Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cokolwiek uczyniliście - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
7 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Cokolwiek uczyniliście - ebook

Do prokuratora Wilka zgłasza się młody mężczyzna. Chce wnieść oskarżenie, ale pamięta tylko inicjał imienia lub nazwiska księdza, który go kiedyś wykorzystał. Wilk musi odmówić wszczęcia śledztwa z powodu przedawnienia, obawia się jednak, że ofiara molestowania sama będzie dochodzić sprawiedliwości.

Tymczasem Warszawą wstrząsa seria napadów rabunkowych na duchownych chodzących po kolędzie. Czy sprawca wybiera miejsca ataków tak, by nakreślić na mapie Warszawy odwrócony pentagram? Komisarz Jacek Zakrzeński uważa ten pomysł za niedorzeczny, ale nawet jego pewność siebie zostaje zachwiana przez dramatyczne zdarzenia pewnej mroźnej nocy.

Kiedy okazuje się, że obie sprawy mogą być ze sobą powiązane, działający nieoficjalnie prokurator i odsunięty od śledztwa komisarz będą zmuszeni połączyć siły.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-238-0
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

1

Połknął ostatni kęs mięsa i odłożył sztućce w pozycji dwadzieścia po czwartej. Zostawił trochę opiekanych ziemniaków, które były za słone, i warzyw ugotowanych na parze, które były za miękkie. Nie zepsuło mu to jednak satysfakcji z posiłku, bo najważniejszy element, czyli stek, był wyśmienity. Mięso najlepszego gatunku, zrobione dokładnie tak, jak sobie tego zażyczył: krwiste, najwyżej dwójka w skali od jednego do sześciu. Na dnie talerza widniała teraz spora kałuża czerwonego soku. Sięgnął do koszyczka po bułkę i dokładnie, metodycznie ją w nim wymoczył, pozostawiając talerz prawie suchy. Smakowało bosko.

Podniósł się i wystawił wózek z naczyniami na korytarz. Na szczęście nikogo tam nie było. Zawiesił na klamce karteczkę z napisem „Do not disturb” i zamknął drzwi. Podszedł do okna. Zmrok zapadł już ponad godzinę temu, ale na zewnątrz nie było ciemno, większość widocznych w oddali biurowców była rozświetlona, podobnie jak stojący na pierwszym planie Pałac Kultury. Nie wiedział, dlaczego miejscowi, a przynajmniej wielu z nich, tak bardzo nie lubią tej budowli. To znaczy właściwie wiedział, znał historię. Właśnie, to przecież była historia, przeszłość. Jak długo można żyć przeszłością? Sam w sobie budynek nie był brzydki, na Manhattanie czy w biznesowej dzielnicy Chicago sporo było podobnej architektury. Jeśli coś go raziło, to ta pustka dokoła, bezsensowna wyrwa w tkance miasta, które coraz wyraźniej rości sobie pretensje do statusu światowej metropolii. Tak jakby dwadzieścia lat nie starczyło, żeby z zyskiem zagospodarować tyle cennej ziemi.

Spojrzał w dół. Nie widział ludzi, tylko ciągnący się powoli sznur samochodów malutkich jak zabawki i mijające je niewiele większe od nich tramwaje. Poczuł potrzebę ruchu, szybkiego spaceru. Wiedział jednak, że nie może sobie na to pozwolić. Nie po to zrezygnował z mieszkania w jakimś przyjemnym małym hoteliku, których podobno było tu coraz więcej, na rzecz tego zapewniającego anonimowość molocha, żeby ryzykować, jakkolwiek niewiele, niepotrzebnym zwracaniem na siebie uwagi. Zresztą cóż by mu dał taki spacer? Naprawdę przydałby mu się skok z tego okna, szybki lot, gwałtowne przyspieszenie, zawrót głowy, a potem szarpnięcie ratującej życie liny i odbicie w górę.

Zaraz będziesz miał swój skok, pomyślał, skok w nieznane, w przepaść, bez żadnej liny. A mimo to wzlecisz z powrotem w górę, jeszcze wyżej niż te marne sto metrów, na których się w tej chwili znajdujesz…

Nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Ale najpierw będzie lot w dół, w ciemność, tak daleko jak się da.

Więc trzeba oszczędzać siły. Usiadł na łóżku i sięgnął po pilota. Telewizor włączył się na kanale informacyjnym, który oglądał najczęściej, odkąd zamieszkał w tym pokoju. Bawiły go te napuszone kłótnie o nic prowadzone przez poważnie wyglądających facetów. Sprawiali wrażenie, jakby zupełnie nie zdawali sobie sprawy, że przez świat przetacza się kryzys największy od kilkudziesięciu lat i wywraca wszystko, wszelki porządek albo pozór porządku, jaki do tej pory istniał. Cóż, zapewne mogą sobie na to tutaj pozwolić, w tym śmiesznym peryferyjnym kraju, kraju, do którego on przyjechał w konkretnym celu i do którego później nie zamierzał wracać. A może i nie będzie mógł wrócić. Wszystko zależało od tego, co się stanie w najbliższym czasie.

Poprawił poduszkę i usadowił się wygodniej.

2

Ksiądz Jarosław z ulgą znalazł się na dworze. Przez chwilę stał przed klatką, po prostu oddychając ostrym, mroźnym powietrzem. Głęboko, ale przez nos, tak żeby wyczyścić go z tych wszystkich zapachów, które musiał znosić przez ostatnie czterdzieści pięć minut. Zapachu umierania, którego nie potrafiła ukryć mieszkająca samotnie na czwartym piętrze staruszka, deklarująca od progu, że ma się świetnie i czuje nad sobą boską opiekę. Zapachu smażonej ryby i kiszonej kapusty, który w wielkim pośpiechu próbowało wywietrzyć mieszkające na trzecim piętrze bezdzietne małżeństwo. Zapachu dwóch niedomytych nastolatków w mieszkaniu na parterze, którzy wyraźnie nie mogli się doczekać, kiedy wreszcie będą mogli wrócić do swoich komputerów. Zapachu pełnych pieluch na czwartym, których młodzi rodzice nie zdążyli zmienić, zanim do nich zapukał, bo ich dziecko było zawinięte w jakiś bezsensowny kubraczek czy jak tam zwą to, w co się wsadza niemowlęta. Zapachu niestrawionego alkoholu przemieszanego z aromatem miętówek dochodzącego od zgarbionego czterdziestolatka z drugiego, który stał nieruchomo, na wszelki wypadek przy stole, obok swojej czerwonej ze wstydu matki. I nawet, a może przede wszystkim, zapachu sterylnej czystości, który panował w pozostałych mieszkaniach, stanowiąc mieszankę woni mebli i mniej lub bardziej wywietrzałych detergentów.

Ksiądz Jarosław poczuł wielką ochotę, by zapalić, ale wiedział, że nie może sobie teraz na to pozwolić: z okien bloku, który właśnie opuścił, i tego naprzeciwko, do którego miał teraz iść, mogło go śledzić kilka par oczu. Poza tym gdyby teraz zapalił, na pewno nie zmieściłby się w limicie pięciu papierosów dziennie, którego od ponad roku bardzo konsekwentnie się trzymał. No i czas… Dochodziła ósma trzydzieści, więc miał spore opóźnienie w stosunku do tego, co zaplanował. W tym ostatnim bloku musi być bardziej asertywny, jeśli chodzi o odmawianie poczęstunków, zwłaszcza że brzuch miał naprawdę pełny, a na myśl o kolejnej herbacie osłodzonej bez pytania zbierało mu się na mdłości.

Od kolejnego bloku dzieliło go w linii prostej może trzydzieści, czterdzieści metrów. Ulica Bruna po prawej była dobrze oświetlona, ale gdyby nią poszedł, musiałby nadłożyć kilkadziesiąt metrów. Najkrótsza droga wiodła między drzewami i przez niewielki placyk oddzielający oba budynki. Tonęła w ciemnościach, ale ksiądz Jarosław tylko wzruszył ramionami. Jeśli staruszka, która jest jedną nogą na tamtym świecie, wierzy, że Bóg ma ją w swojej opiece, to on tym bardziej powinien mieć takie przekonanie.

Napastnik musiał się poruszać zupełnie bezszelestnie, bo ksiądz Jarosław nie usłyszał nawet najmniejszego szmeru, tylko od razu poczuł żelazny uścisk w pasie i zapach skórzanej rękawiczki, która przykryła mu usta. Sekundę potem znalazł się na trawniku obok ścieżki, między drzewami. Stawiał drobne kroczki, rozpaczliwie starając się zachować równowagę i nie upaść pod ciężarem pchającego go z dużą siłą ciała. Dopiero kiedy zobaczył przed sobą otwarte drzwi altanki śmietnikowej, zorientował się, że temu drugiemu wcale nie chodzi o to, żeby go przewrócić. Ale było za późno, żeby samemu rzucić się na ziemię i w ten sposób pokrzyżować plany napastnika. Sekundę później był w altance. Uścisk w pasie zelżał, zaraz potem nadeszły jednocześnie silne popchnięcie w plecy i jeszcze silniejsze szarpnięcie za aktówkę, którą ksiądz trzymał pod pachą. Potem usłyszał metaliczny odgłos zatrzaskujących się drzwi.

Ksiądz Jarosław z trudem wyhamował na wypełnionym po brzegi metalowym pojemniku na śmieci, z którego zapewne coś wypadło, bo poczuł uderzenie w klatkę piersiową. Przejechał ręką po kurtce i dotknął czegoś lepkiego i gęstego. Powąchał dłoń i zorientował się, że to keczup. Dzięki Bogu, że jest tak zimno, westchnął w duchu. Gdybym się nie zapiął, miałbym teraz plamę na komży albo nawet na stule.

Dopiero wtedy dotarło do niego, że musi zawołać o pomoc.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: