Długi pocałunek z Glasgow - ebook
Długi pocałunek z Glasgow - ebook
Glasgow, lata pięćdziesiąte XX wieku. Prywatny detektyw Lennox, zwykle balansujący na granicy prawa, jest podejrzany o zabójstwo bukmachera i hodowcy chartów Jimmy’ego „Bilona” MacFarlane’a, który właśnie szykował spory przekręt na wyścigach psów. Detektyw ma jednak mocne alibi – spędził tę noc z jego córką.
Lennox musi rozwikłać sprawę morderstwa. Okazuje się, że jest w nie zamieszany niejaki Willie Sneddon, jeden z Trzech Królów półświatka Glasgow – człowiek, któremu nikt w mieście nie chciałby stanąć na drodze. Wraz z nim pojawia się jeszcze inny, poważniejszy gracz...
Glasgow Russella to drobni przestępcy, bandy katolików i protestantów, okrutni królowie półświatka i... jeszcze więcej innych zbirów.
nettiethomson.com
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-050-6 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niektóre pojęcia są obce umysłowości glasgowczyków, ot chociażby surówka czy stomatologia, a także przebaczenie.
Do owego wieczoru, kiedy zmarł Bilon MacFarlane, nie miałem wyobrażenia, jak pamiętliwe potrafi być Glasgow. Moja edukacja w tej dziedzinie miała się dopiero rozpocząć.
Przez Glasgow przetaczała się fala upałów i wszyscy lepili się od potu, a ja szczególnie, jako że właśnie owego wieczoru, gdy został zamordowany Bilon MacFarlane, miałem randkę z jego wystrzałową córką Lorną. Zaparkowałem swojego austina atlantica na wzgórzach Glennifer Braes, skąd rozciągał się widok na ciemne i ponure tej parnej nocy Glasgow. Szczerze mówiąc, niewiele uwagi poświęciliśmy na podziwianie panoramy. Z perspektywy czasu na ironię wydaje się zakrawać fakt, że dwoje członków rodziny MacFarlane w tym samym mniej więcej czasie znalazło się w zasięgu działania tępego narzędzia.
Lorna wykraczała dość znacząco ponad glasgowską normę: była ładna, miała rudoblond włosy i szałową figurę. Jak większość szumowin, którym udało się w końcu jakoś dorobić, jej ojciec, glasgowski bukmacher, dbał o pozory szacowności i posłał Lornę do ekskluzywnej szkoły z internatem w Edynburgu. Zrobił to prawdopodobnie po to, żeby jego córka wyrosła na układną pannę, ja zaś przekonałem się na tylnym siedzeniu atlantica, że owszem, jeśli chodzi o francuski – pomijając wszystkie inne języki, jakich uczono w tej szkole – Lorna była urodzoną lingwistką.
Gdybym miał opisać swój ówczesny związek z Lorną, najlepiej pasowałoby do niego określenie „płytki”. Muszę przy tym nadmienić, że przymiotnikiem tym można by opisać niemal wszystkie moje dotychczasowe związki z kobietami. Moja zażyłość z Lorną była jednak wyjątkowo mało zobowiązująca. Ona zabijała czas w oczekiwaniu na chwilę, gdy w jej sidła wpadnie odpowiedni kandydat na męża, a ja… cóż, ja robiłem po prostu to co zawsze. Gdyby owej nocy wypadki potoczyły się inaczej, to sądzę, że i tak stopniowo oddalilibyśmy się od siebie bez żalu i wzajemnych pretensji. Jednak wtedy, na wzgórzach Glennifer Braes, nie mieliśmy jeszcze pojęcia, co nas czeka.
Moja ignorancja była szczególnie błoga. Nie zdawałem sobie zupełnie sprawy, że zanosiło się na jakieś krwawe porachunki, ani nie zetknąłem się z określeniem „baro” czy „biczapen”. A gdyby ktoś w ów parny, zbyt upalny letni wieczór wymienił nazwisko Johna Largo, to pewnie uznałbym, że mowa o jakiejś postaci z westernu. I w pewnym sensie byłaby to prawda: zachód najdzikszy był właśnie w Glasgow.
John Largo nie był jednak żadnym kowbojem. Był kimś w rodzaju szarej eminencji. Cieniem. Bardzo niebezpiecznym cieniem, którego macki sięgały daleko.
Kiedy zakończyliśmy nasze tango na tylnym siedzeniu atlantica, odwiozłem Lornę do domu w Pollokshields. Glasgow cechowało się własną geografią społeczną, niezrozumiałą dla kogoś z zewnątrz, ale mającą istotne znaczenie dla stanowiących tu mniejszość klas średnich. Było zresztą typem miasta zasadniczo bezklasowego, w którym liczyło się w gruncie rzeczy tylko to, ile kto miał pieniędzy. Wszechobecny glasgowski akcent przekraczał natomiast wszelkie społeczne bariery, i tu jedyną miarą statusu była ocena, na ile czyjaś wymowa była zrozumiała, a ściślej rzecz biorąc – na ile daleka od niezrozumiałości. Jeśli już doszukiwać się kryteriów podziału, to pozycję społeczną wyznaczało zazwyczaj albo miejsce zamieszkania, albo bardziej subtelne wskaźniki o charakterze socjalnym, takie jak odległość od najbliższej spłukiwanej toalety lub to, czy nasza babcia mieszka jeszcze w slumsie.
Działalność bukmacherska Bilona rozwijała się na przestrzeni lat dobrze – pod tym względem szło mu chyba lepiej niż większości glasgowskich bukmacherów. Nie zrobił jednak aż takiej kasy ani nie wyrobił sobie na tyle szacownej pozycji, aby przeskoczyć z południowego zarzecza na drugą stronę rzeki Clyde i awansować w społecznej hierarchii. Rezydencja MacFarlane’ów położona była więc w Pollokshields, na południe od Clyde. Była to duża, solidna i pozbawiona polotu szkocka willa w stylu wiktoriańskim, stojąca przy ulicy pełnej niemal identycznych, solidnych i takoż pozbawionych polotu szkockich willi w stylu wiktoriańskim – zgodnie z prezbiteriańskim imperatywem, aby ukrywać dobrobyt pod maską anonimowości. Aby czymś się jednak od siebie nawzajem odróżniać, prawie wszystkie domy przy tej ulicy opatrzone były nie numerami, lecz nazwami. Kiedy dojechaliśmy do Ardmore, zastaliśmy tam rząd blokujących podjazd czarnych policyjnych wolseleyów.
Taki widok to dla mnie na ogół sygnał, aby jak najszybciej oddalić się w przeciwnym kierunku, ale Lorna wpadła w panikę, więc zaparkowałem na ulicy i podszedłem z nią do budynku. Od razu stało się jasne, że czeka nas tam coś bardzo nieprzyjemnego. I faktycznie: to dwumetrowe coś, odziane w tweed i brunatne broksy, okazało się detektywem nadinspektorem Williem McNabem.
– Co się dzieje? – spytałem, lecz McNab mnie całkowicie zignorował.
– Panna MacFarlane? – odezwał się do Lorny z troską w głosie i byłem pod wrażeniem, jak przekonująco odegrał rolę współczującego bliźniego. – Czy mogłaby pani pójść ze mną? – Poprowadził ją do przedpokoju, najpierw rzucając mi przez ramię spojrzenie, jednoznacznie mówiące: „A ty, kurwa, ani kroku dalej”.
Uśmiechnąłem się. Miło być zauważonym…
Chcąc nie chcąc, zostałem przed progiem w towarzystwie gliniarza, postawionego na straży przy drzwiach frontowych. Był to chłop na schwał – góral, tak jak dziewięćdziesiąt procent mundurowych w glasgowskiej policji. Górali rekrutowano ze względu na ich wzrost, a nie zasoby intelektualne, i łatwo ich było omamić błyszczącymi paciorkami albo jakimiś urządzeniami elektrycznymi. Tylko kilka minut zabrało mi wyciągnięcie od niego podstawowych informacji. Okazało się, że Bilon MacFarlane, odnoszący w Glasgow największe sukcesy bukmacher i ojciec Lorny w jednej osobie, leży bezwładnie na podłodze swojego gabinetu, rujnując wyściełający ją miękki dywan typu Wilton sporą ilością czerwonej cieczy.
– Sąciimy, sze właśnie wrócił z wyścików – zwierzył mi się melodyjnym hebrydyjskim narzeczem mój świeżo zapoznany koleś glina. – Wie pan, on był bukmacherem. Ktoś mu przyłoszył fikurą jeko ulubioneko charta… co się wabił Billy Boy.
Zafrasowałem się, marszcząc brwi: – Ależ fuks. I kto by pomyślał?
Kiedy McNab ponownie pojawił się w korytarzu, nadal stałem na zewnątrz. Spojrzałem w jego kierunku i zauważyłem przez otwarte drzwi salonu, że Lorna siedzi zrozpaczona na kanapie obok pocieszającej ją macochy. Odruchowo zrobiłem krok do przodu, ale moja klatka piersiowa napotkała zdecydowany opór wielkiego łapska McNaba.
– A ty jakie niby miałeś powiązania z Jimmym MacFarlane’em, Lennox?
Postanowiłem kontynuować nasz sposób porozumiewania się za pośrednictwem groźnych min, rzucając mu najwymowniejsze spojrzenie typu „łapy, kurwa, przy sobie”, na jakie było mnie aktualnie stać. Okazało się równie skuteczne, jak gadanie do niego po nepalsku. Powstrzymująca mnie dłoń ani drgnęła.
– Z Bilonem? Żadne – odparłem. – Jestem… przyjacielem jego córki, to wszystko.
– Na ile bliskim przyjacielem?
– No cóż, powiedzmy, że ostatnio dość często się widujemy.
– I to jedyne, co cię łączy z Jamesem MacFarlane’em? – zapytał McNab. – Na pewno?
– Spotkałem go kilka razy. Zasadniczo dlatego, że widuję się z Lorną – powiedziałem, nie wspominając o tym, że Bilon obiecał mi dwa bilety na zbliżającą się głośną walkę miejscowego Bobby’ego Kirkcaldy’ego z Niemcem Janem Schmidtke. Prawdę mówiąc, pierwsze, o czym pomyślałem, gdy dowiedziałem się o zgonie Bilona, to czy zdążył mi te bilety załatwić, zanim dał sobie rozwalić łeb. Uznałem jednak, że afiszowanie się z tego rodzaju refleksjami ujawniłoby jeden z mniej atrakcyjnych aspektów mojej osobowości. Choć może moja kolejna myśl była jeszcze mniej chwalebna: zaintrygowało mnie bowiem pytanie, jak długo będę musiał czekać, aż Lorna po śmierci ojca odzyska ochotę na kolejną rundę zapasów na tylnym siedzeniu atlantica.
– Żadnych innych interesów? – nie odpuszczał McNab. – Nie wykonywałeś dla niego żadnych zleceń? Jakiegoś węszenia?
Potrząsnąłem głową przecząco i nagle jakoś straciłem humor. Spojrzałem na dłoń opartą o mój tors. Solidna rozwinięta piącha. Grubaśne paluchy z łuszczącą się na knykciach skórą. Wyglądające spod tweedu świeżo wyprasowane, białe mankiety koszuli.
– Zobaczymy… I niech ci nie przyjdzie do głowy wściubiać w to swego nosa, Lennox – powiedział. – To sprawa dla policji.
– Wcale nie mam zamiaru się w to mieszać – odparłem, marszcząc brwi. Zaskoczyło mnie nieco, że McNab w ogóle uważa za konieczne, aby mnie zniechęcać. – A jaki był motyw?
– No cóż… – McNab wolną ręką potarł podbródek, udając głęboki namysł. – MacFarlane był jednym z najbogatszych glasgowskich bukmacherów i hodowców chartów. Właśnie wrócił z wyścigów z torbą pełną gotówki, której nie potrafimy zlokalizować… niech no pomyślę… Mam! Zbrodnia w afekcie.
– Powinien pan trzymać się tego, co panu wychodzi, nadinspektorze, a ironię zostawić mnie.
– A ty zostaw lepiej robotę policyjną mnie. To jest zwykły rabunek. Rozwikłamy to bez niczyjej pomocy, Lennox. Dwa dni i będziemy mieli tego skurwiela pod kluczem.
– Aaa… – uśmiechnąłem się i pokiwałem głową z uznaniem. – Oto szlachetne działanie stojącego na straży sprawiedliwości szkockiego systemu prawnego, według którego każdego obywatela uważa się za niewinnego, dopóki nie udowodni mu się, że jest katolikiem.
Domyślałem się, jak to będzie przebiegać. Włamywacze rzadko uciekali się do przemocy. Oczami wyobraźni widziałem kolejkę tych samych, co zwykle, podejrzanych, dostających w dupę na komendzie. Na filmach policjanci z dochodzeniówki zawsze zapewniali przesłuchiwanych, że to „tylko formalność”. Ciekaw byłem, czy właśnie tym zwrotem posługiwała się glasgowska policja: „Nie będziemy panu już więcej zabierać czasu… to zwykła formalność. Jeszcze tylko kilka kopów w żebra, pozbiera pan zęby z podłogi, i to by było na tyle…”.
– Mogę ci zadać pytanie, Lennox? – przerwał moją zadumę McNab.
– Zadawanie pytań to przecież pana fach, nadinspektorze – powiedziałem, zachowując dla siebie spostrzeżenie, że zazwyczaj rękoczynami przypominano pytanemu frajerowi, aby za długo nie zwlekał z odpowiedzią. – Śmiało.
– Dlaczego nie spieprzasz do Kanady?
– Czy to pytanie, czy nowy slogan reklamowy kanadyjskiego biura imigracyjnego? Przyznam, że hasło chwytliwe.
– Niezły z ciebie dowcipniś, co, Lennox? – Spojrzał w głąb ogrodu, jakby nie do końca skupiony na naszej rozmowie. Po czym nagle popatrzył mi prosto w oczy i przysunął się bliżej. Mając tuż przed sobą jego twarz oraz dłoń na klatce piersiowej, nie miałem już żadnych wątpliwości, na czym jest skupiony. – Pamiętasz naszą ostatnią pogawędkę przy placu St. Andrew’s? – McNab miał na myśli komendę główną glasgowskiej policji.
– Jakże mógłbym zapomnieć? Pan, ja i ten czarujący młodzieniec z Hebryd z owiniętą wokół pięści mokrą szmatą.
– Jak nie przestaniesz dowcipkować, to mogę załatwić powtórkę z rozrywki… Gęba na kłódkę, Lennox. I odpowiedz na moje pytanie: dlaczego nie spieprzasz z powrotem do Kanady?
– Podoba mi się tu – odparłem, ignorując oczywisty dylemat natury logicznej: jak odpowiedzieć na jego pytanie z gębą na kłódkę. – Glasgowskie powietrze mi służy. Gdybym wyjechał, pewnie ozdrowiałbym po przewlekłym zapaleniu opłucnej, a tak długo nad nim pracowałem – westchnąłem, wzruszając ramionami. – Nie wiem, może któregoś dnia tam wrócę. Jak będę na to gotowy.
– Na twoim miejscu poważnie bym się nad tym zastanowił. – Oderwał dłoń od mojej klatki piersiowej. Tkwiła tam tak długo, że przez marynarkę i koszulę nadal czułem jej ciepły ciężar. Komunikat był całkiem jasny. Nadinspektor Willie McNab mógł w dowolnej chwili i na tak długo, jak chciał, położyć swoją łapę na każdym śmiertelniku w Glasgow. – Znam wielu ludzi, którzy cię nie lubią, Lennox. Owi ludzie nadal uważają, że wiesz o sprawie McGahernów więcej, niż się do tego przyznajesz.
– Mylą się. – Szybko przywołałem fałszywy uśmiech, mający pokryć niepokój, jaki wywołało we mnie odgrzebywanie przez McNaba martwej przeszłości. Bardzo martwej przeszłości. – Wciąż panu powtarzam, panie nadinspektorze, że nie jestem aż tak ważną figurą, na jaką wyglądam. Czy mogę teraz pójść i porozmawiać z Lorną?
– Pamiętaj tylko, żeby nie wtykać nosa w sprawę MacFarlane’a, Lennox. – Zapaliwszy playersa, McNab zaciągnął się głęboko i wypuścił smugę dymu w parne nocne niebo Pollokshields. – Bo inaczej osobiście załatwię ci zmianę scenerii. Czy wyrażam się jasno?
– Całkowicie… Jedno mogę z czystym sumieniem powiedzieć o pana zawoalowanych groźbach, nadinspektorze: są przejrzyste jak kryształ.
Maggie MacFarlane nalała mi szkockiej, podczas gdy ja ruszyłem pocieszać jej pasierbicę. Matka Lorny zmarła dziesięć lat temu i Jimmy „Bilon” MacFarlane ożenił się powtórnie. Maggie, jego druga żona, była starsza od Lorny nie więcej niż o dziesięć lat.
Są mężczyźni, którzy osiągnąwszy określony wiek, a także odpowiednio zasobne konto bankowe, rezygnują z rodzinnej limuzyny na rzecz szpanerskiego, wysmukłego samochodu sportowego i ekscytującej jazdy, która daje im choć przez chwilę poczucie, że znowu są młodzi, nawet jeśli nie do końca potrafią zapanować nad mocą silnika. Podobnie bywa z drugimi żonami. Maggie MacFarlane z całą pewnością należała do tej właśnie kategorii – poznałem ją, gdy pierwszy raz przyjechałem zabrać Lornę na randkę, i podczas tamtego spotkania dała mi niedwuznacznie do zrozumienia, że gdybym i ją chciał kiedyś wziąć na szybką przejażdżkę, nie miałaby nic przeciwko temu.
– Jak sobie dajesz radę? – spytałem Maggie. Prawdę mówiąc, na moje oko dawała sobie radę całkiem dobrze. Aż za dobrze.
– Po prostu nie mogę w to uwierzyć – powiedziała, podając mi szkocką i nalewając sobie. – Biedny Jimmy. Kto mógł zrobić coś tak okropnego?
Wziąłem od niej szklaneczkę, objąłem ramieniem Lornę i namówiłem ją, żeby trochę się napiła. Wyczerpana płaczem siedziała, blada i oniemiała. Upiła nieco alkoholu, krztusząc się i zaciskając mocno powieki. Szkocka chyba zadziałała, bo Lorna jakby nabrała animuszu i spojrzała wilkiem na Maggie.
– Paru by się pewnie znalazło – wymamrotała zjadliwie pod nosem. Ech, harmonia rodzinna. Byłem zmartwiony przez wzgląd na Lornę, ale z drugiej strony chciałem się zerwać, bo zerkając na zegarek, stwierdziłem, że wszystkie bary już pozamykano, a jeśli nadal będę zwlekał, to za chwilę nie załapię się nawet do pubu Pod Końskim Łbem, gdzie o tej porze wpuszczają tylko na umówiony sposób pukania.
Postanowiłem rozładować napiętą atmosferę. – Czy to ty znalazłaś cia… To znaczy, czy to ty znalazłaś pana McFarlane’a? – spytałem Maggie, która usiadła na kanapie naprzeciwko nas, zakładając nogę na nogę. Rozległ się syk jedwabiu pieszczotliwie otulającego jej ciało. Była to oczywiście wybitnie nieodpowiednia chwila na przyglądanie się jej nogom i uczyniłem wielki wysiłek, aby się przed tym powstrzymać. Jak zwykle poniosłem porażkę. Włożyła między intensywnie pąsowe wargi papierosa i zapaliła go. Była to jakaś luksusowa zagraniczna marka z filtrem, na którym widniały dwa złote paski.
– Byłam u przyjaciółki w Bearsden – powiedziała, wpatrując się we mnie błękitnymi oczami. – Wróciłam mniej więcej godzinę temu. Od razu zorientowałam się, że coś jest nie tak, bo drzwi frontowe były otwarte na oścież. Potem, kiedy weszłam do gabinetu Jimmy’ego… – Spuściła wzrok i wypiła duży łyk szkockiej.
– A co powiedziała policja?
– Niewiele. Tylko tyle, że ich zdaniem to rabunek. Ktoś musiał wiedzieć, że Jimmy będzie wracał z wyścigów na stadionie Shawfield z wieczornym utargiem.
– Czy wymieniali jakieś nazwiska?
Maggie miała właśnie odpowiedzieć, gdy do pokoju wszedł bez pukania McNab. Pukanie to drobiazg, który pozostawiał innym.
– Panno MacFarlane, czy mógłbym pani zadać kilka pytań? – Spojrzał na mnie wymownie i dodał: – Najwygodniej byłoby w kuchni.
Maggie odczekała, aż Lorna i McNab wyjdą, po czym odpowiedziała: – Nie, nie wymieniali żadnych nazwisk. Ale pewnie coś wymyślą.
Zaśmiałem się pod nosem. – Policja nie bawi się w wymyślanie, wszak ma to tę denerwującą cechę, że podważa z góry powzięte przekonania.
Kiedy Lorna wróciła z rozmowy z McNabem, była we łzach. Jego towarzystwo często i mnie prawie do nich doprowadzało. Poczucie obowiązku sprawiło, że znowu zacząłem ją pocieszać. Dotrzymując towarzystwa córce i macosze, nawet raz nie zapytałem o to, czy Bilon przed swoim przedwczesnym zgonem nie wspominał przypadkiem o biletach na mecz bokserski. Nikt nie mógłby mi zarzucić, że nie jestem dżentelmenem.
Z tego, co byłem w stanie się zorientować, McNab miał prawdopodobnie rację: Bilonowi rozwalono czerep z powodu całodziennego utargu, który przyniósł wieczorem do domu. Z pewnością była to okrągła sumka, ale czy aż tak, aby ryzykować za nią stryczek? Bo jeśli sam McNab zajmował się tą sprawą, to z całą pewnością ktoś zawiśnie. Złapałem się wręcz na tym, że jestem wdzięczny za swoje żelazne alibi.
Pokręciłem się tam jeszcze do drugiej w nocy. Policja zmyła się już wcześniej, więc obiecałem, że zadzwonię rano i też wyszedłem.