Dom na Zanzibarze - ebook
Dom na Zanzibarze - ebook
Kiedy miałam dwadzieścia lat, byłam zbyt młoda, by umieć cieszyć się chwilą. Wydawało mi się, że życie jest nudne, że jest udręką bez celu. Nauczyłam się doceniać każdą chwilę, kiedy stałam się dojrzałą kobietą. A stałam się nią, gdy zaczęłam sama sobie wyznaczać cele, a nie przyjmować biernie to, co przynosił mi los.
Dziś wiem, że nie wolno mi tylko jednej rzeczy: zawiesić życia na haku. Wiem, że muszę mieć zawsze szeroko otwarte oczy, aby „zagarnąć” nimi tyle świata, ile się da. I że brak pieniędzy nie jest przeszkodą w spełnianiu marzeń – jeśli tylko zdamy sobie sprawę, bez ilu rzeczy możemy się obejść.
Tego wszystkiego nauczyła mnie Afryka. Tam odkryłam sens życia. Pojęłam, czym naprawdę jest istnienie człowieka, kiedy mieszkałam wśród Masajów i gdy stałam sama pośród dzikich zwierząt. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam swoje myśli, których nie zagłuszał szum cywilizacji.
Jednak moim przeznaczeniem nie było życie w wiosce masajskiej (jak bohaterki Białej Masajki) czy na plantacji kawy (jak Karen Blixen). Celem mojej drogi, moim domem, okazała się egzotyczna wyspa – Zanzibar. Chodząc boso nad brzegiem oceanu, przepasana tylko kangą, czuję spokój i nieskrępowaną wolność. Mieszkam w domu z rafy i liści palmy. Wiem, jak smakuje prawdziwa miłość. Jestem szczęśliwa.
Czy był to mój wybór, przypadek przeznaczenie? Odpowiedź należy do Ciebie, Czytelniku.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8041-015-2 |
Rozmiar pliku: | 577 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziś wiem, że nie wolno mi tylko jednej rzeczy: zawiesić życia na haku. Wiem, że muszę mieć zawsze szeroko otwarte oczy, aby „zagarnąć” nimi tyle świata, ile się da. I że brak pieniędzy nie jest przeszkodą w spełnianiu marzeń – jeśli tylko zdamy sobie sprawę, bez ilu rzeczy możemy się obejść.
Tego wszystkiego nauczyła mnie Afryka. Tam odkryłam sens życia. Pojęłam, czym naprawdę jest istnienie człowieka, kiedy mieszkałam wśród Masajów i gdy stałam sama pośród dzikich zwierząt. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam swoje myśli, których nie zagłuszał szum cywilizacji.
Jednak moim przeznaczeniem nie było życie w wiosce masajskiej (jak bohaterki Białej Masajki) czy na plantacji kawy (jak Karen Blixen). Celem mojej drogi, moim domem, okazała się egzotyczna wyspa – Zanzibar. Chodząc boso nad brzegiem oceanu, przepasana tylko kangą, czuję spokój i nieskrępowaną wolność. Mieszkam w domu z rafy i liści palmy. Wiem, jak smakuje prawdziwa miłość. Jestem szczęśliwa.
Czy był to mój wybór, przypadek przeznaczenie? Odpowiedź należy do Ciebie, Czytelniku.Powitanie z Afryką
Wszystko zaczęło się pewnego deszczowego jesiennego popołudnia w 1993 roku. Spacerowałam samotnie po gdańskiej starówce, która przy tej pogodzie była niemal zupełnie wyludniona. Kilkanaście lat temu najpiękniejsze i najbardziej zabytkowe dzielnice polskich miast miały jeszcze duszę. Były miejscami, w których toczyło się normalne życie, którego nie wyssały jeszcze luksusowe sklepy, drogie restauracje i najlepsze hotele. Na starówce, w dobrym miejscu, na które ze względu na czynsz stać dziś wyłącznie banki i jubilerów, mieścił się antykwariat.
Trochę z powodu deszczu, trochę z nudów, a trochę ze względu na to, że udzieliła mi się nostalgia, jaka emanowała z antykwarycznej witryny, weszłam do środka.
Przekładałam książki bez celu i emocji, zabawiając myśli jedynie czytaniem tytułów i nazwisk autorów, aż trafiłam na starą książkę w szarej płóciennej oprawie. Zajrzałam na stronę tytułową i uśmiechnęłam się. W jednej chwili powróciły do mnie barwne opowieści mojej przyjaciółki Edyty i wspomnienie pięknego filmu. Przypomniałam sobie obietnicę, jaką kilka miesięcy wcześniej sama sobie złożyłam… Tą książką było Pożegnanie z Afryką.
Wróciłam pośpiesznie do domu i zaczęłam czytać. Po kilku stronach wiedziałam już, że Afryka wzywa mnie do siebie. Zrozumiałam, że muszę tam pojechać i że to pragnienie nie zrodziło się teraz, ani nawet wtedy, gdy Edyta opowiadała mi o podróży do RPA. Zrozumiałam, że niektórzy ludzie rodzą się z Afryką w sercu. Ale należą do tej grupy tylko ci, którzy sami z bezgranicznym zdumieniem odkrywają pewnego dnia, że to odpowiedź na ich ból, codzienną udrękę i wszystkie niespełnione nadzieje.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że Afryka stanie się moim domem.
Pierwszy raz wyruszyłam do Afryki w 1994 roku. Byłam już wtedy mamą trójki dzieci: trzynastoletniego Karola, czteroletniej Izabelli i trzyletniego Mikołaja. Miałam za sobą pierwsze, nieudane małżeństwo. Nikt, począwszy od moich znajomych a na rodzicach i mężu skończywszy, nie rozumiał mojej fascynacji i nie wspierał mnie, kiedy podjęłam decyzję o wyjeździe. A była to przecież jedynie niespełna trzytygodniowa podróż z biurem podróży! Jednak uparłam się, zostawiłam dzieci pod opieką męża i mojej przyjaciółki Edyty i poleciałam do Kenii.
Dzienniki afrykańskie
14 września 1994
Lecę nad Afryką! Wygląda jak udrapowany szary papier. Żadnej zieleni, żadnych kolorów. Wreszcie, po kilku godzinach lotu, widzę nieregularną linię przecinającą wszystko, a wokół niej wąski pas zieleni. To koryto rzeki Nil. Wygląda jak żyła z siecią maleńkich naczynek włosowatych – to mniejsze rzeki. Mam wrażenie, że zaraz wyląduję na jakiejś obcej planecie. Nie mam pojęcia jak tam będzie. Boję się, ale jestem szczęśliwa. Przygoda!
Z tej pierwszej wyprawy pozostał mi dziennik, w którym próbowałam uchwycić gwałtowne, pierwsze wrażenia z Czarnego Lądu, i… ogromny niedosyt. Dotknęłam Afryki, ale jej nie przeżyłam. Wszystko działo się zbyt szybko, byłam zachwycona i zadziwiona tym, co tam zobaczyłam. Wiedziałam, że muszę tam wrócić i to tak szybko, jak się da. Że muszę się nauczyć Afryki, aby naprawdę ją poznać i zrozumieć, że muszę ją przeżyć, aby mieć jej część zawsze w sobie.
WERSJA DEMOListy z Afryki
Dzienniki afrykańskie
25 września 1994
Nadal jesteśmy w parku Samburu, w tym samym obozie, co wczoraj. Przyjechała mała grupa ludzi. Są z całego Świata – Anglicy, Francuzi, Australijczyk, Japonka, Niemcy. Z turystami przyjechał inny przewodnik. Nazywa się Lekoli. Przedstawiając się powiedział, że pochodzi z plemienia Samburu. Jest bardzo wysoki, ma chyba ponad dwa metry. Choć jest z plemienia Samburu, ubrany jest w dżinsy i t-shirt jak każdy europejczyk. Nic nie wskazuje na to, że pochodzi z dzikiego plemienia. Jednak w jego postawie i sposobie bycia widać ogromną dumę. Wydaje mi się, że jest zarozumiały. Lekoli jest szczupły i ma niezwykłe rysy twarzy. Powiedziałabym, że ma mongolskie oczy i takie jakby lekko spuchnięte powieki nad nimi. Nos całkiem mały jak na Afrykańczyka, a usta pełne koloru… granatowego. Ma ogromne, szerokie dłonie i wielkie stopy. Nie widziałam wcześniej takich wielkich butów, jakie on nosi. Mówi bardzo poprawną angielszczyzną. Rozmawiał z nami tylko chwilę, po przywitaniu zaraz poszedł do namiotu gospodarczego i tam spędził czas aż do wieczora.
WERSJA DEMOPowrót na Czarny Ląd
Przyleciałam do Nairobi 1 marca 1995 roku. Całą drogę denerwowałam się jak nigdy dotąd. Znów z lotu ptaka podziwiałam Afrykę. Patrzyłam na nią jak wtedy, kiedy widziałam ją pierwszy raz, zachwycona.
Na lotnisku czekał na mnie Lekoli, tropiciel z plemienia Samburu. Stał wyprostowany, bez uśmiechu, bez żadnego grymasu na twarzy, tylko lekko przymrużał oczy. Nie byłam pewna, czy na mnie patrzy. Podeszłam. Przywitaliśmy się, mocno uścisnąwszy sobie dłonie.
Ja zaczęłam od razu przemowę jak bardzo się cieszę, że znowu jestem w Kenii i że nie mogłam się doczekać przyjazdu… Lekoli powiedział ściszonym głosem, że porozmawiamy później. Ups…
WERSJA DEMOW drodze do Baringo
Następnego dnia, 3 marca 1995 roku, obudził mnie potworny ból brzucha. Stres, który od dawna czułam i który przez długie miesiące udawało mi się stłumić albo zracjonalizować, wziął górę i eksplodował z wielką siłą. Tak naprawdę bałam się tej wyprawy od samego początku, od chwili, gdy zabukowałam bilet. Bałam się każdego dnia, ale codziennie odsuwałam od siebie lęk. Zgromadziałam w sobie taki ładunek napięcia, że nie byłam pewna, czy uda mi się go opanować.
WERSJA DEMONoc nad jeziorem
Przejechaliśmy kilkaset kilometrów i nie zamieniliśmy słowa na temat naszych „planów” ani jak to się stało, że jedziemy razem i czego oczekujemy po tej podróży. W ogóle niemal zupełnie nie rozmawialiśmy.
Kiedy byliśmy około pięćdziesięciu kilometrów od Nakuru, a więc jakieś sto kilometrów od Baringo, Lekoli powiedział, że musimy zawrócić. Jeśli złapie nas noc na sawannie, możemy mieć kłopoty.
WERSJA DEMOWyspa Zakochanych
Następnego dnia obudziłam się zaplątana w moskitierę, która nie dopuszczała do mnie świeżego powietrza. Byłam spocona i zmęczona upałem. Na zewnątrz świeciło ostre słońce, w pokoju panował zaduch. Czułam, że zaraz się uduszę...
Przypomniało mi się, że w nocy nie mogłam znaleźć łazienki. Teraz czułam, że koniecznie muszę się umyć. Otworzyłam drzwi. Było tak jasno, że musiałam zasłonić oczy. Założyłam ciemne okulary. Gospodarstwo leżało na wzgórzu skąd roztaczał się widok na rozległą równinę. Wyszłam na podwórko, gdzie, o dziwo, suszyły się dziwnie podobne do moich ubrania.
Podeszła do mnie kobieta, którą zapamiętałam z poprzedniego wieczoru. Zapytałam, czy to moje ubranie wisi na sznurkach. Przytaknęła i wyjaśniła, że po takiej długiej podróży wszystko w torbie miałam brudne. Byłam mile zaskoczona jej troskliwością i uczynnością, jednak ubranie na pewno nie było brudne, nie używałam go, poza tym jeszcze w Polsce popakowałam wszystko w worki foliowe.
WERSJA DEMOOpowiadanie przy ognisku
Następnego ranka, czyli 6 marca, hotelowa łódź czekała tylko na nas już o ośmej. Przeprawiliśmy się do miejsca, gdzie zostawiliśmy samochód i nasze rzeczy. Zajęło to jakieś dwie godziny.
Pojechaliśmy w kierunku Samburu. Lekoli zadzwonił do Hedgesa i okazało się, że ma jeszcze cztery dodatkowe dni wolnego, zanim wyruszy na kolejne safari z grupą turystów. Mieliśmy więc czas, aby pojechać do Samburu.
WERSJA DEMODwoje na drzewie
Nie wiedziałam, o której wrócił Lekoli ze swymi pomocnikami, ale rano auto było w obozie, całe i sprawne. Ta przygoda ani nie popsuła mu humoru, ani nie zniechęciła do realizacji naszych planów.
Zamierzaliśmy wytropić polującego lamparta, ale dzień przyniósł zupełnie inne, ciekawe i trochę straszne doświadczenia, które właściwie można było potraktować jak przestrogę i lekcję zachowania w buszu.
WERSJA DEMORozmowy o seksie Masajów
Droga powrotna z Samburu była długa i męcząca. Jechaliśmy z ludźmi z drzewa. Od razu po przyjeździe do stolicy poszli do firmy, która wynajęła im samochód na safari. Lekoli udzielił im kilku rad, jak sprawę przedstawić, aby uchronić się przed dodatkowymi konsekwencjami. Musieli zapłacić za spowodowane szkody, groziło im też więzienie. Złamali zasady poruszania się po Narodowym Rezerwacie Przyrody Samburu, a to jest poważne przestępstwo.
WERSJA DEMOSafari w Masai Mara
Następnego dnia wyjechaliśmy z Nairobi do Masai Mara. Jechaliśmy dużym trakiem. Byli z nami turyści z całego świata. Duża, siedemnastoosobowa grupa. Dick prosił mnie, abym w zamian za wcześniejsze wypożyczenie samochodu zajęła się turystami. Padały ulewne deszcze i Dick spodziewał się, że Lekoli będzie miał dużo problemów z samochodem. W takich sytuacjach humory czasem nie dopisują, więc przydałby się ktoś w roli kaowca. Byłam dumna z tego, że Dick mi zaufał, dając jednocześnie okazję do przeżycia nowych przygód.
WERSJA DEMOTydzień z Masajami.
Na to, co stało się następnego dnia, nawet nie liczyłam. Marzyłam o tym nieśmiało, ale ani nie byłam pewna, czy Lekoli mi to zaproponuje, ani czy sprostam wyzwaniu. Mówiąc wprost, Lekoli zapytał mnie, czy chcę zostać z Masajami! On musiał jechać do Nairobi, ale obiecał, że za dwa dni wróci po mnie, bo będzie miał znowu kilka dni wolnego.
Nie miałam pojęcia, co mnie czeka, ale zostałam. To była okazja, która mogła się więcej nie powtórzyć.
WERSJA DEMOWyobraź sobie… raj
Wyspę, gdzie zawsze świeci słońce, strzeliste palmy kołyszą się na wietrze, a kwiaty odurzają zapachem. Wyciągnij rękę – z każdego drzewa zerwiesz soczyste owoce! Wejdź do oceanu i bierz – obfitość owoców morza i ryb nigdy nie pozwoli Ci zaznać głodu. Otwórz oczy i patrz – feria barw i bogactwo form zaspokoją Twą potrzebę piękna.
Mieszkańcy raju są zawsze uśmiechnięci i pozdrawiają się nawzajem. Kiedy ich spotkasz, zapytają, czy jesteś szczęśliwy i zdrowy.
Zasady życia proste. Nie ma rzeczy skomplikowanych.
WERSJA DEMOZanzibar po raz pierwszy
W trakcie jednego z wyjazdów na safari postanowiłam zmienić utarty zwyczaj i zamiast na plaże Diani pojechać na Zanzibar, o którym tak wiele mi opowiadano. Prosto z lotniska pojechałam do Stone Town, serca Zanzibaru, dawnej stolicy wyspy, a dziś najstarszej dzielnicy miasta Zanzibar. Kiedy tylko znalazłam się w Kamiennym Mieście, przekonałam się, że na Zanzibarze zmienia się poczucie czasu i rzeczywistości. Najbardziej, niemal natychmiast, uderzyły mnie jego zapachy.
WERSJA DEMONajtrudniejszy pierwszy krok
Prowadząc biuro podróży uczestniczyłam od czasu do czasu w wyjazdach organizowanych przez dużych touropertatorów, czyli firmy zajmujące się koordynowaniem pobytu turystów w Afryce, których ofertą handlują mniejsze biura podróży, pełniące rolę agentów. W czasie jednej z takich imprez, w Meksyku, poznałam pewną kobietę. Nazwijmy ją… Tabu. Nie będę wymieniać tu jej imienia, bo musiałabym wtedy przemilczeć wiele ważnych wątków tej opowieści. A poza tym może rzeczywiście jej imię powinno być dla mnie tabu.
Bardzo się z Tabu polubiłyśmy. Miałam wrażenie, że jesteśmy bratnimi duszami, że jest równie szalona i niezależna jak ja. Organizowałam wyjazd dla agentów turystycznych na Zanzibar i zaprosiłam Tabu, moja nową przyjaciółkę.
WERSJA DEMOKup Pani działkę
Może trudno w to uwierzyć, ale cała historia kupowania działki długo była dla mnie tematem tabu. Póki nie wybudowałam domu, nie przeprowadziłam się i nie poczułam się wreszcie u siebie, nie odważyłam się zdradzić nikomu żadnych szczegółów. Okoliczności były bowiem tak kuriozalne, że do samego końca towarzyszył mi strach, że po prostu zostałam wystrychnięta na dudka i to na własne życzenie. Bałam się, że jeśli w jakiejś rozmowie przywołam choćby drobny szczegół tej historii, nie zdołam dokończyć dzieła, przejść całej tej ścieżki zdrowia, którą przygotował dla mnie los.
WERSJA DEMOBuduję dom w Afryce
Ponad dziesięć miesięcy później, w październiku 2006 roku, wybrałam się na Zanzibar, aby zbudować dom. W Polsce opracowaliśmy ogólny plan działania. Mówiąc „my”, myślę o moim mężu oraz wspólniczce, czyli Tabu.
Niemal przez rok wraz z Tabu ustalałyśmy termin wyjazdu do Jambiani, przesuwałyśmy go ze względu na konieczność odłożenia pieniędzy na budowę domu. W końcuu idało nam się coś ustalić.
WERSJA DEMOPotrzebuję budowlańców. Tylko gdzie ich znaleźć?
Póki co mieszkaliśmy w sielankowym Grand Bungalows. Nasza działka znajduje się na drugim końcu wioski. Zaprzyjaźniłam się z Rashidem Issą, dyrektorem Grand Bungalows. Jest chyba najlepiej wykształconym mieszkancem Jambiani. Dobrze mówi po angielsku, co jest tu rzadkością, zna język włoski, rozumie potrzeby gości, nie odwraca kota ogonem, co, jak zdażyłam się przekonać, jest na Zanzibarze powszechne. Jest życzliwy, pomagał nam w zdobyciu potrzebnych informacji. Dbał o nas jak przystało na gospodarza i dzięki niemu Grand był dla mnie spokojną przystanią, oazą wytchnienia w tym dziwnym dla mnie czasie – bo nie mogę powiedzieć, że się nudziłam.
WERSJA DEMOMuzungu musi płacić
Już na samym początku budowy okazało się, że dom musi być nieco mniejszy, niż planowaliśmy. Po ponownych dokładnych pomiarach i rozplanowaniu fundamentów, Sheha powiedział, że nie zmieścimy się na działce. Byłam skłonna to zaakceptować (a właściwie nie miałam wyjścia), ale uznałam, że skoro dom ma być mniejszy dom, to opłata za jego wybudowanie musi być niższa. I znów wyniknął problem. Usłyszałam, że jeśli ja chcę zapłacić mniej, to w cenie budowy nie ma szamba oraz wieży na zbiornik wodny. Nie mówiliśmy o tym przy sporządzaniu umowy, więc według Shehy nie było ich w cenie. Ja nie znam się na budowie zanzibarskich domów, więc uzgodniłam tylko, że ma być wszystko, czyli dom, z podłączonym prądem i wodą i że wszystko ma działać! Oni na to, że jeśli działka jest za mała, to i miejsca na szambo nie ma. I jeśli chcę mieć szambo, muszę dokupić działkę. Cena za dodatkowy skrawek ziemi była tak duża, że zwaliła mnie z nóg. Kosztował tyle, co pół mojej działki.
WERSJA DEMOŻycie codzienne na końcu świata
Powoli sytuacja się unormowała. Problem umiejscowienia szamba postanowiłam rozwiązać na końcu. Miałam nadzieję, że życie samo podsunie jakieś rozwiązanie. To i tak ostatni etap budowy. Chciałam, abyśmy z naszym fundi znaleźli jednak płaszczyznę porozumienia. Walcząc ze sobą wykończylibyśmy się nawzajem, a już na pewno on by mnie wykończy.
Dom ma być szczęśliwy, a nie zbudowany na fundamencie nienawiści.
Mieszkałam około czterech kilometrów od budowy i dzięki odległości miałam ten komfort, że nie patrzyłam na ręcę tym, co pracowali przy budowie. To i tak nic by nie zmieniło. Oni wiedzą, jak pracować. Robią wszystko po swojemu. Poganianie i uwagi nic nie dają. Nie znam się zresztą na budownictwie, tym bardziej zanzibarskim, bardzo egzotycznym, nawet dla polskich inżynierów.
WERSJA DEMOZabawa w Jambiani
W dniu 29 października 2006 roku wylane zostały fundamenty naszego zanzibarskiego domu. Są na tyle solidne, że mógłby na nich stać nawet dwupiętrowy dom. Stary budynek, który stał na działce Tabu, został zburzony i zrównany z ziemią. Wokoło zrobiło się dużo przestrzeni. Działka jest tuż przy plaży, jakby na wzniesieniu. Gdy stoi się przodem do oceanu, czuje się na twarzy łagodny, chłodzący powiew wiatru. Od wody oddziela naszą działkę wysoki murek, tak aby fale jej nie podmywały. Ten mur ciągnie się kilka kilometrów wzdłuż Jambiani. Każdy właściciel gruntu powinien swój mur wzmocnić, aby był skuteczną ochroną przed morskim żywiołem.
WERSJA DEMOPlantacje trawy morskiej
Pewnego dnia wcześnie rano poszłam na plażę podczas odpływu. Woda sięgała zaledwie do kostek. Chciałam zobaczyć plantacje trawy morskiej. Uprawy są bardzo starannie przygotowane. W dno oceanu równiutko powbijane są patyczki, na nich rozciągnięte sznurki, na których oplata się młode pędy trawy – takie małe kłębuszki, wyglądające jak kulki waty, różnokolorowe: białe, zielone, brunatne. Na kłębkach przymocowane są różnokolorowe kokardki, oznaczające termin „zasadzenia” trawy.
Kiedy jest przypływ, plantacje zalewa ocean, leżą na głębokości kilku metrów. Ocean pokrywa je nawet piaskiem. Nurkując podczas przypływu, nie widzi się ich.
WERSJA DEMOPrzeprowadzka i otwarcie domu
W drugiej połowie listopada wyjechałam na prawie trzy tygodnie do Kenii. Czekały tam na mnie zawodowe obowiązki, safari dla kolejnej grupy turystów, ale oczywiście skorzystałam z też okazji i odwiedziłam kilku przyjaciół.
Po powrocie z Kenii, ogromnie zaskoczona, zobaczyłam skończony dom. Poczułam wzruszenie – urzeczywistniło się moje największe pragnienie. Mieliśmy wyjechać do Polski dopiero za kilka dni, więc postanowiliśmy nie zwlekać, tylko wprowadzić się do nowego domu i zrobić uroczyste otwarcie.
WERSJA DEMOTrzy dni w nowym domu
No i zaczęło się! Przez trzy krótkie dni pobytu w nowym domu poznałam, co znaczy życie muzungu wśród tubylców. Od świtu do zmroku dom był dosłownie oblepiony ludźmi. Nie mogłam zrozumieć tego zachowania. Dzieci zaglądały przez wszystkie okna, stały za progiem domu i patrzyły, co robię.
Równie egzotycznie zachowywał się mój „personel”. Ogrodnik Kongue stał i patrzył, jak z węża leje się woda do ogródka. Gdy skończył kontemplować wąż, usiadł. Chyba się zmęczył. Pokojówka – jeśli miał to być pensjonat, a miał być, to pokojówka być musiała – Kidaua, wciąż chodziła za mną i obserwowała, co robię. Nawet gdy się przebierałam, szła za mną do sypialni i patrzyła. Musiałam jej zamykać drzwi przed nosem. Kilka razy uczyłam ją zamiatać, bo gdy ona pozamiatała, to nadal w całym domu był piasek. Kiedy go jej wskazałam, zaczęła chodzić z obrażoną miną.
WERSJA DEMOPowrót do Polski
W dniu 14 grudnia wylecieliśmy z deszczowego Stone Town. Nairobi powitało nas zimnem. Czekaliśmy tam na samolot do Europy.
Nagle poczułam dziwne uczucie. Jakby udzieliła mi się podniosła atmosfera rodzinnego święta. Chyba dlatego, że z głośników na lotnisku zabrzmiała kolęda Cicha noc. Melodia bardziej dotarła do mojej podświadomości niż uszu. Uświadomiłam sobie, że za dziesięć dni Boże Narodzenie.
Na lotnisku poczułam, że wracam do świata cywilizowanego. Świąt, zakupów, choinki, zastawionych stołów. Od razu wyobraziłam sobie świąteczną bieganinę, ruch na ulicach, zakupy, prezenty, śnieg, ciepłe szale, rękawice, buty. Pośpiech, brak czasu, świąteczne przejedzenie. Miałam wrócić do siebie.
Do siebie? Przecież na Zanzibarze jestem u siebie!, pomyślałam.W Polsce, czyli nigdzie
Semwogerere, jako mój mąż, otrzymał stałe prawo pobytu w Polsce. Zawsze chciał mieć własny biznes. Kiedy pytałam: jaki? Odpowiadał: „Jakiś…”
Póki co pracował najpierw w zakładzie fryzjerskim, później w ogrodniczym, w restauracji, pomagał znajomym w sprzedaży ich towarów. Nauczył się też obrabiać bursztyny i założył własny biznes, ale chyba był to dla niego zbyt trudny kawałek chleba, bo po kilku miesiącach zrezygnował.
WERSJA DEMOWakacje w domu na Zanzibarze
Na niedługo przed wyjazdem odnowiłam kontakty z Lekolim, moim kenijskim przewodnikiem. Dawno się nie widzieliśmy. On jeździł po całej południowej Afryce: Botswanie, Namibii, Zimbabawe, Malawi. Wrócił z wielkim doświadczeniem. Zresztą nie zdarzyło mi się spotkać nikogo, kto by z nim podróżował i kto nie mówiłby, że Lekoli jest najlepszym przewodnikiem, tropicielem, kierowcą i mechanikiem starej ciężarówki, jakiego spotkał.
WERSJA DEMOVanilla House
Przyjazd mojej córki Izy na Zanzibar odmienił zupełnie mój nastrój. Teraz już we dwie, jako rodzina, zaczęłyśmy odwiedzać sąsiadów i zapraszać ich do nas na kawę, kolację i rozmowy. A kilkutygodniowa samotność pozwoliła mi zastanowić się nad kilkoma ważnymi sprawami.
Ustaliłyśmy ostatecznie, że dom będzie się nazywał Vanilla House. Długo nad tym myślałam, ta nazwa przyszła mi do głowy dużo wcześniej, ale chciałam, żeby Iza przypieczętowała mój pomysł. Izie nazwa się spodobała, namalowała nazwę na głównej ścianie domu. Bardzo cieszyła mnie jej obecność. Od razu zrobiło się weselej, łatwiej. Mogłam w moim ojczystym języku rzucić jedno krótkie zdanie i wszystko było jasne.
WERSJA DEMONurkowanie i bębny
Pod koniec czerwca przemogłam się i zaczęłam korzystać z jednej z największych - jeśli nie największej - atrakcji Zanzibaru. Zaczęłam nurkować! Gdy tylko spróbowałam, zakochałam się. Nie tylko w nurkowaniu…
Zaczęło się od tego, że razem z Izą przyjęłyśmy zaproszenie na lekcje nurkowania od Justina, pemastera z hotelu Sau Inn, którego poznałam dość dawno i który już kilka razy proponował mi naukę nurkowania. Pierwsza lekcja odbyła się oczywiście w basenie hotelu Sau Inn. Pojechałyśmy we dwie na jednym rowerze do hotelu i tam spotkałyśmy się z Justinem.
WERSJA DEMOJustin
Pierwszy raz spotkałam Justina wtedy, kiedy budowałam dom w Jambiani. Wówczas pracowal w centrum nurkowym i był najbardziej doświadczonym pemasterem w okolicy. Poszłam do jego biura, aby oficjanie, jako właścicielka firmy turystycznej, porozmawiać o współpracy. Justin był bardzo życzliwy i miły. Robił wrażenie mężczyzny do tańca i do różańca, kogoś uczciwego, kto nie naciaga i nie kombinuje. Już wtedy odniosłam wrażenie, że znam go bardzo długo. Ale nie przywiązywałam do tego wagi.
Kolejny raz spotkałam go podczas święta zakończenia ramadanu. Siedzieliśmy w barze i rozmawialiśmy, już zupełnie prywatnie, o nurkowaniu. Zapraszał mnie na nurkowanie, gdy będę miała czas. Było mi bardzo miło, ale nie zauważyłam, aby to zaproszenie miało jakiś podtekst, zresztą szybko wyleciało mi z głowy. Poza tym nurkowanie wydawało mi się trudne i niebezpieczne.
WERSJA DEMO14 paźdźernika 2007
Nowe życie, nowe pomysły
Lubimy z Justinem siedzieć na tarasie Vanilla House z kubkiem kawy z kardamonem w dłoni, fantazjować i marzyć. Widok z tarasu wprowadza nas w trans, pozwala zapuścić się gdzieś w nieznane zakamarki umysłu. Przychodzą nam wtedy do głów myśli, które nigdy by się nie pojawiły, gdyby nie bezkres oceanu przed nami. Zapominamy wówczas o swoich ograniczeniach, o tym, kim jesteśmy i skąd pochodzimy, ile mamy lat i jakie poważne obowiązki.
WERSJA DEMO8 grudnia 2007
Ślub na Zanzibarze
Dziś na tarasie Vanilla House na Zanzibarze odbył się ślub pierwszej polskiej pary. Ślubu udzielał urzędnik ze Stone Town mówiący w języku angielskim. Przygotowanie formalności zaczęliśmy trzy tygodnie przed uroczystością. Takie wyprzedzenie jest wymagane, aby wywiesić zapowiedzi w mieście. Przygotowanie domu i młodej pary trwało kilka godzin.
Okazało się, że nie ma większych formalnych problemów z tym, żeby wziąć ślub na Zanzibarze. Trzeba przesłać tu wcześniej zaświadczenie z urzędu stanu cywilnego, że nie ma przeszkód w zawarciu związku małżeńskiego. Na pozwolenie czeka się trzy tygodnie.
WERSJA DEMO9 stycznia 2008
Po wielu miesiącach pobytu na Zanzibarze i niemal bezustannym poznawaniu go, przekonałam się, że wyspa ma także swoje mroczne strony. Jest najpiękniejszym, ale też najbardziej tajemniczym miejscem, jakie znam.
Życie w Afryce, to nie to samo, co przyjeżdżanie tu pięćdziesiąt razy na dwa tygodnie. Takie krótkie wyprawy nie dają okazji doświadczania Afryki i poznawania prawdy o tym tajemniczym kontynencie.
Dopiero na Zanzibarze uczę się prawdziwego afrykańskiego życia. Jest to niejednokrotnie bardzo dla mnie trudne, ale tylko podejmując ten wysiłek, mogę spełnić moje marzenia. Bardzo tęsknię za dziećmi i domem w Polsce, czasami czuję w sercu pustkę. Karol już wyjechał. Zakochał się w Jambiani, polubił ludzi, okolicę i atmosferę wyspy. Chce tu wrócić. Jest zauroczony. I szalony jak ja… Moje dziecko!
WERSJA DEMO
Sąd
Nasze doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości na Zanzibarze wcale się nie skończyły.
W centrum nurkowym mieliśmy rower. Niestety ukradł go jeden z lokalnych złodziejaszków. Justin dał złodziejaszkowi w pysk, bo ten nie chciał się przyznać do kradzieży i oddać roweru. Złodziej oskarżył Justina o usiłowanie zabójstwa. W związku z tym zostaliśmy wezwani w charakterze albo świadków, a może oskarżonych, do sądu rejonowego w Mwera, w Stone Town. Nie wiadomo było dokładnie, kto wystąpi w roli oskarżonego – Justin czy złodziej.
Budynek sądu w Mwera przypomina mały kościółek na wsi. W oknach nie ma szyb, tylko okiennice, które ciągle trzaskają i skrzypią, a na suficie niemrawo kręci się wentylator. W środku też jak w kościele – ławki, ludzie schodzą się powoli. Drzwi otwarte wprost na łąkę, gdzie pasą się kury i krowy, a dalej ruchliwa ulica.
WERSJA DEMO2 marca 2008
Ludzie wokół Vanilla House
Kongue, którego dla uproszczenia nazywam naszym ogrodnikiem, to typowy mieszkaniec Zanzibaru. Z jego zachowania, postawy, tego, co mówi, można wyciagnąć esencję mentalności zanzibarskiej. Stąd też moje relacje z nim, wszystkie doświadczenia doskonale obrazują wszystkie moje perypetie z mieszkańcami Jambiani, choć na ogół w złagodzonej i w miarę sympatycznej wersji.
Z powodu jego słabej znajomości angielskiego porozumiewam się z nim w języku mieszanym, angielsko-suahili oraz z pomocą rysunków i opisów.
WERSJA DEMO5 kwietnia 2008
Listy z Zanzibaru
Karol jest znowu na Zanzibarze, a ja z Justinem w Polsce. Czułam, że wróci tam bardzo szybko! Karol opisuje mi swoje wrażenia i refleksje. Oto kilka z nich:
Każdy, kto przyjedzie na Zanzibar, powinien spróbować tutejszych owoców. Niby wszystkie, albo przynajmniej większość, jest nam znana z ryneczków i supermarketów, ale to jednak nie to samo.
Oczywiście nie można tu dostać jabłek, śliwek, ale kto by je chciał? W tym upalnym klimacie?
WERSJA DEMO13-15 lipca 2008
Moje zanzibarskie wesele
Na Zanzibar wróciliśmy w połowie czerwca.
Od dawna rozmawialiśmy z Justinem o ślubie. Ponieważ tak naprawdę poznaliśmy się podczas nurkowania i zdobył moje serce praktycznie pod wodą, planowaliśmy wziąć ślub właśnie pod wodą, na rafie koralowej. Gdybyśmy wówczas mogli wziąć ślub, to z pewnością byłby taki. Szybki i szalony. Jednak Zanzibar to nie Las Vegas, gdzie można się pobrać bez żadnych dokumentów z kraju ojczystego. W Tanzanii procedura jest taka jak w Polsce i możliwość zawarcia związku jest dokładnie sprawdzana.
WERSJA DEMO18 sierpnia 2008
Plantacje przypraw i afrodyzjaki
Zanzibar jest wyspą pachnących przypraw. Słynie, już od czasów dominacji arabskiej i sułtanatu, jako największy na świecie producent i eksporter goździków – tych, które my dodajemy głównie do kompotu z jabłek. Na Zanzibarze goździki są stosowane do przyprawiania mięs, ryb, ryżu i jako składnik wielu mieszanek przypraw. Na Zanzibarze nazywa się je z hinduska masala. Takie gotowe kompozycje zawsze mają w swojej nazwie słowo masala. Jest tu więc fish masala, chicken masala, tandoori masala, tea masala i wiele, wiele innych. Ponadto słowo masala z dodanym określeniem, na przykład "chicken" oznacza też danie z typowym dla Zanzibaru aromatycznym sosem ugotowanym na bazie mieszanki przypraw.
WERSJA DEMO13 października 2006
Poszłam do szkoły. Nie ma ona jeszcze budynku. Mieści się właściwie w buszu pod dachem z makuti. Dach daje dzieciom cień i trochę chłodu. Było gorąco, około 35 stopni w cieniu. W szkole było pięśdziesięciorodziewięcioro dzieci. Uczyły się religii. Lekcje prowadził nauczyciel Suhe i jego dwóch pomocników. Nauczyciel Suha ma około 50 lat, jest wysoki, szczupły, bardzo poważny i nosi wielkie okulary. Nie widziałam, aby się uśmiechał...
WERSJA DEMO20 sierpnia 2008
Narodziny i śmierć
Mbaraka przyszedł jak co dzień o siódmej rano i zaczął przygotowywać śniadanie. Kiedy zeszłam na dół, zapytałam, jak się ma, a on odpowiedział, że w porządku. Był jak zwykle uśmiechnięty.
Na śniadanie przygotował sok ze świeżych owoców, potem długo smażył naleśniki i podał je z miodem, do tego kawa. Po podaniu śniadania zapytał, czy mógłby od razu wyjść, nie czekając, aż skończymy jeść, i prosił, żebyśmy mu od razu powiedzieli, jeśli czegoś jeszcze byśmy od niego chcieli. Zapytałam, czy coś się stało. Okazało się, że w nocy jego bratowa zmarła przy porodzie. Pogrzeb miał się odbyć około jedenastej. Mbaraka, mówiąc o tym, nie miał zasmuconej twarzy, przynajmniej ja tak to odebrałam. Oczywiście zgodziłam się, aby od razu wyszedł. Powiedziałam, że bardzo mi przykro.
WERSJA DEMOSierpień 2008
Adopcja afrykańskiego dziecka
Staramy się spędzać jak najwięcej czasu z Ibrahimem w Vanilla House. Jadamy razem posiłki i chodzimy na spacery po plaży. Ibrahim nie mieszka w domu swojej matki, tylko obok. Wychowuje go znajoma kobieta z Jambiani.
Justin bardzo chciałby mieć pod opieka Ibrahima, jednak jako że nie był mężem jego matki, zgodnie z tradycją dziecko należy do niej. On ma do niego niewielkie prawa. Może się starać o przejęcie nad nim opieki, gdy Ibrahim skończy siedem lat. Często rozmawiamy o adopcji Ibrahima, jednak na razie są na to małe szanse. Matka dziecka nie chce na ten temat rozmawiać, twierdzi tylko, że Justin powinien jej dawać dużo pieniędzy na życie, ponieważ pracuje i ma białą żonę.
WERSJA DEMOKwiecień 2009
Ukryte oblicze Afryki
Kiedy przestaje się być muzungu, czyli w pewnym sensie gościem, tym, dla którego wiele rzeczy robionych jest na pokaz, Afryka odsłania przed nami inne oblicze.
Życie białego w Afryce nie jest proste. Jesteśmy z innego świata i tworzymy sobie inny standard życia. Kiedy prowadzi się na Zanzibarze własną firmę, sklep, włany biznes i gospodaruje określonym budżetem, wszystko wygląda inaczej niz gdy mieszka się na wyspie jako turysta. Trudno cały czas wynagradzać ekstra każdego za coś, co powinien robić w ramach zatrudnienia. I tu zaczynają się schody.
WERSJA DEMONajtrudniej pogodzić tradycje
Przyjeżdżamy razem z Justinem do Polski raz na jakiś czas i wtedy znajomi zwykle wypytują mnie, jak żyje się z mężem z innego kulturowo kraju. Cóż... Na pewno jest to związek ciekawszy, ale i trudniejszy.
Justin jest Afrykańczykiem i to powoduje, że ma inne doświadczenia w sprawach urzędowych. Afrykańczycy łatwo godzą się z napotkanymi problemami, są bardzo pokojowi i każdy problem pojawiający się w trakcie załatwiania czegokolwiek przyjmują jako siłę wyższą i nie próbują znaleźć nowego rozwiązania, innego wyjścia. Nie mają ducha walki. To nas różni.
Polaka wyrzucić drzwiami – wróci oknem. Afrykańczyk jest postacią pogodzoną z losem, mało przebojową. Poza tym sprawy urzędowe na Zanzibarze są załatwiane w sposób, który przypomina mi czasy komuny w Polsce.
WERSJA DEMOKto rano wstaje…
Na Zanzibarze budzi mnie pianie koguta o czwartej rano. Jest tak wcześnie, że zamykam oczy i od razu zasypiam. Drugi raz budzę się na głos muezina. Nasz dom jest oddalony o kilkadziesiąt palm od najbliższego meczetu, naprawdę doskonale słychać nawoływania do modlitwy. Jest piąta rano, więc znów zasypiam.
Trzeci raz budzi mnie wschód słońca. Ciemność przemienia się w szarość. Wszystko jest szare – niebo, woda, ziemia, chmury. To najpiękniejszy moment, jak oczekiwanie na budzenie się wiosny. Trwa zaledwie kilka minut. Jest kilka minut po szóstej.
WERSJA DEMOHistoria Zanzibaru
Na początku pobytu na Zanzibarze byłam pochłonięta budową domu i rozwijaniem biura podróży. Dopiero po kilku tygodniach zaczęłam rozglądać się wokoł siebie, poznawać nowych ludzi i miejsca, interesować historią wyspy, która miała stać się moim drugim domem.
Z lektur dowiedziałam się, że pierwszymi mieszkańcami wyspy byli Afrykanie z kontynentu (do końca XVIII w. rozwijała się tu kultura Suahili). W X wieku Zanzibar został skolonizowany przez Arabów i Persów i przez kilka wieków był bazą kupców arabskich handlujących z plemionami zamieszkującymi Wschodnią Afrykę. Na początku XVI wieku panowanie na wyspie objęli Portugalczycy, a ich z kolei, pod koniec XVII wieku, wyparli z Zanzibaru sułtanowie Omanu. Arabowie ożywili wyspę gospodarczo – zakładali plantacje goździków i palm kokosowych, eksportowali kość słoniową, rogi nosorożca, złoto. Niestety, uczynili z niej cenrtum handlu niewolnikami. Z czasem na Zanzibarze zaczęli osiedlać się kupcy z Indii i Europy. Do dzisiaj w architekturze i sztuce Zanzibaru przeplatają się wpływy perskie i arabskie, afrykańskie i portugalskie, hinduskie i angielskie.
W 1890 roku Zanzibar stał się częścią Imperium Brytyjskiego. Sułtanowie nadal oficjalnie sprawowali rządy, ale realną władzę mieli brytyjscy urzędnicy. Dopiero 9 grudnia 1963 roku Zanzibar odzyskał niepodległość, pozostał jednak w brytyjskiej Wspólnocie Narodów. Miesiąc później wybuchła rewolucja, w wyniku której zniesiono arabską dominację, obalono sułtana i proklamowano Rebublikę Zanzibaru i Pemby. Państwo to połączyło się z Tanganiką, tworząc Tanzanię.
Jednak książki nie opisują wszystkiego. Ja pragnę dowiedzieć się czegoś więcej, poznać kraj kolonialny, sprzed rewolucji. Szukam ludzi, którzy te czasy pamiętają i mogą wyjawić mi tajemnice historii Zanzibaru. Najbardziej chciałabym się dowiedzieć, czy życie na Zanzibarze w czasach panowania Sułtana było lepsze niż teraz. Trudno znaleźć odpowiedź. Każdy z pytanych o przeszłość mieszkańców wyspy ma własną wersję historii. Czasami odnoszę wrażenie, że ludzie boją się powiedzieć prawdę o rewolucji, o starych i nowych rządach. Wiadomo, że sułtanowie mieli niewolników i handlowali nimi i że to Anglicy znieśli niewolnictwo. Ale przecież to głównie Anglicy kupowali niewolników i to brytyjczycy zaognili sytuację na Zanzibarze, uznając oficjalnie, że wyspa jest częścią Arabii a nie Afryki.
Niektórzy mówią, że rewolucja, która wybuchła na Zanzibarze w 1964 r. naprawdę wybuchła z inicjatywy polityków z Tanganiki. Bo przecież po rewolucji Zanzibar został przyłączony do Tanganiki . Wielu ludzi uważa, że Zanzibar utracił wtedy świetność – Tanzania była pod silnymi wpływami radzieckimi, na kontynencie i wyspie próbowano wprowadzić socjalizm. Zanzibar cierpiał na braki jedzenia, odzieży. A przecież miał wszelkie atuty, by być bogatą wyspą, gdzie ludzie żyją w dostatku. (To właśnie z powodu położenia wyspy, doskonałych warunków klimatycznych, żyznej ziemi i bujnej roślinności oraz pracowitych ludzi sułtan Sayid Said przeniósł na Zanzibar stolicę sułtanatu omańskiego). Teraz mówi się, że z winy porewolucyjnych rządów Zanzibar jest jednym z najbiedniejszych miejsc na świecie. Ślady związków Tanzanii i ZSRR łatwo znaleźć – wiele wykształconych osób na Zanzibarze mówi po rosyjsku, bo studia kończyło w Moskwie. Justin urodził się w głównym szpitalu Stone Town –imienia Lenina. Teraz szpital nazywa się Mnazi Mmoja, co znaczy "jedna palma".
Kiedyś poszłam do jednego z najstarszych przewodników po Kamiennym Mieście, przyjął mnie życzliwie, jednak najchętniej opowiadał o czasach sprzed roku 1964 r.. Wyczułam, że – choć jest ojcem Justina (tak mówi się na Zanzibarze na każedego brata rodzonego Ojca) – obawiał się ze mną rozmawiać o czasach rewolucji. Ma ponad sześćdziesiąt lat, więc z pewnością pamięta Zanzibar pod rząami sułtana i z czasów rewolucji. Umówiliśmy się , że przyjedzie do nas w odwiedziny i wówczas opowie mi najciekawsze historie.
Na pożegnanie, zgodnie ze zwyczajem, jak każdy muzungu odwiedzający dom Zanzibarczyka, wręczyłam mu kilkadziesiąt szylingów i zapisałam sobie jego numer telefonu. Powiedzielismy sobie "kwaheri". "Do następnego spotkania".
Do dziś na Zanzibarze można spotkać ludzi wyznających różne religie, potomków Arabów, Hindusów, Afrykańczyków z kontynentu oraz Europejczyków. Wszyscy są pogodzeni z losem, zadowoleni z życia. Kiedy pytam, czy czują żal, że historia potoczyła się tak, a nie inaczej, mówią że nie. Każdy tu jest u siebie, nikt nikomu nie wytyka, że jest obcy – nieważne czy ktoś jest biały, żółty czy czarny. Na ulicy ludzie nie mijają się obojętnie. Młodsi pozdrawiają innych, także nieznajomych, mówiąc ”jumbo”, a starsi ”shikamo”, co oprócz powitania wyraża też szacunek.
Kultury różnych mieszkańców Zanzibaru wymieszały się ze sobą, tylko niektóre pozostały w czystej formie, i nikt nikomu nie narzuca swojej religii, tradycji, kultury, stroju czy sposobu życia. Jest to najbardziej kosmopolityczne miejsce na Ziemi. Ludzie są niezwykle gościnni i jeśli ktoś mnie pyta, czy na Zanzibarze jest bezpiecznie,jestem zdziwiona takim pytaniem. Powiedziałabym raczej, że Zanzibarczycy są zbyt łagodni i ugodowi. Wszyscy są niemal cały czas uśmiechnięci, chętnie rozmawiają z obcymi, są gościnni i dzielą się tym, co mają. Ale też oczekują wsparcia od zagranicznych przyjaciół, Więc chętnie mówią o chorym bracie, dziecku, które nie może chodzić do szkoły, bo nie mają pieniędzy na opłaty albo o śmierci kogoś bliskiego. Chwytają tym za serce (i mówią prawdę).
Jedno, co dziwi muzungu, a co dobrze świadczy o Zanzibarczykach i ich dbałości o własny interes, jest wysoka cena ziemi dla obcokrajowców. Każdy, kto przyjezdża na wyspę, mówi, że chciałby zostać na zawsze. Dlaczego? Zanzibar jest piękny i nikt nikomu nic nie narzuca. Jedno, co może przeszkadzać turystom, to ich własna nietolerancja i bezskuteczne (a więc frustrujące) próby wytłumaczenia Zanzibarczykom, co i jak powinni zmienić.Księżniczka Salme
Najciekawszą i najbardziej przejmujacą historią, jaką usłyszałam na Zanzibarze, była opowieść o życiu księżniczki Salme. Zanzibarczycy mówią o Salme z prawdziwą dumą, choć była córką niewolnicy. Dlaczego? Ponieważ księżniczka Salme miała odwagę i siłę, by sprzeciwić się tradycji i iść za głosem serca – pokochała obcego, wyjechała z nim z wyspy, zmieniła wiarę i napisała książkę...
Ta książka jest chyba głównym powodem dumy mieszkańców Zanzibaru. Salme zdradza w niej tajemnice sułtanów rządzących wyspą w XIX wieku . Książkę przetlumaczono na wszystkie popularne języki i na Zanzibarze świetnie się sprzedaje – od kilku lat jest bestsellerem.
WERSJA DEMOMiniprzewodnik po Zanzibarze
Zanzibar nazywam rajem na Ziemi, bo czuję się tam jakbym była w raju. Zanzibarczycy są spokojni, uśmiechnięci, niczym się nie przejmują i nie stresują. Ocean Indyjski jest ciepły (średnia temperatura wody to 26 stopni C), łagodny wiatr przyjemnie chłodzi rozgrzane ciało. Wyspa słodko pachnie słońcem, egzotycznymi owocami i aromatycznymi przyprawami. Uliczki starego miasta są pełne tajmnic i pamiątek. Plaże są niemal puste, często spotkać można tylko rdzennych mieszkańców, którzy tylko grzecznie nas pozdrowią i nie będą (jak w wielu turystycznych krajach) nas uporczywie namawiać do kupienia pamiątek. Wody wokół wyspy to raj dla nurków. Podziwianie barwnego życia podwodnego stało się również moją pasją.
WERSJA DEMOFreddie Mercury, rodowity Zanzibarczyk
Niewiele osób wie, że Freddie Mercury naprawdę nazywał się Farrokh Bulsara i urodził się na Zanzibarze. Jego rodzice mieli perskie korzenie, a przybyli na Zanzibar z Indii. Kiedy Freddie miał osiem lat wyjechał do szkoły w Bombaju, gdzie spędził niemal całe dzieciństwo. Rodzina Bulsara opuściła wyspę w 1963 roku i przeniosła się do Londynu.
Niewiele jest pamiątek po Freedie’m na Zanziabrze, jedynie w centrum miasta na jednym z domów przy ulicy Shangani jest tablica informująca, że urodził się w nim Mercury.
WERSJA DEMOBi Kidude
Najsłynniejszą i najwspanialszą zanzibarską artystką jest pieśniarka Fatuma binti Baraka znana jako Bi Kidude. To chyba najstarsza osoba na wyspie. Ma ponad sto lat; nikt nie wie dokładnie ile. Jest nazywana królową muzyki taarab – łączącej tradycyjną muzykę wschodniej, środkowej i północnej Afryki z muzyką arabską i europejską. Bi Kidude śpiewa zarówno pieśni zanzibarskie, jak i rockowe przeboje, gra też na bębnach.
WERSJA DEMOPierwsza noc na Zanzibarze
W Stone Town, starej dzielnicy miasta Zanzibar, warto spedzić choć jedną noc i jeden dzień. Polecam niedrogi hotel Garden Lodge na ulicy Vuga, ktora jest przedłużeniem handlowej ulicy Shangani. Hotele Tembo House czy Dhow Palace są bardziej eleganckie, ale i nieco droższe; urządzone w bardziej tradycyjnym kolonialno-zanzibarskim stylu. Oczywiście w starej dzielnicy jest wiele innych hoteli, ale niełatwo je znaleźć w labiryncie ciasnych uliczek, wiele osób gubi się, szukając drogi. Jest problem z dojazdem i doniesieniem walizek.
WERSJA DEMOPlaże
Zanzibar to idealne miejsce na wakacje – wspaniałe słońce, piękne plaże i błekitny ocean. Najbardziej znane plaże to te w okolicach Nungwi, małej wioski rybackiej; są też najbardziej zatłoczone. Wyjątkiem jest plaża hotelu Mnarani, który położony jest poza centrum wioski Nungwi i ma swój własny klif z pięknym widokiem na Ocean Indyjski. Poza tym hotel oferuje dobre jedzenie (bufet), a wieczorem w barze zawsze można spotkać ciekawych ludzi - podrózników z całego świata. No i przemiłego towarzyskiego i bardzo rozmownego właściciela hotelu Nassora. W Nungwi oraganizuje się też wyprawy dla nurków, miejscowość z tego słynie.
WERSJA DEMO