Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziewczyny, chłopaki i skarb - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 czerwca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyny, chłopaki i skarb - ebook

Książkę „Dziewczyny, chłopaki i skarb” rozpoczyna przypadkowo wysłana pocztówka, która wywołuje ciąg wydarzeń z kryminalnym zakończeniem.

Główna bohaterka 16-letnia Kaja, nieustannie filozofuje i krytykuje niesprawiedliwości świata. Wymyśla przy tym nieprawdopodobne historie. Wciąga przez to swoich przyjaciół w poszukiwanie nieistniejącego skarbu, który niespodziewanie odnajduje. Zabawne epizody z życia szkolnego i rodzinnego oraz perypetie sercowe grupy nastolatków spotykających się dla wspólnego słuchania muzyki, dyskusji i flirtów stanowią tło tej zabawnej i oryginalnej powieści.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-937454-1-8
Rozmiar pliku: 566 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kaś­ka po­szła do domu, a ja za­ję­ta wła­sny­mi my­śla­mi, nu­cąc bal­la­dę Si­mo­na and Gar­fun­ke­la i wy­ma­chu­jąc pu­sty­mi wia­dra­mi, zbie­głam po scho­dach do piw­ni­cy. Przez chwi­lę mia­łam wra­że­nie, że w głę­bi ko­ry­ta­rza ktoś stoi. Ale kie­dy przyj­rza­łam się do­kład­niej, ni­ko­go tam nie zo­ba­czy­łam.

Ko­ry­tarz piw­nicz­ny cią­gnie się przez całą dłu­gość blo­ku. Parę lat temu wszyst­kie dzie­cia­ki uga­nia­ły się po piw­nicz­nych za­ka­mar­kach. Wła­ma­nia do piw­nic pra­wie się nie zda­rza­ją, więc w jed­nych klat­kach prze­zor­ni lo­ka­to­rzy za­my­ka­ją wej­ścia piw­nicz­ne na klucz, a w in­nych sto­ją otwo­rem.

Otwo­rzy­łam ko­mór­kę wy­peł­nio­ną wę­glem i drew­nem. Za­ła­do­wa­łam wia­dra i za­bra­łam się do rą­ba­nia.

Przy­po­mnia­łam so­bie, jak kie­dyś, tuż po prze­pro­wadz­ce, rą­ba­łam drew­no. By nie po­bru­dzić wło­sów, na­cią­gnę­łam na gło­wę czap­kę z dasz­kiem zwa­ną opry­chó­wą. Rą­ba­łam so­bie w naj­lep­sze, aż tu na­gle ze sło­ikiem prze­two­rów w ręku wy­ło­ni­ła się z ko­mór­ki pani dok­tor z dru­gie­go pię­tra i prze­mó­wi­ła współ­czu­ją­co:

– Chłop­cze, sam tak rą­biesz? Oj­ciec nie może ci po­móc?

A ja, żeby nie wpę­dzać pani dok­tor w jesz­cze więk­sze za­kło­po­ta­nie, na­śla­du­jąc chło­pa­ka, od­burk­nę­łam wy­mi­ja­ją­co, naj­niż­szym gło­sem, jaki mo­głam z sie­bie wy­do­być:

– A po co?

Ro­ze­śmia­łam się na to wspo­mnie­nie. Wy­sta­wi­łam peł­ne wia­dra i za­mknę­łam drzwi ko­mór­ki na klucz.

I za­raz za­klę­łam ze zło­ścią, bo zga­sło świa­tło.

Oczy­wi­ście w na­szej ko­mór­ce ża­rów­ka prze­pa­li­ła się już daw­no. Ale nie po­trze­bo­wa­łam jej, bo i tak rą­ba­łam na ko­ry­ta­rzu, ko­rzy­sta­jąc z głów­ne­go oświe­tle­nia. W środ­ku na pół­ce mam przy­go­to­wa­ną awa­ryj­ną świe­cę i za­pał­ki. Te­raz za­pa­dły egip­skie ciem­no­ści.

Po­czu­łam się nie­swo­jo. Dla­cze­go zro­bi­ło się ciem­no? Może zga­sło świa­tło w ca­łym domu? A może tyl­ko jed­na ża­rów­ka na ko­ry­ta­rzu piw­nicz­nym? Wy­star­czy zna­leźć inny kon­takt i za­gad­ka się roz­wią­że.

Nie­pew­nie, do­ty­ka­jąc po omac­ku ścian, po­su­wa­łam się do przo­du.

Na­gle usły­sza­łam ja­kiś ha­łas. Jak­by ktoś inny, szu­ka­jąc dro­gi w ciem­no­ści, za­cze­pił o coś.

Za­sty­głam w prze­ra­że­niu.

Uszy, pe­ne­tru­ją­ce całą prze­strzeń piw­ni­cy, wy­ła­wia­ły naj­cich­szy dźwięk. Zda­je się, że wy­chwy­ci­ła­bym każ­dy szmer, na­wet pisk i tu­pot nie­wi­docz­nych my­szy.

Usły­sza­łam przed sobą stą­pa­nie. Ktoś po­wo­li skra­dał się po scho­dach.

Ze stra­chu nie wie­dzia­łam, co ro­bić. Cof­nę­łam się pod ko­mór­kę. Sta­łam zdrę­twia­ła i prze­ra­żo­na, sta­ra­jąc się nie od­dy­chać. Se­kun­dy mi­ja­ły po­wo­li.

Prze­su­wał się w moim kie­run­ku. Zda­wa­ło mi się, że znów usły­sza­łam z boku ja­kiś szmer. A po­tem jesz­cze ja­kiś w od­le­głym koń­cu ko­ry­ta­rza.

Nie mogę tu zo­stać, po­my­śla­łam. Mu­szę ucie­kać. Na ze­wnątrz, tam gdzie są lu­dzie. Spró­bu­ję wy­do­stać się in­nym wej­ściem. Po dru­giej stro­nie znaj­dę ja­kiś dzia­ła­ją­cy kon­takt.

Ci­cho za­czę­łam po­su­wać się wzdłuż ko­ry­ta­rza. Krok po kro­ku, stą­pa­łam bez­gło­śnie, prze­su­wa­jąc dło­nie po szorst­kich ce­głach ścia­ny.

I na­gle wy­czu­łam pod pal­ca­mi cia­ło czło­wie­ka. Ma­te­riał ubra­nia, cie­pło skó­ry. Szarp­nę­łam się gwał­tow­nie, ktoś pró­bo­wał schwy­cić mnie za ra­mię. Jęk­nę­łam z prze­ra­że­nia i rzu­ci­łam się do przo­du.

– Aaa – usły­sza­łam prze­raź­li­wy wrzask.

– Ta­dek? – spy­ta­łam, nie mo­gąc z ra­do­ści uwie­rzyć wła­snym uszom.

– Kaja?

– Ho­len­der, świa­tło zga­sło. Ale mi na­pę­dzi­łeś stra­cha.

– Two­ja bab­cia ka­za­ła mi przy­nieść wia­dra.

Ode­tchnę­łam z ulgą. Wszyst­ko po­wró­ci­ło do nor­my.

– Wiesz, zdą­ży­łam spo­cić się ze stra­chu przez tę se­kun­dę – po­wie­dzia­łam po­jed­naw­czo, żeby zba­ga­te­li­zo­wać kom­pro­mi­ta­cję Ta­dzia. W uszach brzmiał mi jesz­cze jego wrzask prze­ra­że­nia. – Czy na klat­ce jest świa­tło? – spy­ta­łam ce­lo­wo zu­peł­nie lek­kim to­mem.

– Jest.

– W ta­kim ra­zie po­bie­gnę i otwo­rzę drzwi, żeby było ja­śniej, a ty weź wia­dra.

Ta­dek od­tran­spor­to­wał wę­giel na pierw­sze pię­tro. Ale nie wszedł do miesz­ka­nia. Po­wie­dział, że wró­cił po Kaś­kę, bo za­po­mniał klu­czy od domu, a Kaś­ki już u nas nie za­stał.

My­ślę, że w rze­czy­wi­sto­ści czuł się głu­pio i wo­lał zejść mi z oczu.

Wiel­kie mi wy­da­rze­nie, awa­ria świa­tła w na­szej klat­ce zda­rza się co dru­gi mie­siąc.

*

Błę­kit­ne nie­bo za­chę­ca­ło do wsta­nia z łóż­ka. Była nie­dzie­la. W do­brym hu­mo­rze po­wi­ta­łam bab­cię i mamę. Po­de­szłam do okna w kuch­ni i po­pa­trzy­łam na to­ną­cy w bie­li park ro­syj­skie­go szpi­ta­la woj­sko­we­go. Ba­ro­ko­we po­są­gi po­mię­dzy drze­wa­mi okry­ła śnie­go­wa cza­pa.

Śnieg spadł do­pie­ro po dzie­sią­tym, ale sil­ny mróz chwy­cił już na po­cząt­ku grud­nia, a na­wet może jesz­cze pod ko­niec li­sto­pa­da.

Ska­mie­nia­ła zie­mia nie da­wa­ła się ru­szyć, więc po­szu­ki­wa­cze skar­bu z krę­gu Kon­ra­da mu­sie­li dać za wy­gra­ną. I do­brze. Po­zo­sta­wia mi to tro­chę cza­su na wy­my­śle­nie, w jaki spo­sób ochro­nić skarb dla Han­ki. I dla mnie.

Idąc do Do­mi­ni­ków, od­czu­wa­łam spo­rą tre­mę. Na po­czą­tek za­pla­no­wa­łam opo­wie­dzieć wy­my­ślo­na hi­sto­ryj­kę tyl­ko Ma­ry­li, po­nie­waż nie czu­łam się cał­kiem swo­bod­nie przy Kon­ra­dzie i jego kum­plach.

– Słu­chaj – za­czę­łam pra­wie od drzwi po­ko­ju, za­ci­ska­jąc pię­ści, żeby pod­kre­ślić na­pię­cie i do­dać so­bie ani­mu­szu. – Pro­szę cię, tyl­ko nie zdradź tego ni­ko­mu.

– No? – Ma­ry­la z za­cie­ka­wie­niem na­sta­wi­ła uszu.

– Tyl­ko nie pi­śnij sło­wa ni­ko­mu, bar­dzo cię pro­szę, bo to cho­ler­na ta­jem­ni­ca, do­bra? – prze­cią­ga­łam na­pię­cie.

– Do­bra. Będę mil­czeć jak grób – obie­ca­ła Ma­ry­la.

– Ten skarb wca­le nie jest za­ko­pa­ny w Par­ku Olim­pij­skim – wy­szep­ta­łam, sama nie wie­dząc jesz­cze, w ja­kim na­stro­ju kon­ty­nu­ować.

– A gdzie? – za­py­ta­ła bez spe­cjal­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia. Nie była emo­cjo­nal­nie zwią­za­na z te­ma­tem.

– W Miej­skim Par­ku Ko­le­jo­wym – wy­mam­ro­ta­łam przez za­ci­śnię­te war­gi.

– W Miej­skim Par­ku Ko­le­jo­wym? – Ma­ry­la po­pa­trzy­ła na mnie z nie­sma­kiem. W spo­łecz­no­ści Bu­kow­ca Miej­ski Park Ko­le­jo­wy nie cie­szy się do­brą opi­nią. Znaj­du­je się bli­sko dwor­ca, na prze­ciw­nym koń­cu mia­sta niż nasz park. Przy­cho­dzą tam na spa­ce­ry pary, o któ­rych opo­wia­da się po­tem z po­ro­zu­mie­waw­czym uśmie­chem. Dziew­czy­ny po­są­dzo­ne o prze­by­wa­nie w tych oko­li­cach mają od razu zszar­ga­ną re­pu­ta­cję. Od­wie­dzi­łam Park Ko­le­jo­wy tyl­ko raz, cie­ka­wa gor­szą­ce­go miej­sca. Za­le­d­wie prze­bie­głam po­śpiesz­nie przez głów­ną alej­kę. Do Bu­kow­ca prze­pro­wa­dzi­łam się w wie­ku, w któ­rym dziew­czy­na pod­le­ga już mor­der­czym pra­wom spo­łecz­nym zwa­nym opi­nią.

– W Miej­skim Par­ku Ko­le­jo­wym – jesz­cze raz wy­mam­ro­ta­łam przez za­ci­śnię­te zęby. – Na ob­wo­dzie pół­noc­no-pół­noc­no-za­chod­nie­go od­cin­ka okrę­gu o pro­mie­niu stu me­trów, któ­re­go śro­dek sta­no­wi fon­tan­na wy­bu­do­wa­na na miej­scu osiem­na­sto­wiecz­nej stud­ni.

– Kon­rad! – za­wo­ła­ła Ma­ry­la w stro­nę po­ko­ju bra­ta. – Chodź po­słu­chać, co mówi Kaja. Te wa­sze in­for­ma­cje o Par­ku Olim­pij­skim są do bani.

Uda­wa­łam nie­za­do­wo­le­nie, że Ma­ry­la tak od razu wszyst­ko wy­ga­da­ła Kon­ra­do­wi. A prze­cież wła­śnie o to mi cho­dzi­ło.

– Ale skąd ty to wszyst­ko wiesz? – nie­do­wie­rza­ją­co i z umiar­ko­wa­nym za­in­te­re­so­wa­niem spy­tał Kon­rad.

– Chcesz usły­szeć praw­dę? – ro­ze­śmia­łam się z lek­ce­wa­żą­cą iro­nią za­chwy­co­na nie­spo­dzie­wa­nym przy­pły­wem weny. – Z pierw­szej ręki. Od mło­dych Ro­lew­skich. To oni mają praw­dzi­wą mapę. Dzię­ki fał­szy­wym in­for­ma­cjom zro­bi­li z lu­dzi idio­tów. Od­cze­ka­ją tro­chę. A po­tem prze­ko­pią, niby tak od nie­chce­nia, ka­wa­łek Par­ku Ko­le­jo­we­go i cap, zgar­ną cały ma­ją­te­czek do wora, a jest tam tego, mó­wię ci… Zresz­tą te­raz ro­dzi­ce de­fi­ni­tyw­nie za­ka­za­li Tad­ko­wi zaj­mo­wać się po­szu­ki­wa­nia­mi, bo tra­fił przez to na ko­mi­sa­riat, a jego oj­ciec jest rad­nym miej­skim i musi dbać o opi­nię.

– A co to za skarb i skąd się tam wziął? – rzu­cił, nadal od nie­chce­nia Kon­rad.

– Słu­chaj, ale ni­ko­mu ani sło­wa, bo wiesz, Ro­lew­scy za­raz by się zo­rien­to­wa­li, że wiesz ode mnie. Na po­cząt­ku Kaś­ka wy­pa­pla­ła bab­ci na ko­re­pe­ty­cjach. Ale kie­dy po­ła­pa­li się, że to się roz­nie­sie, na­bra­li wody w usta. A ja zu­peł­nie przy­pad­ko­wo, do­słow­nie se­kun­dę, wi­dzia­łam ten ich plan i by­ło­by głu­pio … – ją­ka­łam się z roz­my­słem. – No więc, to skarb z cza­sów Wio­sny Lu­dów.

– Z ja­kiej wio­sny? – zdzi­wił się Kon­rad.

– Nie wiesz? Było o tym na hi­sto­rii, na­wet w pod­sta­wów­ce – zmie­ni­łam ton na dy­dak­tycz­ny. – W Eu­ro­pie wy­bu­chła Wio­sna Lu­dów. Taka re­wo­lu­cja w po­ło­wie dzie­więt­na­ste­go wie­ku. Pa­trio­tycz­ne wal­ki, chło­pi, szlach­ta, wszy­scy się pra­li na­wza­jem, i jak pa­li­li dwo­ry, to ary­sto­kra­ci cho­wa­li ma­jąt­ki, gdzie po­pa­dło. A po­tem nie wszy­scy prze­ży­li, gdzieś się po­gu­bi­li, gra­ni­ce po­zmie­nia­li, a pie­niąż­ki zo­sta­ły w zie­mi i leżą tam do dzi­siaj. My­ślisz, że ta mapa jest je­dy­na? Są ich dzie­siąt­ki, roz­sia­ne po ca­łej Eu­ro­pie. Wszę­dzie są ja­kieś śla­dy, trze­ba je tyl­ko pra­wi­dło­wo od­czy­tać i for­tu­na two­ja! – roz­grze­wa­łam się co­raz bar­dziej pod­czas two­rze­nia sen­sa­cyj­nej fik­cji li­te­rac­kiej.

– Ile tego może być na dzi­siej­sze pie­nią­dze? – spy­ta­ła Ma­ry­la ta­kim to­nem, jak­by kal­ku­lo­wa­ła, czy jej star­czy na te­le­wi­zor.

– O ile mi wia­do­mo, mnó­stwo – po­wie­dzia­łam z prze­ko­na­niem.

W domu przy pla­cu Wol­no­ści wia­do­mość zo­sta­ła przy­ję­ta z du­żym za­in­te­re­so­wa­niem. Na­ry­so­wa­łam Park Ko­le­jo­wy, fon­tan­nę, okrąg, pół­noc, za­chód. Wy­li­czy­li­śmy dłu­gość od­cin­ka okrę­gu. Sie­dem­dzie­siąt osiem i pół me­tra. Mnó­stwo ro­bo­ty. Ale in­for­ma­cja była pre­cy­zyj­na i wia­do­mo, cze­go się trzy­mać. To już nie głu­pie ko­pa­nie przy­pad­ko­wych do­łów w Par­ku Olim­pij­skim. Prze­dys­ku­to­wa­li­śmy plan dzia­ła­nia z Do­mi­ni­ka­mi. Po­tem przy­szedł Ry­siek, więc prze­dys­ku­to­wa­li­śmy jesz­cze raz plan z Ryś­kiem. Po­tem przy­szedł Nor­bert, więc po­wtó­rzy­li­śmy wszyst­ko od nowa, do­da­jąc kil­ka szcze­gó­łów. I jesz­cze po ra­zie, kie­dy przy­szli Syl­wek, Mi­rek, a po­tem Ja­cek.

Ja­cek po­ja­wił się w na­szym to­wa­rzy­stwie do­pie­ro w ze­szłym roku szkol­nym. Prze­pro­wa­dził się z ro­dzi­ną z No­we­go Są­cza. Naj­pierw tu­łał się bez­pań­sko, po­tem przy­lgnął do gru­py przy­ja­ciół Kon­ra­da. Miesz­ka z ro­dzi­ca­mi i trój­ką młod­sze­go ro­dzeń­stwa dwie uli­ce da­lej. W ta­kim sa­mym no­wym blo­ku, nie­zgrab­nie wpa­so­wa­nym po­mię­dzy sta­re ka­mie­nicz­ki, jak dom Do­mi­ni­ków.

Na tle gru­py wy­róż­nia się nie­śmia­ło­ścią i spo­ko­jem. Ciem­no­wło­sy, drob­nej bu­do­wy, naj­niż­szy z chłop­ców, za­wsze miły dla wszyst­kich. A szcze­gól­nie grzecz­ny dla dziew­czyn. Nie robi za­mie­sza­nia wo­kół wła­snej oso­by. Jed­nak w jego mil­czą­cej obec­no­ści wszy­scy czu­ją się ja­koś le­piej.

– Pla­col, obudź się – wo­ła­my, kie­dy za­my­ślo­ny z pół­u­śmie­chem na ustach sie­dzi gdzieś sa­mot­nie w ką­cie.

Po­dob­no fan­ta­stycz­nie gra na gi­ta­rze. Nie jak Kon­rad i inni chłop­cy, parę chwy­tów i w kół­ko to samo, ale tak na­praw­dę. Kla­sycz­ne utwo­ry i prze­bo­je. I umie śpie­wać, zna sło­wa. Jed­nak nig­dy nie daje się na­mó­wić na grę przy dziew­czy­nach.

Obie­cy­wa­ły­śmy so­bie, że w cza­sie tych wa­ka­cji już mu nie da­ru­je­my. Albo bę­dzie grał i śpie­wał, albo wy­no­cha. Te­raz jesz­cze nie pró­bo­wa­ły­śmy, bo mógł­by się ob­ra­zić. Poza tym może je­śli znaj­dzie so­bie dziew­czy­nę, to skru­sze­je.

Po­czu­łam się do­war­to­ścio­wa­na, kie­dy Ja­cek z wiel­kim za­in­te­re­so­wa­niem za­czął oglą­dać ry­su­nek frag­men­tu Par­ku Ko­le­jo­we­go.

– Cie­ka­we – po­wie­dział. – Wy­glą­da bar­dzo wia­ry­god­nie.

Aż po­czer­wie­nia­łam z za­do­wo­le­nia.

– O, ta­kie rze­czy lu­bię – po­wie­dział Ry­siek. – Kon­kret­ne pie­nią­dze do wzię­cia przez go­ści z ikrą. A nie te wa­sze pi­ra­mi­dy, ko­smi­ci i inne cuda nie­wi­dy.

– Pi­ra­mi­dy praw­do­po­dob­nie stwo­rzy­ła jed­nak cy­wi­li­za­cja star­sza od egip­skiej. We­dług naj­now­szych źró­deł na­uko­wych pi­ra­mi­dy mają trzy­dzie­ści pięć ty­się­cy lat – roz­po­czął wy­kład Kon­rad.

– Słu­chaj, to było tak daw­no, że dla mnie nie ma zu­peł­nie zna­cze­nia. A może po pro­stu coś na­wa­li­ło wiel­ką kupę, któ­ra ska­mie­nia­ła? – za­żar­to­wał pro­stac­ko Ry­siek.

Kon­rad za­nie­mó­wił z obu­rze­nia. Po­kła­da­łam się ze śmie­chu.

Była to do­bra hi­sto­ryj­ka do opo­wie­dze­nia u Ady. Po wyj­ściu od Do­mi­ni­ków prze­szłam przez plac Wol­no­ści. Po­tem przez jed­ną ulicz­kę bie­gną­cą przez park, przez dwie ko­lej­ne i do­tar­łam do domu Ady. Miesz­ka­ją w nim trzy czy czte­ry ro­dzi­ny, nig­dy do­kład­nie nie spraw­dzi­łam. Nie jest to roz­bu­do­wa­ny dom jed­no­ro­dzin­ny, tyl­ko mała ka­mie­nicz­ka z wy­so­kim da­chem kry­tym czer­wo­ną da­chów­ką kar­piów­ką. Stoi na nie­ogro­dzo­nej dział­ce oto­czo­na sta­ry­mi i wy­so­ki­mi drze­wa­mi jak w par­ku.

Po­ko­je w miesz­ka­niu są duże. Dwa z nich łą­czą wy­twor­ne, prze­szklo­ne drzwi, duma ro­dzi­ców Ady.

Za­rów­no ro­dzi­ce Ady jak i Ma­ry­li na­le­żą do za­sie­dzia­łych i sza­cow­nych ro­dzin mia­stecz­ka. Wszyst­ko w ich do­mach jest tra­dy­cyj­ne i wła­ści­wie do­bra­ne. Zgod­ne z du­chem cza­su i zaj­mo­wa­ną po­zy­cją spo­łecz­ną. Wie­dzą, ja­kie na­le­ży po­sia­dać ser­wet­ki, ręcz­ni­ki, ob­ru­sy, rę­ka­wi­ce do go­rą­cych na­czyń, for­my do ciast, ła­zien­ko­we wie­sza­ki i tak da­lej. Dla mnie sta­no­wią au­to­ry­tet w dzie­dzi­nach, w któ­rych moja ro­dzi­na hoł­du­je swo­bo­dzie i in­dy­wi­du­ali­zmo­wi.

Ada ucie­szy­ła się. Od so­bo­ty uzbie­ra­ło się tro­chę spraw wy­ma­ga­ją­cych omó­wie­nia. Za­czę­łam opo­wia­dać o Ryś­ku, bo wie­dzia­łam, że spra­wię jej przy­jem­ność.

Ro­dzi­ce z młod­szym bra­tem Ady wy­szli na nie­dziel­ną wi­zy­tę do bab­ci. Brat Ady, Ma­ciek, ma pięt­na­ście lat i cho­dzi do ostat­niej kla­sy pod­sta­wów­ki. Kie­dyś strasz­nie chciał do­łą­czyć do pacz­ki Kon­ra­da, ale dla chło­pa­ków był za mło­dy, o czym po­in­for­mo­wa­li go dość ob­ce­so­wo. Przez krót­ki czas uda­wa­ło mu się zwa­biać ich do klu­bu, któ­ry zor­ga­ni­zo­wał w piw­ni­cy domu. Parę razy przy­szli tam po­słu­chać mu­zy­ki, przy­kle­ili na­wet kil­ka swo­ich pla­ka­tów z wy­ma­lo­wa­ny­mi por­tre­ta­mi ze­spo­łów. Ale po dwóch mie­sią­cach prze­ro­bi­li na klub pral­nię w piw­ni­cy Do­mi­ni­ków i prze­sta­li przy­cho­dzić do Mać­ka. Te­raz Ma­ciek sie­dział w swo­im klu­bie z kum­pla­mi z pod­sta­wów­ki i opo­wia­dał im, jak było faj­nie, kie­dy przy­cho­dzi­li tu chło­pa­ki z pla­cu Wol­no­ści.

Ro­dzi­ce Ady nie są to­wa­rzy­scy i nie prze­pa­da­ją za wi­zy­ta­mi jej przy­ja­ciół. Te­raz, pod ich nie­obec­ność, mo­gły­śmy po­ru­szać się po domu zu­peł­nie swo­bod­nie. Wy­bra­ły­śmy kuch­nię. Ada za­pa­rzy­ła kawę. W moim domu nie pija się kawy. Nikt też nie bie­rze le­ków na ser­ce, wą­tro­bę i nad­ci­śnie­nie. Stąd po­ło­wa kul­to­wych te­ma­tów roz­mów ro­dzin­nych jest mi obca.

Ada uwiel­bia pio­sen­kę „Gro­und Con­trol” Da­wi­da Bo­wie­go. Mu­szę jej cią­gle słu­chać.

Wy­mie­ni­ły­śmy kil­ka uwag na te­mat dziew­czyn ze szko­ły. Ada uwa­ża, że Iśka Saw­ka jest naj­ład­niej­szą dziew­czy­ną w kla­sie. Ja je­stem po­dob­ne­go zda­nia, ale uwa­żam, że ten typ uro­dy nie przy­cią­ga wzro­ku. Iśka ma bar­dzo re­gu­lar­ne rysy i tro­chę nie­po­ko­ją­cy, dra­pież­ny wy­raz twa­rzy, być może z po­wo­du lek­ko or­le­go nosa i cof­nię­tych zę­bów. Oczy­wi­ście, zgrab­na jest bez­względ­nie.

Bar­dzo in­try­gu­ją­ca wy­da­je mi się Ju­lia. Ada nie zga­dza się ze mną.

– A wiesz – po­wie­dzia­ła na­gle Ada – że cie­bie też kie­dyś dziew­czy­ny bra­ły pod uwa­gę jako naj­ład­niej­szą w kla­sie?

By­łam tak za­sko­czo­na, że na­wet nie wie­dzia­łam, co od­po­wie­dzieć.

– Nie­moż­li­we, pew­no po zna­jo­mo­ści zgło­si­łaś moją kan­dy­da­tu­rę – za­śmia­łam się głu­pio.

– Fak­tycz­nie. Ale i tak wy­bra­no Iśkę Saw­kę – pod­su­mo­wa­ła Ada.

Ada i inne ko­le­żan­ki do­ce­nia­ją od cza­su do cza­su moją uro­dę. Na do­wód wska­zu­ją tego czy tam­te­go, któ­ry się na mnie gapi. Nikt jed­nak nie wi­dzi mnie w roli czy­jejś dziew­czy­ny.

– To może po­le­ci­my do Ma­ry­li – za­pro­po­no­wa­ła Ada.

– Mu­szę wra­cać do domu – po­wie­dzia­łam. – Idź sama.

I po­szły­śmy. Ja do sie­bie, a Ada do domu przy pla­cu Wol­no­ści, gdzie jak zwy­kle dzie­ją się same cie­ka­we rze­czy.

Jed­nak tym ra­zem cie­kaw­sza rzecz wy­da­rzy­ła się na moim osie­dlu. I to w po­bli­żu na­sze­go blo­ku.

Kie­dy wró­ci­łam, mama na­krzy­cza­ła na mnie, że włó­czę się po nocy.

Wła­śnie za­mie­rza­łam wspo­mnieć o jej wie­czor­nych po­wro­tach z pra­cy do domu, gdy bab­cia wy­sko­czy­ła z re­we­la­cją. Była mi­li­cja. Prze­py­ty­wa­li wszyst­kich w ca­łym blo­ku. Bab­cia nie wie­dzia­ła, czy zwy­kli dziel­ni­co­wi, czy ja­cyś de­tek­ty­wi i śled­czy.

W każ­dym ra­zie cho­dzi­ło o to, że pod śnie­giem zna­le­zio­no zwło­ki ja­kie­goś fa­ce­ta. Nie za­marzł. Ktoś go za­strze­lił. Nor­mal­nie za­strze­lił z bro­ni pal­nej, tak jak na fil­mie kry­mi­nal­nym.

Nie mo­głam wręcz uwie­rzyć. Ktoś za­bił czło­wie­ka, a po­tem za­ko­pał go pod śnie­giem tuż przy ścia­nie na­sze­go bu­dyn­ku od stro­ny bu­do­wy.

Brr, okrop­ne.

Do­brze, że mnie nie było, kie­dy go zna­leź­li, ode­tchnę­łam z ulgą.

Szko­da, że mnie nie było.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: