktoś bie­gnie po scho­dach, wa­ha­dło­we drzwi za­skrzy­pia­ły na dru­gim pię­trze. Za­rzu­ci­ła bia­ły far­tuch, słu­chaw­ki i już była na ko­ry­ta­rzu swo­je­go od­dzia­łu. Dłu­gi ja­sny ko­ry­tarz, ani ży­wej du­szy. Cała gru­pa we­szła pew­nie do za­bie­go­we­go.

Ci­cho otwo­rzy­ła drzwi.

– Dzi­siaj za­de­mon­stru­ję ko­le­gom cha­rak­te­ry­stycz­ne przy­pad­ki łusz­czy­cy.

– Pro­szę bli­żej, ko­le­żan­ko! No, wła­ści­wie to nie po­wi­nie­nem ko­le­żan­ki przy­jąć, ale pro­szę, pro­szę –bę­dzie mia­ła ko­le­żan­ka oka­zję do wy­ma­za­nia tego spóź­nie­nia. Pro­szę ze­brać wy­wiad i przed­sta­wić wszyst­kim ko­le­gom! Sio­stro! Pro­szę przy­pro­wa­dzić pa­cjen­ta z sió­dem­ki.

Anna czu­ła się tro­chę zmie­sza­na, sto­jąc przed kil­ku­na­sto­oso­bo­wym au­dy­to­rium.

Była wy­so­ką, szczu­płą bru­net­ką, twarz mia­ła de­li­kat­ną i ciem­ne, głę­bo­kie oczy, peł­ne smut­ku i zdzi­wie­nia świa­tem. Anna była czło­wie­kiem, do któ­re­go za­ufa­nia na­bie­ra się na­tych­miast, bez słów, bez de­kla­ra­cji, na­wet mimo woli. Ale w kon­tak­cie ze świa­tem sta­ła z boku. We wszyst­kim, co się dzia­ło była ra­czej ob­ser­wa­to­rem niż uczest­ni­kiem. Świat to­czył się swo­imi try­ba­mi, a ona żyła jak gdy­by w in­nym wy­mia­rze, z ko­niecz­no­ści tyl­ko włą­cza­jąc się w ota­cza­ją­ce zda­rze­nia.

Ten dzień za­czął się fa­tal­nie, nie mo­gła się skon­cen­tro­wać, ręce lek­ko jej drża­ły. Mę­czył ją, ja­kiś pod­świa­do­my nie­po­kój. Czu­ła go całą sobą. A te­raz jesz­cze to spóź­nie­nie i w kon­se­kwen­cji pew­nie ośmie­sze­nie się przed całą gru­pą. Wczo­raj wie­czo­rem prze­czy­ta­ła, co praw­da no­tat­ki z ostat­nich wy­kła­dów, ale o łusz­czy­cy, mia­ła bar­dzo mgli­ste po­ję­cie.

Pie­lę­gniar­ka przy­pro­wa­dzi­ła pa­cjen­ta i Anna roz­po­czę­ła zbie­ra­nie wy­wia­du. Pan asy­stent ro­bił od cza­su do cza­su zło­śli­we uwa­gi, sta­ra­jąc się bły­snąć dow­ci­pem.

– No, ko­le­żan­ko wy­star­czy! Pro­szę te­raz prze­pro­wa­dzić ba­da­nie przed­mio­to­we. Ko­le­ga przy oknie! Tak, tak wła­śnie ko­le­ga! Pro­szę po­móc ko­le­żan­ce.

Wska­za­ny stu­dent pod­szedł do pa­cjen­ta i ka­zał mu się ro­ze­brać do po­ło­wy. Anna wie­dzia­ła, że naj­gor­sze już mi­nę­ło i te­raz asy­stent bę­dzie na­trzą­sał się z An­drze­ja, któ­re­go wy­cią­gnął na śro­dek, bo ten roz­ma­wiał za jego ple­ca­mi. Zu­peł­nie jak w szkół­ce.

An­drzej zba­dał pa­cjen­ta i po­wie­dział:

– Zmia­ny na skó­rze koń­czyn gór­nych i dol­nych oraz tu­ło­wia w po­sta­ci nie­re­gu­lar­nych plam o cha­rak­te­rze łu­sko­wa­tym.

– Nie­zu­peł­nie to zgod­ny opis z no­men­kla­tu­rą der­ma­to­lo­gicz­ną, ale niech bę­dzie. Ko­le­żan­ko, pro­szę po­wie­dzieć, jaki ob­jaw jest cha­rak­te­ry­stycz­ny dla łusz­czy­cy?

Anna przy­po­mnia­ła so­bie, że jest ob­jaw, któ­ry ma coś wspól­ne­go ze ste­ary­ną, ale nie wie­dzia­ła, na czym on po­le­ga. Po­wie­dzia­ła, więc:

– Ob­jaw ste­ary­no­wy!

– Wi­dzę, że ko­le­żan­ka coś czy­ta­ła, ale nie­do­kład­nie. Ten ob­jaw na­zy­wa się ob­ja­wem "świe­cy ste­ary­no­wej". Te­raz pięć mi­nut prze­rwy, a po prze­rwie pro­szę się za­jąć swo­imi pa­cjen­ta­mi.

Dru­ga część ćwi­cze­nia mi­nę­ła już szyb­ko i Anna z ulgą opu­ści­ła kli­ni­kę. Ja­dąc tram­wa­jem za­sta­na­wia­ła się czy iść na wy­kład z Ra­dio­lo­gii, czy le­piej po­je­chać do domu i skoń­czyć su­kien­kę. Ju­tro prze­cież po­je­dzie do Zbysz­ka, na pew­no spodo­ba mu się nowa su­kien­ka.

Wy­sia­dła z tram­wa­ju i otwo­rzy­ła bra­mę. To przej­ście z ja­snej uli­cy do mrocz­nej sie­ni na krót­ką chwi­lę ośle­pi­ło ją.

-O Boże!

Pod­bie­gła w ostat­niej chwi­li i zła­pa­ła mdle­ją­ce­go Zbysz­ka. Jed­ną ręką otwo­rzy­ła drzwi i wcią­gnę­ła go do przed­po­ko­ju. Po­ło­ży­ła go na pod­ło­dze i wy­la­ła mu na twarz szklan­kę zim­nej wody. Ostat­nio wi­dzia­ła go w nie­dzie­lę, dzi­siaj jest pią­tek, obie­ca­ła mu, że przyj­dzie w so­bo­tę po ćwi­cze­niach.

– Co się sta­ło?

Myśl o jego uciecz­ce była prze­ra­ża­ją­ca. Prze­cież za dwa ty­go­dnie miał skoń­czyć ku­ra­cję i wy­szedł­by ofi­cjal­nie. A te­raz?

Zby­szek po­ru­szył się. Wzię­ła go pod pa­chy i pod­pro­wa­dzi­ła do le­żan­ki. Po­wo­li wra­cał do sie­bie.

– Anno! Ko­cha­na! Je­steś!

Jej obec­ność wy­da­wa­ła mu się czymś nie­re­al­nym.

– Je­stem! Je­stem! Po­łóż tu gło­wę i nie mów nic.

Już była opa­no­wa­na, wie­dzia­ła, że trze­ba za­cho­wać spo­kój, czu­ła się od­po­wie­dzial­na za nie­go, za sie­bie. Wie­dzia­ła, że nikt nie chce go zro­zu­mieć, bo to, co mó­wił jest ta­kie nie re­al­ne, od­le­głe a jed­no­cze­śnie nie­po­ko­ją­ce. Za­sta­na­wia­ła się czę­sto czy to cho­ro­ba, czy tyl­ko stan fa­scy­na­cji te­ma­tem, od któ­re­go Zby­szek nie może się uwol­nić, tra­ci dy­stans, sta­je się bez­kry­tycz­ny, nie­zro­zu­mia­ły.

Te­raz cała sy­tu­acja jesz­cze bar­dziej się skom­pli­ko­wa­ła. On na pew­no uciekł. Co ro­bić? Co mu po­wie­dzieć?IV

Sły­szał jej sło­wa, ale nic nie ro­zu­miał. Otwo­rzył oczy –jej po­chy­lo­na twarz –za­mknął oczy i sta­rał się sku­pić. W skro­niach szum nie do znie­sie­nia, ocię­ża­łość ca­łe­go cia­ła, jak­by ja­kiś nie­wi­dzial­ny głaz przy­gnia­tał go.

-… Okno, bra­ku­je mi po­wie­trza.

Anna otwo­rzy­ła sze­ro­ko okno.

– Może je­steś głod­ny?

– Nie, daj mi wody.

Czuł su­chość w ustach, ję­zyk jak ko­łek. Po­da­ła mu szklan­kę wody. Chciał wziąć do ręki, ale pal­ce miał jak z oło­wiu. De­li­kat­nym ru­chem od­su­nę­ła jego rękę i pod­no­sząc mu gło­wę przy­tknę­ła szklan­kę do warg, szklan­ka le­ciut­ko za­dzwo­ni­ła o zęby. Za­krztu­sił się. Bla­dość twa­rzy po­wo­li ustę­po­wa­ła. Czuł się już o wie­le le­piej. Pod­cią­gnął się na le­żan­ce i oparł o matę. Pa­trzył na oszklo­ną bi­blio­tecz­kę. Na­resz­cie ota­cza­ją go ja­kieś ludz­kie przed­mio­ty, coś nie­ste­ryl­ne­go, po tych trzech mie­sią­cach bia­łych łó­żek, sza­fek i za­pa­chu le­karstw.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: