Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ałe głach! Wszyscy równi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ałe głach! Wszyscy równi - ebook

W swojej najnowszej książce Ryszard Marek Groński, znany pisarz, satyryk i felietonista, przywołuje rzeczywistość okupowanej Warszawy.

Bohaterami jego powieści są artyści i ludzie przed wojną związani ze sceną, z teatrzykami i kabaretami. Ada, gwiazda teatru Gong, Adam, znany autor tekstów, Maks, król klakierów, Wadim reżyser, Dawid klakier i handlarz byle czym.

Wielu z nich zostało przeniesionych do utworzonego przez Niemców getta. Choć życie za murem nie sprzyjało kontynuowaniu dawnych zwyczajów, to każdy mieszkaniec getta chciał robić to co kiedyś, zanim do niego trafił.

Mimo koszmaru codzienności, zakazów, głodu, śmierci powstaje tu także teatr, bo ludzie zrobią wszystko, byle zapomnieć. Bo śmiech i humor ocala człowieczeństwo. Śmiech to nadzieja. Dowcip to sposób na wyjście z beznadziejnej sytuacji, powrót do normalności, happy end jak w hollywoodzkim filmie.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0481-7
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przeszłość składa się przede wszystkim z pytań.

Od dawna już próbuję odpowiedzieć sobie, jak wyglądało życie kabareciarzy, satyryków, zabawiaczy publiczności w okupowanej Warszawie. Wielu z nich znalazło się za murami getta. Uczestnicząc w premierach i koncertach, pozwalali widzom i słuchaczom zapomnieć o miejscu, w którym deski sceny bywały deskami ratunku, a cudem w cudzie okazywał się śmiech.

Ci, co przeżyli, wracali niechętnie do wspomnień. Czasem jednak wracali, choć starali się wykreślić ten epizod z życiorysów. Ich historie składają się na losy bohaterów mojej książki. To losy zapomnianych autorów, kompozytorów, konferansjerów, ocalałe strofy wierszy, pointy monologów i skeczy.

Właśnie o tym jest ta opowieść. W której nie ma happy endu, jest tylko koniec.

R.M.G.WADIM PATRZYŁ NA LEŻĄCEGO W JEGO ŁÓŻKU CHŁOPAKA.

Wpółotwarte usta, ciemna plama włosów na piersi, płaski brzuch, po którym wędrowało światło przedzierające się przez rozsuniętą kotarę, obkurczony penis, pamiętający jeszcze szelest krwi.

Chłopak przekręcił się – szrama biegnąca przez lewy pośladek, wspomnienie przygody z dzieciństwa, szkła, płotu, upadku z karuzeli w wesołym miasteczku. Cień skrywający wrota otwierane nagłym wtargnięciem wywołującym zduszony jęk, finał programu w teatrzyku chłopaków grających scenę rozprawiczania niewiniątka. Wadim był ostrożny, nie pokazywał się tam, gdzie łatwo o szantaż, zaczepkę, pobicie. Stało się to jeszcze bardziej niebezpieczne po artykułach o „panach kochających inaczej” w opiniotwórczym tygodniku.

Wadim, biały Rosjanin, reżyser najpierw berlińskich, później warszawskich teatrzyków, zapewniał w wywiadach, że osiedlił się w Warszawie, bo Polki to najpiękniejsze kobiety Europy. Chętnie pokazywał się z gwiazdami scen teatralnych i kabaretowych w modnych lokalach. Na premierach i konkursach sezonowych kreacji. Te kobiety sprawiały, że łatwiej godził się z życiem i upływającym czasem. Był ich doradcą i powiernikiem sekretów. On sam polegał na zdaniu Emila Greisera, ważnej postaci w światku homo. Greiser był bogaczem. Mieszkał w pałacyku odziedziczonym po rodzicach razem z akcjami belgijskich i francuskich firm. Pozwalało mu to prowadzić żywot rentiera rozpuszczonego przez los. Miał ambicje literackie – tłumaczył awangardowych poetów, układał aforyzmy, wydawał snobistyczny miesięcznik, miejsce startu młodych. No a ponadto dzięki talentom organizacyjnym stał się odkrywcą i rozprowadzaczem chłopaków cieszących znajomych.

To Emil polecił Wadimowi chłopca, który właśnie zbudził się, patrząc na skłębioną pościel.

– O dziesiątej muszę być na próbie. Premiera za dwa tygodnie. – Wadim na chwilę przysiadł na łóżku. – Idź do łazienki, weź prysznic. Ja w tym czasie zaparzę kawę.

– Denerwujesz się tą premierą, widzę to. – Antek, takie imię miał chłopak, pogładził policzek Wadima.

– Dziwisz się? Mówią, że będzie wojna, Niemcy na nas uderzą.

– Bzdura. Nie odważą się. Nasza armia…

– Widziałem już większe armie w panice, w odwrocie.

Wadim wstał z łóżka, przeszedł do kuchni. Czuł się stary. Stary i otoczony przez spiskowców: wątrobę, kruchość naczyń, ranne zesztywnienie palców, milczenie telefonu. Wszyscy tańczą, on stoi pod ścianą – przerażała go taka wizja przyszłości.

Dobrze, że przynajmniej miał Antka.

Propozycja była zaskakująca.

Dawid puścił ją mimo uszu, przekonany, że się przesłyszał. Ale nie, znowu czuł zapach potu i widział gąbczastą twarz Maksa.

– Ogłuchłeś, człowieku, ja ci proponuję interes życia, a po tobie to spływa jak po kaczce.

Język Maksa, pełen skrótów, pożyczek z jidysz, przypomnień z rosyjskiego, wyobrażeń o niemieckim stanowił nieustające źródło inspiracji dla tekściarzy. Wpisywali je do swoich skeczy i monologów, a Maks, cóż, był dumny, że „mistrzuniowie”, tak ich nazywał, o nim nie zapominają.

– Człowieku – Maks patrzył na Dawida, kołysząc się na palcach – to przecież nie ma sensu: handelek w teatrze, człapanina od garderoby do garderoby, bo a nuż ktoś kupi paczkę papierosów, kogutka od bólu głowy, miętówkę. Ja ci proponuję coś porządnego. Będziesz moim następcą, królem klakierów na procencie z kasy. Zapowiem wszystkim, że od jutra ty rządzisz.

Maks mówił dalej. Dawid zastanawiał się, czy klakier z wieloletnim stażem przypadkiem nie zwariował.

– Dlaczego się wycofujesz? Premiera nowego programu już niedługo.

– Żona. – Maks potarł niedogolony podbródek. – Jej mamunia, kawał cholery, dostała wylewu. Chyba z tego już nie wyjdzie. Jest mieszkanie, wielka landara w centrum Lwowa, sklep, który prowadziła ze wspólnikami. Trzeba się tym zająć, a czasy niespokojne. Ona mówi, ta moja żoneczka, że lepiej przeczekać we Lwowie. Odpocząć od alarmów, wycia syren, skakania z maską gazową jak zwariowany pasikonik.

– Wojna. – Dawid oparł kasetę z papierosami o parapet okna. – Hitler nie odważy się nas zaatakować. A jeśli się odważy, za tydzień wmaszerujemy do Berlina.

– Z pewnością. – Maks pokiwał głową. – Zdecydowałem się jednak na Lwów. No to jak – klakierujesz czy wolisz targać to pudło?

– A co z odstępnym, Maksiu?

– Poczekam, nie pali się. Ręka?

– Ręka.

– Zobaczysz, ci moi będą jeszcze bić brawo, że trafił się im taki puryc, ambicjoner jak ty.

Maks ruszył ciemnym korytarzem do wyjścia dla personelu, a Dawid pomyślał, że oto po raz pierwszy uśmiechnęło się do niego szczęście. Pochodził bowiem z wielkiej i rozgałęzionej rodziny pechowców. Mawiano, że kiedy pechowiec, szlemiel, przewraca się do tyłu, to łamie sobie nos. A gdy kupuje dwa bilety na loterię, jeden z nich wygrywa groszową sumę.

Dawid kręcący się po teatrze od porannej próby do wyjścia ostatniego aktora z trudem mógł wyżyć za to, co zarobił. Uciekając przed pechem z rodzinnego Kałuszyna, wyruszył do Warszawy. Minęło pięć lat i dalej mieszkał na Smoczej, w dawnym schowku na szczotki i wiadra, a jeśli wracały do niego jakieś wspomnienia, to były to obrazy przygotowań do szabasowej wieczerzy – wrzucanie przez matkę kamieni do garnków postawionych na kuchni. Woda gotowała się, podskakiwały pokrywki, wmawiając sąsiadom zaglądającym przez okna, że u nich w szabasowy wieczór będzie się jeść tak, jak Bóg przykazał. Potem, kiedy woda już ostygła, matka wyjmowała rozgrzane kamienie, owijała je w szmaty, wsuwała za szafę, by sięgnąć po nie znowu w piątek i znów zaspokoić dumę biedaków.

Dawid przycisnął się do ściany, schodząc z drogi Adzie Wiernickiej, gwieździe teatru Gong. Humorzasta była to gwiazda, świadoma swoich atutów i sukcesów – ról w filmach, okładek czasopism, ulicznej rozpoznawalności. Ciągnęła się za nią legenda o karierze: córka wozaka z Żelaznej pracowała jako pomoc w zakładzie fryzjerskim, myjąc głowy klientom i podśpiewując z nudów. Tam, we fryzjerni na Miłej, usłyszał ją i zobaczył podstarzały wodewilista. Nie miał wątpliwości: panna od fryzjera wywoła sensację. Widzowie zapamiętają blask zapalający się w jej ciemnych oczach, oświetlający twarz o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i ciężkich, jakby lekko nabrzmiałych, wargach. Ada śpiewała jak muzykalny anioł. Musiała tylko popracować nad dykcją. Uporała się z tym szybko i bez problemu.

Wodewilistę zastąpił w jej życiu architekt, później właściciel fabryki śrub i maszyn rolniczych. Aż w końcu po dziesiątkach oświadczyn i pustoszeniu kwiaciarni przyszła kolej na Adama Horna, najzdolniejszego z autorów mających zastąpić starą gwardię tekściarzy. Horn, obdarzony łatwością pisania i uchem do szlagwortów, zakochał się w Adzie. Ona też doszła do wniosku, że mogą razem zamieszkać – dobrze mieć szlagiermachera pod bokiem. O decyzji gwiazdy przesądził ostatni z prezentów, jaki dostała od Adama – dog o imieniu Czort. Czarny jak smoła, o rozkosznie różowym podniebieniu, pokazywanym z kompletem białych zębów, kiedy ziewał.

Wadim siedział w czwartym rzędzie wygaszonej widowni. Lampka zwana grzybkiem oświetlała pulpit, na którym leżał egzemplarz programu pokreślony reżyserskimi uwagami. Ada w trykocie cyrkówki z treserskim biczem w ręce skończyła swój numer i teraz czekała na uwagi. Ufała Wadimowi: potrafił wydobyć z aktora to, co zaskoczy publiczność, przeniesie ją w rzeczywistość występu.

– Kogo ty grasz? – Wadim przecierał szkła irchową szmatką. – Grasz hitlerówkę, brunatną cipę z Bundesmädchen. One są jak roboty, chcą maszerować w szeregu, zamiast kołysanek chcą śpiewać Pieśń Horsta Wessela, urodzić małego Adolfa. Ta twoja jest treserką ludzi. Tak jak w cyrku tresuje się zwierzęta. A ty robisz wszystko, by ocieplić jej postać. Pokazać dochodzącą do głosu kobiecość.

– Myślałam, że na widzach większe wrażenie zrobi takie rozdarcie, niejednoznaczność.

– Bzdura – przerwał jej Wadim, gasząc lampkę i znowu ją zapalając. – Masz grać bestię pozbawioną ludzkich uczuć, dumną z bicza i komend.

– Spróbuję to poprawić. Zostało jeszcze trochę czasu, zdążę. – Odwróciła głowę i usłyszała trzaśnięcie drzwi. Po bocznych schodkach wbiegł na scenę Adam Horn.

– Dopisałem kuplety na finał. – Pomachał złożonymi na pół kartkami. – Jakby co, pójdziemy na Berlin.

– A co z Moskwą, do Moskwy też się wybierasz? – Wadim zapalił lampkę.

– Tęskno ci do domu. – Adam mrugnął porozumiewawczo. – Zabierzemy cię, bądź spokojny. W twojej Matuszce Rosiji zapanuje wolność, swoboda…

– Wiesz, co to swoboda? – Wadim zgasił lampkę. – U nas powiadają, że swoboda jest wtedy, gdy ci mówią: Idi na chuj!, a ty idziesz, dokąd chcesz.

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: