Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewięć żywotów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
18 czerwca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziewięć żywotów - ebook

"Dziewięć osób, dziewięć ścieżek życia. Każda wiodąca przez inne doświadczenia religijne, każda niosąca niezapomnianą opowieść. Od rytualnej śmierci głodowej do tajemniczych praktyk tantrycznych, od boga wcielającego się w tancerza po rzeźbiarza stwarzającego boga z brązu. William Dalrymple dzieli się z czytelnikami wiedzą, którą zebrał, i historiami, których wysłuchał w ciągu swojego ponad dwudziestopięcioletniego pobytu w Indiach. Prowadzi nas na wrzące pogranicze pakistańskie, gdzie sufizm stawia czoło postępującej talibanizacji, i do Bengalu, gdzie składa się krwawe ofiary bogini Tarze, a boży minstrele głoszą, iż Najwyższej Prawdy należy szukać w sercu, nie w niebiosach. Oddaje głos buddyjskiemu mnichowi, który pokutuje za to, że zerwał śluby, by zbrojnie bronić Tybetu przed chińską inwazją, i devadesi, świętej prostytutce, która obie swe córki wprowadziła w zawód. Nie ma w książce brytyjskiego pisarza i historyka powierzchownego urzeczenia egzotyką ani taniej sensacji – jest głęboki namysł nad sednem tożsamości religijnej, przekazem tradycji, przemianami społecznymi i zapamiętaniem w wierze. A przede wszystkim jest co najmniej dziewięć ścieżek wiary i dziewięć historii życia.

"Zachód lubi wyobrażać sobie religie Wschodu jako głębokie studnie starożytnej, niezmiennej mądrości, w rzeczywistości wiele z wątku i osnowy tożsamości religijnej w Indiach ściśle wiąże się z konkretnymi grupami społecznymi, praktykami kastowymi i przekazem z ojca na syna, te zaś gwałtownie się zmieniają wraz z nieprawdopodobnie szybkimi przemianami społeczeństwa indyjskiego".

William Dalrymple

"Pięknie napisana, niewiarygodnie erudycyjna, a przy tym głęboko ludzka (…). Niedosiężny talent!"Brian Schofield, "The Sunday Times"

„W Dziewięciu żywotach Dalrymple, doświadczony historyk, zmienia się we wnikliwego reportera. Wyrusza na poszukiwanie nieuchwytnego - indyjskiej duchowości zaklętej w codzienności i rytualnych praktykach: jedzeniu, tańcu, odosobnieniu, zadawaniu sobie bólu. Dalrymple dociera do źródła i oddaje głos ludziom, którzy z odwagą i determinacją przeciwstawiają się pędowi zmian. Ich upór jest niepokojący, bo staje się pytaniem o wszystko, co my w nowoczesności bezpowrotnie utraciliśmy".

Paulina Wilk

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-421-7
Rozmiar pliku: 754 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wprowadzenie

Idea tej książki narodziła się wysoko w Himalajach szesnaście lat temu, pewnego krystalicznie czystego poranka latem 1993 roku. Wspinałem się serpentynami w górę od brzegów rzeki Bhagirathi, wzdłuż stromych zboczy gęsto zalesionej doliny. Ścieżka była miękka i porośnięta mchem, wiodła przez wachlarze paproci i orlic, zarośla jeżyn i gaje wysokich cedrów himalajskich. Między drzewami nurkowały małe wodospady. Był maj i po dziesięciodniowej wspinaczce tylko jeden dzień marszu dzielił mnie od celu wędrówki: Kedarnath, największej himalajskiej świątyni, według hindusów jednej z najważniejszych siedzib Pana Śiwy, a przez to, wraz z tybetańską górą Kajlas, jednej z dwu kandydatek do tytułu hinduskiego Olimpu.

Nie byłem na drodze sam. Poprzedniej nocy widziałem grupy pielgrzymów – głównie wieśniaków z Radżastanu – które biwakowały przy świątyniach i bazarach u stóp góry, grzejąc dłonie nad maleńkimi ogniskami z drzewa przyniesionego przez rzekę. Teraz, w świetle poranka, wydawało się, że ich szeregi w cudowny sposób się pomnożyły, a wąska górska ścieżka zdawała się wielkim morzem indyjskiej ludności. Byli tam przedstawiciele każdej klasy społecznej z każdego zakątka kraju. Mieszały się ze sobą grupy rolników, niepiśmiennych robotników i wytwornych mieszczan z północy i z południa, jakby rodem ze współczesnych indyjskich Opowieści kanterberyjskich. Bogacze jechali na koniach albo też niesiono ich w palankinach, będących przedziwnym skrzyżowaniem plecaka z wiklinowym fotelem, jednak większość biednych pielgrzymów nie miała innego wyboru, jak wędrować na własnych nogach.

Mniej więcej co osiemset metrów natykałem się na grupę dwudziestu czy trzydziestu wieśniaków mozolnie pnących się wąską górską ścieżką. Bosi, zgarbieni staruszkowie z siwymi wąsami prowadzili w górę swe okutane w chusty żony. Inni, pobożniejsi, skłaniali się w modlitwie przed małymi świątynkami, będącymi częstokroć niczym więcej jak tylko kupą kamieni i wizerunkiem z kalendarza.

Oszałamiająco obficie zapełniali drogi także i sadhu – święci wędrowcy Indii. Brodząc przez sięgające do kolan kępy kwiecia orlików, jaskrów i czarnych malw na niebosiężnych górskich pastwiskach, mijałem bezustanny potok szczupłych, prężnych, mocnych mężczyzn o splątanych w dredy włosach i gęstych brodach, wielkimi susami podążających w górę ścieżki. Niektórzy z nich podróżowali w grupach, inni wędrowali sami, a wielu z tych ostatnich zdawało się pogrążonych w głębokiej medytacji, gdy szli, obciążeni ciężkimi metalowymi trójzębami, w wysiłku, by odnaleźć mokszę w czystym powietrzu i kryształowej ciszy gór.

Gdy wspinałem się ścieżką, nawiązałem rozmowę z wysmarowanym popiołem, zupełnie nagim sadhu, mniej więcej w tym samym wieku co ja. Zawsze zakładałem, że większość świętych mężów, których napotkałem w Indiach, ma pochodzenie wiejskie i powoduje nimi ślepa, prosta wiara. Jednak gdy tylko zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że Adźaj Kumar Dźha jest w istocie postacią o wiele bardziej kosmopolityczną, niż podejrzewałem. Adźaj i ja szliśmy razem wzdłuż stromego górskiego grzbietu, a ogromne ptaki drapieżne zataczały kręgi w kominach termicznych poniżej nas. Poprosiłem go, by opowiedział mi swoją historię, i po chwili wahania się zgodził.

– Jestem sannjasinem, wędrownym ascetą, zaledwie od czterech i pół roku – powiedział. – Wcześniej byłem menadżerem sprzedaży w firmie Kelvinator, bombajskiej spółce specjalizującej się w urządzeniach elektrycznych. Uzyskałem MBA na uniwersytecie w Patnie, a moi pracodawcy uznawali mnie za wybitnie utalentowanego. Pewnego dnia postanowiłem jednak, że nie mogę strawić reszty życia na sprzedaży lodówek i wentylatorów. No i odszedłem. Napisałem listy do szefa i rodziców, rozdałem majątek biednym i wsiadłem do pociągu jadącego do Benaresu. Tam wyrzuciłem garnitur, natarłem ciało popiołem i znalazłem klasztor.

– Czy nigdy nie żałowałeś tego, co zrobiłeś?

– To była bardzo nagła decyzja – odpowiedział Adźaj. – Nie. Nie żałowałem ani przez chwilę. Nie żałuję, nawet gdy przez kilka dni nic nie jem i jestem strasznie głodny.

– Ale jak przystosowałeś się do takiej wielkiej zmiany w życiu?

– Na początku było mi oczywiście bardzo trudno – powiedział. – No ale każda rzecz w życiu, która jest coś warta, wymaga czasu. Byłem przyzwyczajony do wygód: mój ojciec był politykiem i jak na standardy naszego kraju był bardzo bogaty. Ale nigdy nie chciałem wieść życia światowca, tak jak on.

Dotarliśmy teraz do szczytu wzniesienia. Kraina z każdej strony opadała stromo w dół. Adźaj gestem dłoni objął lasy i pastwiska u naszych stóp, sto odcieni zieleni obramowanych oślepiającą bielą dalekich ośnieżonych szczytów na wprost przed nami.

– Gdy wędrujesz po górach, twój umysł staje się czysty – powiedział. – Znikają wszelkie troski. Patrz! Mam tylko koc i butelkę z wodą. Nic nie posiadam, więc nie mam też i zmartwień. – Uśmiechnął się. – Gdy człowiek nauczy się opanowywać swoje pragnienia – rzekł – wszystko staje się możliwe.

W swych podróżach, gdy zbierałem materiał do tej książki, musiałem przyzwyczaić się do świata, w którym golusieńki naga sadhu mógł jednocześnie mieć tytuł MBA. Na przykład w listopadzie zeszłego roku, w miejscu palenia zwłok położonym w dystrykcie Birbhum w Bengalu Zachodnim, zdołałem odnaleźć słynnego adepta tantry. Tapan Goswami był karmicielem czaszek. Dwadzieścia lat wcześniej udzielił serii wywiadów pewnemu amerykańskiemu profesorowi religioznawstwa, który następnie napisał uczony esej o praktykach Tapana: przyzywaniu duchów i rzucaniu zaklęć, używaniu uleczonych czaszek martwych dziewic i niemogących odnaleźć spokoju samobójców. Wyglądało to na bogaty, intrygujący materiał, chociaż cokolwiek ponurej natury, spędziłem więc niemal cały dzień, przemierzając birbhumskie tereny kremacyjne, by odnaleźć Tapana, który siedział przed swoją małą świątynką Kali na skraju miasta i przygotowywał ofiarę dla bogini.

Słońce zachodziło i światło zaczynało gasnąć. Przed świątynią wciąż dymił stos pogrzebowy, muchy bzyczały w gorącym, bezwietrznym powietrzu. W zmierzchającym świetle rozmawialiśmy o tantrze. Tapan potwierdził, że w młodości, gdy profesor robił z nim wywiady, rzeczywiście był entuzjastycznym karmicielem czaszek. Owszem, powiedział, wszystko, co o nim napisano, jest prawdą i teraz też od czasu do czasu leczy czaszki i przyzywa zmarłych, by użyć ich mocy. Nie mógł jednak, niestety, porozmawiać ze mną o szczegółach. „Dlaczego?” – zapytałem. Odrzekł, że dwóch jego synów jest teraz słynnymi okulistami w New Jersey. Stanowczo zabronili mu udzielania kolejnych wywiadów na temat tych praktyk, obawiając się, że plotki o ojcu, który para się czarną magią, zrujnowałyby ich karierę na Wschodnim Wybrzeżu. Teraz zastanawiał się nawet, czy nie porzucić swoich czaszek i nie dołączyć do synów w Stanach.

Żyjąc w Indiach przez kilka ostatnich lat, widzę, jak kraj ten zmienia się w tempie, które było nie do wyobrażenia wtedy, gdy pierwszy raz zamieszkałem tam pod koniec lat osiemdziesiątych. Gdy wracałem do Delhi, po niespełna dekadzie nieobecności, wynająłem dom na farmie oddalonej o osiem kilometrów od prężnie rozwijającego się miasteczka Gurgaon, położonego na południowo-zachodnim skraju Delhi. Z końca drogi można było ujrzeć w oddali pierścienie nowych dzielnic, z mnóstwem call centers, firm komputerowych i wymyślnych apartamentowców, szybko rosnących na terenach, które zaledwie dwa lata wcześniej były dziewiczą ziemią uprawną. Sześć lat później Gurgaon galopuje w naszą stronę z taką prędkością, że niemal wdziera się na naszą farmę, a moloch, który z dumą okrzyknięto największym centrum handlowym Azji, sterczy o ćwierć mili od domu.

Prędkość budowy zapiera dech w piersiach każdemu, kto jest przyzwyczajony do ślimaczego tempa wzrostu Europy Zachodniej: budowa, która w Wielkiej Brytanii zajęłaby dwadzieścia pięć lat, tutaj zostaje ukończona w pięć miesięcy. Indie są dziś na dobrej drodze, by wyprzedzić Japonię jako trzecią co do wielkości światową siłę ekonomiczną. Średnie dochody podwajają się tutaj co piętnaście lat, a według prognoz CIA około 2050 roku gospodarka indyjska wyprzedzi gospodarkę Stanów Zjednoczonych.

Wszystko to jest tak niezwykłe, że łatwo przeoczyć kruchy i nierówny charakter tego wzrostu. Kiedy opuszczamy Gurgaon i jedziemy w dół autostrady dźajpurskiej, wkraczamy – jakby cofając się w czasie – w starszy, bardziej powolny, przednowoczesny świat. Dwadzieścia minut od siedziby Microsoftu samochody i ciężarówki zaczynają ustępować miejsca wielbłądom i wozom zaprzężonym w woły; zamiast garniturów, dżinsów i czapek baseballowych pojawiają się zakurzone bawełniane dhoti i turbany. To zupełnie inne Indie, i to właśnie tu, w miejscach zawieszonych między nowoczesnością a tradycją, rozgrywa się większość opowieści zawartych w tej książce.

Wiele się teraz pisze o tym, jak Indie idą naprzód, by przywrócić subkontynentowi jego tradycyjne miejsce w sercu światowego handlu, ale mało dotąd powiedziano o tym, jaki wpływ te olbrzymie wstrząsy mają na niezwykle zróżnicowane tradycje religijne Azji Południowej. Niewiele badań poświęcono też temu, jak ludzie, którzy tymi bogatymi tradycjami żyją, radzą sobie z tym, że znaleźli się w oku cyklonu. Mimo że Zachód lubi wyobrażać sobie religie Wschodu jako głębokie studnie starożytnej, niezmiennej mądrości, w rzeczywistości wątek i osnowa tożsamości religijnej w Indiach ściśle wiążą się z konkretnymi grupami społecznymi, praktykami kastowymi i przekazem z ojca na syna, te tradycje zaś gwałtownie się zmieniają wraz z nieprawdopodobnie szybkimi przemianami indyjskiego społeczeństwa.

Rodzi to wiele interesujących pytań. Jak właściwie zmienia się religia indyjska w miarę rozwoju kraju? Co oznacza bycie świętym mężem albo mniszką dźinijską, mistykiem albo adeptem tantry, szukającymi zbawienia na drogach współczesnych Indii, gdy ciężarówki Tata z hurgotem przemykają obok? Dlaczego jeden za swoje święte powołanie uznaje zbrojny opór, podczas gdy drugi z poświęceniem praktykuje ahinsę, unikanie przemocy? Dlaczego niektórzy myślą, że mogą stworzyć boga, inni wierzą, iż bóg może w nich zamieszkać, a jeszcze inni negują istnienie jakiegokolwiek transcendentnego bóstwa? W jaki sposób różne ścieżki religijne starają się przetrwać zmiany, którym ulegają teraz Indie? Co się zmienia, a co pozostaje bez zmian? Czy Indie wciąż mają do zaoferowania jakąś realną alternatywę dla materializmu, czy stały się teraz tylko jeszcze jednym szybko rozwijającym się satrapą szerszego świata kapitalizmu?

Z całą pewnością w podróżach po Indiach, które odbyłem, pisząc tę książkę, nieraz widziałem przedziwną kolizję różnych światów w tym stale przyspieszającym procesie nadrozwoju. Pod Dźodhpurem odwiedziłem świątynię i miejsce pielgrzymek utworzone wokół motocykla Enfield Bullet. Pierwotnie świątynkę wzniesiono dla upamiętnienia motocyklisty, śmiertelnej ofiary wypadku, teraz jednak motor stał się sanktuarium, do którego pielgrzymi, szczególnie pobożni kierowcy ciężarówek, wędrują przez cały Radżastan, przyciągani nadzieją cudów płodności, rozsławiających to miejsce. W Swamimalaj, niedaleko Tańdźawuru w Tamilnadu, poznałem Srikandę Stpathy’ego, rzeźbiarza boskich wizerunków, trzydziestego piątego w linii rzeźbiarzy sięgającej legendarnych odlewników brązu epoki Ćolów. Srikanda uważa tworzenie bogów – dokładnie w ten sam sposób, który odkryli jego przodkowie w XI wieku – za jedno z najświętszych powołań w Indiach. Musi jednak pogodzić się z tym, że jego syn marzy o studiach informatycznych w Bangalurze. W Kannurze w północnej Kerali poznałem Hariego Dasa, przez dziesięć miesięcy w roku strażnika więziennego, uwikłanego w okrutną wojnę między skazańcami dwóch konkurujących partii politycznych: ultraprawicowego RSS (Rasztrij Swajamsewak Sangh – Krajowego Korpusu Ochotników) i skrajnie lewicowej CPI (Communist Party of India – Komunistycznej Partii Indii). Ale w sezonie widowisk tejjam, od grudnia do lutego, Hari wykonuje zgoła inną pracę. Choć wywodzi się z niedotykalnej kasty dalickiej, każdego roku na dwa miesiące przemienia się we wszechmocne bóstwo i odbiera boską cześć. Potem, z końcem lutego, wraca do więzienia.

Wpływ współczesności na światy innych ludzi, z którymi się zetknąłem, był o wiele brutalniejszy: przez inwazje, masakry i rozwój fundamentalistycznych ruchów politycznych, nierzadko posługujących się przemocą, wiele żywotów poszukiwaczy i ascetów, z którymi rozmawiałem, było naznaczonych cierpieniem, wygnaniem, a często ogromnym bólem – wielu uciekało od osobistych, rodzinnych czy politycznych tragedii. Taszi Passang na przykład był mnichem buddyjskim w Tybecie aż do chińskiej inwazji w 1959 roku. Gdy jego klasztorowi zagrozili Chińczycy, postanowił chwycić za broń, by bronić wiary buddyjskiej. „Gdy było się mnichem, bardzo trudno jest zabić człowieka – powiedział mi. – Czasem jednak może to być twoim obowiązkiem”. Taszi Passang przebywa obecnie na wygnaniu w Himalajach indyjskich i drukuje flagi modlitewne, czym stara się zadośćuczynić za przemoc, której dopuścił się od czasu, gdy przyłączył się do ruchu oporu. Inni, wygnani ze swoich rodzin i kast albo wyniszczeni przemocą polityczną lub gwałtownymi niesnaskami między religiami, odnaleźli miłość i wspólnotę pośród religijnych ekstatyków – oni dali im schronienie, zaakceptowali, a nawet obdarzyli czcią tych, którzy gdzie indziej mogliby być wyrzutkami.

Podczas gdy podobne historie i pytania z wolna wypełniały moje notatniki, zabrałem się do pisania indyjskiego odpowiednika mojej książki o mnichach i klasztorach Bliskiego Wschodu: From the Holy Mountain . Ludzie, których spotykałem, byli jednak tak niezwykli, a ich historie i głosy były tak mocne, że w końcu zdecydowałem się napisać Dziewięć żywotów zupełnie inaczej. W apogeum lat osiemdziesiątych, gdy została opublikowana moja pierwsza książka In Xanadu , w literaturze podróżniczej panowała tendencja, by koncentrować uwagę na narratorze: tematem były jego przygody, a ludzie, których spotkał, często stawali się jedynie obiektami w tle. Kiedy pisałem Dziewięć żywotów, starałem się ten trend odwrócić, umieszczając narratora w cieniu, a na plan pierwszy wywołując ludzi, których spotkałem, i ich historie. W niektórych przypadkach, na ich życzenie, zmieniłem nazwiska i nieco pomieszałem szczegóły tyczące się ich życia.

Zakorzeniając opowieści w ciemnych i prozaicznych aspektach współczesnego życia Indii, pozwalając, by każda postać opowiadała własną historię jedynie w ramie stworzonej przez narratora, zdołałem chyba uciec przed stereotypem „mistycznych Indii”, tak rozpowszechnionym w wielu zachodnich tekstach poświęconych religii indyjskiej.

Dziewięć żywotów należy czytać jak zbiór powiązanych ze sobą opowiadań z gatunku non-fiction, w którym każdy żywot reprezentuje inną formę duchowości czy osobną ścieżkę religijną. Życie poszczególnych ludzi ma służyć jako dziurka od klucza, przez którą można zobaczyć, jak powołanie religijne wpadło w wir zmian, dotykających Indie w tym prędkim okresie przejścia, ma wyjawić zarazem niezwykłą trwałość wiary i rytuału w szybko zmieniającym się pejzażu.

Ku mojemu zdumieniu, pomimo wszystkich tych gwałtownych zmian, wiele spośród kwestii roztrząsanych przez świętych mężów i niewiasty należało do odwiecznych ludzkich dylematów, które nurtowały świętych żyjących w Indiach klasycznych tysiące lat temu: pogoń za wygodą i powodzeniem materialnym a wymogi życia duchowego; zew aktywnego życia a kontemplacja; stabilizacja a życie w drodze; osobiste wielbienie boga a religia konwencjonalna czy publiczna; oparta na literze ortodoksja a uczuciowość mistycyzmu; odwieczna walka powinności i pożądania.

Wielka rzeka nadal płynie, trochę szybciej niż kiedyś, wciąż jednak toczą się jej wody. Jest tak samo płynna i nieprzewidywalna w swych humorach jak niegdyś, meandruje tylko wewnątrz znanych brzegów.

Wywiady do tej książki odbywały się w ośmiu różnych językach i w każdym przypadku zaciągnąłem wielki dług wdzięczności wobec tych, którzy towarzyszyli mi podczas wędrówek i pomagali rozmawiać z moimi bohaterami. Byli to: Mimlu Sen, Santanu Mitra, Jonty Rajagopalan, Prakash Dan Detha, Susheela Raman, H. Padmanabaiah Nagarajaiah, Prathibha Nandakumar, Tenzin Norkyi, Lhakpa Kyizom, Tenzin Tsundue, Choki Tsomo, Masood Lohar i mój stary przyjaciel Subramaniam Gautham, który towarzyszył mi w podróży do Tamilnadu i Kerali. Pomocne rady dawali mi też: Toby Sinclair, Gita Mehta, Ram Guha, Faith i John Singh, Ameena Saiyid, Wasfia Nazreen, Sam Mills, Michael Wood, Susan Visvanathan, Pankaj Mishra, Dilip Menon i nieodżałowany Bhaskar Bhattacharyya, podczas gdy Varsha Hoon z Connexions Inc. organizowała całą logistykę mych podróży, znosząc z cierpliwością i pomysłowością częste zmiany planów w ostatniej chwili. Geoffrey Dobbs szczodrze użyczył mi swojej pięknej wysepki Taprobane, gdzie zacząłem pisać niniejszą książkę i gdzie powstała jej pierwsza historia, Opowieść mniszki.

Co się tyczy tłumaczeń poezji religijnej, jestem bardzo wdzięczny A. K. Ramanujanowi za jego dwa wspaniałe zbiory poezji starożytnej: When God is a Customer (University of California Press, 1994) oraz The Interior Landscape (OUP India, 1994); Ramprasadowi Senowi za Grace and Mercy in her Wild Hair (Hohm Press, 1999); Debenowi Bhattacharyi za Mirror of the Sky (Allen & Unwin, 1969); Anju Makhii i Hariemu Dilgirowi za ich tłumaczenie Seeking the Beloved Śaha Abdula Latifa (New Delhi: Katha, 2005); Johnowi D. Smithowi za tłumaczenie eposu o Pabudźim w: The Epic of Pabuji. A Study, Transcription and Translation (Cambridge University Press, 1991), a w końcu Vidyi Deheji za tłumaczenia klasycznych tamilskich hymnów i inskrypcji.

Tak jak w przypadku poprzednich moich tekstów wiele osób zgodziło się przeczytać kolejne szkice książki i wyrazić swoje opinie: Rana Dasgupta, Wendy Doniger, Paul Courtwright, Daniyal Mueenuddin, Ananya Vajpayi, Isabella Tree, Gurcharan Das, Jonathan Bond, Rajni George, Alice Albinia, Chiki Sarkar, Salma Merchant, Basharat Peer, a szczególnie Sam Miller, który – ku mojemu zawstydzeniu – okazał się znacznie bardziej użytecznym czytelnikiem dla mnie niż ja dla niego, gdy powierzył mi maszynopis swojej wspaniałej książki o Delhi. Mój bohaterski agent, legendarny David Godwin, przez cały czas stał przy mnie jak skała. Miałem też szczęście do cudownych wydawców. Byli to: Sonny Mehta z wydawnictwa Knopf, Ravi Singh z Penguin India, Marc Parent z Buchet Chastel, a zwłaszcza Mike Fishwick z wydawnictwa Bloomsbury, który jest redaktorem wszystkich moich siedmiu książek – właściwie świętujemy w tym roku nasze dwudziestolecie.

Moja niezrównana rodzina, Olivia i dzieci: Ibby, Sam i Adam, była równie szczodra, pomocna i cudownie rozpraszająca jak zawsze. Książkę tę dedykuję mojemu wspaniałemu Sammy’emu, którego własny zbiór opowieści, napisany we współpracy z braciszkiem, powiększał się znacznie szybciej i ma w sobie o wiele większy czar niż książka taty.

William Dalrymple

Farma Mira Singh, Nowe Delhi, 1 lipca 2009
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: