Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocy - ebook

Erudycyjna baśń dla dorosłych o ponadczasowej miłości i odwiecznych konfliktach, ścieraniu się wielkich idei i triumfie rozumu nad fanatyzmem i nietolerancją.

W roku 1195 pod domem Ibn Ruszda zjawia się dziewczyna imieniem Dunia, którą filozof przyjmuje pod swój dach, nie podejrzewając, że jest dżinniją, istotą z dymu bez ognia, księżniczką Peristanu, czarodziejskiej krainy zaludnionej dżinnami, ifrytami i pomniejszymi demonami. I choć związek tej specyficznej pary nie trwa długo, dzięki spektakularnej płodności Duni jego owocem jest liczna gromada nie w pełni zwyczajnych dzieci. Tysiąc lat później ich potomkowie, nieświadomi początkowo swych nadnaturalnych mocy, odegrają kluczową rolę w wojnie, która rozegra się na Ziemi i będzie trwała dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocy. I która zmieni świat na zawsze.

Mistrz Rushdie po swojemu, z ironicznym humorem i niezwykłym kunsztem, łączy historię i legendy, postaci rzeczywiste i baśniowe, prawdę i zmyślenie, by ukazać naszą rzeczywistość z perspektywy odległej przyszłości, w której ludzkość żyje w szczęśliwym, areligijnym świecie.

Ta nieokiełznana, zwariowana, szkatułkowa powieść mimo baśniowej konwencji stanowi trafny i przenikliwy komentarz na temat współczesności, odbijając w satyrycznym zwierciadle dylematy i szaleństwo naszych czasów. Zainspirowana Księgą tysiąca i jednej nocy, jest także hymnem jednego z największych gawędziarzy współczesnej literatury na cześć sztuki opowiadania i potęgi wyobraźni.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-957-2
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

El sueño de la razón produce monstruos

Gdy rozum śpi, budzą się potwory

(Los Caprichos Francisca Goi, 43;

pełen podpis pod ryciną z Muzeum Prado brzmi:

„Wyobraźnia pozbawiona rozumu rodzi niemożliwe potwory; zjednoczona z nim jest matką sztuki i źródłem jej cudów”^()).

------------------------------------------------------------------------

^() Przekład tytułów rycin Kaprysów z języka hiszpańskiego: Kazimierz Zawanowski, Goya grafiki, Warszawa 2002, s. 48 (wszystkie przypisy tłumacza).Baśnie nie mają „wyznawców”. Nie ma w nich teologii zbioru dogmatów, rytuału, instytucji, nie oczekuje się takiej a nie innej formy zachowania. Traktują o nieprzewidywalności i zmienności świata.

George Szirtes

Zamiast zmusić się do napisania książki, którą powinienem napisać, powieści, której się po mnie spodziewano, spłodziłem taką książkę, jaką sam chciałbym przeczytać, pióra nieznanego autora, z innej epoki i innego kraju, znalezioną na strychu.

Italo Calvino

Tu zaskoczył Szeherezadę poranek i przerwała dozwoloną jej opowieść.

Księga tysiąca i jednej nocy^()

------------------------------------------------------------------------

^() Fragment Księgi tysiąca i jednej nocy, tłum. Władysław Kubiak, Warszawa 1987, s. 30.Wiadomo bardzo mało, aczkolwiek napisano wiele o prawdziwej naturze dżinnów, istot powstałych z ognia bez dymu. Złe są czy dobre, diabelskie czy łagodne – kwestie te stanowią przedmiot zawziętych sporów. Powszechnie się przyjmuje, że posiadają następujące cechy: są zmienne, kapryśne, rozwiązłe, potrafią się poruszać z wielką prędkością, zmieniać rozmiary i postać oraz spełniać życzenia kobiet i mężczyzn, jeśli tak postanowią lub zostaną do tego przymuszone; ich poczucie czasu różni się radykalnie od tego, którego doświadczają istoty ludzkie. Nie należy ich mylić z aniołami, choć jak błędnie podają niektóre stare opowieści, sam diabeł, upadły anioł Lucyfer, syn poranka, był największym z dżinnów. Przez długi czas miejsce ich pobytu również pozostawało kwestią dyskusyjną. Niektóre stare podania zapewniały oszczerczo, że dżinny mieszkają wśród nas tu, na Ziemi, w tak zwanym „dolnym świecie”, w ruinach domów i innych niezbyt przyjemnych siedliskach – na wysypiskach śmieci, cmentarzach, w wychodkach, kanałach i, jeśli to tylko możliwe, w kupach gnoju. Gdyby dać wiarę tym kalumniom, po każdym kontakcie z dżinnem należałoby się starannie umyć. Są cuchnące i roznoszą choroby. Jednakowoż najwybitniejsi komentatorzy od dawien dawna twierdzili coś, o czym teraz już wiemy, że jest prawdą: otóż dżinny zamieszkują własny świat, oddzielony od naszego zasłoną, i ten górny świat, zwany czasem Peristanem lub Czarodziejską Krainą, jest bardzo rozległy, choć jego natura pozostaje przed nami ukryta.

Stwierdzenie, że dżinny to istoty nieczłowiecze, byłoby oczywistością, ale przynajmniej pewne cechy są wspólne dla ludzi i ich nieziemskich odpowiedników. Na przykład w sferze wiary wśród dżinnów można się spotkać z wyznawcami każdej religii na Ziemi, są też dżinny, które nie wierzą, i pojęcie bogów i aniołów wydaje im się tak samo dziwne jak pojęcie dżinnów istotom ludzkim. I chociaż wśród dżinnów nie brakuje jednostek amoralnych, przynajmniej część z tych potężnych istot zna różnicę między dobrem i złem, między ścieżką prawej i lewej ręki.

Niektóre dżinny potrafią latać, inne zaś pełzają po ziemi pod postacią węży lub biegają, ujadają i szczerzą kły niczym gigantyczne psy. W morzu, a czasem także w powietrzu upodabniają się do smoków. Niektóre z poślednich dżinnów, przebywając na Ziemi, nie są w stanie utrzymać swej postaci przez dłuższy czas. Te amorficzne stworzenia niekiedy wślizgują się ludziom przez uszy, nos lub oczy i na pewien czas zajmują ich ciało, a gdy się nim znudzą, odrzucają je. Zamieszkane przez dżinny istoty ludzkie niestety umierają.

Dżinny rodzaju żeńskiego, zwane dżinnijami, są jeszcze bardziej tajemnicze, nieuchwytne i trudniejsze do zdefiniowania jako kobiety-cienie powstałe z dymu bez ognia. Istnieją okrutne dżinnije i dżinnije łaskawe, ale niewykluczone, że te dwa typy dżinnij to w rzeczywistości jedno i to samo – że bezlitosnego ducha można ułagodzić miłością, a istota kochająca pod wpływem niegodziwego traktowania może się dopuścić okrucieństwa niepojętego dla śmiertelników.

Oto historia dżinniji, wielkiej księżniczki dżinnów, zwanej Księżniczką Błyskawic przez wzgląd na jej mistrzowską biegłość w posługiwaniu się piorunami, która dawno temu, w dwunastym wieku, jak niebawem opowiemy, pokochała śmiertelnika, a także jej licznego potomstwa, jej powrotu do świata po długiej przerwie, żeby znowu się zakochać, przynajmniej na jakiś czas, a potem pójść na wojnę. Jest to także opowieść o wielu innych dżinnach, rodzaju męskiego i żeńskiego, latających i pełzających, dobrych, złych i niedbających o moralność; i o czasie kryzysu, czasie „zwichnięcia”, który będziemy nazywać czasem dziwowisk, trwającym dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocy, innymi słowy: tysiąc i jedną noc. I tak, od tamtych czasów przeżyliśmy kolejnych tysiąc lat, ale tamten okres zmienił nas wszystkich na zawsze. Czy wyszło nam to na dobre czy na złe, o tym zadecyduje nasza przyszłość.

W roku 1195 wielki filozof Ibn Ruszd, niegdyś kadi, czyli sędzia, Sewilli, a w ostatnich latach także osobisty medyk kalifa Abu Jusufa Jakuba w rodzinnej Kordobie, popadł w niełaskę i został oficjalnie zdyskredytowany z powodu swych liberalnych poglądów, które były nie do przyjęcia dla coraz potężniejszych fanatyków berberyjskich szerzących się jak zaraza w arabskiej części Hiszpanii, a następnie zesłany do Luceny, małej miejscowości w pobliżu jego rodzinnego miasta, pełnej Żydów, którzy nie mogli już twierdzić, że są żydami, albowiem poprzednia dynastia panująca w Al-Andalus, Almorawidów, zmusiła ich do przejścia na islam. Ibn Ruszd, filozof, któremu nie wolno już było głosić swej filozofii, którego wszystkie pisma zostały zakazane, a wszystkie książki spalone, od razu poczuł się jak u siebie wśród Żydów, którzy nie mogli twierdzić, że są żydami. Wcześniej był faworytem kalifa z obecnej dynastii panującej, Almohadów, ale faworyci wychodzą z mody i Abu Jusuf Jakub pozwolił fanatykom wygnać z miasta wielkiego komentatora dzieł Arystotelesa.

Filozof, który nie mógł już głosić swej filozofii, mieszkał przy wąskiej, niebrukowanej uliczce w skromnym domu z małymi oknami, strasznie przygnębiony brakiem światła. Założył w Lucenie praktykę lekarską i prestiż byłego medyka kalifa przyciągał do niego pacjentów; ponadto wykorzystał posiadane fundusze, aby na niewielką skalę zająć się handlem końmi, a także finansował wyrób tinaja, dużych glinianych dzbanów, w których Żydzi, którzy nie byli już żydami, przechowywali i sprzedawali oliwę lub wino. Pewnego dnia, niedługo po tym, jak zaczęła się ta banicja, pod jego drzwiami zjawiła się dziewczyna licząca sobie może szesnaście wiosen – uśmiechała się łagodnie, nie pukając ani w żaden inny sposób nie burząc jego spokoju, po prostu stała tam i czekała cierpliwie, aż zdał sobie sprawę z jej obecności i zaprosił ją do środka. Poinformowała go, że została niedawno osierocona; że nie ma środków na utrzymanie, ale wolałaby nie pracować w domu rozpusty; i że ma na imię Dunia, co ani trochę nie brzmiało jak imię żydowskie, ale tego właściwego nie wolno jej było wypowiedzieć, a że była analfabetką, nie mogła go też zapisać. Oznajmiła mu, że imię to podsunął jej pewien podróżny, który utrzymywał, iż pochodzi ono z greki i oznacza „świat”^(). Ibn Ruszd, tłumacz Arystotelesa, nie spierał się z nią, wiedząc, że słowo to oznacza „świat” w tylu językach, iż nie warto popadać w drobiazgowość. „Dlaczego przyjęłaś takie imię: świat?”, spytał, a ona, patrząc mu prosto w oczy, odpowiedziała: „Bo wypłynie ze mnie cały świat, a ci, którzy ze mnie wypłyną, rozleją się po świecie”.

Jako człowiek racjonalny nie domyślał się, że Dunia jest istotą nadprzyrodzoną, dżinniją z plemienia dżinnów rodzaju żeńskiego, dżinniją: wielką księżniczką tego gatunku w trakcie ziemskiej przygody, coraz silniej zafascynowaną mężczyznami rodzaju ludzkiego w ogólności, a geniuszami w szczególności. Przyjął ją pod swój dach jako gospodynię i kochankę i w nocnej ciszy szeptała mu do ucha swoje „prawdziwe” – to znaczy fałszywe – żydowskie imię i była to ich tajemnica. Dżinnija Dunia była tak spektakularnie płodna, jak sugerowała jej przepowiednia. W ciągu dwóch lat, ośmiu miesięcy i dwudziestu ośmiu dni i nocy, które nastąpiły potem, zaszła w ciążę trzykrotnie i za każdym razem wydała na świat gromadę dzieci, co najmniej siedmioro w jednym rzucie, jak by się zdawało, a raz jedenaścioro, a może nawet dziewiętnaścioro, chociaż doniesienia na ten temat są niejasne i niedokładne. Wszystkie dzieci odziedziczyły jej najbardziej charakterystyczną cechę: urodziły się bez małżowin usznych.

Gdyby Ibn Ruszd zgłębił arkana wiedzy tajemnej, uzmysłowiłby sobie, że jego dzieci to potomstwo nieczłowieczej matki, był jednak zbyt zaabsorbowany sobą, by na to wpaść. (Wydaje nam się czasem, że szczęśliwie dla niego i dla całej naszej historii Dunia pokochała w nim błyskotliwy umysł, jego natura bowiem była zbyt egoistyczna, by jako taka wzbudzić miłość). Filozof, który nie mógł filozofować, obawiał się, że jego potomstwo odziedziczy po nim smutne dary będące jego skarbem i przekleństwem. „Jeśli jest się tak wrażliwym, dalekowzrocznym i gadatliwym – rzekł – czuje się zbyt mocno, widzi zbyt wyraźnie i mówi zbyt swobodnie. Jest się bezbronnym wobec świata, który uważa się za niezniszczalny, rozumie się jego zmienność, gdy sam świat wierzy w swą niezmienność, wyczuwa się, co ma przyjść, zanim inni to wyczują, wie się, że na bramy teraźniejszości napiera barbarzyńska przyszłość, gdy inni kurczowo trzymają się dekadenckiej, pustej przeszłości. Jeśli naszym dzieciom dopisze szczęście, odziedziczą tylko twoje uszy, ale niestety, jako że są też bezsprzecznie moje, prawdopodobnie zaczną myśleć za dużo za wcześnie i słyszeć za dużo za szybko, łącznie z tym wszystkim, czego nie wolno myśleć ani słyszeć”.

„Opowiedz mi jakąś historię”, często domagała się Dunia w łóżku we wczesnym okresie ich związku. Ibn Ruszd szybko się zorientował, że pomimo młodego, jak by się wydawało, wieku Dunia potrafi być osobą wymagającą i nieznoszącą sprzeciwu, w łóżku i poza nim. Był postawnym mężczyzną, ona zaś przypominała raczej małą ptaszynę lub patyczaka, często jednak miał wrażenie, że to ona jest z nich dwojga silniejsza. Była pociechą jego starości, ale wymagała od niego pokładów energii, którą trudno mu było z siebie wykrzesać. Mając swoje lata, czasem w łóżku marzył tylko o jednym – żeby zasnąć, Dunia jednak jego próby odpłynięcia w sen odbierała jako przejaw wrogości. „Jeśli ktoś kocha się przez całą noc – przekonywała – czuje się bardziej wypoczęty niż wtedy, gdy chrapie godzinami jak wół. To powszechnie znana prawda”. W jego wieku nie zawsze łatwo mu było osiągnąć stan wymagany do współżycia, zwłaszcza noc w noc, ale ona w jego starczych kłopotach z osiągnięciem podniecenia seksualnego widziała dowody nieczułej natury. „Jeśli kobieta mężczyznę naprawdę pociąga, nigdy nie ma z tym problemu – twierdziła. – Nieważne, ile nocy pod rząd. Ja mam zawsze ochotę, mogę tak bez końca i wciąż mi mało”.

Odkrywszy, że jej fizyczny żar można nieco przygasić opowieściami, poczuł pewną ulgę. „Opowiedz mi jakąś historię”, mawiała, zwijając się przy nim w kulkę w taki sposób, że jego dłoń spoczywała na jej głowie, a on myślał wtedy: dobra nasza, dzisiaj mi się upiecze, i przekazywał jej stopniowo historię swego umysłu. Używał słów szokujących dla wielu mu współczesnych, między innymi „rozum”, „logika” i „nauka”, które były trzema filarami jego myśli, ideami, które zawiodły jego książki na stos. Dunia bała się tych słów, ale własny lęk ją ekscytował, wtulała się więc w starca mocniej i mówiła: „Trzymaj moją głowę, gdy wypełniasz ją swoimi kłamstwami”.

Tkwiła w nim głęboka, melancholijna zadra, był bowiem człowiekiem pokonanym, przegrawszy wielką bitwę swego życia z nieżyjącym już Persem, Al-Ghazalim z Tus, adwersarzem martwym od osiemdziesięciu pięciu lat. Sto lat wcześniej Al-Ghazali napisał dzieło zatytułowane Rozproszenie filozofów, w którym atakował Greków takich jak Arystoteles, neoplatończyków i ich zwolenników, wielkich prekursorów Ibn Ruszda: Ibn Sinę i Al-Farabiego. W pewnym momencie Al-Ghazali przeżył kryzys wiary, później jednak odzyskał ją i został największym krytykiem filozofii w historii świata. Filozofia, szydził, nie jest w stanie ani udowodnić istnienia Boga, ani wykazać niemożliwości istnienia dwóch bóstw. Filozofia wierzy w nieuchronność przyczyny i skutku, co osłabia potęgę Boga, który, gdyby tylko chciał, mógłby swobodnie zainterweniować i zmienić skutki, a przyczyny pozbawić skuteczności.

– Co się dzieje – Ibn Ruszd spytał Dunię, gdy noc spowiła ich ciszą i mogli już rozmawiać o rzeczach zakazanych – gdy płonący patyk styka się z kulką bawełny?

– To oczywiste, bawełna zaczyna się palić – odpowiedziała.

– A dlaczego zaczyna się palić?

– Bo tak już się dzieje – rzekła – gdy płomień liźnie bawełnę, bawełna zajmuje się ogniem, tak już jest.

– Prawa natury – podsunął – są przyczyny i są skutki.

Kiwała głową pod gładzącą ją dłonią.

– On się z tym nie zgadzał – rzekł Ibn Ruszd, a Dunia wiedziała, że ma na myśli swego wroga, Al-Ghazalego, tego, który go pokonał. – Twierdził, że bawełna zaczyna się palić, bo doprowadził do tego Bóg, bo w boskim wszechświecie jedynym prawem jest wola Boga.

– Więc gdyby Bóg zechciał, żeby bawełna zgasiła ogień, gdyby zechciał, żeby ogień zajął się bawełną, mógłby tego dokonać?

– Tak – odparł Ibn Ruszd. – Z tego, co Al-Ghazali pisze w swoim dziele, wynika, że Bóg potrafiłby tego dokonać.

Myślała przez chwilę.

– Idiotyzm – skwitowała w końcu. Nawet w ciemności wyczuła, jak jego brodatą twarz rozciąga krzywy, pełen rezygnacji uśmiech, uśmiech wyrażający nie tylko ból, ale i cynizm.

– Powiedziałby – odrzekł – że na tym polega prawdziwa wiara i że nieprzyznanie mu racji byłoby... nielogiczne.

– A więc wszystko może się zdarzyć, jeśli tak zadecyduje Bóg – powiedziała. – Na przykład czyjeś stopy mogłyby oderwać się od ziemi i ten ktoś zacząłby się unosić w powietrzu.

– Cud – wyjaśnił Ibn Ruszd – to zmiana przez Boga reguł, według których zwykle gra, a jeśli tego nie rozumiemy, to dlatego, że Bóg ostatecznie jest niewysłowiony, co znaczy, że nasz rozum nie jest w stanie go zgłębić.

Znów zamilkła.

– Załóżmy, że założę – powiedziała w końcu – że być może Bóg nie istnieje. Załóżmy, że pozwolisz mi założyć, iż w „rozumie”, „logice” i „nauce” zawiera się magia, która czyni Boga zbędnym. Czy w ogóle można założyć, że możliwe jest takie założenie? – Poczuła, jak jego ciało sztywnieje. Teraz on przestraszył się jej słów, pomyślała, i to w jakiś dziwny sposób przyniosło jej satysfakcję.

– Nie – odpowiedział zbyt ostro. – To naprawdę byłoby głupie założenie.

Napisał własne dzieło, Rozproszenie rozproszenia, przesyłając swoją odpowiedź Al-Ghazalemu poprzez sto lat i tysiąc mil, ale mimo chwytliwego tytułu wpływy nieżyjącego Persa pozostawały wciąż silne i to Ibn Ruszd popadł w niełaskę i jego książki rzucano w ogień, który trawił papier, ponieważ tak właśnie w tym momencie postanowił Bóg – że powinien pozwolić na to płomieniom. We wszystkich swoich pismach Ibn Ruszd starał się pogodzić słowa „rozum”, „logika” i „nauka” ze słowami „Bóg”, „wiara” i „Koran”, ale nie udała mu się ta sztuka, mimo iż z wielką subtelnością stosował argument odwołujący się do dobroci, demonstrując za pomocą koranicznych cytatów, iż Bóg musi istnieć, stworzył bowiem dla ludzkości ogród ziemskich rozkoszy: Spuściliśmy z deszczowych chmur wodę obfitą i sprawiliśmy, iż dzięki niej wyrosły ziarna i rośliny oraz bujne ogrody^(). Sam był w wolnym czasie zapalonym ogrodnikiem i argument odwołujący się do boskiej dobroci w jego odczuciu dowodził zarówno istnienia Boga, jak i jego łaskawej w zasadzie i liberalnej natury, jednak to zwolennicy surowszego Boga wzięli górę. Teraz więc dzielił łoże, tak mu się przynajmniej wydawało, z nawróconą żydówką, którą uchronił przed prostytucją i która najwyraźniej potrafiła wejrzeć w jego sny, gdzie spierał się z Al-Ghazalim językiem nieprzejednania, językiem skrajności, pójścia na całość, który na jawie skazałby go na śmierć z ręki kata.

Gdy Dunia wypełniała się dziećmi, a potem zaludniała nimi ich mały dom, robiło się coraz mniej miejsca na wyklęte „kłamstwa” Ibn Ruszda. Chwile intymności między nimi zdarzały się coraz rzadziej i problemem stały się pieniądze. „Prawdziwy mężczyzna stawia czoło konsekwencjom swoich działań – oznajmiła – zwłaszcza ten, który wierzy w przyczyny i skutki”. Ale zarabianie pieniędzy nigdy nie należało do jego mocnych stron. W handlu końmi, zdradliwej branży, w której roiło się od rzezimieszków, zbierał mizerne dochody. Konkurencję na rynku sprzedawców tinaja miał dużą, ceny były więc niskie. „Żądaj więcej od swoich pacjentów – radziła mu, nieco poirytowana. – Powinieneś zarabiać na swojej dawnej reputacji, choć jest tak zszargana. To jedyne, co masz. Nie wystarczy być dzieciorobem. Płodzisz dzieci, dzieci się rodzą, dzieci trzeba karmić. To jest «logika». To jest «racjonalność»”. Wiedziała, które słowa wykorzystać przeciw niemu. „A jeśli się tego nie robi – wołała triumfalnie – to jest dopiero nielogiczność!”

(Dżinny mają upodobanie do błyskotek, złota, klejnotów i tym podobnych i często ukrywają całe ich sterty w podziemnych grotach. Dlaczego dżinnińska księżniczka nie zawołała Otwórz się przy wejściu do takiego sezamu i jednym ruchem nie rozwiązała ich problemów finansowych? Dlatego, że wybrała życie człowiecze jako „człowiecza” partnerka w człowieczym związku z mężczyzną, i ten wybór ją ograniczał. Wyjawienie kochankowi swej prawdziwej natury po tak długim czasie oznaczałoby przyznanie się do pewnego rodzaju zdrady, kłamstwa leżącego u samych podstaw ich relacji. Zachowywała więc milczenie w obawie, że mógłby ją porzucić. Ostatecznie jednak i tak odszedł; z własnych, człowieczych powodów).

Istniała pewna perska książka pod tytułem Hezar Efsane, czyli Tysiąc opowieści, którą przetłumaczono na język arabski. W wersji arabskiej opowieści było mniej niż tysiąc, ale akcję rozciągnięto na tysiąc nocy lub – ponieważ liczby parzyste uważano za brzydkie – tysiąc i jedną noc. Nie widział tej książki, ale na dworze słyszał kilka z tych historii. Spodobała mu się ta o dżinnie i rybaku, nie tyle z uwagi na jej elementy fantastyczne (dżinn z lampy, zaklęte gadające ryby, zaczarowany młodzieniec, w połowie człowiek, w połowie marmur), lecz na jej strukturę, sposób, w jaki jedne historie wplecione były w inne i zawierały, ukryte w sobie, kolejne historie, tak więc opowieść ta stawała się prawdziwym zwierciadłem rzeczywistości – pomyślał Ibn Ruszd – gdzie wszystkie nasze historie zawierają historie innych i same stanowią część większych, szerszych narracji, historii naszych rodzin, ojczyzn lub religii. Jeszcze piękniejsza od historii w historiach była opowieść o ich autorce, księżniczce zwanej Szahrazad lub Szeherezadą, która opowiadała historie swemu mężowi mordercy, aby uniknąć własnej egzekucji. Opowieści snute w cieniu śmierci, aby ucywilizować barbarzyńcę. I w nogach małżeńskiego łoża siedziała siostra Szeherezady, jej idealna widownia, i domagała się jeszcze jednej historii, a potem kolejnej i jeszcze jednej. Od imienia tejże siostry Ibn Ruszd wziął imię, które nadawał hordom dzieci dobywających się z lędźwi Duni, jej siostra bowiem, tak się składało, miała na imię Dunjazada, „a przecież tym, co zapełnia ten dom bez światła i zmusza mnie do narzucania pacjentom, chorym i niedomagającym mieszkańcom Luceny niebotycznych stawek, jest pojawienie się Dunia-zatu, czyli plemienia Duni, rasy duniańskiej, Dunianów, w tłumaczeniu – «ludu świata»”.

Dunia czuła się głęboko urażona. „Chcesz przez to powiedzieć – spytała – że skoro nie jesteśmy małżeństwem, nasze dzieci nie mogą nosić nazwiska ojca?” Posłał jej swój smutny, krzywy uśmiech. „Lepiej będzie, jeśli staną się Duniazatem – odparł – imię to zawiera bowiem w sobie świat i nie jest przezeń osądzane. Jako Ruszdowie wkroczyłyby w historię ze znamieniem na czole”. Zaczęła mówić o sobie jak o siostrze Szeherezady, bezustannie dopominającej się opowieści, tylko że jej Szeherezadą był mężczyzna, kochanek, nie brat, a niektóre z jego historii mogłyby sprowadzić na nich śmierć, gdyby słowa te przez przypadek opuściły mroki sypialni. Był zatem swego rodzaju anty-Szeherezadą, przekonywała Dunia, dokładnym przeciwieństwem narratorki Księgi tysiąca i jednej nocy: jej opowieści ratowały życie, gdy on narażał własne na niebezpieczeństwo. Potem jednak kalif Abu Jusuf Jakub zatriumfował podczas wojny, odnosząc swoje największe militarne zwycięstwo nad chrześcijańskim królem Kastylii, Alfonsem VIII, pod Alarcos nad rzeką Gwadianą. Po bitwie, w której jego siły zgładziły sto pięćdziesiąt tysięcy kastylijskich żołnierzy, połowę chrześcijańskiej armii, kalif nadał sobie miano Al-Mansur, Zwycięski, i z pewnością siebie triumfatora położył kres władzy fanatycznych Berberów, a następnie sprowadził na dwór Ibn Ruszda.

Z czoła starego filozofa zmazano znamię wstydu, jego banicja dobiegła końca, został zrehabilitowany, wrócił do łask i odzyskał z honorami dawne stanowisko nadwornego medyka w Kordobie – dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem dni i nocy od rozpoczęcia wygnania, inaczej mówiąc tysiąc i jeden dni i nocy później; Dunia zaś oczywiście znowu była w ciąży, on oczywiście się z nią nie ożenił, nigdy oczywiście nie dał swego nazwiska jej potomstwu i oczywiście nie zabrał jej ze sobą na dwór Almohadów, wyślizgnęła się więc z kart historii, którą zabrał ze sobą w dniu, kiedy odszedł, razem ze swoimi szatami, bulgoczącymi retortami, manuskryptami, częściowo obłożonymi, częściowo w zwojach, manuskryptami książek innych autorów, jego teksty bowiem spalono, choć wiele egzemplarzy przetrwało, jak ją poinformował, w innych miastach, w bibliotekach przyjaciół i w miejscach, gdzie ukrył je na wypadek popadnięcia w niełaskę, mędrzec bowiem zawsze jest przygotowany na nieszczęścia, ale, jeśli jest dostatecznie skromny, dobry los może go zaskoczyć. Odszedł, nie dojadłszy śniadania, nie pożegnał się nawet, a ona nie próbowała mu grozić, nie ujawniła swej prawdziwej natury ani mocy drzemiącej w jej wnętrzu, nie powiedziała: Wiem, co mówisz na głos w swoich snach, kiedy zakładasz to, co głupotą byłoby założyć, kiedy przestajesz próbować godzić to, czego pogodzić się nie da, i głosisz straszną, śmiertelnie groźną prawdę. Pozwoliła, by opuściła ją historia, nie próbując jej zatrzymać, tak jak dzieci pozwalają przejść wielkiej paradzie, powierzając ją pamięci, czyniąc ją niezapomnianą, przywłaszczając ją sobie w ten sposób; i nadal go kochała, mimo że ot tak ją porzucił. Byłeś dla mnie wszystkim, chciała powiedzieć, byłeś moim słońcem i księżycem, i kto teraz będzie przytrzymywał moją głowę, kto będzie całował moje usta, kto będzie ojcem naszych dzieci, dla niego jednak, wielkiego męża zmierzającego ku komnatom nieśmiertelnych, te rozwrzeszczane bachory były jedynie balastem, który zostawił za sobą.

Pewnego dnia, wyszeptała do nieobecnego filozofa, długo po twojej śmierci, przyjdzie taka chwila, kiedy będziesz chciał odzyskać swoją rodzinę, i wtedy ja, twoja duchowa małżonka, spełnię twe życzenie, chociaż złamałeś mi serce.

Uważa się, że jeszcze przez pewien czas Dunia pozostawała wśród istot ludzkich, może żywiąc mimo wszystko nadzieję na jego powrót, a on nie przestawał przesyłać jej pieniędzy, może od czasu do czasu ją odwiedzał, i że Dunia porzuciła handel końmi, natomiast nadal zajmowała się sprzedażą dzbanów, teraz jednak, gdy słońce i księżyc historii zaszły dla niej na zawsze, jej losy stały się czymś wysnutym z cieni i tajemnic, może więc jest prawdą, jak mówili ludzie, że gdy Ibn Ruszd zmarł, jego duch do niej wrócił i spłodził jeszcze więcej dzieci. Mówiło się też, że Ibn Ruszd sprezentował jej lampę z dżinnem w środku i że ów dżinn był ojcem dzieci, które urodziła, kiedy ją porzucił – widzimy zatem, jak łatwo w plotkach wszystko może się pomieszać! Mówiło się też, mniej życzliwie, że porzucona kobieta przyjmowała każdego chłopa, który zechciał zapłacić za nią czynsz, i każdy mężczyzna, którego przyjmowała, zostawiał ją z nowym dzieciakiem, toteż Duniazat, potomstwo Duni, tworzyły nie tylko bękarty Ibn Ruszda, część nimi nie była, może wiele z nich nimi nie było, a może stanowiły mniejszość; bo w oczach wielu ludzi historia jej życia stała się przerywaną linią, litery rozpływały się w pozbawione sensu kształty, niezdolne wyjawić, jak długo żyła ani jak żyła, gdzie i z kim, ani też kiedy i jak – i czy w ogóle – umarła.

Nikt nie zauważył i nikt się tym nie przejął, gdy pewnego dnia stanęła bokiem i prześlizgnęła się przez szparę w świecie, by wrócić do Peristanu, drugiej rzeczywistości, świata marzeń, z którego sporadycznie wyłaniają się dżinny, ażeby dręczyć ludzkość lub zsyłać na nią błogosławieństwa. Dla mieszkańców Luceny rozpłynęła się, być może w dym bez ognia. Od czasu, gdy Dunia opuściła nasz świat, podróżnicy ze świata dżinnów stali się mniej liczni, a potem długo w ogóle przestali się ukazywać i szczeliny w świecie zarosły niewyobrażalnym gąszczem konwencji i ciernistymi krzewami tego, co nudne i materialne, aż w końcu całkowicie się zasklepiły i naszym przodkom nie pozostało nic innego, jak radzić sobie najlepiej, jak potrafili, bez dobrodziejstw i przekleństw magii.

Za to dzieci Duni miały się świetnie. Tyle można powiedzieć. I niemal trzysta lat później, gdy wypędzono z Hiszpanii Żydów, nawet tych Żydów, którzy nie mogli powiedzieć, że są żydami, dzieci potomków Duni weszły na pokład statków w Kadyksie i Palos de Moguer albo przeprawiły się przez Pireneje, albo odleciały na czarodziejskich dywanach lub gigantycznych urnach, jak przystało na krewnych dżinnów, przemierzały kontynenty, przepływały siedem mórz, wspinały się na szczyty gór, przedostawały się przez potężne rzeki, schodziły do głębokich dolin i znajdowały schronienie i bezpieczeństwo, gdzie tylko mogły, i szybko zapominały jedno o drugim, albo pamiętały tak długo, jak to było możliwe, a potem zapominały, albo nigdy nie zapominały, stając się rodziną, która nie była już właściwie rodziną, plemieniem, które nie było już właściwie plemieniem; przyjmując, wiele z nich, każdą religię lub nie przyjmując żadnej, po stuleciach przechodzenia z wyznania na wyznanie, nieświadome swych nadprzyrodzonych korzeni, zapomniawszy o przymusowym nawróceniu żydów, niektóre maniakalnie pobożne, inne z pogardą odrzucające wiarę; rodzina bez miejsca, ale z rodziną w każdym miejscu, wioska bez przypisanego miejsca, ale meandrująca przez każdy zakątek kuli ziemskiej, niczym pozbawione korzeni rośliny: mchy, porosty lub pnące się orchidee, które muszą się o coś opierać, niezdolne stać o własnych siłach.

Historia nie jest łaskawa dla tych, których porzuca, i może być równie niełaskawa dla tych, którzy ją tworzą. Ibn Ruszd zmarł (konwencjonalnie, ze starości, tak się uważa) podczas pobytu w Marrakeszu ledwie rok po swej rehabilitacji i nie doczekał chwili, gdy jego sława się rozrosła, przekroczyła granice jego świata i zalała świat niewiernych, gdzie jego komentarze do Arystotelesa stały się fundamentami popularności jego wielkiego poprzednika, kamieniami węgielnymi bezbożnej filozofii niewiernych zwanej saecularis, którym to mianem określa się rodzaj idei pojawiającej się raz na saeculum, wiek świata, a może ideę na wieki, dokładny obraz i echo tego, o czym mówił tylko w swoich snach. Być może jako człowiek pobożny nie byłby zachwycony miejscem wyznaczonym mu przez historię, dziwny to bowiem los, gdy wierzący staje się inspiratorem idei, które nie potrzebują wiary, a jeszcze dziwniejszy, gdy czyjaś filozofia odnosi zwycięstwo poza granicami świata jej autora, w nim samym przegrywając, jako że w znanym mu świecie to dzieci jego nieżyjącego adwersarza, Al-Ghazalego, rozmnażały się i odziedziczyły królestwo, jego bękarcie potomstwo zaś rozsypało się po świecie, porzucając jego nazwisko, by zaludnić Ziemię. Wysoki odsetek tych, którzy przeżyli, trafił na wielki kontynent północnoamerykański, wielu innych z kolei na wielki subkontynent południowoazjatycki za sprawą zjawiska zwanego „skupianiem” stanowiącego część tajemniczej nielogiki rozproszenia losowego; i wielu z nich rozeszło się później na zachód i południe przez obie Ameryki oraz na północ i zachód od wielkiego czworokąta na południu Azji do wszystkich państw świata, bo o członkach Duniazatu można uczciwie powiedzieć, że nie usiedzą w jednym miejscu, nie wspominając o osobliwych uszach. Tak więc Ibn Ruszd nie żył, ale, jak się okaże, on i jego adwersarz toczyli spór zza grobu, gdyż dysputom wielkich myślicieli nie ma końca, sama zaś idea dysputy jest narzędziem doskonalenia umysłu, najostrzejszym ze wszystkich, zrodzonym z umiłowania wiedzy, czyli filozofii.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

------------------------------------------------------------------------

^() Z greckiego οντουνιάς.

^() Fragment LXXVIII sury Wieść, tłum. Józef Bielawski, Warszawa 2004, s. 707.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: