Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Agenci, szpiedzy, spiski - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Agenci, szpiedzy, spiski - ebook

To już 10 lat temu, jak dwie wieże WTC runęły grzebiąc globalne poczucie bezpieczeństwa. Od tego czasu spiskowe teorie na ten temat mają się wyśmienicie. Można nawet powiedzieć, że popyt na najbardziej nawet fantastyczne interpretacje zamachów rośnie. Rośnie również zapotrzebowanie na skuteczne służby specjalne, a co za tym idzie na literaturę na ten temat. Półki księgarskie wręcz uginają się pod książkami na temat agentów i ich misji. Nie inaczej działa Focus Historia. Nie tylko się ugina, ale śledzi na bieżąco wiedzę o sekretnych działaniach i publikuje co wie, by zaspokoić ciekawość czytelników.

W tym zeszycie znajdziecie odpowiedzi na pytania:
- które akcje Mossadu zakończyły się totalną klapą?
- który polski agent wykiwał Hitlera?
- czy plotką można zabić?
- czego panicznie bał się towarzysz Stalin?
- od kogo przejął życiorys filmowy agent Hans Kloss?
- skrytka w przydrożnym kamieniu - czy to jeszcze działa?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7778-251-4
Rozmiar pliku: 710 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Legenda Rycerzy Świątyni

Zakon templariuszy był jedną z najpotężniejszych instytucji chrześcijańskiego świata.

autor Krzysztof Kęciek

Koniec był nagły i tragiczny. Wielki mistrz Świątyni Jakub de Molay, fałszywie oskarżony przez króla Francji i jego doradców, spłonął na stosie, a liczni bracia podzielili jego los. Wiele wieków po swym upadku templariusze zmartwychwstali w micie.

Mnisi-rycerze stali się bohaterami najbardziej fantastycznych legend, które także dziś spragnieni sławy autorzy książek i scenariuszy filmowych podają jako prawdę historyczną. Rycerzy Świątyni czyniono strażnikami świętego Graala i Całunu Turyńskiego, wyznawcami zagadkowej dualistycznej herezji gnostyckiej, którzy od stuleci strzegą jakiejś przedziwnej tajemnej wiedzy, klucza do zrozumienia wszechświata.

Widziano w templariuszach uczestników knutych przez stulecia spisków, inspiratorów rewolucji francuskiej i odkrywców Ameryki. Niektóre loże masońskie wyprowadzają swój rodowód właśnie od milites Templi. Niejeden poszukiwacz skarbów strawił lata, poszukując legendarnego złota świątynników.

Wybitny włoski pisarz Umberto Eco napisał ironicznie w swej powieści Wahadło Foucaulta na temat spiskowej teorii dziejów, że istnieje jeden podstawowy aksjomat: „Templariusze zawsze są w to zamieszani”.

Prawda jest bardziej prozaiczna, co nie znaczy, że mniej interesująca. Zakon fratres Templi założył w 1119 roku w Jerozolimie Hugo de Payens, pobożny rycerz z Szampanii. 20 lat wcześniej krzyżowcy wśród krwawych walk odebrali muzułmanom Ziemię Świętą, lecz Królestwo Jerozolimskie nie zaznało spokoju. Na gościńcach i w pieczarach czyhali rozbójnicy, którzy napadali na chrześcijańskich pielgrzymów. Hugo de Payens postanowił założyć zakon nie tylko modlących się mnichów, ale także twardych w boju rycerzy, którzy zapewnią bezpieczeństwo bezbronnym pątnikom na szlaku z wybrzeża do Jerozolimy i brzegów Jordanu.

Większość templariuszy ginęła w walce. Zakon odradzał się tylko dzięki temu, że zbudował w wielu krajach Europy silne zaplecze gospodarcze.

Obrońcy Ziemi Świętej

Król Baldwin I przydzielił Hugonowi i jego towarzyszom siedzibę w skrzydle pałacu królewskiego, dawnym meczecie Al-Aksa, na terenie starożytnej świątyni Salomona. Zakon przyjął zatem nazwę „Ubodzy Rycerze Chrystusa Świątyni, która jest w Jerozolimie”. Składał się z rycerzy pochodzących tylko ze znamienitych, choć przeważnie niebogatych rodów, braci serwientów, będących giermkami i służebnikami, księży-kapelanów oraz rzeszy rzemieślników, rolników, pasterzy pracujących w licznych posiadłościach Świątyni. Godłem zakonu był czerwony krzyż – symbol męczeństwa, który rycerze nosili na białych płaszczach, serwienci zaś na czarnych. Utrata płaszcza była uważana za najbardziej haniebną karę. Brat na nią skazany, np. za zniszczenie oręża lub marnotrawienie własności zakonu, musiał jeść z ziemi razem z psami, pościć i wykonywać najbardziej poniżające prace – w nadziei, że po roku i dniu uzyska przebaczenie.

Rycerze Świątyni, którzy składali śluby czystości, ubóstwa, posłuszeństwa i walki w obronie Jerozolimy – poddani surowej regule, prowadzili pełne trudów życie. Nawet w nielicznych wolnych chwilach nie mogli próżnować, lecz musieli zająć się pożyteczną pracą – wyrabianiem kołków do namiotów. Podczas ceremonii przyjęcia dostojnik zakonu pytał kandydata: „Zastanów się nad tym, że pragnąc zająć miejsce wśród nas, domagasz się wielkiej rzeczy. Widzisz, że posiadamy piękne konie, uprząż i strój, ale nie wiesz, że ty, który jesteś panem samego siebie, u nas staniesz się sługą innych. Nigdy nie będziesz robił tego, na co masz ochotę. Albowiem gdy będziesz chciał przebywać po tej stronie morza, każą ci udać się na jego drugą stronę. A kiedy zechcesz spać, każą ci czuwać. Kiedy będziesz głodny i będziesz chciał jeść, każą ci udać się tu czy tam, i to bez podania przyczyny. Zastanów się więc dobrze, dzielny i miły bracie, czy potrafisz znieść to wszystko!”.

Poddani surowej dyscyplinie, byli znakomitymi wojownikami, znacznie bardziej skutecznymi w boju od niesfornych feudalnych baronów. Do bitwy szli zazwyczaj w przedniej lub tylnej straży – zawsze tam, gdzie zagrażał wróg. Można z całą pewnością powiedzieć, że tylko dzięki zakonom rycerskim, a zwłaszcza templariuszom, waleczniejszym od szpitalników i znacznie liczniejszym od Krzyżaków, królestwo Franków w Palestynie mogło przetrwać prawie dwa stulecia.

Nic dziwnego, że templariusze-rycerze przeważnie umierali na polu bitewnym. Straty wśród mnichów-wojowników były ogromne, zwłaszcza że muzułmanie lękali się templariuszy i pojmanych mordowali. W 1164 roku w bitwie pod Harim z hufca 67 świątynników ocalało zaledwie 7, w 1187 roku w bitwach u źródeł Cresson i pod Hittin zakon stracił 290 rycerzy – prawie wszystkich w Ziemi Świętej. Sześciu wielkich mistrzów poległo w bitwie lub skonało w muzułmańskich lochach. Mistrz Wilhelm de Beaujeau zakończył życie w 1291 roku ugodzony strzałą, gdy bronił Akki, ostatniej wielkiej fortecy Królestwa Jerozolimskiego. Podczas upadku Akki oddało życie także wielu innych braci.

Jeśli Rycerze Świątyni odradzali się jak feniks z popiołów po tak straszliwych klęskach, to tylko dzięki imperium gospodarczemu, które stworzyli w Europie, przede wszystkim we Francji, ale także w Italii, w Anglii, na Półwyspie Iberyjskim. Nawet w Polsce mieli kilka komandorii, obejmujących zazwyczaj pola uprawne, młyny, inwentarz żywy, warsztaty rzemieślnicze (ogółem templariusze mieli około 870 zamków, komandorii i mniejszych ośrodków). Liczne ziemie świątynnicy otrzymali w zapisie od pobożnych feudałów, pragnących zbawić swe dusze. Ufano ich umiejętnościom finansowym, toteż byli bankierami, pożyczkodawcami i skarbnikami monarchów, książąt i baronów.

To jednak tylko część prawdy. Całe imperium gospodarcze templariuszy pracowało wyłącznie na potrzeby Ziemi Świętej, której obrona była jedyną racją bytu zakonu. Templariusze utrzymywali w Palestynie 300 rycerzy, kilka tysięcy serwientów i najemnych zbrojnych, liczne (a kosztowne) konie, potężne zamki. Dochody z setek komandorii wystarczały na to z ogromnym trudem. Templariusze byli panami licznych posiadłości, lecz stale brakowało im srebra i złota, dlatego opowieści o nieprzebranych skarbach ukrytych przez zakon należy włożyć między bajki. Główny skarbiec świątynników rzeczywiście zaginął na Cyprze (zapewne zagarnął go cypryjski monarcha Henryk), lecz z pewnością nie był obfity.

Nawet po utracie Ziemi Świętej w 1291 roku templariusze dążyli do urządzenia nowej wyprawy krzyżowej. Aż do 1302 roku zakon utrzymywał silną załogę na wysepce Arwad – w nadziei, że ten niewielki ląd stanie się bazą dla krucjaty. W końcu muzułmanie wybili broniących się rozpaczliwie rycerzy, a innych wzięli do niewoli.

Templariusze na stosie

Wielki mistrz templariuszy Jakub de Molay objeżdżał Europę, aby nakłonić monarchów do przygotowywania wielkiej wyprawy do Palestyny. We Francji zamiast pomocy mistrz doczekał się procesu, hańby i okrutnej śmierci. Król Filip IV Piękny z powodu wielkich długów i licznych wojen toczonych przez królestwo Francji nieustannie potrzebował pieniędzy. Zdobywał je bezwzględnymi metodami – w 1291 i 1311 uwięził lombardzkich finansistów i włoskich bankierów, i oczywiście skonfiskował ich mienie. W 1306 roku wygnał Żydów, aby zagarnąć ich majątki. Potem przyszła kolej na Rycerzy Świątyni. Niespodziewanie 13 października 1307 roku urzędnicy króla Francji w starannie przygotowanej akcji aresztowali wszystkich templariuszy. Bracia nie stawiali oporu – komandorie nie miały fortyfikacji, prawie wszyscy zdolni do walki rycerze przebywali na Cyprze, gdzie znajdowała się kwatera główna zakonu.

POLSCY RYCERZE TEMPLUM

Templariusze na skromną skalę byli czynni także w Polsce, gdzie mieli 5 do 8 siedzib. U schyłku XIII wieku zakon w Polsce liczył od 66 do 88 braci, w tym od 21 do 32 rycerzy, pochodzących przeważnie ze Śląska, z Pomorza i ze wschodnich Niemiec. Polscy templariusze walczyli w bitwie z Mongołami pod Legnicą w 1241 roku, gdzie pięciu z nich zginęło, trzech zaś zdołało uratować życie. Wiadomo, że templariusze z Europy Wschodniej nie zostali uwięzieni. Ich losy po kasacie Zakonu nie są znane.

Króla podżegali do tych niecnych czynów jego doradcy, prawnicy zwani legistami, a zwłaszcza pozbawiony skrupułów zuchwalec Wilhelm Nogaret, który na rozkaz króla ośmielił się nawet uwięzić papieża Bonifacego VIII. Sponiewierany ­ojciec święty, aczkolwiek uwolniony przez swych zwolenników, zmarł na skutek tych tragicznych przejść.

W tajnych pismach, wysłanych we wrześniu 1307 roku do seneszalów, bajlifów i przybocznych rycerzy króla, Nogaret kreślił mroczny obraz występków templariuszy, jakby zostały one już udowodnione: „Sprawa przykra, sprawa godna pożałowania, sprawa okropna do pomyślenia, straszliwa do usłyszenia, zbrodnia szkaradna, występek obrzydliwy, czyn ohydny, przestępstwo potworne, opis nieludzkich występków rozbrzmiał w naszych uszach dzięki raportowi osób godnych wiary i nie omieszkał porazić nas osłupieniem”. Pisma te, zawierające nakaz aresztowania świątynników, zostały podwójnie opieczętowane i miano je otworzyć w oznaczonym dniu o oznaczonej godzinie.

Los Rycerzy Świątyni przypieczętowała chciwość Filipa IV Pięknego, który postanowił przejąć ich legendarne skarby.

Filip uważał się za najbardziej chrześcijańskiego ze wszystkich monarchów i za obrońcę wiary. W 1310 roku spalił na stosie pobożną damę Marguerite Porete, autorkę książki, którą trzej wybitni mężowie uznali za wolną od heretyckich błędów. Król Francji zazwyczaj oskarżał swych przeciwników o herezję, czary i „nienaturalne wady”, aby zohydzić ich w oczach ludu, a także by ukazać się jako najbardziej chrześcijański władca Europy. Oskarżeni o herezję nie mieli zresztą prawie żadnych możliwości obrony. Jeśli się nie przyznawali, inkwizytorzy uznawali ich za zatwardziałych i zazwyczaj oddawali władzy świeckiej – na śmierć w płomieniach stosu. Jeśli ktoś odwoływał zeznania, mówiono, że znów popadł w błędy i nie zasługuje na łaskę.

Formalnie templariusze podlegali papieżowi, którym w 1307 roku był Klemens V. Ten chorowity Gaskończyk rezydował na ziemiach króla Francji i bardzo lękał się Filipa, który miał potężną armię i umiał nią grozić. Początkowo Klemens usiłował pomóc uwięzionym templariuszom, kiedy jednak doradcy króla zagrozili, że wyrzucą z grobu kości Bonifacego VIII jako heretyka i je spalą, postanowił poświęcić zakon, aby ocalić papiestwo przed okrutnym królem.

Od tej pory los Rycerzy Świątyni był przesądzony. Templariuszy oskarżono m.in. o to, że wypierali się Chrystusa i wymieniali obleśne pocałunki w chwili przyjęcia do zakonu, że pluli na krzyż, przysięgali, że zachowają ceremonię przyjęcia w tajemnicy, a także wierzyli, że mistrz, wizytator i komandor mogą ich rozgrzeszyć, co leży przecież tylko w gestii wyświęconych kapłanów. Zarzucono także Rycerzom Świątyni praktykowanie sodomii, czczenie kota i modlenie się do bożka, który miał kształt głowy brodatego mężczyzny, mającej jakoby wielką moc.

Wszystkie te oskarżenia zostały perfidnie wymyślone. Średniowieczne źródła wielokrotnie oskarżały o grzech sodomski mnichów z różnych zakonów, ale templariuszy – nigdy. Ceremonia przyjęcia nowych członków rzeczywiście była otoczona tajemnicą, chodziło jednak o to, aby kandydat szczerze wyznał ewentualne przewiny będące przeszkodą w przystąpieniu do zakonu. Sądzono, że w obecności ludzi postronnych przyjmowani nie będą skłonni powiedzieć prawdy. Obrady kapituły zazwyczaj zamykały się formułą przebaczenia, które jednak dotyczyło tylko przekroczeń Reguły lub naruszenia tradycyjnych obyczajów, a nie grzechów, które byli władni odpuszczać wyłącznie kapłani.

Komandorie templariuszy były ośrodkami rolniczymi, przeto trzymano w nich także koty – do tępienia myszy i szczurów. W sprawie domniemanego wielbienia pogańskich bożków widać, że ani przesłuchujący, ani ich ofiary nie pojmowali, o co chodzi. Domniemane bóstwo templariuszy zmieniało swą postać – było głową mężczyzny z brodą lub bez, młodego lub starego, o dwóch lub czterech twarzach, czterech nogach, o ciele człowieka, kota, maciory, kozła, diabła… Pewien brat służebny z Montpezat przyznał, że czcił wizerunek „bafometyczny”, co dało początek i dziś powtarzanej legendzie, iż świątynnicy adorowali tajemniczego boga Bafometa. W rzeczywistości nieszczęsny serwient mówił w dialekcie langwedockim i pragnął powiedzieć, że czczono „wizerunek mahometański”.

Nie ma jakichkolwiek dowodów, że templariusze czcili zagadkowe bóstwa, posiedli wiedzę ezoteryczną, przejęli jakieś rytuały od muzułmanów czy uprawiali magię. Do uprawiania czarów czy magii, do poznawania heretyckich pism potrzebna jest wiedza, umiejętność czytania ksiąg po arabsku, grecku czy chociażby łacinie. Świątynnicy byli wszakże ludźmi nieuczonymi, bezradnymi w kwestiach teologicznych, jeśli w ogóle umieli czytać, to tylko w swych ojczystych językach. Braciom odradzano naukę, albowiem powinni poświęcać się przede wszystkim rycerskiemu rzemiosłu i wytwarzaniu zasobów na potrzeby zakonu. Świątynnicy oddawali część chrześcijańskim relikwiom – głowom świętej Eufemii i jednej z towarzyszek świętej Urszuli. Niemieccy templariusze mieli na swych pieczęciach głowę Chrystusa. Wiarołomni doradcy Filipa przemienili relikwie na głowy bałwanów.

Sędziwy Jakub de Molay, doświadczony rycerz, lecz mierny polityk, przyznał się do kilku zarzutów w nadziei, że ocali zakon. Zastraszany przez królewskich doradców, nie ośmielił się tego odwołać. Inni bracia także się przyznawali, zmuszeni torturami, morzeni głodem, trzymani zimą w lodowatych lochach. Niektórzy jednak, jak Ponsard de Gisy, komandor Payens, śmiało bronili czci Rycerzy Świątyni. W listopadzie 1309 roku powiedział, że „wszystkie oskarżenia tyczące zaparcia się Jezusa Chrystusa, splunięcie, sodomia oraz inne potworności są oszczerstwem, że fałszem jest to, co zeznali wszyscy bracia z zakonu (a takoż on osobiście), a uczynili to dlatego, że byli torturowani… a takoż dlatego, że trzydziestu sześciu braci zmarło w Paryżu, a również w wielu innych miejscowościach na skutek tortur i katuszy”. Znamienne, że w krajach poza zasięgiem władzy Filipa i tam, gdzie templariuszy nie torturowano, nikt nie przyznał się do „winy”.

TEMPLARIUSZE ODRODZENI

Mit braci Świątyni okazał się tak trwały, że nawet w czasach nowożytnych podejmowano próby odrodzenia templariuszy. Zakony neotemplariuszy powstały i przestały istnieć w XIX-wiecznej Francji i Anglii. Obecnie niektóre organizacje występujące pod nazwą templariuszy zajmują się pracą charytatywną, inne religijną nieco w masońskim stylu. Prężną działalność prowadzi istniejąca od 1851 roku Międzynarodowa Organizacja Dobrych Templariuszy, stawiająca sobie za cel krzewienie wstrzemięźliwości, braterstwa i pokoju. Templariusze zostali wybrani na patronów tego ruchu abstynenckiego, ponieważ reguła nakazywała średniowiecznym braciom picie kwaśnego mleka. Abstynenci przybrali nazwę Dobrych Templariuszy – z pewnością po to, aby odżegnać się od złej tradycji zakonu.

Niekiedy pod nazwą templariusz próbują ukrywać się organizacje przestępcze. Smutną sławę zdobyła nawiązująca do dziedzictwa templariuszy sekta Rycerzy Porządku Świątyni Słońca. W 1994 roku 52 jej członków popełniło w Szwajcarii i w Kanadzie zbiorowe samobójstwa. Niektórych Słonecznych Templariuszy, którzy nie chcieli dobrowolnie odejść w zaświaty, współwyznawcy zamordowali.

Komandor de Gisy skonał w więzieniu. 12 maja 1310 roku na stosach koło kościoła Świętego Antoniego Paryżu spalono 54 templariuszy, którzy do końca wołali, że ich ciała należą do króla, a dusze do Boga. Skazańcy umierali mężnie, ku zgrozie królewskich kronikarzy, którzy zapisali: „…choć musieli cierpieć srogie boleści, żaden z nich w tym unicestwieniu nie chciał się do niczego przyznać, przeto dusze ich mogą zostać skazane na wieczne potępienie, bo wprowadzili pospólstwo w nader wielki błąd”. Brat serwient imieniem Emeryk, który widział kaźń konfratrów, blady i drżący z trwogi, zaprzeczył nazajutrz przed komisarzami wszelkim oskarżeniom wysuniętym wobec zakonu i dodał: „Z lęku przed taką śmiercią, jaką widziałem wczoraj, przyznałbym się nawet, że zabiłem samego Chrystusa”.

Ostatecznie 22 marca 1312 roku na soborze w Vienne Klemens V ogłosił kasatę templariuszy. Papież nie potępił Rycerzy Świątyni, lecz uznał, że zakon został zniesławiony do tego stopnia, iż nie jest nieodzowne, aby nadal istniał. Filip nie dostał posiadłości templariuszy, które papież przyznał szpitalnikom, król otrzymał za to od Klemensa V Lyon, którego od dawna pożądał. Władcy Francji przyznano także zwrot kosztów więzienia templariuszy oraz postępowania sądowego.

Choć to mało prawdopodobne, by w ogóle istniał skarb zakonu, wciąż szukają go tysiące entuzjastów.

Jak można było przewidzieć, chciwy monarcha wyliczył koszty tak wysokie, iż szpitalnikom z mienia templariuszy zostało niewiele.

6 maja 1312 roku w osobnej bulli Klemens obwieścił, że templariusze uznani za niewinnych (np. w angielskiej prowincji York) lub ci, którym Kościół przebaczył, otrzymają dożywotnie utrzymanie w dawnych domach zakonnych lub klasztorach. Do osądzenia najwyższych dostojników zakonu, więzionych w Paryżu, papież powołał swoich komisarzy.

18 marca 1314 roku Jakub de Molay, komandor Normandii Gotfryd de Charney, komandor Akwitanii Gotfryd de Gonneville i wizytator Hugo de Pairaud wysłuchali wyroku na podwyższeniu przed paryską katedrą Notre Dame. Arcybiskup Sens i dwaj kardynałowie ogłosili surowy werdykt – dożywotnie więzienie. Wielki mistrz za uległość podczas przesłuchań spodziewał się miłosierdzia. Kiedy zrozumiał, że go oszukano, chciał już tylko godnie umrzeć.

Jakub de Molay i komandor Normandii krzyknęli donośnie w obliczu zgromadzonego tłumu, że wszystko, o czym mówi spisany wyrok, jest kłamstwem, bracia zaś są dobrymi chrześ­cijanami. Rozgniewany Filip IV rozkazał spalić obu niepokornych templariuszy jeszcze tej nocy. Stos wzniesiono na Wyspie Trzcin między ogrodem królewskim a kościołem pustelników od świętego Augustyna – tam, gdzie obecnie przebiega wybrzeże Wielkich Augustynów, a latarnie z Nowego Mostu rzucają czerwone światło na miejsce bolesnej śmierci wielkiego mistrza Świątyni. Legenda głosi, że gdy płomienie już trawiły ciało Jakuba de Molay, wielki mistrz wezwał swych prześladowców przed sąd Boży. Przychylny Filipowi IV kronikarz Gotfryd z Paryża, który twierdzi, że widział dwa stosy płonące na Wyspie Trzcin, zapisał około 1316 roku ostatnie słowa wielkiego mistrza: „widzę tu moich sędziów, miejsce, gdzie wkrótce umrę; Bóg wie, że moja śmierć jest błędem i grzechem. Tak więc wkrótce nieszczęścia spadną na tych, którzy nas skazali… Bóg pomści naszą śmierć”.

Istnieje także odmienna wersja tej historii, którą przekazał inny współczesny kronikarz Vicenzo z Ferrary. Oto pewien templariusz z Neapolu otwarcie zarzucił papieżowi niesprawiedliwość, a tuż przed swą egzekucją odwołał się od „haniebnego wyroku żywego i prawdziwego Boga, który mieszka w Niebiesiech” – i ostrzegł Klemensa i króla Francji, że odpowiedzą przed Najwyższym za swe zbrodnie. Opowieści o klątwie wielkiego mistrza czy klątwie templariuszy powstały w kilka lat po tych dramatycznych wydarzeniach, kiedy już wiadomo było, że prześladowcy zakonu umarli. Nie zmienia to jednak faktu, że najważniejsi sprawcy upadku templariuszy szybko znaleźli się na tamtym świecie.

Wilhelm Nogaret zmarł już w kwietniu 1313 roku, inny wrogi świątynnikom legista Wilhelm de Plaisians „poszedł drogą każdej żywej istoty” w listopadzie. 13 kwietnia 1314 roku odszedł Klemens V, zaś 29 listopada tegoż roku umarł król Francji. W tych zgonach nie było nic nadzwyczajnego. Papież od dawna chorował, podano mu sproszkowane szmaragdy – zabójczy lek, który spowodował śmierć. Filip IV, gorący miłośnik polowań, w końcu skonał na skutek wypadku podczas łowów. Ludzie chętnie jednak mówili sobie wieczorami: „oto spełniła się klątwa wielkiego mistrza templariuszy”.

Nadeszła mordercza wojna stuletnia. Czarna śmierć spustoszyła Europę, schizma rozdarła Kościół Chrystusowy. Kto w tych burzliwych czasach miałby jeszcze pamiętać o braciach Świątyni? Pozostały tylko ludowe baśnie, które zmieniły ich komandorie w nawiedzone miejsca, gdzie nocą upiorne głosy wołały: „Kto chce bronić Templum?”.

Narodziny legendy

Niesprawiedliwie potraktowanym rycerzom-mnichom pisane było jeszcze niezwykle intensywne „życie po życiu”, które rozwija się bujnie zwłaszcza obecnie, gdy występują oni jako demoniczne lub tajemnicze postacie w wysokonakładowych książkach lub hollywoodzkich filmach fabularnych. Fratres Templi byli zbyt potężni, ich upadek był zbyt tragiczny i nagły, zaś historia o klątwie wielkiego mistrza zbyt wielką budziła grozę, aby pamięć o Rycerzach Świątyni miała zaginąć na zawsze.

O katastrofie Templum pisali autorzy historycznych i politologicznych rozpraw w XVI i XVII wieku. Jeden z tych uczonych mężów, Henryk Korneliusz Agryppa, pierwszy oskarżył templariuszy o uprawianie magii, nie podając wszakże żadnych dowodów. Do powstania legendy najbardziej przyczynili się jednak wolnomularze, którzy w XVII i XVIII wieku wymyślili swój starożytny rodowód.

Szkocki mason Andrew Michael Ramsay (1696–1743) głosił, że masoneria narodziła się w pradawnych czasach, lecz ukształtowała się przede wszystkim w okresie wypraw krzyżowych, kiedy to chrześcijanie w Ziemi Świętej, usiłujący odbudować Świątynię Salomona, obmyślili skomplikowany system znaków rozpoznawczych. W latach 70. XVIII wieku niemieccy wolnomularze ogłosili się bezpośrednimi kontynuatorami dzieła templariuszy. Oto Fratres Templi, którzy przejęli świątynię Salomona, stali się tym samym depozytariuszem wiedzy magicznej i tajemniczych sił. Jakub de Molay przed śmiercią na stosie przekazał jakoby tę tajemną wiedzę swemu następcy, a w końcu wolnomularze stali się jej sukcesorami. Głoszono też, że templariusze przetrwali w Szkocji i to oni, działając w ukryciu przez pokolenia, dali początek masonerii.

W Szkocji jednak rycerze z czerwonymi krzyżami mieli tylko nieliczne komandorie, które nie mogłyby ocaleć w gorących latach wojen Szkotów z Anglią. Masoni snuli legendy o zabójstwie Hirama, króla Tyru, który budował świątynię Salomona. Hiram został zamordowany, gdyż nie chciał zdradzić sekretów budowniczych. Salomon wysłał kamieniarzy, aby pomścili Hirama. Podobnie templariusze przez wieki mieli trwać w podziemiu i knuć zemstę. I zemsta w końcu się dokonała. Ludwik XVI, dwudziesty drugi następca Filipa IV, został podczas rewolucji francuskiej wyprowadzony na egzekucję z tej samej wieży, w której torturowano 22. przywódcę zakonu – Jakuba de Molay…

Fascynację średniowieczem przyniósł romantyzm, co przyczyniło się do dalszego rozkwitu legendy. Negatywne postacie Rycerzy Świątyni, mrocznych, pozbawionych skrupułów złoczyńców pojawiły się w powieściach angielskiego pisarza Waltera Scotta Ivanhoe (1819) i Talizman (1825). Jednocześnie rozpowszechniała się, będąca do dziś w pełni rozkwitu, wizja templariuszy jako strażników tajemnej wiedzy, groźnej dla Kościoła i istniejącego porządku. Niektórzy twierdza, że bracia Świątyni pragnęli zjednoczyć trzy religie Księgi – judaizm, chrześcijaństwo i islam – i utworzyć Nowy Kościół ze stolicą w Jerozolimie, że byli szermierzami wolności w walce z kościelną i państwową tyranią lub strażnikami „prawdziwej tożsamości Chrystusa”.

Jeszcze większą popularnością niż legendy o tajemnej wiedzy świątynników cieszą się historie o ich ukrytym skarbie. Któż nie chciałby znaleźć złota czekającego w przemyślnej skrytce w średniowiecznym zamku? Według niektórych entuzjastów tego mitu, templariusze zgromadzili bogactwa dzięki praktykom magicznym. Według innych, zawładnęli skarbem katarów – po tym, jak zbrojni króla Francji zdobyli w 1244 roku Montségur, pirenejską fortecę tych heretyków. Unieśli oni srebro sekty, lecz nie ma dowodów, że świątynnicy utrzymywali jakiekolwiek kontakty z katarami, przedstawicielami dualistycznej herezji, mającej swe korzenie w wierzeniach gnostyckich. Można też z całą pewnością stwierdzić, że jakaś część majątku francuskich templariuszy wpadła w ręce urzędników Filipa, choć zapewne niezbyt wielka. Tak czy inaczej, jakiś skarb być może ciągle czeka na nowego właściciela.

Historie o tym, że złoto braci Świątyni trafiło do Ameryki, a nawet do Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych, przekazywane w filmie fabularnym Dziedzictwo templariuszy, brzmią atrakcyjnie, ale chyba nie mają wiele wspólnego z prawdą. Zapewne wiele pokoleń będzie jeszcze miało szansę snuć marzenia o legendarnym skarbie Rycerzy Świątyni.

Krzysztof KęciekWszechmocny Zakon Syjonu

Prieuré de Sion, Ordre de Sion, Ormus – supertajna organizacja oplatająca świat, istniejąca ponoć od dziś, rozpoczęła „karierę” stosunkowo późno. Odsłonięcie kulis tajemnicy nastąpiło dopiero w XX stuleciu, mimo że wieści głosiły, iż Zakon działa od 1099 roku.

autor Jerzy Besala

Sensacje związane z Prieuré de Sion zaczęły się mnożyć wraz z pojawieniem się książek o odkrytych tajemnicach templariuszy, świętym Graalu, żonie Jezusa Magdalenie i ich królewskich potomkach – Merowingach. Eksplodowały w latach osiemdziesiątych XX wieku, głównie dzięki książkom trzech anglojęzycznych poszukiwaczy-amatorów: ­Michaela Baigenta, Richarda Leigha i Henry’ego Lincolna. To oni nadali niezwykły rozgłos sprawie tajemniczego zakonu. Boom ten trwa do dziś.

Legendę Prieuré de Sion najbardziej spopularyzowała bestsellerowa powieść Dana Browna Kod Leonardo da Vinci, której autor ogłosił na wstępie, że „wszystkie opisy dzieł sztuki, obiektów architektonicznych, dokumentów oraz tajnych rytuałów zamieszczone w powieści odpowiadają rzeczywistości”. Powieść opiera się w znacznej mierze na wieloletnich badaniach Michaela Baigenta i jego kolegów. Jak wyglądały ich ustalenia? W głośnej książce Święty Graal, święta krew podają, że w 1962 roku natrafili w paryskiej Bibliotece Narodowej na ślady Ordre de Sion. Miało z nich wynikać, że Zakon został założony przez Gotfryda de Bouillon w 1090 albo 1099 roku podczas wyprawy krzyżowej.

Niestrudzeni szperacze

Dociekliwi Anglosasi znajdowali kolejne dowody potwierdzające ich teorię. Największe znaczenie przypisywali Dossiers Secretes (Tajnym aktom), a właściwie „zawieruszonej” w nich kartce oraz tzw. dokumentom klasztornym. Amatorzy badacze powiązali je z opactwem Najświętszej Marii Panny na górze Syjon w Jerozolimie. Odkryli też „dokumenty klasztorne”, z których wynikało, że opactwo wybudował Gotfryd de Bouillon na polecenie tajemniczych zakonników z Kalabrii, którzy osiedlili się najpierw w jego dobrach w Ardenach. Baigent wywodził hrabiego de Bouillon od Merowingów.

Czy zatem on i jego mnisi byli członkami Zakonu Syjonu? Baigent i spółka są przekonani, że tak. Według nich to Ordre de Sion zadecydował o wyborze Gotfryda de Bouillon na króla Jerozolimy. To fałsz. Jak podają np. Sharan Newman i polski naukowiec dr Alfred J. Palla – Gotfryd, „skromny” książę Dolnej Lotaryngii, przyjął jedynie tytuł Obrońcy Grobu Jezusa, a nie króla. Badania wykazały też, że nie pochodził z Merowingów, ale z rodu Pepina i Karola Wielkiego.

Postać Gotfryda przyciągała jednak uwagę od początku. Po jego śmierci w 1100 roku zaczęła potężnieć legenda – utrwalona m.in. w XIX wieku przez Ryszarda Wagnera w mrocznej operze Lohengrin.

Prieuré de Sion miał ogromne, choć tajne wpływy – twierdzą Baigent i jego koledzy – gdyż tworzył słynny zakon templariuszy już w 1114 roku. Oficjalnie fakt powołania zakonu rycerskiego z czerwonymi krzyżami na płaszczach ogłoszono jednak później – w 1118 roku. Zgodnie z „dokumentami klasztornymi”, wielki mistrz Ordre de Sion miał być jednocześnie wielkim mistrzem templariuszy. To Ordre de Sion miał też wpłynąć na nadanie św. Bernardowi opactwa w Orval, gdzie bernardyni zastąpili mnichów z Kalabrii.

Zakon Syjonu miał zatem być inicjatorem niemal wszystkich tajemniczych organizacji średniowiecza. Jednakże w 1188 roku, po utracie Jerozolimy przez chrześcijan, podobno wyrzekł się swego „dziecka”, czyli templariuszy. Fakt ten miało symbolizować ścięcie ogromnego 800-letniego wiązu w Gisors i związana z tym krwawa potyczka między Anglikami Ryszarda Lwie Serce i Francuzami.

W tymże roku Zakon zmienił nazwę na Prieuré de Sion. Przestał jej używać w 1306 roku, tuż przed zagładą templariuszy, przyjmując w 1307 roku nową nazwę Zakon Różokrzyża Veritas lub Ormus. Ta ostatnia pochodziła ponoć od Orme (wiąz). Przyjęcie przez zakon symboliki czerwonego czy różowego krzyża miało też wskazywać na afiliacje z istniejącym „odwiecznie” Bractwem Różokrzyża. Według proboszcza Roberta Denyau, autora opisu historii miasta i rodu Gisors z 1629 roku, Różany Krzyż został założony właśnie w 1188 roku.

Autorzy Świętego Graala znaleźli też podobno w Tajnych aktach spis wielkich mistrzów Prieuré de Sion, zwanych Nautanniers – Sternicy, Nawigatorzy. Lista podziałała na wyobraźnię, gdyż zawierała nazwiska książąt krwi – Burbonów, Gonzagów, Andegawenów oraz takich postaci, jak fizyk Isaac Newton, pisarz Victor Hugo, kompozytor Claude Debussy.

A kto był wielkim mistrzem w czasach współczesnych? Odpowiedź, jak na warunki spiskowe, nadeszła niespodziewanie szybko.

Na wiarę

Przyglądając się twórczości XX-wiecznego francuskiego pisarza i malarza Jeana Cocteau, Baigent i koledzy zauważyli dziwny szczegół. Na fresku Ukrzyżowania Jezusa w kościele Notre Dame de France przy Leicester Square w Londynie dostrzegli nad krzyżem czarne słońce, odwróconą postać samego Cocteau, a u podnóża ogromną różę. Wysnuli z tego wniosek o przynależności Cocteau do Bractwa Różokrzyża i to jako mistrza Jana XXIII. Imię to Cocteau miał przybrać po śmierci Piusa XII i wyborze na papieża Angelo Roncallego – również Jana XXIII, mimo że imię to było ponoć wyklęte od XV wieku, kiedy posłużył się nim antypapież Jan XXIII.

Można by tak bez końca brnąć w podejrzeniach wobec „papistów” – lansowane przez żądnych sławy autorów, takich jak Baigent czy kopiujący go Dan Brown, a także czytelników łaknących sensacji, doszukujących się wszędzie supertajnych powiązań. Udowodnienie rzekomego związku Prieuré de Sion z templariuszami, różokrzyżowcami i masonami, „trzęsącymi” Europą przez wieki, szczególnie dobrze nadawało się na spiskowy bestseller.

A jak było naprawdę? Co na to druga strona, czyli posługujący się rzetelnym warsztatem naukowym historycy?

Według nich nie sposób udowodnić na podstawie tak wątłych poszlak powiązań Zakonu z różokrzyżowcami. Zastrzeżenie co do wiarygodności przekazów Baigenta i jego kolegów budzi powoływanie się na Dossiers Secretes i dokumenty klasztorne z Biblioteki Narodowej w Paryżu bez podawania sygnatur archiwalnego zespołu akt i bez przedstawienia ich światu nauki.

Dokumenty, na które powołują się Anglosasi, nie zostały poddane analizie fachowców. Łowcy sensacji unikają w ten sposób naukowej oceny wiarygodności ich źródeł, a także krytycznej analizy, jaką w ostatnich wiekach wypracowała nauka. Jak zauważa dr Alfred J. Palla – René d’Anjou (Andegaweński), wymieniany jako wielki mistrz Prieuré de Sion, w momencie wyboru miałby dziewięć lat, co wydaje się absurdem.

Nowe wcielenie tajemnicy

W 1954 roku na arenę wkroczył Francuz Pierre Plantard, który ogłosił, że Zakon Syjonu wznawia działalność. W pierwszym okresie skupił się m.in. na walce… o tanie mieszkania. Po roku Zakon upadł, ale już 20 lipca 1956 roku Plantard zarejestrował katolicką organizację, mającą na celu „odrodzenie dawnego rycerstwa, gromadzenie wiedzy i hołdowanie zasadzie solidarności”. Sam mianował się jej wielkim mistrzem.

Ujawnił też światu, że pochodzi od Dagoberta II z dynastii królewskiej Merowingów i arystokratycznego rodu de Saint Claire. Czyli jest nie byle kim, gdyż wedle niektórych „teorii” Merowingowie wywodzili się od samego Jezusa i Magdaleny, a ród ­Saint Claire wybudował kaplicę Rosslyn w Szkocji, gdzie amatorzy szukali i nadal szukają skarbów templariuszy i świętego Graala.

Współpracownicy wielkiego mistrza podrzucali do bibliotek sfabrykowane dokumenty, które miały potwierdzać istnienie wymyślonego Zakonu.

Inne związki łączyły go z osławionym Rennes-le-Château, gdzie z kolei ksiądz Bérenger Saunière miał odnaleźć część skarbu templariuszy.

Prawdopodobnie stąd wzięły się rewelacje Baigenta i spółki o związkach Zakonu Syjonu z królewskim rodem Plantardów i XVII-wieczną Frondą przeciw rządom kardynała Mazzariniego. A nawet z osławionymi Protokołami Mędrców Syjonu, które według Baigenta „nie są całkowicie sfabrykowanym tekstem, ale tekstem całkowicie zmienionym”.

W 1979 roku wielki mistrz Plantard wystąpił przed kamerami BBC jako ekspert od templariuszy. Z pełnym przekonaniem stwierdził, że Zakon Syjonu jest w posiadaniu tajemnic, które mogłyby zniszczyć chrześcijaństwo. Zapewnił też, że jego tajna organizacja liczy tysiące członków.

Z rozmowy z wielkim mistrzem Baigent i współautorzy Świętego Graala dowiedzieli się, że podczas II wojny światowej szef SS Heinrich Himmler proponował Plantardowi tytuł księcia Bretanii w zamian za złożenie hołdu Hitlerowi i kolaborację z III Rzeszą. Czy z powodu odmowy trafił do kazamatów gestapo? I czy w ogóle tam trafił?

POD ZNAKIEM KRZYŻA I RÓŻY – OD ECHNATONA DO AMORC

Spiskolodzy zarzucają chęć przejęcia władzy światem także bractwom różokrzyżowym. W ich przypadku nie ma przynajmniej wątpliwości, że istnieją.

Różokrzyżowcy twierdzą, że działają od początku świata. Ujawnili się jednak dopiero w 1614 roku w Niemczech. Stało się to dzięki opublikowaniu książki zawierającej m.in. tajemnicze dziełko Fama Fraternitatis (Głos Bractwa) oraz oryginalne manifesty wiary. Z tekstów wynikało, że Bractwo Różokrzyżowe założył w 1378 roku wychowanek niemieckiego klasztoru i podróżnik po Bliskim Wschodzie Christian Rosenkreutz (w tłumaczeniu: Chrześcijanin Róży Krzyża). Pod wpływem Ducha Świętego miał napisać filozoficzne księgi: Axiomata, czyli niezmienne pewniki oraz Rotae Mundi, czyli obroty świata.

Rosenkreutz wysłał swych braci w świat z tajną misją. Sześć reguł nakazywało im dostosować się do obyczajów kraju, w którym działają, używać pieczęci R.C., bezpłatnie leczyć chorych, raz w roku wracać do siedziby Ducha Świętego, zachować w tajemnicy istnienie Bractwa oraz wyznaczać swoich następców.

Rosenkreutz, zwany Ojcem, miał poznać sekrety Nieba, Ziemi, Ludzkości. W końcowych zdaniach Księga przyrównywała go do ziarna zasianego w sercu Jezusa.

– Nasza filozofia nie jest niczym nowym – twierdzą różokrzyżowcy – stanowi natomiast najwyższe osiągnięcie myśli ludzkiej. Została przekazana przez Boga Adamowi, a następnie Mojżeszowi i Salomonowi. W świętych księgach znajdują się ukryte znaki i liczby, które mogą poznać tylko wtajemniczeni. To prawdziwy język Adama i Henocha sprzed pomieszania języków podczas budowy wieży Babel. Dlatego należy studiować Biblię jako źródło wszelkich praw. Bractwo ma stopnie wtajemniczenia, ale każdy może do niego wstąpić, by korzystać z bogactwa wiedzy i pracować w winnicy Bożej.

W Confesio różokrzyżowców wyrażona jest też wiara w istnienie bożej matematyki. Poznanie jej wzorów pozwala nie tylko zrozumieć tajemnice wszechświata, ale także zapanować nad czasem i przestrzenią. Należy też zagłębiać się w wielką Księgę Przyrody – to jeden ze sposobów poznawania natury Boga.

W natłoku przeróżnych informacji znajdujemy i tę, że za swoją kolebkę bracia uważali starożytny Egipt. Do tworzonych tam tajnych związków należeli nawet faraonowie, w tym Amenhotep IV Echnaton, który w 1378 roku przed naszą erą wprowadził wiarę w jednego Boga – Atona. Różokrzyżowcami mieli też być według tradycji wielki prawodawca grecki Solon, Pitagoras i Platon. W starożytności kierownictwo nad ziemskimi dziejami sprawowało „Wielkie Białe Bractwo” z Heliopolis, z którym byli związani nawet esseńczycy. Pojawienie się Jezusa Chrystusa nie było zaskoczeniem, ale „realizacją i spełnieniem się oczekiwań Bractwa”. Gdy Kościół stał się zbyt potężną instytucją, Bractwo przeniosło się ponoć aż do Tybetu, szerząc stamtąd idee pojednania ludzkości.

Długa jest lista osobistości związanych faktycznie lub rzekomo z Różokrzyżem. „Ciałem” Rosenkreutza, noszącym tytuł Imperatora, miał być sir Francis Bacon (1561–1626), angielski mąż stanu, filozof i autor dzieła o Nowej Atlantydzie. Aby urzeczywistnić głoszone m.in. przez Bacona utopijne ideały, grupa braci przeniosła się z Europy do Ameryki. Różokrzyżowcami mieli więc być niektórzy z Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych, m.in. Benjamin Franklin i Thomas Jefferson. We Francji o przynależność do tajnego bractwa podejrzewano króla Ludwika XIII, kardynała Richelieu oraz Kartezjusza, jednego z twórców nowoczesnego racjonalizmu, autora słynnej sentencji „myślę, więc jestem”. W ich gronie widziano także wybitnych przedstawicieli nauk ścisłych – Isaaca Newtona i Gottfrieda Leibniza, poetę Johanna Wolfganga Goethego, pedagoga Jana Amosa Komensky’ego. Król Prus Fryderyk II otrzymał od różokrzyżowców nowe tajne imię Ormesus Magnus, cesarz Leopold II Habsburg był ich gorliwym protektorem. Podobnie zresztą jak jego XVI-wieczny przodek, parający się osobiście alchemią i magią Rudolf II. Czołowi okultyści i mistycy XIX-wieczni także mieli być powiązani z Różokrzyżem. Przypisywano to m.in. protestanckiemu wizjonerowi Jacobowi Boehme, twórcy marynizmu Louisowi Cloud de Saint--Martin, rosyjskiemu mistykowi Iwanowi Łopuchinowi.

Nie można wykluczyć, że bliscy bractwu byli: duchowy guru polskich romantyków Andrzej Towiański, „prorok Północy” Emanuel Swedenborg i filozof Józef Maria Hoene-Wroński. Na ziemiach polskich pojawiły się dzieła braci wydawane w Gdańsku i we Wrocławiu.

Różokrzyż przetrwał do czasów współczesnych i obecnie działa w wielu krajach pod różnymi postaciami i nazwami. Opinią najliczniejszej i najbardziej wpływowej organizacji różokrzyżowej na świecie cieszy się AMORC z centralą w San Jose w Kalifornii, licząca ponoć 6 milionów członków. Ma własny rytuał wtajemniczenia, obejmujący prawdopodobnie 12 stopni. W Polsce za najbardziej znaczącą uważana jest wywodząca się z Haarlemu w Holandii i zarejestrowana 1986 roku Wspólnota Religijna Lectorium Rosicrucianum.

Niezwykłą sprawą zainteresowali się dziennikarze, a nawet policja, gdyż Plantard zaczął angażować się w politykę i snuć plany przywrócenia we Francji monarchii. Stwierdził też, że Zakon zmierza do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy.

Jak wynika z dokumentów odnalezionych przez Amerykankę Sharan Newman, w 1984 roku „Nawigator” Plantard wystąpił z Zakonu, protestując przeciwko nawiązaniu bez jego wiedzy kontaktów z protestanckimi Anglikami i Amerykanami.

Prawdopodobną przyczyną mogło być jednak zamieszanie wokół Zakonu, wywołane książką Baigenta wydaną w 1982 roku.

Polski badacz Alfred J. Palla podaje, że Plantard stanął przed francuskim sądem w 1993 roku. Zeznał wówczas, że większość wstrząsających opinią publiczną rewelacji zmyślił. W jego domu przeprowadzono rewizję i znaleziono sfałszowane akta, które miały dowodzić królewskiego pochodzenia posiadacza. Inne sfabrykowane dokumenty dotyczące Prieuré de Sion pomagali mu podrzucać do bibliotek jego współpracownicy. Jeden z nich przyznał się do tego procederu jeszcze w latach 70. XX wieku. Ustalono ponadto, że Dossiers Secretes zostały przekazane Bibliotece Narodowej w Paryżu z datą 1956 roku przez kogoś, kto podawał się za Henry’ego Lobineau.

Przepytywana na tę okoliczność przez Baigenta córka Lobineau nie potwierdziła, że jej nieżyjący ojciec należał do Zakonu, i nic nie wiedziała o fabrykowaniu akt. W 1996 roku BBC i prasa francuska zdyskredytowały Prieuré de Sion jako mitomański twór Plantarda. Sam Pierre Plantard zmarł 3 lutego 2000 roku.

Śmierć nie przeszkodziła jednak w rozwoju legendy. Sprzyja temu też nieznane miejsce pochówku Plantarda, gdyż jego ciało poddano kremacji. Co więcej, 27 grudnia 2002 roku ukazał się oficjalny komunikat o wznowieniu działalności przez Zakon Syjonu. Podpisał komunikat osobisty sekretarz wielkiego mistrza, „Nawigatora” Gina Sandriniego. Jednak nawet wierzący w istnienie tajnego Zakonu sądzą, że był to raczej chwyt reklamowy.

Tak czy owak, Prieuré de Sion ponowni wypłynął na powierzchnię dzięki słynnej powieści Dana Browna. I trwa w naszej świadomości, gdyż, jak pisze sam autor, „wszyscy kochamy spiski i tajemnice”.

Jerzy Besala
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: