Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieci Rybaka. Tom I. Utracona magia - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
30 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dzieci Rybaka. Tom I. Utracona magia - ebook

Przed laty, za cenę wielu śmierci, Asher pokonał mrocznego czarnoksiężnika Morga i przyniósł Lur pokój. Lecz teraz, szczęśliwie wychowując dzieci, Przebudzony Mag zdaje sobie sprawę, że pokój i bezpieczeństwo były złudzeniem. Coś obudziło się w głębi ziemi, sprowadzając na Lur siły natury grożące rozdarciem ich świata na strzępy. Asher sądzi, że zdoła ocalić królestwo, sięgając po niebezpieczną magię, której nienawidzi… i która może go kosztować życie.
Rafel, syn Ashera, jest magiem o wielkiej mocy, ale musi wyrwać się spod kontroli ojca, żeby w pełni odkryć własne zdolności. Wszystkie wcześniejsze ekspedycje przez zakazane góry zakończyły się porażką i śmiercią ich uczestników, jednak Rafel jest zdeterminowany, by podjąć taką próbę. Podczas gdy ojciec i syn z trudem starają się osiągnąć porozumienie, gdzieś indziej rośnie w siłę potężne zło…

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62170-36-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Kiedy Rafel po raz pierwszy oznajmił ojcu, że chce przemierzyć Barlskie Góry, miał pięć lat i niewiele mu brakowało do sześciu. Gdy w odpowiedzi usłyszał, że ekspedycja mistrza Tollina nie potrzebuje małych chłopców do pomocy, płakał... ale niezbyt długo, bo miał nowego kucyka, Wesołka, a mama obiecała, że przyjdzie popatrzeć, jak go dosiada. Później zaś, całe wieki później, ekspedycja powróciła – co zaskoczyło wszystkich, jako że uznano ją za zaginioną – a Rafel się cieszył, że nie poszedł z mistrzem Tollinem i innymi, ponieważ w trakcie wyprawy czterech z siedmiu mężczyzn zachorowało w wyniszczający i straszliwy sposób i zmarło bez przyczyny widocznej dla kogokolwiek. Nawet dla tatka, choć on wiedział wszystko.

Kiedy już ucichło całe zamieszanie, gdy jedni się radowali, inni zaś opłakiwali ludzi pochowanych z dala od domu, mistrz Tollin przyszedł opowiedzieć tacie, co poszło nie tak podczas ich wyprawy przez Barlskie Góry. Spotkali się w wielkim starym pałacu, gdzie działy się wszystkie dorosłe sprawy państwowe i gdzie niegdyś mieszkała rodzina królewska – w czasach kiedy ta rodzina jeszcze istniała.

Chłopiec wiedział o nich wszystko, o tych wspaniałych ludziach, ponieważ Darran lubił opowiadać historie. Tatko mawiał, że Darran to niemądry stary pierdoła, i ogólnie miał rację. Darran był już stary jak świat i otaczała go stęchła woń starego człowieka. Jego włosy całkiem posiwiały i przerzedziły się, a oczy ginęły w pajęczynie zmarszczek. Ale to nie miało znaczenia, gdyż jego historie o rodzinie królewskiej Lur były dobre. Pojawiał się w nich książę Gar, najlepszy przyjaciel taty z tamtych czasów. O nim Darran mówił najwięcej, a później często wycierał nos. W opowieściach występowała także reszta rodziny: bystra księżniczka Fane oraz piękna królowa Dana i dzielny król Borne. Smutne, jak zginęli, spadając poza krawędź Gniazda Salberta. Przy tym wspomnieniu Darran również zawsze płakał... ale i tak opowiadał swoje historie.

„Jesteś za młody na te opowieści, Rafelu, ale ja nie będę żył wiecznie”, mawiał; twarz miał gniewną, a głos drżący. „A nie mogę liczyć na to, że twój ojciec ci je opowie. On ma... dziwne podejście, ten hultaj. Ale ty musisz wiedzieć, mój chłopcze. To twoje dziedzictwo”.

Tego tak naprawdę nie pojmował. Wiedział tylko, że podobają mu się historie Darrana, więc nie pisnął o nich ani słówka, bo tatko mógłby się o to rozzłościć na staruszka i opowieści by się skończyły.

Szczególnie lubił słuchać o tym, jak tatko uratował księcia przed utonięciem podczas Święta Morza w Westwailing. To była dobra historia. Prawie tak dobra jak ta, w której tatko ocalił Lur przed złym czarnoksiężnikiem Morgiem. Ale tej Darran nie opowiadał mu zbyt często, a jeśli nawet, to później nigdy nie chciał o tym rozmawiać. Nie płakał też potem. Stawał się tylko nieznośnie milczący. Właściwie to było gorsze niż łzy.

Kiedy Rafel podsłuchał, jak tatko zatroskany i gniewny mówi mamie o spotkaniu z mistrzem Tollinem, uznał, że jeśli się nie zakradnie, to nigdy się nie dowie, o co chodzi... a on nie znosił nie wiedzieć. Z rodzicami kłopot jest taki, że dla nich zawsze jest się za małym na to, by wiedzieć różne rzeczy. Chwalą, że jest się bystrym chłopcem, a potem każą iść sobie pobiegać i się pobawić, a nie zawracać sobie głowę sprawami dorosłych.

Tak go złościło, gdy mówili mu takie rzeczy, że musiał się chować w swojej kryjówce i rozłupywać kamienie za pomocą magii, mimo że tata spuściłby mu lanie, gdyby się o tym dowiedział.

Oczywiście, Rafel doskonale wiedział, że nie powinien się zakradać. Nie wolno mu było w ogóle używać magii, nie tylko do rozłupywania kamieni, chyba że byli przy nim tata albo mama. Albo mistrz Rumly, jego nauczyciel. Rodzice mówili, że to niebezpieczne. Mówili, że ponieważ jest kimś wyjątkowym, nadzwyczajnym, musi być bardzo ostrożny, bo inaczej ktoś mógłby ucierpieć. Uważał, że są nudni i niemądrzy z całym tym zamartwianiem się, ale był posłuszny. Zazwyczaj. Zdarzało się, że nie potrafił już dłużej powstrzymywać magii; gdy drażniła go tak mocno, że miał ochotę krzyczeć, kazał liściom tańczyć bez wiatru albo formował z wody śmieszne kształty w kąpieli. Tylko się bawił. W tym nie było nic złego.

W czasie gdy tatko – jak zapowiedział – miał się spotkać z mistrzem Tollinem i rozmawiać o nieudanej ekspedycji, Rafel powinien być na lekcji. Jednak gdy tylko mistrz Rumly zadał mu parę zadań do samodzielnej pracy i wybrał się na pogaduszki z Darranem, chłopiec posłużył się takim rodzajem magii ziemi, jaki pomagał mamie podejść dzikiego królika, którego chciała złapać na kolację – i czmychnął do pałacu z białego kamienia. Musiał zaczekać, aż ludzie przestaną wchodzić i wychodzić przez jego ogromne podwójne drzwi, zanim mógł się schować w łaskoczących żółtych krzakach lamfy obok frontowych schodów. Ciężko było czekać. Ciągle myślał, że mistrz Rumly go znajdzie. Ale mistrz Rumly nie przyszedł ani nikt nie dostrzegł Rafela, gdy gnał w krzaki.

Tata z mistrzem Tollinem nadeszli niedługo później i chłopiec wstrzymał oddech z obawy, że może wybiorą inne miejsce rozmowy niż sala narad na parterze pałacu, gdzie tatko i Rada Magów zwykle podejmowali decyzje istotne dla Lur.

Jednak weszli do sali narad, Rafel popełzł więc na czworakach między krzewy lamfy a ścianę pałacu, aż znalazł się dokładnie pod oknem sali.

A tam, kucając na wilgotnej ziemi wśród żółtych kwiatów łaskoczących go w nos, tak że wciąż musiał go pocierać rękawem – bo gdyby kichnął, dałby się przyłapać i wpakował w nieliche tarapaty – przysłuchiwał się, co takiego miał do powiedzenia o swojej przygodzie mistrz Tollin, a co tatko chciał trzymać w tajemnicy przed wszystkimi.

Ziemie za Murem były mroczne i posępne, mówił mistrz Tollin. Nie było tam żadnej zieleni i nic tam nie rosło. Nie było także ludzi. Wszystko, co znaleźli, to zimna śmierć i stare zgliszcza. Pokryte pleśnią kości i opuszczone domy sypiące się w gruz. Nawet ptak nie śpiewał w skarłowaciałych, powykrzywianych drzewach. Czarnoksiężnik Morg uśmiercił wszystko, powiedział mistrz Tollin. Możliwe, że Lur to teraz jedyne żywe miejsce na całym świecie. Na to wyglądało. Po drugiej stronie Barlskich Gór wydawało się, że są zupełnie sami na największym cmentarzysku, jakie kiedykolwiek miał oglądać człowiek.

Mistrz Tollin mówił to dziwnym głosem, drżącym, ochrypłym i smutnym. Rafela zapiekły oczy, gdy to usłyszał. „Zupełnie sami na świecie”. Mistrz Tollin używał trudnych słów, ale chłopiec zrozumiał, co znaczą. Prawie codziennie mama mu powtarzała, że przez swój spryt napyta sobie biedy, lecz jemu nie przeszkadzało takie łajanie, gdyż jej ciemnobrązowe oczy zawsze się uśmiechały.

Później tatko chciał się dowiedzieć, dlaczego mistrz Tollin i reszta złamali obietnicę i nie skontaktowali się z Radą Powszechną za pośrednictwem kamieni Kręgu, które zabrali ze sobą. Nie zdołali, wyjaśnił mistrz Tollin gniewnym tonem. W martwych krainach za Barlskimi Górami ich magia nie działała. Ani łagodna magia olkińska, ani arogancka magia Doran. Próbowali raz po raz, ale musieli wszystko robić własnymi siłami. Zdani tylko na siebie, bez pomocy magii.

Rafel poczuł zimny dreszcz. Żadnej olkińskiej magii? Tak jak wtedy, zanim tata uratował Lur? Toż to okropne. Nie chciał o tym myśleć.

Potem tatko chciał usłyszeć więcej o tym, co się przydarzyło czterem zmarłym mężczyznom. Było wśród nich trzech Olków, w tym dwóch jego przyjaciół, Titch i Derik. Należeli do olkińskiego Kręgu i pomogli mu w walce z Morgiem. Głos taty brzmiał smutno jak głos Darrana, gdy wspomniał ich imiona. Strasznie było słyszeć go zasmuconego. Kuląc się pod oknem sali narad, Rafel próbował sobie wyobrazić, jak sam by się czuł, gdyby jego najlepszy przyjaciel Gąsior umarł. Od tej myśli oczy zapiekły go jeszcze mocniej.

Jednak zanim zdążył usłyszeć, co mistrz Tollin ma do powiedzenia na temat tych ludzi, którzy zachorowali bez powodu, nadszedł mistrz Rumly. Nawoływał Rafela, chcąc sprawdzić, gdzie się podziewa. Wstrętny stary nauczyciel posiadał zmyślny dorański kryształ poszukujący, którego olkińska magia nie była w stanie oszukać. Miał pozwolenie na używanie kryształu, żeby znaleźć Rafela. Tatko tak powiedział.

To nie było w porządku. Wszystkich innych chroniły zasady korzystania z dorańskiej magii wobec ludzi. Ustalono zasady dotyczące niemal każdej rzeczy w związku z magią i kto je złamał, miał spore kłopoty... czasami tak się zdarzało, a wtedy tatko musiał iść do Pałacu Sprawiedliwości i spuścić temu komuś manto dla dorosłych. Tatko nie znosił tego robić. Przemawianie w sprawach magii w Pałacu Sprawiedliwości tak go irytowało, że tylko mama była zdolna go uspokoić.

Mając na uwadze groźne usposobienie ojca, Rafel wyczołgał się spomiędzy krzewów lamfy i popędził dokądś, gdzie mistrz Rumly mógł go znaleźć bez wszczynania rabanu. Gdyby zaczął się raban, tatko wyszedłby zobaczyć, co się stało, a nauczyciel opowiedziałby mu to i owo. Wtedy tata zapytałby, co Rafel kombinuje, a on odpowiedziałby prawdę. Musiałby, bo przecież to tatko. A Rafel nie chciał, by do tego doszło, gdyż kiedy tata mówił: „Rafelu, smyku, za cwany jesteś, nie wyjdzie ci to na dobre”, prawie nigdy się nie uśmiechał. Nie było uśmiechu na jego twarzy ani w jego oczach.

Zatem przemknął się do stajni przy wieży, zaczął wałęsać się przy kucyku i tam dał się znaleźć mistrzowi Rumly’emu. Nauczyciel doskonale wiedział, że został wyprowadzony w pole, ględził więc bez końca, gdy wrócili do wieży na lekcje. A Rafel przez całe długie popołudnie się nudził i nie mógł spokojnie usiedzieć, zastanawiając się raz po raz, co jeszcze Tollin opowiedział tacie.

Tego wieczoru przy kolacji, siedząc przy stole w bogatym okrągłym salonie słonecznym, gdzie jadali posiłki, rodzice rozmawiali co nieco o ekspedycji mistrza Tollina. Nie wspominali o żadnych brutalnych szczegółach, ponieważ była tam jego śmierdząca smarkata siostra, która waliła łyżką o talerz i wydawała głupie odgłosy, zamiast wypowiadać prawdziwe słowa jak córeczka wujka Pellena. Rafel wolałby, żeby tata i mama odesłali stąd Deenie, by dało się rozmawiać jak należy.

– No i tak się rzeczy mają – powiedział tatko. Nazwał mistrza Tollina głupcem, tak samo jak pozostałych, mimo że Titch i Derik byli jego przyjaciółmi. – To koniec. I na mój rozum nie będzie żadnych więcej ekspedycji.

– Naprawdę? – Mama uniosła brwi w typowy dla siebie sposób. – Przecież wiesz, jacy są ludzie, Asherze. Upłynie dosyć czasu, a...

Tata siorbnął łyk pikantnej zupy rybnej.

– Załatwiłem to, co nie? – warknął. – Tollin spisuje relację z tego, co się wydarzyło. Każdziuteńki drobiazg, bez owijania w bawełnę. Każę ją skopiować i umieścić gdzieś, gdzie nie zaginie, a jeśli jakiś dureń powie, że mamy posłać więcej ludzi na drugą stronę Barlskich Gór, wtedy opowieść Tollina mu przypomni, dlaczego to nie jest dobry pomysł.

Mama mruknęła coś bez przekonania, ale tatko nie zwrócił na to uwagi.

– Tak czy owak, nie ma powodu, żeby Rada Powszechna wydała zgodę na kolejną ekspedycję – stwierdził. – Tollin wyraził się jasno... za górami nie ma czego szukać.

– Może nie w pobliżu Lur – powiedziała mama – ale Tollin nie dotarł zbyt daleko, Asherze. Nie było go tylko dwa miesiące, a większość czasu borykał się z jedną katastrofą po drugiej.

– Dotarł wystarczająco daleko. – Tata pokręcił głową. – Morg zatruł wszystko, czego dotknął, Dath. Czystą głupotą jest myśleć inaczej albo tracić czas na zamartwianie się tym, co jest tak daleko.

– Och, Asherze – odparła mama i uśmiechnęła się. Jego zrzędzenie niemal zawsze wywoływało u niej uśmiech. – Po sześciuset latach zamknięcia za tymi górami nie możesz mieć ludziom za złe, że są ciekawi.

Sześćset lat. Rafel z trudem to sobie wyobrażał. To jakieś sto razy tyle, ile sam przeżył. Mama miała rację. Oczywiście, że ludzie chcieli wiedzieć. On chciał wiedzieć. Czuł żal, tak samo jak ona, że mistrz Tollin i inni nie znaleźli nic dobrego po drugiej stronie Barlskich Gór.

Ale tatko nie żałował. Zmierzył mamę wzrokiem, po czym namoczył w zupie ostatni kawałek chleba.

– A wyobraź sobie, że mogę – wymamrotał z pełnymi ustami. To nie świadczyło o dobrych manierach, lecz on się tym nie przejął. Zaśmiał się tylko, kiedy mama to powiedziała, i odezwał się jeszcze bardziej gburowato: – Powiedz no mi, Dath, co komu kiedy przyszło z ciekawości, prócz podbitego oka głupca, którego nie zadowalał święty spokój?

Rafel dostrzegł, że matka czujnie na niego zerka, i przybrał minę, jakby go to wcale nie obchodziło, jak gdyby naprawdę był niemądrym małym chłopczykiem, który niczego nie rozumie.

– Tollin i reszta tylko próbowali pomóc – mruknęła. – A mnie jest przykro, że sprawy źle się potoczyły. Chciałam poznać ludzi żyjących po drugiej stronie gór. Chciałam posłuchać ich opowieści. A teraz dowiadujemy się, że nikogo tam nie ma? Myślę, że to wielka szkoda.

Burcząc pod nosem, tatko wyciągnął rękę po piętkę świeżo upieczonego chleba leżącego na desce pośrodku stołu. Oderwawszy kolejny kęs, łypnął gniewnie na mamę. Nie na nią się gniewał, tylko ogólnie na świat, jak to mu się czasem zdarzało. On nigdy nie gniewał się na mamę.

– Coś ci powiem, Dathne – odezwał się, wymachując przed nią chlebem. – Oto prawda oskrobana z łusek, udowodniona przez Tollina... Nie ma nic dobrego z węszenia za tymi całymi górami. Jaką cenę już zapłaciliśmy, co? Titch i Derik nie żyją, a to cholerna szkoda. Pik Mobley też, ten uparty stary krab. No i ten przemądrzały lord Bram. Na mój rozum dorański mag powinien mieć więcej cholernego oleju w głowie, ale on był takim samym postrzelonym głupcem jak reszta. Trzeba było mnie słuchać. Czy to nie ja im mówiłem, żeby nie wyruszali? Czy to nie ja im powiedziałem, że tylko dureń wtyka rekinowi kij w oko? Ja. Ale nie słuchali. Obie cholerne Rady; żadna nie posłuchała. I czym to się skończyło? Tym, że ludziska chlipią na ulicach.

Z westchnieniem mama położyła dłoń na ramieniu taty.

– Wiem. Ale porozmawiajmy o tym później. Kolacja wystygnie, jeśli teraz dalej będziemy to roztrząsać.

– Nie ma o czym gadać, Dath – odpowiedział tatko. Wrzucił chleb do niemal pustej miski i odsunął ją. – Co się stało, to się nie odstanie. Nie pstryknę palcami i nie sprowadzę ich wszystkich z powrotem w jednym kawałku, co nie?

Był teraz tak rozdrażniony, że mówił niczym kuzyni z dalekiego wybrzeża, a nie jak zasiedziały miastowy Olk. Przypominał niebo, kiedy zbiera się na burzę. Chociaż zafajdana Deenie była berbeciem, miała trzy latka i nadal sikała w pieluchy, nawet ona to wiedziała. Rzuciła łyżkę na stół i zaczęła zawodzić.

– No i proszę, Asherze! – powiedziała mama karcącym tonem. – Zobacz, co narobiłeś.

Rafel przewrócił oczami, gdy matka zaczęła się roztkliwiać nad jego nieznośną siostrą. Ojciec, skrzywiony, przyciągnął miskę z powrotem i wybrał łyżką to, co zostało z jego zupy oraz rozmokniętego chleba, mamrocząc pod nosem. Rafel z pochyloną głową też dokończył zupę, ponieważ tatko nie lubił patrzeć, jak się marnuje dobre jedzenie. Kiedy jego miska była już pusta, spojrzał na ojca, mimowolnie otwierając usta. Miał pytanie i wiedział, że będzie go ono dręczyło, póki nie uzyska odpowiedzi.

– Tatku? Mogę cię o coś spytać?

Tatko podniósł wzrok, chmurnie utkwiony w misce po zupie.

– Pewnie, szprocie. Wiesz, że możesz.

Rafel poczuł na sobie spojrzenie mamy, mimo że karmiła małą rozgniecionymi słodkimi warzywami.

– Tatku, nie chcesz, żeby ktokolwiek wyruszył za góry? Nigdy?

– Nie chcę – odpowiedział ojciec i energicznie potrząsnął głową. – Nie ma sensu, Rafe. Wszystko, czego kiedykolwiek moglibyśmy chcieć albo potrzebować, mamy tu pod nosem, w Lur. – Popatrzył na mamę z ciepłem w oczach i łagodnym uśmiechem. Tak mocno ją kochał. Prędko wpadał w złość, lecz równie prędko się uspokajał. – Mamy rodzinę i przyjaciół, i jedzenie na stole. Po co jeszcze mamy się narażać na ryzyko za tymi górami?

Rafel odłożył łyżkę. Tatko był bohaterem, każdy tak mówił. Nie tylko Darran opowiadał mu historie. Tatko nie znosił słuchać, jak ludzie to mówią, robił tak kwaśną minę, że popękałoby od niej szkło, ale to była prawda. Był bohaterem i wiedział wszystko o wszystkim...

„Ale ja mu nie wierzę. Nie w tej sprawie”.

Och, to była okropna myśl. Jednak taka była prawda. Tatko się mylił. Było coś do znalezienia za górami, Rafel to wiedział... i pewnego dnia tam wyruszy. Dowie się, co tam jest.

„Wtedy ja też zostanę bohaterem. Będę Rafe’em Śmiałym, wielkim olkińskim odkrywcą. Zrobię coś wyjątkowego dla Lur, całkiem jak mój tatko”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: