Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzień "M" - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
22 maja 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dzień "M" - ebook

W słynnym już Dniu „M" Wiktor Suworow stawia kontrowersyjną tezę, że na początku lipca 1941 roku - po trwających kilka lat, zakrojonych na ogromną skalę przygotowaniach - to ZSRR miał uderzyć na III Rzeszę, i udowadnia ją w typowy dla siebie, metodyczny, miażdżący wszelkie kontrargumenty sposób. Tym samym otwarcie podważa hołubiony nadal przez wielu historyków pogląd, jakoby w czerwcu 1941 roku Stalin zapłacił olbrzymią cenę za zaufanie, jakim obdarzył Hitlera...

Wiktor Suworow - właściwie Władimir Bogdanowicz Rezun - to znany rosyjski pisarz i historyk. Ukończył Wojskową Akademię Dyplomatyczną w Moskwie, a następnie w latach 1974-1978 był rezydentem GRU w Genewie. Po ucieczce do Wielkiej Brytanii został zaocznie skazany na karę śmierci. Wyroku - mimo rozpadu ZSRR - do dziś nie uchylono. Suworow jest autorem kilkunastu książek. Dom Wydawniczy REBIS opublikował jego Cień zwycięstwa, Cofam wypowiedziane słowa, Akwarium i Lodołamacz oraz powieści kryminalne z cyklu o Nastii Strzeleckiej. Dzień „M" to drugi tom cyklu historycznego, który rozpoczyna Lodołamacz, a kontynuują Ostatnia republika, część czwarta - Ostatnia defilada i część piąta - Klęska. Inne książki Suworowa wydane przez REBIS: Specnaz, Wyzwoliciele, Matka diabła.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-184-2
Rozmiar pliku: 642 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Do moich czytelników

Kiedy Lodołamacz ukazał się w Niemczech, dostałem od dawnych żołnierzy i oficerów niemieckich ze trzy metry sześcienne przesyłek: listy, książki, dzienniki, dokumenty frontowe, zdjęcia.

Po publikacji w Rosji – jeszcze więcej.

Na porządku dnia staje więc leninowskie pytanie: co robić?

Odpisywać? A czy życia na to starczy?

Ale czy mam prawo nie odpisywać?

Nie chodzi o zwykłą grzeczność. Każdy list jest ciekawy na swój sposób. Wszystkie razem stanowią skarbnicę. To kawał historii, przez nikogo nie zbadany. To tysiące świadectw, i każde z nich obala wersję oficjalną początku wojny.

Być może istnieje gdzieś instytucja naukowa, która posiada obszerniejszy od mojego zbiór świadectw w rękopisach, ale jestem przekonany, że mój jest ciekawszy.

Kombatanci, dawni żołnierze frontowi, u schyłku swoich długich i mozolnych żywotów, nagle zaczęli do mnie pisać, otwierać przede mną dusze, opowiadać rzeczy, których dotąd nigdy nikomu nie opowiadali.

Większa część nadesłanej korespondencji pochodzi nie od kombatantów, lecz od ich potomków – dzieci i wnuków. Często bardzo osobiste wyznania: „Ojciec opowiadał w kręgu najbliższych…”

Wstrząsające jest to, że wszystkie świadectwa bez wyjątku, zarówno żywych uczestników wojny, jak i opowieści ich bliskich, nie przystają do takiego obrazu początku wojny, jaki przez pół wieku prezentowała nam oficjalna historia państwowa.

Może byli żołnierze i ich potomkowie wypaczają prawdziwe oblicze wydarzeń?

Można byłoby wysnuć takie przypuszczenie, gdyby poczta przyniosła, dajmy na to, tylko sto kilogramów przesyłek. Ale listów jest naprawdę DUŻO.

I wszystkie na jeden temat. Przecież nie mogli się wszyscy naraz umówić. Nie mogli autorzy tysięcy listów z Rosji porozumieć się z autorami tysięcy listów z Niemiec, Polski, Australii, Kanady.

Przykład, pierwszy z brzegu. Wiemy z oficjalnej wersji historii, że gdy wybuchła wojna, malarz Iraklij Toidze w porywie szlachetnego oburzenia uwiecznił obraz wzywającej do boju Ojczyzny-Matki. Plakat pojawił się w pierwszych dniach wojny, niebawem zyskał światową sławę i stał się plastycznym symbolem wojny, zwanej przez komunistów „wielką ojczyźnianą”.

Tymczasem z listów wynika, że plakat pojawił się na ulicach radzieckich miast nie w pierwszych dniach, lecz w pierwszym dniu wojny.

22 czerwca. Na ulicach Jarosławia – wieczorem. W Saratowie – „w drugiej połowie dnia”. W Kujbyszewie plakat rozklejano na ścianach wagonów eszelonów wojskowych, którymi zapchana była stacja. W Nowosybirsku i Chabarowsku plakat pojawił się nie później niż 23 czerwca. A przecież samoloty miały wówczas kilka międzylądowań i w ciągu doby nie były w stanie dolecieć do Chabarowska. Ale nawet jeśli przyjmiemy nieprawdopodobne założenie, że plakaty załadowano do samolotu 22 czerwca i że w ciągu jednej nocy dostarczono je na miejsce, to mimo wszystko pozostaje pytanie – kiedy te afisze drukowano? 22 czerwca? Załóżmy, że tak. Wobec tego kiedy Iraklij Toidze tworzył swoje arcydzieło? Tak czy owak, wychodzi, że przed 22 czerwca. A więc tworzył je nie w porywie uniesienia i gniewu na wieść o agresji, tylko zanim pojawiła się przyczyna tych szlachetnych namiętności. Skąd zatem wiedział o szykującej się niemieckiej napaści, której sam wielki Stalin nie wziął pod uwagę? Zagadka historii…

A oto jej rozwiązanie. List z Argentyny. Autor – Nikołaj Kadygrow. Przed wojną porucznik w wojskowej komisji uzupełnień w Mińsku. W sejfie każdego z takich punktów poborowych przechowywano określoną liczbę tajnych dokumentów mobilizacyjnych w zalakowanych kopertach z nadrukiem: OTWORZYĆ W DNIU „M”. Pod koniec 1940 roku takich dokumentów zaczęło nadchodzić coraz więcej. I oto w grudniu dotarły trzy wielkie paczki, każda z pięcioma pieczęciami. I na każdej to samo polecenie: OTWORZYĆ W DNIU „M”. Paczki były tajne i powinny być przechowywane w sejfie. Ale za nic nie chciały się w nim zmieścić. Trzeba było zamówić stalową skrzynię i używać jej jako sejfu.

Mija sześć miesięcy, 22 czerwca wybucha wojna. Co zrobić z dokumentami? Choć Mołotow powiedział przez radio, że zaczęła się wojna, nie nadeszło polecenie otwarcia paczek. Otworzysz bez polecenia – rozstrzelają. No więc siedzą oficerowie, czekają. A rozkazu jak nie było, tak nie ma. Wreszcie wieczorem telefon: pakiety z numerami od takiego do takiego – zniszczyć bez otwierania, pakiety z numerami od takiego do takiego – otworzyć niezwłocznie.

Trzeba było od razu zniszczyć bardzo dużo materiałów, wśród nich dwie z trzech wielkich paczek. Jak to zrobić, skoro każda zawiera z pół tysiąca arkuszy sztywnego papieru? Palili w metalowej beczce, a siebie zabezpieczyli protokołem: my, niżej podpisani, paliliśmy paczki, a w trakcie tej czynności byliśmy zmuszeni pomagać sobie pogrzebaczem, ale nikt w ogień nie zaglądał…

I podpisy. Słusznie, bo potem zrodzą się wątpliwości w jakiejś głowie: czy ciekawość nie wzięła czasem góry. Po to właśnie jest protokół.

Jeśli chodzi o trzecią paczkę, to polecono złamać pieczęcie, otworzyć i zawartość wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem. Otworzyli. Wewnątrz stos plakatów: „Ojczyzna-Matka wzywa!” Rozlepiono je w nocy z 22 na 23 czerwca.

Ale plakaty nadesłano w grudniu 1940 roku.

Rysuje się taki oto obraz: plakat opracowano z dużym wyprzedzeniem, następnie wydrukowano nakład zdolny zaspokoić potrzeby całego ZSRR, po czym w ściśle tajnych przesyłkach rozwieziono po odpowiednich urzędach w całym kraju. Coś przygotowywano. Ale oto 22 czerwca Hitler zadał wyprzedzający cios i w jednej chwili wiele z tych plakatów, delikatnie mówiąc, utraciło aktualność.

Związek Radziecki został zmuszony do prowadzenia wojny obronnej na własnym terytorium, a plakaty z dwóch pozostałych paczek wzywały do zupełnie innej wojny. Treść nadesłanych materiałów agitacyjnych stała w sprzeczności z duchem wojny obronnej. Stąd rozkaz: zniszczyć bez otwierania. Może były tam arcydzieła, może i one zyskałyby sławę. Ale ich twórcom zwyczajnie się nie powiodło.

A Iraklijowi Toidze się udało. Jego plakat – niewykluczone, że wbrew intencjom autora – zyskał wymowę uniwersalną: „Ojczyzna-Matka wzywa!” Do czego wzywa, nie wiemy. No to może wzywać do wojny obronnej. Dlatego plakat Iraklija Toidze został rozlepiony w całym kraju.

I tak było ze wszystkimi symbolami „wielkiej ojczyźnianej” – przygotowano je zawczasu. Pieśń Ogromny kraju, podnieś pięść1 została napisana przed wkroczeniem Niemców, żołnierz-wyzwoliciel z dzieckiem na ręku pojawia się na łamach „Prawdy” we wrześniu 1939 roku, w trzecim dniu radzieckiej ekspedycji na Polskę. Gdyby Hitler nie napadł na ZSRR, to Sowiety i tak stałyby się „wyzwolicielami”. Przygotowano monumentalne plastyczne i muzyczne symbole wojny „wyzwoleńczej”, a niektóre, jak wspomniany plakat, wydrukowano już w masowym nakładzie…

Już słyszę głosy sprzeciwu: czy można wierzyć oficerowi, który dostał się do niewoli i z jakichś niejasnych powodów po wojnie wylądował nie w ojczyźnie światowego proletariatu, tylko w Argentynie?

Cóż, możemy nie wierzyć. Ale ci, którzy po wojnie wrócili do ojczyzny światowego proletariatu, opowiadają równie zaskakujące historie.

Po publikacji Lodołamacza kremlowscy historycy w licznych artykułach próbowali podważać tezę, że Stalin szykował się do marszu na Europę.

Dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Pewien krytyk literacki odkrył, że pieśń Święta wojna została napisana podczas I wojny światowej. Lebiediew-Kumacz zwyczajnie przywłaszczył sobie cudzy tekst. Moi oponenci uczepili się tej publikacji i wielokrotnie przytaczali w prasie: słowa powstały ćwierć wieku przed agresją niemiecką!

Słusznie. I co z tego wynika? Czy kiedykolwiek podważałem to epokowe odkrycie? Czy ma ono w ogóle jakieś znaczenie?

W lutym 1941 roku Stalin potrzebował pieśni o wielkiej wojnie z Niemcami. I, co istotne, taką pieśń zamówił. Natomiast to, w jaki sposób radzieccy twórcy zadośćuczynili oczekiwaniom Ojca Narodów – przetłumaczyli z japońskiego lub mongolskiego, ukradli czy wręcz sami skomponowali – nie wnosi nic do sprawy. A w ogóle nie chodzi o Lebiediewa-Kumacza. Pieśń jest utworem muzycznym. Dlatego w lutym 1941 roku Stalin zwrócił się z zamówieniem nie do autora słów, lecz do kompozytora, Aleksandra Aleksandrowa.

W kilku listach, które otrzymałem, znalazłem stwierdzenie, że nie tylko Aleksandrow komponował pieśń wojenną. I nie tylko kompozytorzy i poeci szykowali się do wojny „wyzwoleńczej”. Również lekarze, nauczyciele, artyści, tancerze, akrobaci, prestidigitatorzy. Choć to zdumiewające, oficjalna prasa potwierdza te informacje.

Oto świadectwo Konstantina Simonowa2 w gazecie „Krasnaja zwiezda” z dnia 7 listopada 1992 roku. Simonow był pupilkiem Stalina, Chruszczowa, Breżniewa; bohater, kawaler siedmiu orderów, laureat czterech nagród stalinowskich; za czasów Stalina – zastępca członka KC partii. On sam potwierdza, że latem 1940 roku zebrano wszystkich pisarzy i zaczęto przygotowywać ich do wojny. Konstantin Simonow został przydzielony do plutonu poetów w kompanii pisarzy. Rok ich szkolono, po czym 15 czerwca 1941 roku nadano stopnie: Simonow został mianowany intendentem II stopnia, co odpowiadało randze podpułkownika.

Tłum zgromadzony w tych dniach na ulicach nie potrafił zrozumieć znaczenia komunikatu agencji TASS z 13 czerwca 1941 roku, ale radzieccy pisarze i poeci w tym czasie już przymierzali oficerskie mundury, dobierali rozmiar wojskowych butów.

Simonow ciągnie dalej: „22 czerwca zaczęła się wojna, ale każdy z nas miał już w ręku wypisane zawczasu skierowanie, kto – dokąd, kto do prasy centralnej, kto do gazetek dywizyjnych…” Każda z trzystu trzech stalinowskich dywizji wydawała własną gazetkę. Jeżeli chcemy wysłać po jednym pisarzu do redakcji każdej dywizyjnej gazetki, to ilu pisarzy trzeba przygotować? A mamy jeszcze redakcje na szczeblu korpusów, armii, flotylli, szesnastu okręgów wojskowych, no i każdego frontu…

W Akademii GRU powtarzano do znudzenia: staraj się zwracać uwagę na szczegóły, na pozornie nic nie znaczące drobiazgi. Tylko w ten sposób możesz wyrobić sobie całościowy pogląd na temat jakiegoś zjawiska. No więc idę za wskazaniami moich nauczycieli. Zwracam uwagę na drobiazgi.

A niektóre z tych szczegółów naprawdę mogą zamurować.

Stalin nie zwykł rozdawać szarż na prawo i lewo. W owym czasie piloci wojskowi latali w stopniu sierżantów; dowódcy kluczy, a nawet zastępcy dowódców eskadr też byli sierżantami. Stopnie oficerskie zaczynały się w lotnictwie dopiero od dowódcy eskadry. A tymczasem Konstantin Simonow, cywil, 25-letni pisarz, który nigdy nie służył w wojsku, po roku szkolenia otrzymuje od razu stopień odpowiadający podpułkownikowi!

To poważna sprawa. Simonow nie był przypadkiem odosobnionym. Razem z nim pakowali walizki i sprawdzali skierowania frontowe komisarz pułku Michaił Szołochow, podpułkownik Aleksander Twardowski, komisarz batalionowy Aleksiej Surkow, komisarz brygady Aleksander Fadiejew, intendent III stopnia Leonid Pierwomajski, komisarz brygady (ranga generalska!) Wsiewołod Wiszniewski i cały Związek Pisarzy niemal w pełnym składzie. Wyjątek stanowiły jedynie osoby niezdolne do służby.

Postawcie się na miejscu radzieckiego wywiadowcy-analityka. Na waszym biurku ląduje pozornie błaha informacja: w 1940 roku Hitler zebrał do kupy wszystkich pisarzy i poetów, przez rok ganiał ich po strzelnicach i poligonach, następnie nadał im rangi do generalskich włącznie, a teraz zamierza wszystkich wysłać nad radziecką granicę. Misja ma charakter tajny, chwilami przypomina bal przebierańców: niektórzy pisarze mają uchodzić za intendentów, fachowców od zaopatrzenia w buty i mundury.

A więc jaka byłaby wasza reakcja na takie doniesienie, gdybyście byli analitykami radzieckiego wywiadu? Co zameldowalibyście waszym przełożonym? Tyle tylko, że w Niemczech nic takiego nie miało miejsca. Natomiast zdarzyło się w Związku Radzieckim. Więc jeśli takie informacje docierały do niemieckiego wywiadu, to jak powinien był zareagować? Co zameldować dowództwu? Z jednej strony uspokajający komunikat TASS, a z drugiej…

Po pierwszym uderzeniu Hitlera tego typu wybiegi straciły sens: wszystkim pisarzom zamieniono intendenckie szarże na zwykłe wojskowe. Ale przecież przed wojną musiał istnieć jakiś powód uzasadniający całą tę maskaradę.

I jeszcze jedno. Co Stalin zamierzał uczynić ze swoimi pisarzami i poetami, gdyby Hitler nie napadł na ZSRR? Pozwolić im paradować w mundurach oficerskich przez rok lub dwa, a potem zdegradować i wycofać do Moskwy?

Latem 1939 roku ten sam Konstantin Simonow był korespondentem wojennym w grupie armijnej Żukowa nad Chałchyn-gołem. Wtedy jakoś sobie radził bez przeszkolenia wojskowego i bez stopnia oficerskiego. A tu nagle latem 1940 roku ktoś wpadł na pomysł masowego przygotowywania dziennikarzy, pisarzy i poetów do nadciągającej wojny. Latem 1940 roku Hitler nie miał jeszcze planu „Barbarossa”. Tymczasem Stalin miał przygotowany plan napaści. Przemyślany w każdym szczególe. Włącznie z triumfalnymi afiszami i frontowymi redakcjami gotowymi sławić wielkie czyny narodu radzieckiego na polach zwycięskich bitew.

Pisarze i poeci w terminie ukończyli przyśpieszone kursy, otrzymali stopnie oficerskie, odebrali przydziały do frontów, armii, korpusów i dywizji, spakowali walizki i właśnie zamierzali ruszać w drogę, gdy nastąpiło niespodziewane uderzenie wojsk hitlerowskich.

Niemiecki atak zaskoczył nie tylko Konstantina Simonowa i jego kolegów po piórze. Cała Armia Czerwona była zaskoczona: podczas załadunku, w drodze, przy rozładunku. I skoro nie dowierzamy byłemu oficerowi z Argentyny, to proponuję, byśmy zaufali „Krasnej zwiezdie” i bohaterowi-laureatowi-kawalerowi-intendentowi.

Listy, jakie otrzymałem od czytelników, są naszą wspólną pamięcią, naszą historią, naszą przeszłością, naszą przyszłością. Jeżeli nie poznamy przeszłości, nigdy się od niej nie uwolnimy. Dlatego obiecuję, że kiedyś opublikuję listy wojenne. Nie wiem, ile to będzie tomów, ale jestem pewny, że niczego ciekawszego na temat wojny nie napisano.

Proszę o wybaczenie wszystkich tych, którym nie zdążyłem dotąd odpisać. Proszę wziąć pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazłem. Dziękuję za każdy list. Otrzymałem też niemało listów krytycznych. Ich autorom winny jestem szczególną wdzięczność. Nikt z nas nie jest nieomylny. Dzięki waszej pomocy mogłem eliminować nieścisłości faktograficzne i usterki redakcyjne.

Jestem gotowy wysłuchać każdej krytyki. W ciągu roku zgromadziłem ponad 300 recenzji Lodołamacza. Czasami całe szpalty kąśliwych ataków. Nie raz chciałem odpowiedzieć na zarzuty, ale w GRU nauczono mnie pokory: szanuj przeciwnika, staraj się zrozumieć jego argumenty, staraj się nawet gniew wrogów obrócić na swoją korzyść. Więc się staram.

Wiktor Suworow

Oksford, jesień 1995

1 Pieśń Święta wojna: Wstawaj, strana agromnaja…, sł.: W. Lebiediew-Kumacz .

2 Konstantin Simonow (1915–1979) – pisarz, autor liryk frontowych, powieści wojennych i „zaangażowanych” .Rozdział 1

Skrzypiące buty

W historii nie było dotąd ani jednej wojny, której przyczyny i cele nie zostałyby przedstawione przez inspiratorów i ich uczonych sługusów w wypaczonej, zafałszowanej formie1.

I

Rosyjski żołnierz chodził w butach skórzanych. Zawsze.

A komuniści wymyślili skóropodobną kirzę2. I odtąd żołnierz radziecki maszerował w butach kirzowych. Naturalnie, reprezentacyjne pułki i dywizje nadal dostawały skórzane obuwie. Niech sobie cudzoziemcy myślą, że radziecki żołnierz to ma klawe życie. Wszystkie radzieckie wojska okupacyjne w dawnym obozie socjalistycznym – w NRD, Polsce, na Węgrzech – też były obute w skórę. Żadnych wątpliwości: przecież Sowiety to supermocarstwo! Lecz supermocarstwo nie posiadało odpowiednich środków, by całą armię wyekwipować w skórzane obuwie, dlatego w kraju żołnierz dreptał w kirzowych. Bardzo niewygodnych. Dosłownie i w przenośni. Podwójnie niewygodnych, gdy ma się do wykonania zaszczytny internacjonalistyczny obowiązek.

Latem 1968 roku żołnierski los rzucił mnie, młodego oficera, w Karpaty, na granicę z bratnią socjalistyczną Czechosłowacją. Kontrrewolucja dławiła kraj i nasza dzielna Armia Czerwona miała przyjść z pomocą zaprzyjaźnionemu narodowi. Ale wyzwolicielom nie przystoi tupać po Europie w siermiężnych buciorach. Nieelegancko. Jasna sprawa, że my, oficerowie, mieliśmy cholewki jak się patrzy, poskrzypujące, pobłyskujące. Ale żołnierze obuci nieprzystojnie.

Mija tydzień, drugi. Stacjonujemy w lesie. Oczekiwanie dłuży się niemiłosiernie. Minął miesiąc, drugi zbliża się do końca. Nadchodzi sierpień. Zaczyna się nieznośna nuda. Nasi przywódcy mogliby wreszcie na coś się zdecydować: albo cofnąć dywizje do stałych miejsc zakwaterowania, albo rozkazać udzielić internacjonalistycznej pomocy bratniemu narodowi… Tymczasem nie ma żadnej decyzji, i dlatego czekamy. Przez cały dzień ćwiczenia do siódmych potów, a wieczorem kolacja przy ognisku i wciąż te same gadki: wejdziemy, nie wejdziemy… I znowu od rana ćwiczenia, czasem też w nocy. I znowu wróżenie z fusów…

I oto pewnego wieczoru na leśnej przecince, przy której stał nasz batalion, pojawiły się potężne ciężarówki Urał-375. Na każdym samochodzie – tony nowiutkich skórzanych butów. Bierzcie, częstujcie się! I wywalają te buty wprost pod nogi. Całe hałdy. Niezliczone. To znaczy zliczone, ale bez nadmiernej skrupulatności. Bierzcie, starczy dla wszystkich. Sierżancie, ilu macie ludzi? Stu dwudziestu dziewięciu? Macie tutaj sto dwadzieścia dziewięć par! Numeracja? Poradzicie sobie. Wymienicie się z sąsiadami. A ty ilu masz? Dwustu pięćdziesięciu siedmiu? Odbieraj swoją partię!

Na wszystkich przesiekach to samo. Równocześnie wyładowują tysiące par butów. Dziesiątki tysięcy par. Setki tysięcy. Łatwo powiedzieć: wymienić obuwie w całej armii! Stare kirzowe zdjąć, nowe skórzane włożyć! Przecież nie jesteśmy sami w lesie. Po prawej sąsiedni batalion, po lewej też batalion. Przed nami jakaś artyleria, pod młodnikiem następny, za nim kolejny, i jeszcze jeden, i tak w nieskończoność. Wszystkie pobliskie lasy, i te dalsze – zapchane wojskiem. Przecież nie stoją tu jedynie bataliony, pułki czy dywizje – ale całe armie. Więc wymienia buty 8. Armia Pancerna Gwardii i 13. Armia, i jeszcze jedna, gdzieś za nami. Wszystkich zaopatrzono równocześnie. Z zapasem. Na wyrost. I już po lesie, po przecinkach i polankach przechadzają się żołnierzyki, poskrzypując nowymi bucikami, aż przyjemnie popatrzeć. Cieszy wzrok juchtowa skóra najwyższej klasy, z rezerw państwowych.

Wszystkie nasze pograniczne lasy naraz wypełniło poskrzypywanie skórzanych butów, jak trele ptactwa na wiosnę. A to skrzypienie skłaniało do refleksji.

Dowódca naszego batalionu podpułkownik Protasow wezwał do siebie wszystkich oficerów. Porządny był z niego facet. Nie uznawał zbędnego gadania: „Towarzysze oficerowie – powiada – trzeba by coś wypić i przekąsić. Kto wie, co nas czeka za chwilę?”

Załadowaliśmy się do transportera – i do sąsiedniej wioski. A w gospodzie tłoczno, już popijają oficerowie artylerii, saperzy i polityczni. Nie ma jak się wcisnąć.

Wszyscy wiedzą od dawna, że nasza kochana ojczyzna nie rozpieszcza swoich synów. A skoro tak, to trzeba się napić. Może ostatni raz pijemy? Może przyjdzie nam walczyć o wolność bratniego narodu czechosłowackiego i stracić życie w krwawym boju z kapitalistami. No więc wznieśmy manierki za Czechosłowację, za jej miłujący wolność naród, co z utęsknieniem czeka na tę pomoc, którą od nas otrzyma. Otrzyma bezinteresownie. Przecież jesteśmy tacy dobrzy. Pomagamy zawsze i wszystkim. Każdemu, kto prosi o pomoc. A jak nie prosi, to i tak pomagamy.

Słowem, siedzimy, pijemy. Na razie nie ma rozkazu, ale każdy wie, co się święci: i my, oficerowie, i nasze żołnierzyki, i bufetowa, która dolewa nam co rusz, i staruszek, który usadowił się w kącie z kuflem piwa. Chciałby stary dołączyć do naszej kompanii i wrzucić jakieś mądre słowo, ale my mamy zakaz kontaktów z cywilami, żeby jakiś żołnierz nie wypaplał wojennych tajemnic.

No więc siedzi sobie staruszek w kącie, sączy piwko i coraz to łypie w naszą stronę, wielką ma ochotę pogadać… Nic z tego. A kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, raptem powiedział, niby to pod nosem, ale tak, żeby wszyscy słyszeli:

– Zupełnie jak w czterdziestym pierwszym…

II

Nikt z nas się tego nie spodziewał. Nikt z nas nie zrozumiał, w czym rzecz. A staruszek kierował to wyraźnie do nas, więc trzeba było jakoś odpowiedzieć.

– O co ci chodzi, dziadku?

– O skrzypienie. W czerwcu czterdziestego pierwszego Armia Czerwona tutaj tak samo skrzypiała nowiutkimi butami ze skóry.

W tym momencie utraciłem spokój ducha.

Po „marszu wyzwoleńczym” do Czechosłowacji przyszło mi służyć na tych samych terenach, w Karpatach. Przyszło mi przedreptać i przejeździć całą okolicę. A przy każdej nadarzającej się sposobności pytałem staruszków, tubylców, żywych świadków: jak to było? Wielu potwierdza tę wersję: w 1941 roku, tuż przed niemiecką napaścią, Armia Czerwona w przygranicznych rejonach wymieniała buty kirzowe na skórzane. I to nie tylko na Ukrainie, ale również w Mołdawii, na Białorusi, na Litwie, w Karelii. Poza tym w 1941 roku w okolicach granicy rozładowano transporty skórzanych butów przeznaczonych dla milionów żołnierzy, których planowano przerzucić z głębi kraju.

Pod osłoną komunikatu agencji TASS z dnia 13 czerwca 1941 roku miliony żołnierzy z wewnętrznych okręgów3 ZSRR przewożono w kierunku granicy. Równocześnie w pobliżu stacji kolejowych rozładowywano miliony skórzanych buciorów.

Na przykład na stacji Żmierinka w pierwszych dniach czerwca 1941 roku skórzane buty wyładowywano z wagonów i układano w pryzmy wzdłuż torów, pod gołym niebem. Jak duża to była góra? – pytałem okolicznych mieszkańców. – A do samego nieba – odpowiadała stara chłopka. Jak piramida Cheopsa – mówił szkolny nauczyciel. W Sławucie hałda butów była po prostu duża, jak pół piramidy Cheopsa. W Zaleszczykach w maju 1941 roku do rozładunku wagonów spędzono niemal całą ludność zdolną do pracy – a niech się ludność przyucza do bezpłatnego zatrudnienia w komunizmie. Sterty butów pamiętają też starsi mieszkańcy Kowla, Baranowicz, Grodna…

Starałem się oględnie zaczynać rozmowę: co tam rozładowywali na kolei przed wojną? Czołgi – powiadają – rozładowywali, armaty, żołnierzy, zielone skrzynie, no i buty. Nie mogę powiedzieć, żeby od razu wyskakiwali z tymi butami: kiedy człowiek spędzi całe życie w cieniu stacji, to nie ma towaru, którego wcześniej lub później nie zobaczyłby na platformach czy rampach rozładunkowych. Wszystkiego nie spamiętasz. Ale jednak było coś niezwykłego, coś metafizycznego w fakcie rozładowywania butów, coś, co zwróciło ich uwagę i sprawiło, że zapamiętali to na całe życie.

Zapamiętali to z trzech powodów. Po pierwsze butów było dużo. Niewyobrażalnie dużo. Po drugie buty układano wprost na ziemi. Czasem podłożono brezent, a często nawet bez brezentu. Było w tym coś dziwnego. Po trzecie wszystkie te buty wpadły w ręce Niemców. To właśnie utkwiło im w pamięci.

Nikt z miejscowej ludności nie wiedział i nie mógł wiedzieć, po co w 1941 roku zwożono tyle butów nad samą granicę. Ja też nie rozumiałem, jaki był cel tej masowej wymiany obuwia kirzowego na doskonałe buty skórzane. W 1968 roku – to rozumiem: maszerowaliśmy oswobodzić bratnią Czechosłowację. A w 1941 roku? Co wtedy zamierzali nasi ojcowie?

Notabene, mój ojciec od pierwszego do ostatniego dnia wojny walczył w szeregach Armii Czerwonej. Potem od pierwszego do ostatniego dnia uczestniczył w krótkiej, lecz zażartej wojnie z Japończykami w Chinach. Pytałem go: kiedy przyszedł do wojska, gdzie, w ramach jakiej dywizji, którego korpusu? W jakich butach? Opowiedział mi szczegółowo. Potem sprawdziłem wszystko w archiwach.

Po zakończeniu służby w Karpatach studiowałem w wojskowej akademii i miałem możliwość przeglądania archiwów. Wszelkie materiały dotyczące produkcji butów, dostaw dla wojska, rozmieszczenia zapasów butów i innego wyposażenia były w owym czasie tajne. Uzyskałem dostęp do tajnych materiałów, ale wśród milionów papierów nie potrafiłem odszukać tego jednego właściwego. Trzeba było składać drobne informacje w całość. No więc zbierałem i nie mogłem się nadziwić, jak to jest: wojna dawno się skończyła, minęło prawie 30 lat, a wszelkie informacje na temat magazynowania, transportów czy zniszczenia żołnierskich butów w latach poprzedzających wojnę nadal są otoczone ścisłą tajemnicą. Dlaczego?

Jest takie angielskie powiedzenie: „Ciekawość gubi kota”. Nie znałem wtedy tej maksymy. Nawet gdybym znał, nie przerwałbym poszukiwań. Dopiero po latach zrozumiałem, że ciekawość może zgubić nie tylko kota…

III

Jak się okazuje, radzieckie kierownictwo poleciło dostarczyć w rejony pogranicza nie tylko miliony par skórzanych butów, ale też miliony kompletów umundurowania, dziesiątki tysięcy ton części zapasowych do czołgów, setki tysięcy ton paliwa do samolotów, czołgów i pojazdów pancernych, miliony skrzynek amunicji. Kiedy tylko Niemcy zadali pierwsze uderzenie, wszystko to zostało porzucone i wpadło w ręce wroga.

I znów powraca pytanie: w jakim celu taszczono to wszystko na tereny przygraniczne? Przecież przed 1939 rokiem wszelkie zapasy składowano w głębi kraju. Czy nie mogły dalej sobie leżeć w bezpiecznym miejscu? W przypadku rozpoczęcia działań wojennych armia zajmuje pozycje obronne, a z głębokiego zaplecza dowozi się zaopatrzenie w odpowiednich ilościach, bez zbędnego gromadzenia zapasów na zagrożonych terenach.

Pojawiło się wiele pytań i żadnych odpowiedzi. Szukałem dalej. Wyniki tych poszukiwań przedstawiłem w Lodołamaczu. Dzień „M” jest dalszym ciągiem tej książki, ale można też czytać ją osobno.

W Lodołamaczu konsekwentnie unikałem powoływania się na materiały z archiwów zamkniętych. Nie chciałem narażać się na zarzut, że cytuję dokumenty, a nikt nie jest w stanie sprawdzić, czy cytat jest dosłowny, czy dokument jest wiarygodny i czy w ogóle taki dokument istnieje. Teraz archiwa są łatwiej dostępne, można sprawdzić to i owo, jeśli się chce. Dlatego w tej książce korzystam z materiałów archiwalnych. Choć głównie opieram się na powszechnie dostępnych publikacjach4. Chcę pokazać: patrzcie, słuchajcie, ja tego nie wymyśliłem. Komuniści sami to mówią. Trzeba tylko uważnie ich słuchać.

Badając materiały w archiwach oraz ogólnie dostępne książki, doszedłem do wniosku, że przerzucenie milionów par butów w pobliże granic, podobnie jak zwożenie amunicji, części zapasowych, milionów żołnierzy, tysięcy czołgów i samolotów – to nie były błędy ani przeoczenia, lecz świadoma polityka, proces, w którym uczestniczyły miliony ludzi.

Ten proces został uruchomiony decyzją radzieckiego kierownictwa na wniosek marszałka Związku Radzieckiego B. Szaposznikowa. Miał na celu przygotować przemysł, transport, rolnictwo, całe radzieckie społeczeństwo i Armię Czerwoną do prowadzenia wojny „wyzwoleńczej” na terytorium Europy Środkowej i Zachodniej.

Ten proces można określić jednym słowem: mobilizacja. W tym wypadku była to tajna mobilizacja. Radzieckie kierownictwo przygotowywało Armię Czerwoną i cały kraj do zagarnięcia Niemiec i całej Europy Zachodniej.

Opanowanie Europy Zachodniej – oto główny cel, dla którego Związek Radziecki rozpętał II wojnę światową.

Ostateczną decyzję o rozpoczęciu wojny Stalin podjął 19 września 1939 roku.

1 Sowietskaja wojennaja encykłopiedija, t. 6, s. 554, Moskwa 1976–1980.

2 Kirza – specjalnie utwardzona derma .

3 Związek Radziecki był podzielony na 16 okręgów wojskowych: osiem przygranicznych i osiem wewnętrznych .

4 Patrz spis cytowanych publikacji na końcu książki .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: