Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieje Tristana i Izoldy - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieje Tristana i Izoldy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 279 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I DZIE­CIĘC­TWO TRI­STA­NA

Za­pew­ne na­zwa­no by cię le­piej:

Pięk­na Mło­do­ści uśmiech­nię­ta!

Got­fryd ze Stras­bur­ga

Pa­no­wie mi­ło­ści­wi, czy wola wa­sza usły­szeć pięk­ną opo­wieść o mi­ło­ści i śmier­ci? To rzecz o Tri­sta­nie i Izol­dzie kró­lo­wej. Słu­chaj­cie, w jaki spo­sób w wiel­kiej ra­do­ści, w wiel­kiej ża­ło­bie mi­ło­wa­li się, póź­niej za­się po­mar­li w tym sa­mym dniu, on przez nią, ona przez nie­go.

Za daw­nych cza­sów król Ma­rek pa­no­wał w kró­le­stwie Korn­wa­lii. Do­wie­dziaw­szy się, iż nie­przy­ja­cie­le nie­po­ko­ją go, Ri­wa­len, król zie­mi loń­skiej, prze­był mo­rze, aby mu spie­szyć z po­mo­cą. Słu­żył mu mie­czem i radą nie go­rzej od szcze­re­go len­ni­ka i tak wier­nie, iż Ma­rek dał mu w na­gro­dę pięk­ną Blan­che­flor, swą sio­strę, któ­rą król Ri­wa­len mi­ło­wał prze­dziw­ną mi­ło­ścią.

Po­jął ją za żonę w klasz­to­rze tyn­ta­giel­skim. Ale le­d­wie ją za­ślu­bił, do­szła go wieść, iż daw­ny nie­przy­ja­ciel, diuk Mor­gan, spadł­szy na zie­mię loń­ską pu­sto­szy jego gro­dy, pola i mia­sta. Ri­wa­len na­rzą­dził po­śpiesz­nie okrę­ty i po­wiódł Blan­che­flor, wów­czas już brze­mien­ną, ku swej da­le­kiej zie­mi. Przy­bił do lądu na­prze­ciw zam­ku w Ka­no­el, po­wie­rzył kró­lo­wę pie­czy mar­szał­ka Ro­hał­ta, któ­re­go wszy­scy dla jego wier­no­ści wo­ła­li pięk­nym mia­nem Ro­hałt Dzier­żą­cy Sło­wo; na­stęp­nie ze­braw­szy ba­ro­nów od­je­chał na woj­nę.

Blan­che­flor cze­ka­ła go dłu­go. Nie­ste­ty, nie miał wró­cić. Pew­ne­go dnia do­wie­dzia­ła się, że diuk Mor­gan za­bił go zdra­dą. Nie pła­ka­ła po mężu; nikt nie usły­szał krzy­ku ani la­men­tu; ale człon­ki jej sta­ły się wą­tłe i sła­be; du­sza żą­da­ła pil­nym pra­gnie­niem wy­do­stać się z cia­ła. Dar­mo Ro­hałt si­lił się po­cie­szyć.

– Kró­lo­wo – mó­wił – nic się nie zy­ska przy­da­jąc ża­ło­bę ża­ło­bie. Żali każ­de­mu, kto się ro­dzi, nie jest pi­sa­ne umie­rać? Niech Bóg przy­tu­li umar­łe, a ochra­nia żywe!…

Ale ona nie chcia­ła słu­chać. Trzy dni cze­ka­ła, aż po­dą­ży za swym dro­gim pa­nem. Czwar­te­go dnia wy­da­ła na świat syna; za czym wziąw­szy go w ra­mio­na:

– Synu – rze­kła – dłu­go pra­gnę­łam cię uj­rzeć; i wi­dzę naj­pięk­niej­szą isto­tę, jaką kie­dy­kol­wiek nie­wia­sta no­si­ła w ży­wo­cie. Smut­na zle­głam, smut­ne jest to pierw­sze świę­to, któ­re ci wy­pra­wiam, z two­jej przy­czy­ny smut­no mi jest umie­rać. Ze więc przy­by­łeś na zie­mię przez smu­tek, imię two­je bę­dzie Tri­stan.

Rze­kł­szy te sło­wa uca­ło­wa­ła go i, uca­ło­waw­szy, na­tych­miast umar­ła.

Ro­hałt Dzier­żą­cy Sło­wo przy­gar­nął sie­ro­tę. Już lu­dzie diu­ka Mor­ga­na wdzie­ra­li się do zam­ku; w ja­kiż spo­sób Ro­hałt zdo­łał­by dłu­go wy­trzy­mać bi­twę? Słusz­nie po­wia­da­ją: "In­sza rzecz dziel­ność, in­sza sza­leń­stwo", mus mu był zdać się na ła­skę diu­ka Mor­ga­na. Ale z oba­wy, by Mor­gan nie za­mor­do­wał Ri­wa­le­no­we­go syna, mar­sza­łek po­dał go za wła­sne dzie­cię i cho­wał ze swy­mi.

Gdy mi­nę­ło chło­pię­ciu siedm lat i przy­szedł czas, by go ode­brać nie­wia­stom, Ro­hałt po­wie­rzył Tri­sta­na roz­trop­ne­mu na­uczy­cie­lo­wi, dziel­ne­mu gierm­ko­wi imie­niem Gor­we­nal. Gor­we­nal na­uczył go w nie­wie­le lat wsze­la­kiej sztu­ki, któ­ra przy­stoi ba­ro­nom. Na­uczył go wła­dać ko­pią, mie­czem, tar­czą i łu­kiem, mio­tać ka­mien­ne po­ci­ski, brać jed­nym sko­kiem co naj­szer­sze rowy; na­uczył nie­na­wi­dzić wsze­la­kie­go kłam­stwa i zdra­dy, wspo­ma­gać sła­bych, do­trzy­my­wać sło­wa; na­uczył roz­ma­itych me­lo­dii, gry na har­fie i sztu­ki my­śliw­skiej. Kie­dy chło­piec do­siadł ko­nia wśród mło­dych gierm­ków, rzekł­byś, iż koń jego i rynsz­tu­nek, i on two­rzą jed­no cia­ło i nig­dy nie roz­sta­ją się z sobą. Wi­dząc Tri­sta­na tak szla­chet­nym i dum­nym, sze­ro­kim w ba­rach, szczu­płym w pa­sie, moc­nym, wier­nym i od­waż­nym, wszy­scy sła­wi­li Ro­hał­ta, iż ma ta­kie­go syna. Za­się Ro­hałt wspo­mi­na­jąc Ri­wa­le­na i Blan­che­flor, któ­rych mło­dość i wdzięk od­ży­ły w pa­cho­lę­ciu, mi­ło­wał Tri­sta­na jak syna, a ta­jem­nie czcił jako pana.

Owóż zda­rzy­ło się, iż wy­dar­to mu całą jego ra­dość w dniu, w któ­rym kup­cy nor­we­scy zwa­biw­szy Tri­sta­na na sta­tek upro­wa­dzi­li go jako pięk­ną zdo­bycz. Pod­czas gdy mknę­li ku nie­zna­nym zie­miom, Tri­stan mio­tał się niby mło­dy wil­czek po­chwy­co­ny w pu­łap­kę. Ale do­wie­dzio­na to praw­da i ma­ry­na­rze ją zna­ją: mo­rze nie­ra­de nosi zdra­dziec­kie stat­ki i nie sprzy­ja ra­bun­kom i zdra­dom. Pod­nio­sło się wście­kłe, spo­wi­ło sta­tek w ciem­no­ści i gna­ło go przez ośm dni i ośm nocy na oślep. Wresz­cie ma­ry­na­rze uj­rze­li po­przez mgłę brzeg na­je­żo­ny urwi­sty­mi ska­ła­mi i ra­fa­mi, o któ­re omal nie strza­ska­li stat­ku. Schwy­cił ich żal; po­zna­jąc, iż gniew mo­rza ma za źró­dło owo po­rwa­ne w złą go­dzi­nę pa­cho­lę, uczy­ni­li ślub, iż uwol­nią Tri­sta­na, i spu­ści­li czół­no, aby go wy­sa­dzić na brzeg. Na­tych­miast opa­dły wia­try i bał­wa­ny, nie­bo za­bły­sło i pod­czas gdy sta­tek nor­we­ski zni­kał w od­da­li, uśpio­ne i po­god­ne fale za­nio­sły czół­no Tri­sta­na na piasz­czy­ste wy­brze­że.

Z wiel­kim wy­sił­kiem wdra­pał się na brzeg i uj­rzał fa­li­sty i pu­sty step, poza któ­rym roz­cią­gał się bez­kre­sny las.

Jął la­men­to­wać roz­pa­cza­jąc za Gor­we­na­lem, za Ro­hał­tem, oj­cem swo­im, i za zie­mią loń­ską. Wtem od­le­głe dźwię­ki ło­wiec­kie­go rogu i okrzy­ki roz­grza­ły jego ser­ce. Na skra­ju lasu uka­zał się pięk­ny je­leń. Sfo­ra psów oraz my­śli­wi mknę­li w jego tro­py z wiel­kim ha­ła­sem okrzy­ków i trąb. Ale gdy już oga­ry wie­sza­ły się u nóg, zwie­rzę o kil­ka kro­ków od Tri­sta­na ugię­ło się w ko­la­nach i wy­da­ło ostat­ni dech. Je­den z my­śli­wych wy­go­dził mu oszcze­pem. Pod­czas gdy my­śli­wi, usta­wie­ni w krąg, otrę­by­wa­li zwy­cię­stwo, Tri­stan, zdu­mio­ny, uj­rzał, jak wiel­ki łow­czy na­ci­na sze­ro­kim krę­giem gar­dziel je­le­nia, jak gdy­by ją miał ode­rżnąć. Wy­krzyk­nął:

– Co czy­nisz, pa­nie?! Go­dziż się ka­le­czyć tak szla­chet­ne zwie­rzę kształ­tem za­rżnię­te­go wie­prza? Czy taki jest oby­czaj tego kra­ju?

– Miły bra­cie – od­parł łow­czy – i cóż cię dzi­wi? Tak, od­dzie­lam naj­pierw gło­wę, na­stęp­nie po­ćwiar­tu­ję cia­ło na czte­ry czę­ści, któ­re, za­wie­szo­ne u łęku, za­nie­sie­my do kró­la Mar­ka, na­sze­go pana. Tak czy­ni­my; tak od cza­su naj­daw­niej­szych my­śliw­ców za­wsze po­czy­na­li so­bie ry­ce­rze Korn­wa­lii. Je­śli wsze­la­ko znasz ja­kiś chwa­leb­niej­szy oby­czaj, po­każ go nam; weź ten nóż, miły bra­cie, po­uczy­my się chęt­nie.

Za czym Tri­stan ukląkł i odarł ze skó­ry je­le­nia, nim go po­ćwiar­to­wał; na­stęp­nie po­ciął zwie­rzę na czę­ści, zo­sta­wia­jąc, jak się go­dzi, krę­go­słup ob­na­żo­ny do czy­sta; wresz­cie od­dzie­lił wy­bo­ro­we czę­ści: pysk, ozór i żyłę ser­co­wą.

A my­śli­wi i psiar­ko­wie, na­chy­le­ni do­ko­ła, pa­trzy­li za­chwy­ce­ni na jego ro­bo­tę.

– Przy­ja­cie­lu – rzekł star­szy łow­czy – pięk­ne to oby­cza­je; w któ­rej zie­mi na­uczy­łaś się ich? Po­wiedz nam twój kraj i imię.

– Za­cny pa­nie, wo­ła­ją mnie Tri­stan, na­uczy­łem się zaś tych oby­cza­jów w Lo­nii, oj­czyź­nie mo­jej.

– Tri­sta­nie – rzekł łow­czy – niech Bóg na­gro­dzi ojca, któ­ry cię wy­cho­wał tak za­cnie! Jest to z pew­no­ścią jaki ba­ron bo­ga­ty i po­tęż­ny?

Ale Tri­stan, któ­ry umiał w porę mó­wić i w porę mil­czeć, od­parł chy­trze:

– Nie, pa­nie, oj­ciec mój jest kup­cem. Opu­ści­łem ta­jem­nie jego dom na okrę­cie, któ­ry je­chał z to­wa­ra­mi, chcia­łem bo­wiem po­znać, jak żyją lu­dzie w cu­dzo­ziem­skich kra­jach. Ale je­śli mnie przyj­miesz mię­dzy swych my­śli­wych, pój­dę z wami chęt­nie i na­uczę cię, za­cny pa­nie, in­nych jesz­cze ar­ka­nów my­śliw­skich.

– Do­bry Tri­sta­nie, dziw mi, że ist­nie­je zie­mia, w któ­rej sy­no­wie kup­ców zna­ją to, cze­go gdzie in­dziej nie umie­ją sy­no­wie ry­ce­rzy. Ale pójdź z nami, sko­ro pra­gniesz, i bądź nam mi­łym go­ściem. Za­pro­wa­dzi­my cię do kró­la Mar­ka, na­sze­go pana.

Tri­stan skoń­czył opra­wiać je­le­nia. Rzu­cił psom ser­ce, gło­wę i wnętrz­no­ści i na­uczył my­śliw­ców, jak na­le­ży na­rzą­dzać psom… stra­wę i jak ją otrę­by­wać. Na­stęp­nie za­sa­dził na wi­dły pięk­nie po­dzie­lo­ne czę­ści i po­wie­rzył je roz­ma­itym my­śliw­com: jed­ne­mu gło­wę, dru­gie­mu czom­ber i po­lę­dwi­cę; in­ne­mu ło­pat­ki i udźce; in­ne­mu krzy­żów­kę. Na­uczył, jak trze­ba usta­wiać się pa­ra­mi, aby je­chać w pięk­nym po­rząd­ku, we­dle szla­chet­no­ści sztuk zwie­rzy­ny ster­czą­cych na wi­dłach.

Wów­czas pu­ści­li się w dro­gę gwa­rząc, aż wresz­cie uj­rze­li bo­ga­ty za­mek. Ota­cza­ły go łąki, sady, stru­mie­nie, ryb­ne sta­wy i upraw­ne pola. Licz­ne okrę­ty wpły­wa­ły do por­tu. Za­mek wzno­sił się nad mo­rzem, pięk­ny i sil­ny, do­brze ob­wa­ro­wa­ny prze­ciw wszel­kiej na­pa­ści i ma­chi­nie wo­jen­nej; głów­ną zaś jego wie­żę, nie­gdyś wznie­sio­ną przez ol­brzy­mów, zbu­do­wa­no z wiel­kich i pięk­nie ob­ro­bio­nych cio­sów, uło­żo­nych jak sza­chow­ni­ca z pól zie­lo­nych i la­zu­ro­wych.

Tri­stan za­py­tał o mia­no zam­ku.

– Miły chłop­cze, na­zy­wa­ją go Tyn­ta­giel.

– Tyn­ta­gie­lu – wy­krzyk­nął Tri­stan – bło­go­sła­wion bądź od Boga i bło­go­sła­wie­ni twoi miesz­kań­cy! Trze­ba wam wie­dzieć, pa­no­wie mi­ło­ści­wi, iż tam to nie­gdyś, w wiel­kim we­se­lu, oj­ciec jego Ri­wa­len za­ślu­bił Blan­che­flor, sio­strę kró­la Mar­ka. Ale, nie­ste­ty, Tri­stan o tym nie wie­dział!

Gdy przy­by­li do stóp wie­ży, fan­fa­ry my­śliw­ców ścią­gnę­ły ku bra­mie ba­ro­nów i sa­me­go kró­la.

Sko­ro wiel­ki łow­czy opo­wie­dział całą przy­go­dę, Ma­rek dzi­wo­wał się pięk­ne­mu po­rząd­ko­wi or­sza­ku, zmyśl­nie ro­ze­bra­ne­mu je­le­nio­wi oraz wiel­kiej dwor­no­ści tych my­śliw­skich oby­cza­jów. Ale zwłasz­cza dzi­wo­wał się pięk­ne­mu cu­dzo­ziem­skie­mu pa­cho­lę­ciu i oczy jego nie mo­gły się odeń ode­rwać. Skąd bra­ła się w nim ta na­gła czu­łość? Król py­tał swe­go ser­ca i nie mógł zro­zu­mieć. Pa­no­wie mi­ło­ści­wi, to krew jego wzru­sza­ła się i mó­wi­ła w nim i mi­łość, któ­rą ży­wił nie­gdyś do Blan­che­flor, swej sio­stry.

Wie­czo­rem, sko­ro uprząt­nię­to sto­ły, ry­bałt pe­wien wa­lij­ski, mistrz w swo­jej sztu­ce, wy­su­nął się mię­dzy ze­bra­nych ba­ro­nów i za­czął śpie­wać opo­wie­ści przy har­fie. Tri­stan sie­dział u stóp kró­la i kie­dy har­fi­sta brząk­nął nową me­lo­dię, Tri­stan ozwał się w te sło­wa:

– Mi­strzu, otoć pio­sen­ka pięk­na po­nad inne: nie­gdyś daw­ni Bre­to­ni uło­ży­li ją dla wsła­wie­nia mi­ło­ści Gra­elen­ta.

Nuta jest słod­ka i słod­kie też są sło­wa. Uczo­ny masz głos, mi­strzu, wy­cią­gaj­że go pięk­nie.

Wa­lij­czyk prze­śpie­wał, po czym rzekł:

– Dziec­ko, i cóż ty mo­żesz ro­zu­mieć o kunsz­cie in­stru­men­tów? Je­śli kup­cy z zie­mi loń­skiej uczą ta­koż sy­nów gry na har­fie, na cy­trze i na gę­śli­kach, wstań oto, weź har­fę i po­każ swą bie­głość.

Tri­stan wziął har­fę i za­śpie­wał tak wdzięcz­nie, że ba­ro­no­wie roz­rzew­ni­li się słu­cha­jąc. I Ma­rek po­dzi­wiał har­fi­stę przy­by­łe­go z owe­go kra­ju loń­skie­go, do­kąd nie­gdyś Ri­wa­len uwiózł był Blan­che­flor.

Sko­ro pieśń prze­brzmia­ła, król mil­czał dłu­go…

– Synu – rzekł wresz­cie – bło­go­sła­wio­ny niech bę­dzie mistrz, któ­ry cię uczył, i ty sam bło­go­sła­wio­ny bądź od Boga! Bóg mi­łu­je do­brych śpie­wa­ków. Gło­sy ich i głos lut­ni prze­ni­ka­ją ser­ca lu­dzi, bu­dzą dro­gie wspo­mnie­nia i dają za­po­mnieć nie­jed­ną ża­łość i nie­jed­ną prze­wi­nę. Zo­stań dłu­go przy mnie, przy­ja­cie­lu! Przy­by­łeś do tej sie­dzi­by ku na­szej ra­do­ści.

– Chęt­nie będę ci słu­żył, pa­nie – od­parł Tri­stan – jako twój lut­ni­sta, my­śli­wiec i len­nik.

Tak czy­nił trzy lata, w cią­gu któ­rych wza­jem­na czu­łość wzra­sta­ła w ich ser­cach. W dzień Tri­stan to­wa­rzy­szył Mar­ko­wi na sądy lub łowy, za­się w nocy, po­nie­waż sy­piał v kom­na­cie kró­lew­skiej wśród jego po­ufa­łych i wier­nych, brzą­kał mu na lut­ni, kie­dy król był smut­ny, aby uśmie­rzyć zgry­zo­ty. Ba­ro­no­wie wi­dzie­li go ra­dzi, a zwłasz­cza, jak ta hi­sto­ria was po­uczy, mar­sza­łek dwo­ru, Dy­nas z Li­da­nu. Ale bar­dziej czu­le niż ba­ro­no­wie i niż Dy­nas z Li­da­nu mi­ło­wał go król. Mimo ich czu­ło­ści Tri­stan nie mógł się po­cie­szyć, iż po­stra­dał ojca swe­go, Ro­hał­ta, i na­uczy­cie­la Gor­we­na­la, i zie­mię loń­ską.

Pa­no­wie mi­ło­ści­wi, ba­ja­rzo­wi, któ­ry chce być luby słu­cha­czom, przy­stoi uni­kać zbyt dłu­gich roz­wo­dzeń.

Ma­te­ria tej opo­wie­ści dość jest pięk­na i ob­fi­ta – na cóż zda­ło­by się ją wy­dłu­żać? Po­wiem tedy po­krót­ce, jak mno­go na­błą­dziw­szy po mo­rzach i lą­dach Ro­hałt Dzier­żą­cy Sło­wo przy­był do Korn­wa­lii, od­na­lazł Tri­sta­na i po­ka­zu­jąc kró­lo­wi kar­bun­kuł, któ­rym ów ob­da­ro­wał był nie­gdyś Blan­che­flor w kosz­tow­nym da­rze we­sel­nym rzekł:

– Kró­lu Mar­ku, otoć Tri­stan loń­ski, twój sio­strze­niec, syn sio­stry Blan­che­flor i kró­la Ri­wa­le­na. Diuk Mor­gan trzy­ma jego zie­mię wiel­kim bez­pra­wiem; czas, aby wró­ci­ła do pra­we­go dzie­dzi­ca.

I po­wiem krót­ko, jak Tri­stan, otrzy­maw­szy od wuja oręż ry­cer­ski, prze­był mo­rze na korn­wa­lij­skich stat­kach, dał się po­znać daw­nym wa­sa­lom oj­cow­skim, wy­zwał mor­der­cę Ri­wa­le­no­we­go, za­bił go i od­zy­skał zie­mię.

Na­stęp­nie po­my­ślał, iż król Ma­rek nie zdo­ła już żyć szczę­śli­wie bez nie­go, że zaś szla­chet­ne ser­ce wska­zy­wa­ło mu za­wsze naj­zasz­czyt­niej­szą dro­gę, zwo­łał swych hra­biów i ba­ro­nów i tak rzekł:

– Pa­no­wie loń­scy, od­zy­ska­łem ten kraj i po­mści­łem kró­la Ri­wa­le­na za po­mo­cą bożą i wa­szą. Tak więc spła­ci­łem ojcu, co mu się na­le­ża­ło. Ale dwaj lu­dzie, Ro­hałt i król Ma­rek z Korn­wa­lii, przy­gar­nę­li sie­ro­tę i wspo­mo­gli zbłą­ka­ne pa­cho­lę – ich rów­nież trze­ba mi na­zy­wać oj­ca­mi. Żali i tym po­dob­nie nie go­dzi mi się wy­świad­czyć słusz­ne­go pra­wa? Owóż szla­chet­ny czło­wiek ma dwie rze­czy, któ­re mu przy­na­le­żą: swo­ją zie­mię i cia­ło. Za­tem temu oto Ro­hał­to­wi opusz­czę zie­mię: ty, oj­cze, bę­dziesz ją dzier­żył, a twój syn po to­bie. Kró­lo­wi Mar­ko­wi opusz­czę me cia­ło: rzu­cę ten kraj, mimo iż mi jest dro­gi, i pój­dę słu­żyć memu panu Mar­ko­wi z Korn­wa­lii. Taka jest moja myśl, ale wy je­ste­ście moi wier­ni len­ni­cy, wy, pa­no­wie loń­scy, i win­ni mi je­ste­ście radę; je­śli więc któ­ry z was chce mi wska­zać inną jaką dro­gę, niech po­wsta­nie i prze­mó­wi!

Ale wszy­scy ba­ro­no­wie po­chwa­li­li go ze łza­mi i Tri­stan za­bie­ra­jąc z sobą Gor­we­na­la od­pły­nął ku zie­mi kró­la Mar­ka.II MOR­HOŁT Z IR­LAN­DII

Tri­stan rzekł: "Ywis,

Będę tego bro­nił jak ry­cerz. "

Sir Tri­stram

Kie­dy Tri­stan wró­cił, za­stał Mar­ka i całą ba­ro­nię okry­tych gru­bą ża­ło­bą. Król Ir­lan­dii uzbro­ił flo­tę, aby spu­sto­szyć Korn­wa­lię, je­śli Ma­rek bę­dzie się wzbra­niał, jak czy­nił od pięt­na­stu lat, zło­żyć ha­racz nie­gdyś pła­co­ny przez jego przod­ków. Otóż wiedz­cie, iż mocą daw­nych trak­ta­tów Ir­land­czy­cy mo­gli ścią­gnąć z Korn­wa­lii jed­ne­go roku trzy­sta fun­tów mie­dzi, dru­gie­go roku trzy­sta fun­tów czy­ste­go sre­bra, za­się trze­cie­go trzy­sta fun­tów zło­ta. Ale kie­dy przy­cho­dził czwar­ty rok, uwo­zi­li trzy­stu mło­dych chłop­ców i trzy­sta mło­dych dziew­cząt w wie­ku pięt­na­stu lat, wy­bie­ra­nych lo­sem spo­śród ro­dzin Korn­wa­lii. Owóż tego roku, jako po­sła swe­go zle­ce­nia, król wy­pra­wił do Tyn­ta­gie­lu ol­brzy­mie­go ry­ce­rza Mor­hoł­ta, któ­re­go sio­strę był za­ślu­bił i któ­re­go nikt nie mógł zwy­cię­żyć w bi­twie. Tedy król Ma­rek opie­czę­to­wa­ny­mi li­sty zwo­łał na dwór wszyst­kich ba­ro­nów swej zie­mi, aby za­się­gnąć ich rady.

W ozna­czo­nym dniu, kie­dy ba­ro­no­wie zgro­ma­dzi­li się w skle­pio­nej sali pa­ła­cu, a król Ma­rek za­siadł pod bal­da­ki­nem, Mor­hołt prze­mó­wił tak:

– Kró­lu Mar­ku, usłysz po raz ostat­ni zle­ce­nie kró­la Ir­lan­dii, mego pana. Upo­mi­na się, abyś wresz­cie za­pła­cił mu da­ni­nę, któ­rą je­steś wi­nien. Za to, że zbyt dłu­go się ocią­ga­łeś, na­ka­zu­je, abyś wy­dał tego sa­me­go dnia trzy­stu mło­dych chłop­ców i trzy­sta mło­dych dziew­cząt w wie­ku pięt­na­stu lat, wy­bra­nych lo­sem spo­śród ro­dzin Korn­wa­lii. Sta­tek mój, sto­ją­cy na ko­twi­cy w por­cie Tyn­ta­gie­lu, za­bie­rze ich, iżby byli na­szy­mi nie­wol­ni­ka­mi.

Wsze­la­ko – a wy­łą­czam od tego je­dy­nie cie­bie, kró­lu Mar­ku, jako się go­dzi – je­śli któ­ry z two­ich ba­ro­nów chce do­wieść w bi­twie, że król Ir­lan­dii ścią­ga tę da­ni­nę wbrew pra­wu, przyj­mu­ję wy­zwa­nie. Któ­ry z was, pa­no­wie korn­wa­lij­scy, chce wal­czyć za swo­bo­dę tego kra­ju?

Ba­ro­no­wie spo­glą­da­li na sie­bie ukrad­kiem, po czym opu­ści­li gło­wy. Ten i ów mó­wił so­bie: "Wi­dzisz, nie­szczę­śni­ku, po­sta­wę Mor­hoł­ta z Ir­lan­dii – moc­niej­szy jest niż czte­rech sil­nych lu­dzi. Po­patrz na jego miecz; nie wiesz, iż cza­ra­mi swy­mi strą­cił on gło­wy naj­śmiel­szych szer­mie­rzy od cza­su, jak król Ir­lan­dii śle przez tego ol­brzy­ma swe wy­zwa­nie w zie­mie len­ne? Chu­dzia­ku, chce­szże szu­kać śmier­ci?! I na cóż ku­sić Boga? " Dru­gi my­ślał: "Żali wy­cho­wa­łem was, dro­dzy syn­ko­wie, do służ­by i nie­wo­li, a was, dro­gie có­ruch­ny, do nie­rzą­du? Ale śmierć moja nie oca­li­ła­by was. " I mil­cze­li. Mor­hołt rzekł jesz­cze:

– Któ­ry z was, pa­no­wie Korn­wa­lij­scy, chce przy­jąć wy­zwa­nie? Ofia­ru­ję mu pięk­ną bi­twę. Od dziś za trzy dni przy­bi­je­my na bar­kach do Wy­spy Świę­te­go Sam­so­na, wprost na­prze­ciw Tyn­ta­gie­lu. Tam ry­cerz wasz i ja bę­dzie­my wal­czyć w po­je­dyn­kę, chwa­ła zaś, iż po­ku­sił się o bi­twę, spły­nie na całe jego kre­wień­stwo.

Mil­cze­li wszy­scy. Mor­hołt zaś po­dob­ny był bia­ło­zo­ro­wi wpusz­czo­ne­mu do klat­ki z drob­nym ptac­twem – sko­ro go uj­rzą, wszyst­kie onie­mie­ją.

Mor­hołt prze­mó­wił po raz trze­ci:

– A więc, za­cni pa­no­wie z Korn­wa­lii, sko­ro ten po­mysł zda się wam naj­szla­chet­niej­szy, cią­gnij­cie swo­je dzie­ci lo­sem, a ja je za­bio­rę. Ale nie są­dzi­łem, iżby w tym kra­ju miesz­ka­li sami nie­wol­ni­cy.

Wów­czas Tri­stan ukląkł u nóg kró­la i rzekł:

– Kró­lu i pa­nie, je­śli ła­ska two­ja uży­czyć mi ze­zwo­le­nia, wy­dam mu bi­twę.

Próż­no król Ma­rek chciał go od­mó­wić. Był tak mło­dym ry­ce­rzem, na co zda­ło mu się mę­stwo? Ale Tri­stan dał za­kład Mor­hoł­to­wi, Mor­hołt za­się przy­jął go.

W po­mie­nio­nym dniu Tri­stan sta­nął na pła­cie czer­wo­ne­go je­dwa­biu i dał się zbro­ić na wiel­ką przy­go­dę.

Przy­wdział pan­cerz i hełm z baj­co­wa­nej sta­li. Ba­ro­no­wie pła­ka­li z li­to­ści nad śmiał­kiem i ze wsty­du nad sa­my­mi sobą.

– Ach, Tri­sta­nie – po­wia­da­li – śmia­ły ba­ro­nie, god­ny mło­dzień­cze, cze­muż ja ra­czej, miast cie­bie, nie pod­ją­łem tej bi­twy? Śmierć moja mniej­szą ża­ło­bę ścią­gnę­ła­by na tę zie­mię!

Dzwo­ny dzwo­nią i wszy­scy z rodu ba­ro­nów i z po­mniej­sze­go ludu, star­cy, dzie­ci i ko­bie­ty, pła­cząc i mo­dląc się od­pro­wa­dza­ją Tri­sta­na na wy­brze­że. Mie­li jesz­cze na­dzie­ję, na­dzie­ja bo­wiem w ser­cu lu­dzi wy­ży­wi się byle jaką stra­wą.

Tri­stan wsiadł sam do ło­dzi i po­mknął ku Wy­spie Świę­te­go Sam­so­na. Ale Mor­hołt roz­piął u masz­tu ża­giel z bo­ga­tej pur­pu­ry i pierw­szy przy­był do wy­spy. Tri­stan, ude­rzyw­szy o ląd, ode­pchnął nogą łódź na mo­rze.

– Wa­sa­lu, co czy­nisz? – rzekł Mor­hołt. – Dla­cze­go jak ja nie umo­co­wa­łeś ło­dzi liną?

– Wa­sa­lu, po co? – od­parł Tri­stan. – Je­den tyl­ko z nas obu po­wró­ci ży­ją­cy; żali jed­na bar­ka nie wy­star­czy?

I obaj, za­grze­wa­jąc ser­ce do wal­ki ze­lży­wy­mi sło­wy, za­pu­ści­li się w głąb wy­spy.

Nikt nie wi­dział za­cię­tej bi­twy, ale po trzy­kroć zda­wa­ło się, że wiatr mor­ski przy­no­si na wy­brze­że wście­kłe okrzy­ki. Wów­czas na znak ża­ło­by ko­bie­ty biły w ręce, za­się to­wa­rzy­sze Mor­hoł­ta, ze­bra­mi w kupę przed na­mio­ta­mi, śmia­li się. Wresz­cie oko­ło go­dzi­ny dzie­wią­tej uj­rza­no z da­le­ka wzdy­ma­ją­cy się pur­pu­ro­wy ża­giel – bar­ka Ir­land­czy­ka od­bi­ła od wy­spy. Wnet roz­legł się krzyk roz­pa­czy:

– Mor­hołt! Mor­hołt!

Ale w mia­rę jak bar­ka ro­sła, na­gle na szczy­cie fali uka­zał się ry­cerz sto­ją­cy na dzio­bie; w każ­dej pię­ści po­trzą­sał ob­na­żo­nym mie­czem – był to Tri­stan. Na­tych­miast dwa­dzie­ścia ło­dzi po­mknę­ło na spo­tka­nie; mło­dzień­cy rzu­ci­li się wpław. Chro­bry ry­cerz wy­sko­czył na brzeg i pod­czas gdy mat­ki na ko­la­nach ca­ło­wa­ły jego że­la­zne na­go­len­ni­ce, on za­krzyk­nął ku dru­hom Mor­hoł­to­wym:

– Pa­no­wie ir­landz­cy, Mor­hołt wal­czył męż­nie! Pa­trz­cie, miecz mój wy­szczer­bio­ny, uło­mek zaś brzesz­czo­tu zo­stał w jego czasz­ce. Za­bierz­cie ten ka­wa­łek sta­li, pa­no­wie, oto ha­racz Korn­wa­lii!

Za czym skie­ro­wał się do Tyn­ta­gie­lu. Kie­dy prze­cho­dził, oswo­bo­dzo­ne dzie­ci po­trzą­sa­ły wśród wiel­kich okrzy­ków zie­lo­ny­mi ga­łęź­mi, w oknach zaś po­ja­wi­ły się bo­ga­te ko­bier­ce. Ale kie­dy wśród krzy­ków we­se­la, dźwię­ku dzwo­nów, trąb i ro­gów tak do­no­śnych, że nie sły­sza­ło­by się na­wet sa­me­go Boga, gdy­by za­grzmiał, Tri­stan przy­był do zam­ku, osu­nął się ze­mdla­ły w ra­mio­na kró­la Mar­ka, krew zaś spły­wa­ła z jego ran.

Z wiel­kim za­wsty­dze­niem to­wa­rzy­sze Mor­hoł­ta przy­by­li do Ir­lan­dii. Nie­gdyś, ile­kroć wra­cał do por­tu We­ise­fort, Mor­hołt ra­do­wał się wi­dząc swój lud zgro­ma­dzo­ny, okrzy­ku­ją­cy go tłum­nie. Ra­do­wał się wi­dząc kró­lo­wą, swą sio­strę i sio­strze­ni­cę, Izold Ja­sno­wło­są, o war­ko­czach ze zło­ta, któ­rej pięk­ność ja­śnia­ła już jak wscho­dzą­ca ju­trzen­ka. Przyj­mo­wa­ły go z czu­ło­ścią i je­śli do­znał ja­kiej rany, le­czy­ły go; zna­ły bo­wiem ma­ści i kor­dia­ły wskrze­sza­ją­ce ran­nych, ba, po­dob­nych już umie­ra­ją­cym. Ale na co by im się zda­ły te­raz ma­gicz­ne prze­pi­sy, zio­ła ze­bra­ne o spo­sob­nej go­dzi­nie, od­wa­ry? Le­żał umar­ły, za­szy­ty w skó­rę je­le­nią, uło­mek zaś nie­przy­ja­ciel­skie­go mie­cza tkwił jesz­cze w jego czasz­ce. Izold Ja­sno­wło­sa wy­do­by­ła uło­mek, aby go za­mknąć w szka­tu­le z ko­ści sło­nio­wej, cen­nej jak re­li­kwiarz. I schy­lo­ne nad ro­słym tru­pem, mat­ka i cór­ka, po­wta­rza­jąc bez koń­ca po­chwa­ły zmar­łe­go i bez wy­tchnie­nia mio­ta­jąc klą­twy prze­ciw za­bój­cy, prze­wo­dzi­ły ko­lej­no wśród ko­biet ża­łob­nym la­men­tom. Od tego dnia Izol­da Ja­sno­wło­sa na­uczy­ła się nie­na­wi­dzić imie­nia Loń­czy­ka Tri­sta­na.

Ale w Tyn­ta­gie­lu Tri­stan cho­rzał; za­tru­ta krew wy­pły­wa­ła z jego ran. Le­ka­rze po­zna­li, iż Mor­hołt za­to­pił… mu w cie­le ja­do­wi­te ostrze, i po­nie­waż kor­dia­ły ich i te­ria­ki nie mo­gły nic zdzia­łać, po­wie­rzy­li go opie­ce Boga. Fe­tor tak ob­mier­z­ły wy­dzie­lał się z ran Tri­sta­na, że naj­wier­niej­si przy­ja­cie­le ucie­ka­li odeń: wszy­scy, z wy­jąt­kiem kró­la Mar­ka, Gor­we­na­la i Dy­na­sa z Li­da­nu. Ci jed­ni mo­gli wy­trwać u wez­gło­wia, mi­łość ich prze­ma­ga­ła wstręt.

Wresz­cie Tri­stan ka­zał się prze­nieść do sza­ła­su zbu­do­wa­ne­go na stro­mym wy­brze­żu; tam, le­żąc na­prze­ciw fal, cze­kał śmier­ci. My­ślał: "Opu­ści­łeś mnie tedy, kró­lu Mar­ku, mnie, któ­rym oca­lił cześć twej zie­mi? Nie; wiem o tym, za­cny wuju, że od­dał­byś ży­cie w za­mian za moje; ale co po­ra­dzi two­ja tkli­wość? Trze­ba mi umie­rać! Lubo jest wszak­że oglą­dać słoń­ce i ser­ce moje jesz­cze jest krzep­kie. Chciał­bym się pu­ścić na sze­ro­kie mo­rze…

Chciał­bym, aby mnie unio­sło da­le­ko. Ku ja­kiej zie­mi? Nie wiem… Może tam, gdzie bym zna­lazł ko­goś kto by mnie wy­le­czył. I może któ­re­goś dnia wspo­mógł­bym cię jesz­cze, dro­gi wuju, jako twój lut­ni­sta i łow­czy, i wier­ny len­nik."

Póty bła­gał, aż król Ma­rek ustą­pił ży­cze­niu. Za­niósł go na bar­kę bez wio­seł ni ża­gla; Tri­stan pro­sił, aby jego lut­nię uło­żo­no przy nim. I na co ża­gle, któ­rych ra­mio­na jego nie umia­ły­by na­piąć? Na co wio­sła? Na co miecz?

Jako że­glarz wśród dłu­giej prze­pra­wy strą­ca z po­kła­du tru­pa daw­ne­go to­wa­rzy­sza, tak drżą­cy­mi ra­mio­ny Gor­we­nal ode­pchnął od brze­gu bar­kę, w któ­rej le­żał jego dro­gi syn, i mo­rze ją unio­sło.

Siedm dni i siedm nocy nio­sło ją ła­ska­wie. Cza­sem Tri­stan brząk­nął w lut­nię, aby oma­mić swą nie­do­lę.

Wresz­cie mo­rze bez jego wie­dzy zbli­ży­ło go do brze­gu. Owóż tej nocy ry­ba­cy wy­pły­nę­li z por­tu, aby za­rzu­cić sie­ci na peł­nym mo­rzu. Wio­sło­wa­li krzep­ko, kie­dy usły­sze­li me­lo­dię słod­ką, śmia­łą i żywą, bie­gną­cą wierz­chem fal. Nie­ru­cho­mi, z wio­sła­mi uto­pio­ny­mi w nur­cie, słu­cha­li; w pierw­szym brza­sku ju­trzen­ki uj­rze­li błą­dzą­cą bar­kę.

– Po­dob­nie – mó­wi­li so­bie – nad­przy­ro­dzo­na mu­zy­ka ota­cza­ła łódź świę­te­go Bren­da­na pły­ną­cą ku Wy­spom

Szczę­śli­wo­ści, po mo­rzu tak bia­łym jak mle­ko.

Uję­li wio­sła, aby do­się­gnąć ło­dzi; pły­nę­ła na znos i ni­czym nie zdra­dza­ła ży­cia jak tyl­ko dźwię­kiem lut­ni. Ale w mia­rę jak się przy­bli­ża­li, me­lo­dia osła­bła, za­mil­kła i kie­dy do­bi­li, ręce Tri­sta­na opa­dły bez­wład­nie na drżą­ce jesz­cze stru­ny. Pod­ję­li go i wró­ci­li do por­tu, aby go od­dać ran­ne­go swej współ­czu­ją­cej pani, je­dy­nej, któ­ra może zdo­ła go ule­czyć.

Nie­ste­ty, port ów to był We­ise­fort, kędy był grób Mor­hoł­ta, a pani ich to Izold Ja­sno­wło­sa. Ona jed­na, świa­do­ma cu­dow­nych kor­dia­łów, mo­gła oca­lić Tri­sta­na, ale ona jed­na wśród nie­wiast na zie­mi pra­gnę­ła jego śmier­ci.

Kie­dy Tri­stan, oży­wio­ny jej sztu­ką, od­zy­skał zmy­sły, po­znał, iż fale rzu­ci­ły go na zie­mię peł­ną nie­bez­pie­czeństw. Ale ma­jąc jesz­cze du­cha dość, aby bro­nić ży­cia, umiał zna­leźć na­pręd­ce pięk­ne, zwod­ni­cze sło­wa. Opo­wie­dział, że jest lut­ni­stą, że prze­pra­wiał się za mo­rze na ku­piec­kim stat­ku; że­glo­wał do Hisz­pa­nii, aby się tam na­uczyć sztu­ki czy­ta­nia w gwiaz­dach; pi­ra­ci opa­dli sta­tek; on, zra­nio­ny, umknął na tej bar­ce.

Uwie­rzo­no mu; nikt z to­wa­rzy­szy Mor­hoł­ta nie po­znał pięk­ne­go ry­ce­rza z Wy­spy Świę­te­go Sam­so­na, tak szpet­nie tru­ci­zna znie­kształ­ci­ła jego rysy. Ale kie­dy po czter­dzie­stu dniach Izold Ja­sno­wło­sa nie­mal go już ule­czy­ła i gdy już w człon­kach, znów gib­kich, za­czy­nał się od­ra­dzać wdzięk mło­do­ści, zro­zu­miał, iż trze­ba ucie­kać; wy­mknął się i prze­byw­szy licz­ne nie­bez­pie­czeń­stwa sta­nął przed kró­lem Mar­kiem.III SZU­KA­NIE PIĘK­NEJ O ZŁO­TYCH WŁO­SACH

Po­krót­ce was za­pła­ci­łem

Wia­do­mo­ścią o wło­sie,

Z cze­go przy­szła na mnie wiel­ka bie­da.

Pieśń o sza­leń­stwie Tri­sta­na

Było na dwo­rze Kró­la Mar­ka czte­rech ba­ro­nów, naj­bar­dziej zdra­dziec­kich spo­mię­dzy lu­dzi, nie­na­wi­dzą­cych Tri­sta­na sro­gą nie­na­wi­ścią za jego mę­stwo i za tkli­wą mi­łość, któ­rą król dlań ży­wił. I mogę wam na­wet po­wtó­rzyć ich imio­na: An­dret, Gwe­ne­lon, Gon­do­in i De­no­alen; z tych diuk An­dret był jak i Tri­stan sio­strzeń­cem kró­la. Wie­dząc, iż król za­my­ślał po­sta­rzeć się bez­dziet­nie, aby prze­ka­zać zie­mię Tri­sta­no­wi, wzbu­rzy­li się w swej za­wi­ści i za po­mo­cą kłamstw pod­ju­dzi­li prze­ciw Tri­sta­no­wi szlach­tę Korn­wa­lii.

– Ileż cu­dów w jego ży­ciu! – po­wia­da­li ob­łud­ni­cy. – Ale wy, pa­no­wie, je­ste­ście lu­dzie nie bici w cie­mię i umie­cie z pew­no­ścią od­gad­nąć tego przy­czy­nę. To, iż od­niósł try­umf nad Mor­hoł­tem, to już pięk­ny cud; ale ja­ki­mi cza­ra­mi po­tra­fił, nie­mal już umar­ły, że­glo­wać sam po mo­rzu? Któ­ry z was, pa­no­wie, po­kie­ro­wał­by bar­ką bez wio­seł i bez ża­gla? Cza­row­ni­cy po­tra­fią to, mó­wią lu­dzie. A po­tem, w ja­kim kra­ju, ja­kie dia­bel­skie sztu­ki mo­gły zna­leźć le­kar­stwo na jego rany? Nie ma wąt­pie­nia, że to czar­no­księż­nik. Tak, bar­ka jego była za­cza­ro­wa­na i ta­koż miecz i lut­nia jest za­cza­ro­wa­na, któ­ra co­dzien­nie są­czy tru­ci­znę w ser­ce kró­la Mar­ka! Jak on umiał opę­tać to ser­ce uro­kiem i po­tę­gą cza­rów! Bę­dzie kró­lem, pa­no­wie, a wy bę­dzie­cie zie­mie swo­je brać len­nem od dia­bel­skie­go pa­choł­ka!

Prze­ko­na­li więk­szość ba­ro­nów; wie­lu bo­wiem lu­dzi nie wie, iż tego, co jest w mocy czar­no­księż­ni­ków, ser­ce ludz­kie może też do­ko­nać siłą mi­ło­ści i od­wa­gi. Za­czę­li tedy ba­ro­no­wie na­pie­rać na kró­la, aby po­jął za żonę cór­kę kró­lew­ską, któ­ra by dała mu dzie­dzi­ców; je­śli od­mó­wi, za­mkną się (mó­wi­li) w obron­nych zam­kach, aby z nim to­czyć woj­nę. Król opie­rał się i przy­się­gał w ser­cu, iż póki żyje dro­gi sio­strze­niec, żad­na córa kró­lew­ska nie wej­dzie do jego łoża. Ale w koń­cu sam Tri­stan, któ­re­mu wstyd było cier­pieć po­dej­rze­nie, że ko­cha wuja przez ła­kom­stwo, za­gro­ził, iż król ma się pod­dać woli ba­ro­nów, in­a­czej opu­ści jego dwór i pój­dzie słu­żyć bo­ga­te­mu kró­lo­wi ga­weń­skie­mu. Wów­czas Ma­rek na­zna­czył porę swym ba­ro­nom – za… czter­dzie­ści dni przy­rzekł ob­ja­wić, co mnie­ma.

W ozna­czo­nym dniu sam w swo­jej… kom­na­cie ocze­ki­wał ich przy­by­cia i my­ślał smut­nie: "Gdzież zna­leźć cór­kę kró­la tak da­le­ką i nie­do­stęp­ną, abym mógł udać, ale udać tyl­ko, iż pra­gnę jej za żonę?"

W tej chwi­li przez okno otwar­te na mo­rze dwie ja­skół­ki, któ­re bu­do­wa­ły gniaz­do, wle­cia­ły swa­rząc się, po czym na­gle prze­stra­szo­ne ucie­kły. Ale z dziob­ków ich wy­mknął się dłu­gi włos ko­bie­cy, cień­szy niż nit­ka je­dwa­biu i błysz­czą­cy jak pro­mień słoń­ca.

Ma­rek pod­jąw­szy go ka­zał za­wo­łać ba­ro­nó­iw i Tri­sta­na i rzekł:

– Aby wy­go­dzić wam, pa­no­wie, go­tów je­stem po­jąć żonę, by­le­ście chcie­li wy­szu­kać mi tę, któ­rą wy­bra­łem.

– Za­iste chce­my, za­cny pa­nie; któ­raż to jest, któ­rą wy­bra­łeś?

– Wy­bra­łem tę do któ­rej na­le­ży ten włos zło­ci­sty, i wiedz­cie, że nie chcę żad­nej in­nej.

– I z ja­kich stron, za­cny pa­nie, po­cho­dzi ów włos zło­ci­sty? Kto ci go przy­niósł? Z ja­kie­go kra­ju?

– Po­cho­dzi, pa­no­wie, od Pięk­nej o zło­tym war­ko­czu; dwie ja­skół­ki mi go przy­nio­sły i one wie­dzą, z ja­kie­go kra­ju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: