Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Coś niestandardowego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Coś niestandardowego - ebook

„Coś niestandardowego” to debiutancka powieść o przygodach młodego Shertona, który niespodziewanie pojawia się w Tulkorowie, mieście, w którym wszyscy go znają. Kim jest i dlaczego ludzie znają jego przeszłość? Z pomocą wójta a także przyjaciół, Tymona i Gajdmura, rozpoczyna walkę o odzyskanie pamięci i odkrycie swojego przeznaczenia. Odkryta prawda będzie bolesna, o czym szybko się przekona. Czeka go spore wyzwanie: musi oczyścić swoje dobre imię z win ojca. W trakcie walki odnajdzie miłość.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-257-4
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1. Przybłęda

30 lipca 2012 roku, w poniedziałek, w dość dużym mieście o nazwie Tulkorów, mocno świeciło słońce. Tulkorowianie właśnie szli do pracy. Dość niechętnie, gdyż po weekendzie byli rozleniwieni. Z kolei gdzieś w lesie za miastem obudził się pewien człowiek. Miał krótkie, czarne włosy, zielone oczy, orli nos i tatuaż na prawym ramieniu. Wyglądał na około 20 lat. Po wyjściu z krzaków rozejrzał się dookoła.

— O jeju! — mruknął. — Co myśmy wczoraj pili?

Człowiek ten nie mógł sobie przypomnieć. Nie miał jednak kaca, gdyż nie czuć było od niego alkoholu. Pamiętał jedynie swoje imię. Nazywał się Sherton. Na ten moment był to jedyny fakt, jaki pamiętał.

— Jest tu kto?! — zawołał Sherton.

Nie mógł głośno krzyczeć, bo miał trochę zdarte gardło. Sherton postanowił sprawdzić, gdzie jest. Znalazł w kieszeni mały nożyk i postanowił z jego pomocą wejść na najwyższe drzewo. Okazało się, że był bardzo sprawny fizycznie. Wbijał nożyk w drzewo i w ten sposób wchodził coraz wyżej. W końcu Sherton wszedł na koronę drzewa i zobaczył góry, a w oddali zabudowę Tulkorowa i mnóstwo białych wiatraków produkujących energię dla miasta.

— Miasto… Uff! — odetchnął z ulgą Sherton. — Nareszcie!

Sherton zaczął schodzić z drzewa. Wbijał w nie nożyk i szybko schodził coraz niżej. Wtem… zahaczył lewą łydką o wystającą gałąź drzewa, która mocno go zraniła. Pociekła krew. Z bólu puścił się drzewa i poleciał w dół. Na szczęście nie był wysoko i tylko trochę się poturbował. Jednak z trudem podniósł się na nogi. Był wyczerpany, ranny i solidnie obolały. Rana na jego lewej nodze była dość głęboka.

— Nie no… — mruknął Sherton. — Jeszcze tego brakuje!

Sherton zacisnął zęby i, kulejąc, zmierzał w stronę Tulkorowa. Z grymasem bólu na twarzy i z wielkim trudem przedzierał się między krzakami, które tłukły go w twarz. Otwartą ranę atakowały komary i meszki. Wtem Sherton zauważył niewielki strumyk wody.

— Woda, krystaliczne cudeńko — wysapał Sherton resztkami sił.

Nabrał wody w ręce i wypił. Od razu poczuł się lepiej. Woda była krystalicznie czysta i polał sobie nią ranę na lewej nodze. Postanowił zatamować krwotok. Zerwał liście i obwiązał sobie łydkę. Napił się jeszcze trochę wody, gdyż dawno nie miał nic w ustach. Sherton czuł, że słabnie. Zacisnął jednak zęby i powoli, kulejąc, ruszył przed siebie. Liczył, że może uda mu się dotrzeć do miasta. Sam las robił się coraz rzadszy. Sherton cały czas przyciskał liście do rany i mimo bólu człapał naprzód. Wreszcie wyszedł z krzaków. Znalazł się na szerokiej ścieżce, na której widać było wyraźne ślady opon. Kulejąc i z kwaśną miną, Sherton wyszedł z lasu. Znajdował się na bitej drodze, która prowadziła przez olbrzymią polanę do murów miasta. W końcu dotarł do Tulkorowa, miasta, które zobaczył z korony drzewa. Znalazł się przed wysokim na 20 metrów murem obronnym. Mur był zaniedbany i powszechnie nielubiany, gdyż mieszkańcy Tulkorowa cenili sobie nowoczesność, a mur był symbolem dawnych czasów. Nie było jednak pieniędzy w budżecie na jego zburzenie.

— Co to za miasto? — spytał sam siebie Sherton. — Jaki ten mur obronny jest przestarzały!

Sherton poczuł się, jakby zobaczył ósmy cud świata. Miasto wyłaniało się spomiędzy wysokich drzew. Czuł ulgę, chociaż opatrunek z liści trzymał się na nodze coraz słabiej i krew zaczynała się coraz bardziej sączyć z rany. Miał jednak nadzieję, że wreszcie ktoś mu pomoże. Zmęczony Sherton usiadł na ziemi.

— O co tu w tym wszystkim chodzi? — mruknął Sherton. — Kim ja jestem? Niech mi to ktoś wyjaśni!

Sherton kompletnie nic nie pamiętał. Obolały przez chwilę leżał nieruchomo, patrząc w niebo. Z miasta dochodziły hałasy i głosy ludzkie. Nagle… Sherton zobaczył orła, który szybował nad miastem i lasem. Olbrzymi ptak krzyczał i krążył tuż nad głową Shertona.

„Latanie to supersprawa… Gdybym mógł mieć takie skrzydła…” — pomyślał Sherton.

Orzeł, jakby słysząc jego myśli, krzyknął jeszcze głośniej i zniżył lot, zwalniając tuż nad Shertonem. Ten nie wiedział, o co chodzi, ale tknęła go jakaś tajemnicza siła. Sherton wstał, otrzepał się i postanowił odnaleźć bramę do miasta. Orzeł leciał teraz bardzo powoli, a Sherton zaczął kuśtykać za nim. Sam nie wiedział, czy dobrze robi, ale głos orła wyraźnie go nawoływał. Sherton przeszedł parę kroków i zauważył, że ptak usiadł na wieży strażniczej. Sherton podszedł do niej, a wtedy zobaczył ścieżkę i… bramę do miasta. W tym momencie orzeł wzbił się w powietrze i krzykiem pożegnał Shertona, po czym odleciał w nieznane.

— Dzięki, skrzydlaty — szepnął Sherton.

Szybko znalazł leżący kij i użył go jako laski. Podpierając się, dotarł do olbrzymiej, szerokiej na 30 metrów bramy wjazdowej. Sherton wkroczył na teren nowo odkrytego przez siebie miasta. Wiedział, że jest już uratowany. Miasto, do którego dotarł, czyli Tulkorów, od razu zachwyciło przybysza. Nowoczesna zabudowa stanowiła jednak olbrzymi kontrast dla przestarzałych i zniszczonych murów obronnych.

Po przekroczeniu bramy Sherton zobaczył kilkupiętrowe domy, wśród których były zarówno stare budynki jak i nowsze, a na ich parterach — sklepiki. Na ścianach kamienic znajdowały się bilbordy z reklamami. W mieście uliczki miały szerokość około siedmiu metrów, z wyznaczonym chodnikiem. Uliczkami jeździły srebrne, nieduże pojazdy niewiele większe od trabantów oraz trochę większe dostawcze vany. Auta tulkorowskie należały to spółki Contelius. Tymi samochodami jeździły wszystkie okoliczne miasta — to jedyna marka w okolicy. Na ulicach były srebrne latarnie, które w dzień się nie paliły. Sherton dokładnie się rozejrzał po mieście i zobaczył, że jakiś człowiek pakuje olbrzymią skrzynię do Conteliusa w wersji van. Sherton widział, że w skrzyni są marchewki, bo skrzynia była lekko dziurawa. Choć wiedział, że nie wolno kraść, to głód był silniejszy.

„Pomarańczowe, chrupiące cudeńka” — pomyślał Sherton. „Żarcie!”.

Otworzył skrzynię, po czym wziął jedną marchewkę i natychmiast ją schrupał. A potem drugą… Wtem zauważył właściciela skrzyń, który zamierzał załadować marchewki do vana. W ułamku sekundy Sherton zdążył się wsunąć do otwartej skrzyni. Kupiec niczego nie zauważył, gdyż przez chwilę z kimś rozmawiał, głośno się śmiejąc. Sherton skorzystał z okazji i błyskawicznie zjadł jeszcze kilka marchewek. Mimo że zaspokoił głód, cały czas nie czuł się bezpiecznie. Właściciel marchewek odpalił silnik i powoli ruszył w stronę rynku. (W Tulkorowie auta jeździły wolno, gdyż takie było zarządzenie wójta). Nagle samochód się zatrzymał, mimo że na sygnalizatorze świetlnym było zielone światło. Sherton zauważył, że inne auta też stoją.

— Kiedy będzie to czerwone? — mruknął kupiec. — Chyba korzenie tu można zapuścić.

Na sygnalizatorze świetlnym zaświeciło się czerwone światło. W Tulkorowie i okolicach zielone światło oznaczało „stop”, a czerwone „możesz jechać”. Było tak od wielu, wielu lat.Rozdział 2. Oskarżony

Sherton cały czas siedział w skrzyni z marchewkami, które zjadał. Kierowca nie miał pojęcia, że wiezie pasażera na gapę. W międzyczasie Sherton uchylił trochę skrzynię i przez niewielki otwór zobaczył domy i tłum ludzi. W końcu dojechali do rynku. Sherton otworzył szerzej skrzynię i zobaczył rynek, nad którym latało stado gołębi. Sam rynek był pełen ławek, stoisk z pamiątkami. Nieco z boku była fontanna w kształcie słonia — z jego trąby wylatywała woda. Na środku rynku był najwyższy budynek w mieście, czyli dziesięciopiętrowy Urząd Miasta Tulkorów. Nagle skrzynia się otworzyła!

— Ej, frajerze! — spytał właściciel skrzyni. — Co ty tu robisz?!

— Ja… Ja… — tłumaczył się Sherton. — Wpadłem w odwiedziny, bo się zgubiłem…

— Że co proszę? — spytał właściciel marchewek. — Kpisz sobie ze mnie?! Zjadłeś mi wszystkie marchewki!

Całą awanturą zainteresowali się strażnicy, inaczej gwardziści, czyli tamtejsza policja. Ubrani byli w czerwone płaszcze i olbrzymie czerwone hełmy z niewielką dziurą na oczy. W rękach trzymali ostre, naelektryzowane piki. Nie wyglądali przyjaźnie.

— Co tu się dzieje? — spytał gwardzista.

— Ten złodziej zjadł moje marchewki i zapaskudził skrzynię własną krwią — rzekł kupiec.

Dwaj gwardziści wyszarpali ze skrzyni obolałego Shertona. Ten czuł się już lepiej, ale widział, że ma kłopoty.

— Rozejść się, co to za zbiegowisko?! — zawołał drugi gwardzista. — A ty pójdziesz z nami!

Sherton cały czas nie był sprawny. Noga przestała mu krwawić, ale bardzo go bolała. Do tego popadł jeszcze w konflikt z prawem.

— Do diabła — mruknął Sherton. — Co ja narobiłem?

— Coś mówiłeś? — spytał gwardzista.

— W zasadzie to nic… — zaczął Sherton. — Przepraszam, nie chciałem ukraść tych marchewek, to czysty przypadek, słowo honoru!

Ubrani w czerwone peleryny i hełmy stróże prawa zakuli Shertona w ciężkie kajdany i, trzymając go pod pachami, wlekli ze sobą. Tymczasem właściciel marchewek był nadal wściekły i wykrzykiwał różne wyzwiska wobec Shertona.

— Dokąd mnie prowadzicie? — spytał zdenerwowany Sherton. — Ja… Strasznie przepraszam za te marchewki.

Gwardziści w milczeniu wyszli z Shertonem z rynku i skręcili w prawo.

— Tu jest nasza siedziba, kolego — rzekł gwardzista. — Zniszczyłeś to, na co ten kupiec tak ciężko harował. Na to jest paragraf, wiesz?

Sherton zwiesił głowę. Gwardziści weszli razem z nim do czerwonego budynku, a następnie krętymi schodami na górę. W budynku był labirynt pokoi, w których siedzieli odziani w całości na czerwono gwardziści.

— Dobra — powiedział jeden z nich. — Wołaj szefa.

Gwardziści zostawili Shertona na korytarzu. Po chwili przyszedł inny gwardzista, zdjął mu kajdany i zaprowadził do pokoju. Przy stole siedziało paru innych czerwonych gwardzistów.

— Dane osobowe poproszę — powiedział szef gwardii.

Sherton usiadł na krześle. Znowu poczuł się fatalnie.

— Co ja mam wam powiedzieć? — westchnął Sherton. — Nie wiem czemu, ale pamiętam tylko swoje imię. A nazywam się Sherton. Tak mi się w każdym razie zdaje.

Gwardziści spojrzeli na siebie, wymienili po cichu parę uwag i naradzili się.

— Słuchaj, gościu — mruknął szef. — Czy to ma być jakaś debilna wymówka? To, co zrobiłeś, to jest kradzież!

— Byłem głodny! — zawołał Sherton. — Ja naprawdę nic nie pamiętam. Powinniście się raczej zająć tym, że ktoś mnie ogłuszył!

— Nie ucz ojca dzieci robić — powiedział szef. — My mamy swoją robotę. Fakt jest taki, że ukradłeś cudze marchewki.

— Ja nie jestem złodziejem — odparł Sherton. — Naprawdę nie chciałem. Ale to była wyższa konieczność.

— Wyższa konieczność… — powiedział inny gwardzista. — Wyższa konieczność to dla ciebie jest w tym momencie rozprawa sądowa. To jest wyższa konieczność.

— Może się jednak jakoś dogadamy? — przekonywał Sherton.

— Nie ma co z nim rozmawiać — odezwał się gwardzista. — Dajmy mu bandaż i niech spędzi noc w celi.

— Dobra — odrzekł szef. — Trzeba zawiadomić wójta.

— A mógłbym z nim porozmawiać? — spytał Sherton.

— Przyjdzie jeszcze na to czas — odpowiedział szef gwardzistów.

Zanim strażnicy zamknęli Shertona w celi, jeden z gwardzistów przemył mu łydkę spirytusem i solidnie zabandażował. Sherton jednak nadal mocno utykał.

— Cela numer 19 — powiedział jeden gwardzista. — No, zapraszam. Wyśpij się, bo jutro czeka cię ciężki dzień.

Sherton został wepchnięty do małego pomieszczenia z materacem na podłodze, popękaną toaletą i zardzewiałym kranem z zimną wodą. Pomieszczenie miało obskurne, wysprejowane ściany.

— Czy dostanę coś do jedzenia i picia? — spytał Sherton.

— Dobra, przynieś mu coś — rzekł gwardzista — bo nam tu wykituje.

Gwardziści nie zamknęli Shertona, dopóki jeden z nich nie przyniósł mu czterech kromek chleba i szklanki wody. Po chwili zatrzasnęli drzwi na dwa zamki. Sherton cały czas nie mógł zrozumieć, o co chodzi. Czuł, że ma spore kłopoty, lecz nie miał pojęcia, co robić dalej.

— Kim ja jestem? — mruknął cicho Sherton. — Niech ktoś mi to wreszcie powie!

Sherton położył się na zdewastowanym materacu. W paru miejscach wystawały z niego sprężyny i raniły go w plecy.

— Ja nie wytrzymam tutaj — wyszeptał. — Co jest, do cholery!

Noc minęła Shertonowi ciężko i niewygodnie. Wczesnym rankiem gwardziści wyprowadzili go z celi. Ponownie zakuli mu ręce w ciężkie kajdany i prowadzili przez miasto. W milczeniu doszli do dość dużego gmachu sądu. Budynek ten był beżowego koloru, miał kolumny i duży napis „Sąd tulkorowski”. Gwardziści razem z Shertonem weszli po schodach, mijając wiele gabinetów, aż w końcu weszli na salę rozpraw. Mieścił się tam duży stół, przy którym siedzieli sędziowie. Rozprawie przewodniczyła starsza kobieta.

— Otwieram rozprawę — zaczęła pani sędzia prowadząca — z wtorku 31 lipca 2012. Oskarżonym jest pan Sherton. Czy przyznaje się pan do kradzieży i zniszczenia mienia osobistego?

Sherton westchnął ciężko. Widział, że ma spore kłopoty.

— Byłem głodny — odrzekł stanowczo oskarżony. — Byłem ranny, zresztą nadal jestem! Łeb mnie boli jak diabli, do tego nic nie pamiętam! Uwierzcie mi! Ja nie jestem jakimś kleptomanem!

Sędziowie namyślili się chwilę, wymieniali uwagi.

— Proszę, uwierzcie mi — powiedział Sherton. — Nie chciałem, żeby z tego była taka afera.

— A nie można było kogoś poprosić o pomoc? — spytał inny sędzia. — Czy musiał pan od razu kraść?

— Co miałem zrobić? — tłumaczył się Sherton. — Obudziłem się wczoraj w tym lesie, kompletnie nie wiedząc, kim jestem…

— A może ty jesteś szpiegiem? — zapytał kolejny sędzia. — Masz dosyć dziwny tatuaż.

— Nie wiem, kto mi go zrobił — prawie krzyknął Sherton. — Nie wiem, kim jestem. Owszem, zjadłem parę marchewek, ale byłem głodny, ranny i zmęczony. Ja w ogóle nie wierzyłem, że uda mi się tu dotrzeć. I pierwsza rzecz, jaka mnie tu spotkała, to areszt!

— Proszę nie krzyczeć w sądzie — odparła prowadząca rozprawę. — W takim razie czego pan szuka w Tulkorowie?

— Chciałbym wyleczyć nogę — powiedział Sherton. — Chcę też odzyskać pamięć!

— Ostatnie pytanie — wtrąciła inna sędzia. — W kogo pan wierzy?

— Przysięgam — mówił Sherton. — Mam dziurę w głowie, zupełnie nie wiem… Co ja mam zrobić?

Sędziowie chwilę się naradzali. Zdecydowana większość jednak uznała, że Sherton nie jest groźnym psychopatą ani seryjnym złodziejem.

— Wyrokiem sądu miasta Tulkorowa — zaczęła sędzia prowadząca — z wtorku 31 lipca 2012, oskarżony pan Sherton zostaje oczyszczony ze wszystkich zarzutów.

— Dzięki wielkie — powiedział Sherton.

Po rozprawie Sherton, kulejąc, opuścił salę. Samodzielne schodzenie po schodach sprawiało mu jednak spory kłopot. Po chwili przewrócił się i stoczył po schodach. Natknął się na niewysokiego mężczyznę z zadartym nosem.

— Proszę pana, panie Shertonie — powiedział mężczyzna. — Słyszałem temat rozprawy, czy wszystko jest z panem w porządku?

Sherton z trudem wstał. Noga nie krwawiła, ale go bolała. Nie było to przyjemne uczucie.

— Jest tu może szpital? — spytał Sherton.

— Oczywiście, nawet nie jeden — powiedział mężczyzna. — Zamówię taksówkę i pojedziemy tam.

— A kim pan jest? — spytał Sherton.

— Jestem tutaj wójtem — powiedział. — Musiałem właśnie sprawdzić stan ogólny budynku i dowiedzieć się, czy umieścić w budżecie na przyszły rok remont gmachu sądu.

— Słucham…? — spytał Sherton.

— Dobrze, potem porozmawiamy — powiedział wójt. — Proszę ze mną, tylko ostrożnie.Rozdział 3. Szpital

Po rozprawie wójt załatwił taksówkę. Sherton został przetransportowany do najbliższego szpitala (w Tulkorowie były aż cztery). Ten, do którego wójt zawiózł Shertona, położony był na obrzeżach miasta, blisko muru obronnego. Był to duży, parterowy budynek z dużą liczbą balkonów oraz z wysokim, kominem z czerwonej cegły. Tymczasem rana na jego lewej łydce została dość poważnie zakażona w brudnej celi i Shertonowi groziła amputacja nogi.

— No to jesteśmy — powiedział wójt. — Tu się tobą zajmą we właściwy sposób.

— A może się jednak obejdzie bez tego? — spytał Sherton. — Może jednak obejdzie się bez szpitala?

— To tobie się tak wydaje — odparł wójt. — Jeśli nie przemyjesz porządnie rany, to grozi ci amputacja!

Sherton zbladł. Wójt wziął go pod rękę i wprowadził po małych schodkach do budynku szpitalnego. Sherton rozglądał się dookoła. Pomieszczenie było przytulne, ciepłe i eleganckie.

— Szefowo! — zawołał wójt. — Mam tu pacjenta. Jest, delikatnie mówiąc, poszkodowany.

Pielęgniarka dała wójtowi kartę pacjenta, którą ten podpisał.

— Dajcie jakieś łóżko! — zawołała pielęgniarka.

Parę osób w białych fartuchach przywiozło łóżko na kółkach. Gdy Sherton się na nim położył, okazało się, że jest czyste i miękkie. Od razu poczuł się lepiej.

— Trzymaj się — odparł wójt. — Od takich rzeczy się nie umiera.

Sherton już tego nie słyszał. Został zabrany wprost na operację, która zakończyła się sukcesem. Sherton był jednak nieludzko zmęczony i mimo wybudzenia po operacji, od razu zasnął. Potem trafił do jednoosobowego pokoju z balkonem i z widokiem na ruchliwą uliczkę. W pokoju były błękitne ściany, duża szafa, stół i parę krzeseł. Na stole stało radio. Pacjenta z samego rana odwiedził wójt.

— I jak noga? — spytał.

— Na miejscu — stwierdził Sherton. — Ale tak to kicha generalnie…

— Słyszałem, że podobno straciłeś pamięć — powiedział wójt. — Jak to możliwe?

— Też chciałbym to wiedzieć — powiedział Sherton. — A skąd pan to wie?

— Przecież w sądzie jest megafon — powiedział wójt. — Wszystko, co mówi sędzia i oskarżony, słychać w całym budynku.

— A no faktycznie — zauważył Sherton.

— A jakbyś się tak skupił… — zaczął wójt. — Tak na 100 %, to może udałoby ci się coś przypomnieć?

— Nic — mruknął Sherton. — Głowa mnie boli i nic nie pamiętam. Szczerze to nie mam ochoty o tym gadać. Chociaż…

Wójt wyjął notatnik i długopis, po czym zaczął notować.

— Obudziłem się w krzakach, w lesie — zaczął Sherton. — Od tego momentu pamiętam wszystko. No, ale chyba jestem trochę starszy, a pamiętam zdarzenia wyłącznie z ostatnich dwóch dni.

— Pokaż mi głowę — powiedział wójt.

Sherton podniósł głowę z poduszki i poczuł silny ból z tyłu głowy.

— Ożeż! — zawołał. — Co to, guz?

— Faktycznie — powiedział wójt. — Z kim ty zadarłeś? Ktoś cię nieźle rąbnął w potylicę.

— Wszystkiego się już mogę spodziewać — odparł Sherton. — Gdybym cokolwiek zapamiętał… Może mi to przejdzie… Sam już nie wiem.

Wtedy do pokoju weszła pielęgniarka z obiadem i z notatnikiem podobnym do tego, który miał wójt. Pożyczyła od niego długopis.

— I jak się pan czuje? — spytała.

— Do kitu — rzekł Sherton. — Mam guza na głowie. Ktoś mnie musiał ogłuszyć.

Pielęgniarka podniosła głowę Shertona i ją obejrzała.

— Fiuu — powiedziała. — Ale to nic takiego. Zagoi się. Czy czegoś pan sobie jeszcze życzy?

— A czego ja mogę chcieć? — zastanowił się Sherton. — Odzyskać tę cholerną pamięć!

Pielęgniarka zapisała, co mówił Sherton. Po chwili inna pielęgniarka przyniosła widelec i kubek z wodą.

— Jutro spotka się z panem psychiatra — powiedziała. — To pewnie pomoże, chociaż…

— Miejmy to już za sobą — powiedział Sherton.

Pielęgniarka zostawiła Shertona i wójta w pokoju.

— Gdzie ja będę mieszkał? — spytał Sherton.

— Na razie tutaj — powiedział wójt. — Jak stąd wyjdziesz, to masz miejsce w Zajeździe pod Łosiem. Potem można pomyśleć o jakimś mieszkaniu komunalnym.

— Naprawdę? — spytał zaskoczony Sherton. — Jak miło, ale…

— Na dyskusję przyjdzie czas później — skwitował wójt. — Dobra, ja muszę spadać, bo praca mnie goni. Zdrowiej mi tutaj!

Wójt zostawił Shertona samego. Teraz nie bolała go już noga, ale głowa. Leżał sam w pustym pokoju. W głębi duszy liczył jednak, że psychiatra mu pomoże. Tak minął cały dzień. Leżący i znudzony Sherton żałował, że wstał z krzaków i nie został w lesie. Rano obudził go pielęgniarz.

— No jak tam? — spytał pielęgniarz. — Czy coś pana boli?

Mężczyzna wyjął notes i długopis. Po chwili zaczął notować.

— Czy wy tu wszystko zapisujecie? — spytał Sherton. — To chyba moja sprawa.

— Takie są procedury — powiedział pielęgniarz. — Ja nie mam czasu. Mam też innych chorych. Muszę sprawdzić, czy jest pan gotowy na rozmowę z psychiatrą.

Sherton lekko podrapał się po głowie. Był zmieszany.

— A czy będę sam w pokoju? — spytał.

— Rozmowa z psychiatrą jest ściśle tajna — przekonywał pielęgniarz. — Proszę być spokojnym, nikt nie pozna jej treści.

Pielęgniarz wyszedł z pokoju i Sherton znowu był sam. Mimo że odpoczął, najadł się i napoił, to cały czas czuł niepewność. Dopiero niedawno odkrył wielkiego guza na potylicy. Sherton starał się jednak uspokoić. Zawołał jedną z pielęgniarek, żeby przyniosła mu puszkę energetyka. Nudząc się i martwiąc, Sherton spędził samotnie parę godzin aż w końcu przyszedł psychiatra.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: