Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

O człowieku, jego zdolnościach umysłowych i wychowaniu - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O człowieku, jego zdolnościach umysłowych i wychowaniu - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 793 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Sze­ro­ki to za­kres wie­dzy o czło­wie­ku i dłu­go a żmud­nie trze­ba ją so­bie przy­swa­jać. Czło­wiek bo­wiem to niby mo­del oglą­da­ny przez róż­nych ar­ty­stów, w któ­rym każ­dy do­strze­ga tyl­ko ja­kąś jed­ną z jego cech, ża­den na­to­miast nie zgłę­bił go jesz­cze na wy­lot. Zna czło­wie­ka ma­larz i mu­zyk, ale zna go je­dy­nie z róż­ne­go od­cie­nia jego źre­nic i roz­ma­ite­go dźwię­ku jego gło­su.

Zgłę­bia­ją go i tacy, jak Cor­ne­il­le, Ra­ci­ne czy Vol­ta­ire, każ­dy z nich jed­nak bie­rze pod uwa­gę tyl­ko do­zna­nia wy­wo­ły­wa­ne w nim pod wpły­wem cze­goś wznio­słe­go czy pod dzia­ła­niem roz­rzew­nie­nia, uczu­cia li­to­ści albo gnie­wu. Nie­co od in­nej stro­ny pró­bo­wa­li pa­trzeć na czło­wie­ka Mo­lie­re i La­Fon­ta­ine.

Kie­dy zaś nad czło­wie­kiem za­trzy­ma się fi­lo­zof, wte­dy za przed­miot swych roz­wa­żań obie­ra pro­blem jego szczę­ścia. A szczę­ście to, uza­leż­nia się od praw, któ­re kie­ru­ją ludz­kim ży­ciem, oraz od otrzy­ma­ne­go przez czło­wie­ka wy­cho­wa­nia. Ja­kość praw i war­tość wy­cho­wa­nia zaś za­kła­da uprzed­nio zna­jo­mość ludz­kie­go ser­ca i umy­słu, zna­jo­mość po­stę­po­wa­nia jed­ne­go i dru­gie­go, a wresz­cie i tego wszyst­kie­go, co zwy­kło sta­wać na prze­szko­dzie w roz­wo­ju na­uki i mo­ral­no­ści, po­li­ty­ki i wy­cho­wa­nia. Bez tej zna­jo­mo­ści bo­wiem trud­no my­śleć o sku­tecz­nych spo­so­bach udo­sko­na­le­nia i bar­dziej peł­ne­go uszczę­śli­wie­nia ludz­ko­ści. Za­da­niem fi­lo­zo­fa bę­dzie za­tem zdo­by­wa­nie zna­jo­mo­ści pod­sta­wo­wych za­sad i pra­wi­dło­wo­ści umy­sło­we­go roz­wo­ju czło­wie­ka i nur­tu­ją­cych go na­mięt­no­ści, gdyż tyl­ko ta zna­jo­mość może mu wska­zać sto­pień moż­li­wo­ści do­sko­na­le­nia, na któ­re mogą wpły­wać ich wła­sne pra­wa i ich wy­zwo­le­nie oraz od­kryć przed nim całą po­tę­gę wy­cho­wa­nia w tej dzie­dzi­nie.

Umysł ludz­ki, mo­ral­ność i w ogó­le co tyl­ko w czło­wie­ku nie­prze­cięt­ne­go – to wszyst­ko uwa­żam za wy­nik wy­cho­wa­nia. Za­ło­że­nie to po­sta­wio­ne kie­dyś w książ­ce O umy­śle nadal uwa­żam za nie­wąt­pli­we, choć może jesz­cze nie za­wsze do­sta­tecz­nie uar­gu­men­to­wa­ne. Nie ma więc sprze­ci­wu co do tego, że na to, co w czło­wie­ku ge­nial­ne­go, na uspo­so­bie­nie za­rów­no jed­nost­ki, jak i spo­łe­czeń­stwa wy­cho­wa­nie wy­wie­rać zwy­kło znacz­nie więk­szy wpływ, ani­że­li się nor­mal­nie przy­pusz­cza. Była to chy­ba je­dy­na rzecz, co do któ­rej się ze mną zgo­dzo­no.

Otóż zba­da­nie tego wła­śnie prze­świad­cze­nia bę­dzie głów­nym za­da­niem, ja­kie so­bie sta­wia ni­niej­sza książ­ka. Chcąc bo­wiem czło­wie­ka wy­cho­wać, wy­kształ­cić i uczy­nić szczę­śli­wym, jest spra­wą na­der waż­ną, aby so­bie wpierw uprzy­tom­nić, ja­kie w ogó­le tkwią w nim moż­li­wo­ści jego wy­cho­wa­nia i do ja­kie­go szczę­ścia jest on na­praw­dę zdol­ny. Za­nim jed­nak zaj­mę się sa­mym za­gad­nie­niem, chciał­bym się naj­pierw krót­ko za­trzy­mać 1 – o nad waż­no­ścią tego pro­ble­mu, 2-o nad tym, co jak do­tąd myl­nie zwy­kło się na­zy­wać dok­try­ną wy­cho­waw­czą, i 3-0 po­wie­dzieć coś nie­coś o nie­zbyt może cie­ka­wym sa­mym przed­mio­cie ni­niej­szych roz­wa­żań i zwią­za­nych z nim trud­no­ściach.

O tym, jak waż­ne jest samo za­gad­nie­nie

Przyj­mu­jąc za coś bez­spor­ne­go, że uzdol­nie­nia i mo­ral­na siła ja­kie­goś na­ro­du sta­no­wią rę­koj­mię jego po­tę­gi i za­ra­zem pod­sta­wę jego szczę­ścia, trud­no o waż­niej­sze niż po­sta­wio­ne prze­ze mnie za­gad­nie­nie. Jest to mia­no­wi­cie za­ło­że­nie, że w każ­dym osob­ni­ku zdol­no­ści i jego mo­ral­na war­tość wy­ni­ka­ją bądź z jego struk­tu­ry or­ga­nicz­nej, bądź też z ta­kie­go wy­cho­wa­nia, ja­kie się mu za­pew­nia. Oso­bi­ście uwa­żam, że o wszyst­kim de­cy­du­je wła­śnie wy­cho­wa­nie, i to będę się sta­rał tu wy­ka­zać w spo­sób o tyle bar­dziej udo­ku­men­to­wa­ny, że pro­blem ten w książ­ce O umy­śle zo­stał może prze­ze mnie za­le­d­wie tyl­ko do­tknię­ty.

Je­śli uda mi się wy­ka­zać, że w isto­cie czło­wiek jest tym, czym go zro­bi­ło wy­cho­wa­nie, to nie­wąt­pli­wie będę tym, któ­ry prze­ka­że na­ro­dom jed­ną z prawd na ska­lę dzie­jo­wą. Do­wie­dzą się bo­wiem wów­czas, ja­kie to na­rzę­dzie po­tę­gi i wła­sne­go szczę­ścia dzier­żą w swo­im ręku i że trze­ba tyl­ko za­dbać o udo­sko­na­le­nie na­uki o wy­cho­wa­niu, aby tym sa­mym za­pew­nić so­bie szczę­ście i zna­cze­nie.

Je­dy­nie na pod­sta­wie po­głę­bio­nej ana­li­zy tego za­gad­nie­nia moż­na czło­wie­ka prze­ko­nać, że tyl­ko dzię­ki wy­cho­wa­niu jest tym, kim jest. Ba­da­nia ta­kie war­to prze­pro­wa­dzać, na­wet gdy­by chwi­lo­wo jesz­cze nie wszyst­ko moż­na roz­wa­żać, gdyż nie bez ko­rzy­ści bę­dzie, je­śli każ­dy po­czu­je się w obo­wiąz­ku so­bie sa­me­mu nie­co po­świę­cić uwa­gi. Wszak to pra­wie na­gmin­ne, że czło­wiek na­wet dla tego, kto nim kie­ru­je, po­zo­sta­je isto­tą zu­peł­nie nie­zna­ną. A prze­cież na­wet chcąc po­kie­ro­wać ku­kieł­ką trze­ba znać nit­ki słu­żą­ce do jej po­cią­ga­nia. Nie ma więc cze­mu się dzi­wić, że na sku­tek nie­zna­jo­mo­ści tej dzie­dzi­ny po­stę­po­wa­nie sta­je się sprzecz­ne z tym, cze­go spo­dzie­wa się po nim usta­wo­daw­ca.

Gdy­by więc w dzie­le na te­mat czło­wie­ka tu i ów­dzie były na­wet ja­kieś błę­dy, to jako ta­kie za­wsze po­zo­sta­nie to dzie­ło cen­ne. Ileż to wie­dza o czło­wie­ku mo­gła­by na­uczyć na­sze sfe­ry rzą­dzą­ce! Je­śli ko­niu­szy tyl­ko wte­dy na­praw­dę od­po­wia­da swe­mu za­da­niu, je­śli się zna na ujeż­dża­nych przez sie­bie ko­niach, to mi­ni­ster peł­niąc swo­je funk­cje nie może nie wie­dzieć tego wszyst­kie­go, cze­go mu wol­no żą­dać od kie­ro­wa­ne­go przez sie­bie spo­łe­czeń­stwa.

Prze­cież wie­dza o czło­wie­ku jest czę­ścią umie­jęt­no­ści rzą­dze­nia w ogó­le, któ­rą mi­ni­ster wi­nien łą­czyć ze zna­jo­mo­ścią spraw pań­stwo­wych, gdyż wte­dy do­pie­ro może on wpro­wa­dzić do­bre usta­wy.

Dla­te­go więc nie­chaj fi­lo­zo­fo­wie co­raz głę­biej się­ga­ją do ludz­kie­go ser­ca, nie­chaj od­naj­du­ją w nim to, co kie­ru­je jego po­ry­wa­mi, a do­pie­ro póź­niej mi­ni­ster, ko­rzy­sta­jąc z tych fi­lo­zo­ficz­nych osią­gnięć, nie­chaj w za­leż­no­ści od pory, miej­sca i sy­tu­acji szu­ka i znaj­du­je dla nich wła­ści­we za­sto­so­wa­nie w ży­ciu.

Je­śli się więc przyj­mie, że dla usta­wo­daw­cy po­zna­nie czło­wie­ka jest czymś bez­względ­nie ko­niecz­nym, wte­dy też i prze­ba­da­nie za­gad­nie­nia, któ­re za­kła­da ten na­czel­ny pro­blem, oka­że się za­da­niem o wiel­kim zna­cze­niu.

Gdy­by lu­dzie, ską­di­nąd na to na­wet obo­jęt­ni, za­sta­no­wi­li się nad tym za­gad­nie­niem ma­jąc tyl­ko do­bro po­wszech­ne na wzglę­dzie, zro­zu­mie­li­by, że jed­ną z naj­więk­szych prze­szkód ha­mu­ją­cych po­ziom do­sko­na­le­nia się na­uki o wy­cho­wa­niu jest poj­mo­wa­nie uzdol­nień

i war­to­ści mo­ral­nych jako cze­goś, co bez­po­śred­nio wy­ni­ka z ludz­kiej bu­do­wy or­ga­nicz­nej. Nie ma po­glą­du, któ­ry by bar­dziej zgub­nie od­strę­czał wy­cho­waw­ców od tro­ski i wszel­kie­go wy­sił­ku w speł­nia­niu swych obo­wiąz­ków. I w isto­cie, skąd pra­wo do ro­bie­nia wy­mó­wek na­uczy­cie­lo­wi, że ni­cze­go swych uczniów nie na­uczył i że wy­pu­ścił nie­uków, je­śli się za­ło­ży, że o wszyst­kim w czło­wie­ku de­cy­du­je jego or­ga­nicz­na struk­tu­ra. Trud­no mu rów­nież coś roz­sąd­nie od­po­wie­dzieć, je­śli po­wie, że prze­cież nie moż­na wy­cho­wa­nia ob­wi­niać za to, co źle zro­bi­ła na­tu­ra, ani też wy­rze­kać na pa­ra­dok­sal­ne wnio­ski, któ­re lo­gicz­nie wy­ni­ka­ją z raz przy­ję­tej za­sa­dy.

Prze­ciw­nie, ła­two po­bu­dzać na­uczy­cie­la do wzmo­że­nia wy­sił­ku, za­ra­dzać jego opusz­cza­niu się w obo­wiąz­kach i po­wo­do­wać, aby ro­bił wszyst­ko, je­śli idzie o wy­ko­rze­nia­nie wad i wsz­cze­pia­nie do­brych na­wy­ków, je­śli go na­uko­wo prze­ko­nać, że za­rów­no zdol­no­ści, jak i sama mo­ral­na war­tość czło­wie­ka na­le­żą do rzę­du tych ja­ko­ści, któ­re się na­by­wa. Być może, że ktoś ge­nial­ny i za­ra­zem w szcze­gól­ny spo­sób od­da­ny ulep­sza­niu me­tod wy­cho­wa­nia w wie­lu drob­nych przy­pad­kach, czę­sto dziś nie do­ce­nia­nych, do­pa­trzy się uta­jo­nych ko­rze­ni ludz­kich wad, za­let, zdol­no­ści i nie­jed­nej rów­nież mier­no­ty. Trud­no prze­wi­dzieć, cze­go w tej dzie­dzi­nie mógł­by do­ko­nać ja­kiś od­kryw­czy ludz­ki ge­niusz. Ale na ra­zie jed­no tyl­ko może być pew­ne, a mia­no­wi­cie to, że obec­nie pra­wie zu­peł­nie nie zna się pod­sta­wo­wych za­sad wy­cho­wa­nia i że spro­wa­dza się je na ogół do upra­wia­nia kil­ku z grun­tu spa­czo­nych dys­cy­plin, gdzie trium­fu­je nie­uc­two tych, któ­rzy je po­da­ją.

O wie­dzy za­fał­szo­wa­nej i o tym, że nie­uc­two się na­by­wa

O ile czło­wiek przy­cho­dzi na świat bez żad­ne­go wro­dzo­ne­go so­bie po­zna­nia, o tyle zno­wu nie tyl­ko, że nie ro­dzi się głu­pim, ]ale na­wet musi się do­brze na­tru­dzić, aby zgłu­pieć. Trze­ba bo­wiem w tym celu nie lada sztu­ki i za­ra­zem me­to­dy, aby dojść do po­dob­ne­go sta­nu i stłu­mić w so­bie wszyst­ko, nie wy­łą­cza­jąc na­tu­ral­nie zdro­we­go roz­sąd­ku. Gdy­by o to ob­wi­niać wy­kształ­ce­nie, mu­sia­ło­by ono na­dzie­wać nas fał­szem na fał­szu, a każ­da świe­żo prze­czy­ta­na książ­ka mu­sia­ła­by być no­wym źró­dłem mno­że­nia w nas za­war­tych w niej nie­do­rzecz­no­ści.

Stąd też chy­ba tyl­ko na sku­tek nie­wła­ści­we­go kształ­ce­nia i wy­cho­wa­nia przez niby to uczo­nych oraz w wy­ni­ku czy­ta­nia dzieł po­zba­wio­nych rze­tel­nej wie­dzy może się zda­rzyć, że w kra­jach cy­wi­li­zo­wa­nych umy­sło­wa tę­po­ta oka­że się sta­nem na­gmin­nym. Z książ­ką bo­wiem po­dob­nie jak z czło­wie­kiem, kie­dy mowa o do­brym lub złym to­wa­rzy­stwie. Tyl­ko że, nie­ste­ty, do­brą książ­kę pra­wie wszę­dzie umiesz­cza się na in­dek­sie ksiąg za­ka­za­nych. Kie­dy na ryn­ku wy­pa­tru­je jej ro­zum i zdro­wy roz­są­dek, na­ten­czas wy­peł­za wro­ga bi­go­te­ria, któ­ra wę­sząc za wszech­wła­dzą robi wszyst­ko, aby tyl­ko siać ciem­no­tę. Jej ce­lem bo­wiem jest ma­mie­nie czło­wie­ka i bez­na­dziej­ne nu­rza­nie go w po­wo­dzi fał­szy­wych dok­tryn. Ale to nie wszyst­ko jesz­cze, kie­dy się stwier­dzi, że ktoś jest nie­ukiem. Samo bo­wiem nie­uc­two jest za­zwy­czaj czymś po­śred­nim mię­dzy po­zna­niem praw­dy a przy­swo­je­niem so­bie cze­goś, co tchnie fał­szem. Stąd też moż­na na­wet po­wie­dzieć, że o ile nie­uk stoi wy­żej od pseu­do­uczo­ne­go, o tyle zno­wu znaj­du­je się po­ni­żej czło­wie­ka prze­cięt­nie roz­sąd­ne­go. Fa­na­tyk za­bo­bo­nu chciał­by, aby czło­wiek był głup­cem, i nic mu bar­dziej nie od­bie­ra snu jak to, aby się czło­wiek nie oświe­cił.

Dla­te­go za­da­nie ogłu­pia­nia lu­dzi skła­da w ręce scho­la­stycz­nych teo­lo­gów, owo ple­mię wśród Ada­mo­wych sy­nów naj­bar­dziej du­cho­wo ogra­ni­czo­ne i za­ra­zem bez­gra­nicz­nie py­szał­ko­wa­te. Zda­niem bo­wiem Ra­be­la­is „scho­la­stycz­ny teo­log w spo­łecz­no­ści ludz­kiej zaj­mu­je ta­kie miej­sce, ja­kie w ma­sie zwie­rząt przy­pa­da temu, któ­re ani przy płu­gu jak wół nie na­tę­ża grzbie­tu, ani jak muł nie sa­pie pod ju­ka­mi, ani jak pies nie szcze­ka na zło­dzie­ja, ale przy­na­leż­ny do ro­dzi­ny małp, wszyst­ko tyl­ko za­śmie­ca i ła­mie, każ­de­go gry­zie i ni­ko­go nie pu­ści bez ja­kiejś pso­ty”.

Scho­la­styk jest nie­zrów­na­nym pa­plą, a klę­ska, je­śli mu przyj­dzie tyl­ko tro­chę po­my­śleć. Dla­te­go ucząc lu­dzi je­dy­nie mę­dr­ko­wa­nia po­zo­sta­wia w spad­ku za­du­fa­ne­go głup­ka. Już wspo­mnia­łem, że ist­nie­ją dwa ro­dza­je głu­po­ty: jed­na wro­dzo­na i dru­ga na­by­ta; jed­na wy­ni­ka z nie­uc­twa, dru­ga zaś z fał­szy­wie po­da­nej wie­dzy. Naj­trud­niej ule­czyć z tej dru­giej. Moż­na bo­wiem jesz­cze cze­goś na­uczyć tego, kto w ogó­le nic nie wie, trze­ba tyl­ko roz­nie­cić w nim nie­co cie­ka­wo­ści. Ale je­śli się ktoś już cze­goś uczył i był prze­ko­na­ny, że stop­nio­wo mą­drze­je, a w rze­czy­wi­sto­ści głu­piał, taki zbyt dro­go oku­po­wał wła­sną głu­po­tę, aby mógł ją na­stęp­nie lek­kim ser­cem za­rzu­cać. Trud­no już o praw­dę temu, kto jest prze­po­jo­ny nie­uc­twem po­zo­ru­ją­cym na­ukę. Po pro­stu umysł nie jest już wte­dy skłon­ny do po­szu­ki­wań praw­dy, gdyż świa­do­mość po­sia­da­nej kie­dyś wie­dzy zo­sta­je u ko­goś ta­kie­go za­stą­pio­na za­po­mnie­niem ak­tu­al­nych da­nych po­znaw­czych. Po to bo­wiem, aby w pa­mię­ci ta­kie­go czło­wie­ka móc za­trzy­mać okre­ślo­ną ilość praw­dzi­wej wie­dzy, na­le­ża­ło­by wpierw z niej wy­rzu­cić tyle samo fał­szy­wej. Na to, nie­ste­ty, trze­ba cza­su, a kie­dy zaś ma się już i czas, wte­dy prze­waż­nie za póź­no, aby za­czy­nać od nowa. Dzi­wi czę­sto nie­jed­ne­go, jak sto­sun­ko­wo wcze­śnie pa­ra­li się z tym Gre­cy i Rzy­mia­nie. Już we wcze­snej ich mło­do­ści ileż w nich wszech­stron­nych uzdol­nień! W dwu­dzie­stym roku ży­cia, doj­rza­ły umy­sło­wo i za­ra­zem już zna­ko­mi­ty wódz, Alek­san­der ru­szał kie­dyś na pod­bój Wscho­du. W tym sa­mym wie­ku Scy­pion i Han­ni­bal po­dej­mo­wa­li dzie­jo­we za­da­nia i re­ali­zo­wa­li wie­ko­pom­ne przed­się­wzię­cia. Po zwy­cię­stwach w Eu­ro­pie, w Azji i Afry­ce, za­nim jesz­cze do­szedł do peł­no­let­no­ści, Pom­pe­jusz był już sław­ny w ca­łym nie­mal ów­cze­snym świe­cie. Cze­muż to za­tem przy­pi­sać, że czę­sto w jed­nej i tej sa­mej oso­bie, jako my­śli­cie­le, mów­cy, wy­so­cy ofi­ce­ro­wie czy mę­żo­wie sta­nu, owi Gre­cy i Rzy­mia­nie oka­zy­wa­li się w swo­im pań­stwie zdol­ny­mi do tak róż­no­rod­nych funk­cji, do­ko­ny­wa­li wsze­la­kie­go ro­dza­ju czy­nów, a na­wet nie­kie­dy już scho­dzi­li w cień w wie­ku, w któ­rym dziś rzad­ko kto czuł­by się na si­łach sta­wać do tak od­po­wie­dzial­nej pra­cy. Czy może ów­cze­sny czło­wiek od­zna­czał się czymś szcze­gól­nym w po­rów­na­niu z dzi­siej­szy­mi ludź­mi, czy też może przy­spo­sa­bia­ła go do tego ja­kaś lep­sza niż obec­nie bu­do­wa fi­zycz­na? Nie ule­ga chy­ba wąt­pli­wo­ści, że tak nie było, zwłasz­cza że prze­cież wia­do­mo, jak czło­wiek dzi­siej­szy bez­sprzecz­nie prze­wyż­sza sta­ro­żyt­ne­go w ta­kich dys­cy­pli­nach i umie­jęt­no­ściach, jak na­uki przy­rod­ni­cze, że­glar­stwo, me­cha­ni­ka, ma­te­ma­ty­ka i inne.

Wy­da­je się dla­te­go, że to ra­czej wła­ści­we­mu wy­cho­wa­niu na­le­ży przy­pi­sy­wać fakt, że sta­ro­żyt­ni tak dłu­go nie mie­li so­bie rów­nych w dzie­dzi­nie mo­ral­no­ści, po­li­ty­ki i w za­kre­sie usta­wo­daw­stwa. Wy­cho­wa­nie mło­dzie­ży bo­wiem zle­ca­no wów­czas nie zru­ty­ni­zo­wa­nym teo­lo­gom, lecz fi­lo­zo­fom, w któ­rych za­ło­że­niach już le­ża­ło, aby wy­cho­wy­wać bo­ha­te­rów i zna­ko­mi­tych oby­wa­te­li, a za na­gro­dę wy­star­cza­ło im do­bre imię ucznia, któ­re rów­nież i na­uczy­cie­la okry­wa­ło sła­wą.

Taki cel, nie­ste­ty, prze­stał przy­świe­cać dzi­siej­sze­mu na­uczy­cie­lo­wi. Nic go obec­nie nie po­bu­dza do tro­ski o du­szę i umysł po­wie­rzo­nych so­bie wy­cho­wan­ków, bo w pla­nie jego pra­cy leży tyl­ko ka­le­cze­nie ich cha­rak­te­rów, utrzy­my­wa­nie w za­bo­bo­nie, osku­by­wa­nie, że tak po­wiem, im skrzy­deł, któ­re mo­gły­by ich po­no­sić ku cze­muś wyż­sze­mu, wy­ple­nia­nie z ich umy­słu wszel­kie­go rze­tel­ne­go po­zna­nia oraz wy­ko­rze­nia­nie z ich serc wszel­kie­go uczu­cia przy­wią­za­nia do wła­snej oj­czy­zny.

Dla­te­go zło­tym wie­kiem scho­la­stycz­ne­go dok­try­ner­stwa była epo­ka, w któ­rej przed Lu­trem i Kal­wi­nem świat cały po­grą­ża­no w mro­kach nie­uc­twa. Po­nu­ry prze­sąd, jak pi­sze je­den z fi­lo­zo­fów an­giel­skich, owład­nął wów­czas całą ludz­ko­ścią. „Niby za urze­czy­wist­nie­niem się sza­leń­cze­go pra­gnie­nia Na­bu­cho­do­no­zo­ra, lu­dzie prze­mie­nia­ni w nie­ro­zum­ne zwie­rzę­ta i jucz­ne muły zo­sta­li jak­by na­pięt­no­wa­ni, po­zba­wie­ni wszel­kiej sa­mo­dziel­no­ści i bez­na­dziej­nie przy­tło­cze­ni cię­ża­rem, spod któ­re­go je­dy­nie nie­wie­lu mu­łom uda­ło się ja­koś gwał­tem wy­grze­bać i zrzu­cić z sie­bie za­rów­no juki, jak i roz­pra­wić się z po­ga­nia­czem”.

Oto dla­cze­go jak dłu­go wy­cho­wa­nie zo­sta­nie w ręku scho­la­stycz­nych teo­lo­gów, tak dłu­go nie­po­dob­na na­wet my­śleć o jego na­pra­wie. Je­śli­by bo­wiem po­prze­stać na ta­kich na­uczy­cie­lach, wte­dy prze­ka­zy­wa­na za ich po­śred­nic­twem wie­dza nig­dy nie wy­szła­by z krę­gu umie­jęt­no­ści na­ucza­nia fał­szu. Oto dla­cze­go, jak wspo­mnia­łem, by­najm­niej nie dzię­ki bar­dziej do­sko­na­łej bu­do­wie or­ga­nicz­nej, ale na sku­tek wy­żej sto­ją­cej u nich umie­jęt­no­ści na­ucza­nia sta­ro­żyt­ni nie prze­sta­ną gó­ro­wać nad czło­wie­kiem współ­cze­snym tak w dzie­dzi­nie mo­ral­no­ści, jak i w po­li­ty­ce czy usta­wo­daw­stwie.

O tym, że oma­wia­ne za­gad­nie­nie nie jest zbyt cie­ka­we i o trud­no­ściach zwią­za­nych z jego roz­pra­co­wa­niem

Zba­da­nie po­sta­wio­ne­go prze­ze mnie pro­ble­mu wy­ma­ga ści­słe­go i po­głę­bio­ne­go roz­pra­co­wa­nia, tyl­ko że, nie­ste­ty, każ­da tego ro­dza­ju ana­li­za zwy­kła by­wać na ogół dość nud­na.

Wca­le by mnie nie za­sko­czy­ło, że na­wet ktoś, komu na­praw­dę leżą na ser­cu spra­wy do­ty­czą­ce czło­wie­ka i kto w du­żej mie­rze po­siadł już umie­jęt­ność trzy­ma­nia swo­jej uwa­gi na uwię­zi, książ­kę tę bę­dzie czy­tał z pew­ną trud­no­ścią. Gdy­bym jed­nak z góry za­kła­dał, że na to, aby mo­gła być ona po­ży­tecz­na, jej lek­tu­ra musi być rów­nież przy­jem­na, o to mu­siał­bym się po­sta­rać. Jak­żeż jed­nak w przy­jem­nej for­mie po­da­wać tak trud­ny i po­waż­ny przed­miot, zwłasz­cza je­śli przede wszyst­kim czło­wie­ka jak naj­bar­dziej prze­cięt­ne­go chce się cze­goś na­uczyć. A wia­do­mo prze­cież, że w każ­dym nie­mal kra­ju czło­wiek taki nie bywa za­zwy­czaj zbyt wdro­żo­ny do uwa­gi i ła­two znie­chę­ca go wszyst­ko, co wy­ma­ga więk­sze­go wy­sił­ku, i że w ta­kich wła­śnie lu­dzi Fran­cja szcze­gól­nie ob­fi­tu­je.

A i tak zwa­ni lu­dzie ze świa­ta rów­nież co­raz bar­dziej obo­jęt­nie­ją dla ksią­żek, któ­rych nie moż­na czy­tać bez­myśl­nie. Po­cią­ga­ją ich bo­wiem rze­czy lek­kie, któ­re nie za­kłó­ca­jąc spo­ko­ju po­zwa­la­ją im dow­ci­pem bły­snąć w to­wa­rzy­stwie. Dla­te­go też od tej stro­ny już z góry trud­no mi się na­wet spo­dzie­wać ja­kie­goś uzna­nia. Jak­kol­wiek jed­nak nie przyj­dzie mi to ła­two, tym nie­mniej nie omiesz­kam do­ło­żyć wszyst­kich sta­rań, aby oma­wia­ne prze­ze mnie ską­di­nąd mało po­wab­ne i trud­ne za­gad­nie­nie za­wsze przed­sta­wiać w spo­sób jak naj­bar­dziej przy­stęp­ny.

Chciał­bym jed­nak do­dać, że gdy­by Fran­cu­zów oce­niać tyl­ko i wy­łącz­nie na pod­sta­wie wy­da­wa­nych u nich ksią­żek, oka­za­ło­by się, że albo na­ród fran­cu­ski jest znacz­nie głęb­szy i bar­dziej po­waż­ny, ani­że­li się na ogół przy­pusz­cza, albo też mu­sia­ło­by wyjść na jaw, że spo­sób my­śle­nia jego uczo­nych róż­ni się w spo­sób na­der za­sad­ni­czy od na­ro­do­wej umy­sło­wo­ści fran­cu­skiej jako ta­kiej. A prze­cież trud­no tego, co owi ucze­ni po­da­ją, nie uznać za coś nie­po­spo­li­te­go i na­praw­dę pod­nio­słe­go. Dla­te­go nie wol­no im za­prze­stać pi­sa­nia, choć może i od­bie­ga­ją od prze­cięt­nie fran­cu­skie­go spo­so­bu my­śle­nia, i nie wol­no im się znie­chę­cać na myśl, że nie wszę­dzie znaj­dą się tacy, któ­rzy ich do­ce­nią. Je­śli zaś idzie o mnie, to mogę im do­ra­dzić, aby umie­li się zdo­być na od­wa­gę i mniej li­czyć na wzię­tość w ło­nie ja­kie­goś jed­ne­go na­ro­du, pa­mię­ta­jąc, że umysł na­praw­dę głę­bo­ki do­strze­ga ra­czej je­dy­nie ta­kie za­gad­nie­nia, za któ­re cała ludz­kość zwy­kła oka­zy­wać mu swo­ją wdzięcz­ność.

Za taki uwa­żam rów­nież i pro­blem prze­ze mnie po­sta­wio­ny. Do po­glą­dów wy­ło­żo­nych prze­ze mnie w książ­ce O umy­śle za­mie­rzam na­wią­zy­wać o tyle tyl­ko, o ile wy­pad­nie je nie­co po­głę­bić albo tak na­świe­tlić w nowy spo­sób, że bę­dzie moż­na z nich do­by­wać ja­kieś nowe wnio­ski. Jak w geo­me­trii bo­wiem, gdzie każ­de za­gad­nie­nie nie roz­wią­za­ne w spo­sób osta­tecz­ny może być przed­mio­tem po­now­ne­go roz­pa­try­wa­nia, po­dob­nie też moż­na po­stę­po­wać w dzie­dzi­nie mo­ral­no­ści i po­li­ty­ki. Oto dla­cze­go war­to się nie uchy­lać od pro­wa­dze­nia ba­dań nad tak waż­nym za­gad­nie­niem, jak­kol­wiek jego roz­wią­za­nia będą jesz­cze wy­ma­gać ską­di­nąd dal­sze­go tłu­ma­cze­nia prawd do­tych­czas jesz­cze nie­do­sta­tecz­nie zna­nych.

Przed­mio­tem po­dej­mo­wa­nych prze­ze mnie ba­dań bę­dzie za­tem za­gad­nie­nie, czy nie­rów­ny po­ziom umy­sło­wy wśród lu­dzi za przy­czy­nę ma ich róż­ną bu­do­wę or­ga­nicz­ną, czy też jego po­wo­dem jest róż­ne otrzy­my­wa­ne przez nich wy­cho­wa­nie.

Roz­pra­wa pierw­sza

O tym, że z ko­niecz­no­ści nie­jed­no­li­te wy­cho­wa­nie u po­szcze­gól­nych lu­dzi, być może, jest po­wo­dem nie­rów­no­ści umy­sło­wej, któ­rą do­tych­czas przy­pi­sy­wa­no róż­ne­mu wy­ro­bie­niu na­rzą­dów zmy­sło­wychROZ­DZIAŁ I O TYM, ŻE KAŻ­DY DO­STA­JE INNE WY­CHO­WA­NIE

Nadal utrzy­mu­ję, że jak do­tąd wy­cho­wa­nie moje jesz­cze by­najm­niej się nie skoń­czy­ło. Do­bie­gnie ono do­pie­ro wów­czas swe­go koń­ca, kie­dy już w ogó­le nie bę­dzie moż­na mną kie­ro­wać, czy­li kie­dy prze­sta­nę żyć. Oka­zu­je się za­tem, że całe moje ży­cie jest nie­ja­ko jed­nym dłu­gim pro­ce­sem wy­cho­waw­czym. Chcąc dwum osob­ni­kom za­pew­nić pod każ­dym wzglę­dem ta­kie samo wy­cho­wa­nie, na­le­ża­ło­by spo­wo­do­wać, aby na­le­że­li oni bez­względ­nie do tej sa­mej sfe­ry spo­łecz­nej i prze­by­wa­li do­kład­nie w tych sa­mych wa­run­kach ży­cio­wych, co w isto­cie rze­czy jest czymś nie do po­my­śle­nia. Oczy­wi­ste więc, że każ­dy czło­wiek otrzy­mu­je inne wy­cho­wa­nie.

Czy za­sta­na­wia­jąc się nad kre­sem wy­cho­wa­nia mu­si­my aż my­śleć o koń­cu na­sze­go ży­cia? A może słusz­niej bę­dzie zaj­mo­wać się nim na prze­strze­ni tych lat, któ­re na­zy­wa się okre­sem szkol­nym, a więc w dzie­ciń­stwie i w wie­ku mło­dzień­czym? Oso­bi­ście uwa­żam, że to zu­peł­nie wy­star­czy, i dla­te­go za­trzy­mam się na tym wła­śnie okre­sie ludz­kie­go ży­cia, pró­bu­jąc wy­ka­zać, że w za­sa­dzie jest czymś w ogó­le nie­moż­li­wym, aby dwum osob­ni­kom uda­ło się prze­ka­zać naj­do­kład­niej ten sam za­sób wia­do­mo­ści.ROZ­DZIAŁ II O TYM, KIE­DY WY­CHO­WA­NIE SIĘ ROZ­PO­CZY­NA

VVy­cho­wa­nie dziec­ka roz­po­czy­na się już w pierw­szycn chwi­lach ży­cia i przyj­ścia na świat, a nie­kie­dy na­wet i wcze­śniej, już w ło­nie mat­ki, kie­dy dziec­ko roz­wi­ja się zdro­we albo cho­re. Po opusz­cze­niu łona mat­ki dziec­ko za­czy­na się po­ru­szać, pła­cze i od­czu­wa głód. Od­czu­wa ono, że mu cze­goś brak, co po­wo­du­je u nie­go od­ruch roz­chy­la­nia warg, chwy­ta­nia i łap­czy­we­go ssa­nia kar­mią­cej go pier­si.

Po kil­ku mie­sią­cach, jego wzrok re­agu­je już nor­mal­nie, a po­zo­sta­łe or­ga­ny sta­ją się na tyle roz­wi­nię­te, że z wol­na mogą się pod­da­wać dzia­ła­niu każ­dej nie­mal pod­nie­ty. I wte­dy za po­śred­nic­twem wzro­ku, słu­chu, sma­ku, do­ty­ku i po­wo­nie­nia jego du­sza sze­ro­ko się otwie­ra na świat, przyj­mu­jąc tym sa­mym całe mnó­stwo wra­żeń ze­wnętrz­nych, któ­re w pa­mię­ci za­czy­na­ją two­rzyć nie­skoń­czo­ną ilość po­jęć. Do­zna­wa­ne wra­że­nia będą za­tem w tym okre­sie dla dziec­ka jego naj­bar­dziej nie­za­wo­do­wym na­uczy­cie­lem. Każ­de do­zna­nie bę­dzie za­tem za­wsze swe­go ro­dza­ju zdo­by­ciem no­wej wia­do­mo­ści.

Jest to fi­lo­zo­ficz­ny po­gląd na wy­cho­wa­nie, inny od tego, któ­ry wy­zna­ją ci, któ­rzy myl­nie są­dzą, że wy­star­czy do dwoj­ga dzie­ci przy­jąć wspól­ne­go na­uczy­cie­la – któ­ry by je za­po­zna­wał z al­fa­be­tem, uczył czy­tać i wbi­jał im w gło­wę ka­te­chizm czy inne wia­do­mo­ści – a tym sa­mym za­pew­nił im już jed­na­kie wy­cho­wa­nie. We­dług fi­lo­zo­fa wła­ści­wy­mi na­uczy­cie­la­mi dziec­ka, są ota­cza­ją­ce je rze­czy, któ­rym za­wdzię­cza ono każ­de z przy­swo­jo­nych so­bie po­jęć.ROZ­DZIAŁ III O TYM, CO WY­CHO­WU­JE DZIEC­KO

Krót­ki opis dzie­ciń­stwa czło­wie­ka po­zwo­li nam go tym sa­mym po­znać. Za­le­d­wie dziec­ko przyj­dzie na świat, a już ty­sią­ce dźwię­ków ude­rza o jego ucho i ze­wsząd do­ku­cza mu cha­otycz­ny szum. Oglą­da­ne przez nie­go rze­czy są cie­nia­mi roz­pły­wa­ją­cy­mi się we mgle. Do­pie­ro stop­nio­wo dziec­ko uczy się na­słu­chi­wać, po­wo­li na­bie­ra umie­jęt­no­ści wi­dze­nia i od­czu­wa­nia oraz pro­sto­wa­nia do­znań jed­ne­go zmy­słu po­przez wra­że­nia do­star­cza­ne za po­śred­nic­twem in­nych zmy­słów.

Do­zna­jąc tych sa­mych wra­żeń przy rów­no­cze­snym od­dzia­ły­wa­niu ta­kich pod­niet, dziec­ko tym sil­niej bę­dzie za­cho­wy­wać ich wspo­mnie­nia, im czę­ściej po­wta­rzać się bę­dzie ta­kie samo dzia­ła­nie ze stro­ny pod­niet. Stąd też tego ro­dza­ju od­dzia­ły­wa­nie świa­ta ze­wnętrz­ne­go ma bo­daj naj­więk­szy wpływ na jego wy­cho­wa­nie.

Z ko­lei dziec­ko pod­ra­sta, za­czy­na sta­wiać kro­ki i cho­dzić bez po­mo­cy. Wte­dy po­ja­wia­ją się upad­ki, któ­re uczą je za­cho­wy­wać rów­no­wa­gę i utrzy­my­wać się na no­gach. Im upad­ki ta­kie bar­dziej bo­le­sne, tym bo­gat­sze ich dlań do­świad­cze­nia, i im wię­cej cho­dzi, tym bar­dziej sta­je się zgrab­nym, uważ­nym i ostroż­nym dziec­kiem.

Kie­dy dziec­ko na tyle się wzmoc­ni, że już bie­ga, a na­wet i prze­ska­ku­je wod­ne prze­ko­py w ogro­dzie, wte­dy po­przez wie­lo­krot­nie po­wta­rza­ne pró­by i upad­ki, za­leż­nie od sze­ro­ko­ści rowu, uczy się ono na­le­ży­cie mie­rzyć nie­odzow­ne od­bi­cia przy sko­ku. In­nym zno­wu ra­zem, wi­dząc, jak ka­wa­łek ocem­bro­wa­nia od­ry­wa się i sta­cza na dno albo jak po­la­no utrzy­mu­je się na po­wierzch­ni wody, na­by­wa ono pierw­szych po­jęć o sile cięż­ko­ści. A je­śli z przy­pad­ku albo na sku­tek nie­ostroż­no­ści pod­nie­sio­ny z wody ów ka­wa­łek ka­mie­nia czy lżej­sze odeń po­la­no spad­nie mu na nogę, wte­dy zno­wu pod wpły­wem od­czu­cia róż­ne­go bólu wy­wo­ła­ne­go ude­rze­niem tych dwóch przed­mio­tów jesz­cze sil­niej ugrun­to­wu­je się w jego pa­mię­ci wspo­mnie­nie ich nie­rów­ne­go cię­ża­ru i róż­ni­cy za­war­tej w nich masy. Rzu­ciw­szy zaś owym twar­dym ka­wał­kiem w wa­zon czy w jed­ną z usta­wio­nych wzdłuż prze­ko­pu skrzyń z po­ma­rań­czo­wy­mi krze­wa­mi, dziec­ko zno­wu spo­strze­ga, że pod ta­kim ude­rze­niem nie­któ­re przed­mio­ty się tłu­ką, inne zaś po­zo­sta­ją nie­tknię­te.

Każ­dy więc, kto tyl­ko umie pa­trzeć, ten nie­chyb­nie spo­strze­że, że ile rze­czy na świe­cie, tyle w nim twór­czych współ­czyn­ni­ków na­sze­go wy­cho­wa­nia w dzie­ciń­stwie.

Nie dla każ­de­go jed­nak mają one jed­no i to samo wy­cho­waw­cze zna­cze­nie, po­nie­waż przy­pa­dek uwa­run­ko­wu­ją­cy na­sze ży­cie ni­ko­mu nie to­wa­rzy­szy do­kład­nie w ten sam spo­sób. Na­wet przy za­ło­że­niu, że to upad­ki uczą dwo­je dzie­ci sta­wia­nia kro­ków, bie­ga­nia i ska­ka­nia, uwa­żam, że gdy­by im ka­zać ro­bić taką samą ilość upad­ków i gdy­by te upad­ki były tak samo bo­le­sne, to bę­dzie rze­czą nie­moż­li­wą, aby u jed­ne­go i dru­gie­go przy­pa­dek mógł uwa­run­ko­wać przy­swo­je­nie so­bie ta­kiej sa­mej za­pra­wy.

Wy­star­czy dwo­je dzie­ci za­pro­wa­dzić na łąkę, do lasu, na ja­kieś przed­sta­wie­nie, to­wa­rzy­skie spo­tka­nie czy do pierw­sze­go lep­sze­go skle­pu i nic nie ro­biąc zo­sta­wić je so­bie sa­mym, a moż­na się prze­ko­nać, że każ­de z nich za­cznie na co in­ne­go zwra­cać uwa­gę i każ­de z nich do­zna in­nych wra­żeń. Zresz­tą i bez tego, ileż to co dzień zu­peł­nie nie­prze­wi­dzia­nych zja­wisk rzu­ca się w oczy tych­że sa­mych dzie­ci!

Oto dwóch bra­ci od­by­wa po­dróż z ro­dzi­ca­mi i w dro­dze do domu mu­szą prze­być dłu­gie pa­smo gór­skie. Star­szy udał się z oj­cem po spa­dzi­stych, ale i krót­szych ścież­kach, z któ­rych roz­ta­czał się groź­ny wi­dok przy­ro­dy. Sku­te lo­dow­cem i spo­wi­te chmu­ra­mi gór­skie pa­sma, nad gło­wa­mi po­dróż­nych za­wi­słe skal­ne blo­ki, bez­den­ne prze­pa­ście i na­gie ogo­ło­co­ne z ro­ślin­no­ści ma­sy­wy, spod któ­rych ze strasz­li­wym ło­sko­tem wy­try­ski­wa­ły wody. Młod­szy tym­cza­sem po­zo­stał przy mat­ce i po­dą­żał z nią bar­dziej uczęsz­cza­ną dro­gą, skąd moż­na było oglą­dać przy­ro­dę w swej naj­pięk­niej­szej kra­sie. Cze­go on tam nie wi­dział! Ze­wsząd usła­ne win­ni­cą i sa­da­mi zbo­cza i wszę­dzie roz­le­głe do­li­ny po­prze­ry­wa­ne wstę­ga­mi rzek, ra­mio­na­mi opla­ta­ją­cy­mi pa­stwi­ska peł­ne pa­są­ce­go się by­dła.

Oka­zu­je się więc, że w cza­sie jed­nej i tej sa­mej po­dró­ży dwaj owi bra­cia mie­li moż­ność ze­tknię­cia się z róż­ny­mi cał­ko­wi­cie wi­do­ka­mi i za­zna­nia z grun­tu in­nych wra­żeń. Po­dob­ne wy­ni­ki może da­wać ty­sią­ce in­nych tego ro­dza­ju przy­pad­ko­wych oko­licz­no­ści. Całe na­sze ży­cie bo­wiem to nic in­ne­go jak je­den dłu­gi splot ta­kich wła­śnie nie­prze­wi­dzia­nych wy­da­rzeń. Nie ma za­tem po­wo­du do złu­dzeń, aby dwoj­gu dzie­ciom moż­na było za­pew­nić pod każ­dym wzglę­dem ta­kie samo na­by­wa­nie wia­do­mo­ści.

Py­ta­nie jed­nak, jaki wpływ może wy­wie­rać na umysł ta­kie czy inne na­ucza­nie uwa­run­ko­wy­wa­ne mało znacz­ny­mi nie­raz róż­ni­ca­mi, je­śli idzie o od­dzia­ły­wa­nie oto­cze­nia. Czy szu­ka­jąc na to od­po­wie­dzi na­praw­dę tak trud­no so­bie uświa­do­mić, że na­wet sto­sun­ko­wo nie­du­ża licz­ba po­jęć, z chwi­lą kie­dy się sko­ja­rzy z tymi po­ję­cia­mi, któ­re dwaj osob­ni­cy po­sia­da­ją wspól­nie, może w nich zro­dzić zu­peł­nie od­mien­ny spo­sób pa­trze­nia i są­dze­nia?

A zresz­tą gdy­by na­wet przy­jąć, że zrzą­dze­niem przy­pad­ku ja­kieś dwie oso­by do­zna­wać będą za­wsze tych sa­mych pod­niet, to czy przy­pa­dek taki nig­dy ich nie za­wie­dzie i czy psy­chicz­nie na­sta­wi je za­zwy­czaj tak wła­śnie, jak tego wy­ma­ga­ją pod­nie­ty, aby mo­gło wy­wo­łać do­kład­nie ta­kie same wra­że­nia?ROZ­DZIAŁ IV O TYM, ŻE RZE­CZY PO­WO­DU­JĄ W NAS RÓŻ­NE DO­ZNA­NIA

Jest fak­tem, że roz­ma­ite przed­mio­ty wy­wo­łu­ją w nas na­der róż­no­rod­ne wra­że­nia. Rów­nież i samo do­świad­cze­nie wska­zu­je, że za­leż­nie od na­sze­go chwi­lo­we­go uspo­so­bie­nia te same przed­mio­ty mogą w nas po­wo­do­wać bar­dzo róż­ne do­zna­nia. Dla­te­go też, czy w tym wła­śnie zróż­ni­co­wa­niu do­znań nie trze­ba bę­dzie praw­do­po­dob­nie do­pa­try­wać się głów­ne­go źró­dła roz­ma­ito­ści i nie­rów­ne­go po­zio­mu umy­sło­we­go wśród lu­dzi wy­ro­słych w tym sa­mym kra­ju, doj­rza­łych w tych sa­mych zwy­cza­jach i oby­cza­jach i przed któ­rych oczy­ma sta­wać zwykł mniej wię­cej ten sam świat ze­wnętrz­ny.

Są nie­raz ta­kie chwi­le du­cho­wej rów­no­wa­gi i spo­ko­ju, kie­dy ża­den naj­lżej­szy na­wet po­wiew na­mięt­no­ści nie mąci nam ser­ca. Wten­czas zu­peł­nie przy­pad­kiem spo­ty­ka­ne rze­czy sku­pia­ją na so­bie nie­kie­dy całą na­szą uwa­gę, skut­kiem cze­go ma się wię­cej da­nych, aby móc ob­ser­wo­wać ich po­szcze­gól­ne ce­chy i w spo­sób bar­dziej wy­raź­ny oraz bar­dziej trwa­ły utrwa­lać je w pa­mię­ci.

Szcze­gól­nie czę­sto zda­rza się to w mło­do­ści. Bo i cóż robi dziec­ko, kie­dy ka­rząc za ja­kąś pso­tę sa­mot­nie za­my­ka­my je w po­ko­ju? Za­czy­na oglą­dać sto­ją­ce na oknie kwia­ty, po­tem pró­bu­je je ob­ry­wać, przy­glą­da się ich bar­wie i tak ni stąd, ni zo­wąd uczy się roz­róż­niać ich ko­lo­ry. Przy­mu­so­wa bez­czyn­ność zda­je się w nim wy­ostrzać zmysł wzro­ku, po­nie­waż dziec­ko w ta­kich wa­run­kach po­czy­na za­cho­wy­wać się tak, jak po­stę­pu­je nie­wi­do­my. Ten bo­wiem dla­te­go ma bar­dziej wy­czu­lo­ny zmysł słu­chu i do­ty­ku, że nic ja­sne­go nie roz­pra­sza jego oczu, co po­zwa­la mu bar­dziej sku­piać uwa­gę oraz, jak po­wia­da Di­de­rot, aby uzu­peł­nić zmysł, któ­re­go nie po­sia­da, znacz­nie bar­dziej uspraw­nia dzia­ła­nie po­zo­sta­łych na­rzą­dów zmy­sło­wych.

Tak to do­zna­wa­ne przez nas pod wpły­wem pod­niet wra­że­nia w znacz­nej mie­rze uza­leż­nia­ją się od tego, jak nas pod­mio­to­wo ta­kie od­dzia­ły­wa­nie pod­niet znaj­du­je przy­go­to­wa­nych. W przy­to­czo­nym przy­kła­dzie dziec­ko znaj­du­je się nie­ja­ko w sta­nie uwa­gi przy­mu­so­wej w sto­sun­ku do znaj­du­ją­cych się wo­kół nie­go przed­mio­tów, co w bar­wie, jak i w kształ­cie kwia­tów po­zwa­la mu do­strze­gać ta­kie sub­tel­ne róż­ni­ce, któ­rych z pew­no­ścią by nie wi­dział, gdy­by jego wzrok był bar­dziej na­ra­żo­ny na roz­tar­gnie­nie lub gdy­by tyl­ko od nie­chce­nia wo­dził po nich oczy­ma. Oto w jaki spo­sób na­ga­na albo czy­sty przy­pa­dek może czę­sto de­cy­do­wać o po­czu­ciu sma­ku u mło­de­go czło­wie­ka, po czym ja­kiś ma­larz kwia­tów na­uczy go może prze­ży­wa­nia ta­kie­go uro­ku, a wresz­cie i roz­nie­ci w nim znaw­stwo tego ro­dza­ju ob­ra­zów. Ileż to po­dob­nych przy­pad­ków i zu­peł­nie nie­prze­wi­dzia­nych oko­licz­no­ści skła­da się na ca­ło­kształt wy­cho­wa­nia w dzie­ciń­stwie. I do­praw­dy trud­no by chy­ba uwie­rzyć, aby pro­ces taki mógł być czymś bez resz­ty ta­kim sa­mym u dwóch so­bie róż­nych osob­ni­ków. A poza tym, ile to ską­di­nąd in­nych też prze­szkód, aby szko­ła czy dom ro­dzin­ny mo­gły dać dziec­ku ta­kie samo pod każ­dym wzglę­dem wy­cho­wa­nie!ROZ­DZIAŁ V O WY­CHO­WA­NIU SZKOL­NYM

Utar­ło się mnie­ma­nie, że je­śli dzie­ci są wy­cho­wy­wa­ne tyl­ko w jed­nej i tej sa­mej szko­le, przy­swa­ja­ją so­bie rów­nież i te same wia­do­mo­ści. Jak wia­do­mo, dziec­ko za­czy­na cho­dzić do szko­ły w siód­mym albo w ósmym roku ży­cia. W tym wie­ku po­sia­da ono już pe­wien za­sób wie­dzy, któ­rą so­bie przy­swo­iło bądź z przy­pad­ku, bądź też pod wpły­wem do­mo­we­go oto­cze­nia. Wie­dza taka za­zwy­czaj po­zo­sta­je w ja­kiejś za­leż­no­ści od tego, kim są ro­dzi­ce dziec­ka i od ich sta­nu po­sia­da­nia i moż­li­wo­ści fi­nan­so­wych. Nie ma więc cze­mu się dzi­wić, że dziec­ko przy­cho­dzi do szko­ły z na­der róż­no­rod­nym za­so­bem wia­do­mo­ści, że z róż­nym za­pa­łem może się ono gar­nąć do na­uki i oka­zy­wać ta­kie czy inne za­in­te­re­so­wa­nie dla po­szcze­gól­nych przed­mio­tów, że to, co już wie, za­czy­na się mie­szać z tym, co otrzy­mu­je za­zwy­czaj w szko­le, i że po­sia­da­ne wia­do­mo­ści mogą się zmie­niać, a na­wet z grun­tu prze­kształ­cać. I trud­no nie­raz prze­wi­dzieć, co może wy­ni­kać z tak po­mie­sza­nych wte­dy, a czę­sto i znie­kształ­co­nych po­jęć. Oto skąd się wy­wo­dzi tak nie­rów­ny po­ziom umy­sło­wy i tak róż­no­rod­ny cha­rak­ter upodo­bań u uczniów jed­nej i tej sa­mej szko­ły.

A czy po­dob­nie rów­nież przed­sta­wia się spra­wa wy­cho­wa­nia do­mo­we­go?ROZ­DZIAŁ VI O WY­CHO­WA­NIU DO­MO­WYM

Wy­cho­wa­nie do­mo­we stwa­rza nie­wąt­pli­wie naj­lep­sze wa­run­ki ukształ­to­wa­nia cha­rak­te­ru dziec­ka i nada­nia temu pro­ce­so­wi jed­no­li­to­ści. Wy­cho­wu­jąc bo­wiem dwóch bra­ci w domu za­pew­nia się im wspól­ne­go na­uczy­cie­la, ta­kie samo oto­cze­nie i daje się im do rąk te same książ­ki. W tym wy­pad­ku moż­na by co naj­wy­żej mó­wić o róż­ni­cy wie­ku. Abs­tra­hu­jąc od tego i przyj­mu­jąc, że bra­cia owi są bliź­nia­ka­mi, za­daj­my so­bie dal­sze py­ta­nie, czy wy­kar­mi­ła ich ta sama pierś, gdyż to rów­nież w tym wy­pad­ku nie jest bez zna­cze­nia. Uspo­so­bie­nie oso­by kar­mią­cej bo­wiem nie po­zo­sta­je bez wpły­wu na kształ­to­wa­nie się cha­rak­te­ru dziec­ka. Na­wet już Gre­cy byli o tym głę­bo­ko prze­ko­na­ni i dla­te­go do kar­mie­nia nie­mow­ląt przyj­mo­wa­no u nich tyl­ko Spar­tan­ki.

We­dług Plu­tar­cha mały Spar­tań­czyk już przy pier­si po­tra­fił ha­mo­wać płacz, nie bał się i był cier­pli­wy, gdyż do tego przy­zwy­cza­iła go jego mam­ka. Tak więc i we Fran­cji, po­dob­nie jak kie­dyś w sta­ro­żyt­nej Gre­cji, nie po­win­no być spra­wą obo­jęt­ną, kogo się przyj­mu­je do kar­mie­nia dziec­ka.

Za­kła­da­jąc na­wet, że jed­na i ta sama mam­ka wy­kar­mi­ła rów­no­cze­śnie dwo­je bliź­niąt i rów­nie pie­czo­ło­wi­cie je wy­ho­do­wa­ła, nie mamy pew­no­ści, że kie­dy odda je ro­dzi­com, oj­ciec czy mat­ka w rów­nym stop­niu ko­chać będą jed­no i dru­gie dziec­ko i czy przy­pad­kiem na­wet nie­świa­do­me oka­zy­wa­nie jed­ne­mu z nich wię­cej wzglę­dów nie wpły­nie w ja­kiś spo­sób na jego wy­cho­wa­nie. A choć­by na­wet ro­dzi­ce da­rzy­li je bez­względ­nie tym sa­mym uczu­ciem i nie do­pusz­cza­li żad­nych róż­nic, wów­czas rów­nież nie wia­do­mo, czy po­dob­nie za­cho­wa się służ­ba, czy jed­no z nich nie sta­nie się w domu pu­pil­kiem na­uczy­cie­la i czy wresz­cie na dłuż­szy okres da się ukryć, że jed­no z dzie­ci ko­rzy­sta z więk­szych przy­wi­le­jów. Czy nie po­zo­sta­nie tu rów­nież bez wpły­wu ja­kieś znie­cier­pli­wie­nie ze stro­ny na­uczy­cie­la, in­nym ra­zem jego zbyt­nia wy­ro­zu­mia­łość i po­błaż­li­wość w cza­sie lek­cji albo nad­mier­na su­ro­wość. A wresz­cie trud­no rów­nież prze­wi­dzieć, czy i zdro­wie obu tym bliź­nia­kom do­pi­sze w tej sa­mej mie­rze.

Gdy­by bo­wiem na sku­tek ja­kie­goś nie­do­ma­ga­nia je­den z nich mu­siał po­zo­stać opóź­nio­ny w stu­diach i na­uce, któ­re ra­zem roz­po­czę­li, i dru­gi go zbyt wy­prze­dził, już tym sa­mym na­uka dla pierw­sze­go sta­ła­by się szcze­gól­nie uciąż­li­wa, gdyż dziec­ko, któ­re tra­ci na­dzie­ję moż­li­wo­ści wy­róż­nie­nia się i czu­je się zmu­szo­ne inne dzie­ci uwa­żać za lep­sze od sie­bie, znie­chę­ca się do wszel­kie­go wy­sił­ku i nic go już we wspól­nej pra­cy nie.po­cią­ga. Wte­dy na­wet lęk przed karą nic nie po­ma­ga. Strach w tym wy­pad­ku może jesz­cze zmu­szać dziec­ko do uwa­gi, pod przy­mu­sem moż­na je uczyć i żą­dać wy­ko­ny­wa­nia swo­ich obo­wiąz­ków, ale stra­chem nie da się mu wpo­ić peł­nej za­pa­łu żar­li­wo­ści, któ­ra je­dy­nie może mu za­pew­nić więk­sze po­wo­dze­nie. Ge­nial­ne bo­wiem jed­nost­ki ro­dzą się tyl­ko w at­mos­fe­rze współ­za­wod­nic­twa, a ta­len­ty wscho­dzą tam, gdzie nie stłu­mio­no na­dziei wy­bi­cia się. Na to, aby czło­wiek mógł umy­sło­wo się roz­wi­jać, musi od­czu­wać wzra­sta­ją­ce wciąż pra­gnie­nie sła­wy. Oto dla­cze­go za­wsze by­łem mnie­ma­nia, że cała umie­jęt­ność wy­cho­wy­wa­nia daje się w rze­czy­wi­sto­ści spro­wa­dzać do zna­jo­mo­ści tych środ­ków, za któ­rych po­mo­cą moż­na by usta­wicz­nie pod­sy­cać chęć współ­za­wod­nic­twa. Wia­do­mo prze­cież, że wy­star­cza nie­kie­dy jed­no przy­pad­ko­we sło­wo, aby chęć tę roz­bu­dzić lub też ją przy­ga­sić. Jed­na po­chwa­ła pil­no­ści dziec­ka, jaką ono oka­zu­je przy ucze­niu się ja­kie­goś przed­mio­tu czy też zda­wa­niu zeń spra­wy, wy­star­cza nie­raz, aby je umoc­nić w prze­ko­na­niu, że na­le­ży być uważ­nym, co kie­dyś w przy­szło­ści może być wła­śnie źró­dłem jego nie­prze­cięt­nej umy­sło­wo­ści. Śmia­ło więc moż­na stwier­dzić, że nie­za­leż­nie od tego, gdzie się dziec­ko wy­cho­wu­je, w szko­le czy w domu, za­wsze wy­cho­wa­nie u dwóch uczniów bę­dzie się nie­co róż­nić.

Od dzie­ciń­stwa przejdź­my z ko­lei do wy­cho­wa­nia w wie­ku mło­dzień­czym. Ze wzglę­du na szcze­gól­ną wagę tego dru­gie­go okre­su za­gad­nie­nia tego pod żad­nym wzglę­dem nie wol­no lek­ce­wa­żyć. Dla­te­go też war­to się za­po­znać i z in­ny­mi wy­cho­waw­ca­mi, któ­rych ma czło­wiek w tym cza­sie. Waż­ne jesz­cze bę­dzie i to, że wła­śnie w wie­ku mło­dzień­czym za­czy­na­ją kształ­to­wać się w czło­wie­ku jego upodo­ba­nia i uzdol­nie­nia. Chciał­bym jesz­cze do­dać, że choć ten dru­gi etap wy­cho­wa­nia bywa zwy­kle szcze­gól­nie róż­no­rod­ny i za­ra­zem jak naj­bar­dziej po­dat­ny na dzia­ła­nie przy­pad­ku, wła­śnie on zda­je się szcze­gól­nie prze­ko­ny­wa­ją­co po­twier­dzać słusz­ność mo­ich po­glą­dów w tej dzie­dzi­nie:ROZ­DZIAŁ VII O WY­CHO­WA­NIU WIE­KU MŁO­DZIEŃ­CZE­GO

Kie­dy koń­cząc szko­łę czło­wiek wcho­dzi na sze­ro­ki świat, wte­dy za­czy­na się wy­cho­wa­nie wie­ku mło­dzień­cze­go. Jest ono bar­dziej zło­żo­ne i znacz­nie wię­cej zróż­ni­co­wa­ne ani­że­li wy­cho­wa­nie w okre­sie dzie­ciń­stwa, a co za tym idzie, w więk­szym stop­niu rów­nież na­ra­żo­ne na dzia­ła­nie przy­pad­ku i tym sa­mym bez po­rów­na­nia waż­niej­sze. W tym bo­wiem okre­sie czło­wiek od­bie­ra dużo wię­cej zmy­sło­wych do­znań, po­nie­waż oto­cze­nie dzia­ła nań w szer­szym za­kre­sie – i, co naj­waż­niej­sze, dzia­ła nań szcze­gól­nie sil­nie. Wła­śnie w tym okre­sie, kie­dy w mło­dym czło­wie­ku za­czy­na­ją się bu­dzić na­mięt­no­ści, na­wet bła­he spra­wy świa­ta ze­wnętrz­ne­go znaj­du­ją w nim sil­ny od­dźwięk. Wte­dy też i jego na­uka sta­je się bar­dziej sku­tecz­na, gdyż utrwa­la w nim jego upodo­ba­nia i za­czy­na kształ­to­wać cha­rak­ter, po­czu­cie zaś więk­szej sa­mo­dziel­no­ści oraz świa­do­mość tego, że się coś zna­czy, a roz­bu­do­wa­ne na­mięt­no­ści wio­dą do ugrun­to­wy­wa­nia się w nim nie tyl­ko na­wy­ków, ale czę­sto rów­nież i ca­łej jego ży­cio­wej po­sta­wy.

U dziec­ka bo­wiem trud­no na­wet uchwy­cić ja­kieś więk­sze zróż­ni­co­wa­nie umy­sło­we czy bar­dziej oso­bi­ste ce­chy cha­rak­te­ru. Wia­do­mo, że w swym ze­wnętrz­nym wy­glą­dzie dziec­ko po­dob­ne jest do dru­gie­go dziec­ka, gdyż w za­sa­dzie uczy się w ten sam spo­sób, od­wo­łu­je się do tych sa­mych norm wy­cho­waw­czych, sta­wia się te same wy­ma­ga­nia i, co naj­waż­niej­sze, nie pod­le­ga ono jesz­cze na­mięt­no­ściom. Nie zdą­ży­ło się jesz­cze ukształ­to­wać czy też nie daje jesz­cze o so­bie znać u dziec­ka to, co w przy­szło­ści oka­że się w nim za­rod­kiem tylu upodo­bań. We­dług mnie dwo­je dzie­ci moż­na by przy­rów­nać do dwóch osob­ni­ków, któ­rzy od­wró­ce­ni ple­ca­mi sie­dzą na tym sa­mym grun­cie. Kie­dy w pew­nej chwi­li się pod­nio­są i za­czną iść przed sie­bie, z wol­na je­den bę­dzie co­raz da­lej od dru­gie­go, aż wresz­cie znik­ną so­bie z oczu, chy­ba że przy­pad­kiem zmie­niw­szy kie­ru­nek zno­wu się kie­dyś spo­tka­ją.

Dzie­ci upo­dab­nia do sie­bie sto­so­wa­ny w szko­le przy­mus, któ­ry prze­sta­je dzia­łać, kie­dy dziec­ko szko­łę koń­czy, i wów­czas, jak wspo­mnia­łem, za­czy­na­cie, dru­gie wy­cho­wa­nie czło­wie­ka zda­ne jesz­cze w więk­szym stop­niu na przy­pa­dek, po­nie­waż nig­dy nie wia­do­mo, czym on na are­nie świa­ta ob­da­rzy mło­de­go czło­wie­ka. Im w oto­cze­niu wię­cej i bar­dziej róż­no­rod­nych spraw i rze­czy, któ­re nań

od­dzia­łu­ją, tym oj­ciec lub na­uczy­ciel może być mniej pew­ny sku­tecz­no­ści swe­go wy­cho­waw­cze­go wpły­wu i tym sa­mym udział ich w wy­cho­wy­wa­niu mło­de­go czło­wie­ka po­waż­nie ma­le­je.

No­wy­mi i głów­ny­mi wy­cho­waw­ca­mi mło­dzie­ży sta­ją się wte­dy ustrój pań­stwo­wy i oby­cza­je, ja­kie ten ustrój wpro­wa­dza w ży­cie da­ne­go spo­łe­czeń­stwa. Tym wy­cho­waw­com jako cze­muś naj­bar­dziej waż­ne­mu, jak­kol­wiek nie­ko­niecz­nie je­dy­ne­mu, pod­po­rząd­ko­wać się mu­szą za­rów­no ci, któ­rych po­wo­ła­niem jest wy­cho­wy­wa­nie, jak i ci, któ­rych się wy­cho­wu­je. Poza tym do rzę­du czyn­ni­ków wy­cho­waw­czych za­li­czam rów­nież sta­no­wi­sko w świe­cie, ja­kie mło­dy czło­wiek zaj­mu­je, to­wa­rzy­szą­cą mu bie­dę albo za­moż­ność, na­wią­zy­wa­ne prze­zeń sto­sun­ki to­wa­rzy­skie, wresz­cie jego przy­ja­ciół, czy­ta­ne prze­zeń książ­ki i ko­bie­ty. A prze­cież wia­do­mo, że to naj­czę­ściej przy­pa­dek de­cy­du­je o czy­jejś za­moż­no­ści albo bie­dzie, dzie­łem przy­pad­ku jest rów­nie to­wa­rzy­stwo, w ja­kim czło­wiek prze­by­wa, przy­pa­dek stwa­rza mu przy­ja­ciół, pod­su­wa książ­ki i sta­wia na jego dro­dze ko­bie­ty. A za­tem więk­szość czyn­ni­ków, któ­re od­dzia­łu­ją na na­sze wy­cho­wa­nie, jest dzie­łem przy­pad­ku. Moż­na na­wet po­wie­dzieć, że w za­leż­no­ści od przy­pad­ko­we­go zbie­gu oko­licz­no­ści bu­dzą się w mło­dym czło­wie­ku lub za­ni­ka­ją albo też zmie­nia­ją się jego upodo­ba­nia i na­mięt­ne po­ry­wy, z cze­go wy­ni­ka, że i w kształ­to­wa­niu czy­je­goś cha­rak­te­ru przy­pa­dek ma tak­że nie­ma­ły udział. Cha­rak­ter czło­wie­ka bo­wiem wy­wo­dzi się bez­po­śred­nio z nur­tu­ją­cych go na­mięt­no­ści, któ­re zno­wu ro­dzą się w nim z tego wszyst­kie­go, co go z ze­wnątrz ota­cza.

Jak z du­żej ilo­ści po­łą­czo­nych włó­kien ko­no­pi po­wsta­je moc­na lina, tak i cha­rak­ter czło­wie­ka kształ­tu­je się zwy­kle pod wpły­wem ca­łe­go splo­tu drob­nych i nie da­ją­cych się czę­sto prze­wi­dzieć oko­licz­no­ści. W każ­dej sy­tu­acji ży­cio­wej może się w pew­nej chwi­li prze­ja­wić cha­rak­te­ro­twór­cza rola przy­pad­ku. Jego w tym udział bywa czę­sto trud­ny do uchwy­ce­nia, gdyż wy­ma­ga to bar­dzo szcze­gó­ło­wej i ści­słej sa­mo­kon­tro­li, a to, nie­ste­ty, nie za­wsze jest moż­li­we w po­go­ni za przy­jem­no­ścia­mi, nie­kie­dy zaś lek­ko­myśl­ność, cza­sem am­bi­cje czy ja­kieś ży­cio­we po­trze­by sta­ją temu na prze­szko­dzie. Tak już ja­koś bywa, że wszyst­ko czło­wie­ka od­cią­ga.

A zresz­tą wia­do­mo, jak to nie­zwy­kle trud­no umieć się kry­tycz­nie do sie­bie usto­sun­ko­wy­wać, kie­dy ską­di­nąd sie­bie sa­me­go zwy­kło się naj­wię­cej po­wa­żać i naj­wy­żej oce­niać wła­sne po­stę­po­wa­nie, jako że we­dług każ­de­go naj­bar­dziej ono wy­da­je się być ro­zum­ne i ze wszech miar prze­my­śla­ne. Duf­ny w so­bie czło­wiek nie lubi się ba­dać, a nie ma ni­ko­go, kto by przy­najm­niej w pew­nym stop­niu nie ule­gał próż­no­ści.

Jak wi­dać za­tem, wy­cho­wa­nie na­sze w du­żej mie­rze i w spo­sób ko­niecz­ny uza­leż­nia się od przy­pad­ku. Po­zor­nie drob­ne zda­rze­nia mają cza­sem wprost de­cy­du­ją­cy wpływ na prze­bieg na­sze­go ży­cia. Przez próż­ność nie­wąt­pli­wie trud­no się nam do tego przy­zna­wać, gdyż waż­kim spra­wom lubi ona przy­pi­sy­wać rów­nież waż­kie przy­czy­ny, któ­re je spo­wo­do­wa­ły. Dla­te­go też, aby wresz­cie móc po­ło­żyć kres złu­dze­niom, któ­rych źró­dłem jest naj­zwy­klej­sza za­ro­zu­mia­łość, po­sta­ram się wy­ka­zać na pod­sta­wie fak­tów, że nie­je­den naj­bar­dziej zna­ko­mi­ty oby­wa­tel uzdol­nie­nia swo­je za­wdzię­cza po pro­stu nie­raz zu­peł­nie nie­po­kaź­nym przy­pad­kom. Z tego na­stęp­nie będę usi­ło­wał wy­cią­gnąć wnio­sek, że jak­kol­wiek dzia­ła­nie przy­pad­ku bywa zwy­kle po­dob­ne w przy­pad­ku każ­de­go czło­wie­ka, to w od­nie­sie­niu do umy­sło­wo­ści prze­cięt­nych bywa ono mniej wi­docz­ne, gdyż i tego ro­dza­ju umy­sły ni­czvm spe­cjal­nym na ogół się nie od­zna­cza­ją.ROZ­DZIAŁ XI O TYM, KTÓ­RE Z RE­LI­GII SĄ FAŁ­SZY­WE

We­dług Hob­be­sa każ­de wie­rze­nie re­li­gij­ne, o ile opie­ra się na lęku przed ja­kąś nie­wi­dzial­ną siłą, jest swe­go ro­dza­ju po­da­niem, któ­re prze­kształ­ca się w re­li­gię, je­śli po­da­nie to uzna całe spo­łe­czeń­stwo; je­śli zaś to samo spo­łe­czeń­stwo je od­rzu­ca, wte­dy ta­kie po­da­nie na­zy­wa się za­bo­bo­nem. W ten spo­sób po­da­nie o dzie­wię­ciu wcie­le­niach Wisz­nu wcho­dzi w skład re­li­gii w In­diach, a w No­rym­ber­dze ucho­dzi tyl­ko za fan­ta­stycz­ną le­gen­dę.

Po­słu­gu­jąc się ta­kim okre­śle­niem re­li­gii, nie mam by­najm­niej za­mia­ru-wy­po­wia­dać się na te­mat jej praw­dzi­wo­ści. Chciał­bym bo­wiem oso­bi­ście już po­zo­stać przy tym, cze­go się na­uczy­łem od mo­jej mat­ki i na­uczy­cie­la, a mia­no­wi­cie, że je­dy­nie prze­ze mnie wy­zna­wa­na re­li­gia jest praw­dzi­wa, każ­da zaś inna fał­szy­wa. Nie wszy­scy jed­nak na świe­cie uwa­ża­ją ją za taką i zie­mia jak do­tąd nadal jesz­cze ugi­na się pod cię­ża­rem wie­lu przy­byt­ków fał­szu. Nie ma bo­wiem fał­szu, któ­re­go by gdzieś nie uwa­ża­no za re­li­gię.

Na pod­sta­wie dzie­jów Numy, Za­ro­asta, Ma­ho­me­ta i wie­lu in­nych za­ło­ży­cie­li ist­nie­ją­cych dziś wy­znań ła­two moż­na się prze­ko­nać, że każ­de z nich jest ja­kąś po­li­tycz­ną ka­te­go­rią, któ­ra sil­nie od­dzia­ły­wa­ła na losy na­ro­dów. Zwa­żyw­szy, że od cza­su do cza­su ludz­ka po­my­sło­wość jesz­cze nadal stwa­rza ta­kie czy inne nowe re­li­gie, by­ło­by we­dług mnie szcze­gól­nie waż­ne, aby prze­my­śleć nor­my, któ­rych na­le­ża­ło­by się trzy­mać przy ich, za­kła­da­niu i w ten spo­sób móc moż­li­wie jak naj­sku­tecz­niej za­po­bie­gać ich szko­dli­we­mu od­dzia­ły­wa­niu.

Błęd­ne więc bę­dzie każ­de wy­zna­nie re­li­gij­ne z wy­jąt­kiem re­li­gii chrze­ści­jań­skiej, któ­rej jed­nak nie chciał­bym utoż­sa­miać z rzym­skim ka­to­li­cy­zmem.ROZ­DZIAŁ I O TYM, ŻE WSZYST­KIE NA­SZE PO­JĘ­CIA MAJĄ SWE ŹRÓ­DŁO W ZMY­SŁACH. STĄD WNIO­SEK, JA­KO­BY UMYSŁ UZA­LEŻ­NIAŁ SIĘ OD LEP­SZE­GO ALBO GOR­SZE­GO WY­RO­BIE­NIA FI­ZYCZ­NE­GO

Przyj­mu­jąc na pod­sta­wie teo­rii Loc­ke'a, że na­sze po­ję­cia po­cho­dzą od zmy­słów, a za­tem że z nich rów­nież wy­wo­dzi się nasz umysł i zwa­żyw­szy, iż u po­szcze­gól­nych osob­ni­ków ist­nie­ją róż­ni­ce za­rów­no w na­rzą­dach zmy­sło­wych, jak i w sa­mym umy­śle, moż­na by w wy­ni­ku tego przy­jąć po­gląd, że taka nie­rów­ność umy­sło­wa wy­wo­dzi się z róż­no­ra­kie­go przy­spo­so­bie­nia na­rzą­dów zmy­sło­wych,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: