Aleja Chanel N° 5 - ebook
Aleja Chanel N° 5 - ebook
Czy można upodobnić się do jednej z największych ikon stylu, takiej jak niezależna, piękna, pożądana i elegancka Coco Chanel?
Rebecca ma trzydzieści trzy lata, ponad sto par butów, szafę pełną małych czarnych, tweedowych garsonek i wielki sentyment dla olśniewającej Coco Chanel. To bujająca w obłokach romantyczka, bez pamięci zakochana w Niccolò, razem z którym, po roku związku na odległość, w końcu zamieszka w Mediolanie. Szczęście wydaje się być w zasięgu ręki. Niestety, czeka ją przykra niespodzianka...
Daniela Farnese - urodzona w Neapolu, żyje podróżując między Mediolanem i Padwą. Ukończyła Filologię Orientalną, przez pewien czas pracowała jako aktorka teatralna. Od lat pracuje jako organizatorka wydarzeń, współpracując z agencjami reklamowymi, instytucjami kulturalnymi, magazynami, radiem i telewizją. Od 2003 roku tworzy niezwykle popularnego bloga www.dottoressadania.it, na którym porusza tematy seksu, wolności seksualnej i miłości.
„Aleja Chanel N° 5” to jej pierwsza powieść. Książka cieszyła się dużym uznaniem wśród czytelników, pozostając przez wiele tygodni na czołówkach list bestsellerów. Wydawnictwo La Newton Compton opublikowało także „101 sposobów, aby sprawić, żeby mężczyźni cierpieli” jej autorstwa.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-415-3 |
Rozmiar pliku: | 720 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wbiegając na dwunastocentymetrowych obcasach do dusznego, zatłoczonego wagonu metra dosłownie na sekundę przed zatrzaśnięciem się drzwi, byłam prawdopodobnie jedną z najszczęśliwszych osób, jakie mogli sobie wyobrazić współpasażerowie mojej podróży.
Moja prośba o przeniesienie do Mediolanu została zaakceptowana, właśnie podpisałam kontrakt na wynajem fantastycznego mieszkania, a mężczyzna, którego kochałam, miał się wkrótce dowiedzieć, że przeprowadzam się do jego miasta.
Poznałam Niccolò rok wcześniej, na imprezie urodzinowej mojej najlepszej przyjaciółki, Emmy, która zaprosiła mnie na kilka dni do „wielkiego miasta”, abym mogła odpocząć od Wenecji i dojść do siebie po niedawnym rozstaniu.
Z Pietrem byłam pięć lat. Pietro, informatyk z zawodu i fotograf z zamiłowania, zdobył mnie przepięknymczarno-białym zdjęciem portretowym; zrobił mi je w dniu, w którym się poznaliśmy. Miesiąc później zamieszkaliśmy razem, zakochani i szczęśliwi. Przeżyliśmy wspaniałe chwile, zawsze dobrze się bawiąc, czy to podczas dalekich podróży, czy w leniwe niedziele spędzane przed telewizorem. Mieliśmy wielkie plany na przyszłość. Potem zaczęły się nieporozumienia, kłamstwa, zaciąganie długów na kupno mieszkania, pierwsze kłótnie o kolor kafelków w łazience, „przypominasz swoją matkę”, „jesteś gorszy od swojego ojca” – i tak aż do dnia, w którym przyłapałam go w łóżku z koleżanką z pracy, blondynką przy kości, na oko rozmiar 42, kiedy to wystawiłam jego walizki za drzwi. Zdradził mnie z kobietą, która nosiła rozmiar 42, jeśli nie większy.
Tego wieczoru, kiedy poznałam Niccolò, miałamna sobie tweedową marynarkę z przypiętym kwiatem kamelii oraz obcisłe, wyszczuplające dżinsy, które odejmowały mi przynajmniej cztery kilo. Do tego długi sznur pereł zawiązany na supeł.
Spędzałam wieczór na unikaniu opychania się fistaszkami i na krytykowaniu kobiety, którą zastałam w moim łóżku w uścisku z facetem, z którym miałam wspólnykredyt na mieszkanie.
— Wyobrażasz sobie, że zdradził mnie z laską, która nosi rozmiar 42? — powtarzałam w kółko z obrzydzeniem, sama w to nie wierząc, popijając prosecco zagryzane marchewką. — Nie jestem w stanie uwierzyć,że gość, który przez tyle lat wysłuchiwał moich narzekań na temat wagi i zbędnych kilogramów, mógł się okazać na tyle okrutny, aby zdradzić mnie z wielorybem o tyłku wielkości szafy trzydrzwiowej. Widać gustował w grubasach,a ja, idiotka, przez tyle lat katowałam się dietami.
Emma, znudzona moimi niekończącymi się żalami, powtarzała, potrząsając głową:
— Ty do reszty oszalałaś. Co tu ma do rzeczy waga? Zdradził cię i nic więcej się nie liczy!
— To jest silniejsze ode mnie. Nie mogę przestaćmyśleć o ubraniach w rozmiarze XS, płaskich brzuchach, obowiązkowych postach, katartycznym obżarstwie, ziółkach przeczyszczających, dietach na bazie węglowodanów i bez nich, dietach wysokobiałkowych i niskobiałkowych, cudownych miksturach, głodówkach o chlebiei wodzie, ciągłym ważeniu się… — wyznałam, chrupiąc marchewkę.
— Od kiedy cię poznałam, gadasz tylko o wyglądzie. Jeszcze ci się to nie znudziło?! Jesteś ładna, inteligentnai zabawna. Czego, do jasnej cholery, można więcejchcieć od życia?
Miałam trzydzieści dwa lata i uważałam się za „całkiem” ładną. Nosiłam ubrania w rozmiarze 38, w którew gorszych okresach ciężko było mi się wcisnąć, ale nawet przez myśl by mi nie przeszło, aby przyznać, że powinnam kupić coś w większym rozmiarze. Mogłam się pochwalićjędrnymi pośladkami, małym biustem – który jednakże cieszył się niemałym powodzeniem – dużymi, ciemnobrązowymi oczami, niczym u jelonka, oraz pełnymi i aksamitnymi ustami.
Nigdy nie byłam typową pięknością, za którą mężczyźni oglądają się na ulicy i która łamie wszystkim wokół serca w oczekiwaniu na księcia z bajki. Mimo to, gdy tylko przeszłam przez przeklęty okres dojrzewania, zrozumiałam, że mogę się podobać. Poczucie humoru i wrodzona ironia – one to w czasach szkolnych sprawiały, że byłam skazana na etykietkę „sympatycznej koleżanki” towarzyszącej popularnym i zazwyczaj zarozumiałym blond pięknościom, o których wszyscy chłopcy marzyli po nocach – obecnie czyniły ze mnie czarującą osobę „z charakterem”.
Tak więc jako ktoś, komu matka natura poskąpiła nadzwyczajnej urody i uroku osobistego, postawiłam na osobowość i byłam z tego niezwykle dumna.
— Masz rację — przyznałam — myślę tylko o jednym.
— Czy według ciebie uroda naprawdę ma tak wielkie znaczenie? — dociekała Emma, dolewając sobie wina.
— Coco Chanel powtarzała, że uroda służy kobietomdo tego, aby były kochane przez mężczyzn, zaś głupota, aby to one się zakochiwały — odpowiedziałam.
— Hm, brzmi całkiem sensownie — stwierdziła i wzniosła toast za moje zdrowie.
Dalsze przeklinanie byłego, połączone z przegryzaniem warzyw i rozmyślaniem o dietach, przerwał dźwięk domofonu. Po chwili w drzwiach stanął obłędnie przystojny mężczyzna: czarne jak węgiel oczy, włosy w artystycznym nieładzie i kilkudniowy zarost. Miał na sobie szyty na miarę ciemnografitowy garnitur bez krawata.Szeroki, ciepły uśmiech, który widniał na jego twarzy, sprawiał, że wszystkie inne uśmiechy świata wyglądały przy nim jak nic nieznaczące grymasy.
Od razu zrozumiałam. Niccolò był charyzmatycznym, dowcipnym, pewnym siebie i niezwykle seksownym mężczyzną. Wszystkie obecne na imprezie kobiety najwidoczniej bardzo dobrze go znały. Gdy już przywitał się ze znajomymi, cmoknął, kogo trzeba, i wymienił uściski dłoni, zdjął marynarkę, rzucił ją na łóżko, po czym udał się w kierunku kuchni. Idąc, zaczął powoli i z precyzją podwijać rękawy białej koszuli, dzięki czemu światło dzienne ujrzały jego wspaniałe przedramiona.
Prawda była taka, że uwielbiałam mężczyzn w koszulach. Wręcz za nimi szalałam. Kiedy facet podwijał rękawy aż po łokcie i miałam możliwość zobaczyć jego umięśnione ręce, zupełnie traciłam głowę. To było silniejsze ode mnie.
Niccolò rozglądał się po kuchni w poszukiwaniu alkoholu, a ja – jak zaklęta – wpatrywałam się w jego ręce. Jako że los lubi sobie czasem z nas zadrwić, Niccolò przyjrzałmi się przez chwilę i zadał najbanalniejsze z pytań.
— Pasjonujesz się zegarkami? — zagaił, pozbawiając mnie tym samym fantazji erotycznej, która zaczynała sięw okolicach jego łokci.
— Słucham? — Nie byłam pewna, czy przypadkiem się nie przesłyszałam.
— Zdawało mi się, że przyglądałaś się mojemu zegarkowi. Pomyślałem, że musisz być znawczynią.
— Zegarek, no tak! — wykrzyknęłam, przełknąwszyw pośpiechu spory kęs warzyw, czym naraziłam sięna śmierć w wyniku uduszenia, a to wszystko w obecności jednego z najprzystojniejszych mężczyzn, jakichw życiu widziałam.
— Tak, zegarki są moim hobby, a twój jest naprawdę piękny. Wspaniale podkreśla nadgarstek.
— To ciekawe, nigdy nie myślałem o zegarkach w tych kategoriach. Czyli podobają ci się?
Nienawidzę zegarków. Przeraża, a zarazem śmieszy mnie pomysł noszenia na ręku symbolu przemijającego czasu. Jakby nie wystarczał fakt, że samo życie co dwadzieścia cztery godziny niezmiennie przypomina nam, iż z każdym dniem jesteśmy trochę starsi.
— Tak, bardzo mi się podobają. Ale nie noszę zegarka… bo jestem na nie uczulona — odpowiedziałam, nie mogąc się nadziwić, skąd wpadł mi do głowy tak idiotyczny pomysł.
— Jesteś uczulona na zegarki?
Zdanie to, powtórzone przez niego, zabrzmiało jeszcze gorzej. Na szczęście w tym samym momencie do kuchni weszła Emma, przerywając naszą absurdalną rozmowę. Z trudem zwalczyłam chęć rzucenia się jej na szyję, aby podziękować za ratunek.
— A, widzę, że już się sobie przedstawiliście? — zainteresowała się, zabierając ze stołu butelkę rumu.
— W zasadzie to jeszcze nie — odpowiedział Niccolò, posyłając mi uśmiech.
— Rebecca, dla przyjaciół Coco.
— Jak sławna Chanel — dodała Emma z przekąsem. — Rebecca jest jej wielką fanką.
— To prawda, bardzo ją podziwiam — uśmiechnęłam się niepewnie, wyciągając do niego rękę.
— Niccolò — odparł, odwzajemniając gest.
„Ale masz seksowną dłoń” — pomyślałam.
— Rebecca jest moją przyjaciółką z dzieciństwa. Chodziłyśmy razem do szkoły. Mieszka w Wenecji i przyjechała w odwiedziny na parę dni.
— Witaj w Mediolanie, Rebecco. — Niccolò uśmiechnął się ponownie. — Czym się zajmujesz na co dzień?
Jedną z rzeczy, których nie cierpię, jest zwyczaj pytania o wykonywaną pracę na samym początku rozmowy z nowo poznaną osobą. Jakby to miało być coś przyjemnego! Nikt nigdy nie pyta, czy słuchasz Beatlesów,czy Lou Reeda, czy wolisz buty Nike, czy Converse, czy spędzasz wakacje w hotelu, czy pod namiotem ani czy bardziej śmieszą cię filmy Tarantino niż braci Coen. To są ważne rzeczy, a nie jakaś twoja cholerna robota.
— Zajmuję się organizacją eventów — odpowiedziałam wymijająco.
Pracowałam dla dużej agencji, która organizowała eventy i kongresy w całej Europie. Niewtajemniczonym mogło się wydawać, że to świetna fucha: imprezy, uroczyste kolacje, sukienki wieczorowe i dekoracje stołów z egzotycznych kwiatów. W rzeczywistości zajmowałam się nudnymi kongresami naukowo-medycznymi i najbardziej emocjonującym zadaniem, jakie mogło mi się trafić, była organizacja szkolenia dla proktologów lub seminarium o problemach z prostatą.
— Świetnie, zapewne będziesz mogła udzielić mi paru wskazówek dotyczących wernisażu, który organizuję z okazji otwarcia mojego nowego studia. Jestem architektem — powiedział, podnosząc szklankę do ust i zginając przy tym rękę w taki sposób, że jego wspaniały biceps był jeszcze lepiej uwydatniony.
Już wtedy należałam do niego.
Przegadaliśmy cały wieczór. Niccolò był nie tylko przystojny, ale także oczytany, inteligentny, dowcipny i szarmancki. Regularnie napełniał opróżniany przeze mnie kieliszek, co i rusz dopytując się, czy wszystko jest w porządku i czy dobrze się bawię.
Czułam się pijana, co było skutkiem zarówno wypitego wina, jak i obecności tego mężczyzny, i zdążyłam zupełnie zapomnieć o moim eks oraz jego nowej przysadzistej partnerce.
Pod koniec wieczoru Niccolò pocałował mnie w policzek i zostawiwszy swoją wizytówkę, założył ponownie marynarkę, po czym wyszedł, dając się pochłonąć mediolańskiej nocy.
— Czy ty też uważasz za dziwny ten nowy zwyczaj, zgodnie z którym to facet zostawia ci swój numer? — zwróciłam się do Emmy, wpatrując się jak zahipnotyzowana w biały kartonik.
— Obraziłaś się, bo nie lubisz robić pierwszego kroku?
— Wciąż nie jestem w stanie zaakceptować, że czasy się zmieniły i u mężczyzn zanikł instynkt łowców,a w zamian zaczęli rozdawać swoje numery, oczekując, że to my będziemy do nich dzwonić — stwierdziłam, dopijając ostatni kieliszek prosecco.
— Ależ jesteś staroświecka!
— Staroświecka? Wierzę w całkowitą równość płci, ale jednocześnie jestem przekonana, że to mężczyzna powinien wyjść z inicjatywą i zadzwonić pierwszy. To czysta genetyka, tak jak płacenie za kolację, skręcanie szafek, otwieranie drzwi i noszenie walizek na wakacjach.
— Prawdziwa z ciebie feministka! — zaśmiała się Emma.
Nieco później, próbując opanować zawroty głowy i podliczyć pochłonięte kalorie, zrozumiałam, że dla Niccolò byłam gotowa zrobić wyjątek. Do diabła z genetyką!
Kolejnego dnia, wciąż lecząc kaca, pozostałośćpo minionym wieczorze, omówiwszy z Emmą właściwą strategię, wzięłam głęboki oddech i wykręciłam ten cholerny numer.
Poszło jak z płatka.
Zobaczyłam się z Niccolò jeszcze tego samego wieczoru. Najwyraźniej musiałam mu się spodobać – zapewne dzięki moim obcisłym dżinsom. Przyjechał po mnie, otworzył mi drzwi do samochodu, wybrał idealną muzykęi zamówił bajeczne wino. Czułam się jak bogini. Miałam na sobie małą czarną, która dyskretnie odsłaniała dekolt oraz delikatnie opinała biodra, maskując nadprogramowe fałdki. Niccolò zauważył moje oszałamiające sandałki od Sergia Rossiego i skomplementował moje szczupłe kostki.
— Uwielbiam buty — wyznałam mu podczas kolacji. — Mam w domu ponad sto par.
— Gratuluję, niezła kolekcja! — wykrzyknął zaskoczony.
— Tak, wiem, teraz pewnie myślisz, że jestem jednąz tych kobiet, które całą pensję wydają na pantoflei pantofelki, żeby podczas codziennych imprez występowaćw innym modelu. Prawda jest taka, że skrzętnie gromadzę buty, a potem nie mam kiedy ich założyć. Niektórez nich wciąż leżą nietknięte w szafie i czekają na swoją kolej, ale sama myśl, że tam są, poprawia mi humor. Czasami mam wrażenie, że z niektórymi parami zdążyłam się już zaprzyjaźnić — opowiadałam z rozbawieniem.
Obecność Niccolò działała na mnie uskrzydlająco.
— Zadziwiasz mnie, Coco — powiedział.
Nie przerwał mojego wywodu o butach. Słuchał cierpliwie, nie przejawiając żadnych oznak znudzenia, wręcz przeciwnie. Wydawało mi się, że to sen.
Przegadaliśmy cały wieczór jak starzy znajomi. Opowiedziałam mu o swoim byłym, o naszych nieporozumieniach, o uczuciu, które się kończy, o bezbronności, jaką odczuwa się po zdradzie, a on podzielił się ze mną historią swojego związku, który skończył się rok wcześniej – opowiedziałmi o zerwanych zaręczynach, o psie, którego zostawił swojej byłej, a którego strasznie mu brakowało, oraz o życiu trzydziestopięcioletniego singla w Mediolanie.
Mówił spokojnie, ciepłym głosem, wpatrując sięwe mnie i od czasu do czasu posyłając w moją stronę uśmiech. Słuchanie o jego przejściach i zawodach miłosnych oraz poznawanie jego romantycznej strony sprawiało, że wydawał mi jeszcze seksowniejszy.
To był mężczyzna stworzony dla mnie. Odkryliśmy, że mamy podobne zainteresowania, trochę przez przypadek, a trochę przez kilka kłamstw w dobrej wierze, powiedzianych, żeby go nie rozczarować. On był fanem rocka, muzyki elektronicznej, zespołów tworzonych przez wściekłych, zbuntowanych kolesiów. Ja dorastałam na piosence autorskiej, wokalistach śpiewających o miłości i brzdąkających na gitarach utwory Battistiego¹. Co roku oglądałam finał festiwalu w San Remo, zakładając się z przyjaciółmi, kto zostanie zwycięzcą.
— Lubisz Toola? — wypytywał. — A Incubusa?
— No jasne! — odpowiedziałam, choć nie miałam pojęcia, o kogo chodzi. — Słucham ich od lat. — Teraz modliłam się w duchu, żeby nie poprosił mnie o zanucenie ulubionego kawałka albo wymienienie najlepszego albumu.
On był miłośnikiem literatury amerykańskiej, ja rosyjskiej, ale dlaczego miałabym mu przerywać, gdy opowiadał mi w szczegółach fabułę ostatniej, niezwykle nudnej powieści Dona Winslowa?
Dla takiego mężczyzny byłam gotowa zmienić swoje zainteresowania o sto osiemdziesiąt stopni. Gdyby o to poprosił, zjadłabym węglowodany na kolację, a nawet włożyła cielistą bieliznę.
Nie mogłam uwierzyć, że los okazał się łaskawy dla mojego biednego serca, które tak niedawno zostało złamane. Przede wszystkim jednak byłam szczęśliwa, widząc, że on też jest mną wyraźnie zainteresowany.
Wieczór zakończyliśmy w mieszkaniu Niccolò. Wystrój został pieczołowicie przez niego wybrany, a każdy detal wydawał się być na swoim miejscu niczym podczas sesji zdjęciowej do magazynu o designie.
Usadził mnie na kanapie, puścił muzykę i patrzącmi w oczy, powiedział, że jestem piękna. Kiedy usłyszałam te słowa, przysunęłam się bliżej i pocałowałam go. Pukałam do bram raju, które właśnie zostały przede mną otwarte.
Kochaliśmy się całymi godzinami, nie odczuwając żadnego skrępowania, jakbyśmy znali się od zawsze. Poza szybkim i nic nieznaczącym numerkiem z pijanym kolegąpo nudnym kongresie ginekologów nigdy nie zdradziłam Pietra; przyzwyczaiłam się do jego ciała i do jego gestów.
Niccolò od razu sprawił, że poczułam się swobodnie: doskonale wiedział, gdzie i jak mnie dotykać, gdzie całować i co mówić. Byliśmy idealnie dopasowani.
Kiedy około godziny czwartej nad ranem, idąc za radą Emmy odnośnie do nowych zwyczajów wśród singli, którzy nie nocują w domu partnera, poprosiłam go, aby zamówił mi taksówkę, zachęcił mnie, abym została.
— Bardzo chciałbym podać ci jutro kawę do łóżka.
Z trudem powstrzymałam łzy.
I tak oto znalazłam się tutaj. Ja i Niccolò nareszcie mieliśmy zamieszkać w tym samym mieście. Wysiadłamna Placu Katedralnym, żeby przesiąść się do czerwonej linii metra w kierunku stacji Porta Venezia. Szłam powoli, ponieważ włożyłam nowe buty na wysokim obcasie. Miałam na sobie obcisłe białe spodnie, które krępowały moje ruchy, niebiesko-białą koszulkę w paski w stylu marynarskim, a na głowie mój szczęśliwy kapelusz panama.
Mieliśmy się spotkać o piątej w Jacku. Zarezerwowałam stolik, żeby w porze aperitifu nie ryzykować przepychania się przy barze bez miejsca siedzącego. Zamierzałam zamówić szampana i rozkoszować się entuzjastyczną reakcją Niccolò, kiedy usłyszy radosną nowinę.
Spotykaliśmy się od roku. To był czas obfitującyw romantyczne kolacje, strumienie wina, filmy, koncerty i boski seks. Co drugi tydzień rozradowana pędziłamna pociąg, aby wyruszyć z wizytą do mojego mężczyzny idealnego. Kilka razy to on odwiedził mnie w weneckiej lagunie. Spacerowaliśmy wtedy wąskimi uliczkami, całując się na każdym napotkanym moście niczym para zakochanych nastolatków.
Wiedzieliśmy, że to początek poważnego związku.
W te długie, męczące dni rozłąki godzinami gadaliśmy przez Skype’a, wymieniając się muzyką i filmami, opowiadając sobie o tym, jak nam minął dzień, i rozmawiając o seksie – przeszłym, tym wyobrażonym i tym mającym dopiero nastąpić.
Przedstawił mi paru swoich przyjaciół, a ja poznałam go z moimi najbliższymi przyjaciółkami, które przeprowadziły się do Mediolanu.
Od czasu do czasu chodziliśmy wspólnie na długie aperitify, podczas których obejmował mnie i całując w policzek, oznajmiał:
— Ależ z nas zgrany duet!
Pewnego dnia wpadliśmy na ulicy na jego ojca, któremu przedstawił mnie jako swoją „koleżankę Rebeccę”. Trochę mnie to zabolało, ale później zrozumiałam,że to delikatna kwestia – rodzice często bywają przeczuleni na punkcie związków swoich dzieci. W gruncie rzeczy byliśmy przecież także dobrymi przyjaciółmi, więcpostanowiłam się tym nie przejmować. Uśmiechnęłam się i choć od zawsze byłam przeciwna instytucji małżeństwa, w głębi ducha przez chwilę marzyłam, aby ten pan pewnego dnia został moim teściem.
To był intensywny rok. Zdarzały nam się kłótnie, nieporozumienia, od czasu do czasu nieco oddalaliśmy sięod siebie. Niccolò był mężczyzną namiętnym, powściągliwym i drażliwym, zdecydowanym samotnikiem. Nauczyłam się, aby zostawiać mu trochę przestrzeni, ufać mu, nie wypytywać, co robił w weekendy, w które się nie widywaliśmy – wszystko po to, aby nie sprawiać wrażenia zbyt natarczywej, niepewnej czy też zazdrosnej.
W jego oczach byłam osobą silną, zabawną, dowcipną i pewną siebie, dlatego też rzadko pozwalałam sobiena pokazanie mu swoich słabostek. Chciałam być tą kobietą, której on oczekiwał, taką, na jaką zasługiwał.
Pewnego razu, gdy całowaliśmy się po seksie, niespodziewanie powiedział:
— Uwielbiam twoje mięciutkie ciało. Twoja uroda jest iście renesansowa.
Te słowa zwyczajnie mnie poraziły. Wciąż miałamobsesję na punkcie swojego wyglądu, mimo że on nie przegapił żadnej okazji, aby przypomnieć mi, jaka jestem wspaniała. Po tej uwadze z wymuszonym uśmiechem przeprosiłam go i wyszłam do łazienki. Stałam tam zapłakanai przeglądając się dokładnie w lustrze, w duchu życzyłam mu, aby uschło mu przyrodzenie.
Odświeżywszy się, z kamienną twarzą wróciłamdo łóżka. „Jestem silną kobietą, jestem silną kobietą, jestem silną kobietą… Żaden durny komentarz na temat wyglądu nie wyprowadzi mnie z równowagi” – powtarzałam sobie niczym mantrę.
Byłam w nim zakochana, czyli gotowa wybaczyć wszystko, nawet to, że nie dostrzega niektórych z moich słabych punktów. W zasadzie to ja go przed nimi chroniłam, bo przecież na tym polega miłość.
Czasami, gdy wychodziliśmy na obiad czy kolację do restauracji, zabawialiśmy się, oceniając siedzące przy sąsiednich stolikach kobiety. Ja przyznawałam im punkty, a Niccolò mówił, czy chciałby je poderwać, czy nie.Pewnego razu, kiedy byliśmy już dobrze wstawieni, postanowił mi się do czegoś przyznać.
— Mam wyjątkowy talent do rozkochiwania w sobie zdesperowanych kobiet.
— Gratulacje — odpowiedziałam i wybuchnęłam śmiechem, choć miałam wrażenie, że mówi o mnie.
Nigdy nie zwierzyłam mu się z tego, co naprawdęczułam. Byłam silną, niezależną kobietą. Nie chciałam ani go wystraszyć, ani go popędzać. Czekałam, aż zrobipierwszy krok, aż będzie gotowy, aż poczuje się pewniei zrozumie, że to właśnie ze mną chce spędzić resztę swojego życia.
Tymczasem jednak poprosiłam w pracy o przeniesienie do Mediolanu i gdy tylko otrzymałam potwierdzenie, zaczęłam szukać dwupokojowego mieszkaniado wynajęcia.
Trzymałam to w tajemnicy przed Niccolò – chciałam zrobić mu niespodziankę. Nie miałam wątpliwości, że będzie wniebowzięty.
W czerwonej linii metra cuchnęło jak w oborze. Stojąc i nie mając się za co złapać, desperacko próbowałam utrzymać równowagę, żeby nie ubrudzić białych spodni. Zerkałam na swoje odbicie w szybie, sprawdzając, czy podróż metrem zdążyła już zrujnować mój perfekcyjny wygląd.
Na stacji Porta Venezia usiadłam na chwilę na ławce, żeby odszukać lusterko w torebce. Skontrolowałam, czy makijaż wciąż jest nienaganny, poprawiłam włosy i kapelusz, a następnie skierowałam się w stronę ruchomych schodów.
Nowe buty, wybrane specjalnie na tę okazję, zaczynały mnie już uwierać, a upał, przez który puchły mi stopy,z pewnością nie pomagał. Zamiast poruszać się jak zwiewna modelka, zdecydowanie bardziej przypominałam tyranozaura, który ma problemy z zaparciem.
Po wyjściu na zewnątrz poczułam uderzenie fali gorącego powietrza i ruszyłam w stronę lokalu wolnym, ostrożnym krokiem, starając się uśmiechem zamaskować myślo zalążku gangreny na moich stopach. Gdy tylko dotarłam na miejsce, runęłam na krzesło, jakbym od miesiąca byłana nogach, i powoli zsunęłam buty pod stolikiem, tak,aby nikt tego nie zauważył.
Niccolò spóźnił się piętnaście minut. Wyglądał wspaniale – opalony i zrelaksowany. Miał na sobie jedną z tych genialnych, szytych na miarę koszul z wyszywanymi inicjałami, które w dużym stopniu przyczyniły się do tego,że straciłam dla niego głowę.
Podszedł do stolika, uśmiechnął się na widok moich gołych stóp i cmoknął mnie w policzek.
— Piękne buty! — oznajmił, siadając.
— Dziękuję, są nowe i niestety strasznie mnie obcierają.
— Dla takich butów warto jednak pocierpieć.
— Też tak myślę.
— Skąd ta nagła wizyta w środku tygodnia? Stęskniłaś się za Mediolanem?
— Stęskniłam się za tobą!
Uśmiechnęłam się porozumiewawczo i dałam znak kelnerowi, że jesteśmy gotowi do złożenia zamówienia.
W ostatnich tygodniach byłam tak zajęta organizowaniem swojego nowego życia, że niemal wcale się nie widywaliśmy. Aby firma zgodziła się na moje przeniesienie, musiałam doprowadzić do końca i zarchiwizować wszystkie projekty z zeszłego sezonu, więc pracowałam nawetw weekendy.
— Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
— Ja też — odpowiedział, uderzając ręką o udo.
— Zamówmy więc szampana i pozmawiajmy.
Niccolò przyjrzał mi się z uwagą i nagle stał się zadziwiająco poważny.
— Dobrze, co masz mi do powiedzenia?
— Hm, a więc… przeprowadzam się do Mediolanu.
— Jak to? Kiedy? A co z pracą?
— Przeniesiono mnie do tutejszej filii.
— Żartujesz! A gdzie się zatrzymasz?
— Znalazłam prześliczne dwupokojowe mieszkaniew dzielnicy Porta Romana. Przeprowadzam się podkoniec tygodnia.
— Niesamowite!
— Chciałam znaleźć coś bliżej ciebie, ale nie ma teraz zbyt dużego wyboru. A to, co jest, przekracza moje możliwości finansowe. Będę musiała jeździć metrem na nasze spotkania.
— Raz na jakiś czas będziesz mogła się poświecić.
— Raz na jakiś czas? Chyba chciałeś powiedzieć: codziennie!
Roześmiałam się serdecznie i wzięłam go za rękę. Ale on ją cofnął. W tym momencie poczułam gwałtowny ścisk w żołądku, który jakby podświadomie wyczuł zbliżające się zagrożenie i szukał drogi ucieczki.
Coś było nie tak.
— No właśnie… — wymamrotał Niccolò, zawieszając wzrok w próżni. — Musimy porozmawiać…
Proszę, zaczęło się, oto on, przeklęty Kodeks. Mężczyzna, za którym skoczyłabym w ogień, zaczynał się posługiwać Kodeksem.
Kodeks to zbiór wszystkich tych zdań, zwrotów, postaw, zagrywek i spojrzeń, z których pary korzystają, często podświadomie, gdy coś w ich związku zaczyna się psuć.
„Nie jestem w stanie dać ci tego, co…”, „Ty nic nie zrobiłaś źle, to wszystko moja wina”, „Tak będzie lepiej dla nas obojga”, „Nie mogę patrzeć, jak cierpisz”, „Nie potrafię się zmienić”, „Ciągle cię zawodzę” – to kilka podstawowych zwrotów z Kodeksu. Niccolò zdecydował się na banalne: „Musimy porozmawiać…”.
Zapadła nieznośna cisza. Kelner postawił przed nami kieliszki z szampanem. Gapiłam się na swój jak na meteoryt, który spadł właśnie z nieba. Nie byłam w stanie podnieść wzroku. Zebrałam się w sobie, przełknęłam ślinę, przypomniałam sobie, że jestem silną kobietą i tak dalej, po czym podniosłam głowę i spojrzałam na Niccolò.
— O czym chcesz rozmawiać? — zapytałam.
Przyglądał mi się przez dłuższy czas, skupiając sięna okolicach mojego czoła i włosów, które opadały swobodnie na ramiona. Następnie, upiwszy łyk szampana, odparł:
— O Annie.
— O kim?
— O Annie, twojej koleżance.
Co, do stu diabłów, Anna miała wspólnego ze mną, Niccolò, szampanem, zamówionym stolikiem, nieznośny upałem, niewygodnymi butami, rozpływającym się makijażem i moją przeprowadzką do Mediolanu?
— Anna? — powtórzyłam, patrząc mu prosto w oczy.
— Tak, Anna.
— Ty w ogóle ją znasz?
— Przedstawiłaś mi ją kilka miesięcy temu. Poszliśmyna ten obrzydliwie nudny wieczorek poetycki, na który zaciągnęłaś mnie siłą, i tam ją spotkaliśmy. Przypominasz sobie?
Owszem, przypomniałam sobie. Kilkoro moich przyjaciół zorganizowało to spotkanie w małym, klimatycznym lokalu. Przez cały wieczór, popijając wino, staraliśmy się powstrzymywać od wybuchów pełnego zażenowania śmiechu (wiersze były naprawdę beznadziejne).
Anna przyszła spóźniona i zajęła miejsce obok nas. Poznałyśmy się kilka lat wcześniej. Była dobrą znajomą mojej bliskiej kuzynki, a poza tym jeździła w to samo miejsce co my na wakacje nad morzem, w regionie Marche.
Była kilka lat młodszą ode mnie wysoką, szczupłą blondynką o najpiękniejszym uśmiechu, jaki kobieta mogłaby sobie wymarzyć. Miała tak idealne rysy twarzy, że wystarczyło jej jedno pociągnięcie tuszu do rzęs, żeby wyglądać olśniewająco – w przeciwieństwie do nas, zwykłychśmiertelniczek, spędzających długie godziny przed lustrem, żeby naładowawszy sobie na twarz kilogramy podkładu, pudru, cieni, różu i szminki, wyglądać jak lepsze wersje samych siebie.
Tego nieszczęsnego wieczoru przedstawiłam jej Niccolò. Pożartowali chwilę, zamienili dwa słowa przy barze i pożegnali się. A tu nagle została wspomniana w trakcie rozmowy, która zaczęła zmierzać w bardzo złym kierunku, podczas gdy mój szampan robił się już ciepły, a mnie powoli zbierało się na wymioty.
— Faktycznie, przedstawiłam ci Annę kilka miesięcy temu — powiedziałam ostrożnie, kontrolując drżenie głosu. — Czy mógłbyś mi wytłumaczyć, co ona ma tutaj do rzeczy?
— No tak… Nie wiem, jak ci to powiedzieć. W gruncie rzeczy tworzyliśmy naprawdę zgrany duet. Jesteś silną, niezależną kobietą, uwielbiam to w tobie. Potrafisz panować nad emocjami, jesteś pewna siebie. Nie dasz się zastraszyć, nie przeraża cię wizja mijających lat. Byłem singlemod dłuższego czasu i dobrze wiesz, że zamknąłem się w sobie. Mam trzydzieści sześć lat, nie jestem już studenciakiem.
— Tak, zdążyłam cię dobrze poznać. — Z pewnością lepiej niż on mnie.
— Bez wątpienia! Posłuchaj, będąc na tym etapie swojego życia, przede wszystkim dzięki tobie, naszym długim rozmowom, wspaniałym chwilom, które wspólnie przeżyliśmy, i łączącej nas nici porozumienia zdałem sobie sprawę, że czegoś mi brakuje. Zrozumiałem, że potrzebuję kogoś, kogo mógłbym pokochać.
Nogi zaczęły mi drżeć.
— I teraz myślę, że udało mi się znaleźć taką osobę. Annę.
Podsumujmy, bo muszę zebrać myśli: poznaję fantastycznego faceta, zakochuję się w nim na zabój, seks jest cudowny, świetnie się dogadujemy, przeprowadzam się dla niego do innego miasta, a kiedy on w końcu postanawia się zakochać na poważnie… zakochuje się w innej!
W innej. Zakochuje się w Annie.
Trzęsącą się ręką złapałam kieliszek szampana. Strasznie kręciło mi się w głowie. Upiłam łyk i z powrotem odstawiłam kieliszek, prawie go przewracając. Mimo panującego na zewnątrz upału przeszedł mnie zimny dreszcz.
— Dobrze się czujesz? — Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
Właśnie w tym momencie ta silna kobieta, którą podobno byłam, zapomniała o swoim perfekcyjnym makijażu, białych spodniach, idealnej fryzurze oraz ludziach wokół i zaczęła beczeć jak trzylatka.
— Rany boskie, Coco, co się dzieje?
— Co się dzieje? — próbowałam wycedzić, walczącz czkawką i łzami. — Co się dzieje?! Chcesz mi powiedzieć, że jeszcze to do ciebie nie dotarło?
Spojrzałam na niego przez łzy. Czy to możliwe, że mój mężczyzna idealny to ten kretyn, który siedzi naprzeciwko i tak bezwzględnie mnie rani? Czy to możliwe, że przez cały ten rok nie zdążył się zorientować, ile dla mnie znaczy?
— Nie chciałem cię skrzywdzić. Wiem, że jestemdla ciebie ważny, ale cóż, zdarza się. Miłość jest ślepa. Rozumiesz to, prawda?
Wszystko stało się jasne: Niccolò był idiotą.
— Jak możesz mnie o to pytać? Jak? Co ze mną?Co z nami?
— Rebecco, seks rzeczywiście był fantastyczny, mieliśmy to niesamowite porozumienie, ale ty jesteś wolną, niezależną i silną kobietą. Nie potrzebujesz kogoś, kto by się tobą opiekował. Lubisz mieszkać sama, kochasz dobrą zabawę. W związku czy nie, i tak dasz sobie radę. Świetnie się z tobą czułem, ale miłość przyszła znienacka i nic nie mogłem na to poradzić. Zakochałem się i tyle.
W tym momencie zrozumiałam, jak bardzo się myliłam. Ja byłam w nim zakochana od pierwszej chwili, w którejgo ujrzałam, on zaś widział we mnie tylko przejściowąpartnerkę, a w tym czasie szukał kobiety swojego życia. Ja wierzyłam, że budujemy prawdziwy związek, a on używał mnie jako emocjonalnej poduszki, z której mógł skorzystać, szukając prawdziwej miłości. Tak bardzo się pomyliłam. Może to nie on był kretynem. Możliwe,że jedyną prawdziwą kretynką byłam tutaj ja.
Nie będąc w stanie zatrzymać potoku moich łez, Niccolò starał się ratować sytuację jedną z najgłupszych fraz, jakich może użyć mężczyzna po wyrwaniu kobiecie serca prostoz piersi i zjedzeniu go na kolację:
— Nie martw się, nadal będziemy się spotykać. Pozostaniemy przyjaciółmi. Zależy mi na tobie.
Powoli odwróciłam się w jego stronę. Spływający tusz zmieszał się z podkładem i tworzył teraz niezbyt ciekawą mozaikę. Długo wpatrywałam się w niego, próbującza wszelką cenę powstrzymać płacz, po czym cieniutkim głosem oznajmiłam:
— Kocham cię.
Niccolò odsunął się, zaciskając usta. Przyglądał mi się przez chwilę, a potem potrząsnął głową.
— To niemożliwe, coś ci się pomyliło!
— Pomyliło?! Jestem w tobie zakochana od pierwszego momentu, w którym cię ujrzałam. Kochałam cię przez ten cały pieprzony rok!
— Nie… nie. Teraz tak mówisz, bo jest ci przykro, że stracisz kochanka.
— Co ty wygadujesz?
— Wcale mnie nie kochasz. Nie wiesz, co mówisz! Przecież gdyby tak było, powiedziałabyś mi o tym. Zawsze twierdziłaś, że jesteś silna i niezależna, powtarzałaś, że nie potrzebujesz nikogo, kto by się nad tobą rozczulał.
— Mówiłam tak, żeby cię nie popędzać, żebyś się nie wystraszył. Byłeś taki zadowolony ze swojego statusu zatwardziałego kawalera. Nie chciałam cię do niczego zmuszać. Wolałam, byś sam się przekonał, że mnie kochasz.
— Ale przecież to strasznie głupie!
Ponownie wybuchłam płaczem. Łamał mi serce i jeszcze mnie obrażał.
— Ale ja… ja… — zaczęłam się plątać.
— Rebecco, dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś, co czujesz? Nie żeby to mogło coś zmienić. Myślę, że między nami brakowało tego czegoś. A jednak gdybym wiedział, że faktycznie jesteś we mnie zakochana, że jestem dla ciebie kimś więcej niż kompanem i bliskim przyjacielem, zachowałbym się inaczej – zakończyłbym naszą znajomośćo wiele wcześniej. Anna nie ma tutaj nic do rzeczy. Bardzo cię proszę, postaraj się mnie zrozumieć. To niebył mój wybór, po prostu się zakochałem. Jeśli tobieby to się przydarzyło, nie miałbym nic przeciwko. Miłość nie wybiera. Mam nadzieję, że któregoś dnia, niedługo, znów będziemy mogli się przyjaźnić, że znowu stworzymy zgrany duet.
Zgrany duet. Teraz zrozumiałam, co miał na myśli, mówiąc: „zgrany duet”. Zgrany duet to dwie osoby, które idą razem do łóżka, nic do siebie nie czując, a ty nie komplikujesz niepotrzebnie spraw, kiedy facet, któremu oddałaś swoje serce, zakochuje się w twojej koleżance, o której istnieniu jeszcze dwa miesiące temu nie pamiętałaś. Koleżance, która nosi rozmiar 36.
Wstałam od stolika, boso, biorąc sandały w rękę. Ani mi się śniło zakładać te narzędzia tortur w tak tragicznych okolicznościach. Spojrzałam na Niccolò pustym, zdesperowanym wzrokiem.
— Dokąd idziesz? — spytał tym samym ciepłym głosem, który zawrócił mi w głowie, kiedy pierwszy razgo spotkałam.
— Złamałeś mi serce, Niccolò.
— Wiesz, że nie chciałem. Nie przesadzaj. — Tak, zdecydowanie był kretynem. — Przejdzie ci za parę dni, kiedy zrozumiesz, że tak naprawdę wcale nie byłaś we mnie zakochana. Dobrze się bawiliśmy i tyle. Wtedy wrócisz do mnie, a ja będę na ciebie czekał z otwartymi ramionami.
— Żegnaj, Niccolò.
Spojrzałam na niego tak, jakbym zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. Nie byłam w stanie dostrzec w nimtego samego mężczyzny, którego jeszcze godzinę temu kochałam do szaleństwa. Odwróciłam się i ruszyłamw stronę drzwi. Niccolò nie przejął się tym i krzyczałza mną zza stolika:
— Rebecco, dokąd idziesz? Wracaj tutaj!
Nie wiedziałam, co robić, gdzie się podziać. Nie wspominając o tym, że boso po rozgrzanym asfalcie raczej daleko bym nie zaszła. Dotarłam za róg i usiadłam na chodniku, zapominając o białych spodniach. Ściągnęłam niedawno założony kapelusz i gniotąc go w rękach, prosiłam, żeby zmienił zdanie, żeby zorientował się, że nie może beze mnie żyć, żeby wybiegł za mną, przytulił i powiedział, że chce mnie mieć przy sobie już na zawsze.
Tak się nie stało. Nie pojawił się.
Po półgodzinie, która wydawała mi się wiecznością,z trudem wstałam i utykając, ruszyłam w stronę metra. Ludzie stojący przed barami z drinkami w rękach patrzyli na mnie jak na kosmitkę. Wyszłam z metra, wsiadłamdo pociągu, po czym osunęłam się na brudne siedzeniew moich i tak już poplamionych spodniach.
Płacząca, z butami w ręku, byłam zapewne jedną z najsmutniejszych osób, jakie moi współpasażerowie, jadący tym samym brudnym, cuchnącym wagonem, byli sobiew stanie wyobrazić.