Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cierpienia młodego Wertera - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
10,25 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cierpienia młodego Wertera - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 281 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁO­WO OD WY­DAW­CY

Wszyst­kie szcze­gó­ły dzie­jów bied­ne­go Wer­te­ra, ja­kie tyl­ko ze­brać zdo­ła­łem, zgro­ma­dzi­łem skrzęt­nie i po­da­ję wam tu­taj, ufny, iż wdzięcz­ni mi bę­dzie­cie za to. Za­praw­dę, nie po­dob­na od­mó­wić po­dzi­wu i mi­ło­ści cha­rak­te­ro­wi jego oraz za­le­tom umy­słu, a smut­ne ko­le­je jego ży­cia wy­ci­snąć mu­szą łzę z oczu.

Za­cna du­szo od­czu­wa­ją­ca te same co on tę­sk­no­ty, nie­chże ci z cier­pień jego spły­nie w du­szę po­cie­cha i je­śli los za­wist­ny lub wina wła­sna nie po­zwo­li­ły ci po­zy­skać przy­ja­cie­la bliż­sze­go, nie­chże ci książ­ka ta przy­ja­cie­lem się sta­nie

.CZĘŚĆ PIERW­SZA

4 ma­ja­1771 r.

O, jak­że cie­szę się, że wy­je­cha­łem! Po­wiesz, dro­gi przy­ja­cie­lu, że nie­wdzięcz­ne jest ser­ce czło­wie­ka? Opu­ści­łem cie­bie, któ­re­go tak ko­cham, z któ­rym nie­roz­łącz­ny by­łem i oto – cie­szę się? Ale wiem, że mi prze­ba­czysz, bo czyż los nie uczy­nił wszyst­kie­go, co mo­gło­by mnie udrę­czyć? Bied­na Le­ono­ra! By­łem jed­nak nie­win­ny, czyż mogę bo­wiem po­no­sić od­po­wie­dzial­ność za to, że pod wpły­wem za­lot­no­ści jej sio­stry i mi­łe­go z nią ob­co­wa­nia, zro­dzi­ła się na­mięt­ność w bied­nym ser­cu? A mimo to – czyż je­stem na­praw­dę bez winy? Czyż nie pod­sy­ca­łem jej uczuć, czyż nie da­wa­łem się po­no­sić wra­że­niom, czyż nie śmia­li­śmy się z prze­róż­nych rze­czy, choć zgo­ła śmiesz­ne nie były? Czyż wol­no czło­wie­ko­wi skar­żyć się na losy swo­je? Przy­ja­cie­lu mój dro­gi, przy­rze­kam po­pra­wę! Nie będę już, jak to czy­ni­łem do tej pory, bez­u­stan­nie prze­żu­wał owych ni­kłych za­praw­dę prze­ciw­no­ści, ja­kie przy­nio­sło mi prze­zna­cze­nie.

Chcę uży­wać tego, co mam przed sobą, a za­po­mnieć o tym, co było i prze­mi­nę­ło. Za­praw­dę, masz słusz­ność, mój dro­gi: po­śród lu­dzi mniej by­ło­by trosk, gdy­by – o, cze­muż się tak dzie­je – gdy­by nie wy­tę­ża­li ca­łej wy­obraź­ni na wy­wo­ły­wa­nie zja­wy mi­nio­nych cier­pień, a ra­czej zno­si­li obo­jęt­nie to, co nie­sie chwi­la bie­żą­ca.

Po­wiedz, pro­szę cię, mat­ce mo­jej, że do­ło­żę wszel­kich sta­rań, by na­le­ży­cie za­ła­twić jej spra­wy i ry­chło do­nio­sę o wszyst­kim. Roz­ma­wia­łem z ciot­ką i za­rę­czam ci, że nie jest ona tak zła, jak się o niej u nas mówi. Jest to ko­bie­ta żywa i gwał­tow­na, ale ser­ce ma zło­te. Opo­wie­dzia­łem jej o skar­gach mat­ki, spo­wo­do­wa­nych trud­no­ścia­mi uzy­ska­nia na­leż­ne­go jej spad­ku.

Wy­ło­ży­ła mi przy­czy­ny swe­go po­stę­po­wa­nia oraz po­da­ła wa­run­ki, pod ja­ki­mi go­to­wa jest wy­dać wszyst­ko, co na­le­ży, a na­wet wy­dać wię­cej, ni­że­śmy żą­da­li. Nie chcę się o tym roz­pi­sy­wać w tej chwi­li, ale ko­niec koń­cem, po­wiedz mat­ce, że wszyst­ko bę­dzie do­brze. Z ra­cji tych spraw drob­nych prze­ko­na­łem się po­now­nie, dro­gi przy­ja­cie­lu, że nie­po­ro­zu­mie­nia i opie­sza­łość wy­wo­łu­ją wśród lu­dzi wię­cej może jesz­cze za­mę­tu, niż zło­śli­wość i pod­stęp. Te ostat­nie przy­czy­ny zła ja­wią się w każ­dym ra­zie rza­dziej.

Jest mi tu­taj zresz­tą bar­dzo do­brze. Sa­mot­ność to bal­sam nie­oce­nio­ny dla mego sko­ła­ta­ne­go ser­ca. Miej­sco­wość, gdzie prze­by­wam, to raj praw­dzi­wy, a wio­sna tu w peł­ni uro­czych po­nęt swych i roz­kwi­tu. Drze­wa, ży­wo­pło­ty, to jak­by ogrom­ne kwiet­ne ki­ście, tak że zbie­ra ocho­ta zmie­nić się w chrząsz­czy­ka, nu­rzać się w tej won­nej toni i ży­wić się wy­łącz­nie za­pa­chem.

Mia­sto samo ni­czym nie po­cią­ga, ale za to oko­li­ca nie­wy­po­wie­dzia­nie pięk­na. To wła­śnie skło­ni­ło zmar­łe­go hra­bie­go M… do za­ło­że­nia ogro­du na jed­nym ze wzgórz, któ­re leżą tu­taj na wid­no­krę­gu, po­roz­dzie­la­ne uro­czy­mi do­li­na­mi. Ogród urzą­dzo­ny jest po pro­stu, i wstą­piw­szy weń, czu­je się od razu, że nie jest to dzie­ło kunsz­tow­ne czło­wie­ka bie­głe­go w swej sztu­ce i fa­cho­we­go ogrod­ni­ka, ale że plan ogro­du kre­ślił czło­wiek ser­ca, któ­ry chciał, by mu tu­taj było do­brze. Uro­ni­łem też nie­jed­ną łzę ku czci zmar­łe­go, sie­dząc w roz­pa­dłym na poły pa­wi­lo­nie, któ­ry był daw­niej jego ulu­bio­nym miej­scem, a jest dzi­siaj moim. Nie­ba­wem sta­nę się pa­nem owe­go ogro­du. Mimo że by­wam tu do­pie­ro od kil­ku dni, ogrod­nik oka­zu­je mi życz­li­wość i nie­źle na tym wyj­dzie.

10 maja

Prze­dziw­na po­go­da ogar­nę­ła moją du­szę, niby owo za­ra­nie wio­sny, któ­rym poję cią­gle ser­ce moje. Je­stem sam i uży­wam ży­cia w ca­łej peł­ni, bo za­praw­dę, oko­li­ca ta stwo­rzo­na jest wprost dla dusz ta­kich, jak moja. Dro­gi przy­ja­cie­lu, je­stem tak szczę­śli­wy, tak bar­dzo utkną­łem w ci­szy słod­kie­go by­to­wa­nia, że cier­pi na tym sztu­ka. Nie­zdol­ny ry­so­wać, nie­zdol­ny po­ło­żyć kre­ski, czu­ję mimo to, że nig­dy więk­szym nie by­łem ma­la­rzem, jak w tej chwi­li. Kie­dy z uro­czej do­li­ny pod­no­szą się opa­ry, a słoń­ce pa­trzy z wy­so­ka na nie­prze­nik­nio­ną ciem­ność lasu, wy­sy­ła­jąc jeno małe wiąz­ki pro­mie­ni w głąb tego świę­te­go przy­byt­ku, leżę so­bie w wy­so­kiej tra­wie nad brze­giem szem­rzą­ce­go po­to­ku. Przy­tu­lo­ny do zie­mi, dzi­wu­ję się roz­licz­nym traw­kom, czu­ję bli­sko ser­ca ro­jo­wi­sko mnó­stwa ma­łych ro­bacz­ków i ko­ma­rów, snu­ją­cych się po­śród źdźbeł, i pa­trzę na ich prze­dziw­ne, ta­jem­ni­cze kształ­ty. Wów­czas czu­ję żywo obec­ność Wszech­moc­ne­go, któ­ry stwo­rzył nas na swój ob­raz i po­do­bień­stwo, chwy­tam tchnie­nie Tego, któ­ry wszyst­ko swą mi­ło­ścią ota­cza i utrzy­mu­je świat przy ży­ciu. Przy­ja­cie­lu, wów­czas ćmi mi się w oczach, a cała zie­mia wo­kół i nie­bo spo­czy­wa w mej du­szy, jak zja­wa uko­cha­nej.

Tę­sk­nię wów­czas i my­ślę: ach… gdy­byś to wszyst­ko mógł wy­ra­zić, gdy­byś prze­lać mógł na pa­pier to, co tak peł­ne, tak go­rą­ce żyje w to­bie, na­ten­czas by­ło­by ono od­zwier­cie­dle­niem bo­skiej nie­skoń­czo­no­ści. Przy­ja­cie­lu! Nie­ste­ty, dla­te­go nisz­cze­ję i upa­dam pod tą na­wa­łą wspa­nia­ło­ści zja­wisk.

12 maja

Nie wiem, czy du­chy łu­dzą­ce uno­szą się po­nad tą oko­li­cą, czy to pło­mien­na, nie­biań­ska fan­ta­zja mego wła­sne­go ser­ca spra­wia, że wszyst­ko wo­kół jest ta­kie raj­skie. Nie­da­le­ko pod mia­stem jest stud­nia, stud­nia, do któ­rej przy­ku­ty je­stem niby Me­lu­zy­na4 wraz ze swy­mi sio­stra­mi.

Po sto­ku ma­łe­go wzgó­rza scho­dzi się, sta­je pod skle­pie­niem, a po­tem, zstą­piw­szy w dół po ja­kichś dwu­dzie­stu stop­niach, znaj­du­je się prze­czy­stą wodę, ze skał mar­mu­ro­wych try­ska­ją­cą. Nie­wiel­ki mu­rek, oka­la­ją­cy stud­nię od góry, wy­so­kie drze­wa, sło­nią­ce ją cie­niem, chłód, jaki tu pa­nu­je, wszyst­ko ra­zem po­cią­ga i przej­mu­je drże­niem. Nie ma dnia, bym tu nie spę­dził bo­daj go­dzi­ny. Raz po raz ja­wią się tu dziew­czę­ta z mia­sta po wodę, za­ła­twia­jąc ową czyn­ność pro­stą i ko­niecz­ną, ja­kiej nie­gdyś od­da­wa­ły się na­wet cór­ki kró­lew­skie. Gdy sie­dzę tu­taj, bu­dzi się we mnie tak żywo pa­triar­chal­na wi­zja pra­dzia­dów, na­wią­zu­ją­cych u stud­ni zna­jo­mo­ści, sta­ra­ją­cych się o rękę wy­bran­ki, i du­chów do­bro­czyn­nych, po­la­tu­ją­cych wo­kół źró­deł i stud­ni. Za­praw­dę, nie krze­pił się chy­ba u chłod­nej stud­ni po znoj­nej wę­drów­ce w czas let­ni ten, kto tego od­czuć nie­zdol­ny.

13 maja

Py­tasz, czy mi przy­słać książ­ki moje?

Dro­gi mój, pro­szę cię, nie przy­sy­łaj mi ich na Boga! Nie trze­ba mi kie­row­nic­twa ni za­chę­ty czy pod­nie­ty, wszak ser­ce me samo przez się tęt­ni aż na­zbyt gwał­tow­nie. Tyl­ko ko­ły­san­ka zda mi się, a zna­la­złem ich pod do­stat­kiem w moim Ho­me­rze, O, jak­że czę­sto do snu ko­ły­szę wzbu­rzo­ną krew. Za­praw­dę, nie wi­dzia­łeś chy­ba tak nie­zrów­no­wa­żo­ne­go, nie­spo­koj­ne­go, jak ser­ce moje. Wszak­że nie po­trze­bu­ję mó­wić o tym to­bie, któ­ry do­zna­wa­łeś nie­raz przy­gnę­bie­nia pa­trząc, jak prze­rzu­cam się z tro­ski do roz­pę­ta­nia i ze słod­kie­go roz­ma­rze­nia do zgub­nej na­mięt­no­ści. Po­stę­pu­ję z moim ser­cem, jak z cho­rym dziec­kiem, po­wol­ny wsze­la­kie­mu jego za­chę­ce­niu. Nie roz­gła­szaj tego, bo są tacy, któ­rzy by mi to wzię­li za złe.

15 maja

Pro­stacz­ko­wie miej­sco­wi zna­ją mnie już i lu­bią, zwłasz­cza dzie­ci. Gdym zra­zu zbli­żał się do nich i roz­py­ty­wał po­ufa­le o to i owo, nie­któ­rzy mnie­ma­li, że chcę z nich drwić, i od­pra­wia­li mnie w spo­sób, co się zo­wie szorst­ki. Ale nie bra­łem so­bie tego do ser­ca, tyl­ko uczu­wa­łem na­der żywo to, co już nie­raz za­uwa­ży­łem. Lu­dzie wyż­szych sfer trzy­ma­ją się za­wsze w pew­nym chłod­nym od­da­le­niu od pro­ste­go ludu, jak­by się oba­wia­li, że stra­cić coś mogą na zbli­że­niu, ale zda­rza­ją się war­to­gło­wy i kpia­rze, oka­zu­ją­cy pro­stacz­kom po­zor­ną ła­ska­wość po to jeno, by swa­wo­lą swą do­tknąć tym bo­le­śniej jesz­cze.

Wiem, że nie je­ste­śmy rów­ni i rów­ny­mi być nie mo­że­my, ale we­dle mego za­pa­try­wa­nia, ten, któ­ry od­su­wa się od tak zwa­ne­go mo­tło­chu, by za­cho­wać swe do­sto­jeń­stwo, jest rów­nie god­ny na­ga­ny, jak tchórz, uni­ka­ją­cy prze­ciw­ni­ka z oba­wy po­raż­ki.

Nie­daw­no przy­szedł­szy do stud­ni, za­sta­łem mło­dą słu­żeb­ną. Po­sta­wi­ła na­czy­nie na naj­niż­szym stop­niu i roz­glą­da­ła się, czy nie zja­wi się ja­kaś to­wa­rzysz­ka, chęt­na do po­mo­cy w dźwi­gnię­ciu na­czy­nia na gło­wę. Ze­sze­dłem i spoj­rza­łem na nią. Czy po­móc pa­nien­ce? – spy­ta­łem.

Twa­rze jej ob­la­ła się ży­wym ru­mień­cem.

Jak­że­by też pan…? – po­wie­dzia­ła. – Nie­wiel­ka to rzecz. Wło­ży­ła na czo­ło na­głó­wek, a ja po­da­łem jej na­czy­nie. Po­dzię­ko­wa­ła i po­szła scho­da­mi na górę.

17 maja

Po­ro­bi­łem roz­ma­ite zna­jo­mo­ści, to­wa­rzy­stwa jed­nak nie zna­la­złem do tej pory. Nie wiem, co mogę mieć w so­bie po­cią­ga­ją­ce­go dla tych lu­dzi, wie­lu z nich mnie lubi, ku­pią się wko­ło mnie, a kie­dy zda­rza się, że dro­gi na­sze nie­wiel­ką tyl­ko prze­strzeń ra­zem bie­gną, przy­kro mi się robi. Gdy­byś spy­tał, jacy tu są lu­dzie, od­parł­bym, że tacy, jak wszę­dzie. Ro­dzaj ludz­ki, to rzecz nad wy­raz jed­no­staj­na! Więk­szość spę­dza na pra­cy prze­waż­ną część ży­cia, by żyć, a owa zni­ko­ma cząst­ka wol­no­ści, jaka im po­zo­sta­je, na­pa­wa ich taką oba­wą, iż czy­nią, co mogą, by jej.się wy­zbyć co prę­dzej. O, ja­kim­że jest prze­zna­cze­nie lu­dzi?

Ale jest to lud do­bry i po­czci­wy! Bar­dzo do­brze się czu­ję, gdy się cza­sem za­po­mnę, za­ży­ję z nimi roz­ry­wek, na ja­kie jesz­cze wol­no so­bie po­zwo­lić, gdy sie­dząc u ob­fi­cie za­sta­wio­ne­go sto­łu, po­żar­tu­ję w szcze­ro­ści du­cha swo­bod­nie, zro­bię wy­ciecz­kę, po­tań­czę przy spo­sob­no­ści, czy coś po­dob­ne­go uczy­nię. Lecz nie śmie mi wów­czas przyjść na myśl, że tyle spo­czy­wa we mnie od­mien­nych, uta­jo­nych sił, nie­zu­ży­tych, mar­nie­ją­cych, któ­re mu­szę ukry­wać tak sta­ran­nie.

Ach, jak­że to obez­wład­nia ser­ce… a prze­cież prze­zna­cze­niem lu­dzi mi po­dob­nych jest nie zna­leźć zro­zu­mie­nia.

Ach, cze­muż nie ma już przy­ja­ciół­ki mło­do­ści mo­jej! Ach, ach, cze­muż ją po­zna­łem? Po­wi­nie­nem so­bie po­wie­dzieć: nie­roz­sąd­ny je­steś, szu­kasz, cze­go na zie­mi zna­leźć nie­po­dob­na!

Po­sia­da­łem ją jed­nak, od­czu­wa­łem to ser­ce, tę wiel­ką du­szę i czu­łem się w jej obec­no­ści czymś wię­cej niż je­stem, by­łem bo­wiem wszyst­kim, czym zo­stać mo­głem. O Boże! Czyż wów­czas po­zo­sta­ła bez­czyn­ną bo­daj jed­na z sił du­szy mo­jej? Czyż nie by­tem w moż­no­ści roz­wi­jać przed nią wszyst­kich owych cud­nych uczuć, któ­ry­mi ser­ce moje ogar­nia przy­ro­dę?

Wszak­że sto­su­nek nasz był nie­ustan­ną tka­ni­ną, zło­żo­ną z sub­tel­nych wra­żeń i by­stro­ści dow­ci­pu, a wszyst­kie jej mo­dy­fi­ka­cje, do­cho­dzą­ce cza­sem aż do wy­bry­ków, no­si­ły na so­bie pięt­no ge­niu­szu. Cóż te­raz! Wy­prze­dzi­ła mnie wie­kiem i ze­szła wcze­śniej niź­li ja do mo­gi­ły.

Nig­dy jej nie za­po­mnę, za­wsze przy­tom­ną mi bę­dzie po­tę­ga jej ro­zu­mu i nie­biań­ska wy­ro­zu­mia­łość.

Przed kil­ku dnia­mi na­po­tka­łem tu mło­de­go V. Jest to chło­pak szcze­ry, bar­dzo mi­łej po­wierz­chow­no­ści.

Skoń­czył wła­śnie uni­wer­sy­tet, nie uwa­ża się za mę­dr­ca, a jed­nak prze­ko­na­ny jest, że wię­cej po­sia­da wia­do­mo­ści od in­nych. Pra­co­wał, jak to za­raz wi­dać, pil­nie i na­był spo­ry za­sób wie­dzy. Po­sły­szaw­szy, że dużo ry­su­ję i znam gre­czy­znę (dwie nie­sły­cha­ne rze­czy tu­taj), zwró­cił się do mnie, roz­ło­żył swój kra­mik na­uko­wy, miesz­czą­cy róż­no­ści po­cząw­szy od Bat­teux'go do Wo­oda i od Pi­le­sa do Winc­kel­man­na, za­rę­czył mi, że prze­czy­tał całą pierw­szą część teo­rii Sul­ze­ra oraz że po­sia­da rę­ko­pis Hey­ne­go o stu­dium an­ty­ku7. Przy­ją­łem to do wia­do­mo­ści.

Po­zna­łem tak­że pew­ne­go za­cne­go czło­wie­ka o szcze­rym i otwar­tym ser­cu, ko­mi­sa­rza ksią­żę­ce­go. Po­dob­no nie­zmier­nie miło się robi na du­szy, gdy się go wi­dzi po­śród dzie­wię­cior­ga jego dzie­ci, a zwłasz­cza cuda gło­szą o naj­star­szej cór­ce. Za­pro­sił mnie, to­też zło­żę mu wi­zy­tę, jak się tyl­ko da naj­ry­chlej. Miesz­ka w ksią­żę­cej le­śni­czów­ce, o pół­to­rej go­dzi­ny dro­gi stąd, do­kąd się wy­pro­wa­dził, uzy­skaw­szy po­zwo­le­nie opusz­cze­nia mia­sta i sie­dzi­by w bu­dyn­ku urzę­do­wym, któ­rej wi­dok po stra­cie żony ra­nił go bo­le­śnie. Poza tym na­tkną­łem się na kil­ku dzi­wa­ków, w któ­rych wszyst­ko mnie razi, a naj­nie­zno­śniej­szy­mi są mi ob­ja­wy ich przy­jaź­ni.

By­waj zdrów! List ten za­do­wo­li cię nie­za­wod­nie, jest bo­wiem na wskroś hi­sto­rycz­ny.

22 maja

Nie­jed­ne­mu już wy­da­wa­ło się, że ży­cie jest snem tyl­ko, a i mnie uczu­cie to nie opusz­cza ni na chwi­lę. Gdy spo­glą­dam na szran­ki, w któ­re wtło­czo­na jest czyn­na, ba­daw­cza ener­gia czło­wie­ka, i wi­dzę, że wszel­ka dzia­łal­ność na­sza ogra­ni­cza się osta­tecz­nie tyl­ko do za­spo­ko­je­nia po­trzeb, a po­trze­by te mają jeno ten je­dy­ny cel, by prze­dłu­żyć mar­ne ist­nie­nie na­sze, gdy da­lej wi­dzę, że owo uspo­ko­je­nie co do nie­któ­rych punk­tów po­szu­ki­wań na­szych po­le­ga jeno na ma­rzy­ciel­skiej re­zy­gna­cji, bo prze­cież jeno ścia­ny wię­zie­nia na­sze­go przy­sła­nia barw­ny­mi kształ­ta­mi i ja­śnie­ją­cy­mi bla­ska­mi na­dziei – gdy po­my­ślę o tym wszyst­kim, dro­gi Wil­hel­mie, sło­wa za­mie­ra­ją mi na ustach. Co­fam się w sie­bie i tu od­naj­du­ję mój świat, co praw­da zno­wu ra­czej za­war­ty w prze­czu­ciu i mgli­stych pra­gnie­niach, jak w oczy­wi­stych, ży­wych i tęt­nią­cych się kształ­tach. Wszyst­ko prze­su­wa się przede mną, uśmie­cham się i wni­kam w ten świat, roz­ma­rzo­ny.

Wszy­scy prze­mą­drza­li pe­da­go­go­wie i och­mi­strze go­dzą się na to, że dzie­ci nie wie­dzą, cze­go chcą, na­to­miast nikt uwie­rzyć nie chce, mimo na­ocz­nej oczy­wi­sto­ści tego fak­tu, że tak­że do­ro­śli wa­łę­sa­ją się po tej zie­mi po­dob­ni dzie­ciom, rów­nie jak one nie wie­dząc wca­le, skąd się wzię­li i do­kąd zmie­rza­ją i że tak samo nie kie­ru­ją swych czy­nów ku praw­dzi­wym ce­lom i tak samo pod­le­ga­ją rzą­dom ła­ko­ci i ło­zo­wej ró­zgi.

Przy­zna­ję chęt­nie, wie­dząc z góry, co mi na to od­po­wiesz, że naj­szczę­śliw­szy­mi są wła­śnie ci, któ­rzy żyją z dnia na dzień, pia­stu­ją swe ulu­bio­ne lal­ki, ubie­ra­ją je i roz­bie­ra­ją, z na­le­ży­tym re­spek­tem prze­my­ka­ją koło szu­fla­dy, gdzie mama cho­wa pier­nicz­ki, a gdy na ko­niec wpad­nie im w ręce po­żą­da­ny przy­smak, po­że­ra­ją go chci­wie, wo­ła­jąc; jesz­cze! Tak, są to szczę­śli­we stwo­rze­nia. Do­brze się dzie­je tak­że temu, kto może tak po­stę­po­wać. Ale czło­wiek, zda­ją­cy so­bie w po­ko­rze du­cha spra­wę z osta­tecz­nych wy­ni­ków tego wszyst­kie­go, wi­dzą­cy do­brze, jak każ­dy oby­wa­tel wio­dą­cy ży­wot szczę­śli­wy, umie so­bie ra­jem uczy­nić wła­sny ogró­dek, jak na­wet nie­szczę­śnik, ugi­na­ją­cy się pod brze­mie­niem losu, kro­czy da­lej swą dro­gą w bez­tro­sce zu­peł­nej Jak wszy­scy jed­na­ko­wo wy­si­la­ją się, by o mi­nu­tę bo­daj prze­dłu­żyć swój ży­wot na zie­mi – czło­wiek taki sta­je się ci­chy, stwa­rza świat wła­sny, wy­wo­dząc go z sie­bie sa­me­go i czu­je się tak­że szczę­śli­wym, bo­wiem jest rów­nież czło­wie­kiem. Poza tym, mimo owej nie­wo­li przy­ro­dzo­nej, żywi on w ser­cu słod­kie uczu­cie swo­bo­dy i wie, że opu­ścić może, gdy ze­chce, wię­zie­nie.

26 maja

Znasz z da­wien daw­na mój spo­sób za­go­spo­da­ro­wy­wa­nia się , bu­do­wa­nia so­bie w ja­kimś za­cisz­nym miej­scu cha­łup­ki i wiesz, jak umiem żyć, po­prze­sta­jąc na ma­łym. I tu­taj zna­la­złem ką­cik, któ­ry mnie po­cią­gnął ku so­bie.

O nie­speł­na go­dzi­nę dro­gi od mia­sta znaj­du­je się miej­sco­wość, zwa­na Wahl­he­im. Po­ło­żo­na jest bar­dzo uro­czo na wzgó­rzu, a do­tarł­szy ście­ży­ną na jego szczyt za wio­ską, moż­na ob­jąć spoj­rze­niem całą do­li­nę. Jest tu po­czci­wa go­spo­dy­ni, na­le­wa­ją­ca go­ściom uprzej­mie i ocho­czo, mimo swych lat, to wina, to piwa, to kawy, a po­nad­to, rzecz głów­na, są tu dwie lipy, cie­nią­ce roz­ło­ży­sty­mi ko­na­ra­mi nie­wiel­ki pla­cyk przed ko­ścio­łem, ob­sta­wio­ny wo­kół do­ma­mi wie­śnia­czy­mi, sto­do­ła­mi i za­gro­da­mi. Nig­dy jesz­cze nie wy­na­la­złem so­bie tak przy­tul­ne­go za­kąt­ka, to­też każę so­bie tu wy­no­sić z go­spo­dy stół i krze­sło, piję kawę i czy­tam Ho­me­ra.

Gdym po raz pierw­szy przy­pad­kiem pew­ne­go po­god­ne­go po­po­łu­dnia za­szedł pod te lipy, pla­cyk był nie­mal cał­kiem pu­sty. Wszy­scy byli w polu, tyl­ko czte­ro­let­ni może chło­pak sie­dział na zie­mi, trzy­ma­jąc po­mię­dzy ko­la­na­mi pół­rocz­ne ma­leń­stwo i przy­tu­la­jąc je do sie­bie.

Słu­żył mu w ten spo­sób za ro­dzaj krze­sła, i mimo ży­wo­ści, prze­bły­sku­ją­cej w czar­nych oczach, sie­dział spo­koj­nie. Za­cie­ka­wił mnie ten wi­dok, usia­dłem na le­żą­cym opo­dal płu­gu i wy­ry­so­wa­łem ową sce­nę bra­ter­skie­go po­świę­ce­nia. Za tło da­łem po­bli­ski płot, bra­mę, szo­py i kil­ka po­ła­ma­nych kół od wozu, wszyst­ko tak, jak było w rze­czy­wi­sto­ści. Po upły­wie go­dzi­ny po­wstał cie­ka­wy, do­brze skom­po­no­wa­ny ry­su­nek bez ja­kie­go­kol­wiek do­dat­ku wła­snej fan­ta­zji i to utwier­dzi­ło mnie w po­sta­no­wie­niu trzy­ma­nia się w przy­szło­ści sa­mej tyl­ko na­tu­ry.

Ona kry­je naj­więk­sze skar­by i ona sama wy­da­je naj­więk­szych mi­strzów. Moż­na przy­to­czyć wie­le na ko­rzyść me­tod twór­czych, nie­mal to samo, co na po­chwa­łę spo­łecz­nej or­ga­ni­za­cji miesz­czań­skiej. Czło­wiek, po­wo­du­ją­cy się jej za­sa­da­mi, nie wy­two­rzy nig­dy cze­goś wstręt­ne­go i złe­go, po­dob­nie jak ten, kto kie­ru­je się pra­wem i wzglę­da­mi do­bro­by­tu, nie sta­nie się nig­dy nie­zno­śnym są­sia­dem ni wy­bit­nym zło­czyń­cą; mimo to, co­kol­wiek by ktoś prze­czy­tał, każ­da szko­lar­ska me­to­da zni­we­czyć musi praw­dzi­we od­czu­cie przy­ro­dy i rze­czy­wi­sty jej wy­raz. Po­wiesz może, że to zbyt ostry sąd, że me­to­da przy­ci­na jeno wil­cze pędy i ta­mu­je ich bu­ja­nie? Przy­ja­cie­lu, czy mam ci to ob­ja­śnić po­rów­na­niem? Rzecz się tu ma tak, jak z mi­ło­ścią.

Ser­ce mło­dzień­ca gar­nie się do dziew­czy­ny, nie od­da­la się od niej ani na chwi­lę w cią­gu dnia, sza­fu­je roz­rzut­nie wszyst­ki­mi swy­mi si­ła­mi, całe bo­gac­two swe wkła­da w to, by dać po­znać, że od­da­ne jest jej bez po­dzia­łu. Na­raz zbli­ża się fi­li­ster, czło­wiek pia­stu­ją­cy urząd pu­blicz­ny, i po­wia­da: Mło­dzień­cze, mi­łość, to rzecz ludz­ka, ale win­ni­ście się ko­chać, jak przy­sta­ło lu­dziom se­rio. Mu­sisz po­dzie­lić swój czas, prze­zna­czyć pew­ną ilość go­dzin na pra­cę, a porę od­po­czyn­ku mo­żesz po­świę­cić swo­jej uko­cha­nej. Ob­licz swój ma­ją­tek, a z tego, co ci po­zo­sta­nie z kwo­ty po­trzeb­nej na ży­cie, wol­no ci bę­dzie ku­pić jej po­da­rek, byle nie zda­rza­ło się to zbyt czę­sto, a więc np. w dniu uro­dzin, imie­nin, itp. Je­śli mło­dzie­niec tej rady usłu­cha, to wy­ro­śnie nie­za­wod­nie na uży­tecz­ne­go czło­wie­ka i moż­na by za­le­cić każ­de­mu pa­nu­ją­ce­mu, by ob­da­rzył go sta­no­wi­skiem w ko­le­gium. Tyl­ko mi­łość jego prze­sta­nie ist­nieć, a je­śli to jest ar­ty­sta, to prze­padł jako twór­ca. O przy­ja­cie­le dro­dzy! Dla­cze­góż tak rzad­ko wzbie­ra rwą­cy po­tok ge­niu­szu i w po­dziw wpra­wia du­sze? Oto dla­te­go, że po obu jego brze­gach roz­sie­dli się moż­ni, spo­koj­ni pa­no­wie, po­sia­da­ją­cy tu swe al­tan­ki, swe grzę­dy tu­li­pa­nów i pola ka­pu­sty, prze­to chcąc je uchro­nić od szko­dy, za­wcza­su już sta­ra­ją się usu­nąć gro­żą­ce im nie­bez­pie­czeń­stwo przez ta­mo­wa­nie i od­pro­wa­dza­nie wzbu­rzo­nych fal.

27 maja

Po­pa­dłem, wi­dzę, w za­chwyt, przy­po­wie­ści i de­kla­ma­cję i za­po­mnia­łem z tego po­wo­du opo­wie­dzieć ci do­kład­nie, co się po­tem sta­ło z dzieć­mi. Prze­sie­dzia­łem bli­sko dwie go­dzi­ny na płu­gu, za­to­pio­ny w ma­lar­skie wra­że­nia, któ­re ci we wczo­raj­szym li­ście bar­dzo uryw­ko­wo na­kre­śli­łem. Pod wie­czór zbli­ży­ła się mło­da nie­wia­sta do dzie­ci, któ­re przez cały czas nie ru­szy­ły się z miej­sca. Nio­sła na ręku ko­szyk i za­wo­ła­ła z dala; Fi­li­pie, grzecz­ny chło­piec z cie­bie! – Po­zdro­wi­ła mnie, od­da­łem ukłon, zbli­ży­łem się i spy­ta­łem, czy jest mat­ką tych dzie­ci.

Po­twier­dzi­ła to, dała star­sze­mu po­ło­wę przy­nie­sio­nej buł­ki, po­tem, pod­nió­sł­szy z zie­mi ma­leń­stwo, uca­ło­wa­ła je z ma­cie­rzyń­ską mi­ło­ścią. Ka­za­łam – po­wie­dzia­ła – Fi­lip­ko­wi pil­no­wać mal­ca, a z naj­star­szym sy­nem uda­łam się do mia­sta po buł­ki, cu­kier i ryn­kę. – Uj­rza­łem to wszyst­ko w ko­szy­ku, z któ­re­go zsu­nę­ła się po­kryw­ka. – Mu­szę memu Jaś­ko­wi (ta­kie było imię naj­młod­sze­go) ugo­to­wać na wie­czór zup­ki. Ten naj­star­szy, la­da­co, stłukł mi wczo­raj ryn­kę, gdy wy­ry­wał ją Fi­lip­ko­wi, chcąc do­stać się do wy­skrob­ków le­miesz­ki! – Spy­ta­łem o naj­star­sze­go i za­le­d­wie mi zdo­ła­ła po­wie­dzieć, że upę­dza się po łące za gę­sia­mi, gdy nad­biegł w pod­sko­kach, przy­no­sząc młod­sze­mu bra­tu pręt lesz­czy­no­wy. Z roz­mo­wy z mło­dą ko­bie­tą do­wie­dzia­łem się, że jest cór­ką miej­sco­we­go na­uczy­cie­la i że mąż jej udał się do Szwaj­ca­rii w spra­wie spad­ku po krew­nym. Chcia­no go oszu­kać, po­wie­dzia­ła, nie od­po­wia­da­no na jego li­sty, prze­to po­je­chał sam. – Oby mu się tyl­ko co złe­go nie przy­da­rzy­ło! – do­da­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: