Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cukrowy Kreml - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Cukrowy Kreml - ebook

Rok 2028. Rosję od wszystkich sąsiadów odgradza wielki mur, paszporty uroczyście zniszczono na placu Czerwonym, władzę sprawuje monarcha. Wyczerpują się zasoby gazu, kończy się ropa naftowa, nadchodzi kryzys. Wreszcie - Ojczulek zostaje aresztowany. O tym, jak żyli oprycznicy XXI wieku, dowiedzieliśmy się już z poprzedniej książki. Teraz poznajemy pozostałych mieszkańców tego świata - wiecznie głodnych bezdomnych, dziarskich zeków budujących Wielki Mur Rosyjski, nadworną inteligencję, zadowolonych z życia chłopów, dysydentów spędzających czas na nielegalnych rojeniach o zemście, zmęczonych opozycjonistów, którzy widzą się carobójcami tylko w okrutnych narkotycznych snach. Te obrazy i epizody łączy wspólny rytuał: oblizywanie cukrowych kopułek Kremla, który zarazem przyciąga i odrzuca, jak piernikowy domek - nęci, choć jest niebezpieczny. Nikt nie jest w stanie mu się oprzeć.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-254-5
Rozmiar pliku: 973 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Władimir Sorokin(ur. 1955) – pisarz i grafik, jeden z czołowych przedstawicieli radzieckiego, a później rosyjskiego konceptualizmu. Jego książki przyniosły mu opinię skandalisty, ale i „prawdopodobnie ostatniego z długiej listy wielkich pisarzy rosyjskich”. Jest autorem opowiadań, dramatów, scenariuszy filmowych i powieści, m.in. Kolejka (wyd. pol. 1988), Norma, Tridcataja lubow' Mariny, Sierdca czetyrioch oraz Gołuboje sało,którą popierająca Władimira Putina organizacja „Idący Razem” uznała za pornograficzną i skierowała przeciwko autorowi sprawę do prokuratury. Jego najsłynniejszym dziełem jest bestsellerowa trylogia, na którą składają się Lód (2002; W.A.B. 2005), Bro (2004; W.A.B. 2006) i 23 000 (2005; W.A.B. 2007). W 2010 roku ukazała się najnowsza książka autora - Mietel. Cukrowy Kreml (2008) jest kontynuacją powieści Dzień oprycznika (2007, W.A.B. 2008).Cytat

Rusi, tyś cała pocałunek na mrozie! Sinieją nocne drogi.

Welimir Chlebnikow

Lecz ile samowoli kryje się w tej ciszy, która mnie tak nęci i urzeka! Ileż gwałtu! Jakże złudny jest ten spokój!

Astolphe de Custine, Rosja w roku 1839

Radość Marfuszy

Zimowy słoneczny promień poprzez okno oszronione przedarł się i w nosek Marfuszki trafił. Marfusza otworzyła oczka, kichnęła. W najciekawszym momencie promyk ją obudził: Marfusza znów śniła o zaczarowanym niebieskim gaju i o włochatych spryciakach w tym gaju. Puszczały oczko spryciaki włochate zza niebieskich drzew, wysuwały ogniste języki ze swoich gorących ust, wypisywały tymi językami na korze drzew świecące znaki, a wszystkie stare – prastare, trudne – arcytrudne, niepojęte i dla samych Chińczyków, takie hieroglify, że tajemnice wielkie i straszne odkrywają. Dusza zamiera od takiego snu, a śnić go jest nie wiedzieć czemu siła przyjemnie.

Marfusza odrzuciła nogą kołdrę, przeciągnęła się, ujrzała na ścianie żywy obrazek ze staroruskim bohaterem Ilją Muromcem, na długogrzywym Siwku-Burku galopującym, i przypomniała sobie – dziś ostatnia niedziela. Ostatnia niedziela bożonarodzeniowego tygodnia. Jak cudownie! Święto Bożego Narodzenia ciągle jeszcze się nie skończyło! Atoli szkoła dopiero jutro. Marfuszeńka tydzień odpoczywała. Siedemdni budzik „miękki” o siódmej rano nie bulgotał, babunia za nogi nie szarpała, tatuś nie gderał, mama nie pospieszała, tornister z mądrą maszyną pleców nie przyginał.

Marfusza wstała z łóżka, ziewnęła, stuknęła w drewniane przepierzenie:

– Ma-mo!

Brak odpowiedzi.

– Ma-a-amo!

Mama poruszyła się za przepierzeniem:

– Czego chcesz?

– Niczego.

– Jak niczego, to śpij sobie, wiercipięto…

Ale Marfuszeńce spać się już nie chce. Spojrzała na zamarznięte okno, rozświetlone słońcem, i od razu sobie przypomniała, jaka dziś niedziela, podskoczyła w miejscu, klasnęła w dłonie:

– Prezencik!

Przypomniało słoneczko, przypomniały wzory mrozu na szybie o najważniejszym:

– Prezencik!

Zapiszczała Marfusza z radości. I od razu się wystraszyła:

– A która to godzina?!

Wyskoczyła w koszulince nocnej, z warkoczem rozplecionym, potarganym za przepierzenie, na zegar spojrzała: dopiero pół do dziesiątej! Przeżegnała się przed ikonami:

– Dzięki Ci, Boże!

Prezenciki będą dopiero o szóstej. O szóstej, w ostatnią niedzielę Bożego Narodzenia!

– A czemu ty nie śpisz, co? – Niezadowolona mama uniosła się lekko na łóżku.

Poruszył się, zasapał leżący obok mamy ojciec, ale nie obudził się: wczoraj późno wrócił z placu Miusskiego, gdzie handlował swoimi drewnianymi papierośnicami, a nocą znów stukał swoim dłutem stolarskim, majstrował kołyskę dla przyszłego braciszka Marfuszki. Za to babka na przypiecku od razu się przebudziła, zakasłała, zacharczała, splunęła, mamrocząc:

– Najświętsza Panienko, daruj nam i zmiłuj się…

Ujrzała Marfuszę, zasyczała:

– A czemu ty, żmijo, nie dajesz ojcu spać?

Zakasłał też dziadek w swoim kącie, za drugim przepierzeniem. Marfusza schowała się w ubikacji – byle dalej od babki. Bo jeszcze wczepi się we włosy. Zła babka. A dziadzio dobrotliwy, gadatliwy. Mamunia poważna, ale dobra. A tatulek milczący i posępny wiecznie. No i to cała rodzina Marfuszy.

Marfusza odprawiła potrzebę, potem umyła twarz, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Podoba się sobie Marfusza: liczko bielutkie, bez piegów, włosy płowe, proste, gładkie, oczy szare, po mamie, nos malutki, ale nie perkaty, po tacie, uszy duże, po dziadku, a brwi czarne, babcine. Przy swoich jedenastu latach Marfusza wiele umie: uczy się na „dobrze”, z mądrą maszyną jest na ty, na klawiaturze pisze z zamkniętymi oczyma, zna już sporo słów po chińsku, pomaga mamie, wyszywa krzyżykami i paciorkami, śpiewa w cerkwi, modlitw z łatwością uczy się na pamięć, lepi pierogi, myje podłogi, pierze.

Wyjęła ze szklanki swoją szczoteczkę do zębów w postaci żółto-czerwonego smoka, ożywiła ją, napełniła zębowym eliksirem, włożyła do ust. Trysnął smok na język przyjemniemiętowym, rzucił się na zęby, zaburczał. A Marfuszeńka w tym czasie grzebień we włosy wsunęła. Zajął się grzebień warstwowy robotą swoją powszednią, bzycząc popełzł po płowych włosach Marfuszy. Dobre ma włosy Marfusza! Gładkie, długie, jedwabiste. Takie włosy to dla grzebienia czysta przyjemność. Rozczesał je, wrócił na czubek głowy i wziął się do zaplatania warkocza. Marfuszeńka szczoteczkę-smoka z ust na dłoń wypluła, przemyła, do szklanki wstawiła. Mrugnął do niej smok-czyścik zębów oczkiem ognistym i zastygł do następnego ranka.

A w kuchni już babcia niespożyta woła, krząta się:

– Marfa, nastaw samowar!

– Juszsz, baaabciu! – krzyknęła Marfusza w odpowiedzi, grzebień chiński pospieszyła:
- Kuai-ji-diarrt(Kuai-ji-diarr (chiń.) – szybciej! (przyp. aut.)).

Zawarczał grzebyk głośniej, szybciej zamigały „miękkie” zęby jego w płowych włosach. Wybrała Marfusza pomarańczową kokardę i parę wisienek, poczekała aż grzebyk dokończy swojego dzieła, i przez przepierzenia – do kuchni.

To już na siły Marfuszy napełnić samowar o pojemności półtora wiadra: nalała wodę, korę brzozową podpaliła, wrzuciła do czarnej gardzieli, a z góry – szyszki sosnowe, po które całą klasą jeździli ongiś do Srebrnego Boru. W ciągu tygodnia Marfusza uzbierała trzy worki szyszek. Pomoc to wielka dla rodziców. I dla mateczki Moskwy.

Zaskwierczała kora brzozowa, Marfusza na wierzch, na szyszki garść szczap rzuciła, nasadkę wstawiła, a drugi koniec – do dziurki w ścianie. Tam za ścianą – rura piecowa, wspólna na cały ich piętnastopiętrowy dom. Zagwizdał wesoło samowar, zaskwierczały szyszki.

Aż tu babka jak na zawołanie: ledwo odmówiła poranne pacierze, od razu wzięła się do rozpalania pieca. Teraz już wszyscy w Moskwie palą w piecach co rano, szykują obiad na rosyjskim piecu, jak Monarcha nakazał. Wielkaż to pomoc dla Rosji i ogromna oszczędność drogocennego gazu. Lubi Marfusza patrzeć, jak drwa w piecu się rozpalają. Ale dziś nie ma czasu. Dziś jest szczególny dzień.

Marfusza udała się do swojego kącika, ubrała się, szybko się pomodliła, złożyła dyg głęboki przed żywym portretem Monarchy na ścianie:

– Bądź pozdrowiony, Panie nasz, Wasiliju Nikołajewiczu!

Uśmiecha się do niej Monarcha, oczyma niebieskimi spogląda dobrotliwie:

– Dzień dobry, Marfo Borisowna!

Dotknięciem prawej dłoni Marfusza ożywiła swoją mądrą maszynę:

– Dzień dobry, Mądralo!

Zapala się niebieska bańka w odpowiedzi, mruga porozumiewawczo:

– Dzień dobry, Marfuszo!

Stuka Marfusza w klawiaturę, wchodzi do interda, zrywa z Drzewa Nauki arkusiki szkolnych wiadomości:

Bożonarodzeniowe nabożeństwa dla uczniów

szkół cerkiewno-parafialnych.

Ogólnorosyjski konkurs lodowej rzeźby

monarszego konia Budzimira.

Bieg narciarski z chińskimi robotami.

Zjazd na sankach z Worobjowych Wzgórz.

Inicjatywa dzieci ze szkoły nr 62.

Marfusza otworzyła ostatni arkusik:Szkolarze cerkiewno-parafialnej szkoły nr 62 postanowili również w Radosne Święto Narodzenia Bożego kontynuować patriotyczne wspomożenie bolszewskiej

cegielni zgodnie z państwowym programem Wielki Mur Rosyjski.

Nie zdążyła do osobistych wiadomostek zajrzeć, jak z tyłu dziadek tytoniowym odorem chuchnął:

– Dzień dobry, frygo! Co nowego na świecie?

– Szkolarze nawet w Boże Narodzenie lepią cegły! – odpowiada Marfusza.

– No, no! – kiwa głową dziadek, na świecącą bańkę patrzy. – Zuchy! Jak nic na Wielkanoc Mur ukończą!

I palcem Marfuszę w bok dźga. Śmieje się Marfusza, uśmiecha się pod wąsem siwym dziadek. Dobrego ma dziadka Marfusza. Dobrotliwy jest i rozmowny. Dużo, oj, dużo widział, dużo naopowiadał wnuczce o Rosji: i o Czerwonej Smucie, i o Białej Smucie, i o Szarej Smucie. I o tym, jak ojciec Monarchy, Nikołaj Płatonowicz, nakazał pobielić Kreml, a mauzoleum z czerwonym wichrzycielem ongiś zburzył, i o tym, jak lud rosyjski palił na placu Czerwonym swoje paszporty, i o Odrodzeniu Rusi, i o bohaterskich oprycznikach, tępiących wrogów wewnętrznych, i o cudownych dzieciach Monarchy i Monarchini, o ich czarodziejskich lalkach, i o białym koniu Budzimirze.

Łaskocze Marfuszę dziadek swoją brodą:

– No, wiercipięto, zapytaj swoją Mądralę, ilu cegieł brakuje w Murze?

Marfusza pyta. Odpowiada Mądrala głosem posłusznym:

– Do ukończenia Wielkiego Muru Rosyjskiego pozostało do ułożenia 62 876 543 cegły.

Dziadek mruga pouczająco:

– No, wnuczusiu, atoli jakby każdy szkolarz ulepił po cegiełce z gliny państwowej, toby Monarcha zaraz Mur ukończył i nastąpiłoby w Rosji szczęśliwe życie.

Wie o tym Marfusza. Wie, że nijak nie ukończą budowy Wielkiego Muru, bo przeszkadzają wrogowie zewnętrzni i wewnętrzni. Ze wiele jeszcze cegiełek godzi się ulepić, żeby szczęście powszechne zapanowało. Rośnie, rośnie Wielki Mur, odgradza Rosję od zewnętrznych wrogów. A wewnętrznych – oprycznicy monarszy rozrywają na strzępy. Przecież za Wielkim Murem żyją cyberpunki potępione, które gaz nasz bezprawnie ciągną, katolicy obłudni, protestanci niegodziwi, buddyści szaleni, muzułmanie zajadli i po prostu bezbożnicy rozpustni, sataniści, którzy przy przeklę tej muzyce trzęsą się na placach, narkomani popaprani, nienasyceni sodomici, którzy w ciemności pupy sobie nawzajem świdrują, odmieńcy złowrodzy, którzy obraz swój przez Boga dany zmieniają, i plutokraci chciwi, i wirtualiści szkodliwi, technotroni bezwzględni, i sadyści, i faszyści, i megaonaniści. O tych megaonanistach opowiadały Marfuszy przyjaciółki, że to europejscy bezwstydnicy, którzy zamykają się po piwnicach, połykają ogniste tabletki i siusiaczki i cipcie sobie drażnią specjalnymi drażniącymi urządzeniami. Śnili się Marfuszy megaonaniści już dwukrotnie, łapali ją w ciemnych piwnicach, wpychali się do cipeczki żelaznymi bosakami elektrycznymi. Straszne…

– Marfa, idź po chleb!

No tak, trzeba będzie wyjść na dwór. Jasne, nie chce się z rana, ale co robić. Naciągnęła Marfusza sweterek, nałożyła futerko swoje stare, z którego już wyrosła, wsunęła na nogi szare walonki, z pieca ściągnęła puchową chustę i narzuciła na głowę.

A babka podaje jej srebrnego rubla:

– Weź białego bochenek i czarnego ćwiartkę. Nie zapomnij reszty.

– A mnie papierosy kup, wnuczusiu. – Dziadek podkręca wąsy.

– I tak już cały dom zakopciłeś… – zrzędzi babka, zawiązując Marfuszce chustkę.

A dziadek wesoły babkę – tryk palcem w bok:

– Tak, tak, ryba to piękny ptak!

Babka aż podskoczyła, pieni się:

– A bogdaj cię… stary diable.

Obejmuje wesoły dziadek z tyłu jej wątłe ramiona.

– Nie sycz, Żmijo Timofiejewna! Później z emerytury ci podsypię.

– Ty podsypiesz, Zasysaczu Iwanowiczu, doczeka się człowiek! – Odpycha go babka, ale dziadek sprytnie kradnie jej całusa.

– Ach ty, wilku wyliniały! – śmieje się babka, obejmuje go i też całuje.

Marfusza wychodzi za drzwi.

Winda w dni świąteczne nie działa – zabroniono przez magistrat. Marfusza człapie z ósmego piętra piechotą, plaskając jednopalcymi rękawiczkami o porysowane ściany. Brudnawo w ciągach klatkowych, śmieci się walają, gówno leży niczym zaschnięte precle, ale to zrozumiałe: dom jest ziemski, a do ziemskich Monarcha już będzie sześć lat, jak żywi urazę. Bogu dzięki, ulica Mała Bronna wykupiła się od opryczników, inaczej byłoby z nią to samo, co z Ostożenką albo Nikitską. Pamięta Marfusza, jak buntowniczą Nikitską palili. Dymu było wonczas na całą Moskwę…

Wyszła Marfusza z klatki schodowej. Na podwórzu śnieg leży, a słoneczko na nim pobłyskuje. I dzieci bawią się na całego: Sieriożka Byrakow, Swieta Rogozina, Witka-Słonik, Tomiło, chłopak z bloku trzynastego i jakieś wełniane obdartusy z Sadowego. Bawią się już całe Boże Narodzenie w jedno i to samo, opryczników i szlachtę rodową. „Rodowi” zbudowali dwór ze śniegu, ukryli się w nim. „Oprycznicy” ich okrążyli: „Słowo i Dzieło!”. „Rodowi” wykupują się soplami. Aliści jak tylko kończą się sople, „oprycznicy” biorą dwór „rodowych” szturmem. No i właśnie w dwór poleciały śnieżki, zagwizdali „oprycznicy”, zaczęli głośno urągać:

– Hajda! Gorze!

Marfuszeńka mija bitwę. Śnieżka trafia ją w plecy:

– Marfa, chodź się z nami nawalać!

Marfusza staje. Podbiegają do niej zaczerwienieni Swietka i Tomiło:

– Gdzie tak pędzisz?

– Muszę kupić chleb na śniadanie.

Pociąga nosem wąskooki Tomiło:

– Zali słyszałaś, na Wspolnym chłopaki przeklinają bezecnie. Na „ch” i na „p”.

– No, no! – Marfusza kręci głową. – A kto doniósł?

– Saszka – gołębiarz. On zadzwonił do Sieriogi, a Sierioga do swojego ojca. Ten – od razu do cyrkułu.

– Chwaty.

– Pobaw się z nami chociaż jedną rundkę. Będziesz księżną Bobryńską.

– Nie mogę. Rodzice czekają.

Marfusza poszła dalej.

Wyszła z podwórka, skierowała się do sklepiku Choprowa. Pięknie udekorowany sklepik – przy wejściu cieszą oko dwie strojne choinki, okna żywymi śnieżynkami się mienią, w rogu witryny – Dziadek Mróz ze Śnieżynką jadą w lodowych saniach. Marfusza wchodzi do sklepiku, dźwięczy miedziany dzwoneczek. A w sklepiku stoi już kolejka, ale nieduża, ze trzydzieści osób. Marfusza zajęła kolejkę za jakimś dziadkiem w chińskim waciaku, wbiła wzrok w witrynę. A tam, pod szkłem, leży wszystko, czym winno się handlować: mięso z kością i bez, kaczki i kurczaki, kiełbasa pieczona i wędzona, mleko pełne i odciągane, masło i olej, cukierki Niezdarny niedźwiadek i Niedźwiadek na dalekiej północy. I jeszcze wódka żytnia i pszeniczna, papierosy Ojczyzna i papierosy Rosja, powidła śliwkowe i marmolada jabłkowa, pierniczki miętowe i zwykłe, sucharki z rodzynkami i bez, cukier sypki i cukier w kostkach, kasza jaglana i gryczana, chleb biały i czarny. Tak, trzeba będzie przez chleb i papierosy dla dziadka odstać całą kolejkę. Nagle Marfusza słyszy koło lady znajomy głosik:

– Pół funta cukru w kostkach, bochenek czarnego, ćwiartkę Żytniej i marmolady jabłkowej za dziesięć kopiejek.

Zinka Szmerlina z trzeciej klatki. Marfusza w te pędy do niej:

– Zina, weź mi chleb i papierosy.

Czarnooka i czarnowłosa Zinka niechętnie bierze rubla od Marfuszy. I zaraz ożywia się kolejka:

– Patrzcie ją, jaka prędka, nie może postać w kolejce?

– Gdzie bez kolejki! Hola! Nie wpuszczajcie jej!

– No, spryciara!

Ale za ladą dziś stoi sam Choprow, a on lubi dzieciaczki:

– Starczy tego dziamgania! Nie obrażajcie dziewuchy! Gdzie się spieszycie? I tak jutro pójdziecie do roboty.

Barczysty jest właściciel sklepiku, wysoki, z bujną rudą brodą, ubrany w czerwoną rubachę i owczy serdak. Podaje Choprow Marfuszy swoimi wielgachnymi rękoma papierosy i chleb, wydaje resztę, mruga małym, podlanym tłuszczem oczkiem:

– Leć! Żywe srebro!

Marfusza i Zina wychodzą ze sklepiku. Zina jest z niebogatej rodziny, niefartownej: ojciec jej, chociaż majster „ciepłych” robót, ale pije gorzałkę. A mamusia w ogóle nie bierze się do pracy. Dlatego też Zina ubożuchno odziana: walonki liche, waciak łatany, czapka niby z lisa, ale stara, sfatygowana, widać, że donaszana po starszej siostrze Tamarze.

– Z Tamarą wybierzesz się na plac Czerwony? – pyta Marfusza, siatkę z chlebem przyciskając do siebie wygodniej.

– Nie-e. – Kręci głową Zina. – Tamarka-kretynka teraz jest w Kołomnie, jedzie stamtąd nocnym. Pójdę z Waśką.

Wasia to młodszy braciszek Ziny. Dobrze im – dwa prezenty dostaną. A Marfuszeńce zostało czekać, aż mama braciszka urodzi.

Ledwo dwa domy minęła na Małej Bronnej, aż tu nagle z zaułka sam Amonia Kijewogorodski z psem swoim wiernym elektrycznym kroczy, a za nim wali tłum gapiów. Marfusza nawiedzonego Amonię jeno raz widziała, kiedy go nad placem Trubnym na sznurach podnosili, coby nieszczęście ujrzał. Wonczas ujrzał, że Monarchini drugi raz poroni przez urok, jaki rzuciła na nią wdowa strzelecka. Ową wdowę naonczas naród ostro potraktował – przewlekli ją po Zjeździe Wasiljewskim nad rzekę Moskwę i pod lód bosakami zaprzańca wepchnęli.

Zatrzymały się dziewczynki, patrzą na nawiedzonego. Idzie, przygarbiony, chudy, obdarty, w czymś podobny do żaby, prowadzi na sznurku psa swojego elektrycznego, wabiącego się Kade. Na piersi Amoni wisi ciężki żelazny krzyż, na ramionach łańcuchy, z uszu sterczą dębowe korki dla ochrony przed ludzką wrzawą. Babcia powiadała Marfuszy, że one korki Amonia wyjmuje z uszu jeno raz do roku, na Przemienienie Pańskie, aby „usłyszeć szept światłości góry Tabor”. Z powodu onych korków dębowych Amonia nie rozmawia, jeno krzyczy zawsze na całe gardło. Tak krzyczy i teraz:

– Drogi nie widać! Ciemno iść!

Choć poranek nastał słoneczny, Amonia drogi nie widzi. Zatrzymuje się, zatrzymuje się też tłum.

– Poświeć! Poświeć! – krzyczy nawiedzony.

Pies Kade zapala swoje niebieskie oczy, świeci Amoni pod nogi. Amonia wspiera się na swoim kosturze, głowę wielką do samej ziemi pochyla, wącha śnieg, krzyczy:

– Czyjąś krwią zalatuje!

Tłum wokół Amoni ożywia się:

– Czyja to krew się poleje, Amonieczko?

– Kto ma się strzec?

– Gdzie się kryć?

– Gdzie świece stawiać?

– Komu dań nosić?

Amonia wącha śnieg. Wszyscy zamierają.

– Mała bieda! – wykrzykuje.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: