Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dama i kocmołuch - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dama i kocmołuch - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 217 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Na wio­snę 1894 r. je­den ze zna­nych pi­sa­rzy ro­syj­skich wy­po­wie­dział kil­ka śmia­łych my­śli o tym, jaka „to­wa­rzysz­ka ży­cia” lep­sza jest dla li­te­ra­ta: wy­kształ­co­na czy nie­wy­kształ­co­na. Ana­li­zo­wał też, ja­kie do­god­no­ści i nie­do­god­no­ści cze­ka­ją li­te­ra­ta we współ­ży­ciu z ko­bie­tą wy­kształ­co­ną, a co może go spo­tkać ze stro­ny ko­bie­ty pro­stej, mało roz­wi­nię­tej. Kwe­stie te, choć może nie­zbyt po­waż­ne, są na swój spo­sób cie­ka­we. Nie­ste­ty jed­nak au­tor, któ­ry je po­ru­szył, cze­muś nie roz­wi­nął swych za­ło­żeń i nie sta­rał się ich uza­sad­nić. W in­nym, żywo re­da­go­wa­nym or­ga­nie po­le­mi­zo­wa­no z nim i dow­cip­nie, i zło­śli­wie, ale rów­nież nie po­wie­dzia­no nic, co by wy­ja­śni­ło spra­wę. Praw­do­po­dob­nie tak już musi być, „aże­by za­wsze po­zo­sta­wa­ło coś no­we­go do po­wie­dze­nia o ko­bie­tach” (Bo­uf­flers). Nie mam naj­mniej­szych urosz­czeń, bym do­pro­wa­dził cie­ka­wy ten spór do ja­kiejś roz­strzy­ga­ją­cej kon­klu­zji, ale chcę dać przy tej spo­sob­no­ści od­po­wied­nie ilu­stra­cje, któ­re czer­pię ze swych wspo­mnień o ży­ciu li­te­ra­tów.ROZ­DZIAŁ DRU­GI

Na krót­ko przed­tem, za­nim cza­so­pi­smo „Otie­cze­stwien­ny­je Za­pi­ski” prze­szło z rąk Du­dysz­ki­na i Kra­jew­skie­go pod re­dak­cję Nie­kra­so­wa i Sał­ty­ko­wa, w wy­daw­nic­twie tym pra­co­wał pe­wien pi­sarz, któ­re­go nie bar­dzo by tu wy­pa­da­ło wy­mie­niać z na­zwi­ska. Zresz­tą w da­nym wy­pad­ku na­zwi­sko nie ma zna­cze­nia, po­nie­waż cie­ka­wa jest sama sy­tu­acja tego czło­wie­ka oraz jego dwóch to­wa­rzy­szek ży­cia, z któ­rych jed­na była „damą”, dru­ga zaś „koc­mo­łu­chem”. Dama była jego „ślub­ną po­ło­wi­cą”, a koc­mo­łuch – „nie­ślub­ną przy­ja­ciół­ką”. Oby­dwie ode­gra­ły bar­dzo po­waż­ną rolę w jego ży­ciu i roz­ma­icie się wy­wią­za­ły ze swo­jej mi­sji wo­bec po­tom­stwa li­te­ra­ta.

Zna­łem tego czło­wie­ka w roku 1865, kie­dy Du­dysz­kin wy­dru­ko­wał w „Otie­cze­stwien­nych Za­pi­skach” pe­wien jego ar­ty­kuł, któ­ry się spodo­bał wie­lu czy­tel­ni­kom i zjed­nał au­to­ro­wi przy­chyl­ność obu re­dak­to­rów, to jest St. Du­dysz­ki­na i A. Kra­jew­skie­go. Wy­zna­czy­li mu ho­no­ra­rium po osiem­dzie­siąt ru­bli „od ar­ty­ku­łu” i to mu wy­szło na złe: był uszczę­śli­wio­ny i tak da­le­ce się prze­jął po­wo­dze­niem li­te­rac­kim, że jął za­nie­dby­wać swo­je obo­wiąz­ki służ­bo­we. Po­sa­da, zwią­za­na z jego za­wo­dem, była wca­le zno­śna i, acz­kol­wiek nie za­nad­to hoj­nie opła­ca­na, za­bez­pie­cza­ła go jed­nak pew­niej niż li­te­ra­tu­ra. Lecz od­tąd prze­stał ce­nić po­sa­dę, a pra­cy li­te­rac­kiej od­da­wał się z nie­po­ha­mo­wa­ną, na­mięt­no­ścią. Na pie­nią­dze nie był wca­le łasy, a na­wet pra­wie obo­jęt­ny, w ich zaś wy­dat­ko­wa­niu nie­opatrz­ny. Do­daj­my, że wy­ma­ga­nia miał na­der skrom­ne, a przy­zwy­cza­je­nia spar­tań­sko pro­ste. Było mu wszyst­ko jed­no, co je i gdzie miesz­ka, by­le­by mu tyl­ko nie od­bie­ra­no moż­no­ści wy­po­wia­da­nia tego, o czym my­ślał i co uzna­wał za po­trzeb­ne i uży­tecz­ne dla spo­łe­czeń­stwa. Nie­za­leż­nie od tego, ja­kie jest jego zna­cze­nie w li­te­ra­tu­rze, z cha­rak­te­ru był to praw­dzi­wy li­te­rat, któ­ry gwiż­dże na wszyst­ko, poza tym, co się dzie­je w li­te­ra­tu­rze, żad­na ko­rzyść nie mo­gła go od niej od­cią­gnąć, nic nie mo­gło go do niej znie­chę­cić, cho­ciaż­by wy­pa­dło mu umrzeć z gło­du. Wśród pi­sa­rzy tacy lu­dzie nie byli wów­czas rzad­ko­ścią: nie­któ­rzy z nich tak wie­rzy­li w szczyt­ność swe­go po­wo­ła­nia li­te­rac­kie­go, że z lek­kim ser­cem go­to­wi byli znieść dla idei nie tyl­ko pry­wa­cje, ale na­wet mę­czar­nie. Do tego na­stro­ju pi­sa­rza do­łą­czy­ło się inne jesz­cze po­ku­sze­nie: róż­ne nie­zna­jo­me czy­tel­nicz­ki za­czę­ły doń pi­sy­wać li­sty peł­ne uzna­nia i te ko­bie­ce li­sty wzbu­dzi­ły w nim ko­chli­wość oraz fan­ta­zję. Sło­wem, po­wo­dze­nie cał­ko­wi­cie prze­wró­ci­ło mu w gło­wie, a li­sty dam jęły mu na­wet psuć cha­rak­ter i prze­szka­dza­ły wy­ko­ny­wać wszel­kie obo­wiąz­ki – służ­bo­we, li­te­rac­kie i mał­żeń­skie, po­nie­waż na swe nie­szczę­ście pi­sarz był już wte­dy żo­na­ty, a mał­żon­ka jego mia­ła moc­ny cha­rak­ter. Oże­nił się po­dob­no jesz­cze jako stu­dent, w każ­dym zaś ra­zie da­le­ko wcze­śniej, niż za­sły­nął w pi­sar­stwie; w domu po­sta­wił się tak nie­for­tun­nie, iż żona mia­ła sie­bie za bar­dzo mą­drą, a jego na­zy­wa­ła „głu­pim” i żad­ną mia­rą nie chcia­ła wie­rzyć, by mógł on „stwo­rzyć” coś god­ne­go uwa­gi. Gnie­wa­ło go to i ob­ra­ża­ło, to­też usi­ło­wał zmie­nić ten nie­po­chleb­ny dla sie­bie po­gląd żony, nic wszak­że nie wskó­rał. Naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dob­ne wy­da­wa­ło się żo­nie pi­sa­rza, by mógł on mieć po­ję­cie o obo­wiąz­kach mał­żeń­skich, a wzglę­dy, któ­re mę­żo­wi jej oka­zy­wa­ły obce pa­nie, draż­ni­ły ją i do­pro­wa­dzi­ły do ta­kiej wście­kło­ści, że od znie­wag słow­nych prze­szła do ob­raź­li­wych czy­nów: uda­ła się do A. A. Kra­jew­skie­go ob­wie­ścić mu swe zwy­cię­stwo i wy­ra­zić cza­so­pi­smu na­ga­nę za to, że jej mąż za po­śred­nic­twem te­goż „za­czął ba­rasz­ko­wać z pa­nia­mi”.

A. A. Kra­jew­ski wy­słu­chał, po­mru­czał i skie­ro­wał ją do Du­dysz­ki­na, za­nie­po­ko­ił się jed­nak, kil­ka razy burk­nął: „Niech ją Pan Bóg ko­cha” – i za­rzą­dził, by jej od­tąd nie wpusz­cza­no do nie­go.ROZ­DZIAŁ TRZE­CI

Pi­sarz miał lat trzy­dzie­ści czy trzy­dzie­ści pięć. Był ni­skie­go wzro­stu, bar­dzo wą­tły i ner­wo­wy. Miał pło­we wło­sy, nie­du­że nie­bie­skie oczy i roz­wi­chrzo­ną czu­pry­nę. Uspo­so­bie­nie miał do­bre, ale ma­łost­ko­we, draż­li­we i, jak to mó­wią, „ko­gu­cie”. Mał­żeń­stwo za­warł „ze współ­czu­cia”. Pod­ów­czas ta­kie szla­chet­ne rze­czy rów­nież były mod­ne i bar­dzo wie­lu dało się na nie zła­pać. Mój przy­ja­ciel na­le­żał do rzę­du tych szczę­śliw­ców i na­der gorz­ko pła­cił za swą wspa­nia­ło­myśl­ność. Ma­gni­fi­ka gó­ro­wa­ła nad nim pod wie­lo­ma róż­no­ra­ki­mi wzglę­da­mi: twier­dzi­ła, że jest od nie­go star­sza o pięć lat za­le­d­wie, ale jej wy­gląd zda­wał się świad­czyć o znacz­nie więk­szej róż­ni­cy; a przy tym była moc­na, sil­na, wy­so­ce przed­się­bior­cza i po­sia­da­ła ten naj­szczę­śliw­szy z nie­wie­ścich ta­len­tów: nie oba­wia­ła się żad­nych skan­da­li. Wy­ka­zu­jąc ta­kie za­le­ty bo­jo­we, dama ta była po­nad­to nie­zmor­do­wa­na za­rów­no w na­tar­ciu, jak i w po­ści­gu. Nie­mal w pierw­szych za­raz dniach po ślu­bie mał­żon­ko­wie się po­róż­ni­li i od tego cza­su sta­le żyli ze sobą bar­dzo źle, a gdy się prze­nie­śli do Pe­ters­bur­ga, żona po­sta­ra­ła się, żeby nie­ba­wem wie­dzie­li już o tym wszy­scy w re­dak­cji. Uży­ty w tym celu spo­sób był pro­sty: dama, na po­zór bar­dzo wy­kształ­co­na, sama przy­cho­dzi­ła do re­dak­cji lub ad­mi­ni­stra­cji i skar­ży­ła się na męża wszyst­kim: Du­dysz­ki­no­wi, Kra­jew­skle­mu itd. aż do kan­ce­li­sty Bo­go­lu­bo­wa, któ­ry wy­pła­cał ho­no­ra­ria. Czy­ni­ła to nie tyl­ko bez śla­du skrę­po­wa­nia, lecz i zgo­ła bez żad­nej po­trze­by, ot, jak­by po pro­stu z po­ry­wu du­szy. Zresz­tą może mia­ła ja­kiś cel w ob­ni­ża­niu wa­lo­rów swe­go męża, przed­sta­wia­jąc go w świe­tle śmiesz­nym i try­wial­nym. Skrom­ność mia­ła za nic i zu­peł­nie bez wsty­du opo­wia­da­ła naj­okrop­niej­sze rze­czy o tym, jak gru­biań­sko i bez­ce­re­mo­nial­nie trak­tu­je męża.

– Chciał­by mnie po­wstrzy­mać ża­ło­sny­mi sło­wa­mi – pra­wi­ła. – Mais c'est drôle! Jak­że może na to li­czyć, sko­ro po­wie­dzia­łam mu już daw­no, że się nie boję żad­ne­go skan­da­lu? Je sais ce que j'ai à fa­ire!

Nie­ba­wem ato­li sprzy­krzy­ła się wszyst­kim i Du­dysz­kin prze­stał ją przyj­mo­wać, po­dob­nie jak i Kra­jew­ski; do ad­mi­ni­stra­cji przy­cho­dzi­ła nadal i w mia­rę sił i moż­no­ści znie­sła­wia­ła męża. Nie wie­rzo­no jej, oczy­wi­ście, a prze­cież za­szko­dzi­ła mę­żo­wi już cho­ciaż­by przez to samo, że zro­bi­ła go śmiesz­nym. W do­dat­ku, na­stro­szy­ła prze­ciw nie­mu Kra­jew­skie­go, któ­re­go przy­dy­ba­ła raz, gdy szedł z domu w stro­nę Pa­wi­lo­nu Gim­na­stycz­ne­go, i ob­rzu­ci­ła go wy­mów­ka­mi, a kie­dy jął od niej czmy­chać po­wta­rza­jąc: „Jak mi Bóg miły, jak mi Bóg miły, cho­ry je­stem ł nic nie mogę po­ra­dzić!” – dama, nie otrzy­maw­szy ocze­ki­wa­nych wy­ra­zów współ­czu­cia, po­wie­dzia­ła mu gło­śno: „Quel vieux idiot!” * – i po­mknę­ła w otwar­te po­dwo­je cer­kwi Si­me­onow­skiej krzy­cząc z pro­gu, że go „prze­klnie przed świę­tym ob­ra­zem”. Zresz­tą Kra­jew­ski nie gnie­wał się na nią i nie zląkł się prze­kleń­stwa, wie­czo­rem zaś mó­wił: „Baby! Ja je znam!” I po­noć istot­nie „znał baby”, to­też w re­dak­cji spra­wy pi­sa­rza ukła­da­ły się do­brze, in­a­czej na­to­miast wy­glą­da­ło to w oczach zwierzch­no­ści biu­ro­wej, do któ­rej przed­się­bior­cza ma­gni­fi­ka przy­cho­dzi­ła tak­że i twier­dzi­ła tam, że jej „pi­que-as­siet­te” « nie wie­rzy w Boga i bez sza­cun­ku mówi o tych a tych per­so­nach, cze­go ona, jako wy­cho­wan­ka in­sty­tu­tu, nie może ścier­pieć, i „poda do wia­do­mo­ści”, ma bo­wiem dzie­cię, któ­re po­win­na wy­cho­wać w do­brych za­sa­dach.

– Tak! Je ne suis pas seu­le!ROZ­DZIAŁ CZWAR­TY

Co chcia­ła osią­gnąć ta mał­żon­ka, tego bo­daj i sama nie wie­dzia­ła. Kon­kret­nie pra­gnę­ła je­dy­nie „za­in­ka­so­wać jego po­bo­ry”. Prze­ję­ła to od żon ro­bot­ni­ków fa­brycz­nych, któ­rzy prze­pi­ja­ją za­rob­ki. Do­bry przy­kład spodo­bał jej się: lu­bio­no wów­czas „lu­do­wość”. Co praw­da, mąż jej nie prze­pi­jał za­rob­ków, no ale, swo­ją dro­gą…

– Je ne suis pas seu­le! Pro­szę bar­dzo! Kra­jew­ski roz­ka­zał:

– Wy­pła­cić, wy­pła­cić! Znał ko­bie­ty.

Usły­szaw­szy o tych spraw­kach mąż za­padł na zdro­wiu; w cho­ro­bie stał się cał­ko­wi­cie bez­bron­ny przy boku nie­li­to­ści­wej ty­ran­ki. Miesz­ka­li­śmy wte­dy nie­da­le­ko od sie­bie przy Ogro­dzie Tau­rydz­kim, gdzie miesz­kam trzy­dzie­ści lat. Dwu­krot­nie od­wie­dzi­łem cho­re­go i za­sta­łem go w okrop­nych wa­run­kach: raz w po­ko­ju peł­nym nie­moż­li­we­go fe­to­ru, dru­gim zaś ra­zem okno w po­ko­ju było otwar­te i na cho­re­go strasz­nie wia­ło.

Za­py­ta­łem, cze­mu okno stoi otwo­rem w taki zim­ny dzień.

Po­ki­wał gło­wą i od­parł:

– Ach, wie pan, boję się wła­snych do­my­słów, ale cho­dzi chy­ba o przy­śpie­sze­nie mo­jej śmier­ci!

Wsta­łem i za­mkną­łem okno, że zaś to­wa­rzy­szył temu od­po­wied­ni dźwięk, któ­ry sły­chać było za ścia­ną, więc stam­tąd, z dru­gie­go po­ko­ju, roz­legł się szka­rad­ny tłu­mio­ny śmiech. Na­stęp­nie wy­sze­dłem, a cho­ry nie­ba­wem wy­zdro­wiał i jak­by nig­dy nic przy­szedł na wie­czór re­dak­cyj­ny, któ­ry mi się upa­mięt­nił, gdyż de­ba­to­wa­no wte­dy nad pod­sta­wo­wy­mi za­gad­nie­nia­mi sztu­ki ro­syj­skiej. Dzia­ło się to wkrót­ce po nie­za­po­mnia­nym od­czy­cie, wy­gło­szo­nym w by­łym klu­bie ar­ty­stycz­nym przez pa­nią Ja­co­bi, któ­ra do­pie­ro co wró­ci­ła do oj­czy­zny i ko­mu­ni­ko­wa­ła licz­ne szcze­gó­ły o ru­chu Ga­ri­bal­die­go; szcze­rze sym­pa­ty­zo­wa­ła z tym ru­chem i cie­szy­ła się przy­jaź­nią wło­skie­go bo­ha­te­ra. Dzi­siaj, po upły­wie bli­sko trzy­dzie­stu pię­ciu lat, bar­dzo trud­no od­dać za­ani­mo­wa­nie ł sym­pa­tię, z jaką się spo­tkał ten od­czyt, wy­gło­szo­ny przez ko­bie­tę, o któ­rej mó­wio­no wten­czas bar­dzo wie­le cie­ka­wych rze­czy. Ar­ty­ści nie tyl­ko okla­ski­wa­li pa­nią Ja­co­bi jako damę, ale też wy­ra­ża­li szcze­re za­do­wo­le­nie z po­wo­du jej są­dów o za­gad­nie­niach ar­ty­stycz­nych. Po­mo­cy dla sztu­ki ro­syj­skiej szu­ka­no wte­dy wszę­dzie i mó­wio­no już to o pro­fe­so­rze Ja­co­bim, już to o Mi­kie­szy­nie, któ­rzy byli pod­ów­czas sław­ni i na pew­nia­ka mo­gli „oca­lić ro­syj­ską sztu­kę”, a za­ra­zem wspo­mi­na­no i Pio­tra So­ko­ło­wa, i Zi­chy'ego, i Swier­cza­ko­wa, i Kle­we­ra. I mimo że wszyst­kie te sza­now­ne oso­by prze­po­jo­ne były jed­nym, du­chem ar­ty­stów Alek­san­dra i De­me­triu­sza, o któ­rych mowa w księ­dze „Dzie­jów Apo­stol­skich”, jed­nak znaj­do­wa­li się wte­dy prze­dziw­ni lu­dzie, któ­rzy po­tra­fi­li coś w nich roz­róż­niać. Ale swo­ją dro­gą zna­leź­li się i tacy, któ­rym od­czyt pani Ja­co­bi nie przy­padł do gu­stu – nie przy­padł on do gu­stu rów­nież i na­sze­mu pi­sa­rzo­wi, któ­ry z od­ra­zą pa­trzył na wzbu­dzo­ne pod­nie­ce­nie wśród au­dy­to­rium; za­pra­gnął tedy pod­dać kry­ty­ce i od­czyt, i za­chwyt słu­cha­czy. Ar­ty­kuł o pre­lek­cji wy­gło­szo­nej przy za­uł­ku Tro­ic­kim miał się uka­zać w książ­ce od­da­nej już do dru­ku, nie uka­zał się jed­nak wca­le, a jego au­tor le­d­wie uszedł śmier­ci.

W ro­dzi­nie kry­ty­ka za­szły strasz­li­we wy­da­rze­nia.ROZ­DZIAŁ PIĄ­TY

W ja­kie dwa czy trzy dni po od­czy­cie, póź­nym wie­czo­rem, gdy w Ogro­dzie Tau­rydz­kim klą­ska­ły sło­wi­ki, a przy oka­la­ją­cym ogród czę­sto­ko­le paru mi­ło­śni­ków sta­ło w mil­cze­niu i słu­cha­ło sło­wi­cze­go śpie­wu, zo­ba­czy­łem wspo­mi­na­ne­go tu li­te­ra­ta. Był ogrom­nie przy­bi­ty, a w do­dat­ku cała jego wy­cień­czo­na cho­ro­bą twarz była po­dra­pa­na i brud­na, odzież zaś upstrzo­na śmie­cia­mi i pu­chem: wi­docz­nie prze­szedł nie lada ta­ra­pa­ty.

Wła­ści­wie jesz­czem go wte­dy mało znał i po­my­śla­łem, że może pod­ocho­cił so­bie; lecz po­dej­rze­nie to było nie­słusz­ne. God­ny po­ża­ło­wa­nia stan, w ja­kim słu­chał sło­wi­ków u czę­sto­ko­łu, był re­zul­ta­tem tego, że bie­dak w owym cza­sie szcze­gól­nie moc­no ucier­piał za swą pa­sję do za­jęć li­te­rac­kich, a przy tym wszyst­ko, co tym ra­zem na­pi­sał, zo­sta­ło uni­ce­stwio­ne: mia­no­wi­cie żona pi­sa­rza po­dar­ła na strzęp­ki ar­ty­kuł o od­czy­cie przy za­uł­ku Tro­ic­kim, jego zaś sa­me­go po­dra­pa­ła, ob­la­ła atra­men­tem, od­se­pa­ro­wa­ła od do­mo­we­go ogni­ska i wy­gna­ła z domu, ode­braw­szy ze­ga­rek i pie­nią­dze. Na­stęp­nie za­gro­zi­ła mu, że po­je­dzie do kie­row­nic­twa in­sty­tu­tu i opo­wie, ja­kie to opacz­ne ma jej mąż po­ję­cia o naj­święt­szych rze­czach… A wte­dy, ma się ro­zu­mieć, „bę­dzie miał za swo­je!”

Za­pro­si­łem go do sie­bie na noc­leg, co też przy­jął, po­nie­waż ab­so­lut­nie nie miał gdzie się po­dziać. Był zzięb­nię­ty i głod­ny, z ape­ty­tem więc pił u mnie her­ba­tę z buł­ka­mi; opo­wie­dział mi przy tym dłu­gie dzie­je wie­lo­ra­kich cier­pień, za­da­wa­nych mu przez żonę, i tym ra­zem po­dał mi nie­któ­re szcze­gó­ły o jej po­cho­dze­niu: była szlach­cian­ką z kre­sów po­łu­dnio­wych, ukoń­czy­ła in­sty­tut, po­tem po­kłó­ci­ła się z mat­ką, miesz­ka­ła w Szwaj­ca­rii i stu­dio­wa­ła coś; po­tem była gu­wer­nant­ką, po­tem tłu­macz­ką i ak­tor­ką – nig­dzie nie za­grza­ła miej­sca. Na nie­szczę­ście mego ko­le­gi, wy­da­ła mu się bar­dzo nie­szczę­śli­wą i oże­nił się z nią, ona mu zaś póź­niej wy­zna­ła w chwi­li czu­ło­ści, że się „w jego oso­bie chcia­ła ze­mścić na wszyst­kich męż­czy­znach za gnę­bie­nie ko­biet”. A na do­wód, że mówi se­rio, nie­zwłocz­nie za­czę­ła wy­ko­ny­wać swój pro­gram z taką kon­se­kwen­cją, że nie­bo­rak po­stra­dał pa­mięć o na­der do­nio­słych wy­da­rze­niach z ich ży­cia ro­dzin­ne­go. Wpra­wi­ła go w ta­kie ogłu­pie­nie, iż za­po­mniał o wszyst­kim i naj­na­iw­niej w świe­cie mó­wił o swym dziec­ku:

– Wie pan, nie mam da­li­bóg zie­lo­ne­go po­ję­cia, skąd się ono wzię­ło u nas.

Ale wróć­my do ko­lej­no­ści wy­da­rzeń.

Nie­szczę­śnik był w owym cza­sie moc­no roz­stro­jo­ny i nie chcąc wra­cać do swej drę­czy­ciel­ki, za­mie­rzał żyć osob­no. Na jego proś­bę uda­łem się na­stęp­ne­go dnia do jego mał­żon­ki ce­lem ro­ko­wań: czy się zgo­dzi usnad­nić mu do­mo­wą eg­zy­sten­cję, albo czy nie uzna za lep­sze pu­ścić go wol­no w za­mian za od­po­wied­nie wy­na­gro­dze­nie? W osób­ce tej zo­ba­czy­łem nie­wia­stę na­der nie­ład­ną i pod­sta­rza­łą, lecz od­waż­ną, re­zo­lut­ną i nie­wąt­pli­wie zdol­ną do wiel­kiej bez­czel­no­ści. W jej spo­so­bie by­cia po­zo­stał ja­kiś ślad „sa­lo­no­we­go wzię­cia”, prze­mie­sza­ny wszak­że z ra­żą­cą wul­gar­no­ścią lub ra­czej cham­stwem. Ma­larz mógł­by ją wziąć za mo­del­kę do ob­ra­zu ro­syj­skiej bo­ja­ro­wej z asam­bli, któ­rą ce­sarz Piotr Pierw­szy ukul­tu­ral­nia, któ­rą w ce­lach edu­ka­cyj­nych spo­ił do pół­przy­tom­no­ści i za­chę­ca do spro­śnej ga­da­ni­ny. Przy­to­czę na­szą roz­mo­wę bo­daj w strzęp­kach, bo­daj w uryw­kach.ROZ­DZIAŁ SZÓ­STY

Dama ta po­wi­ta­ła mnie na­der we­so­ło, bez odro­bi­ny skrę­po­wa­nia, od razu prze­mó­wi­ła do mnie, kra­sząc sło­wa ro­syj­skie fran­cu­ski­mi:

– Pro­szę, pro­szę! Dieu vous bénis­se: cie­szę się ze zgo­dy. Bo prze­cież pan przy­szedł po­go­dzić nas? Niech pan sia­da, ale po­go­dzić mnie z kimś bę­dzie bar­dzo trud­no: nie na­le­żę do po­czci­wych ko­biet, a przede wszyt­kim – da­ru­je pan! – nie lu­bię męż­czyzn.

Oznaj­miw­szy mi o swej nie­na­wi­ści do męż­czyzn, na­tych­miast wspo­mnia­ła też o tym, że „wo­bec niej od­po­wie­dzial­nym za nich wszyst­kich jest jej mąż”. Wy­buch­nę­ła we­so­łym śmie­chem, po czym cały czas pa­stwi­ła się nad mę­żem opo­wia­da­jąc o nim brzyd­kie i nie­przy­zwo­ite ba­nia­lu­ki, po chwi­li zaś za­czę­ła szy­dzić z pań, któ­re pi­sa­ły do nie­go li­te­rac­kie li­sty, i nada­wa­ła im na­zwi­ska wła­sne­go po­my­słu, jak na przy­kład: „Mar­gra­bi­na de Co­urvan­ce”, „ba­ro­no­wa Dziwk­man” i lady „Kiss-me-qu­ick”, oraz dwie ro­syj­skie oby­wa­tel­ki ziem­skie, któ­ry­mi ona „gar­dzi”, na­zwa­ła: „Ob­ła­paj­ki­na” i „Ca­łow­ki­na”. Zmie­rza­ło zaś to wszyst­ko do tego, że „są to błaź­ni­ce, a jej mąż jest śmiesz­ny i zgo­ła do ni­cze­go nie zdat­ny, oso­bli­wie vis-à-vis d'une fem­me” «. Dla niej to zresz­tą tant mieux, po­nie­waż ona ma inną na­tu­rę i uwa­ża, że ko­bie­ta po­win­na się wznieść po­nad na­tu­rę, jako że „na­tu­ra jest świ­nią”.

– Kto lubi świń­stwo, ten może uznać wła­dzę na­tu­ry nad sobą, ale mnie to wszyst­ko mier­zi. Ro­zu­mie pan?

Nie ro­zu­mia­łem, więc mi wy­tłu­ma­czy­ła:

– Wszyst­kie te spoj­rze­nia i min­ki, i wes­tchnie­nia, i sy­tu­acje… sło­wem wszyst­ko to i inne rze­czy, któ­re opie­wa­ją po­eci, to ohy­da, wszyst­ko to c'est ar­chi­bête!

Mia­łem tedy na­dzie­ję, że się do­syć ła­two zgo­dzi roz­stać z mę­żem; ali­ści żą­da­ła, by jej za to dać moż­li­wie naj­wię­cej pie­nię­dzy.

– Bo mam dziec­ko. Ro­zu­mie pan? Je ne suis pas seu­le!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: