Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

A może ty i ja - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
26 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

A może ty i ja - ebook

Gorący współczesny romans o bohaterach, którzy pokonują swoje lęki i ograniczenia.

Andi Lockley, autorka bestsellerowych horrorów i podkastu kryminalnego, uważa, że świat jest przerażający i niebezpieczny. Dlatego zawsze pamięta o zaryglowaniu drzwi, a w torebce nosi pojemnik z gazem pieprzowym. Na domiar złego jej nowy sąsiad jest złowieszczo ponury i hałasuje w środku nocy…

Były strażak Hill Dawson nie może spać. Po tym, jak został ciężko ranny podczas akcji ratunkowej, musi uporać się ze swoimi emocjami. Hill czuje, że utknął w martwym punkcie, próbuje więc się pozbierać i wymyślić, co ma zrobić dalej ze swoim życiem. Nie może dopuścić do tego, by rozpraszała go ładna rudowłosa dziewczyna mieszkająca za ścianą.

Kiedy jednak ktoś włamuje się do mieszkania Andi, Hill nie może się powstrzymać przed odegraniem bohatera. Wkrótce między dwojgiem bohaterów tworzy się krucha więź. To, co zaczęło się jako sąsiedzka znajomość, może stać się czymś więcej, o ile Andi i Hill przezwyciężą swój strach i odzyskają zaufanie do samych siebie… i miłości.

 

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8251-103-1
Rozmiar pliku: 1 024 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Andi Lockley była przekonana, że jej nowy sąsiad jest wilkołakiem.

Nie widziała go ani razu, od kiedy wprowadziła się do tego bliźniaka, a słyszała go tylko późnymi wieczorami, gdy krzątał się po swojej połowie domu. Nocny tryb życia wskazywałby raczej na wampira, ale koleś robił na to za dużo hałasu. Łup. Łup. Łup. Człapał po pomieszczeniach w tę i z powrotem ciężkim krokiem, jakby nie mógł się doczekać pełni księżyca, by zacząć terroryzować mieszkańców jakiejś wioski.

Stare deski podłogowe zaskrzypiały pod jego stopami przy kolejnej rundzie, tymczasem Andi spróbowała się ponownie skupić na niedokończonym zdaniu widniejącym na ekranie laptopa.

Mrug. Mrug. Mrug.

Kursor migał oskarżycielsko. Wredny sukinsyn. Zmrużyła oczy, przyglądając się słowom, które przed chwilą napisała. _Zapach śmierci i mokrej sierści wypełnił wnętrze niewielkiej chaty. Oddech Collette parował w lodowatym powietrzu, podczas gdy…_

Podczas gdy co? Rozważała jogging? Zastanawiała się, czy nie uciąć sobie drzemki? A może planowała zrobić sweter na drutach? Uch. Andi odchyliła się w fotelu i potarła nasadę nosa, czując narastający ból głowy. Jakim cudem slasher rozgrywający się podczas letniego obozu, który miała pisać, przemienił się w opowieść o wilkołaku?

Łup. Łup. Trzask!

Podskoczyła przestraszona i odwróciła głowę, wbijając wzrok w bladozieloną ścianę, która oddzielała ją od sąsiada. Kolejny łomot sprawił, że ustawiona na pobliskiej półce kolekcja figurek Funko Pop z horrorów zagrzechotała i mały Hannibal Lecter niemal spadł na ziemię. Wyciągnęła dłoń i poprawiła laleczkę.

Nic z tego. Może powinna zacząć zakładać słuchawki do pisania, ale fakt, że nie słyszała wtedy żadnych otaczających ją odgłosów, wytrącał ją z równowagi. Zazwyczaj używała słuchawek tylko wtedy, gdy edytowała swój podcast. Ileż scen z oglądanych przez nią horrorów przedstawiało niczego się niespodziewające ofiary siedzące ze słuchawkami na uszach albo słuchające zbyt głośnej muzyki, podczas gdy obłąkany morderca buszował po ich domu?

Z drugiej strony kończyły się jej możliwości. Jej magiczny czas na pisanie przypadał właśnie na godziny wieczorne, od dziewiątej do północy. Przeprowadziła się tutaj, bo… cóż, przede wszystkim dlatego, że czynsz za wynajem połowy małego, wąskiego bliźniaka z lat 20. XX wieku był niższy niż w jej poprzednim lokum. Ale wybrała to miejsce również z powodu uroczego gabinetu usytuowanego tuż przy kuchni na tyłach domu – wydawał się idealny dla autorki horrorów. Przytulny, ze skrzypiącą podłogą i widokiem na dziki, zarośnięty ogród. Zakochała się w tym domu od pierwszego wejrzenia, chociaż jej rodzice byliby wstrząśnięci takim wyborem i zapewne uznaliby, że zaledwie krok dzieli ją od zamieszkania w pustym kartonie na ulicy. Traktowali jako slumsy wszystko, co nie było ich rozległą rezydencją w Georgii z widokiem na pole golfowe.

Ale Andi nie potrzebowała rezydencji. To miejsce póki co w zupełności jej wystarczało, jednak nie przewidziała, że trafi się jej tak hałaśliwy sąsiad. W dawnym mieszkaniu dzieliła ścianę z Dolores, kobietą po siedemdziesiątce, która kładła się do łóżka o dziewiątej wieczorem, a do tego regularnie podrzucała jej przepyszne potrawy z wolnowara, na przykład gumbo z krewetkami i krabem albo białą fasolę z ryżem.

Ten koleś najwyraźniej był zwierzęciem nocnym i nie przyniósł jej jak do tej pory choćby paczki czipsów, by powitać ją w dzielnicy. Andi odwróciła się z powrotem do komputera, odgarnęła grzywkę z oczu i wykasowała wers na temat mokrej sierści. Żadnych wilkołaków. Nie było o nich mowy w propozycji wydawniczej, którą wysłała swojej agentce literackiej.

Nie mogła zbaczać z obranego kursu. Chociaż jej podcast na temat prawdziwych zbrodni i filmowych horrorów zatytułowany _I jaki z tego morał?_ zdobywał coraz liczniejsze zastępy fanów, przychody z reklam wciąż były marne. Większość rachunków opłacała z pieniędzy zarobionych na napisaniu popularnej serii horrorów, jednak strumień tantiem powoli wysychał, a jej wydawca uznał, że rezygnuje z tego gatunku, więc nie podpisał z nią nowego kontraktu. Teraz musiała udowodnić swojej agentce i innym wydawnictwom, że sukces tamtej jednej serii to nie był przypadek i warto zawrzeć z nią umowę na publikację kolejnej książki. Musiała napisać bestseller.

Ponownie skupiła się na ekranie. „Obłąkani mordercy. Obłąkani mordercy. Muszę napisać powieść o obłąkanym mordercy grasującym na obozie letnim, okraszoną nieoczekiwanymi zwrotami akcji” – przypomniała samej sobie.

Sąsiad puścił muzykę.

Przechyliła głowę w stronę ściany, nadstawiając uszu.

– Och, słodki Jezu – jęknęła. Wilkołak słuchał muzyki country. Czy te tortury nigdy się nie skończą?

Miała ochotę załomotać w ścianę albo wparować tam i zażądać, by miał jakiś wzgląd na sąsiadkę. A co, gdyby była normalną osobą i już spała o tej porze? Wyobraziła sobie, jak robi mu wykład na temat egoizmu i uświadamia mu, że świat nie kręci się wokół niego i jego wielkich stóp. Ale wiedziała, że tam nie pójdzie. Nie ma mowy. Wyobrażała sobie, że jest twardzielką, jednak w rzeczywistości obejrzała wystarczająco dużo dokumentów o prawdziwych zbrodniach, by wiedzieć, że nic dobrego nie przyszłoby z pukania do drzwi obcego mężczyzny w środku nocy. Od takich właśnie sytuacji zaczynały się przerażające historie relacjonowane w wiadomościach.

_Andi Lockley, autorka horrorów i podcasterka, ostatni raz była widziana żywa…_

Muzyka przycichła. Andi była wdzięczna choć za to.

Znowu spojrzała na ekran laptopa, a potem sapnęła z niezadowoleniem i zamknęła klapę. Wiedziała, że tego wieczoru słowa już nie popłyną. Równie dobrze mogła w zamian obejrzeć coś na potrzeby podcastu, żeby skreślić chociaż jedną rzecz z listy zadań do wykonania. Odsunęła się od biurka, a wysłużone deski podłogowe zaskrzypiały pod kółkami jej fotela. Wstała i się przeciągnęła, potem sięgnęła po stygnącą zieloną herbatę i ruszyła do salonu znajdującego się od frontu.

Przy zapalonej lampce, zalewającej pokój ciepłym blaskiem, sprawdziła, czy drzwi i okna są zamknięte, po czym włączyła telewizor i pogasiła wszystkie światła. Porządne oglądanie horroru wymagało ciemności. Usadowiła się na sofie i przykryła narzutą z kolorowej przędzy, którą zrobiła dla niej poprzednia sąsiadka. „Żeby było ci łatwiej oglądać te wszystkie filmy” – wyjaśniła, wręczając jej prezent. „Możesz zasłaniać nią oczy, ale wciąż będziesz widziała trochę ekranu przez oczka. No i jest wystarczająco duża, byś mogła się pod nią schować z chłopakiem”.

Andi uśmiechnęła się na to wspomnienie. Dolores bardzo się interesowała życiem miłosnym Andi – czy też jego brakiem. Niezbyt subtelnie wplatała w ich rozmowy stwierdzenia typu: „Spotkałaś już tego miłego blondyna z kawiarni na dole? Taki wysoki i nigdy nie bierze ode mnie pieniędzy za dodatkową bitą śmietanę”. Albo: „Wiesz, syn pani Benoit właśnie zdobył tytuł magistra z literatury angielskiej. Zawsze uważałam, że mężczyźni, którzy czytają, są bardziej interesujący. Nie sądzisz?”. Sondowała nawet jej orientację, napomykając o wnuczce swojej przyjaciółki Mercy: „Jess właśnie zerwała ze swoją dziewczyną. Wydaje mi się, że tak jak ty uwielbia filmy”.

Andi doceniała wysiłki sąsiadki i intencje, jakie się za nimi kryły. Dolores byłaby fantastyczną skrzydłową i Andi nie miała serca jej powiedzieć, że nie musiała dziergać dla niej aż tak dużej narzuty. Bo ona nie przyprowadzała facetów do domu. Na randki umawiała się wyłącznie w miejscach publicznych. Zresztą i tak rzadko spotykała się z facetami. Gdy tylko wyobrażała sobie, że miałaby się zdecydować na następny krok z nowym mężczyzną, czuła zwątpienie, mdliło ją w trzewiach i szybko kończyła znajomość. Zespół stresu pourazowego miał bardzo negatywny wpływ na jej życie miłosne. Była terapeutka zapewniła ją, że kiedyś to się zmieni, ale Andi zaczynała się zastanawiać, czy kiedykolwiek doczeka się etapu „po” z wyrazu „pourazowy”.

Zwinęła się w kłębek pod narzutą i przejrzała listę horrorów dostępnych w serwisie streamingowym, szukając czegoś, co mogłoby się okazać interesującą pożywką dla podcastu. W programie _I jaki z tego morał?_ opowiadała zarówno o prawdziwych zbrodniach, jak i analizowała horrory, bo z jednych i drugich można było wyciągnąć cenne lekcje. Tego wieczoru potrzebowała filmu, który nakarmiłby kreatywną część jej mózgu i zainspirował ją do pisania nowej powieści. Ostatecznie zdecydowała się na jeden ze swoich ulubionych slasherów, który zawsze poprawiał jej humor. _Krzyk_.

Nie musiała robić przy nim notatek ani pauzować, by analizować poszczególne sceny. Generalnie znała go na pamięć i mogła się nim posłużyć w podcaście, opowiadając o punktach stycznych komedii i horroru, albo o tym, jak wykorzystanie jednej z najsłynniejszych aktorek tamtych czasów – Drew Barrymore – w scenie otwierającej było jednocześnie ryzykownym i genialnym posunięciem. A jeśli chodzi o wyciąganie nauki z filmu, lekcji było tutaj wiele, począwszy od nieroztropnych projektów architektonicznych zakładających okna na całą ścianę, aż po rozmowy telefoniczne z nieznajomymi.

Andi zaczęła sączyć herbatę i podgłośniła telewizor, bo skoro jej sąsiad mógł puszczać muzykę country na cały regulator, to ona mogła głośno oglądać filmy. Poczuła napięcie, gdy telefon na ekranie zaczął dzwonić raz za razem, a początkowo flirciarska Drew z blond włosami przyciętymi na boba podnosiła słuchawkę z coraz większym przerażeniem. Lekcja pierwsza: Nigdy nie angażuj się w telefoniczne kawały. Lekcja druga: Nigdy nie zostawiaj niezaryglowanych drzwi. W tym przypadku chodziło o wszystkie cholerne drzwi w tamtym domu. Do licha, Drew.

Andi nie winiła ofiar. Trzymała się tej zasady i w podcaście, i w życiu. Mimo wszystko zadrżała na myśl o otwartych drzwiach pozostawionych na noc i szybko zerknęła na własne, by się upewnić, że zamek znajduje się w pozycji horyzontalnej, chociaż przecież zawsze przekręcała go po powrocie do domu.

Doskonale wiedziała, co się zaraz wydarzy, a jednak serce zabiło jej mocniej, gdy bohaterka grana przez Drew zaczęła krzyczeć i płakać. Ile razy można oglądać film i mieć nadzieję, że tym razem dana osoba ucieknie i nie zostanie zabita? Na tym między innymi polegało piękno horrorów. Często wzbudzały w widzu nadzieję, która czasami bywała nagradzana – bohaterka ucieka, potwór zostaje pokonany – a czasami nie. Ona sama odczuwała tę nadzieję za każdym razem, gdy siadała przed telewizorem.

Drew zaczęła wrzeszczeć jeszcze bardziej przeszywająco i głośniki zawibrowały od jej krzyku. Andi sięgnęła po pilota, aby jednak odrobinę ściszyć dźwięk. Nie była skończoną jędzą. Zanim jednak zdołała położyć palec na guziku, ogłuszający łomot odbił się echem od ścian salonu.

Krzyknęła wystraszona i niemal przewróciła kubek z herbatą. Hałas się powtórzył i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że dochodził zza jej własnych drzwi.

Łup! Łup! Łup!

Mocno zacisnęła pięść na narzucie, podczas gdy krzyki Drew dalej wypełniały pomieszczenie. Przyspieszony puls aż dudnił jej w uszach. Wbiła wzrok w drzwi, jakby Ghostface we własnej osobie lada chwila miał je wyważyć i wypatroszyć ją nożem.

Rozsądek podpowiadał jej, że to raczej nie wchodzi w grę, ale jego głos brzmiał w tej chwili jak odległy szept. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła wyłączyć telewizora. Była jak sparaliżowana.

Walenie do drzwi rozległo się znowu.

– Straż pożarna. Otwierać!

Słowa „straż pożarna” dotarły do niej przez mgłę strachu. Pożar. Pożar? To nie miało sensu. Dlaczego, do licha, straż pożarna dobijała się do niej w środku nocy? Może coś się wydarzyło w dzielnicy. A może pomylili domy?

Pozbierała myśli, w końcu wypuściła z palców narzutę i złapała pilota, żeby nacisnąć pauzę. Cisza, która nagle zapadła, była niemal równie niepokojąca, jak łomotanie do drzwi. Mężczyzna znowu walnął w nie pięścią i zagroził, że je wyważy, jeśli Andi nie zareaguje. To sprawiło, że zerwała się na równe nogi i wyjrzała przez wizjer. Zobaczyła tylko odziane w T-shirt ramię. Koleś najwyraźniej pochylał się, próbując zajrzeć przez okno.

Miał na sobie T-shirt, nie strój strażaka. Odchrząknęła i zawołała:

– Skąd mam wiedzieć, że naprawdę jesteś strażakiem?

Ktokolwiek to był, cofnął się o krok i wskazał na logo nowoorleańskiej straży pożarnej widoczne na koszulce.

– Nazywam się Hill Dawson – zawołał. – Jestem twoim sąsiadem. Wszystko u ciebie w porządku?

To był jej sąsiad? Sięgnęła po gaz łzawiący, który trzymała w szufladzie stolika przy wejściu, przekręciła zamek i uchyliła drzwi, gotowa użyć broni, jeśli zajdzie taka konieczność. W blasku lampy nad gankiem zobaczyła wysokiego mężczyznę o szerokich barach, z ciemnymi potarganymi włosami, krótko przystrzyżoną brodą i grymasem na twarzy. Wilkołak. Był jednocześnie boski i przerażający – podobnie jak prawdziwy wilk – i poczuła, że cała się spina. Jej ciało nie potrafiło zdecydować, czy powinna się rzucić do ucieczki, czy zgłosić jako ochotniczka do roli mieszkanki pobliskiej sterroryzowanej wsi.

Badawcze spojrzenie jego brązowych oczu sprawiło, że zrobiło się jej gorąco, zwłaszcza gdy po chwili jego wzrok ześlizgnął się niżej. Zdała sobie sprawę, że stoi bez stanika, tylko w cienkiej koszulce na ramiączkach i szortach od piżamy z Wonder Woman, naprzeciwko budzącego grozę, potężnego obcego mężczyzny. Ta myśl sprowadziła ją na ziemię i przestała wpatrywać się w nieznajomego jak w obrazek. I co z tego, że koleś był atrakcyjny? Mimo wszystko mógł chcieć ją skrzywdzić. Skrzyżowała ramiona na piersi i zadarła podbródek, przybierając nieustraszoną pozę.

– O co chodzi?

– A więc nic ci nie jest? – zapytał głębokim, grzmiącym głosem. Zerknął na różową puszeczkę z gazem łzawiącym, którą wciąż ściskała w dłoni, i ściągnął brwi. – Usłyszałem krzyki. Bardzo głośne.

– Krzyki? – zdziwiła się.

Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę. W tym momencie Andi dostrzegła jego prawą dłoń. Ramię zwisało luźno wzdłuż ciała, ale dłoń trzymała kij baseballowy. Dziewczyna zesztywniała i poczuła suchość w ustach, a jej umysł natychmiast zaczął snuć najczarniejsze scenariusze. A co, jeśli koleś nie był strażakiem? Co jeśli nie był jej sąsiadem? Co jeśli przyszedł tutaj, żeby ją obrabować/zgwałcić/zamordować/poćwiartować i zrobić sobie kapelusz z jej głowy? Dyskretnie położyła palec na spuście gazu łzawiącego. Nagle przestała się przejmować brakiem stanika. Znacznie bardziej obawiała się tego, że koleś zaatakuje ją z zaskoczenia. Mężczyzna ściągnął brwi, obserwując ten gest, po czym przeniósł wzrok z powrotem na jej twarz.

– Usłyszałem wrzaski i krzyki. Przez ścianę. Myślałem, że masz kłopoty.

Zmrużyła oczy.

– Skąd mam wiedzieć, że naprawdę jesteś strażakiem? Każdy mógłby zdobyć taką koszulkę.

Mężczyzna zerknął nad jej ramieniem w głąb domu, a potem zniżył głos i odparł oficjalnym tonem:

– Proszę pani, jeśli ma pani kłopoty, jeśli w środku jest ktoś, kogo się pani boi, proszę po prostu wyjść na zewnątrz. Mogę pani pomóc.

– Jeśli ktoś jest w środku? – Zdziwiona pokręciła głową. – Jestem sama. To był film.

Gdy tylko te słowa wyszły z jej ust, wrzasnęła na siebie w myślach: „Jestem sama?! Czy ty niczego się nie nauczyłaś? Nigdy nie mów obcemu kolesiowi, że jesteś sama w domu!”. Powinna się zwolnić z własnego podcastu.

– W sensie… nie mam żadnych kłopotów. To był krzyk z filmu. Oglądałam horror – wyjaśniła.

Odprężył się odrobinę i znowu spojrzał jej w oczy, tym razem z niedowierzaniem.

– Z filmu? To brzmiało, jakby ktoś cię tu mordował.

– Nie mnie, tylko Drew Barrymore. – Przestąpiła z nogi na nogę. – Możliwe, że telewizor grał trochę za głośno.

Mężczyzna odchrząknął sfrustrowany, a ona zdała sobie sprawę, że jej podejrzenia nie były znowu takie dalekie od rzeczywistości. Ten koleś mógłby spokojnie zagrać wilkołaka w filmie. Potargany, muskularny, w granatowym T-shircie i szarych spodniach do jogi. Zaledwie jedna faza księżyca dzieliła go od zawycia i rozerwania na piersi tej ciasno przylegającej koszulki…

– Trochę za głośno? – powtórzył jej słowa. – Jest północ. Ściana prawie mi wibrowała od tych wrzasków.

Jego słowa sprawiły, że wyprostowała się oburzona.

– Owszem, jest północ. I ktoś uznał za stosowne puszczanie piosenek o traktorach na cały regulator właśnie o tej godzinie. Musiałam podkręcić dźwięk w telewizorze, żeby cię zagłuszyć. – Wskazała podbródkiem na broń, którą przyniósł. – Masz w zwyczaju straszyć nowych sąsiadów kijem baseballowym?

Koleś zerknął na kij, jakby dopiero sobie przypomniał, że trzyma go w dłoni. Zupełnie jakby to było naturalne przedłużenie jego ramienia. Pochylił się i oparł go o doniczkę poza jej zasięgiem, a potem uniósł brew i skwitował:

– I mówi to kobieta ściskająca w dłoni różowy gaz łzawiący.

– Hej, to ty stoisz na moim progu, człowieku. Ja nie waliłam do twoich drzwi. – Nie zamierzała odłożyć gazu. Nie ma mowy.

Mężczyzna westchnął ciężko i potarł czoło.

– Okej, a więc nikt cię nie morduje ani nie bije.

– Nie.

– To dobrze. – Pokiwał głową jakby sam do siebie i przesunął dłonią po potylicy.

– Zgadzam się. Każdy dzień, w którym nie zostałam zamordowana, uważam za udany.

Gapił się na nią przez chwilę, jakby nie wiedział, co na to odpowiedzieć. W tym czasie ona zdążyła zauważyć, jak zgrabnie jego broda podkreśla napiętą linię szczęki, jak długie są jego rzęsy i jak wiele zielonych drobinek kryje się w jego brązowych oczach.

– Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem – powiedział w końcu. – Ale może na przyszłość oglądaj filmy trochę ciszej. Zostałem wyszkolony, by reagować na krzyki.

Jakimś cudem słowa „wyszkolony, by reagować na krzyki” zabrzmiały sprośnie w jej uszach. Poczuła, że płoną jej policzki. Boże, co było z nią nie tak? Odchrząknęła.

– Jasne. A ty może na przyszłość słuchaj trochę ciszej tej swojej traktorowej muzyki?

Uśmiechnął się leniwie jednym kącikiem ust.

– Nie puszczałem piosenek o traktorach. Nie było w nich żadnych odniesień do sprzętu rolniczego.

Znowu skrzyżowała ramiona na piersi i posłała mu znaczące spojrzenie.

– A co z mamuśkami, pociągami, ciężarówkami, więzieniem i upijaniem się?

Zaśmiał się cicho, po czym zakasłał, jakby próbując ukryć rozbawienie.

– _Touché_. W tej kwestii nie mogę ci niczego obiecać.

– No dobra. A więc jesteś moim sąsiadem – powiedziała, próbując zignorować miodowe ciepło jego śmiechu. Nie mogła sobie pozwolić na wybuch jakichkolwiek uczuć w stosunku do kolesia mieszkającego po sąsiedzku. Nie chciała nawet myśleć o tym, jak bardzo skomplikowałoby to jej życie.

Wyprostował się odrobinę i z powrotem przybrał poważną minę.

– Tak. Nazywam się Hill Dawson. Przepraszam, że wcześniej ci się nie przedstawiłem. Byłem… zajęty różnymi rzeczami.

– Ja jestem Andrea… Andi – odparła, wyciągając do niego rękę, podczas gdy drugim ramieniem wciąż przysłaniała piersi. – Pisarka. Podcasterka. Oglądaczka głośnych horrorów.

Rzeczowo uścisnął jej dłoń.

– Miło mi cię poznać.

– Tak. O północy. W piżamach. Dokładnie tak, jak planowałam.

Cóż, w każdym razie ona była w piżamie. On miał na stopach tenisówki, więc pewnie jeszcze się nie kładł.

Znowu obrzucił spojrzeniem jej strój, ale szybko się zreflektował i odwrócił wzrok, po czym puścił jej rękę.

– To się więcej nie wydarzy.

Westchnęła i porzuciła kąśliwe nastawienie. Takie zachowanie nie było w jej stylu, ale gdy ktoś ją przestraszył, cała się jeżyła.

– Słuchaj, naprawdę doceniam, że przyszedłeś sprawdzić, czy wszystko u mnie w porządku. Chyba oboje musimy pamiętać, jak cienkie są te ściany.

– Tak. Nie zdawałem sobie z tego sprawy aż do dziś. Po twojej stronie panowała cisza, od kiedy się wprowadziłaś. W każdym razie cieszę się, że nikt cię nie zamordował.

– Ja też. – Uśmiechnęła się.

– Cóż, dobranoc, Andi – dodał, kiwając głową.

– Dobranoc, sąsiedzie.

Hill sięgnął po kij i zarzucił go sobie na ramię wyćwiczonym gestem świadczącym o tym, że faktycznie grywa w baseball, po czym wskazał podbródkiem na puszkę z gazem łzawiącym, którą wciąż ściskała w lewej dłoni.

– Tak przy okazji, to się nada, gdy będziesz chciała odstraszyć agresywnego psa, ale jeśli szukasz prawdziwej ochrony, zaopatrz się w gaz pieprzowy w żelu. Właśnie taki zalecają moi kumple z policji. Jest silniejszy i bardziej odporny na podmuchy wiatru, więc nie oberwiesz rykoszetem.

– Och… – Popatrzyła na różową puszkę.

– I przepraszam, że powołałem się na straż pożarną. Nie chciałem cię wystraszyć, ale uznałem, że w ten sposób najszybciej skłonię cię do otwarcia drzwi.

– Podziałało – prychnęła.

Wzruszył ramionami.

– Zazwyczaj działa.

– Następnym razem po prostu przedstaw się imieniem, żebym nie myślała, że grozi mi wybuch z powodu nieszczelności w instalacji gazowej.

Uśmiechnął się do niej ze smutkiem albo z zadumą, po czym odwrócił się i przeszedł na swoją stronę ganku.

– Dobranoc.

– Dobranoc.

Andi oparła się o framugę, delektując się widokiem jego tyłka w dresowych spodniach odrobinę bardziej, niż powinna. Szedł trochę sztywno, jakby dokuczało mu kolano, i zamknął za sobą drzwi, nie oglądając się za siebie.

Ona też wróciła do środka, przekręciła zamek i oparła się o drzwi. Serce wciąż waliło jej mocno – głównie z powodu wcześniejszego strachu, ale nie tylko. Wolała nie analizować tej kwestii zbyt wnikliwie. Ekran telewizora rzucał blask na pogrążony w ciemnościach salon. Zerknęła na Drew Barrymore, zatrzymaną w stop-klatce, leżącą na ziemi, i na stojącego nad nią Ghostface’a. Rozejrzała się po pokoju. Jedno wgniecenie w poduszce sofy, narzuta dla dwóch osób i kubek zimnej herbaty. To wszystko, co czekało na jej powrót.

Nagle naszła ją dziwna ochota, by zapukać do drzwi Hilla i zaprosić go do siebie, zaproponować mu, by obejrzał z nią film do końca. Może on też miał problemy z zasypianiem? Może i on lubił takie filmy.

Przypomniał się jej cytat z _Krzyku_: „Lubisz horrory?”.

Mogłaby go zaprosić. Zachować się przyjaźnie. Po sąsiedzku. W końcu wpuścić do domu jakiegoś faceta.

Ale natychmiast odrzuciła tę myśl. To był obcy człowiek. Owszem, wydawał się miły i rzekomo był strażakiem o dobrych intencjach, ale ona nauczyła się nie ufać swojemu instynktowi w takich sprawach, bo swego czasu zawiódł ją wręcz spektakularnie. Mnóstwo ludzi sprawia wrażenie miłych. Niektórzy wiedzą, jak to wykorzystać, by kogoś skrzywdzić.

Zalała ją fala wspomnień. Szeptane komplementy od chłopaka, w którym się durzyła, o którym myślała, że może mu ufać. Delikatne pocałunki. Zamknięte drzwi. Palce zsuwające ramiączko stanika. „Obiecaj, że nikomu nie powiesz. Tylko tobie ufam”.

Pokręciła głową i zacisnęła powieki. „Nie. Przestań”.

Wzięła kilka głębokich wdechów i spróbowała wepchnąć te wizje z powrotem do sejfu w swojej głowie, gdzie zazwyczaj je trzymała – zamknięte, zapieczętowane. Potarła gęsią skórkę na ramionach, powstrzymując mdłości, które wzbierały w niej za każdym razem, gdy myślała o Evanie Henrym Longdale’u.

Nie zamierzała zapraszać do siebie nowego sąsiada. Już sama myśl o tym wyzwalała w niej niechciane emocje.

Padła z powrotem na sofę, próbując otrząsnąć się ze wspomnień, ale po paru minutach zdała sobie sprawę, że nie zwraca uwagi na to, co się dzieje na ekranie. Wieczór filmowy oficjalnie okazał się klapą.

Wyłączyła telewizor ze świadomością, że jedyny sposób na to, by przestać myśleć o przeszłości, to zażyć tabletkę nasenną i pójść do łóżka.

Umyła twarz i wyszorowała zęby, skupiając się na wieczornej toalecie, by odpędzić niepokojące wizje. Akurat gdy kończyła, usłyszała, jak sąsiad puszcza prysznic. Złe wspomnienia, uparcie napierające na ściany jej umysłu, nagle zostały zastąpione przez obraz mężczyzny, który jeszcze niedawno stał na jej progu. Zerk-nęła na dzielącą ich ścianę, nasłuchując odgłosów i wyobrażając sobie, co musi się dziać po drugiej stronie. Hill ściąga T-shirt, odsłaniając, jak podejrzewała, bardzo dobrze zbudowane ciało. Hill zsuwa z bioder spodnie od dresu, uwalniając…

„To nie jest okej. Przestań!” – nakazała sobie. Żadnego rozbierania facetów w myślach. Nic z tego.

Ale wewnętrzne protesty na nic się zdały, gdy usłyszała, jak Hill jęczy z wdzięcznością, jakby gorąca woda niosła mu ulgę. Po drugiej stronie tej cienkiej ściany, zaledwie kilka kroków od niej, stał nagi i mokry mężczyzna.

Nagle zdała sobie sprawę, że nie potrafi myśleć o niczym innym. Jej wygłodzone libido przejęło dowodzenie i zaczęło przygotowywać popcorn, szykując się do oglądania nowego, tym razem sprośnego filmu.

Szybko zakończyła wieczorną toaletę, próbując uciec przed źródłem tych fantazji, ale gdy wślizgnęła się pod kołdrę, cała była rozpalona. Mentalny film z Hillem w roli głównej trwał w najlepsze i chociaż fantazjowanie o sąsiedzie było fatalnym pomysłem, wolała wizję jego ciała pod prysznicem niż koszmarne wspomnienia, które zawładnęły nią wcześniej. Może nic się nie stanie, jeśli trochę sobie o nim pomarzy. Ostatecznie nie ma nic bezpieczniejszego niż fantazje. Właśnie one pozwoliły jej przetrwać tyle lat posuchy.

Przecież jej nowy sąsiad nigdy się o tym nie dowie.

Niegrzeczne myśli pozostaną bezpiecznie zamknięte w jej głowie, a następnym razem, gdy Andi spotka Hilla, po prostu będzie musiała przybrać pokerową minę. A to akurat potrafiła. „Nie, oczywiście, że nigdy nie wyobrażałam sobie ciebie nago”.

Zamknęła oczy i wsłuchała się w odgłos bieżącej wody, a potem puściła wodze fantazji.

Koniec końców zapomniała o tej tabletce nasennej.ROZDZIAŁ DRUGI

Hill Dawson jęknął, gdy woda popłynęła po jego ciele. Czuł się jak idiota, że przez jakiś cholerny film niemal wyważył drzwi u swojej nowej lokatorki. Trenował jak co wieczór w nadziei, że ćwiczenia zmęczą go na tyle, by udało mu się zasnąć chociaż na trochę, gdy nagle usłyszał te krzyki. Zareagował instynktownie i nawet nie przyszło mu do głowy, że źródło tego hałasu może być zupełnie niewinne. Był przekonany, że drobna rudowłosa kobieta, którą widział przelotnie kilka razy w ciągu ostatnich tygodni, została zaatakowana.

Wyobraził sobie, jak próbuje się bronić przed włamywaczem albo brutalnym chłopakiem i przegrywa, więc popędził do niej, gotów wyważyć drzwi i zostać bohaterem, jak za dawnych dni. Niemal miał nadzieję, że będzie mógł ją uratować. Liczył, że poczuje dawną ekscytację, nawet jeśli tylko przez kilka minut. To było cholernie pokręcone, ale przywitałby z radością jakiekolwiek emocje, które przedarłyby się przez warstwę odrętwienia.

Tymczasem na śmierć wystraszył swoją nową lokatorkę – chociaż kobieta nie miała pojęcia, że to on jest właścicielem domu – i okłamał ją w kwestii swojego statusu zawodowego, kiedy pominął fakt, że nie był już strażakiem. „Świetna robota, dupku. Nie ma to jak zacząć nową znajomość od kłamstwa”.

Ale chciał ją uspokoić, dać jej do zrozumienia, że może jej pomóc. Gdy otworzyła drzwi z tą różową puszką gazu łzawiącego w dłoni, próbowała zgrywać twardzielkę. Zadarła podbródek, a jej niebieskie oczy zalśniły wojowniczo w blasku lampy nad gankiem, a jednak dostrzegł strach kryjący się pod cienką warstewką odwagi. Była blada i drżała. Wyglądała na… bezbronną.

Gdy zobaczył ją w takim stanie, poczuł, jakby ktoś przywalił mu prosto w żołądek. Miał ochotę przyciągnąć ją do siebie i objąć. O co tu, do cholery, chodziło? Przecież on nie przytulał obcych ludzi.

Ta chęć wydała mu się dziwna i kompletnie niestosowna. Istniała różnica między pragnieniem ochrony obywateli przed niebezpieczeństwem a tym, co poczuł w tamtej chwili.

Na szczęście na widok gazu łzawiącego zadziałał na autopilocie. Trening podpowiedział mu, by przemawiać do niej spokojnym głosem, zachować profesjonalizm, zapewnić ją, że przyszedł tu, by jej pomóc – i trzymać ręce przy sobie. Dzięki Bogu.

Nigdy wcześniej nie miał okazji przyjrzeć się Andi z bliska i nie zdawał sobie sprawy z tego, jaka jest młoda. Ani jak piękna. Wielkie niebieskie oczy, podkreślone odrobinę rozmazaną czarną kredką, mały srebrny kolczyk w nosie i ciało, które wydawałoby się chłopięce, gdyby nie niewielkie, ale jędrne piersi. Piersi, od których musiał siłą odwrócić wzrok, gdy zdał sobie sprawę, że jego sąsiadka ma na sobie tylko cienką koszulkę, a zarys tego, co kryje się pod spodem, jest wyraźnie widoczny w blasku lampy nad gankiem.

Nie powinien patrzeć na nią w ten sposób, nie powinien pozwolić na przypływ żaru, który go ogarnął. Miał trzydzieści jeden lat i pewnie w jej oczach wyglądał na staruszka, to po pierwsze, a po drugie, już nie robił takich rzeczy. Żadnego flirtowania. Żadnego roztaczania wokół siebie czaru, by zaciągać kobiety do łóżka. Te dni miał już dawno za sobą. Obecnie nie stanowił miłego towarzystwa. Przedstawicielki płci przeciwnej w najlepszym razie traktowały go, jakby wymagał pomocy i opieki, w najgorszym były gotowe przespać się z nim z litości. Przekonał się o tym w dotkliwy sposób już po wypadku i rozstaniu z narzeczoną, gdy jeden z kumpli umówił go na randkę, a kobieta wygadała się, że zgodziła się na to spotkanie tylko dlatego, by wyświadczyć przysługę ich wspólnemu znajomemu. Hill nie miał ochoty ponownie przerabiać lekcji upokorzenia.

Nie żeby istniała szansa, że Andi będzie nim w ogóle zainteresowana. Wyglądała na kobietę, która umawia się z deskorolkarzami, wytatuowanymi weganami albo perkusistami punkowych kapel, a nie z niepełnosprawnymi strażakami skazanymi na przedwczesną emeryturę.

Hill zacisnął dłoń na metalowym pręcie przytwierdzonym do ściany i opuścił się powoli na ławkę, którą zainstalował pod prysznicem. Pochylił głowę i pozwolił, aby woda spływała po jego ciele. Oczy szczypały go od szamponu. Jutro powróci do tak dobrze mu znanej skrytości. Ostatecznie umówili się z Andi, że nie będą sobie nawzajem przeszkadzać. Idealnie.

Nie potrzebował gadatliwej sąsiadki, szczególnie takiej, która sprawiała, że pragnął rzeczy, których nie mógł mieć i o których nie powinien myśleć. Podczas ich rozmowy na moment się zapomniał, dał się porwać chwili i zażartował z nią, gdy zgrabnie nawiązała do piosenki Davida Allana Coe’a, którą uwielbiała kiedyś jego ciocia. Ale nie mógł się wdawać w relacje z kimś takim jak Andi, nawet gdyby chodziło tylko o sąsiedzką znajomość.

Kupił ten bliźniak, żeby mieć spokój, zacząć od nowa, a przy okazji zapewnić sobie skromny przychód z wynajmu, który stanowiłby uzupełnienie jego renty, podczas gdy będzie się zastanawiał, co ma, do licha, zrobić z resztą swojego życia. Nie chciał się zaprzyjaźniać z własną lokatorką. Właśnie dlatego zlecił zarządzanie wynajmem zewnętrznej firmie. Chciał pozostać anonimowy w tym nowym domu. Chciał, by wszyscy się od niego odczepili, tymczasem Andi wyglądała na osobę, która organizowała straż sąsiedzką i urządzała imprezy dla mieszkańców z najbliższej okolicy. Nie, dziękuję.

Uniósł głowę, otarł wodę z twarzy i wziął głęboki wdech. Teraz, gdy już opracował plan działania i otrząsnął się z dziwnych uczuć, jakie wywołała w nim rozmowa z Andi, od razu poczuł się lepiej. Nic się nie zmieniło. Nie musiał się tym przejmować. Po prostu poznał nową sąsiadkę. Nic się nie stało.

Ale gdy położył się do łóżka i w końcu zasnął, koszmary o płonących budynkach walących mu się na głowę zostały zastąpione przez sny o ognistej rudowłosej kobiecie.

Obudził się spocony i tej nocy już nie zasnął.

Andi przemierzała parter przestrzeni coworkingowej WorkAround, w której pracowała w ciągu tygodnia, i chłonęła fale energii bijące od ludzi stukających gorliwie w klawiatury. Uwielbiała to miejsce, z wysokimi oknami zajmującymi całą tylną ścianę, odsłoniętymi ceglanymi murami, lśniącym systemem kanałów wentylacyjnych i wysokim sufitem. Ale najbardziej uwielbiała fakt, że właśnie na parterze znajdowały się „gorące” biurka, które ludzie wynajmowali tylko na kilka godzin albo dni. To oznaczało regularną rotację interesujących osobowości i było jak paczka cukierków dla jej ekstrawertycznej natury. Codziennie miała okazję rozmawiać z muzykami, aktorami, blogerami recenzującymi książki, dziennikarzami, inwestorami jednosesyjnymi, artystami. Lista nie miała końca.

Ludzie ją fascynowali i chociaż stereotyp pisarza zakładał samotne siedzenie w pokoju na poddaszu, jej mózg potrzebował kontaktu z ciekawymi charakterami. Jak miałaby kreować interesujące postaci, gdyby wciąż nie poznawała nowych, interesujących ludzi? To właśnie dlatego zazwyczaj co rano zatrzymywała się przy kilku „gorących” biurkach i zagadywała do siedzących przy nich osób – przy czym „biurko” tak naprawdę oznaczało „każdą płaską powierzchnię, na której można postawić laptopa”, bo parter wypełniały niebieskie, żółte i szare kanapy, stoliki kawowe, kanciaste fotele i krzesła. Jednak dziś nie miała czasu na pogawędki i pomachała tylko z uśmiechem kilku znajomym osobom. Miała słodkie wypieki do dostarczenia.

Ruszyła w stronę klatki schodowej mieszczącej się obok baru kawowego na tyłach budynku i wspięła się na pierwsze piętro, gdzie wynajmowała biuro. Minęła pokoje do nagrywania wideo oraz podcastów, a potem wejście do własnego biura, po czym zapukała do drzwi na końcu korytarza.

– Proszę – zawołała Hollyn.

Andi wślizgnęła się do środka. Biblioteczna cisza tego pomieszczenia pozostawała w skrajnym kontraście ze zgiełkiem panującym na parterze. Andi położyła na biurku przyjaciółki wąską czarną puszkę oraz poplamioną tłuszczem torebkę z piekarni i padła na fotel.

– Dzień dobry, gwiazdo. Przyniosłam dary – oznajmiła.

Hollyn podniosła wzrok znad artykułu, nad którym pracowała, a jej nos zmarszczył się kilkakrotnie w tiku, do którego Andi przyzwyczaiła się tak bardzo, że ledwie go już zauważała.

– Och, prezenty! – Hollyn przyjrzała się przedmiotom na biurku i zatknęła pasma kręconych blond włosów za uszy. – Cóż, łatwo zgadnąć, co jest w torebce. Potrafię wyczuć cynamonową drożdżówkę z odległości stu metrów. Ale co to jest? – Hollyn podniosła czarną puszkę i obróciła ją w dłoni.

– Gaz pieprzowy w żelu. Według mojego przyjaciela strażaka jest lepszy niż normalny, bo nie ma ryzyka, że dostaniesz rykoszetem. – Andi sięgnęła do papierowej torebki i wyciągnęła jedną z drożdżówek, które kupiła w piekarni Levee Baking Co. po drodze do pracy. Wynajmowanie biura w WorkAround gwarantowało jej kontakt z ludźmi pomimo wykonywania zawodu dla samotników, na dodatek zapewniało bliskość licznych nowoorleańskich knajpek i sklepów, co doceniała, gdy miała ochotę na coś pysznego. – Pomyślałam, że tobie też się przyda. No wiesz, żebyś mogła ochronić siebie i Jaspera, gdyby ktoś was kiedyś zaatakował.

– Nie wierzysz, że Jasper potrafiłby się wcielić w rolę bohatera i nas obronić? – Hollyn się roześmiała.

Andi uśmiechnęła się pod nosem, próbując sobie wyobrazić uroczego narzeczonego Hollyn, aktora teatru improwizacyjnego, w jakiejkolwiek sytuacji wymagającej przemocy. Koleś bez wątpienia oddałby życie za Hollyn, ale nie wyglądał na kogoś, kto potrafiłby wdać się w bójkę.

– Już prędzej przekonałby przestępcę, żeby w ogóle was nie okradał.

Hollyn postawiła puszkę obok torebki leżącej w rogu biurka.

– Nie byłabym zaskoczona, gdyby mu się to udało, ale będę nosić ten gaz w torebce, na wypadek gdyby negocjacje jednak się nie powiodły. Dzięki.

– Nie ma sprawy.

Hollyn wyciągnęła cynamonową drożdżówkę z torebki, wyjęła dwie serwetki z szuflady biurka i podała jedną Andi.

– Nie wiedziałam, że masz przyjaciela strażaka.

Andi położyła serwetkę na kolanach i oderwała kawałek drożdżówki.

– To mój nowy sąsiad. Poznałam go nieoczekiwanie w trakcie weekendu.

Hollyn oblizała lukier z opuszki palca i skrzywiła się, ale Andi wiedziała, że ten grymas to tylko przejaw zespołu Tourette’a, a nie odzwierciedlenie opinii jej przyjaciółki o drożdżówce.

– Uwielbiam to, że potrafisz raz kogoś zobaczyć i już nazywasz go przyjacielem – stwierdziła Hollyn. – Żebym ja użyła tego słowa, kandydat musi przejść dziesięciostopniowy proces rekrutacyjny.

Andi przełknęła kęs drożdżówki i uśmiechnęła się szeroko.

– Ha. Cóż, zatem jestem zaszczycona, że przyjęłaś mnie do kręgu nielicznych wybranych. Ja też przeprowadzam testy. Sąsiad zdał tylko wstępny quiz. W najbliższej przyszłości nie planuję zapraszać go do siebie na kanapki z grillowanym serem. Ale jego porada odnośnie do gazu pieprzowego w żelu okazała się trafna. Wyguglowałam to.

Hollyn obserwowała przez chwilę przyjaciółkę, przeżuwając. Powieka drgała jej odrobinę.

– Czy on mieszka sam?

Andi wzruszyła ramionami.

– Tak zakładam. Nie nosi obrączki. – Ściągnęła brwi, zaskoczona własnymi słowami. Kiedy ona to w ogóle zauważyła? Najwyraźniej jej podświadomość musiała robić notatki. – Poza tym zza ściany słychać człapanie tylko jednej pary wielkich stóp.

– Wielkie stopy. Interesujące. – Hollyn spojrzała na nią figlarnie. – Młody? Stary?

Andi pomyślała o spotkaniu z Hillem. Była tak wystraszona obecnością obcego faceta na progu swojego mieszkania o tak późnej porze, a potem tak zdumiona reakcją własnego ciała na widok Hilla, że nawet nie zdążyła się zastanowić, w jakim on może być wieku.

– Nie jest stary. Starszy od nas, ale… sama nie wiem… pod trzydziestkę, może tuż po trzydziestce? Chociaż sprawiał wrażenie, jakby miał starą duszę, jakby sporo już w życiu widział. Ale to akurat nic dziwnego, skoro jest strażakiem.

Hollyn uniosła brew.

– Stara dusza, co? Jest uroczy?

Andi zmarszczyła nos zaskoczona tym pytaniem i przełknęła kolejny kęs drożdżówki. Czy był uroczy? Nie takim słowem by go określiła. Nie było nic „uroczego” w jego poważnej minie, szerokich barach i głębokim głosie. Seksowny? Owszem. Przystojny? Zdecydowanie. Stanęły jej przed oczami fantazje, jakie snuła tamtego wieczoru, i poczuła, że płoną jej policzki. Odchrząknęła.

– Chyba można tak powiedzieć. O ile duzi, brodaci, ciemnowłosi, zasępieni faceci są w twoim typie.

– Proszę, Boże, niech się tylko nie okaże, że tacy faceci rzeczywiście są w jej typie – odezwał się głos od progu.

Andi odwróciła się i zobaczyła narzeczonego Hollyn, Jaspera, opierającego się o framugę z rozbawioną miną.

Wszedł do środka, poprawił okulary w ciemnych oprawkach, a potem rozłożył ramiona jak Hulk, próbując wyglądać na bardziej zwalistego.

– Ale jeśli są, to mogę zostać pakerem.

Hollyn przygryzła wargę, uśmiechając się z uwielbieniem do swojego faceta.

– Ty jesteś dokładnie w moim typie.

– A więc wolisz głupkowatych aktorów teatru improwizacyjnego? – upewnił się i podszedł bliżej, żeby cmoknąć ją w usta.

– Najwyraźniej.

– Pysznie. Zatem jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. – Podwędził jej kawałek drożdżówki, wrzucił go do ust, po czym odwrócił się do Andi. – A więc o kim rozmawiamy? Co nowego u ciebie? Chcę usłyszeć wszystkie szczegóły.

– Nowy sąsiad Andi najwyraźniej jest seksownym strażakiem – wtrąciła Hollyn żartobliwym tonem.

Andi jęknęła.

– Nic takiego nie powiedziałam.

– Aha – skwitowała Hollyn.

– No dobrze – przyznała Andi. – Jest całkiem… miły dla oka.

Jasper oparł się o krawędź biurka Hollyn i uśmiechnął szeroko.

– Super, Andi w końcu podoba się jakiś chłopak. Fitz będzie załamany, gdy mu powiem. Kocha się w tobie bez pamięci.

Andi spojrzała na niego z powątpiewaniem. Fitz McLane był właścicielem firmy inwestycyjnej wynajmującej większość trzeciego piętra WorkAround. Lubiła go, ale był takim bajerantem, że potrafiłby sprzedać lód Eskimosowi.

– Błagam, Fitz podkochuje się w każdej kobiecie w tym budynku. A mnie nie podoba się żaden „chłopak”. Mój sąsiad zdecydowanie jest mężczyzną. Zresztą nigdy nie powiedziałam, że na niego lecę. Po prostu obiektywnie stwierdziłam, że przyjemnie się na niego patrzy. – Wskazała na nich i zmrużyła oczy. – Przestańcie to robić.

– Co takiego? – zapytała Hollyn niewinnie, wspierając podbródek na dłoni. Ewidentnie czerpała wielką przyjemność z droczenia się z przyjaciółką.

– To, co robią ludzie, gdy już zostaną parą i nagle chcą, żeby wszyscy wokół też sobie kogoś znaleźli – wyjaśniła Andi. – Zaczynacie się zachowywać jak plotkujące swatki.

Hollyn pokręciła głową i pogroziła jej palcem.

– O nie, Lockley. Sama dopingowałaś mnie jak szalona w nadziei, że zejdę się z Jasem. Nie możesz teraz się nas o to czepiać.

Andi przyłożyła dłoń do piersi.

– Ja? Ja po prostu widziałam dwoje ludzi, którzy ewidentnie powinni być razem, i zachęcałam ich do tego. Byłam dobrą przyjaciółką. Za to wy w ogóle nie znacie tego kolesia. Nawet ja go nie znam. Może się okazać skończonym dupkiem. Może jest żonaty, tylko nie nosi obrączki. Słucha muzyki country, więc już na wstępie ma u mnie minus.

– Country? – skrzywił się Jasper. – To faktycznie brzmi jak beznadziejny przypadek. Powiem Fitzowi, że nie ma się czym przejmować.

Hollyn oddała Jasperowi resztę swojej drożdżówki i otarła palce serwetką.

– Słuchaj, w porządku, nie będziemy się tak zachowywać. Jesteś dorosłą kobietą, która sama decyduje, kim jest zainteresowana, a kim nie. Ale nie zaszkodzi, jeśli poznasz swojego sąsiada odrobinę lepiej, prawda?

Andi ściągnęła brwi i poczuła ucisk w piersi. To, że ktoś był jej sąsiadem, nie oznaczało, że warto go poznać i można mu zaufać. Ale nie chciała dyskutować o tym z przyjaciółmi. Nie wiedzieli o jej przeszłości. Nie mieli pojęcia, że jej pierwsza miłość siedzi obecnie w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Znali ją wyłącznie jako ekscentryczną pisarkę horrorów, trochę dziwną kobietę, która znajduje pocieszenie w makabrze i jest gotowa sprawdzać pod kątem karalności wszystkich facetów, z którymi umawiają się jej przyjaciółki, podczas gdy sama rzadko chadza na randki. Nie chciała, żeby odkryli, co ją do tego doprowadziło.

– Pewnie. Może pewnego dnia będę musiała pożyczyć od niego filiżankę cukru – odparła niezobowiązująco.

Jasper uśmiechnął się kącikiem ust.

– A więc tak to się nazywa w slangu dzisiejszej młodzieży?

Andi prychnęła i rzuciła w niego serwetką zmiętą w kulkę, po czym wstała z fotela.

– Jak tak dalej pójdzie, przestanę wam przynosić ciastka i broń.

– Och, dostaliśmy jakąś broń? – zainteresował się Jasper.

Hollyn uniosła dłoń z przepraszającym uśmiechem.

– W porządku. Damy ci spokój. Może faktycznie zaczęliśmy się zachowywać jak te upierdliwe pary. Ohyda.

– Nie ma sprawy. Wiem, że macie dobre intencje, ale serio, nie ma o czym mówić. Po prostu poznałam sąsiada. – Skinęła głową na komputer. – Pozwolę ci wrócić do pisania artykułu.

– Jeszcze raz dzięki za prezenty. A co ty masz dzisiaj w planach? – zapytała Hollyn.

– Och, wiesz, to, co zwykle. Muszę napisać rozdział książki, a potem… – Andi rozciągnęła mięśnie szyi, przechylając głowę z boku na bok, jakby szykowała się do meczu bokserskiego – potem muszę nagrać podcast na temat kolesia, który porwał i zamordował trzy kobiety. Wyszukiwał je w centrach handlowych w latach osiemdziesiątych.

Jasper zrobił wielkie oczy.

– O kurwa.

– Tak, to ponura sprawa – potwierdziła Andi. – Ale przynajmniej został złapany. Chcę omówić tę historię, bo można się z niej wiele nauczyć. Chociażby tego, że kobiety powinny sprawdzać tylne siedzenie auta, zanim wsiądą. I nie powinny ufać przypadkowym kolesiom, którzy nagle oferują im pomoc na zakupach.

– Zdajesz sobie sprawę, że sposób, w jaki my zarabiamy na życie, wydaje się niedorzeczny w porównaniu z tym, co ty robisz – powiedział Jasper. – Ty bierzesz udział w krucjacie. Potrzebujesz peleryny, czy coś.

– E tam – odparła Andi, sięgając po torbę z laptopem. – Świat potrzebuje zabawnych ludzi. Gdybyśmy całymi dniami myśleli tylko o tym, ilu chorych i okrutnych szaleńców wałęsa się po ulicach, przestalibyśmy wstawać rano z łóżka. A ja to już w ogóle zaszyłabym się w bunkrze wykopanym w ogródku za domem. – Uśmiechnęła się do przyjaciół. – Potrzebujemy ludzi zapewniających nam rozrywkę. Kręcących filmy, piszących książki, śpiewających piosenki. To wszystko ma znaczenie. Zresztą ja przecież nic takiego nie robię. Nie rozgryzam nierozwiązanych spraw ani nie pomagam łapać przestępców, jak niektórzy podcasterzy. Tego nie potrafię. Ja tylko piszę horrory i opowiadam o strasznych historiach z życia wziętych. Nie naprawiam świata.

– Nie jestem pewna, czy to do końca prawda – zaprotestowała Hollyn. – Przekazujesz ludziom to, co chciałyby powiedzieć ofiary, gdyby mogły mówić. Ja sama stałam się znacznie bardziej ostrożna, od kiedy zaczęłam słuchać twojego programu.

– Gdy jestem z Hollyn, od razu czuję się bezpieczniejszy – potwierdził Jasper.

Hollyn przewróciła oczami.

– Po prostu pilnujcie się nawzajem, w porządku? Do zobaczenia później. – Andi pomachała im na pożegnanie, po czym przeniosła wzrok z jednego na drugie. – I zamknę te drzwi. Przyjemnego pożyczania filiżanki cukru.

Śmiali się, gdy wychodziła. Chociaż było mało prawdopodobne, by zabrali się „do rzeczy” w biurze, uśmiechnęła się szeroko, widząc przyjaciół tak szczęśliwych. Nie wierzyła, aby jej był pisany związek, ale na miłość łączącą innych naprawdę miło było popatrzeć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: