Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cienka niebieska linia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cienka niebieska linia - ebook

Każdego dnia policjanci pomagają ludziom i zatrzymują niezliczoną ilość przestępców. Jednak czasami któryś z nich nadużywa swoich uprawnień i wyciąga rękę po nie swoje…

„CIENKA NIEBIESKA LINIA” opowiada o perypetiach załogi radiowozu prewencji, która patroluje miasto. Będąc na najniższym szczeblu policyjnej kariery, raz są aniołami niosącymi pomoc potrzebującym, nawet z narażeniem własnego życia, innym razem wychodzi z nich to, co w człowieku najgorsze – zło, chciwość, nadużycia. Służbowe przygody młodych funkcjonariuszy przeplatane są z ich perypetiami w życiu osobistym.

Książka została napisana ręką policjanta, który przez czternaście lat pracował na pierwszej linii.

Proszę nie wierzyć, że policja składa się tylko i wyłącznie z policjantów kryminalnych, biegających wszędzie z odbezpieczoną bronią, goniących poważnych bandytów. To policjanci prewencji są pierwsi na miejscu zdarzenia, to przede wszystkim od ich pracy zależy bezpieczeństwo ludzi na ulicach. To policjanci prewencji wykonują codziennie mnóstwo różnego rodzaju interwencji. Od bardzo lakonicznych po niezwykle trudne, najczęściej domowe. To policjanci prewencji są najbliżej społeczeństwa. Ta książka jest właśnie o nich.
Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-225-8
Rozmiar pliku: 705 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, świadom podejmowanych obowiązków policjanta, ślubuję: służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej porządek prawny, strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia.

Wykonując powierzone mi zadania, ślubuję: pilnie przestrzegać prawa, dochować wierności konstytucyjnym organom Rzeczy­pospolitej Polskiej, przestrzegać dyscypliny służbowej oraz wykonywać rozkazy przełożonych.

Ślubuję: strzec tajemnicy państwowej i służbowej, a także honoru, godności i dobrego imienia służby oraz przestrzegać zasad etyki zawodowej.Od autora

Dzień dobry.

Praca policjanta to niewątpliwie ciężki kawałek chleba, jednak niejednokrotnie przynosi ogromną satysfakcję. Autorzy książek i filmów poruszających tę tematykę przedstawiają poważne śledztwa, wyjaśnianie wielkich tajemnic. Krew leje się strumieniami, nie brakuje przemocy. Zarówno w literaturze, jak i w kinematografii najczęściej przedstawiani są policjanci zajmujący się służbą kryminalną, prowadzący różnego rodzaju dochodzenia. Bohaterami książek i filmów rzadko są funkcjonariusze prewencji, którzy zazwyczaj pierwsi pojawiają się na miejscu przestępstwa. To oni interweniują w różnych sytua­cjach – od zwykłych przepychanek ulicznych, poprzez bójki w lokalach gastronomicznych, w czasie trwania imprez sportowych, aż do chyba najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych, czyli przemocy domowej.

W swojej książce chciałbym przedstawić Państwu służbę policjanta prewencji, który jest przecież najbliżej każdego obywatela, no może z wyjątkiem dzielnicowego.

Dobro ze złem przeplata się od początku istnienia rasy ludzkiej. Czarne czy białe, proste czy krzywe, całe czy pół od zarania dziejów towarzyszą człowiekowi. Być aniołem czy diabłem, dobrym czy złym człowiekiem... Każdy z nas ma wybór – może służyć bądź służyć „inaczej”. W każdej firmie są ludzie, którzy sumienne wypełniają swoje obowiązki, ale też nie brakuje przysłowiowych najsłabszych ogniw – różnego rodzaju kanciarzy. I nie ma tu znaczenia, czy mowa o policji, wojsku, służbie zdrowia etc. Wszędzie można znaleźć tych złych, gorszych czy pozbawionych jakichkolwiek hamulców. Właśnie między wymienionymi dwiema sprzecznościami walczą bohaterowie tej książki. Jednakże nie oceniajmy, abyśmy nie byli oceniani.

Życzę Państwu spędzenia miłego wieczoru przy książce napisanej przez zwykłego policjanta.Cienka niebieska linia

W mieszkaniu państwa Toczków zawsze panowała radość. Głównym jej powodem był syn Marek. Oczko w głowie przede wszystkim tatusia, oficera Wojska Polskiego. Jak na wojskowego przystało, tatko rzadko bywał w domu, ale za to zarabiał odpowiednio na utrzymanie rodziny. Oczywiście nie można powiedzieć, że był złym ojcem, każdą wolną chwilę poświęcał, miał nadzieję, swojemu następcy w szeregach armii. Jednak tak to już bywa, że życie pisze nam inne scenariusze niż ten, który sobie wymarzyliśmy. Tak też, niestety, było i w przypadku państwa Toczków. Gdy Marek miał kilkanaście lat, stało się coś strasznego. Nie tylko dla niego, dla jego ojca również.

Pani Toczek zaczęła najpierw kaszleć, później dostała wy­sokiej temperatury i położyła się na dwa dni do łóżka, chcąc przeleżeć przeziębienie. Nie dość, że choróbsko nie przechodziło, to jeszcze dołączyło się do niego powiększenie węzłów chłonnych. To już nie były żarty. Kobieta trafiła do lekarza, który przepisał jej stosowne antybiotyki. Jednak i te nie cofnęły choroby. Wynik szczegółowych badań był przerażający – CHŁONIAK. Kolejne analizy przeprowadzone w klinice ­on­ko­logicznej dobiły obu Toczków, ojca i syna. To, co powiedział lekarz, brzmiało jak wyrok:

– Bardzo mi przykro – zwrócił się do kapitana Toczka. – Musi pan być dzielny i stworzyć synowi prawdziwy dom. To niestety najgorsza odmiana chłoniaka, są już przerzuty do wątroby.

– Nie ma żadnego ratunku? – z płaczem zapytał oficer.

– Niestety, medycyna jest w tym przypadku bezradna, proszę pana.

– Jak długo to potrwa? – Toczek zalewał się łzami, przyciskając do siebie szlochającego Marka.

– Nie dłużej niż dwa miesiące – odrzekł lekarz, po czym oddalił się do swojego gabinetu, pozostawiając dwóch płaczących mężczyzn na korytarzu kliniki.

Diagnoza doktora nie była jednak precyzyjna. Pani Toczek zmarła, przeżywszy jeszcze cztery miesiące. Prowadziła ciężką walkę ze śmiercią, niestety, była skazana na przegraną. Z każdym dniem stawała się coraz słabsza, coraz wątlejsza, aż w końcu...

Kapitan Toczek długo nie mógł się pogodzić ze śmiercią żony. Była przecież jeszcze taka młoda. Niemniej jednak przed upływem roku poślubił jej koleżankę. Marek nigdy nie zaakceptował tego związku i na każdym kroku dawał to ojcu do zrozumienia. Myśl o karierze wojskowej syna pan kapitan mógł odłożyć na półkę w pawlaczu. Marek na złość ojcu zakomunikował, że nie będzie żołnierzem. A że był przyzwyczajony do munduru, postanowił zostać policjantem.

***

W kwietniowy poranek promyki słońca delikatnie wślizgnęły się do pokoju Marka. Najpierw oświetliły wiszący na ścianie portret jakiejś dziewczyny (często je zmieniał, więc mógł sam nie wiedzieć, jak miała na imię ta aktualna). W miarę upływu czasu promyki słońca zaczęły delikatnie oświetlać twarz policjanta, bo Marek był funkcjonariuszem prewencji.

Otworzył oczy. „Znowu obudziłem się przed budzikiem” – pomyślał, chyba nie bardzo zadowolony z takiego stanu rzeczy. Spojrzał na zegarek, była dopiero 6.20. Marek rozpoczynał pracę, to znaczy służbę na drugiej zmianie, o 14. Obrócił się na drugi bok, próbując złapać jeszcze trochę snu. Jednak na niewiele się to zdało, nie mógł już zasnąć. Wstał i powędrował do łazienki.

– Czy ja się wczoraj kładłem sam to tego wyra? – głośno zapytał ścian, bo mieszkał w pojedynkę. Niestety, nie udzieliły mu odpowiedzi, tylko sąsiadka z dołu zaczęła znowu walić w kaloryfer.

– Nie drzyj się, idioto, nie mieszkasz sam w tym bloku.

Nasz dzielny policjant zrobił siusiu, umył rączki i poszedł do kuchni, żeby przygotować sobie śniadanko. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że lodówka świeci pustkami, w środku tylko światło i wiatr.

– No cóż, muszę znowu iść na te cholerne zakupy, jak ja nie cierpię sklepów...

Taki rytuał powtarzał się średnio co trzy dni, bo nasz bohater częściej nie hańbił się robieniem zakupów.

Zbiegł szybko do osiedlowego sklepiku, kupił pieczywo, jajka, kawałek sera, ociupinkę wędliny i wrócił do swojego gniazdka, żeby przygotować sobie posiłek. Po śniadaniu wpakował się ponownie do łóżka (pościel już dawno nadawała się do wymiany), włączył po raz kolejny Terminatora i czekał na właściwą godzinę, by udać się do pracy.

W tym samym czasie jego partner z patrolu, sierżant Janek Krupa (żonaty, jedno dziecko w wieku przedszkolnym), zdążył już odwieźć żonę do pracy i malucha do przedszkola. Po powrocie przygotował obiad dla rodziny i udał się na służbę. Obaj panowie spotkali się na parkingu przed jednostką.

– No i jak zleciała nocka, stara ci dała? – Marek zaczął nie­wybrednym żartem.

– Ja chociaż dostaję, jak potrzebuję, nie muszę męczyć się w łazience – zripostował Janek.

I tak obaj panowie, dopiekając sobie nawzajem, doszli do szatni w jednostce. Po drodze oczywiście jeszcze jakieś powitania z kolejnymi towarzyszami niedoli na popołudniowej zmianie. No cóż, czas płynie nieubłaganie, trzeba się przebierać i ruszać do roboty, bo miasto odkryte, bandytyzm się szerzy. Policjanci, mimo że docinają sobie nawzajem, są ze sobą zżyci, niejedną imprezę zaliczyli – zarówno kawalerowie, jak i żonaci. No cóż, panie muszą wiedzieć, w co się pakują, wybierając za męża policjanta.

O 13.58 wszyscy stali już na zbiórce i czekali na memento dowódcy. Ten stanął przed plutonem, groźnym okiem ocenił wygląd podopiecznych.

– Kupczyk, twoje spodnie chyba już dawno nie widziały żelazka! – wydarł się jak zwykle.

Posterunkowy Kupczyk zrobił typową dla siebie idiotyczną minę.

– Dowódco, jutro będą jak spod igiełki! – odkrzyknął.

Dowódca bezczelnie patrzył wszystkim w oczy, oceniając, czy przypadkiem któryś z policjantów nie jest wczorajszy. No cóż, nie ukrywajmy, służba ciężka, stres ogromny i jeszcze te idiotyczne wymysły przełożonych...

– Panowie! – warknął dowódca. – W dniu dzisiejszym nadzór pełni zastępca dowódcy jednostki. Oglądać się za siebie, żeby mi któryś dupy nie zmoczył, bo jaja pourywam. Notatniki wypełniać co jakieś pół godziny i spacerować. Przypominam, że radiowóz służy tylko do przemieszczania... do jakiego przemieszczania, Kozub?

– Do przemieszczania między rejonami zagrożonymi – odrzekł z uśmiechem zapytany.

− My doskonale wiemy, jak pełnić służbę, żeby było dobrze! – chórem zakrzyknęli policjanci.

− Wy nie macie jej pełnić tak, żeby było dobrze, tylko macie ją pełnić właściwie, a to różnica – odrzekł dowódca.

− Spoko, wodzu, wszystko będzie OK – za wszystkich odpowiedział prawoskrzydłowy.

− Jeszcze jedno... – dowódca przebiegł wzrokiem po zebranych. – Na koniec zmiany nie chciałbym, żeby mi któryś nie przywiózł ze dwóch mandatów i przynajmniej siedmiu legitów.

Policjanci uśmiechnęli się tylko, usłyszawszy życzenie prze­łożonego, i podążyli do radiowozów. Dwa z nich udały się na odprawę do komisariatu centrum, kolejne dwa z dwoma pieszymi do komisariatu wschód i jeden do komisariatu południe (bez piechurów). Nasi bohaterowie upodobali sobie komisariat w centrum miasta, ponieważ, jak twierdzili, tam przynajmniej coś się działo.

Odprawiający w komisariacie już czekał, bębniąc palcami bo blacie biurka. Nie byli jedynymi policjantami w sali odpraw, było jeszcze trzech dzielnicowych, ale ci akurat kończyli odprawę. Naczelnik prewencji podpisał im notatniki (ciekawe, czy przeczytał, co tam powpisywali?) i wyszli.

− Witam serdeczne siły wzmocnienia – powitał przybyłych.

− Witamy pana naczelnika – odpowiedzieli wesoło policjanci.

− Dobra, robaczki, po kolei podawać nazwiska – zakomenderował naczelnik.

− Sierżant Marek Toczek i sierżant Jan Krupa, kryptonim 350-12.

− Dobra, panowie, sektor III, przerwa w uzgodnieniu z dyżurnym. Macie jakichś pieszych?

− Tak, pisz, posterunkowy Marcin Wileński i posterunkowy Michał Kurek, kryptonim 350-21.

− Młodzież na trasie 1/III, ceduły pobrać u dyżurnego.

Naczelnik skrupulatnie wpisywał nazwiska wszystkich policjantów do książki odpraw. Każdemu z patroli przydzielił sektor bądź trasę patrolową i określił czas przerwy. Po wypisaniu książki służby umęczony sięgnął po kolejną. Tym razem była to książka zadań doraźnych, to znaczy do realizacji na tej zmianie. Po jakichś trzydziestu minutach odprawa szczęśliwie dobiegała końca. Jeszcze tylko drobne odpytanko ze znajomości użycia środków przymusu bezpośredniego oraz broni i można udać się w rejon.

− Chwileczkę – przypomniał sobie odprawiający – czy wszyscy są zdrowi i mogą pełnić służbę patrolową?

− Oczywiście, naczelniku – odrzekli policjanci.

W zasadzie zawsze podczas odprawy do służby odprawiający powinien zadać takie pytanie, jednak zdarza się to sporadycznie, no bo co by było, gdyby policjant powiedział, że on dzisiaj nie może (albo mu nie pasuje)? Któż miałby pełnić służbę? No ale dość tych wątpliwości. Nasi dzielni policjanci podali odprawiającemu notatniki do podpisania i udali się do radiowozów. Po dojechaniu w rejon służbowy sierżant Toczek złapał za szczekaczkę:

− 450-00 do 350-12, zgłoś się.

− Zgłaszam dla 350-12.

− Sektor numer III, jak mnie słychać?

− W porządku, skoro już jesteś, to sobie zapisz: ulica Mireckiego 12, przed blokiem, leżak, podobno zakrwawiony, jak będziesz potrzebował karetkę, to wołaj.

− Dobra, przyjąłem, jadę.

− Zezwalam na przemieszczenie, użyć uprzywilejowania, tylko bezpiecznie.

− Dobra, przyjąłem.

Sierżant Toczek włączył sygnały świetlne i dźwiękowe, za­­wró­cił pojazd i udał się na ulicę Mireckiego. Do przejechania mieli około kilometra, ale wiadomo, jak się jeździ po mieście, kierowcy nie bardzo chcą zjeżdżać z drogi, bo każdemu się spieszy. Ciekawe tylko, czy taki, któremu się spieszy, byłby wyrozumiały, gdyby to on potrzebował pomocy. Po wielu krzykach i wyzwiskach kierowanych w stronę niesfornych kierowców policjanci dojechali wreszcie pod wskazany adres. Faktycznie, na chodniku przy bloku numer 12 leżał jakiś pijaczyna. Facet około pięćdziesiątki, jasne spodnie, niebieska koszulka, no i nieco zakrwawiony na twarzy. Janek potrząsnął gościem, ale ten nie bardzo był skory do rozmowy.

– Poczekaj – szepnął Marek. Nachylił się nad pacjentem i kciukiem docisnął śliniankę do żuchwy. – Chyba nie ma lepszego sposobu na ocucenie delikwenta – rzekł zadowolony.

− Misiu, jak się nazywasz? – szorstko zapytał policjant.

− Spier... – usłyszał bełkot z ust leżaka.

− W porządku, a na imię masz...?

− Spier... – uparcie powtarzał leżący.

Policjanci po obszukaniu delikwenta stwierdzili, że nie ma przy sobie żadnych dokumentów. Nie można było wydobyć z niego żadnego logicznego słowa, jak również nikt z gapiów nie potrafił podać nazwiska mężczyzny. Nasi dzielni stróże prawa podjęli decyzję o przewiezieniu go do izby wytrzeźwień. Troszkę musieli się namęczyć, nim wpakowali mężczyznę do radiowozu (facet ważył około osiemdziesięciu kilogramów, ale przelewał się przez palce). Położyli go na podłodze (radiowóz marki volkswagen transporter), aby im nie zabrudził tapicerki. Janek usiadł z tyłu, a Marek ruszył delikatnie w stronę w stronę wytrzeźwiałki.

– 450-00 zgłoś do 350-12! – wrzasnął do szczekaczki.

– Zgłaszam się – odrzekł dyżurny.

– Słuchaj, Zero-Zero, z tym leżakiem z Mireckiego jedziemy do żłobka.

– Dobra – przyjąłem.

Radiowóz mijał kolejne przecznice w drodze do izby, gdy w którymś momencie pijaczkowi zaczęło się dziwnie odbijać.

– Marek, przyspiesz troszkę, bo świnia nam tu zarzyga radiowóz – Janek przygotował się już do zarzucenia mężczyźnie koszulki na głowę w przypadku ataku rzygowinami.

Długo nie trzeba było czekać. Mężczyzna warknął dwa razy, coś w nim zabulgotało i wyrzucił z siebie otworem gębowym zawartość żołądka. Całe szczęście, że Janek zdążył narzucić mu koszulkę na łeb i wszystko, co wypluł nasz nietrzeźwy, a raczej nachlany, spłynęło mu po torsie i brzuchu, aż zatrzymało się na wysokości paska od spodni.

– Całe szczęście, że koszulkę miał włożoną w spodnie, bo gnojek zapaskudziłby nam radiowóz! – krzyknął Janek do Marka.

Panowie zbliżali się do izby wytrzeźwień, gdy leżakowi znowu zabulgotało, ale tym razem skończyło się na strachu. Policjanci podjechali pod drzwi żłobka i wyciągnęli z radiowozu ­zarzyganego mężczyznę, po czym zawlekli go do punktu przyjęć. Tam ­przekazali gościa obsłudze i zabrali się za kwitologię. Wypełnili protokół osadzenia nieznanego mężczyzny do wytrzeźwienia, rozpisali interwencję w notatnikach służbowych (to takie RWD – Ratuj Własną Dupę). Skrupulatnie wpisali obrażenia, jakie miał delikwent w momencie ich przyjazdu na miejsce zdarzenia, aby później nikt im nie zarzucił, że to oni go pobili (no może dostał parę szturchańców w radiowozie dla rozluźnienia atmosfery, ale nic poza tym). Jaszcze tylko telefon do dyżurnego informujący o godzinie osadzenia i można zjechać do komisariatu w celu sporządzenia notatki ze zdarzenia.

– Wpisaliście do protokołu dyspozycję? – zagadnął dyżurny.

– Tak, dla Centrum – odpowiedział Janek.

Panowie z obsługi tymczasem rozebrali delikwenta „do Adama” i zawlekli pod prysznic. Starszy z opiekunów chwycił gumowy wąż podłączony do kranu i odkręcił wodę. Co prawda zaczął się kwiecień, ale woda była naprawdę zimna. Pijaczyna wił się za kratą, ale nie bardzo miał się gdzie schować, woda ściekała po nim od głowy po brudne stopy.

– Spokojnie, głąbie, musimy opłukać te rzygowiny, bo pobrudzisz nam pościel! – krzyknął jeden z opiekunów. Pijak jednak nie słuchał i miał wielką ochotę wyrwać kraty od prysznica. Opiekun zwiększył ciśnienie wody, tak że gościa odrzuciło na ścianę.

– Chyba pójdziesz w pasy, kolego! – krzyknął młodszy z ob­-sługi.

Po wykąpaniu delikwenta decyzją lekarza dyżurnego izby wytrzeźwień panowie zawlekli go do izolatki, położyli na łóżku i przypięli pasami. Oczywiście leżał na brzuchu, żeby przypadkiem nie udusił się wymiocinami. Jednak w tym momencie w naszego pijaczka wstąpiły jakieś dodatkowe siły. „Może to demon?” – zastanawiał się pielęgniarz. Nowy pacjent wy­-trzeźwiałki zaczął szaleć na łóżku. Mimo że był spięty pasami, zaczął się szamotać, nie przebierając przy tym w słowach. Dostało się wszystkim po kolei, począwszy od policjantów, którzy go tu przywieźli, poprzez pielęgniarzy, a na lekarzu i pani wpisującej dane do książki przyjęć skończywszy. Gliniarze i jeden z pielęgniarzy nie wytrzymali nerwowej atmosfery, wpadli do izolatki, facet dostał kilka razy parcianym pasem przez dupsko, potem dwóch chwyciło jego łóżko i oparło o ścianę. Pijaczek leżał teraz głową do dołu, odchylony od podłogi o jakieś sześćdziesiąt stopni. Długo nie trzeba było czekać na spokój. Po niecałych dziesięciu minutach powrócił do pozycji horyzontalnej i tak doczekał chwili wytrzeźwienia.

Policjanci po sporządzeniu notatki udali się z powrotem w wy­-znaczony rejon. Ustawili radiowóz niedaleko deptaka i cieszyli swój wzrok widokiem przechodzących dziewczyn, no i troszeczkę kobiet. Niektóre przechodzące niewiasty rzucały im tajemnicze spojrzenia, ale większość nie zwracała na nich uwagi.

– Ale dupa – wyskoczył Marek.

– Która, ta w okularach?

– Nie, ta w tej seledynowej spódniczce – obruszył się Ma­-rek. – Takiej bym z łóżka przez tydzień nie wypuszczał. Poczekaj chwilkę.

Policjant wybiegł z radiowozu i podążył w stronę przepięknej laluni. Ta zmierzyła go wzrokiem od stóp do głowy, energicznie popukała się w czoło, dając mu do zrozumienia, że nie jest w jej typie. Marek wrócił do radiowozu, przekręcił kluczyk, silnik warknął.

– Jedziemy po jakieś mandaty, bo przecież stary się wścieknie – wybełkotał.

I ruszyli. Ustawili radiowóz w zatoczce przy ulicy Bydgoskiej, ze schowka wyciągnęli lizaki i wyszli z radiowozu na łowy. Z miejsca postoju radiowozu doskonale było widać odcinek drogi z podwójną ciągłą linią, gdzie kierowcy często popełniali wykroczenia. Pierwszy do zatrzymania samochodu przymierzał się Marek. Po chwili nadarzyła się okazja. Niebieski opel vectra wyprzedzał poloneza, przekraczając dwie ciągłe białe kreski. Marek energicznie machnął tarczą i samochód zjechał do zatoczki. Policjant podszedł do kierowcy, drugi w tym czasie ubezpieczał kontrolującego

– Dzień dobry, kontrola drogowa, sierżant Marek Toczek – przedstawił się funkcjonariusz. – Panie kierowco, wyprzedzał pan w miejscu niedozwolonym. Poproszę prawo jazdy, dowód rejestracyjny pojazdu, ubezpieczenie OC oraz, jeśli ma pan przy sobie, dowód osobisty.

– Panie władzo, ja pierwszy raz, bo ta łachudra tak wolno jechała, a ja do szpitala, do babci...

– Proszę pana, do szpitala to pan trafi, jeśli nie będzie pan przestrzegał przepisów ruchu drogowego.

– Ale ja naprawdę...

– Dobrze, dobrze, prosiłem pana o dokumenty.

– Jak mi się do samochodu włamywali, to was nie było, a pieniążki od ludzi wyszarpywać to łatwo. Ja na was podatki płacę...

– Wszyscy płacimy – zdenerwował się Marek. – Daje pan te dokumenty czy rozmawiamy inaczej?

– Proszę – kierowca wręczył wymagane dokumenty. Miał minę, jakby chciał komuś zrobić krzywdę.

– Proszę do radiowozu – polecił policjant. Dokładnie przepisał dane zatrzymanego do notatnika, sprawdził gościa w bazie danych. Okazało się, że nie jest poszukiwany.

– Panie kierowco, za popełnione wykroczenie karzę pana mandatem karnym w wysokości trzystu złotych. Jednocześnie informuję , iż ma pan prawo odmowy przyjęcia mandatu, wówczas sprawa zostanie skierowana do Kolegium ds. Wykroczeń, które ją rozpatrzy. Słucham, jaka jest pana decyzja...

– A może byśmy tak troszkę łagodniej...

– Nie jesteśmy na targowisku, szanowny panie – warknął Marek.

– Ale ja nie mówię o mandacie. Przecież możemy się dogadać, wam się opłaci i ja będę zadowolony.

– Szanowny panie, niech pan zamilknie, bo powie pan o słowo za dużo i będziemy musieli pana zatrzymać pod zarzutem próby przekupstwa policjanta.

– Dobra, przyjmuję ten mandat, a nie może być niższy? – ciągnął dalej nieco skruszony kierowca.

– Kolego, powtarzam, nie jesteśmy na targowisku. Wypisywać czy kierujemy wniosek do kolegium?

– Pisz pan kredytowy – żachnął się kierowca.

Policjant zaczął uzupełniać po kolei wszystkie rubryczki w bloczku mandatowym. Starał się to pisać w miarę ładnie, bo kiedyś do mandatu musiał jeszcze sporządzić jakąś głupią notatkę, gdyż druk był wypełniony niezbyt czytelnie (Marek bazgrał jak kura pazurem). Po wypisaniu mandatu policjant podał bloczek kierowcy i wskazał mu miejsce przeznaczone na jego podpis.

– Tylko czytelnie, proszę – polecił.

Zatrzymany złożył swój czcigodny podpis, odebrał druki do zapłaty i dokumenty. Wyszedł z radiowozu, trzasnąwszy drzwiami, i odjechał. Policjanci rozpisali kontrolę pojazdu w notatnikach i ruszyli patrolować rejon.

– Cóż to, Mareczku, pan chciał się podzielić, a ty nic? – zagadnął Janek.

– Spoko, stary, ja wiem, od kogo można. Ten gnój od razu poleciałby zakablować i byłby problem. A tak cham uszczupli swój portfel – odparł funkcjonariusz.

Policjanci tempem patrolowym objeżdżali rejon służbowy, w myśl zasady, że pojazd służy tylko do przemieszczania, powoli przemieszczali się między rejonami zagrożonymi. No, w końcu trzeba sobie ułatwiać życie, a od łażenia bolą nogi i kręgosłup. Doskonale wiedzieli, co robią, w końcu niejedną godzinę ­przestali w pełnym rynsztunku bojowym. Kręcili się tak bez większego sensu prawie godzinę, gdy Janek wypatrzył w bramie kamienicy przy ulicy Mickiewicza grupę blokersów (tak ładnie nazywa się młodzież wystającą przed blokami, kamienicami...).

– Dawaj do tych cwaniaczków – polecił Janek.

Panowie podjechali z piskiem opon, jednak nie zrobili większego wrażenia na młodzieży. Obaj policjanci wysiedli z radiowozu i przystąpili do legitymowania chłopaków. A troszkę czasu na to poświęcili, bo małolatów było sześciu. Jak się okazało w czasie legitymowania, trzech młodzieńców było pełnoletnich, pozostała trójka to szesnastolatkowie. Policjanci spisali dokładnie dane osobowe dzieciaków, sprawdzili wszystkich w bazie danych (byli czyści) i odjechali w rejon służbowy. Pokręcili się troszkę i zgłosili dyżurnemu zjazd do bazy na przerwę.

– Jest OK – odezwał się Marek. – Zobacz, do przerwy mamy już izbę, mandat i kilku legitymowanych. Stary będzie zadowolony. Tylko kieszenie jeszcze puste.

– Marek, ja przez ciebie pójdę siedzieć – zaśmiał się Janek.

– Co się łamiesz, będzie dobrze – drugi z policjantów był pod tym względem wielkim optymistą.

Przerwa, no cóż, szybko się kończy. Nasze zuchy po przerwie sprzedały jeszcze kilka mandatów i wylegitymowały parę osób. Jak to dobrze, że ludzie jeszcze nie wiedzą, a przynajmniej nie wszyscy, że policjant przystępujący do legitymowania jest zobligowany do podania powodu tej czynności. Najczęściej, gdy ktoś zada takie pytanie, policjant odpowiada: „Bo jesteś podobny do osoby poszukiwanej” – i trudno się wtedy wymigać od podania dokumentów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: