Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyna z szyją żyrafy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Dziewczyna z szyją żyrafy - ebook

Jak stałam się białą Masajką

Corinne Hofmann w swojej nowej książce szczerze opowiada o dorastaniu w trudnych warunkach i o ważnych naukach, które z tego wyciągnęła.

Inspirująca historia silnej kobiety, która potrafi czerpać radość z życia i odnosić sukcesy. Zaskakująca i motywująca.

Egzotyczna historia miłości do kenijskiego Masaja wciągnęła miliony czytelników. Śledzili losy kobiety, która zostawiła osiągnięte z trudem wygodne życie w Szwajcarii, by podążyć za miłością swojego życia do afrykańskiej dziczy.

Corinne Hofmann mieszkała w skromnym domu z dala od wioski. Wcześnie nauczyła się zaradności, pierwsze pieniądze zarobiła jako siedmiolatka, sprzedając własnoręcznie zrobione bukieciki. Jako Niemka w Szwajcarii lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych czuła się outsiderką, a z powodu wysokiej, szczupłej sylwetki przezywano ją w szkole „żyrafią szyją”. Dzieciństwo Corinne Hofmann nie było najłatwiejsze, jednak właśnie dzięki niemu stała się silną kobietą, która w wieku dwudziestu siedmiu lat wyruszyła do Afryki i która do dziś zawsze umie poradzić sobie w trudnych sytuacjach.

Corinne Hofmann urodziła się w 1960 r. w Szwajcarii jako córka Francuzki i Niemca. Jej autobiograficzna powieść Biała Masajka, opowiadająca o niezwykłej miłości do wojownika Samburu, stała się międzynarodowym bestsellerem, który przetłumaczono na 33 języki. Popularność zdobyły również kolejne jej książki Żegnaj Afryko, Moja afrykańska miłość oraz Afryka moja miłość. Corinne Hofmann mieszka nad jeziorem Lugano.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-441-2
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Proszę pani, miałabym jeszcze jedno pytanie!

– Tak, słucham? – spytałam.

– Czy zawsze pani taka była?

– Co ma pani na myśli, mówiąc taka? – odpowiedziałam pytaniem.

– No cóż, zastanawiam się po prostu, czy już jako mała dziewczynka była pani równie pewna siebie, równie pogodna i, jak można odnieść wrażenie, szła pani przez życie z optymizmem i bez lęku, czy ma to raczej związek z Afryką, z pani przygodami i skrajnymi doświadczeniami. Mój Boże, na co też się pani poważyła, żeby pójść za tą miłością! I że w ogóle przetrwała pani to wszystko! Ja nigdy bym tak nie potrafiła! Stąd moje pytanie – czy była pani taka już w dzieciństwie?

Dziennikarka patrzy na mnie oczami błyszczącymi ciekawością i czeka z napięciem na moją reakcję. Jednak ku mojemu własnemu zaskoczeniu nie potrafię od razu udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi. Dawniej oznacza bowiem bardzo dawno temu. Tak, czasami mam wrażenie, jakbym żyła już trzecim życiem. Jedno było przed Afryką. Jedno w Afryce. A jedno prowadzę teraz, w Lugano, jako autorka znana daleko poza granicami Szwajcarii. Jak to brzmi! Nieco pompatycznie.

Gdy widzę reakcje ludzi, którzy mnie rozpoznają albo odkrywają we mnie „białą Masajkę”, i słyszę pytanie: „Cooo? To pani jest tą słynną pisarką?”, czuję się zawsze dziwnie dotknięta i studzę lekko wrażenie, odpowiadając szybko: „No cóż, jestem autorką, nie pisarką, ale za to każde zdanie przeżyłam i napisałam sama”.

Po siedemnastu latach i czterech książkach nadal czuję się nieco dziwnie, gdy traktuje się mnie jak kogoś sławnego, nawet jeśli występuję przed setkami, czasami nawet tysiącami ludzi, a moje książki znają miliony czytelniczek i czytelników. Jestem sobą i gdzieś w głębi duszy na zawsze pozostałam dziewczyną ze wzgórza. Nawet wtedy, gdy ubieram się gustownie, a niekiedy nieco ekscentrycznie. Choć występowałam w licznych talk showach, takich jak Boulevard Bio, 3 nach 9 czy Riverboat i wielu innych, których nazw nie pamiętam, nie zaliczam sama siebie do kategorii „sław”. Jest mi obojętne, kto stoi przede mną lub zajmuje miejsce obok mnie. Wszyscy jesteśmy ludźmi, którzy mają do opowiedzenia coś niezwykłego albo w odpowiednim momencie zrobili to, co należało, i dlatego zapraszają nas do takich programów.

A teraz w ciągu kilku minut mam wyjaśnić dziennikarce, czy zawsze taka byłam…

– Szczerze mówiąc, nie potrafię udzielić na to pytanie szybkiej odpowiedzi – ciągnę. – Z pewnością byłam dzieckiem kochającym wolność i dorastającym w niezwykłych warunkach, choć niektórzy powiedzieliby może, że w bardzo zwykłych. W każdym razie pod wieloma względami różniłam się od innych, co z kolei bardzo mi jako dziecku przeszkadzało. Jednak żeby zdefiniować tę odmienność, musiałabym pogrzebać głęboko w skrzyni wspomnień i zdradzić wiele intymnych szczegółów. Na to nie mamy dziś czasu, ale zastanowię się nad tym – odpowiadam zdumionej rozmówczyni.

Dziennikarka nie daje się zbyć i dopytuje:

– Ale kto był dla pani wzorem? Czym kierowała się pani jako dziecko? Czy wiarą? A czy pani rodzice byli równie bojowi? Proszę, tylko krótko!

– Tak, Bóg wie, że moi rodzice byli bojownikami, podobnie jak wielu z ich pokolenia. Ale byli również jak na tamte czasy rzadko spotykanymi poszukiwaczami przygód. Naturalnie wiele z tego wpojono mi od kolebki. Mimo to jako dziecko słuchałam przede wszystkim własnej intuicji i w swoich działaniach kierowałam się własnymi zainteresowaniami. Gdy jestem do czegoś przekonana, wówczas idę obraną drogą, niezależnie od tego, co sądzą o tym inni ludzie – ojciec, matka, rodzina, sąsiedzi, cały świat dookoła. Zawsze tak było i nieuchronnie doprowadzało mnie to do różnych konfliktów z otoczeniem – odpowiadam i chwilę potem uciekam na scenę, by rozpocząć wykład.

*

Dziś, trzy lata później, zaczynam poszukiwania i zgłębiam ten temat. Nie tylko dlatego, że owa dziennikarka skłoniła mnie do refleksji, ale także dlatego, że mam duże grono czytelników zadających mi podobne pytania. Są to przede wszystkim uczniowie, którzy piszą prace o mnie i o moich książkach. Otrzymuję też jednak wiele listów i maili, których autorzy opowiadają mi o swoich osobistych potrzebach i problemach – poprzez moje książki mogę dać tym ludziom trochę światła, odwagi i nadziei.

Właśnie dla takich osób, jak również dla samej siebie, zanurzam się na powrót głęboko w czasy dzieciństwa i szukam recepty na moje obecne Ja. W trakcie tego procesu wydobędę na wierzch wiele pięknych i mniej pięknych, a nawet bolesnych rzeczy. Jestem jednak przekonana, że książka ta może pomóc ludziom, którzy czasami są bliscy zwątpienia i przestają wierzyć w siebie.

Również w mojej młodości nie wszystko było easy-going, nie szło łatwo, i musiałam stoczyć wiele bitew. Opowiem o pewnych sprawach, o których do dziś nie wiedzieli nawet moi rodzice.

Droga Mamo, drogi Tato, wybaczcie mi, jeżeli napisane zostaną bolesne słowa, piszę bowiem na podstawie wspomnień i z punktu widzenia młodej Corinne. Dotyczy to zwłaszcza Ciebie, Tato. Dziś odnaleźliśmy już drogę do siebie – po trudnych latach. Cieszą mnie nasze spotkania, ponieważ teraz dostrzegam i uznaję Twoje mocne strony oraz życiową mądrość, nawet jeśli nie zawsze podzielam Twoje zdanie. Twoją spuścizną we mnie jest miłość do przyrody. To zaś stanowi z kolei mój klucz do szczęścia i zadowolenia. Drodzy Rodzice, wiem, że staraliście się postępować jak najlepiej, na więcej nie starczyło czasu ani energii!

Scenariuszu życia, również tobie należą się podziękowania, ponieważ do tej pory moje życie było ekscytujące i stanowiło wielkie wyzwanie! Wszystko, co się wydarzyło – dobre i złe – ostatecznie uczyniło ze mnie człowieka, którym jestem dziś: wolną, niezależną, spełnioną i silną kobietą.

Wreszcie mam też nadzieję, że książka ta u wielu czytelników wywoła osobiste wspomnienia oraz jeden czy drugi uśmiech.

Lugano, maj 2015 r.Nieoczekiwane zbieżności

Gdy już postanowiłam zgłębić kwestię tego, w jaki sposób stałam się człowiekiem, którym jestem dziś, bardzo szybko pojawiło się zupełnie inne pytanie: czyja krew płynie właściwie w moich żyłach oraz jaki wpływ miała na mnie historia moich rodziców. W ostatnich miesiącach dużo z nimi rozmawiałam i kiedy opowiadali, narastała we mnie ciekawość. Uświadomiłam sobie, że od kolebki towarzyszyła mi znaczna dawka przygody. Dlatego też pozwólcie, drodzy Czytelnicy, że zabiorę Was najpierw w podróż tymi śladami.

Mój ojciec pochodzi ze wschodnich Niemiec, a matka z Alzacji. Na przełomie lat 1955 i 1956 oboje zupełnie niezależnie wyjechali do Szwajcarii z nadzieją znalezienia pracy. Ona, wówczas dziewiętnastolatka, dostała posadę w dyrekcji towarzystwa ubezpieczeniowego Neuenburger Versicherung, on zaś zatrudnił się jako piekarz cukiernik w pewnej kawiarni, również w Neuenburgu, położonym w zachodniej Szwajcarii.

Ojciec już w młodości dużo pracował. Po zakończeniu nauki zawodu piekarza cukiernika i kilku krótszych angażach na krótko przed reformą walutową przeprowadził się ze wschodnich Niemiec do Zagłębia Ruhry. Ze względu na stosunkowo dobrą pensję podjął pracę w górnictwie. Lepsza płaca umożliwiła mu amatorskie uprawianie sportu. Na-leżał do klubu szermierczego, do Niemieckiego Związku Alpinizmu i był naprawdę utalentowanym narciarzem. Posiadał także stary motor. Ubrany na sportowo albo, jak to było w zwyczaju w połowie lat pięćdziesiątych, w kapeluszu i trenczu, dobrze się prezentował. Dzięki wrodzonej żądzy przygód oraz rozmowności łatwo wywierał wrażenie na innych.

Przez cztery lata wydobywał węgiel tysiące metrów pod ziemią, do czasu, gdy wypadek odmienił jego życie. Pewnego dnia potężna skalna płyta runęła na podziemny chodnik i o mały włos nie trafiła ojca w głowę. Upadła obok niego na żelazny stempel służący jako wspornik. Mimo to ojciec doznał obrażeń. To był dla niego znak, by poszukać nowej przystani. W 1955 roku kolega z pracy pomógł mu uzyskać wspomnianą posadę w Neuenburgu w wyuczonym zawodzie piekarza cukiernika.

Neuenburg leżał nad malowniczym jeziorem, a w niedziele młodzi i starzy spotykali się na nadbrzeżnej promenadzie. Znaleźli się tam również moi rodzice. Matka wróciła właśnie z Colmaru, gdzie przez tydzień zajmowała się chorą babką. W internacie dla młodych kobiet, w którym wynajmowała pokój, dowiedziała się, że pozostałe dziewczęta umówiły się na spotkanie nad jeziorem. Zaciekawiona udała się na spacer na promenadę i dostrzegła koleżanki flirtujące z nieznanymi jej młodymi mężczyznami. Dołączyła do grupy, stwierdziła jednak, że pośród ogólnych śmiechów i chichotów nikt nie zwraca na nią większej uwagi. Nie przywykła do tego. Nazywana często „najpiękniejszą dziewczyną Colmaru”, zazwyczaj wzbudzała więcej zainteresowania. Gdy wreszcie zaproponowała przyjaciółkom, aby wypić gdzieś kawę, jeden z młodych mężczyzn, później mój ojciec, odparł:

– Idź sama, dziewczyno, jeśli chcesz już pójść.

Z pewnością nie była to więc miłość od pierwszego wejrzenia. Matka uznała młodego piekarza za zarozumiałego i nieco aroganckiego. Mimo to grupka spotykała się coraz częściej i spędzała wspólnie czas. Umawiali się na pływalni, innym razem szli na pieszą wędrówkę czy nawet grali w bilard.

Pewnego dnia młody piekarz zaproponował znajomym weekend na łonie przyrody. Plan spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem i wkrótce mieszana grupka maszerowała po pięknych wzniesieniach Jury, a matka na swoich długich nogach szybko znalazła się na przodzie, podczas gdy pozostałe dziewczęta powoli opadały z sił. W ten sposób zdołała zaimponować piekarzowi i po pewnym czasie nie mógł już oderwać od niej oczu. Przy ognisku na kempingu zbliżyli się do siebie i naraz antypatia matki przerodziła się w coś więcej niż sympatię.

Potrzeba było jednak jeszcze kilku wycieczek we dwoje, zanim oficjalnie zostali parą. Matce podobało się, że siedem lat starszy, przystojny i wysportowany mężczyzna proponował jej, dziewiętnastoletniej, niedoświadczonej kobiecie, ekscytujące wyprawy krajoznawcze.

Parę miesięcy później zamieszkali razem, ponieważ w tamtych czasach ani ona, ani on nie mogli przyjmować wizyt w wynajmowanych pokojach. Ojciec matki, czyli mój dziadek, „Papapa”, jak nazywałam go później i którego kochałam nade wszystko, nie przyjął jednak wyboru córki z entuzjazmem. Dobre dziesięć lat po wojnie i akurat Niemiec! Początkowo nie mieściło mu się to w głowie. W dodatku ojciec był „tylko” piekarzem cukiernikiem. Dziadek chciał dla swojej jedynej córki kogoś lepszego i zagroził nieletniej dziewczynie, że odwoła swoją zgodę na mieszkanie w internacie, żeby musiała wrócić do Colmaru.

W odpowiedzi oboje „uciekli” do Genewy i zakwaterowali się w starym podupadłym hotelu. Znaleźli pracę, ona w genewskim towarzystwie ubezpieczeniowym, a on ponownie w piekarni.

Ojciec często opowiadał o swoim marzeniu, by pojechać na motorze aż nad Morze Czarne. Właściwie było już ustalone, że zrealizuje to marzenie ze swoim kumplem i byłym kolegą z pracy Gerdem. Teraz jednak miała do nich dołączyć moja matka. Przepracowali w Genewie zaledwie dwa miesiące i już zapragnęli udać się w tę podróż we troje. Rodzice znali się wówczas dopiero od pół roku. Ojciec matki nie mógł się o niczym dowiedzieć, w przeciwnym razie zrobiłby bowiem wszystko, żeby zapobiec wyprawie.

Za pieniądze zaoszczędzone przez młodą kobietę za-kupili używaną lambrettę. Była mała, musieli zatem ograniczyć bagaże. Malutki dwuosobowy namiot i wodoodporny worek marynarski z kilkoma sztukami odzieży na zmianę – tylko tyle mogli ze sobą zabrać. Po zakupie lambretty matce zostało 400 franków, ojciec miał na podróż 800 franków z pensji za ostatni miesiąc. W maju 1957 roku wyruszyli w długą drogę. Ojciec matki, który nie wiedział nawet, że córka trafiła do Genewy, nie miał o niczym pojęcia.

Rodzice udali się początkowo do Austrii, gdzie w Innsbrucku dołączył do nich kolega ojca Gerd. Następnie ruszyli w stronę Triestu, przejechali przez całą komunistyczną Jugosławię, a ponieważ granica z Albanią była zamknięta, dotarli przez góry Grecji do Turcji. Latem znaleźli się nad Bosforem w Stambule. Po drodze dużo przeżyli – już choćby ze względu na samo zdobywanie wiz na poszczególnych granicach – i zebrali wiele nowych, ciekawych doświadczeń. W tureckiej metropolii matka przeżyła jednak szok, gdy zauważyła, że jak okiem sięgnąć, nigdzie nie było widać żadnej kobiety, w burce czy bez. W trójkę przyciągali uwagę, ponieważ nie co dzień widywano tam europejską kobietę podróżującą z dwoma mężczyznami, w dodatku na skuterze. Od tej pory towarzyszyły im stale pożądliwe spojrzenia, więc poczuli się niepewnie. Potrzebowali jednak miejsca, gdzie mogliby rozbić namioty na noc. Gdy obradowali nad tym na jakimś skrzyżowaniu, zapadły nagłe ciemności Orientu. Niczym spod ziemi pojawiła się wówczas postać w długim, białym kaftanie – kobieta! Mówiła po francusku. Francuski był wtedy w wielu krajach językiem ludzi lepiej sytuowanych.

Gdy stało się jasne, czego potrzeba trojgu podróżnym, kobieta w bieli zasugerowała, by poszli za nią, ponieważ nocowanie w namiocie w miejscu publicznym bez nadzoru jest zbyt niebezpieczne. Wkrótce okazało się, że tajemnicza kobieta uczy dzieci gubernatora. Poprowadziła zdumione i nieco zdezorientowane trio do fortecy Rumeli Hisarı, gdzie pozwolono im rozstawić w ciemności namioty pod ochroną straży gubernatora. Ochrona ta została im przydzielona na całe trzy tygodnie! Kobieta w bieli stała się ich aniołem stróżem.

*

Mała grupka zwiedzała razem Stambuł. Dwaj mężczyźni prowadzili młodą kobietę między sobą, by w ten sposób chronić ją nieco przed spojrzeniami. Nosiła, co prawda, chustę podarowaną jej przez małe dziewczynki, a także swoją jedyną spódnicę i koszulkę z krótkim rękawem, jednak jej wzrost i odmienność nie dały się ukryć. Raz po raz zdarzało się zatem, że w tłoku szczypano ją w pośladki albo nawet w piersi. W roku 1957 Turcji daleko jeszcze było do masowej turystyki. Na ulicach widziało się wózki ciągnięte przez osły, mopedy i tylko nieliczne samochody oraz, jak już wspomniano, żadnych kobiet, a jedynie mężczyzn i czasem dzieci.

Pewien sprzedawca dywanów zaprosił całą trójkę do swojego sklepu, gdzie wypili herbatę i podziwiali wspaniałe dywany rozwieszone na dużym stojaku. Mężczyźni nadal popijali herbatę, a matka oglądała właśnie kilka przepięknie utkanych kolorowych dywanów, gdy nagle została zaciągnięta do pokoju na zapleczu. W ostatniej sekundzie zdołała ugryźć napastnika w rękę, by nabrać w płuca powietrza do krzyku. Dwaj przyjaciele skoczyli na pomoc. Chwilę później wszyscy znaleźli się na ulicy i rzucili się do ucieczki. Matka zapewnia, że był to najgorszy atak, z jakim spotkała się w trakcie całej podróży.

Poza tym przeżyli wiele pięknych chwil, przede wszystkim w ogrodzie gubernatora. Kobieta w bieli podawała im nieznane orientalne przekąski z ogórkami i pomidorami i mogli rozmawiać bez przeszkód. Przekazała im, że gubernator byłby zainteresowany zatrudnieniem młodej Francuzki jako nauczycielki dla swoich dzieci. Matka grzecznie odmówiła, ponieważ nie podróżowała sama.

Kobieta w bieli przynosiła im często posiłki do obozo-wiska, gdyż w towarzystwie młodej kobiety trudno było wstąpić do jakiegoś lokalu. W tym czasie matkę każdego ranka prześladowały silne mdłości, a niekiedy wymioty. Wkrótce okazało się, że jest w ciąży.

Po trzech tygodniach spędzonych w Stambule rodzice postanowili udać się w drogę powrotną i rozstali się z Gerdem, który ruszył w dalszą podróż. Długa jazda na lambretcie, w dodatku w ciąży, okazała się dla matki ogromnie wyczerpująca, zwłaszcza że skuter pewnego dnia zastrajkował. Skrzynia biegów przestała działać i trzeba ją było naprawić. Z trudem znaleźli w jakiejś szopie pozornie znającego się na rzeczy mechanika, który rozebrał pół silnika i na powrót go złożył. Po tym zabiegu pozostało kilka luźnych śrubek, a skrzynia biegów zaczęła znowu działać, choć bez pierwszego biegu, co utrudniało ruszanie.

Pieniądze się kończyły, więc żywili się głównie cebulą, ogórkami i solą. Po blisko czterech miesiącach podróży dotarli praktycznie bez środków do życia do Niemiec, do Bad Reichenhall. Nie zostało im nic innego, jak poszukać schronienia na skromnym polu namiotowym. Była jesień, panował chłód.

Po przyjeździe poszli do najbliższego kiosku i za resztkę pieniędzy kupili gazetę z ofertami pracy w Szwajcarii. W trakcie tej krótkiej nieobecności jacyś nieznani ludzie rozcięli ich namiot i przeszukali skromny dobytek. Nie było tam czego ukraść, jednak namiot przemókł i nie nadawał się już prawie do użytku. Po kilku dniach odzież zaczęła gnić i śmierdzieć. Młoda para była u kresu sił, a nikt z obozujących na kempingu im nie pomógł.

Na większą gościnność i życzliwość mogli liczyć w przemierzanych biednych krajach, na przykład gdy przekraczali surowe, suche łańcuchy górskie. Gdy pewnego razu po drodze skończyła się im woda pitna, wielodzietna rodzina zaoferowała im swoją, choć trzeba było najpierw wydobyć ją z głębokiej studni w ich skromnym domu z kamienia. Innym razem, wysoko w górach, natrafili na, jak się wydawało, opuszczoną małą chatę. Gdy weszli do środka, przy ognisku odkryli małą, owalną słomianą kołyskę z noworodkiem. Nigdzie nie było widać żadnych ludzi ani zwierząt. Moja matka zaskoczona wzięła maleństwo na ręce, gdy nagle drzwi się otworzyły i w chacie stanęła młoda kobieta. Popatrzyła spokojnie na nieproszonych gości i spróbowała się z nimi porozumieć, co jednak niezbyt się udawało. Zamiast tego z uśmiechem zaoferowała nieznajomym po miseczce maślanki.

Tu, na kempingu w ojczyźnie ojca, było nieskończenie daleko do tak niezwykłej gościnności. Rodziców ogarnęła rozpacz.

Po przejrzeniu ogłoszeń w gazecie ostatkiem sił dotarli do Szwajcarii, gdzie ojciec wkrótce znalazł pracę w piekarni we Frauenfeld w kantonie Turgowia, a matka zatrudniła się jako pomoc domowa u tej samej rodziny. Musiała opiekować się pięciorgiem dzieci oraz pomagać w gospodarstwie. Nie otrzymywali wynagrodzenia, tylko wikt i opierunek. Ich pokój był bardzo skromny i mały jak na dwie osoby. Bez pieniędzy byli jednak na niego skazani, by w ogóle móc gdzieś razem mieszkać. Matka, nadal niepełnoletnia, nosiła już przecież dziecko pod sercem, choć nie byli jeszcze nawet po ślubie. W 1957 roku w takiej sytuacji trzeba było mieć dużo szczęścia.

Ciąża była coraz bardziej zaawansowana, rozpaczliwie szukali więc większego mieszkania. Pewna starsza pani zlitowała się nad nimi i wynajęła im bez zaliczki dwupokojowe lokum. Przeprowadzili się do niego ze swym niewielkim dobytkiem. Aby salon wyglądał przytulniej, rozłożyli na podłodze pustą walizę podróżną i przykryli kolorowym kocem, żeby w ogóle coś stanęło w pokoju. W wolnym czasie ojciec, którego już wówczas fascynowała kolej, zrobił z gazet tory, a do tego papierowy dworzec. One także stały się ozdobą salonu. Nieliczne sztuki odzieży wisiały na parapecie, ponieważ nie mieli szafy, a spali w śpiworach na podłodze. Matka była już w ósmym miesiącu ciąży. Za pierwsze zarobione pieniądze kupili używane dziecięce łóżeczko oraz materace dla siebie.

Złożyli wniosek o ślub cywilny, żeby na świat nie przyszło dziecko pozamałżeńskie, ale obawiali się problemów z urzędami. Oboje mieli w Szwajcarii status obcokrajowców i musieli co roku na nowo występować o pozwolenie na pobyt. Trzeba było jednak poczekać na dokumenty z Francji. Przyszła matka raz po raz dowiadywała się o nie w urzędzie stanu cywilnego. Gdy zbliżał się termin porodu i brakowało już tylko jednego dokumentu, pewna litościwa urzędniczka przymknęła na to oko, więc mogli się wreszcie pobrać. Matka zadzwoniła do ojca do pracy, a on zjawił się z kolegą w roli świadka. Świadkową została kobieta zagadnięta przez urzędniczkę na ulicy. Ślub był mało spektakularny i po krótkiej ceremonii ojciec wrócił do pracy.

Cztery dni później przyszedł na świat mój starszy brat Marc, a zaledwie dwa lata później, 4 czerwca 1960 roku, urodziłam się ja.

*

Dopiero spisanie tej historii uświadomiło mi, jak wiele jest podobieństw między życiem rodziców a moim. Gdy matka opowiada mi dziś o tamtych wydarzeniach, mimowolnie zaczynam myśleć o własnych doświadczeniach, przede wszystkim o ciąży.

Jak ciężko pracowałam w sklepie w Barsaloi w Kenii, choć nosiłam już pod sercem moją córkę Napirai! Ileż razy wymiotowałam, nie z powodu zwykłych w tym stanie mdłości, tylko ataków malarii. Zbyt dobrze znałam głód i pragnienie. Tak, przecież ja także sypiałam z grubym brzuchem na ziemi, tyle że nie w śpiworze, ale na krowiej skórze. Jeden ze świadków na moim ślubie również musiał zostać sprowadzony z ulicy, choć w Maralal, gdzie się pobraliśmy, było to jeszcze trudniejsze. Wielu Afrykanów nie posiadało wówczas dowodów osobistych, nie nosiło ich przy sobie albo nie potrafiło pisać ani czytać. Także na moim ślubie nie był, niestety, obecny nikt z mojej rodziny. Cóż za zbieżności, które uświadomiłam sobie naprawdę dopiero teraz, po trzydziestu latach, pisząc tę książkę!

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Podziękowania

W tym miejscu chciałabym bardzo serdecznie podziękować mojej rodzinie za wsparcie przy pisaniu tej książki.

Największe podziękowania należą się matce, która zgodziła się raz jeszcze wrócić ze mną do trudnych dla niej czasów. Ojcu, który pozwolił mi opowiedzieć o naszych dawnych i obecnych relacjach i wspierał mnie dobrą pamięcią. Nowym partnerom życiowym moich rodziców, którzy nie wyrazili wobec mnie żadnych zastrzeżeń, gdy wraz z rodzicami ponownie zagłębiłam się w ich przeszłość.

Rodzeństwu, a przede wszystkim mojemu młodszemu bratu Ericowi, który pewne zdarzenia zapamiętał w najdrobniejszych szczegółach. Mojemu dobremu przyjacielowi Francescowi Muzzicato, który zmotywował mnie do spojrzenia w przeszłość i napisania tej książki oraz wspierał mnie w wielu pomocnych rozmowach. Mojej przyjaciółce Lotti Küpfer, która wiele razy zgodziła się mnie wysłuchać, której czytałam fragmenty powieści i która udzielała mi cennych wskazówek.

Dziękuję również mojemu nowemu wydawnictwu Droemer Kanur i jego pracownikom, którzy okazali mi zaufanie i z dbałością oraz wielkim zaangażowaniem wydali niniejszą książkę.

Ze względu na ochronę danych osobowych tam, gdzie było to konieczne, zmieniono lub pominięto nazwiska i nazwy miejscowości. „Rzymskie wzgórze” nazywa się w rzeczywistości inaczej, a niektóre z występujących w książce osób noszą inne imiona i nazwiska.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: