Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Człowiek to człowiek a śmierć to śmierć - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Człowiek to człowiek a śmierć to śmierć - ebook

Wojna  jest  bliżej  niż  nam  się  wydaje…

 

W lutym 2013 roku nastąpiło apogeum protestów w Kijowie. Doniesienia z Majdanu zajmowały czołowe miejsca w serwisach informacyjnych. W kolejnych tygodniach cały świat z zapartym tchem obserwował przebieg tzw. Ukraińskiej Wiosny oraz konfliktu wojennego na wschodzie Ukrainy. Z miesiąca na miesiąc informacji było coraz mniej…

 

Maria Stepan była w centrum najistotniejszych wydarzeń. W Kijowie, Kramatorsku, w miejscu katastrofy zestrzelonego malezyjskiego boeinga, pod Donieckiem, na Krymie, na poligonie pod Lwowem  i na linii frontu pod Mariupolem.

Człowiek to człowiek, a śmierć to śmierć to reportaże z Ukrainy. Kraju, w którym – choć czasem o tym zapominamy  – nadal trwa wojna.

 

Terroryści zabijają w Paryżu siedemnaście osób. Kilka dni później inni terroryści, na wschodniej Ukrainie, niedaleko miejscowości Wołnowacha, ostrzeliwują z wyrzutni rakietowych Grad cywilny autobus. Ginie niemal tyle samo. Dwanaście. Kobiety. Dzieci. W ukraińskim parlamencie na trybunie jeden z parlamentarzystów wiesza hasło: „Je suis Wolnowacha”. Na czas żałoby awatar na twitterze zmienia nawet prezydent Petro Poroszenko. Zamiast zdjęcia, napis: „Je suis Wolnowacha”.

Nikt jednak z wielkich tego świata, którzy kilka dni wcześniej maszerowali ulicami Paryża, do Kijowa nie przyjeżdża.

Śmierć to śmierć. A człowiek to człowiek. I śmierć wartościuje. Jedna ważniejsza. Bardziej tragiczna. Druga trochę mniej. I męczy mnie to. Zastanawia. Dlaczego świat tak przeraziła śmierć w centrum sytego Paryża. A śmierć gdzieś pod Wołnowachą niemal nikogo nie porusza.

Tacy jesteśmy. Europejscy. A przecież śmierć, to śmierć. A człowiek, to człowiek...

(fragment książki)

 

Maria  Stepan dziennikarka, reporterka. Korespondentka TVP.  Od zawsze zakochana w słowiańskim Wschodzie, od wielu lat nieustannie próbuje go odkryć. Fascynują ją również ludzie. Ich emocje, wielkie chwile, zakręty i codzienność.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64776-98-4
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Czarny Czwartek. 20 lutego 2014

Noc. Z hotelu Ukraina, którego hol stał się prowizorycznym szpitalem polowym, a potem kostnicą, wynoszą ciała zabitych i w ciszy układają w rzędzie przed budynkiem. I nagle, bez ostrzeżenia, skowyt czyjejś matki.

Ojciec klęczy przy ciele syna. Na Majdanie byli razem. Zmieniali siebie na barykadzie co 12 godzin. Jak to wytłumaczyć? Śmierć należała się przecież jemu. Za pół godziny zmieniłby syna. Wystarczyło poczekać. Ale nie, z jakichś powodów śmierci się spieszyło.

Ksiądz zamykał oczy zabitym. Z nadpaloną stułą w dłoni, poszarpaną przez wybuch sutanną, patrzył na mnie i niemo pytał: Dlaczego nie ja?

***

Gryzący dym. To z opon. Płoną jak zwykle, szaro. Ze sceny krzyczą: – Instytucka! Instytucka! Potrzebna pomoc!

Ludzie w plastikowych pomarańczowych kaskach, z chirurgicznymi maseczkami na twarzy i kijami w dłoniach, budują kolejną barykadę. Pod nogami błoto. Wyrwany bruk. Ktoś znów woła ze sceny: – Hruszewskiego! Potrzebna pomoc!

Łańcuch rąk, które podają sobie resztki ogrodzeń, jakieś palety, opony. Skąd oni to wszystko biorą? Dookoła spalona ziemia... Centrum europejskiej stolicy? Żarty... Znów wrzask: – Potrzebni lekarze! Sanitariusze!

Obok mnie – na drzwiach?, kawałku dykty? – niosą rannego. Zasłania twarz. Krew. Na tych drzwiach, na ubraniu, wreszcie na bruku.

– Popatrz! – krzyczy młody chłopak. – Popatrz, z czego do nas strzelają! – I podtyka mi pod nos nabój. – A my na nich szliśmy z gołymi rękoma...

Majdan. 20 lutego 2014.

Znów strzały. Człowiek szybko się uczy. Wystarczyła niecała godzina i już odróżniam świst prawdziwej kuli od tej gumowej. Znów niosą rannego. Znów na jakichś drzwiach. Krzyczy. Więc z nim biegną. Raptem drzwi wyślizgują im się z rąk. Ranny, razem z tymi drzwiami, uderza o ziemię. Podnoszą, znów biegną. Do hotelu. Tam zorganizowano szpital polowy. Lekarze bezradnie rozkładają ręce. Układają ciała. Hol zamienia się w kostnicę.

Jeszcze wczoraj było tu czarno od mundurów Berkutu. Rano milicjanci raptem zaczęli uciekać. Odstrzeliwali się na początku nieśpiesznie, jakby czekali na rozkazy. A majdanowe sotnie, z drewnianymi kijami, tekturowymi tarczami i w rowerowych kaskach na głowach, powoli sunęły do góry, Instytucką. A potem zaczęła się rzeź.

Co jakiś czas zatrzymują mnie ludzie, pokazują łuski po nabojach. Ostrych. Wymieniają kaliber. Tłumaczą, że takich ani ukraińska milicja, ani wojsko nie używa. Nie używało. Do tej pory.

Jeszcze nikt do końca nie rozumie, co się dzieje. Jeszcze nikt nie wie, że trupów będzie tak dużo. Młodzi chłopcy rozkładają na ulicy drewnianą skrzynkę, rozdają gwoździe, jakieś drobne żelazne elementy, rozsypują je wzdłuż ulicy. Wszyscy boją się szturmu. Tego, że Berkut wróci. Na bruku Instytuckiej, tuż za hotelem, widzę leżącego chłopaka. Podbiegają do niego, zasłaniając się tarczami, jego koledzy. Próbują go wynieść. Znów świst. Niezdarnie, za ręce i nogi, niemal ciągnąc po ziemi, jakoś go wynoszą. Gdy patrzę znów na bruk, widzę kolejne ciało. Krew. Na krawężnikach, pod butami, na noszach (skąd się wzięły, nie wiem, ale wreszcie są).

Kilkanaście metrów od wejścia do metra, przy drzewach, za które się schowali, leżą kolejni. Cicho jakoś. Jeszcze żyją. Ostatnie nieznaczne ruchy, przymknięte oczy. Więcej nie widzę. Nie słyszę. Mają kominiarki na twarzach. Albo leżą twarzą do ziemi.

– Chłopaki, pomoc potrzebna? – ktoś krzyczy i biegnie dalej. Do żywych. Krew. Gęsta jak smoła. Śmierć. Patrzył na nią z bliska Krzyś Kołosionek. Operator, z którym na Majdanie byłam, z krótkimi przerwami, trzy miesiące.

Walerij. Ma 57 lat. Wczoraj były jego urodziny. Stoi przed hotelem przy grupce młodych chłopców. I tłumaczy:

– Idźcie, zabierzcie im tarcze i kaski. Im się nie przydadzą, wam tak. Aaa, i weźcie też, jak są u kogoś, kamizelki.

Nikt nie chce posłuchać. Stoją jak otępiali. To krzyczy:

– Już! W tej chwili!

Wbiegają po schodach do hotelu. Po kaski, tarcze i kamizelki martwych kolegów... Walerij nie idzie. Tłumaczy, że on już nie potrzebuje. Jak trafią, to trudno.

Rozmawiamy. Porządkujemy informacje. Walerij potwierdza najgorsze przypuszczenia. Strzały głównie w głowę. W szyję. W serce. Bez szans na ratunek. Przed chwilą z kieszeni jednego z zabitych wyjął uparcie brzęczącą komórkę. Trzydzieści sześć nieodebranych połączeń. Oddzwonił. Powiedział, że to koniec, że tamten nie żyje. Z emocji trzęsie się jak osika. Nagle wyjmuje z kieszeni własny telefon i czyta mi wiersz. Napisał, żeby jakoś sobie z tym wszystkim poradzić.

– Kim jesteś z zawodu?

– Dziś? Nikim.

Czyta:

Hej, Kozaku, po jakiego diabła siedzisz w domu koło baby i głaszczesz jej kolana?

Na Kijów czas jechać. Kask bracie nakładać...

Więcej nie zapamiętałam. Oprócz podsumowania:

Także, Witia, pozdrowienia tobie, kurwa.

To o szwarccharakterze tej i poprzedniej rewolucji. Wtedy jeszcze prezydencie Wiktorze Janukowyczu.

Już wiemy, że strzelają snajperzy. Są gdzieś w hotelu, na budynkach rządowych. Przebiegamy na drugą stronę Instytuckiej. Za barykadą siedzi grupka „majdanowców” gotowych odeprzeć szturm. Jeszcze nie wiemy, że żadnego szturmu nie będzie. Że jeszcze Berkut?, wojsko?, najemnicy? – do dziś nie wiadomo – zabiją kolejne osoby, a potem uciekną. Ludzie znów pokazują mi łuski po kulach i metalowe tarcze podziurawione jak sito. Są pewni, że strzelać nie mogli Ukraińcy. Że to musieli być Rosjanie... Znów mi tłumaczą: nie ten kaliber, nie takie naboje. Nikt nie potrafi uwierzyć, że strzelać, by zabić, może brat do brata. Siedzimy. Czekamy. Rozmawiamy o tej rewolucji bez przywódcy, bez wodza. O walce ze znienawidzoną władzą.

Ksiądz Piotr. W kasku, jak wszyscy wokół. Z brodą. Zamyślony. Złamany. Przyjechał z Kowla i został. Bo zobaczył, że jest tu potrzebny. Ludzie właśnie przynieśli mu to, co uratowali z polowej cerkiewki. Spłonęła. Jeszcze niedawno wszyscy śpiewali w niej kolędy. Stała sobie na Majdanie. Patrzymy w to miejsce. Czarne od dymu.

Ksiądz Piotr. Potrzebny jak nigdy dotąd. Pomagał śmiertelnie rannym. Opowiada nieśpiesznie. O tym, że nie mogli już mówić. Że udzielił im ostatniego namaszczenia. Że nie strach patrzeć umierającym w oczy, tylko wstyd.

– Że to nie ty, a on. To jest straszne. O to tylko mam pretensje. Że to nie ja.

Pytam, czy nie ma pretensji do Boga. Że na te śmierci pozwala.

– Bóg nie ma tu nic do roboty. On nigdy nie decyduje za nas. Nie pozbawia nas własnej woli. Zostawia nas za to z odpowiedzialnością za własne czyny. Każdy z nich – ci bandyci, ten Janukowycz, ci złoczyńcy, którzy wydali rozkazy – każdy z nich kiedyś stanie przed sądem.

Potem widzę drugiego księdza. Spowiada jakiegoś mężczyznę w okularach, z metalową tarczą w dłoni. Na już rozebranej z bruku Instytuckiej. Wokół nich inni, jak mrówki, znoszą co się da i budują zasieki i barykady. A oni jak w kościele przy konfesjonale. Mężczyźnie łzy – chyba łzy? – kapią z policzków, nosa, brody. Ściska malutkie Pismo Święte i żarliwie się modli. Ksiądz głębokim basem, i wcale nie cicho, śpiewa. Ktoś obok niesie skrzynkę z koktajlami Mołotowa. Ktoś inny przynosi jakieś ubrania. Obok płonie mały okrągły stolik. Czort wie, skąd tu się wziął. Wszędzie worki z kostką brukową zerwaną, wykutą, wyjętą przed chwilą gołymi rękoma z ulicy. Do wieczora słychać będzie ze sceny apel: „Odzywajcie się do rodzin. Informujcie przyjaciół, że żyjecie”. I komunikaty: „Maksym! Szuka cię żona. Jura, ojciec prosi, byś podszedł do sceny. Roman, przyjdź pod scenę, mamy dla ciebie numer telefonu, pod który musisz zadzwonić...”. Wszystkich imion nie zapamiętałam.

Tego ranka budzi mnie gryzący dym. Potem słyszę strzały. Spałam w bluzie, przy uchylonym oknie i włączonym telewizorze. To nie była spokojna noc. Niemal cały Majdan zajął Berkut. Nic nie rozumiem. Podchodzę do okna. Patrzę: Berkut ucieka. Uzbrojonych po zęby specnazowców goni garstka „majdanowców”. Z tekturowymi tarczami, jakimś metalowym koszem na śmieci z przodu... Chore. Głupie. Padają jak muchy.

Wybiegamy z hotelu. Obłęd. Osmolona, urwana, poszarpana sutanna jednego z księży (to ten sam, którego zobaczę potem, jak przy barykadzie będzie spowiadał jednego z manifestantów). Wieczorem zobaczę go jeszcze w holu hotelowym. Będzie spał na siedząco, w hełmie. Wokół słodkawy zapach kilkunastu ciał. Za chwilę wszystkich tych nieszczęśników zabiorą do kostnicy. On rano znów się z nimi spotka. Odprowadzi ich w ostatnią drogę, na Majdan. Wszystkich tych, którym on i ksiądz Piotr zamykali oczy. Pójdzie w tym samym hełmie, z oberwaną przez granat sutanną. Ani on, ani nikt inny nie zdejmie kominiarki, hełmu, „kuloodpornej” kamizelki. Kuloodporna, jak się okaże, żadna nie była.

Ale rano, gdy gryzący dym właził mi do łóżka, widziałam tylko stłoczone ciasno sotnie, spalone barykady. Dzień wcześniej przygotowywaliśmy materiał do Wiadomości. O drugiej stronie medalu. Rozmawiałam z funkcjonariuszami Berkutu, którzy tłumaczyli mi swój patriotyzm, obowiązek wobec ojczyzny. Że rozkaz to rozkaz, że tak trzeba. Że ci z tych samozwańczych sotni to rebelia, z którą wreszcie trzeba się rozprawić. Ale nikt nikogo nie będzie zabijał. Że to tylko gumowe kule. Że to przecież, mimo wszystko, bracia. A rano zobaczyłam jak zabijają. Nie gumowymi, a ostrymi nabojami. Z góry, mieszkałam na dziewiątym piętrze, wyglądało to jak jakaś koszmarna gra. Jedni uciekają, ostrzeliwują się zza drzew. Drudzy prą do przodu. I co jakiś czas ktoś się przewraca. Gdy zobaczyliśmy na bruku krwawe ślady, zrozumieliśmy, że to nie gra. Że to rzeź.Rozdział 2

Początek. 21 listopada 2013

Jest szary i nieprzyjemny listopad 2013 roku. Centralna Ukraina. Pod koniec miesiąca Ukraińcy będą obchodzić 80. rocznicę Wielkiego Głodu. Przygotowujemy reportaż. Szukamy ostatnich świadków tamtych wydarzeń. Okropne historie.

Telefon z Warszawy. I krótka, elektryzująca informacja: ukraiński parlament nie przyjął ani jednej uchwały umożliwiającej podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. I już żadnej nie uchwali. Janukowycz – Wiktor Janukowycz, prezydent Ukrainy – na szczyt do Wilna poleci z niczym...

Wracamy do Kijowa, pod parlament. Nic jeszcze się nie dzieje. Na razie oburzeni są tylko parlamentarzyści. Mieli półtora roku, by przygotować się do eurointegracji. Nie wyszło... Unia stawiała warunki. Właściwie jeden podstawowy: wypuścić z więzienia Julię Tymoszenko. Albo choć umożliwić jej leczenie za granicą.

Z notesu:

Julia Tymoszenko, była premier, skazana na siedem lat więzienia w październiku 2011 roku. W pokazowym, ostentacyjnym procesie (oburzył nawet bardziej Zachód niż Ukrainę). Chodziło o podpisanie w 2009 roku kontraktu na dostawy gazu z Rosji.

1. 01.01.2009 r. Gazprom zakręca kurek z gazem. I w środku zimy odcina dostawy błękitnego paliwa do Europy. Teoretycznie to efekt wojny gazowej z Ukraińcami, którzy nie chcą zgodzić się na gorsze warunki nowego kontraktu (stary wygasł z końcem 2008 roku).

2. Depesza amerykańskiej ambasady w Kijowie do Waszyngtonu z 30 stycznia 2009 roku ujawniona przez WikiLeaks: „Głównym celem Rosji było zdyskredytowanie Ukrainy jako solidnego partnera, oraz osiągnięcie kontroli politycznej i handlowej nad ukraińskim systemem tranzytu gazu”.

3. Po trzech tygodniach negocjacji i presji, także ze strony Unii Europejskiej, Kijów podpisuje nowy kontrakt z Gazpromem. Tymoszenko kończy wojnę gazową z Rosją. Problem w tym, że umowa nie jest korzystna dla Ukraińców.

4. Sierpień 2011 roku (prezydentem jest Wiktor Janukowycz). Julia Tymoszenko zostaje aresztowana i oskarżona o nadużycie władzy przy podpisywaniu kontraktu gazowego z Rosją. Przed sądem byłej premier nie udowodniono związku nadużycia władzy z niekorzystnym kontraktem. Ale i tak skazano – za straty „w szczególnie wielkich rozmiarach”.

Z daleka pachniało polityczną zemstą, celowym doprowadzeniem do skazania, by uniemożliwić Tymoszenko start w kolejnych wyborach. Dlatego na Zachodzie Tymoszenko została uznana za ofiarę wybiórczego stosowania prawa. I dlatego Unia postawiła Ukraińcom warunek: chcecie być w Europie, wypuśćcie, choć na leczenie za granicą, zamkniętą w kolonii karnej Tymoszenko.

Do Kijowa jadą dwaj unijni spec-wysłannicy: Aleksander Kwaśniewski i Pat Cox. I nic... Ukraińska opozycja, właściwie w geście rozpaczy, apeluje do Wiktora Janukowycza o ułaskawienie Tymoszenko. Ten właśnie podróżuje po Europie. I w Wiedniu zapewnia o europejskiej drodze Ukrainy.

Z notesu:

Szef rządu, Mykoła Azarow, wydaje rozporządzenie o rozpoczęciu prac nad poprawą stosunków handlowych z Rosją i wstrzymuje przygotowania do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią.

Przed ukraiński parlament podchodzi kilkutysięczna demonstracja. Z ikonami – dziś prawosławne święto, „Sobór Archanioła Michała” – i z politycznymi hasłami. Sprzeciwu i niezgody na integrację z Unią. Przypadek? Gołym okiem widać, że to opłacona „pokazucha”. Hasła malowane są tą samą farbą, na takich samych, jakby wyciętych spod sztancy, kawałkach dykty. Ktoś tych ludzi przywiózł, zebrał, kazał maszerować, a przed marszem rozdał rekwizyty. I pewnie opłacił.

Szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie rozpoczyna się za tydzień, 28 listopada. Wielu zadaje sobie pytanie, co zrobi Janukowycz. Zaryzykuje i wypuści Tymoszenko (bo była premier nawet na leczeniu za granicą to jak wypuszczenie dżina z butelki) i zapisze się w historii Ukrainy jako człowiek, który przybliżył Ukrainę do Europy, czy zwróci się w stronę Rosji?

22 listopada 2013

Siedziba byłego prezydenta Ukrainy, Wiktora Juszczenki. Już dawno umówiliśmy się z nim na wywiad z myślą o reportażu o Wielkim Głodzie. Czekamy w pięknym, ukraińskim wnętrzu ze starymi fotografiami i meblami. Rozglądamy się. Popijamy kawę, herbatę. Wygodne fotele... Czekamy. Ponad godzinę. Wreszcie wchodzi. To, że się spóźnił, nic wielkiego. Zawsze taki był. Podczas pomarańczowej rewolucji, dziewięć lat wcześniej, robiliśmy nawet z dziennikarzami zakłady, o ile – godzinę, półtorej, a może dwie – spóźni się na zapowiedzianą konferencję. Tym razem jednak wchodzi poruszony, wyraźnie zdenerwowany. Zanim schowa się za kolejnymi drzwiami, tłumaczy, że musi natychmiast zadzwonić. Do Kuczmy. Leonida Kuczmy. Też byłego prezydenta. Dziewięć lat temu wielkiego wroga Juszczenki.

– Ukrainę trzeba przyjmować taką, jaką ona jest – mówi, opadając na swoją ulubioną skórzaną kanapę. Zanim zacznie opowiadać o Wielkim Głodzie, mówi o tym, co go boli. O współczesnej Ukrainie i o małej nadziei na zbliżenie z Europą.

Rozmowa z Wiktorem Juszczenko. Kijów. 22 listopada 2013.

– Jeśli przegramy w Wilnie, nie ma nas na Ukrainie ani w 2014, ani w 2015 roku. Zresztą już można powiedzieć: wygrało rosyjskie imperium. Rosyjskie imperium pokonało Unię Europejską. I to nie jest problem tego miesiąca czy roku. To jest przegranie wschodniej Europy. Minimum.

– A Rosja i jej wygrana? Może, mówiąc wprost, to wygrana Putina? Nigdy przecież nie litował się nad Ukraińcami. I po prostu zabrał ich ze sobą...

– Putin ma imperialny plan. Rosyjskie imperium, czy 300 lat temu, czy 10, czy dziś, czy jutro, zawsze na pierwszym miejscu stawiało ukraiński problem. Zawsze. I dlatego Ukrainie nie powinno się powodzić. Nie daj Boże, by była w Europie – w innym, cywilizowanym, świecie.

Trudno byłemu prezydentowi ukryć, że nie cierpi Julii Tymoszenko. Ale rozumie, że teraz nie ta nienawiść i pomarańczowa przeszłość jest ważna. Że teraz ważne jest „teraz”. Gdy wychodzimy, jesteśmy już właściwie w drzwiach, przekonuje:

– O Ukrainę trzeba się bić. I mniej zajmować się ocenami, jacy jesteśmy.

– Czyli porażka przyłączenia się Ukrainy do Unii to porażka Europy? Nie Ukraińców?

– Przede wszystkim porażka Ukraińców. Jeśli mówię o tym, co mi najbardziej leży na sercu, to porażka mojego narodu. Ale geopolitycznie to przede wszystkim porażka Europy. Wydaje mi się, że w Europie nie rozumieją, co się właśnie dzieje.

– Wstyd dla wszystkich?

– Wstyd... Wstyd! Europa przegrała bój o wschodnią Europę. Na dziesiątki lat. Na dziesiątki lat... Wiem, że teraz będziemy szukać wytłumaczenia, stacje telewizyjne pełne będą samych mądrych myśli. Sedno w tym, że przegraliśmy.

Ludzie o przegranej nie chcą słyszeć. Wychodzą na ulice. Najpierw młodzi, głównie studenci. Naiwnie wierzą, że wystarczy wyjść na Majdan i powiedzieć „NIE”. Stamtąd przekonywać Wiktora Janukowycza, że nie może zawieść. Że skoro jest prezydentem i obiecał im zbliżenie z Unią, to musi dotrzymać słowa.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: