Daj nam ostatnią szansę - ebook
Daj nam ostatnią szansę - ebook
Życie i śmierć
Rozpacz i nadzieja
To było prawdziwe uczucie. Miłość. Dlaczego więc pozwolił jej odejść?
Grant uświadamia sobie, że odrzucając Harlow, popełnił największy błąd swojego życia. Chciałby go naprawić, lecz Harlow nie daje mu szansy, ukrywając się u swojego brata w Teksasie. Mężczyzna jest w rozpaczy, a nie wie jeszcze najgorszego...
Harlow spodziewa się dziecka. Jednak przy jej wadzie serca nie powinna zachodzić w ciążę. Nie, jeśli sama chce pozostać przy życiu.
Czy Grant dostanie ostatnią szansę?
Czy Harlow zdecyduje się urodzić dziecko?
Czy miłość zwycięży?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-656-3 |
Rozmiar pliku: | 504 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„To ja, ale przecież wiesz. To już czterdziesta ósma wiadomość… co oznacza, że nie widziałem twojej twarzy od czterdziestu ośmiu dni. Nie przytulałem cię. Nie oglądałem twojego uśmiechu. Nie wiem, gdzie jesteś, Harlow. Szukałem cię, kotku. Boże, robiłem, co mogłem. Gdzie jesteś? Czy ty w ogóle odsłuchujesz te wiadomości? Twoja poczta głosowa to wszystko, co mi po tobie zostało. Spieprzyłem sprawę. Spieprzyłem jak cholera. Zadzwoń do mnie albo odbierz następnym razem, albo chociaż wyślij mi esemesa. Nie, zadzwoń. Esemes to na nic. Muszę usłyszeć twój głos. Ja po prostu… muszę cię zobaczyć, Harlow. Niczego nie naprawię, jeśli nie będę mógł cię przytulić...”
PIP
Kolejna przerwana wiadomość. Cholerna poczta głosowa nigdy nie dawała mi dokończyć. Ale też nie miałem pewności, czy Harlow w ogóle odsłuchuje te nagrania. Dzwoniłem, cholera, każdego wieczoru, odkąd ode mnie wyszła, i ciągle nic. Pojechałem do domu jej taty w Los Angeles, ale nikogo tam nie było, chociaż nie mogłem się o tym przekonać na własne oczy – w ogóle nie wpuszczono mnie za bramę. Strażnik groził, że zadzwoni na policję.
Rush zapewniał mnie, że nie ma jej w Beverly Hills. Ale wiedział, gdzie jest. Tego dnia, kiedy po raz ostatni wyszła ode mnie, poinformowała go, dokąd się wybiera, lecz on nie zamierzał mi tego powiedzieć. Mówił, że Harlow potrzebuje czasu i że muszę jej go dać. Tamtego wieczoru, gdy nie chciał mi zdradzić miejsca jej pobytu, po raz pierwszy, odkąd się znamy, walnąłem go pięścią w twarz. Przyjął cios i otrząsnął się, jak przystało na takiego twardziela jak on. A potem ostrzegł mnie, żebym nie próbował robić tego więcej. Rozumiał mnie, ale następnym razem na pewno by mi oddał.
Czułem się jak gnojek, że go uderzyłem. Chronił Harlow, a ona potrzebowała kogoś takiego. Po prostu nie mogłem znieść tego, że nie mam możliwości jej przytulić. Ani wytłumaczyć, dlaczego zachowałem się jak palant.
Blaire dopiero niedawno znów zaczęła ze mną rozmawiać. Była taka wściekła, kiedy zobaczyła sińca na twarzy Rusha i jego rozkwaszony nos. Nie odzywała się do mnie prawie przez miesiąc.
Nie miałem nikogo, z kim mógłbym pogadać, z wyjątkiem poczty głosowej Harlow.
Budziłem się rano i szedłem do roboty – pracowałem fizycznie na budowie związanej z jednym z moich zleceń. Musiałem się zmęczyć, żeby móc spać w nocy. Kiedy tylko słońce zachodziło i nie mogłem dłużej zasuwać, wracałem do domu, jadłem coś, brałem kąpiel, dzwoniłem na pocztę głosową Harlow i kładłem się spać. A następnego dnia powtarzałem to wszystko od początku.
Nannette zaprzestała prób skontaktowania się ze mną. Konsekwentnie nie odbierałem jej telefonów ani nie otwierałem drzwi, kiedy fatygowała się osobiście, aż wreszcie dotarło do niej i zostawiła mnie w spokoju. Jej widok unaoczniał mi tylko cały ból, jaki sprawiłem Harlow, nie chciałem jej widzieć. Nie potrzebowałem dodatkowego przypominania tego wszystkiego, co narobiłem, żeby zranić Harlow.
Czy można nienawidzić samego siebie? Bo byłem, cholera, prawie pewien, że w moim przypadku doszło właśnie do tego. Dlaczego nie zapanowałem nad tymi bzdetami, które wylewały mi się z ust, kiedy ostatni raz widziałem Harlow? Zawaliłem sprawę. Zraniłem ją. Przypominając sobie wyraz jej twarzy, gdy ciskałem się, zarzucając jej, że nie powiedziała mi o swojej chorobie, dosłownie nie byłem w stanie spojrzeć w lustro. Ona naprawdę się bała, a ja przejmowałem się sobą i moimi pieprzonymi lękami. Jak mogłem się stać takim egoistą? Tak panikowałem, że ją stracę, a sprawiłem jedynie, że uciekła ode mnie.
Byłem łajdakiem, łajdakiem bez serca. Nie zasługiwałem na nią, ale pragnąłem jej bardziej niż oddechu.
Traciłem cenny czas, który mógłbym z nią spędzać. Chciałem się upewnić, że jest bezpieczna i otoczona właściwą opieką. Chciałem być przy niej, żeby się o nią troszczyć i dbać o jej zdrowie. Pilnować, by z jej sercem wszystko było, jak należy. Nie ufałem nikomu innemu, tylko ja mogłem utrzymać ją przy życiu. Cholera! Sama myśl, że mogłaby umrzeć, rozrywała mi pierś i musiałem się zgiąć wpół, żeby złapać oddech.
– Musisz do mnie zadzwonić, kotku. Nie mogę tak żyć. Muszę być z tobą! – wykrzyknąłem w pustkę pokoju.Harlow
Siedziałam na beli siana, kolana podciągnęłam pod brodę, rękami oplatałam łydki i patrzyłam, jak mój przyrodni brat Mase ujeżdża młodego araba czystej krwi, który doprowadzał go do szału. Było mi łatwiej, kiedy mogłam się skupić na czymś innym niż własne myśli. Stwierdziłam, że bardziej niż moimi problemami martwię się, czy Mase nie skręci sobie karku.
Wieczór i tak nadejdzie zbyt szybko. Mój telefon zacznie dzwonić, a potem rozlegnie się dźwięk informujący mnie, że zostawił mi kolejną wiadomość na poczcie głosowej. I przez następnych kilka godzin będę się gapić na ścianę, targana sprzecznymi uczuciami. Chciałam odsłuchać wiadomości Granta. Tęskniłam za nim. Tęskniłam za brzmieniem jego głosu. Tęskniłam za dołeczkami w policzkach, kiedy się uśmiechał. Ale nie mogłam, nawet jeśli naprawdę żałował, a co do tego nie miałam wątpliwości po tylu telefonach i desperackiej próbie przedarcia się przez ochronę do domu taty.
Bał się panicznie, że znowu straci osobę, na której mu zależy. Gdybym mu powiedziała, że noszę w sobie nasze dziecko i mogę nie przeżyć porodu, obawiam się, że chciałby, bym zrobiła to, do czego namawiał mnie Mase. To samo zalecali zresztą lekarze.
Kochałam Granta Cartera. Bardzo go kochałam. Ale równie mocnym uczuciem darzyłam jeszcze kogoś. Rozluźniłam ręce oplatające nogi i położyłam dłoń na brzuchu. Nadal był płaski, ale widziałam to maleńkie życie wewnątrz mnie na ultrasonografie. Jak ktokolwiek mógł oczekiwać, że usunę to dziecko? Już je kochałam. I kochałam jego ojca. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek doświadczę takich uczuć. To było marzenie, z którego zrezygnowałam dawno temu.
Pragnęłam tego dziecka. Chciałam, żeby żyło. Żeby miało wspaniałe, udane, bezpieczne życie, pełne miłości. Moja babcia była bardzo stanowcza w swoim przekonaniu, że aborcja jest zła. Zawsze się zastanawiałam, czy zmieniłaby zdanie, gdybym to ja przez przypadek zaszła w ciążę. Ale nigdy nie przemknęło mi przez myśl, że będę w ciąży z mężczyzną, którego kocham. Z mężczyzną, który sprawiał, że pragnęłam tego, czego nie powinnam.
Istniała obawa, że może oni mają rację, że nie przeżyję porodu. Ale ja wierzyłam, że dam radę. Pragnęłam tego dziecka. Pragnęłam je kochać, przytulać, pokazać mu, że zrobię dla niego wszystko. Marzyłam o własnym dziecku. Chciałam tego wystarczająco mocno, żeby żyć. Byłam przekonana, że mogę je urodzić. I urodzę.
Szkoda, że Mase nie potrafił tego zrozumieć. Okropne było widzieć w jego oczach strach za każdym razem, kiedy zerkał na mój brzuch. Był przerażony, bo mnie kochał. Nie chciałam go straszyć, ale musiał mi zaufać. Dam radę. Samą tylko siłą woli zdołam urodzić to dziecko i żyć. Zupełnie jakby Mase słyszał moje myśli – zeskoczył z konia i wbił we mnie wzrok. Ta ciągła troska. Patrzyłam, jak odprowadza araba do stajni. Byliśmy tu cały ranek, a teraz nadeszła pora lunchu.
Ojczym Mase’a dał mu trochę ziemi na tyłach swojej posiadłości, a mój brat wybudował tam małą chatę z bali. Tak się szczęśliwie dla mnie złożyło, że w tym liczącym sto dwadzieścia metrów kwadratowych domku znajdowały się dwie sypialnie. Nikt nie wiedział o tym miejscu, bo było dobrze schowane wśród drzew, tak więc kiedy przedstawiciele mediów zjawili się przed domem matki Mase’a, ona poinformowała ich po prostu, że nas tu nie ma, i zagroziła, że jeśli nie opuszczą posesji, zadzwoni na policję. Teraz, gdy media wiedziały, że jestem córką Kira, było mi trudniej się ukrywać.
Od tamtej pory mieliśmy spokój. Nie jeździliśmy do miasta i mogłam się zaszyć w chacie Mase’a. Nie licząc wizyty u ginekologa położnika, do którego zabrała mnie Maryann, pozostawałam w odosobnieniu. Tata dzwonił kilka razy. Nie powiedziałam mu o ciąży, ale sama się dowiedziałam dopiero w ubiegłym tygodniu.
Mase chciał powiedzieć Kirowi. Był pewien, że tata zdoła mnie zmusić do aborcji. Ja uważałam, że to bezcelowe. W głębi serca wiedziałam, co zrobię. I nikt nie mógł tego zmienić. A jeśli nawet moja wola życia okaże się niewystarczająca, moje dziecko i tak będzie kochane. Jedyna osoba, która trwała przy mnie w tym wszystkim, zapewniła mnie, że wychowa je i będzie kochać jak własne. Maryann Colt była matką, jaką powinno mieć każde dziecko. Kiedy byłam mała i odwiedzałam Mase’a, jego mama piekła nam ciasteczka i zabierała nas na pikniki. Wieczorem utulała nas do snu, a kiedy już pocałowała Mase’a w policzek i zapewniła, że go kocha, podchodziła do mnie i robiła to samo. Jakbym była jej córką.
Maryann wiedziała, co to znaczy być matką. Rozumiała moją potrzebę, żeby chronić to dziecko. Trzymała mnie za rękę, kiedy badanie potwierdziło, że naprawdę jestem w ciąży. I nie płakała ze zmartwienia, tylko z radości. Była szczęśliwa, bo czuła moje szczęście. Tamtego wieczoru po raz pierwszy byłam świadkiem kłótni pomiędzy Mase’em a jego matką. Maryann stała po mojej stronie, kiedy tłumaczyłam, dlaczego nie zdecyduję się na aborcję. Mase był wściekły. Skończyło się na tym, że błagał mnie, abym się jeszcze zastanowiła.
Byłam przekonana, że z Grantem byłoby gorzej. Wmawianie sobie, że o mnie zapomniał albo że mu nie zależy, było bezcelowe. Wiedziałam lepiej. Wciąż dzwonił do mnie codziennie i zostawiał wiadomość. Chciał, żebym mu wybaczyła i może nawet był gotów zaryzykować i kochać mnie mimo mojej wady serca. Ale teraz ryzyko było dużo większe. I ostatecznie nie sądziłam, że starczy mu siły, żeby to znieść. Nie mogłam zapomnieć słów, które wypowiedział, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Nie mieliśmy już szans.
– Dobrze się czujesz? – Głos Mase’a wyrwał mnie z zamyślenia. Dłonią osłoniłam się przed słońcem i spojrzałam na niego, mrużąc oczy. Miał na sobie wyblakłe dżinsy i niebieską koszulę w kratę. Po porannych zajęciach cały był pokryty cienką warstwą pyłu, zsunął na tył głowy kowbojski kapelusz i ocierał pot z czoła szmatką, którą wyjął z tylnej kieszeni.
– Nic mi nie jest. Po prostu byłam pogrążona w myślach – wyjaśniłam.
Wyciągnął do mnie rękę.
– Chodź, pójdziemy coś zjeść. Mama pewnie podaje już do stołu.
Maryann codziennie gotowała na lunch pełny posiłek. Mówiła, że jej chłopcy muszą się najeść, żeby mieć siłę harować w gospodarstwie. Ojczym Mase’a nadal podpierał się laską po tym, jak spadł z traktora, chociaż zdjęli mu już gips. Mase od jakiegoś czasu zastępował go w większości prac gospodarskich i wyraźnie mu ulżyło, że ojczym wraca do formy. Hodował bydło na mięso, jego praca była bardzo ciężka. Mase przywykł tylko do trenowania kilku koni.
Ujęłam dłoń brata i pozwoliłam mu ściągnąć się z beli siana. Nie chciałam przyznać, że jestem osłabiona z powodu braku apetytu. Nie miałam mdłości związanych z ciążą, ale tęskniłam za Grantem. Pragnęłam go nawet teraz. Chciałam dzielić z nim moją radość. Patrzeć, jak się uśmiecha, słuchać, jak się śmieje. Chciałam więcej, niż był w stanie mi dać.
– Nie uśmiechałaś się od wielu dni – odezwał się Mase, puszczając moją dłoń.
Otrzepałam spodnie z siana i udało mi się wzruszyć ramionami.
– Nie zamierzam cię okłamywać. Tęsknię za nim. Kocham go, Mase. Mówiłam ci już.
Mase zrównał krok z moim, gdy szliśmy w stronę wielkiego białego domu jego rodziców – z okalającą go werandą i kwiatami w doniczkach pod oknami. Mase dorastał, wiodąc idealne życie – takie, w które dzieci mojego pokroju nie uwierzą, dopóki go nie zobaczą na własne oczy. Chciałam, żeby moje dziecko miało takie samo.
– Odbierz dziś telefon od niego, zamiast go zmuszać do nagrywania kolejnej wiadomości. On chce usłyszeć twój głos. Daj mu przynajmniej tyle. Może wtedy poczujesz się lepiej – powiedział Mase. Nie po raz pierwszy namawiał mnie do odbierania telefonów Granta. Nie powiedziałam mu, dlaczego wyjechałam. Nie zniosłabym świadomości, że mój brat nienawidzi Granta. Nie zrozumiałby, dlaczego Grant zareagował tak, a nie inaczej. I nigdy by mu nie wybaczył. Któregoś dnia staną się rodziną. Nasze dziecko sprawi, że będą rodziną.
A jeśli mnie zabraknie…
– Uparta jesteś, Harlow Manning. Wiesz o tym? – Trącił mnie łokciem w ramię.
– Odbiorę, kiedy przyjdzie pora. Jeszcze nie nadeszła.
Mase westchnął sfrustrowany.
– Nosisz jego dziecko. On musi się dowiedzieć. To nie w porządku, co robisz.
Odgarnęłam z twarzy kosmyki włosów, które wysunęły się spod gumki spinającej mój koński ogon. Mase nie zrozumie, dlaczego nie mogę powiedzieć Grantowi. Miałam dość rozmawiania z nim na ten temat.
– Nikt mnie nie przekona, żebym poświęciła moje dziecko. Nie wybiorę siebie kosztem tego maleństwa. Nie mogę. I nie zrobię tego. Ja po prostu… Nie proś mnie więcej o to, tylko zrozum, że muszę tak postąpić.
Mase zesztywniał. Każde przypomnienie tego, że ryzykuję życie, wytrącało go z równowagi. Ale to było moje życie i mój wybór. Nie zmuszałam go, żeby się ze mną zgadzał. Szliśmy do domu w milczeniu.
Maryann stała przy kuchence, ubrana w niebiesko-biały fartuch w groszki, ozdobiony z przodu – o czym wiedziałam – monogramem. Dostała go ode mnie w prezencie, kiedy miałam siedemnaście lat. Gdy siatkowe drzwi zatrzasnęły się za nami, Maryann obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła.
– Prawie gotowe. Nakryjcie do stołu, dobrze? – poprosiła, po czym znów pochyliła się nad kuchenką.
Mase podszedł do szuflady ze sztućcami, a ja poszłam po talerze. To stało się już rutyną. Kiedy położyliśmy cztery nakrycia, udałam się po dzbanki, napełniłam je lodem i słodką herbatą.
– Dzisiaj pięć nakryć. Major będzie na lunchu. Dzwonił rano i powiedział, że już do nas jedzie. Tata zgodził się zatrudnić go na pół roku. Major potrzebuje się oderwać od domowych napięć, a nam przyda się tutaj dodatkowa para silnych rąk.
Z tego, co pamiętałam, Major był łobuzem. Chudym i wrednym łobuzem. Ale też ostatni raz widziałam kuzyna Mase’a, kiedy ten miał dziesięć lat, więc od tamtej pory mógł się zmienić. Powinien mieć teraz więcej niż metr trzydzieści pięć i pewnie nie nosił już aparatu na zęby.
– Wujek Chap nadal zamierza się rozwieść? – spytał Mase, marszcząc z troską czoło. Nigdy nie rozmawialiśmy o jego kuzynie, głównie dlatego, że za każdym razem, gdy Mase o nim wspominał, Major mieszkał w innym kraju. Wujek Chap był twardzielem z piechoty morskiej. Poza tym jego życiowym celem wydawało się poślubienie jak największej liczby pięknych młodych kobiet. Major zawsze miał jakąś nową mamę. Tyle pamiętałam.
Maryann westchnęła i postawiła na stole talerz z bułeczkami.
– Najgorsze, że tym razem nie chodzi o jakąś ślicznotkę szukającą sponsora. Hillary także chciała Majora i najwyraźniej go zdobyła. Major popełnił błąd, no i Chap nie jest zbyt przychylnie nastawiony do żony i syna. Chłopak nie może teraz wrócić do domu i pokazać się ojcu, nie chce też wracać do college’u. Jest zagubiony i nieszczęśliwy.
Mase postawił dzbanek z herbatą na stole i rzucił mi zdziwione spojrzenie. Nie wiedział o tym wcześniej. Ciekawe.
– Chcesz powiedzieć… że Major przeleciał swoją macochę?
– Nie mów „przeleciał” – upomniała go Maryann. – Ale owszem, to właśnie zrobił. Z tym że Hillary jest od niego tylko o cztery lata starsza. Czego Chap się spodziewał? Jest starszym panem, ożenił się z młodą dziewczyną, po czym zostawił ją w domu ze swoim pięknym synem, a sam bez przerwy pracował.
Mase gwizdnął cicho, po czym zachichotał.
– Major przeleciał swoją macochę – powtórzył.
– Już dosyć. On tu będzie lada chwila i wiem, że jest zażenowany całą tą historią. Bądź miły. Zapytaj go o college i o jego plany na przyszłość. Tylko nie mów nic o Hillary i jego ojcu.
Bardzo się starałam nie okazać mego niepomiernego zdumienia. Za nic nie mogłam sobie wyobrazić Majora pięknym. Ale też znałam go jako dziesięciolatka, a teraz miał dwadzieścia jeden lat i był pociągający dla kobiety, która nie powinna go pragnąć.
Rozległo się energiczne pukanie i oczy nas wszystkich zwróciły się w stronę drzwi akurat w momencie, gdy dorosła wersja Majora Colta wkroczyła do kuchni.
Jego zielone oczy miały szmaragdowy odcień. Zdziwiło mnie, że tego nie pamiętałam. Na jego twarzy pojawił się niepewny uśmiech, gdy spoglądał to na ciotkę, to na Mase’a. Obrzuciłam przelotnym spojrzeniem resztę jego postaci. Musiał mieć co najmniej metr dziewięćdziesiąt i był w każdym szczególe dobrze zbudowany. Krótkie rękawy szarego T-shirtu odsłaniały silne, muskularne ręce, które ogromnie przypominały mi ręce Mase’a.
– Więc spałeś ze swoją macochą. – To były pierwsze słowa, które przerwały ciszę. Oczywiście padły z ust Mase’a.
– Masie Colt-Manningu, wygarbuję ci skórę – skarciła go Maryann surowym tonem, szybko wycierając dłonie o fartuch i podchodząc do gościa.
Nieznaczny uśmieszek, który rozciągnął usta Majora, gdy ten patrzył na Mase’a, kazał mi przypuszczać, że może Major nie zamierzał aż tak przeżywać jego przytyków, jak sądziła Maryann. Nie był w końcu dzieciakiem, którego niecnie wykorzystano. Był facetem w każdym calu.
Już się odwracał w stronę Maryann, kiedy nagle zamarł, dostrzegając mnie. Chwilę trwał w bezruchu, po czym się uśmiechnął. Tym razem był to szczery szeroki uśmiech. Rozpoznał mnie. Nic dziwnego, skoro przez ostatnie dwa miesiące moja twarz pojawiała się we wszystkich mediach.
– A niech mnie, jeśli to nie jest Panna Zaginiona – odezwał się. – Jesteś jeszcze ładniejsza niż na tych zdjęciach, które pokazują w telewizji.
– Hola! – włączył się Mase, jednym krokiem stając między Majorem a mną. – Widzę, że zrobił się z ciebie casanova, ale ona pozostaje poza twoim romansowym zasięgiem. Wujek Chap na pewno wkrótce sprawi sobie nową żonkę, a wtedy będziesz mógł sprawdzić, ile czasu zajmie ci dobranie się do jej majtek.
– Dosyć tego! – wykrzyknęła Maryann, uderzając Mase’a w rękę niby niegrzeczne dziecko, po czym przyciągnęła Majora do siebie, żeby go uściskać na powitanie. – Bardzo się cieszymy, że tu jesteś. Nie zważaj na te żałosne żarty kuzyna. On nie zna miary i przepraszam cię za to.
Major odwzajemnił uścisk ciotki i wykrzywił się złośliwie do Mase’a nad jej głową, która nie sięgała mu nawet do ramienia.
– Dziękuję, ciociu Maryann. Nie będę się nim przejmował. Dam sobie radę, nie martw się.
– Nie do wiary. Facet przespał się z żoną swojego starego, a ty bierzesz go w obronę i cackasz się z nim, jakby to on był ofiarą – powiedział Mase, ale w jego głosie nie czuło się urazy. Uśmiechał się przy tym.
Drzwi znów się otworzyły i do domu wszedł ojczym Mase’a. Nawet kulejąc, miał imponującą sylwetkę. Wszyscy Coltowie byli wysocy.
– Cieszę się, że przyjechałeś, chłopcze – zwrócił się do Majora. – Ale jestem głodny, więc będziesz musiał wypuścić moją żonę z objęć, żeby mogła mnie nakarmić.
Major roześmiał się głośno i naturalnie, co sprawiło, że wszyscy się uśmiechnęliśmy.Grant
„Wiadomość pięćdziesiąta piąta. Codziennie mam nadzieję, że już po raz ostatni trafiam na twoją pocztę głosową. Że w końcu odbierzesz. Chcę tylko usłyszeć twój głos i upewnić się, że jesteś bezpieczna i szczęśliwa. Pragnę, żebyś była szczęśliwa. Jestem, kurde, w rozsypce. Nie mogę spać. Cały czas o tobie myślę. Tęsknię za tobą, kotku. Okropnie tęsknię. Cholernie. Świadomość, że jesteś cała i zdrowa, pomogłaby mi. Rush zapewnia mnie, że wszystko u ciebie dobrze, ale muszę usłyszeć to od ciebie. Wszystko… zrobię wszystko. Tylko ze mną porozmawiaj”.
PIP
Nienawidziłem tego dźwięku. Wyśmiewał się z mojego cierpienia i przerywał tych kilkanaście sekund, kiedy miałem poczucie, że mówię do ucha Harlow. Ale ona prawdopodobnie w ogóle nie odsłuchiwała moich wiadomości. Byłem prawie pewien, że oddzwoniłaby, gdyby wysłuchała choćby jednego z tych rozpaczliwych nagrań. Nie potrafiłaby mnie zignorować.
Rush powiedział mi, że nie zatrzymała się u matki Mase’a w Teksasie, ale byłem gotów odwiedzić przyrodniego brata Harlow i sprawdzić, co on wie. Nie dbałem o dodatkowe środki bezpieczeństwa, przed którymi mnie ostrzegano. Mogli mnie wsadzić do więzienia, jeśli dzięki temu zdołałbym uzyskać jakieś odpowiedzi. Dałbym wszystko, żeby się dowiedzieć, gdzie jest Harlow.
Zadzwonił mój telefon i na moment serce mi stanęło. Przez ułamek sekundy pozwoliłem sobie mieć nadzieję, że to Harlow. Chociaż w głębi ducha wiedziałem, że to niemożliwe. Zerknąłem na wyświetlacz i zobaczyłem imię Rusha. On nie był Harlow, ale tylko za jego pośrednictwem mogłem się z nią skontaktować.
– Czego?! – rzuciłem do telefonu, wpatrując się w sufit.
– Nie wiem, dlaczego w ogóle jeszcze dzwonię do takiego gbura jak ty – odparł Rush.
Ja też nie miałem pojęcia. Ale skoro dzwonił, odbierałem. Nawet jeśli nie wiedział, gdzie jest Harlow, tylko z nim mogłem o niej porozmawiać. Czułem, że mnie rozumie. Być może był jedyną osobą, która potrafiła zrozumieć moją udrękę.
– Późno już – powiedziałem.
– Nie tak znowu późno. Blaire właśnie poszła na górę ukołysać Nate’a do snu.
Rush miał teraz swoje szczęśliwe życie. Żonę, którą uwielbiał. Syna, za którym przepadał. Cieszyłem się, że ma wszystko, czego kiedykolwiek pragnął. Żaden z nas nie zaznał nigdy normalnej, zdrowej rodziny. A teraz on ją miał. Ale ja… może też mógłbym, gdyby Harlow nadal tu była. Może.
– Wiem, że nie jesteś w nastroju do gadania, ale tak tylko dzwonię, by sprawdzić, co u ciebie. Zanim Blaire poszła na górę, zasugerowała, żebym zadzwonił i zapytał, jak się miewasz.
Wyglądało na to, że Blaire naprawdę mi wybaczyła. Żałowałem, że nie mogę zapewnić Rusha o moim dobrym samopoczuciu: że mogę normalnie oddychać i ból już nie rozrywa mi piersi, że nie czuję się zagubiony i bezradny. Niestety nie mogłem tego zrobić. Prawda była taka, że potrzebowałem Harlow.
– A jak ty się czułeś, kiedy Blaire odeszła? – zapytałem, z góry wiedząc, co odpowie. Byłem wtedy przy nim. Zmuszałem go, żeby w ogóle wychodził z domu.
– Źle – odparł. – Wiesz, że byłem w kompletnej rozsypce.
– Taaa. – To była moja jedyna odpowiedź. Wtedy go nie rozumiałem. Dopiero teraz wszystko nabrało sensu. Był rozdarty, a każdego dnia musiał udawać, że wszystko jest w porządku, kurczowo trzymając się nadziei, że Blaire do niego wróci. – Przepraszam, że cię wtedy zmuszałem do wychodzenia z domu. Nic nie kapowałem.
Wydał przeciągłe, chrapliwe parsknięcie.
– Możliwe, że to mi trochę pomogło. Nie przepraszaj. Siedzenie na tyłku i roztrząsanie wszystkiego w kółko rozwaliłoby mnie jeszcze bardziej. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie miałem pracy, w której mógłbym się zatracać każdego dnia.
– Rozmawiałeś z nią? – Nie mogłem się powstrzymać, by o to nie spytać. Potrzebowałem czegoś. Czegokolwiek.
– Wszystko w porządku. Jest bezpieczna. Pytała o ciebie. Powiedziałem jej, że wyglądasz okropnie i w ogóle marnie z tobą.
Gdyby odsłuchiwała moje wiadomości, już by to wiedziała. Dzwoniąc do niej, niczego nie ukrywałem. Byłem wobec niej całkowicie szczery, obnażałem swoją duszę.
– Czy ona mi kiedyś wybaczy? – zapytałem, zamykając oczy i bojąc się jego odpowiedzi.
– Już ci wybaczyła. Po prostu nie jest jeszcze gotowa, by znów się otworzyć. Ma w tej chwili bardzo dużo na głowie. Matkę i Kira, no i teraz to… daj jej trochę czasu.
Skoro mi wybaczyła, to dlaczego nie odsłuchiwała moich wiadomości? Dlaczego nie odbierała moich telefonów?
– Powiedz jej, że chcę tylko usłyszeć jej głos. Nie musi długo ze mną rozmawiać, wystarczy minutka. Chcę jej powiedzieć, że ją kocham. Że jest mi przykro. Ja… potrzebuję jej tylko powiedzieć, że jest mi potrzebna.
Rush milczał chwilę. Każdy inny śmiałby się z mojej słabości. Nie on.
– Powiem jej. Prześpij się trochę. I odzywaj się od czasu do czasu. Blaire martwi się o ciebie.
Z trudem przełknąłem ślinę, taką miałem gulę w gardle. Pożegnaliśmy się, a ja upuściłem telefon na pierś i zamknąwszy oczy, przywoływałem obrazy Harlow. Tylko one mi pozostały.Harlow
– Dzwoni twój telefon – powiedział Mase, wychodząc z domu i idąc w moją stronę z komórką w wyciągniętej dłoni. Siedziałam pogrążona w myślach na huśtawce, która wisiała w ogrodzie od czasów, kiedy byliśmy dziećmi.
– Kto to? – spytałam, bojąc się spojrzeć. Moja stanowczość słabła. Jeśli to Grant, nie byłam pewna, czy zdołam dłużej go ignorować.
– Blaire – odparł Mase i rzucił mi telefon na kolana. – Idę do stajni. Mają przywieźć paszę, poza tym muszę pokazać Majorowi, jakie obowiązki będą należały do niego, skoro już tu jest. Musisz porozmawiać z Blaire. A potem pomyśl o tym, żeby zadzwonić do Granta.
Dotknęłam „Odbierz” w komórce, po czym przyłożyłam ją do ucha.
– Halo?
– Cześć. Nie miałam od ciebie żadnych wieści od kilku dni. Chciałam się dowiedzieć, jak tam sprawy. – Blaire nie wiedziała o ciąży. Ufałam jej we wszystkim poza zachowaniem tajemnic przed Rushem. Powiedziałaby mu, a wtedy Rush poinformowałby Granta. Nie mógłby postąpić inaczej. Więc nie mogłam zdradzić mojego sekretu.
– Wszystko w porządku – odparłam, chociaż nawet mnie nie przekonywał mój ton. – A co u was? – spytałam ogólnie, bo nie byłam w stanie wymówić jego imienia.
– Chodzi ci o to, co u Granta? Nie najlepiej. Ciągle ten sam schemat. Dużo pracy i mało snu. Nie rozmawia z nikim poza Rushem, a teraz codziennie go błaga, żeby mu powiedział, gdzie cię szukać. Jest żałosny, Harlow. Potrzebuje usłyszeć twój głos.
Serce mi się ścisnęło i zamrugałam, żeby powstrzymać łzy. Świadomość, że Grant cierpi, była trudna do przyjęcia. Ale jak mogłam do niego zadzwonić i nie złamać się, nie wyznać, jak bardzo za nim tęsknię? A to by w niczym nie pomogło. Poczułby się jeszcze bardziej zraniony, gdybym mimo to nie chciała mu powiedzieć, gdzie przebywam.
– Nie jestem jeszcze gotowa – odrzekłam Blaire.
Przyjaciółka westchnęła, a w tle usłyszałam śmiejącego się Nate’a. Dziecięcy śmiech był właśnie tym, czego potrzebowałam, żeby przypomnieć sobie, dlaczego nie mogę wyjawić Grantowi, co się dzieje.
– Blaire, mogę cię o coś spytać? – To pytanie wymknęło mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– Jasne – odparła.
Cienki głosik Nate’a zaczął raz po raz wykrzykiwać: „Tata!”.
– Zaczekaj sekundkę. Rush właśnie wszedł do domu, a Nate cieszy się na jego widok. Przejdę do drugiego pokoju – powiedziała Blaire.
Pragnęłam tego, co miała Blaire. Najbardziej na świecie… chciałam właśnie tego. Chciałam patrzeć na Granta z naszym dzieckiem. Z dzieckiem, które stworzyliśmy. Z dzieckiem, które nosiłam w sobie. Ale czy Grant też by tego pragnął?
– Dobra. Teraz będę cię lepiej słyszeć. O co chciałaś mnie spytać?
Mocno zacisnęłam powieki, miałam nadzieję, że nie popełniam błędu.
– Czy zanim Nate się urodził, oddałabyś za niego życie? Czy kochałaś go aż tak bardzo?
Blaire milczała przez kilka sekund, a ja pomyślałam, że powiedziałam za dużo. Że domyśli się, dlaczego o to pytam.
– Był częścią Rusha i mnie. Zrobiłabym dla niego wszystko od momentu, kiedy dowiedziałam się, że noszę go w sobie. Więc tak – odparła. Wypowiedziała te słowa powoli i jakby z wysiłkiem, ale czułam, że mówi szczerze. Wiedziałam też, że zrozumiałaby mój wybór. – Ale Rush na pewno nie czuł tego tak samo – dodała.
Byłam tak poruszona, że z trudem wykrztusiłam w odpowiedzi:
– Tak. Tak myślałam. Ja… muszę kończyć. Zadzwonię później.
Nie czekałam na jej odpowiedź – rozłączyłam się, upuściłam telefon na kolana i zakrywszy twarz dłońmi, dałam upust rozpaczy. Płakałam nad życiem, którego prawdopodobnie nie zdołam dać mojemu dziecku, nad ewentualnością, że być może już mnie nie będzie, kiedy ono się urodzi, a także nad wspólnym życiem z Grantem, którego bardzo pragnęłam, ale bałam się, że nie będzie to możliwe. Płakałam tak długo, aż wyczerpałam wszystkie łzy. Wtedy położyłam dłonie na brzuchu i siedziałam, pozwalając, by lekki wietrzyk suszył moją zalaną łzami twarz. Nadszedł czas, żebym znalazła w sobie siłę do zrobienia tego, co musiałam. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie boję się śmierci. Bałam się straszliwie, ale byłam gotowa zaryzykować, jeśli dzięki temu moje dziecko będzie żyło. To życie było częścią mnie i mężczyzny, którego kochałam. Jedynego, którego kiedykolwiek kochałam i będę kochać.
Zanim poznałam Granta, nie wiedziałam, jakie to uczucie kochać w pełni. Obserwowałam inne pary i fantazjowałam, że pewnego dnia jakiś mężczyzna będzie patrzeć na mnie z oddaniem i uwielbieniem w oczach. Wyobrażałam sobie, że idę do ołtarza u boku faceta, który widział i kochał tylko mnie, z całą moją nieporadnością, który kochał mnie i moje niedoskonałe serce. Przez chwilę byłam pewna, że go znalazłam…
Z zamyślenia wyrwał mnie czerwony pick-up dodge należący do Maryann, który jechał żwirowaną drogą prowadzącą z białego domu do chaty Mase’a. Maryann nie zachodziła tu od paru dni. Jej uwagę zaprzątał Major. Wiedziałam, że zbliża się termin mojej kolejnej wizyty u lekarza. Chcieli mnie badać co tydzień, bo należałam do grupy wysokiego ryzyka. Nie byłam jednak pewna, na który dokładnie dzień została wyznaczona wizyta.
Przez ostanie dwa dni nie chodziłam na lunch do dużego domu, tylko zostawałam tutaj. Sama. Czułam się w tym miejscu bezpiecznie. Chciałam także dać im czas na omówienie spraw rodzinnych z Majorem. Wiedziałam, że nie czułby się swobodnie, roztrząsając swoje problemy przy mnie. Nie należałam do jego rodziny. Jedyny kłopot był taki, że nie miałam czym wypełnić sobie czasu. Przebywałam sam na sam z moimi myślami. Kiedyś uciekałam w lekturę, ale teraz nie mogłam się jakoś skupić na czytaniu.
Cały czas myślałam o Grancie i o przyszłości.
Pick-up zatrzymał się, drzwiczki się otworzyły ukazując…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnejPodziękowania
Pisanie drugiej części historii Granta i Harlow okazało się dla mnie zupełnie niespodziewanym doświadczeniem. Nigdy w życiu tyle nie płakałam, pisząc, redagując i czytając ponownie własną książkę. Zawsze kochałam Granta. Ogromnie się cieszę, że jego historia potoczyła się tak, a nie inaczej. Był wyjątkowy, więc zasłużył na wyjątkową opowieść.
Przede wszystkim chciałabym podziękować zespołowi wydawnictwa Atria, a zwłaszcza wspaniałej Jhanteigh Kupihea – nie mogłabym prosić o lepszą redaktorkę. Zawsze jest bardzo przychylna i stara się, żeby moje książki wypadły jak najlepiej. Dziękuję, Jhanteigh, jesteś niesamowita. Podziękowania składam także Ariele Fredman i Valerie Vennix za to, że nie tylko same mają znakomite pomysły, ale również słuchają moich oraz Judith Curr za to, że dała mnie i moim książkom szansę. Dziękuję wszystkim innym w Atrii, którzy przyłożyli rękę do wydania tej książki. Jestem Wam ogromnie wdzięczna.
Na podziękowania zasługuje także moja agentka Jane Dystel. W każdej sytuacji zawsze służy mi pomocą. Cieszę się, że mam ją po swojej stronie w tym nowym i ciągle zmieniającym się świecie wydawniczym. Z kolei bez Lauren Abramo, która zajmuje się moimi prawami zagranicznymi, nie mogłabym nawet marzyć o podbiciu zagranicznych rynków.
Dziękuję moim przyjaciółkom, które słuchają mnie i rozumieją lepiej niż ktokolwiek. Colleen Hoover, Jamie McGuire i Tammaro Webber – to Wy wspierałyście mnie najbardziej na świecie. Dzięki za wszystko.
Podziękowania należą się też moim pierwszym korektorkom, Natashy Tomic i Autumn Hull. Obie jesteście genialne i zawsze doskonale wiecie, gdzie czegoś brakuje. Bardzo Wam dziękuję, że nadążacie za moim zwariowanym harmonogramem. Krytyczne czytanie książek osoby, która bez przerwy pisze coś nowego, nie jest łatwym zadaniem.
I wreszcie dziękuję mojej rodzinie. Bez jej wsparcia nie byłoby mnie tu. Mój mąż, Keith, dba o to, żebym miała moją kawę i żeby dzieciom niczego nie brakowało, gdy ja muszę się zamknąć w pokoju i pisać, chcąc dotrzymać terminu. Trójka moich dzieci jest szalenie wyrozumiała, chociaż gdy już się wyłonię z pisarskiej jaskini, oczekują, że poświęcę im pełną uwagę – i tak właśnie robię. Moi rodzice wspierają mnie przez cały czas. Nie przestali nawet wtedy, kiedy postanowiłam pisać pikantniejsze kawałki. Dziękuję także moim przyjaciołom, którzy nie mają mi za złe, że tygodniami nie spotykam się z nimi, ponieważ pisanie pochłania cały mój czas. Stanowią moją najważniejszą grupę wsparcia i kocham ich z całego serca.
I oczywiście składam podziękowania moim czytelnikom. Nigdy się nie spodziewałam, że będę Was miała aż tylu. Dziękuję za to, że czytacie moje książki. Za to, że się Wam podobają i mówicie o nich innym. Bez Was nie byłoby mnie tutaj. Prosta sprawa.