Cień twojego uśmiechu - ebook
Cień twojego uśmiechu - ebook
Czasami miłość wymaga odrobiny zapomnienia.
Płaszcz śniegu może co roku otulać miasteczko Deep Haven, ale nie jest w stanie przykryć rozbitego małżeństwa Noelle i Eliego. Kiedy po dwudziestu pięciu latach para znajduje się na skraju przepaści i lada chwila może dojść do rozwodu, Noelle w wyniku wypadku traci pamięć. Choć nie doświadcza innych poważnych obrażeń, nie pamięta Eliego, swoich dzieci ani tragedii, która ich podzieliła.
Co więcej, Noelle jest zaskoczona, jak bardzo jej życie rozminęło się z jej marzeniami. Gdzie się podziały jej ambicje? Czy tajemnice, które odkryje, zniszczą do końca jej małżeństwo? Czy może utrata wspomnień stanie się szansą na przyszłość?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7516-953-9 |
Rozmiar pliku: | 653 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Noelle tęskniła za ocaleniem, które nadchodziło wraz ze świeżym śniegiem. Za sposobem, w jaki z subtelnym wdziękiem okrywał on północne lasy Minnesoty, przyprószał szronem iglaste gałęzie sosen, przemieniał brudne, zakurzone ulice i autostrady we wstęgi nieskazitelnej, nieskażonej bieli. Kiedy mroźny kęs rozświetlonego po zamieci poranka miał moc tchnięcia nowego ducha w życie pani Hueston – matki i żony byłego szeryfa Deep Haven, która stanęła na tarasie drewnianego domku. Kiedy para z kubka z kawą wirowała w chłodnym powietrzu.
W takich chwilach Noelle prawie wierzyła, że wszystko można zbudować na nowo.
Ale ten śnieg nie przynosił ocalenia. Ten śnieg, a właściwie mieszanka deszczu ze śniegiem, torpedował przednią szybę auta Noelle. Skorupy lodu zalegały w szczelinach, zmieniając wycieraczki samochodowe w brzytwy. Tego rodzaju śnieg przekształcał autostradę w śmiercionośną ślizgawkę z gołoledzi, którą Noelle wlokła się do swojej maleńkiej wioski na północy.
Eli z pewnością odkryłby, że łamie teraz przepisy.
Włączyła wycieraczki na wyższe obroty, żeby szybciej zetrzeć pozostałości śniegu, i maksymalnie rozkręciła rozmrażanie. Powinna była dokładniej oskrobać szybę, zanim opuściła biuro Erika. Spojrzawszy na zegarek, oszacowała jednak długość trasy do domu i zaczęła liczyć na to, że auto rozgrzeje się przed nadejściem śnieżycy.
I znów zdecydowała się na tryb przetrwania.
Ale przecież o to chodziło w tej podróży, prawda? O przetrwanie?
A może o powrót do życia.
Droga z tego miejsca w Minnesocie do północnej granicy stanu okazała się przerażająco opustoszała, a śnieżyca nadała późnemu popołudniu barwę metalicznej szarości. Noelle włączyła dodatkowo światła mijania, gdyż w blasku zwykłych świateł miotane w jej kierunku płatki śniegu wydawały się trójwymiarowe. Jeleń schował się w cieniu sosen, topoli i brzóz, które po obu stronach drogi tworzyły mur, gotowe, aby rzucić się na ulicę.
Przy takiej pogodzie samo dotknięcie hamulców mogłoby wpakować ją prosto do rowu.
Może powinna była spędzić noc w Duluth, ale wtedy z pewnością musiałaby wymyślić jakieś usprawiedliwienie.
Z uchwytu na kubek w wiekowym Yukonie dobiegł ją dzwonek telefonu. Noelle zaczęła dłubać przy słuchawce, po czym spojrzała na drogę i ponownie na telefon. Lee. Wreszcie wepchnęła słuchawkę do ucha, nacisnęła guzik.
– Lee? Jesteś tam?
Dotarł do niej głos zniekształcony przez kiepski zasięg, przerywany szumem wycieraczek poskramiających śnieg.
– Noelle, gdzie jesteś? Opuściłaś poranną gimnastykę. A Sharon mówi, że zastępuje cię na obchodzie w centrum opieki.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie mogła powiedzieć Lee.
Wybuchłby wielki skandal, gdyby wieści ujrzały światło dzienne. Noelle miała nadzieję ukrywać je przed światem przez co najmniej pięć kolejnych miesięcy. Aż Kirby skończy szkołę. Potem będzie mogła odetchnąć.
Wszyscy pewnie odetchną. Zwłaszcza Eli. Nie miała złudzeń – po podjęciu tej decyzji poczuje taką samą ulgę jak ona.
– Musiałam jechać do Duluth. – Było to wystarczająco zgodne z prawdą.
– Dzisiaj? Jest ostrzeżenie przed śnieżycą. Nie słuchałaś rano prognozy pogody?
Wyobraziła sobie Lee – zawsze piękną z jej długimi kasztanowymi włosami i smukłym ciałem, które nie potrzebowało gimnastyki. Zapewne siedziała teraz w swoim nieskazitelnym domu i wpatrywała się przez okno w jezioro, którego fale obijały się o skały.
Jej samotny domek. Noelle podziwiała Lee za siłę. Jednak od tamtego strasznego dnia Lee wypełniała życie tyloma zajęciami, że gdyby nie telefon i obecność jej syna, Dereka, kolegi z klasy Kirby’ego, przysypanie śniegiem mogłoby wpędzić ją w rozpacz.
Jeżeli jutro będzie padać, Kirby wyprowadzi pług i spędzi dzień na odśnieżaniu szlaków w kierunku lasu. Tak zwykli rozkoszować się rzadkimi opadami na północy. Jednego roku – Kirby miał wtedy jakieś dziesięć lat – on, Kyle i Kelsey spędzili cały dzień na budowaniu śnieżnej jaskini…
Narastające wspomnienia były jak noże, które wbijały się w nią i wydrapywały powietrze z płuc. Skup się na przyszłości.
– Słyszałam, że może spaść śnieg, a ja miałam wizytę u lekarza. – To też była prawda. Noelle zdjęła nogę z gazu i weszła w zakręt.
– O nie, chyba nie… – zaczęła Lee z niepokojem w głosie.
Miło, że pamiętała. Ostatnie lata ochłodziły ich relacje, ale Lee cały czas się starała. Noelle powinna mieć to na uwadze.
– Z biopsji wyszło, że wszystko w porządku, wyniki dostałam pocztą kilka tygodni temu. – Noelle powinna była wspomnieć o tym Lee, ale tak ją pochłonęły przygotowania na dziś. Dobre wyniki w pewnym sensie stanowiły dla niej jedynie potwierdzenie, że przyszedł czas. – Ale musiałam jeszcze coś załatwić. – Na przykład dojść do tego, jak się tu znalazła: czterdziestosześcioletnia kobieta, która pragnie zacząć życie na nowo.
– Będzie dobrze?
Tak. Musiała w to wierzyć. Tak.
– Wszystko jest w porządku. Mówiłaś coś o śnieżycy?
– Tak, chociaż jestem pewna, że drużyna koszykówki i tak będzie trenować w nadziei, że na jutrzejszym meczu ich nie zasypie.
Noelle się skrzywiła. Świetnie. Gorliwe uczestnictwo członków jej rodziny w lokalnych rozgrywkach czasami sprawiało, że miała ochotę walić głową o ścianę.
Z tym że gdyby nie Kirby i jego treningi, mogłaby zupełnie się pogubić.
– Nie mogę znieść myśli, że Kirby jedzie tym rozklekotanym neonem w taką pogodę. Kazałam Eliemu zmienić opony na zimowe, ale… – Gdyby była w domu, uruchomiłaby SUV-a z napędem na cztery koła i pojechałaby po syna do szkoły.
Nienawidziła się prosić, ale mamy zawodników z tej samej drużyny sobie pomagają.
– Jeżeli Kirby wyląduje w rowie, pojedziesz po niego?
– A gdzie jest Eli?
Oczywiste pytanie, rzecz jasna. Kiedyś odpowiedź byłaby prostsza. W mieście. Na komisariacie. Albo w radiowozie.
Ale odkąd kilka miesięcy temu poszedł na emeryturę, któż miałby to wiedzieć?
– Mówił, że idzie nad jezioro łowić ryby. Myślałam, że przyjadę, zanim wróci, ale…
– Jasne, Noelle. Niczym się nie martw. Upewnię się, że Kirby nie został sam.
– Dzięki, Lee. Co u Emmy? – zdołała zapytać, unikając czkawki, choć gardło i tak jej zadrżało. Może kiedyś zada to pytanie bez bólu.
– W porządku. Nadal gra w Twin Cities. Wydaje mi się, że w weekend daje koncert.
Wydaje jej się? Czasami Noelle nienawidziła Lee za to, że to wszystko tak łatwo jej przychodziło.
Noelle usłyszała dźwięk opróżniania zmywarki, szczękanie talerzy. Lee prawdopodobnie musiała napełniać ją teraz tylko raz w tygodniu.
Może Noelle powinna była zaproponować Lee, żeby z nią pojechała. Ale nie, musiała załatwić to sama.
Załatwiłaby to sama. W końcu kto inny zrozumiałby, jak to jest patrzeć w lustro i nie poznawać własnego odbicia? Lee przetrwała, a nawet stała się silniejsza po tamtym fatalnym dniu. Nie potrafiłaby pojąć, jak to jest chcieć zostawić wszystko za sobą.
Chcieć zapomnieć.
Nie żeby Noelle pragnęła wymazać ostatnie dwadzieścia lat swojego życia. Tylko pewne jego fragmenty.
Bolesne, okropne, pozbawiające tchu fragmenty.
Ale nawet Bóg nie był w stanie uzdrowić ran i z powrotem złączyć ani ich rodziny, ani jej małżeństwa.
– Niedługo będę w domu. – Noelle dostrzegła przed sobą światła kolejnego miasteczka, wyłaniające się z szarości. – Zatrzymam się na kawę. Jeśli Eli się pokaże i będzie mnie szukał… po prostu powiedz, że jestem w drodze.
Cisza.
– Nie wie, że pojechałaś do Duluth?
Na widok znaku ograniczenia prędkości Noelle delikatnie wcisnęła pedał hamowania.
– Chciałam mu powiedzieć, ale…
Nie, właściwie to nie chciała. W głowie niemal usłyszała głos pastora. Przemilczenie to wciąż kłamstwo.
Ale czy to rzeczywiście było kłamstwo, skoro nigdy o niczym nie rozmawiali? Skoro ona i Eli spadli do rangi dwóch ledwie znoszących się współlokatorów? Od ponad roku mąż śpi w osobnym pokoju. Jakoś przestało mieć znaczenie to, czy informowała go o tym, co robi.
Inaczej nie będzie.
– Szerokiej drogi – powiedziała Lee. Jej głos brzmiał chłodno, nawet dziwnie.
Ale może to przez śnieżycę albo pisk opon. Noelle zwolniła, żeby zatrzymać się w kawiarni Mocha Moose przy autostradzie. Mogłaby wspomóc się czymś, co powstrzyma ją od zaśnięcia w trakcie jeszcze dwugodzinnej jazdy.
– Dzięki, Lee – odpowiedziała, ale rozmówczyni już się rozłączyła. Pewnie po prostu straciła zasięg, to zdarzało się tutaj często. Noelle zaparkowała, chwyciła torebkę i przeszła przez plac. Nie powinna była zakładać kozaków na siedmiocentymetrowych obcasach. Ale kiedy rano się ubierała, nie myślała o śnieżycy.
Usiłowała znaleźć parę eleganckich spodni, które nie uwierały w talii i nie wyglądały jak z lat osiemdziesiątych – właśnie wtedy po raz ostatni starała się o coś, co miałoby jakiekolwiek znaczenie. Próbowała przypomnieć sobie, jak ułożyć blond włosy do ramion w inną fryzurę niż ulizany koński ogon i powtarzała odpowiedzi na pytania.
Dlaczego zasługuję na przyjęcie do Duluth Art Institute?
Podała kilka kiepskich argumentów, a żaden z nich nie wydawał się zbyt przekonujący. Jednak Erik Hansen wyglądał na usatysfakcjonowanego. Powiedział, że się z nią skontaktuje.
Ciężkim krokiem weszła do kawiarni. Okulary przeciwsłoneczne zaparowały od ciepła. Przesunęła je na czubek głowy i skierowała się do lady. Ogień strzelał radośnie w kominku, przy którym stały skórzane fotele. Można było usiąść i poczytać. Na tablicy z tyłu widniały promocje dnia.
– W samą porę. Właśnie mieliśmy zamykać – odezwała się dziewczyna za ladą.
Noelle przyjrzała się tablicy. Ech, czemu nie?
– Poproszę białą mokkę z podwójną bitą śmietaną. – Pogrzebała w torebce. – I czy mogłabym prosić jeszcze te małe ciasteczka z czekoladą?
Żwawa kasjerka, blondynka, pewnie świeżo po liceum, wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Świętujemy?
Być może. Nowy początek życia, drogę do czegoś, z czym mogła żyć. Noelle kiwnęła, zapłaciła, po czym podeszła do drugiej lady, żeby zaczekać na zamówienie.
Kiedy dostała swoją mokkę, nałożyła pokrywkę, upiła łyk i ośmieliła się wyjść na śnieżycę. Ciepło czekolady przeniknęło zakamarki jej ciała i wzmocniło ją, nawet jeśli tę moc miała czuć tylko przez chwilę.
Mogła to zrobić. Z Elim lub – co było bardziej prawdopodobne – bez Eliego.
Zaakceptowała ten stan rzeczy, przynajmniej w większej części. Gdyby tylko mogła cofnąć się w czasie, zrozumieć, kiedy zaczęło się psuć. Może ich małżeństwo nadal byłoby warte uratowania.
Jeszcze tylko toaleta i ruszy prosto do domu. Pospieszyła do łazienki i właśnie wtedy usłyszała hałas. Krzyki, podniesione głosy. Gwałtownie otworzyła drzwi i zamarła.
Przy ladzie stało dwóch mężczyzn w kominiarkach – jednego z nich nazwałaby raczej chłopcem, gdyż swoją posturą nie przypominał dobrze zbudowanego, szerokiego w barach towarzysza. Większy z nich celował w kasjerkę z pistoletu. Noelle rozpoznała glocka, dziewięć milimetrów. Chudzielec wyciągnął papierową torbę.
– Napełnij ją, potem na ziemię.
Serio? Napad w kawiarni?
Jak widać, w lasach Północy czaili się też drobni przestępcy. Wystarczyło sięgnąć pamięcią do wydarzeń w Deep Haven.
Cóż, dzisiaj nikt nie umrze.
Serce Noelle waliło, kiedy szperała w torebce w poszukiwaniu komórki. Szlag, zostawiła ją w samochodzie, w uchwycie na kubek.
Ale dwa kroki stąd były drzwi…
Wzięła oddech, z impetem wyszła z łazienki i ruszyła do wyjścia.
– Hej!
Kiedy wyskoczyła na chodnik i rzuciła się w kierunku samochodu, jeden z napastników się odwrócił, możliwe, że usłyszała strzał.
Czyjaś dłoń złapała ją za ramię i szarpnęła do tyłu.
– Dokąd to się wybieramy? – Wbijała się paznokciami w jego kominiarkę nawet w chwili, kiedy wciągał ją z powrotem do kawiarni.
W środku uderzył ją tak mocno, że zadrżała jej szczęka. Brązowe oczy, tatuaż na dłoni, u zgięcia kciuka.
Kasjerka leżała na podłodze za ladą i płakała. Na jej policzku widniała pręga, otwarta i krwawiąca rana. Chłopak stał nad nią, a spod kominiarki wystawały mu zaniedbane blond włosy. Spojrzał na Noelle. Na widok bladych niebieskoszarych oczu przeszył ją dreszcz.
Większy mężczyzna chwycił ją teraz za szyję i przycisnął twarzą do podłogi.
– Otwórz sejf albo ją zabijemy – warknął do pracownicy.
Dziewczyna czołgała się do biura na zapleczu, łkając.
Boże, proszę, nie chcę umierać na podłodze kawiarni.
Albo sklepu wielobranżowego. Ta myśl niemal pozbawiła ją tchu. Jej rodzina nie potrafiłaby znów przez to przejść.
– Mamy to – oświadczył chłopak.
– Dobrze. A teraz ją zastrzel. – Ten drugi podał mu swojego glocka.
Chłopak wgapił się w towarzysza. Pokręcił głową.
– Nie mogę.
Większy mężczyzna stłumił przekleństwo, po czym zniknął na zapleczu.
O nie, proszę, nie…
Dźwięk strzału wstrząsnął Noelle.
Chłopak napotkał jej wzrok. Sam miał wytrzeszczone oczy.
I wtedy poczuła coś w środku. Może to był instynkt. Głos.
Uciekaj.
Uciekaj!
Zerwała się i rzuciła do drzwi. Ścigały ją krzyki, ale biegła dalej chodnikiem w kierunku drogi.
Tam – światła! Ciężarówka przedzierała się przez zamieć.
– Pomocy! Pomocy! – Wtargnęła na drogę, machając rękoma nad głową. – Stój!
I wtedy kozaki ją zawiodły. Poślizgnęła się na gołoledzi, jedną stopę wyrzucając przed siebie. Wstrząs poderwał drugą nogę. Ciało znalazło się w powietrzu.
Jej krzyk zmieszał się z piskiem opon ciężarówki.
Upadek na chodnik wywołał w Noelle eksplozję bólu.
Potem zapadła ciemność.