Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Adam i Jadwiga Czartoryscy. Fotografie i wspomnienia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Adam i Jadwiga Czartoryscy. Fotografie i wspomnienia - ebook

Fascynująca opowieść o losach rodu Czartoryskich na tle wydarzeń XX w. uporządkowana przez wnuczkę Adama i Jadwigi Czartoryskich Barbarę Caillot-Dubus i historyka Marcina Brzezińskiego, wzbogacona unikatowym materiałem fotograficznym z rodzinnego archiwum. Niesamowita historia pokolenia jednego z ważniejszych polskich rodów szlacheckich. Wspomnienia Adama i Jadwigi Czartoryskich, wzbogacone bogatą kolekcją zdjęć, to opowieść o zderzeniu się dwóch światów. Wychowani zgodnie z wartościami ziemiańskimi, dorastający w wiejskich dworach muszą stawić czoła okrucieństwom wojny i nowej, odmienionej rzeczywistości, w której brak dla nich miejsca.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-207-4
Rozmiar pliku: 9,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O moich Dziadkach

Z Jadwigi i Adama Czartoryskich, moich Dziadków, emanował spokój, mądrość, dystans do życia codziennego. Czułam ich pogodę ducha, poczucie humoru, pogodzenie się z samymi sobą i ze światem. Cechowała ich ogromna wiara w sens życia. Wiara w wartości, przekonanie, że ważna jest zarówno treść, jak i forma. Po każdym pobycie u Dziadków wydawało mi się, że jestem lepszym człowiekiem, że dotykam czegoś wyższego od przyziemności, co ma głęboki sens.

Zaczęłam rozwijać moją pasję fotograficzną, gdy Babunia była już bardzo starą osobą. Dużo z nią o swoich projektach rozmawiałam. Zadziwiało mnie, jaki Babunia ma nowoczesny umysł i świeże spojrzenie. Gdyśmy oglądały zdjęcia, mówiła mi nie o tym, co widzi na obrazku, ale o tym, co czuje, jakie to ma znaczenie w szerokim kontekście, jakie niesie przesłanie. Opowiadała mi, że przez całą młodość towarzyszył jej aparat fotograficzny, że uwielbiała robić zdjęcia. Odbijała je na słońcu.

Pod koniec życia przekazała mi albumy rodzinne i pudełka z tysiącami negatywów. Później odebrałam jeszcze depozyty fotograficzne Dziadków z Muzeum Czartoryskich w Krakowie.

Wraz ze śmiercią Dziadunia, w Boże Ciało 1998 roku, odeszła część historii, przedwojenny, dziś już nieistniejący świat. Podczas pogrzebu, na cmentarzu na Starych Powązkach, w piękny słoneczny dzień pojawił się w mojej głowie wielki znak zapytania – kto przekaże dalej świadectwo o przeszłości. Bardzo przejmowała mnie myśl, że z odejściem Dziadunia „zatrzymała się historia”. Te myśli potęgował fakt, że spodziewałam się wówczas dziecka. Co nam zastąpi żywą historię? Dziadunio był jednym z ostatnich świadków tamtej minionej epoki, urodzonym jeszcze pod zaborem austriackim. Całe życie chodził w kapeluszu, nosił buty robione jeszcze przed wojną, na zamówienie u Salesa we Lwowie, które sam pastował i zawsze wkładał na prawidła. Znał na pamięć nazwy ptaków i roślin i spisywał wszystkie na karteczkach, po łacinie.

Gdy odkryłam niesamowitą ilość zdjęć i negatywów po Dziadkach, często o charakterze reporterskim i na wysokim poziomie artystycznym, do tego starannie podpisanych pięknym przedwojennym pismem, zrozumiałam, że jest to poważna sprawa. Odnalazłam też ich dzienniki, notesy, listy, wspomnienia, pisane i nagrywane. Wszystkie fotografie i dokumenty z jednej szafy stały się elementami historycznej układanki.

W ciągu trzech lat, z pomocą historyka Marcina Brzezińskiego, stworzyłam subiektywną opowieść fotograficzną o moich Dziadkach. Niektórych momentów ich życia może tam brakować, jeśli nie zachowały się świadectwa lub nie były ważne dla opowieści. Wybierałam te zdjęcia i teksty, które do mnie przemawiały, gdy widziałam w nich siłę, dużo emocji, przesłanie.

Każdego roku przyjeżdżałam z Paryża, gdzie się urodziłam, do ukochanego domu Dziadków w Kościelisku. Przenosiłam się wtedy całkowicie w inny świat. Zapominałam o żelaznej kurtynie, o strasznych przejściach granicznych, które robiły na mnie ogromne wrażenie, o moim codziennym zachodnim życiu.

Przez całe lato chodziłam z Dziadkami po górach, zachwycając się tatrzańską przyrodą. Rozmawiałam z dziećmi sąsiadów po góralsku, pasłam z nimi krowy, przyglądałam się, jak trudno było cokolwiek kupić. Obserwowałam, jak Dziaduniowie niesamowicie zintegrowali się z tą tatrzańską ziemią. Można powiedzieć, że byli „góralami z zamiłowania”, i lata spędzone pod Giewontem uważali za najszczęśliwsze w życiu.

W 1987 roku musieli sprzedać dom i przenieść się do Warszawy. Między płazy wsunęłam wówczas karteczkę ze słowami: „Chcę tu wrócić”. W domu zamieszkali aktorzy Teatru Witkacego, później urządzono w nim przedszkole. Moje marzenie jednak spełniło się w 2009 roku, choć zupełnie sobie tego przedtem nie wyobrażałam. Wróciłam. Jest już telefon, centralne ogrzewanie, asfaltowa droga, rydze już nie rosną w ogrodzie, ale duch Dziadków pozostał.

Barbara Caillot DubusAdam i Jadwiga ze Stadnickich Czartoryscy …epigoni dawnego świata

W piękny czerwcowy dzień 1937 roku Adam Czartoryski poślubił w Nawojowej Jadwigę Stadnicką. Ten mariaż połączył dwa stare rody: książęcy dom Czartoryskich, wywodzący się od wielkiego księcia litewskiego Giedymina, dziada Władysława Jagiełły, oraz hrabiowską rodzinę Stadnickich z Małopolski.

Adam pochodził z linii osiadłej w Pełkiniach koło Jarosławia. Majątek ten należał do Czartoryskich od końca XVIII wieku, jednak dopiero ojciec Adama – Witold – osiadł w nim z rodziną na stałe w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Wcześniej dziad i pradziad rezydowali w podwiedeńskim pałacu Weinhaus i w Wiązownicy.

Linia Adama Stadnickiego, ojca Jadwigi, związana była z dwiema rezydencjami: Nawojową (należącą do rodziny od początku XIX wieku) oraz malowniczo położonym nad rzeką Dyją zamkiem we Vranovie (niegdyś Frain, na Morawach, w posiadaniu Stadnickich od połowy XIX wieku). Do tego dochodziło uzdrowisko Szczawnica, zakupione i unowocześnione przez Adama Stadnickiego. Godny podkreślenia jest fakt, że Stadnicki posiadał też jedne z najlepiej zagospodarowanych obszarów leśnych przedwojennej Polski: okolice Nawojowej, Rytra, Szczawnicy, a z jego wielkiego doświadczenia i wiedzy z zakresu leśnictwa korzystali naukowcy jeszcze wiele lat po II wojnie światowej.

Czartoryscy i Stadniccy przez wieki związani byli z wielką własnością ziemską. W ich rozumieniu nie oznaczało to jedynie posiadania ziemi i lasów, które pozwalały na utrzymanie okazałych domów oraz licznych rodzin. Wiązała się z tym odpowiedzialność za majątek, który dziedziczyło się po rodzicach, a następnie w stanie co najmniej tym samym, a jeszcze lepiej powiększonym i wzbogaconym, przekazywało się dzieciom. Tak przez wieki kształtowała się swoista „filozofia” polskiej arystokracji i ziemiaństwa, preferująca wiejski styl życia, skoncentrowany wokół rodzinnych domów, gdzie kolejne generacje zostawiały trwały ślad po sobie. Miasto było pewnego rodzaju „koniecznością”, tam się studiowało, zajmowało sprawami ekonomicznymi (bankowymi), prowadziło działalność polityczną, spędzało czas zimowego karnawału, chodziło do teatru czy na koncerty, kupowało niezbędne rzeczy, ale „prawdziwe” życie toczyło się na wsi. Tej naturalnej więzi z ziemią nie zniszczyła ani nacjonalizacja majątków, ani realia powojennego życia. Gdy Adam i Jadwiga Czartoryscy przeszli na emeryturę, zamieszkali w sercu Tatr i rozpoczęli na nowo szczęśliwe wiejskie życie.

Czartoryskich i Stadnickich – jak wiele rodów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej – cechowało przywiązanie do polskości i religii katolickiej. W domach były kaplice, w których rodziny zbierały się na codzienne modlitwy inicjowane przez panie domu. W Nawojowej częstym gościem bywał „Wujcio Biskup”, później kardynał, Adam Stefan Sapieha – metropolita krakowski. Wraz ze swą siostrą Heleną Stadnicką – matką Adama Stadnickiego – opiekowali się miejscową ludnością, niosąc pomoc tym, którzy tego potrzebowali.

W Pełkiniach, gdzie nie było kościoła, z kaplicy korzystała również okoliczna ludność. Rodzina Czartoryskich mogła się poszczycić licznymi powołaniami. Spośród rodzeństwa Adama Czartoryskiego cztery osoby wybrały stan duchowny: siostra Anna wstąpiła do klasztoru wizytek, bracia Jerzy, Stanisław i Jan ukończyli seminaria. Jan wybrał zakon dominikanów, jako o. Michał zginął śmiercią męczeńską w Powstaniu Warszawskim i został beatyfikowany przez Jana Pawła II w 1999 roku.

Adam i Jadwiga Czartoryscy należeli do ostatniego pokolenia urodzonego i wychowanego w realiach ziemiańskiego świata, z całą jego obyczajowością i specyfiką. Przyszli na świat w rodzinnych domach w Pełkiniach i Nawojowej w przededniu I wojny światowej, gdy jeszcze wydawało się, że stary porządek pozostanie niewzruszony. Co prawda I wojna zachwiała jego podstawami, ale dawna arystokracja swój stan posiadania zachowała. Funkcjonowała w swym kształcie do końca okresu międzywojennego, mimo wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, kryzysu lat trzydziestych i ciągłej niepewności o przyszłość. Rok 1939 był początkiem końca tego świata. Sześć lat później, gdy zakończyła się okupacja niemiecka, ziemianie nie mieli już do czego wracać. Wszystko zostało upaństwowione, a byłym właścicielom nie wolno było nawet mieszkać w pobliżu ich dawnych domów.

Pomimo tych drastycznych zmian, represji, szykan i zjadliwej propagandy, jakimi nowa władza próbowała „bezetów”¹ ostatecznie zlikwidować, byli ziemianie trwali nadal… czasem wbrew wszystkim i wszystkiemu. Pracowali tam, gdzie im pozwolono. Studiowali, o ile ktoś na uczelni przymknął oko na ich „niewłaściwe” pochodzenie społeczne. Wychowywali dzieci i starali się ocalić to, co w kilku walizkach udało się wywieźć z dworów przejętych przez państwo.

Adam i Jadwiga Czartoryscy, wyrzuceni z majątku w Głuszynie, znaleźli schronienie w Poznaniu. Przemieszkali tam wiele lat w domu z dokwaterowanym milicjantem, który skutecznie zatruwał im życie i śledził każdy krok. Gdy było już bardzo ciężko, wyprzedawali pamiątki rodzinne, aby nakarmić dzieci. Bezpieczną i spokojną przystań znaleźli, już jako emeryci, w domu w Kościelisku. W wolnych chwilach porządkowali albumy, opisywali zdjęcia, notowali wspomnienia. Wszystko po to, aby wnuki wiedziały, skąd się wywodzą i gdzie tkwią ich korzenie. Byli epigonami starego porządku, a z czasem ich relacja nabrała wartości unikalnego opisu nieistniejącego już świata. Zapewne nie zdawali sobie wówczas sprawy, że inicjują pracę nad książką, która trafia dziś w ręce Czytelników.

Adamowie Czartoryscy nie zajmowali stanowisk publicznych, nie uczestniczyli w życiu politycznym, nie tworzyli wielkiej historii – tylko tę swoją małą, prywatną, rodzinną. Niemniej jednak pozostawili jedyne w swoim rodzaju świadectwo, w postaci fotografii i memuarów. Niezwykle cenny zbiór dokumentów dla badaczy i historyków obyczajowości XIX i XX wieku.

Bohaterowie dokładnie opisali swoje domy i ich historię. Fragmenty wspomnień Jadwigi Czartoryskiej to świetny przewodnik po zamku Vranov nad Dyją – jedynym spośród rodzinnych domów, zachowanym do dziś w stanie niemal nienaruszonym, jako muzeum państwowe.

Pozostawili dokładną relację o tym, jak funkcjonowały Pełkinie, Frain, Nawojowa, jaką rolę kulturową i cywilizacyjną pełniły. Utrwalili na kartach pamiętników życie codzienne, rozkład zajęć, obowiązki pani i pana domu, świat guwernantek i nauczycieli, kontakty ze służbą. Wiele napisali o sferze obyczajów, niuansach etykiety, podejmowaniu gości, polowaniach. Wspominali stosunki dworu z okoliczną ludnością, pomoc społeczną i ochronki, czasy studenckie. W dłuższej relacji z czasów II wojny uwiecznili grozę tamtych lat i działalność w konspiracji. Z niepokojem obserwowali wkroczenie wojsk radzieckich i osobliwe zwyczaje Armii Czerwonej. Opisali rozmaite absurdy trudnych powojennych lat, kłopoty z pracą, próby inwigilowania przez służbę bezpieczeństwa. Swoje wspomnienia zakończyli opisem wymarzonego domu w górach.

Uzupełnieniem tych pamiętników są tysiące fotografii. W zbiorze, oprócz oficjalnych portretów bliższej i dalszej rodziny, znalazło się wiele zdjęć ukazujących życie codzienne. Jadwiga Czartoryska, od wczesnej młodości zainteresowana fotografią, utrwaliła na kliszach setki scen rodzinnych, twarzy przyjaciół, znajomych, widoków odwiedzanych miejsc. Niekiedy, jak zawodowy fotoreporter, „chwytała” pełne dramatyzmu momenty, jak katastrofa samochodów czy pożar lasu w Głuszynie. Adam i Jadwiga Czartoryscy nie tylko uporządkowali i opisali fotografie. Zabezpieczyli też setki oryginalnych negatywów, które zdeponowali w Muzeum Czartoryskich w Krakowie.

W roku 2010 zrodził się pomysł, aby sięgnąć do kolekcji Czartoryskich i pokazać ich świat, utrwalony i opisany przez nich samych. Wnuczka Adama i Jadwigi, Barbara Caillot Dubus, zaproponowała, aby stworzyć opowieść o swoich dziadkach. Tak rozpoczęły się żmudne i fascynujące jednocześnie prace nad książką, zakończone w setną rocznicę urodzin Jadwigi Czartoryskiej.

Marcin Brzeziński

Jadwiga Stadnicka (później Adamowa Czartoryska), około 1918 roku

Jadwiga Stadnicka (później Adamowa Czartoryska), 1924 rok

Adam Czartoryski, 1912 rok

Adam Czartoryski, 1937 rok

Jadwiga Czartoryska, 1940 rok

Jadwiga Czartoryska, około 1960 roku

Adam Czartoryski, około 1950 roku

Adam Czartoryski, około 1970 roku

Bracia Czartoryscy, od lewej: Piotr (1909–1993), Witold (1908–1945), Adam (1906–1998), Stanisław (1902–1982), Roman (1898–1958), Jan (1897–1944), Włodzimierz (1895–1975), Kazimierz (1892–1936). Frain, 1915 rok

Rodzeństwo Stadnickich, od lewej: Jadwiga (1913–2009), Maria (1912–2003), Helena (1914–1977), Anna (Danuta) (1916–2001), Stefania (1917–1979), Józef (1919–1960), Andrzej (1920–1945), Paweł (1925–1996). Frain, 1926 rokJadwiga Stadnicka

Urodziłam się w Nawojowej 26 maja 1913 roku jako druga córka Stefanii z Woronieckich i Adama Stadnickich. W roku 1914, gdy zbliżała się pierwsza wojna, rodzice z całym domem, tj. niańkami i służbą, wyjechali do Frainu a/d Thaya, czyli po czesku Vranov nad Dyjí, do zamku leżącego na wysokiej obronnej skale w pobliżu granicy z Austrią. Zresztą w tym okresie trudno mówić o granicy, ponieważ było to jeszcze za czasów Austro-Węgier i Galicja, czyli Małopolska, należała do Cesarstwa Habsburskiego.

Czartoryscy we Frainie

We Frainie urodziły się trzy moje siostry, Helena, Anna (zwana Danusią), Stefania. Ojciec jako jedyny syn swoich rodziców, mając żonę i dzieci, zamiast iść do wojska – wstąpił do Zakonu Maltańskiego i przez całe cztery lata jeździł pociągami maltańskimi, zabierając rannych z frontu i przewożąc ich do szpitali w Wiedniu czy innych miastach. W przerwach dojeżdżał do Frainu lub mama spotykała się z nim w Wiedniu. Tam też rodzice stykali się z wieloma Polakami, którzy uciekając przed zbliżającym się frontem, szukali bezpiecznego miejsca. Zapraszali ich do siebie, gościli miesiącami, a nawet latami. Tak to znalazła się we Frainie rodzina Czartoryskich. Mieszkali tam około półtora roku i przyjaźń między tymi rodzinami pozostała na zawsze. Najstarsi synowie byli na froncie, zjawiali się tylko na urlopy, młodsi uczyli się i polowali w naszych lasach.Adam Czartoryski

Rodzeństwo Adama

Miałem ośmiu braci i dwie siostry. Po ślubie rodziców najpierw przyszły na świat dwie córki – Maria i Anna, a następnie z rzędu dziewięciu synów, trzech z nich zostało potem księżmi. Rozpiętość wieku między moją najstarszą siostrą a najmłodszym bratem wynosiła dwadzieścia lat. Czyli w sumie przez czterdzieści lat były w domu dzieci. Najmłodszy z braci nie pamiętał np. ślubu swojej siostry, bo miał wtedy dwa czy trzy lata.

Czartoryscy u Stadnickich we Frainie. Pierwsza wojna światowa

Stadniccy z Nawojowej mieli majątek pod Sączem i drugi w Czechach w pobliżu granicy austriackiej z zamkiem we Frainie (Vranovie). Nawojowa z Rytrem i Szczawnicą to było 9 tysięcy hektarów, Vranov był mniejszy, chociaż bardziej dochodowy, około 3 czy 4 tysięcy ha.

W 1914 roku, gdy Moskale zajęli Pełkinie, musieliśmy stamtąd wyjechać. Udaliśmy się całą rodziną do Wiednia. Wchodzimy z moją matką do hotelu. A tu jacyś młodzi państwo nas witają – to byli moi przyszli teściowie, którzy przyjechali z Frainu, leżącego jakieś sto kilometrów od Wiednia, szukać dla swojego zamku lokatorów, bo im rząd austriacko-węgierski chciał dokwaterować sto rodzin. Zostaliśmy zaraz zaproszeni do Vranova i mieszkaliśmy tam cały rok, do września 1915 roku. Moja przyszła żona miała wtedy półtora roku i była łysa jak kolano. Stadniccy mieli wówczas dwoje dzieci, potem przyszło trzecie, aż do ośmiorga. Od tamtej pory przyjaźń i kontakty bardzo się zacieśniły, bliskość w sposobie wychowania, codziennym życiu, światopoglądzie – to były dwie bardzo zaprzyjaźnione rodziny. Stadniccy przyjeżdżali do Pełkiń, myśmy do Nawojowej też jeździli. Ta przyjaźń zaowocowała potem moim małżeństwem, i to była najmądrzejsza rzecz, jaką w życiu zrobiłem.

Pałac Czartoryskich w Pełkiniach od strony parku, 1928 rok

Adam Czartoryski w salonie w Pełkiniach

Dom w Pełkiniach

Dom był solidny, o bardzo grubych murach, wybudowany w XVII wieku. Na parterze sklepione sale, dobudówki późniejsze robione przez kilka pokoleń. Moi rodzice także przyłożyli się do rozbudowy. Dom miał dwa skrzydła od frontu i dwa z tyłu w kształcie litery H. W jednym ze skrzydeł mieściła się kaplica pałacowa, do której wchodziło się z salonu po kilku schodkach. Kaplica była duża, na 300 osób. Ponieważ we wsi nie było kościoła, miejscowa ludność przychodziła tutaj na nabożeństwa. Przeważnie w domu mieszkał na stałe kapelan, ale jak akurat nie było, to przyjeżdżał z Jarosławia bernardyn, z konwentu reformatów. Na mszę nasze konie go przywoziły i potem odwoziły. Po mszy zakonnik zostawał na śniadaniu.

W domu panowała przesadna wprost prostota i kompletny brak snobizmu. Jakiś szampan, dla przykładu, to był luksus, a więc zgorszenie, bo w Polsce nie powinno się okazywać luksusu, skoro żyjemy w biednym kraju. Trzeba przystosować się do przeciętnego życia narodu. Nie wyróżniać się.

Przy stole trzeba było siedzieć prosto i jeść to, co dają. Żadnych grymasów. W czasie posiłków nie wolno było dzieciom mówić. Ale poza tym rozmowy z rodzicami były bardzo częste. Nie dotyczyły jednak w żadnym stopniu tego, co my chcemy, co my wolimy.

Kart nie było w domu w ogóle. Bo karty to hazard, czyli prawie zbrodnia. Dziś oceniam takie podejście jako pewną przesadę, ale może to i było dobre, jako że do dziś mnie nie ciągnie do kart.

W naszej rodzinie panny nie nosiły żadnej biżuterii, nie było w zwyczaju, najwyżej małe perełki na szyi, dopiero po ślubie mogły się ubierać, jak chciały.

Rozkład dnia w Pełkiniach

Śniadanie było o wpół do ósmej, o ósmej szliśmy na lekcje. Jedna lekcja trwała trzy kwadranse, potem kwadrans przerwy, następnie druga lekcja i trzecia. Na śniadanie dostawaliśmy kubek mleka, chleb, o ile można było, to czarny, razowy, który nam najlepiej smakował, masło i marmoladę. W niedzielę dodatkowo troszkę kawy i kostka cukru.

Obiad – punktualnie o trzynastej. Służący wchodził na terasę i uderzał w gong (żeby słyszano nawet w parku). Jedno uderzenie było 5 minut przed trzynastą, dwoma uderzeniami obwieszczał, że już czas siadać do stołu. Nas było jedenaścioro, do tego nauczyciele, ewentualnie jacyś goście, więc zawsze do posiłku siadało około dwudziestu osób. Rodzice zajmowali miejsca w połowie długości stołu naprzeciw siebie. Myśmy stali na baczność, dopiero gdy rodzice przyszli i usiedli, wolno nam było również zająć swoje miejsca i usiąść. Po obiedzie całowało się w rękę rodziców i dziękowało za obiad.

Był tzw. pierwszy stół – przy nim zasiadali rodzice, dzieci, nauczyciele. Służba miała natomiast „drugi stół” – jedli osobno i o innej porze. „Trzeci stół” – tam siadali najprostsi ludzie, służba niższego rzędu. Pierwszy, drugi i trzeci stół na śniadanie dostawał to samo – tzn. chleb, mleko i masło. Obiad był lepszy dla pierwszego stołu, inny dla drugiego i jeszcze inny dla trzeciego.

Po każdym obiedzie, gdy już się wyszło z jadalni, przychodził majster z politurą i przecierał stół jadalny, patrząc pod słońce, czy się błyszczy. Codziennie wieczorem, po kolacji, gdy już było posprzątane, do matki przychodził kucharz po dyspozycje na następny dzień.

Nowoczesność w domu

Moi rodzice nie mieli ambicji nowoczesności. Pamiętam światło naftowe, zanim wprowadzono elektryczność. Ponieważ bałem się ciemności, zawsze prosiłem, by lampa naftowa była tylko przygaszona, inaczej bałem się, że mnie po ciemku wilki zjedzą.

We Lwowie w pałacu Dzieduszyckich był już prąd. Pamiętam, że przekręcenie kontaktu wydawało się istnym cudotwórstwem – coś się przekręca i od razu jest jasno. Wtedy mówiło się: „Lampa naftowa na oczy zdrowa”, elektryczny prąd stanowił nowość, i to się krytykowało.

Jednak Dzieduszyccy we Lwowie już wszystko mieli – to było miasto, więc i elektryczność, i wodociąg. Kaloryfery były na parę, nie na wodę. Rozgrzewały się do ponad 100 stopni – nie dało się ich dotknąć, takie były gorące.

Nianie

Z niań pamiętam szczególnie dobrze panią Eugenię Godowską, która przyszła do naszego domu parę tygodni przed moim urodzeniem, żeby się mną jako niemowlakiem zajmować. Przebywała u nas pięć czy sześć lat. Była mi szalenie oddana. Miałem teczkę, w której były moje rysunki dwulatka, opatrzone przez nią datą i schowane do tejże teczki. Teczka ta niestety zaginęła w czasie wojny. Było tam około 500 kartek z tymi moimi „abstrakcyjnymi” rysunkami.

Zachował się list od niani, z którego wynika, że gdy miałem dwa lata, to w urodziny mojego młodszego brata recytowałem wierszyk Wincentego Pola, który pamiętam do dziś: „Tam na północ, hen daleko, szumią puszcze ponad rzeką…”. Gdy miałem sześć lat, potrafiłem już pisać i czytać.

Czytanie po obiedzie

Kiedy ktoś starszy wchodził do pokoju, myśmy wstawali. Dopiero gdy starsi usiedli, można było również usiąść.

Przez jakiś czas trwała moda, że trzeba się płasko położyć na ziemi, bez poduszki, na 15 minut dla prostowania kręgosłupa. Potem mogliśmy wyjść na dwór pobiegać. Ojciec nasz bardzo pięknie czytał. Codziennie po obiedzie był kwadrans, czasem dłużej (ale niewiele dłużej) czytania z literatury polskiej, patriotycznej. Ideałem był Sienkiewicz – „Trylogia” lub inne jego książki.

Podwieczorek, kolacja

Podwieczorek – to mleko (kawy, herbaty się nie piło, jako że dla dzieci niezdrowe) i owoce. Naszą ulubioną potrawą na kolację była kasza krakowska z rodzynkami. Mój starszy brat zjadał najpierw kaszę, a rodzynki zostawiał na koniec, na deser. Pamiętam, jak kiedyś zabierał się właśnie do rodzynek, a służący zabrał mu talerz i odstawił. Brat się rozpłakał, że został pozbawiony największego przysmaku. Ojciec wówczas powiedział, że nie należy grymasić, trzeba jeść normalnie, a nie zostawiać na później.

Po kolacji – w zależności od wieku – szliśmy spać. Małe dzieci o ósmej, starsze o dziewiątej, najstarsze o dziesiątej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: