Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aleja Chanel N° 5 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Aleja Chanel N° 5 - ebook

Czy można upodobnić się do jednej z największych ikon stylu, takiej jak niezależna, piękna, pożądana i elegancka Coco Chanel?

Rebecca ma trzydzieści trzy lata, ponad sto par butów, szafę pełną małych czarnych, tweedowych garsonek i wielki sentyment dla olśniewającej Coco Chanel. To bujająca w obłokach romantyczka, bez pamięci zakochana w Niccolò, razem z którym, po roku związku na odległość, w końcu zamieszka w Mediolanie. Szczęście wydaje się być w zasięgu ręki. Niestety, czeka ją przykra niespodzianka...

Daniela Farnese - urodzona w Neapolu, żyje podróżując między Mediolanem i Padwą. Ukończyła Filologię Orientalną, przez pewien czas pracowała jako aktorka teatralna. Od lat pracuje jako organizatorka wydarzeń, współpracując z agencjami reklamowymi, instytucjami kulturalnymi, magazynami, radiem i telewizją. Od 2003 roku tworzy niezwykle popularnego bloga www.dottoressadania.it, na którym porusza tematy seksu, wolności seksualnej i miłości.

„Aleja Chanel N° 5” to jej pierwsza powieść. Książka cieszyła się dużym uznaniem wśród czytelników, pozostając przez wiele tygodni na czołówkach list bestsellerów. Wydawnictwo La Newton Compton opublikowało także „101 sposobów, aby sprawić, żeby mężczyźni cierpieli” jej autorstwa.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-415-3
Rozmiar pliku: 720 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Grusz­ki na wierz­bie

Wbie­gając na dwu­na­sto­cen­ty­me­tro­wych ob­ca­sach do dusz­ne­go, zatłoczo­ne­go wa­go­nu me­tra dosłownie na se­kundę przed za­trzaśnięciem się drzwi, byłam praw­do­po­dob­nie jedną z najszczęśliw­szych osób, ja­kie mo­gli so­bie wy­obra­zić współpasażero­wie mo­jej podróży.

Moja prośba o prze­nie­sie­nie do Me­dio­la­nu zo­stała za­ak­cep­to­wa­na, właśnie pod­pi­sałam kon­trakt na wy­na­jem fan­ta­stycz­ne­go miesz­ka­nia, a mężczy­zna, którego ko­chałam, miał się wkrótce do­wie­dzieć, że prze­pro­wa­dzam się do jego mia­sta.

Po­znałam Nic­colò rok wcześniej, na im­pre­zie uro­dzi­no­wej mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki, Emmy, która za­pro­siła mnie na kil­ka dni do „wiel­kie­go mia­sta”, abym mogła od­począć od We­ne­cji i dojść do sie­bie po nie­daw­nym roz­sta­niu.

Z Pie­trem byłam pięć lat. Pie­tro, in­for­ma­tyk z za­wo­du i fo­to­graf z zamiłowa­nia, zdo­był mnie prze­pięknym­czar­no-białym zdjęciem por­tre­to­wym; zro­bił mi je w dniu, w którym się po­zna­liśmy. Mie­siąc później za­miesz­ka­liśmy ra­zem, za­ko­cha­ni i szczęśliwi. Przeżyliśmy wspa­niałe chwi­le, za­wsze do­brze się bawiąc, czy to pod­czas da­le­kich podróży, czy w le­ni­we nie­dzie­le spędza­ne przed te­le­wi­zo­rem. Mie­liśmy wiel­kie pla­ny na przyszłość. Po­tem zaczęły się nie­po­ro­zu­mie­nia, kłam­stwa, zaciąga­nie długów na kup­no miesz­ka­nia, pierw­sze kłótnie o ko­lor ka­felków w łazien­ce, „przy­po­mi­nasz swoją matkę”, „je­steś gor­szy od swo­je­go ojca” – i tak aż do dnia, w którym przyłapałam go w łóżku z koleżanką z pra­cy, blon­dynką przy kości, na oko roz­miar 42, kie­dy to wy­sta­wiłam jego wa­liz­ki za drzwi. Zdra­dził mnie z ko­bietą, która nosiła roz­miar 42, jeśli nie większy.

Tego wie­czo­ru, kie­dy po­znałam Nic­colò, miałamna so­bie twe­edową ma­ry­narkę z przy­piętym kwia­tem ka­me­lii oraz ob­cisłe, wy­szczu­plające dżinsy, które odej­mo­wały mi przy­najm­niej czte­ry kilo. Do tego długi sznur pereł zawiązany na supeł.

Spędzałam wieczór na uni­ka­niu opy­cha­nia się fi­stasz­ka­mi i na kry­ty­ko­wa­niu ko­bie­ty, którą za­stałam w moim łóżku w uści­sku z fa­ce­tem, z którym miałam wspólny­kre­dyt na miesz­ka­nie.

— Wy­obrażasz so­bie, że zdra­dził mnie z laską, która nosi roz­miar 42? — po­wta­rzałam w kółko z obrzy­dze­niem, sama w to nie wierząc, po­pi­jając pro­sec­co za­gry­za­ne mar­chewką. — Nie je­stem w sta­nie uwie­rzyć,że gość, który przez tyle lat wysłuchi­wał mo­ich na­rze­kań na te­mat wagi i zbędnych ki­lo­gramów, mógł się oka­zać na tyle okrut­ny, aby zdra­dzić mnie z wie­lo­ry­bem o tyłku wiel­kości sza­fy trzy­drzwio­wej. Widać gu­sto­wał w gru­ba­sach,a ja, idiot­ka, przez tyle lat ka­to­wałam się die­ta­mi.

Emma, znu­dzo­na mo­imi nie­kończącymi się żala­mi, po­wta­rzała, potrząsając głową:

— Ty do resz­ty osza­lałaś. Co tu ma do rze­czy waga? Zdra­dził cię i nic więcej się nie li­czy!

— To jest sil­niej­sze ode mnie. Nie mogę prze­staćmyśleć o ubra­niach w roz­mia­rze XS, płaskich brzu­chach, obo­wiązko­wych po­stach, ka­tar­tycz­nym obżar­stwie, ziółkach prze­czysz­czających, die­tach na ba­zie węglo­wo­danów i bez nich, die­tach wy­so­ko­białko­wych i ni­sko­białko­wych, cu­dow­nych mik­stu­rach, głodówkach o chle­biei wo­dzie, ciągłym ważeniu się… — wy­znałam, chru­piąc mar­chewkę.

— Od kie­dy cię po­znałam, ga­dasz tyl­ko o wyglądzie. Jesz­cze ci się to nie znu­dziło?! Je­steś ładna, in­te­li­gent­nai za­baw­na. Cze­go, do ja­snej cho­le­ry, można więcejch­cieć od życia?

Miałam trzy­dzieści dwa lata i uważałam się za „całkiem” ładną. Nosiłam ubra­nia w roz­mia­rze 38, w którew gor­szych okre­sach ciężko było mi się wcisnąć, ale na­wet przez myśl by mi nie przeszło, aby przy­znać, że po­win­nam kupić coś w większym roz­mia­rze. Mogłam się po­chwa­lićjędrny­mi poślad­ka­mi, małym biu­stem – który jed­nakże cie­szył się nie­małym po­wo­dze­niem – dużymi, ciem­nobrązo­wy­mi ocza­mi, ni­czym u je­lon­ka, oraz pełnymi i ak­sa­mit­ny­mi usta­mi.

Nig­dy nie byłam ty­pową pięknością, za którą mężczyźni oglądają się na uli­cy i która łamie wszyst­kim wokół ser­ca w ocze­ki­wa­niu na księcia z baj­ki. Mimo to, gdy tyl­ko przeszłam przez przeklęty okres doj­rze­wa­nia, zro­zu­miałam, że mogę się po­do­bać. Po­czu­cie hu­mo­ru i wro­dzo­na iro­nia – one to w cza­sach szkol­nych spra­wiały, że byłam ska­za­na na ety­kietkę „sym­pa­tycz­nej koleżanki” to­wa­rzyszącej po­pu­lar­nym i za­zwy­czaj za­ro­zu­miałym blond pięknościom, o których wszy­scy chłopcy ma­rzy­li po no­cach – obec­nie czy­niły ze mnie cza­rującą osobę „z cha­rak­te­rem”.

Tak więc jako ktoś, komu mat­ka na­tu­ra poskąpiła nad­zwy­czaj­nej uro­dy i uro­ku oso­bi­ste­go, po­sta­wiłam na oso­bo­wość i byłam z tego nie­zwy­kle dum­na.

— Masz rację — przy­znałam — myślę tyl­ko o jed­nym.

— Czy według cie­bie uro­da na­prawdę ma tak wiel­kie zna­cze­nie? — do­cie­kała Emma, do­le­wając so­bie wina.

— Coco Cha­nel po­wta­rzała, że uro­da służy ko­bie­tom­do tego, aby były ko­cha­ne przez mężczyzn, zaś głupo­ta, aby to one się za­ko­chi­wały — od­po­wie­działam.

— Hm, brzmi całkiem sen­sow­nie — stwier­dziła i wzniosła to­ast za moje zdro­wie.

Dal­sze prze­kli­na­nie byłego, połączo­ne z prze­gry­za­niem wa­rzyw i roz­myśla­niem o die­tach, prze­rwał dźwięk do­mo­fo­nu. Po chwi­li w drzwiach stanął obłędnie przy­stoj­ny mężczy­zna: czar­ne jak węgiel oczy, włosy w ar­ty­stycz­nym nieładzie i kil­ku­dnio­wy za­rost. Miał na so­bie szy­ty na miarę ciem­no­gra­fi­to­wy gar­ni­tur bez kra­wa­ta.Sze­ro­ki, ciepły uśmiech, który wid­niał na jego twa­rzy, spra­wiał, że wszyst­kie inne uśmie­chy świa­ta wyglądały przy nim jak nic nie­znaczące gry­ma­sy.

Od razu zro­zu­miałam. Nic­colò był cha­ry­zma­tycz­nym, dow­cip­nym, pew­nym sie­bie i nie­zwy­kle sek­sow­nym mężczyzną. Wszyst­kie obec­ne na im­pre­zie ko­bie­ty naj­wi­docz­niej bar­dzo do­brze go znały. Gdy już przy­wi­tał się ze zna­jo­my­mi, cmoknął, kogo trze­ba, i wy­mie­nił uści­ski dłoni, zdjął ma­ry­narkę, rzu­cił ją na łóżko, po czym udał się w kie­run­ku kuch­ni. Idąc, zaczął po­wo­li i z pre­cyzją pod­wi­jać rękawy białej ko­szu­li, dzięki cze­mu światło dzien­ne uj­rzały jego wspa­niałe przed­ra­mio­na.

Praw­da była taka, że uwiel­białam mężczyzn w ko­szu­lach. Wręcz za nimi sza­lałam. Kie­dy fa­cet pod­wi­jał rękawy aż po łokcie i miałam możliwość zo­ba­czyć jego umięśnio­ne ręce, zupełnie tra­ciłam głowę. To było sil­niej­sze ode mnie.

Nic­colò rozglądał się po kuch­ni w po­szu­ki­wa­niu al­ko­ho­lu, a ja – jak zaklęta – wpa­try­wałam się w jego ręce. Jako że los lubi so­bie cza­sem z nas za­drwić, Nic­colò przyj­rzałmi się przez chwilę i zadał naj­ba­nal­niej­sze z pytań.

— Pa­sjo­nu­jesz się ze­gar­ka­mi? — za­gaił, po­zba­wiając mnie tym sa­mym fan­ta­zji ero­tycz­nej, która za­czy­nała sięw oko­li­cach jego łokci.

— Słucham? — Nie byłam pew­na, czy przy­pad­kiem się nie przesłyszałam.

— Zda­wało mi się, że przyglądałaś się mo­je­mu ze­gar­ko­wi. Pomyślałem, że mu­sisz być znaw­czy­nią.

— Ze­ga­rek, no tak! — wy­krzyknęłam, przełknąwszyw pośpie­chu spo­ry kęs wa­rzyw, czym na­ra­ziłam sięna śmierć w wy­ni­ku udu­sze­nia, a to wszyst­ko w obec­ności jed­ne­go z naj­przy­stoj­niej­szych mężczyzn, ja­kichw życiu wi­działam.

— Tak, ze­gar­ki są moim hob­by, a twój jest na­prawdę piękny. Wspa­nia­le pod­kreśla nad­gar­stek.

— To cie­ka­we, nig­dy nie myślałem o ze­gar­kach w tych ka­te­go­riach. Czy­li po­do­bają ci się?

Nie­na­widzę ze­garków. Prze­raża, a za­ra­zem śmie­szy mnie po­mysł no­sze­nia na ręku sym­bo­lu prze­mi­jającego cza­su. Jak­by nie wy­star­czał fakt, że samo życie co dwa­dzieścia czte­ry go­dzi­ny nie­zmien­nie przy­po­mi­na nam, iż z każdym dniem je­steśmy trochę star­si.

— Tak, bar­dzo mi się po­do­bają. Ale nie noszę ze­gar­ka… bo je­stem na nie uczu­lo­na — od­po­wie­działam, nie mogąc się na­dzi­wić, skąd wpadł mi do głowy tak idio­tycz­ny po­mysł.

— Je­steś uczu­lo­na na ze­gar­ki?

Zda­nie to, powtórzo­ne przez nie­go, za­brzmiało jesz­cze go­rzej. Na szczęście w tym sa­mym mo­men­cie do kuch­ni weszła Emma, prze­ry­wając naszą ab­sur­dalną roz­mowę. Z tru­dem zwal­czyłam chęć rzu­ce­nia się jej na szyję, aby po­dziękować za ra­tu­nek.

— A, widzę, że już się so­bie przed­sta­wi­liście? — za­in­te­re­so­wała się, za­bie­rając ze stołu bu­telkę rumu.

— W za­sa­dzie to jesz­cze nie — od­po­wie­dział Nic­colò, posyłając mi uśmiech.

— Re­bec­ca, dla przy­ja­ciół Coco.

— Jak sławna Cha­nel — dodała Emma z przekąsem. — Re­bec­ca jest jej wielką fanką.

— To praw­da, bar­dzo ją po­dzi­wiam — uśmiechnęłam się nie­pew­nie, wyciągając do nie­go rękę.

— Nic­colò — od­parł, od­wza­jem­niając gest.

„Ale masz sek­sowną dłoń” — pomyślałam.

— Re­bec­ca jest moją przy­ja­ciółką z dzie­ciństwa. Cho­dziłyśmy ra­zem do szkoły. Miesz­ka w We­ne­cji i przy­je­chała w od­wie­dzi­ny na parę dni.

— Wi­taj w Me­dio­la­nie, Re­bec­co. — Nic­colò uśmiechnął się po­now­nie. — Czym się zaj­mu­jesz na co dzień?

Jedną z rze­czy, których nie cier­pię, jest zwy­czaj py­ta­nia o wy­ko­ny­waną pracę na sa­mym początku roz­mo­wy z nowo po­znaną osobą. Jak­by to miało być coś przy­jem­ne­go! Nikt nig­dy nie pyta, czy słuchasz Be­atlesów,czy Lou Re­eda, czy wo­lisz buty Nike, czy Co­nver­se, czy spędzasz wa­ka­cje w ho­te­lu, czy pod na­mio­tem ani czy bar­dziej śmieszą cię fil­my Ta­ran­ti­no niż bra­ci Coen. To są ważne rze­czy, a nie jakaś two­ja cho­ler­na ro­bo­ta.

— Zaj­muję się or­ga­ni­zacją eventów — od­po­wie­działam wy­mi­jająco.

Pra­co­wałam dla dużej agen­cji, która or­ga­ni­zo­wała even­ty i kon­gre­sy w całej Eu­ro­pie. Nie­wta­jem­ni­czo­nym mogło się wy­da­wać, że to świet­na fu­cha: im­pre­zy, uro­czy­ste ko­la­cje, su­kien­ki wie­czo­ro­we i de­ko­ra­cje stołów z eg­zo­tycz­nych kwiatów. W rze­czy­wi­stości zaj­mo­wałam się nud­ny­mi kon­gre­sa­mi na­uko­wo-me­dycz­ny­mi i naj­bar­dziej emo­cjo­nującym za­da­niem, ja­kie mogło mi się tra­fić, była or­ga­ni­za­cja szko­le­nia dla prok­to­logów lub se­mi­na­rium o pro­ble­mach z pro­statą.

— Świet­nie, za­pew­ne będziesz mogła udzie­lić mi paru wskazówek do­tyczących wer­ni­sażu, który or­ga­ni­zuję z oka­zji otwar­cia mo­je­go no­we­go stu­dia. Je­stem ar­chi­tek­tem — po­wie­dział, pod­nosząc szklankę do ust i zgi­nając przy tym rękę w taki sposób, że jego wspa­niały bi­ceps był jesz­cze le­piej uwy­dat­nio­ny.

Już wte­dy należałam do nie­go.

Prze­ga­da­liśmy cały wieczór. Nic­colò był nie tyl­ko przy­stoj­ny, ale także oczy­ta­ny, in­te­li­gent­ny, dow­cip­ny i szar­manc­ki. Re­gu­lar­nie napełniał opróżnia­ny prze­ze mnie kie­li­szek, co i rusz do­py­tując się, czy wszyst­ko jest w porządku i czy do­brze się bawię.

Czułam się pi­ja­na, co było skut­kiem zarówno wy­pi­te­go wina, jak i obec­ności tego mężczy­zny, i zdążyłam zupełnie za­po­mnieć o moim eks oraz jego no­wej przy­sa­dzi­stej part­ner­ce.

Pod ko­niec wie­czo­ru Nic­colò pocałował mnie w po­li­czek i zo­sta­wiw­szy swoją wi­zytówkę, założył po­now­nie ma­ry­narkę, po czym wy­szedł, dając się pochłonąć me­dio­lańskiej nocy.

— Czy ty też uważasz za dziw­ny ten nowy zwy­czaj, zgod­nie z którym to fa­cet zo­sta­wia ci swój nu­mer? — zwróciłam się do Emmy, wpa­trując się jak za­hip­no­ty­zo­wa­na w biały kar­to­nik.

— Ob­ra­ziłaś się, bo nie lu­bisz robić pierw­sze­go kro­ku?

— Wciąż nie je­stem w sta­nie za­ak­cep­to­wać, że cza­sy się zmie­niły i u mężczyzn za­nikł in­stynkt łowców,a w za­mian zaczęli roz­da­wać swo­je nu­me­ry, ocze­kując, że to my będzie­my do nich dzwo­nić — stwier­dziłam, do­pi­jając ostat­ni kie­li­szek pro­sec­co.

— Ależ je­steś sta­roświec­ka!

— Sta­roświec­ka? Wierzę w całko­witą równość płci, ale jed­no­cześnie je­stem prze­ko­na­na, że to mężczy­zna po­wi­nien wyjść z ini­cja­tywą i za­dzwo­nić pierw­szy. To czy­sta ge­ne­ty­ka, tak jak płace­nie za ko­lację, skręca­nie sza­fek, otwie­ra­nie drzwi i no­sze­nie wa­li­zek na wa­ka­cjach.

— Praw­dzi­wa z cie­bie fe­mi­nist­ka! — zaśmiała się Emma.

Nie­co później, próbując opa­no­wać za­wro­ty głowy i pod­li­czyć pochłonięte ka­lo­rie, zro­zu­miałam, że dla Nic­colò byłam go­to­wa zro­bić wyjątek. Do diabła z ge­ne­tyką!

Ko­lej­ne­go dnia, wciąż lecząc kaca, po­zo­stałośćpo mi­nio­nym wie­czo­rze, omówiw­szy z Emmą właściwą stra­te­gię, wzięłam głęboki od­dech i wykręciłam ten cho­ler­ny nu­mer.

Poszło jak z płatka.

Zo­ba­czyłam się z Nic­colò jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ru. Naj­wy­raźniej mu­siałam mu się spodo­bać – za­pew­ne dzięki moim ob­cisłym dżin­som. Przy­je­chał po mnie, otwo­rzył mi drzwi do sa­mo­cho­du, wy­brał ide­alną mu­zykęi zamówił ba­jecz­ne wino. Czułam się jak bo­gi­ni. Miałam na so­bie małą czarną, która dys­kret­nie odsłaniała de­kolt oraz de­li­kat­nie opi­nała bio­dra, ma­skując nad­pro­gra­mo­we fałdki. Nic­colò za­uważył moje oszałamiające san­dałki od Ser­gia Ros­sie­go i skom­ple­men­to­wał moje szczupłe kost­ki.

— Uwiel­biam buty — wy­znałam mu pod­czas ko­la­cji. — Mam w domu po­nad sto par.

— Gra­tu­luję, niezła ko­lek­cja! — wy­krzyknął za­sko­czo­ny.

— Tak, wiem, te­raz pew­nie myślisz, że je­stem jednąz tych ko­biet, które całą pensję wy­dają na pan­to­flei pan­to­fel­ki, żeby pod­czas co­dzien­nych im­prez występowaćw in­nym mo­de­lu. Praw­da jest taka, że skrzętnie gro­madzę buty, a po­tem nie mam kie­dy ich założyć. Niektórez nich wciąż leżą nie­tknięte w sza­fie i cze­kają na swoją ko­lej, ale sama myśl, że tam są, po­pra­wia mi hu­mor. Cza­sa­mi mam wrażenie, że z niektórymi pa­ra­mi zdążyłam się już za­przy­jaźnić — opo­wia­dałam z roz­ba­wie­niem.

Obec­ność Nic­colò działała na mnie uskrzy­dlająco.

— Za­dzi­wiasz mnie, Coco — po­wie­dział.

Nie prze­rwał mo­je­go wy­wo­du o bu­tach. Słuchał cier­pli­wie, nie prze­ja­wiając żad­nych oznak znu­dze­nia, wręcz prze­ciw­nie. Wy­da­wało mi się, że to sen.

Prze­ga­da­liśmy cały wieczór jak sta­rzy zna­jo­mi. Opo­wie­działam mu o swo­im byłym, o na­szych nie­po­ro­zu­mie­niach, o uczu­ciu, które się kończy, o bez­bron­ności, jaką od­czu­wa się po zdra­dzie, a on po­dzie­lił się ze mną hi­sto­rią swo­je­go związku, który skończył się rok wcześniej – opo­wie­działmi o ze­rwa­nych zaręczy­nach, o psie, którego zo­sta­wił swo­jej byłej, a którego strasz­nie mu bra­ko­wało, oraz o życiu trzy­dzie­sto­pięcio­let­nie­go sin­gla w Me­dio­la­nie.

Mówił spo­koj­nie, ciepłym głosem, wpa­trując sięwe mnie i od cza­su do cza­su posyłając w moją stronę uśmiech. Słucha­nie o jego przejściach i za­wo­dach miłosnych oraz po­zna­wa­nie jego ro­man­tycz­nej stro­ny spra­wiało, że wy­da­wał mi jesz­cze sek­sow­niej­szy.

To był mężczy­zna stwo­rzo­ny dla mnie. Od­kry­liśmy, że mamy po­dob­ne za­in­te­re­so­wa­nia, trochę przez przy­pa­dek, a trochę przez kil­ka kłamstw w do­brej wie­rze, po­wie­dzia­nych, żeby go nie roz­cza­ro­wać. On był fa­nem roc­ka, mu­zy­ki elek­tro­nicz­nej, ze­społów two­rzo­nych przez wściekłych, zbun­to­wa­nych ko­le­siów. Ja do­ra­stałam na pio­sen­ce au­tor­skiej, wo­ka­li­stach śpie­wających o miłości i brzdąkających na gi­ta­rach utwo­ry Bat­ti­stie­go¹. Co roku oglądałam finał fe­sti­wa­lu w San Remo, zakładając się z przy­ja­ciółmi, kto zo­sta­nie zwy­cięzcą.

— Lu­bisz To­ola? — wy­py­ty­wał. — A In­cu­bu­sa?

— No ja­sne! — od­po­wie­działam, choć nie miałam pojęcia, o kogo cho­dzi. — Słucham ich od lat. — Te­raz mo­dliłam się w du­chu, żeby nie po­pro­sił mnie o za­nu­ce­nie ulu­bio­ne­go kawałka albo wy­mie­nie­nie naj­lep­sze­go al­bu­mu.

On był miłośni­kiem li­te­ra­tu­ry ame­ry­kańskiej, ja ro­syj­skiej, ale dla­cze­go miałabym mu prze­ry­wać, gdy opo­wia­dał mi w szczegółach fabułę ostat­niej, nie­zwy­kle nud­nej po­wieści Dona Win­slo­wa?

Dla ta­kie­go mężczy­zny byłam go­to­wa zmie­nić swo­je za­in­te­re­so­wa­nia o sto osiem­dzie­siąt stop­ni. Gdy­by o to po­pro­sił, zjadłabym węglo­wo­da­ny na ko­lację, a na­wet włożyła cie­listą bie­liznę.

Nie mogłam uwie­rzyć, że los oka­zał się łaska­wy dla mo­je­go bied­ne­go ser­ca, które tak nie­daw­no zo­stało złama­ne. Przede wszyst­kim jed­nak byłam szczęśliwa, widząc, że on też jest mną wyraźnie za­in­te­re­so­wa­ny.

Wieczór zakończy­liśmy w miesz­ka­niu Nic­colò. Wystrój zo­stał pie­czołowi­cie przez nie­go wy­bra­ny, a każdy de­tal wy­da­wał się być na swo­im miej­scu ni­czym pod­czas se­sji zdjęcio­wej do ma­ga­zy­nu o de­si­gnie.

Usa­dził mnie na ka­na­pie, puścił mu­zykę i patrzącmi w oczy, po­wie­dział, że je­stem piękna. Kie­dy usłyszałam te słowa, przy­sunęłam się bliżej i pocałowałam go. Pukałam do bram raju, które właśnie zo­stały przede mną otwar­te.

Ko­cha­liśmy się całymi go­dzi­na­mi, nie od­czu­wając żad­ne­go skrępo­wa­nia, jak­byśmy zna­li się od za­wsze. Poza szyb­kim i nic nie­znaczącym nu­mer­kiem z pi­ja­nym ko­legąpo nud­nym kon­gre­sie gi­ne­ko­logów nig­dy nie zdra­dziłam Pie­tra; przy­zwy­czaiłam się do jego ciała i do jego gestów.

Nic­colò od razu spra­wił, że po­czułam się swo­bod­nie: do­sko­na­le wie­dział, gdzie i jak mnie do­ty­kać, gdzie całować i co mówić. Byliśmy ide­al­nie do­pa­so­wa­ni.

Kie­dy około go­dzi­ny czwar­tej nad ra­nem, idąc za radą Emmy odnośnie do no­wych zwy­czajów wśród sin­gli, którzy nie no­cują w domu part­ne­ra, po­pro­siłam go, aby zamówił mi taksówkę, zachęcił mnie, abym zo­stała.

— Bar­dzo chciałbym podać ci ju­tro kawę do łóżka.

Z tru­dem po­wstrzy­małam łzy.

I tak oto zna­lazłam się tu­taj. Ja i Nic­colò na­resz­cie mie­liśmy za­miesz­kać w tym sa­mym mieście. Wy­siadłamna Pla­cu Ka­te­dral­nym, żeby prze­siąść się do czer­wo­nej li­nii me­tra w kie­run­ku sta­cji Por­ta Ve­ne­zia. Szłam po­wo­li, po­nie­waż włożyłam nowe buty na wy­so­kim ob­ca­sie. Miałam na so­bie ob­cisłe białe spodnie, które krępowały moje ru­chy, nie­bie­sko-białą ko­szulkę w pa­ski w sty­lu ma­ry­nar­skim, a na głowie mój szczęśliwy ka­pe­lusz pa­na­ma.

Mie­liśmy się spo­tkać o piątej w Jac­ku. Za­re­zer­wo­wałam sto­lik, żeby w po­rze ape­ri­ti­fu nie ry­zy­ko­wać prze­py­cha­nia się przy ba­rze bez miej­sca siedzącego. Za­mie­rzałam zamówić szam­pa­na i roz­ko­szo­wać się en­tu­zja­styczną re­akcją Nic­colò, kie­dy usłyszy ra­dosną no­winę.

Spo­ty­ka­liśmy się od roku. To był czas ob­fi­tującyw ro­man­tycz­ne ko­la­cje, stru­mie­nie wina, fil­my, kon­cer­ty i bo­ski seks. Co dru­gi ty­dzień roz­ra­do­wa­na pędziłamna pociąg, aby wy­ru­szyć z wi­zytą do mo­je­go mężczy­zny ide­al­ne­go. Kil­ka razy to on od­wie­dził mnie w we­nec­kiej la­gu­nie. Spa­ce­ro­wa­liśmy wte­dy wąski­mi ulicz­ka­mi, całując się na każdym na­po­tka­nym moście ni­czym para za­ko­cha­nych na­sto­latków.

Wie­dzie­liśmy, że to początek poważnego związku.

W te długie, męczące dni rozłąki go­dzi­na­mi ga­da­liśmy przez Sky­pe’a, wy­mie­niając się mu­zyką i fil­ma­mi, opo­wia­dając so­bie o tym, jak nam minął dzień, i roz­ma­wiając o sek­sie – przeszłym, tym wy­obrażonym i tym mającym do­pie­ro nastąpić.

Przed­sta­wił mi paru swo­ich przy­ja­ciół, a ja po­znałam go z mo­imi naj­bliższy­mi przy­ja­ciółkami, które prze­pro­wa­dziły się do Me­dio­la­nu.

Od cza­su do cza­su cho­dzi­liśmy wspólnie na długie ape­ri­ti­fy, pod­czas których obej­mo­wał mnie i całując w po­li­czek, oznaj­miał:

— Ależ z nas zgra­ny duet!

Pew­ne­go dnia wpa­dliśmy na uli­cy na jego ojca, któremu przed­sta­wił mnie jako swoją „koleżankę Re­beccę”. Trochę mnie to za­bo­lało, ale później zro­zu­miałam,że to de­li­kat­na kwe­stia – ro­dzi­ce często by­wają prze­czu­le­ni na punk­cie związków swo­ich dzie­ci. W grun­cie rze­czy byliśmy prze­cież także do­bry­mi przy­ja­ciółmi, więcpo­sta­no­wiłam się tym nie przej­mo­wać. Uśmiechnęłam się i choć od za­wsze byłam prze­ciw­na in­sty­tu­cji małżeństwa, w głębi du­cha przez chwilę ma­rzyłam, aby ten pan pew­ne­go dnia zo­stał moim teściem.

To był in­ten­syw­ny rok. Zda­rzały nam się kłótnie, nie­po­ro­zu­mie­nia, od cza­su do cza­su nie­co od­da­la­liśmy sięod sie­bie. Nic­colò był mężczyzną namiętnym, powściągli­wym i drażli­wym, zde­cy­do­wa­nym sa­mot­ni­kiem. Na­uczyłam się, aby zo­sta­wiać mu trochę prze­strze­ni, ufać mu, nie wy­py­ty­wać, co robił w week­en­dy, w które się nie wi­dy­wa­liśmy – wszyst­ko po to, aby nie spra­wiać wrażenia zbyt na­tar­czy­wej, nie­pew­nej czy też za­zdro­snej.

W jego oczach byłam osobą silną, za­bawną, dow­cipną i pewną sie­bie, dla­te­go też rzad­ko po­zwa­lałam so­bie­na po­ka­za­nie mu swo­ich słabo­stek. Chciałam być tą ko­bietą, której on ocze­ki­wał, taką, na jaką zasługi­wał.

Pew­ne­go razu, gdy całowa­liśmy się po sek­sie, nie­spo­dzie­wa­nie po­wie­dział:

— Uwiel­biam two­je mięciut­kie ciało. Two­ja uro­da jest iście re­ne­san­so­wa.

Te słowa zwy­czaj­nie mnie po­ra­ziły. Wciąż miałamob­sesję na punk­cie swo­je­go wyglądu, mimo że on nie prze­ga­pił żad­nej oka­zji, aby przy­po­mnieć mi, jaka je­stem wspa­niała. Po tej uwa­dze z wy­mu­szo­nym uśmie­chem prze­pro­siłam go i wyszłam do łazien­ki. Stałam tam zapłaka­nai przeglądając się dokład­nie w lu­strze, w du­chu życzyłam mu, aby uschło mu przy­ro­dze­nie.

Odświeżyw­szy się, z ka­mienną twarzą wróciłamdo łóżka. „Je­stem silną ko­bietą, je­stem silną ko­bietą, je­stem silną ko­bietą… Żaden dur­ny ko­men­tarz na te­mat wyglądu nie wy­pro­wa­dzi mnie z równo­wa­gi” – po­wta­rzałam so­bie ni­czym mantrę.

Byłam w nim za­ko­cha­na, czy­li go­to­wa wy­ba­czyć wszyst­ko, na­wet to, że nie do­strze­ga niektórych z mo­ich słabych punktów. W za­sa­dzie to ja go przed nimi chro­niłam, bo prze­cież na tym po­le­ga miłość.

Cza­sa­mi, gdy wy­cho­dzi­liśmy na obiad czy ko­lację do re­stau­ra­cji, za­ba­wia­liśmy się, oce­niając siedzące przy sąsied­nich sto­li­kach ko­bie­ty. Ja przy­zna­wałam im punk­ty, a Nic­colò mówił, czy chciałby je po­de­rwać, czy nie.Pew­ne­go razu, kie­dy byliśmy już do­brze wsta­wie­ni, po­sta­no­wił mi się do cze­goś przy­znać.

— Mam wyjątko­wy ta­lent do roz­ko­chi­wa­nia w so­bie zde­spe­ro­wa­nych ko­biet.

— Gra­tu­la­cje — od­po­wie­działam i wy­buchnęłam śmie­chem, choć miałam wrażenie, że mówi o mnie.

Nig­dy nie zwie­rzyłam mu się z tego, co na­prawdęczułam. Byłam silną, nie­za­leżną ko­bietą. Nie chciałam ani go wy­stra­szyć, ani go popędzać. Cze­kałam, aż zro­bi­pierw­szy krok, aż będzie go­to­wy, aż po­czu­je się pew­niei zro­zu­mie, że to właśnie ze mną chce spędzić resztę swo­je­go życia.

Tym­cza­sem jed­nak po­pro­siłam w pra­cy o prze­nie­sie­nie do Me­dio­la­nu i gdy tyl­ko otrzy­małam po­twier­dze­nie, zaczęłam szu­kać dwu­po­ko­jo­we­go miesz­ka­nia­do wy­najęcia.

Trzy­małam to w ta­jem­ni­cy przed Nic­colò – chciałam zro­bić mu nie­spo­dziankę. Nie miałam wątpli­wości, że będzie wnie­bo­wzięty.

W czer­wo­nej li­nii me­tra cuchnęło jak w obo­rze. Stojąc i nie mając się za co złapać, de­spe­rac­ko próbowałam utrzy­mać równo­wagę, żeby nie ubru­dzić białych spodni. Zer­kałam na swo­je od­bi­cie w szy­bie, spraw­dzając, czy podróż me­trem zdążyła już zruj­no­wać mój per­fek­cyj­ny wygląd.

Na sta­cji Por­ta Ve­ne­zia usiadłam na chwilę na ławce, żeby od­szu­kać lu­ster­ko w to­reb­ce. Skon­tro­lo­wałam, czy ma­ki­jaż wciąż jest nie­na­gan­ny, po­pra­wiłam włosy i ka­pe­lusz, a następnie skie­ro­wałam się w stronę ru­cho­mych schodów.

Nowe buty, wy­bra­ne spe­cjal­nie na tę okazję, za­czy­nały mnie już uwie­rać, a upał, przez który puchły mi sto­py,z pew­nością nie po­ma­gał. Za­miast po­ru­szać się jak zwiew­na mo­del­ka, zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­po­mi­nałam ty­ra­no­zau­ra, który ma pro­ble­my z za­par­ciem.

Po wyjściu na zewnątrz po­czułam ude­rze­nie fali gorącego po­wie­trza i ru­szyłam w stronę lo­ka­lu wol­nym, ostrożnym kro­kiem, sta­rając się uśmie­chem za­ma­sko­wać myślo zalążku gan­gre­ny na mo­ich sto­pach. Gdy tyl­ko do­tarłam na miej­sce, runęłam na krzesło, jak­bym od mie­siąca byłana no­gach, i po­wo­li zsunęłam buty pod sto­li­kiem, tak,aby nikt tego nie za­uważył.

Nic­colò spóźnił się piętnaście mi­nut. Wyglądał wspa­nia­le – opa­lo­ny i zre­lak­so­wa­ny. Miał na so­bie jedną z tych ge­nial­nych, szy­tych na miarę ko­szul z wy­szy­wa­ny­mi ini­cjałami, które w dużym stop­niu przy­czy­niły się do tego,że stra­ciłam dla nie­go głowę.

Pod­szedł do sto­li­ka, uśmiechnął się na wi­dok mo­ich gołych stóp i cmoknął mnie w po­li­czek.

— Piękne buty! — oznaj­mił, sia­dając.

— Dziękuję, są nowe i nie­ste­ty strasz­nie mnie ob­cie­rają.

— Dla ta­kich butów war­to jed­nak po­cier­pieć.

— Też tak myślę.

— Skąd ta nagła wi­zy­ta w środ­ku ty­go­dnia? Stęskniłaś się za Me­dio­la­nem?

— Stęskniłam się za tobą!

Uśmiechnęłam się po­ro­zu­mie­waw­czo i dałam znak kel­ne­ro­wi, że je­steśmy go­to­wi do złożenia zamówie­nia.

W ostat­nich ty­go­dniach byłam tak zajęta or­ga­ni­zo­wa­niem swo­je­go no­we­go życia, że nie­mal wca­le się nie wi­dy­wa­liśmy. Aby fir­ma zgo­dziła się na moje prze­nie­sie­nie, mu­siałam do­pro­wa­dzić do końca i zar­chi­wi­zo­wać wszyst­kie pro­jek­ty z zeszłego se­zo­nu, więc pra­co­wałam na­wetw week­en­dy.

— Muszę ci po­wie­dzieć coś bar­dzo ważnego.

— Ja też — od­po­wie­dział, ude­rzając ręką o udo.

— Zamówmy więc szam­pa­na i po­zma­wiaj­my.

Nic­colò przyj­rzał mi się z uwagą i na­gle stał się za­dzi­wiająco poważny.

— Do­brze, co masz mi do po­wie­dze­nia?

— Hm, a więc… prze­pro­wa­dzam się do Me­dio­la­nu.

— Jak to? Kie­dy? A co z pracą?

— Prze­nie­sio­no mnie do tu­tej­szej fi­lii.

— Żar­tu­jesz! A gdzie się za­trzy­masz?

— Zna­lazłam prześlicz­ne dwu­po­ko­jo­we miesz­ka­niew dziel­ni­cy Por­ta Ro­ma­na. Prze­pro­wa­dzam się pod­ko­niec ty­go­dnia.

— Nie­sa­mo­wi­te!

— Chciałam zna­leźć coś bliżej cie­bie, ale nie ma te­raz zbyt dużego wy­bo­ru. A to, co jest, prze­kra­cza moje możliwości fi­nan­so­we. Będę mu­siała jeździć me­trem na na­sze spo­tka­nia.

— Raz na jakiś czas będziesz mogła się poświe­cić.

— Raz na jakiś czas? Chy­ba chciałeś po­wie­dzieć: co­dzien­nie!

Roześmiałam się ser­decz­nie i wzięłam go za rękę. Ale on ją cofnął. W tym mo­men­cie po­czułam gwałtow­ny ścisk w żołądku, który jak­by podświa­do­mie wy­czuł zbliżające się za­grożenie i szu­kał dro­gi uciecz­ki.

Coś było nie tak.

— No właśnie… — wy­mam­ro­tał Nic­colò, za­wie­szając wzrok w próżni. — Mu­si­my po­roz­ma­wiać…

Proszę, zaczęło się, oto on, przeklęty Ko­deks. Mężczy­zna, za którym sko­czyłabym w ogień, za­czy­nał się posługi­wać Ko­deksem.

Ko­deks to zbiór wszyst­kich tych zdań, zwrotów, po­staw, za­gry­wek i spoj­rzeń, z których pary ko­rzy­stają, często podświa­do­mie, gdy coś w ich związku za­czy­na się psuć.

„Nie je­stem w sta­nie dać ci tego, co…”, „Ty nic nie zro­biłaś źle, to wszyst­ko moja wina”, „Tak będzie le­piej dla nas oboj­ga”, „Nie mogę pa­trzeć, jak cier­pisz”, „Nie po­tra­fię się zmie­nić”, „Ciągle cię za­wodzę” – to kil­ka pod­sta­wo­wych zwrotów z Ko­dek­su. Nic­colò zde­cy­do­wał się na ba­nal­ne: „Mu­si­my po­roz­ma­wiać…”.

Za­padła nie­znośna ci­sza. Kel­ner po­sta­wił przed nami kie­lisz­ki z szam­pa­nem. Gapiłam się na swój jak na me­te­oryt, który spadł właśnie z nie­ba. Nie byłam w sta­nie pod­nieść wzro­ku. Ze­brałam się w so­bie, przełknęłam ślinę, przy­po­mniałam so­bie, że je­stem silną ko­bietą i tak da­lej, po czym pod­niosłam głowę i spoj­rzałam na Nic­colò.

— O czym chcesz roz­ma­wiać? — za­py­tałam.

Przyglądał mi się przez dłuższy czas, sku­piając sięna oko­li­cach mo­je­go czoła i włosów, które opa­dały swo­bod­nie na ra­mio­na. Następnie, upiw­szy łyk szam­pa­na, od­parł:

— O An­nie.

— O kim?

— O An­nie, two­jej koleżance.

Co, do stu diabłów, Anna miała wspólne­go ze mną, Nic­colò, szam­pa­nem, zamówio­nym sto­li­kiem, nie­znośny upałem, nie­wy­god­ny­mi bu­ta­mi, rozpływającym się ma­ki­jażem i moją prze­pro­wadzką do Me­dio­la­nu?

— Anna? — powtórzyłam, patrząc mu pro­sto w oczy.

— Tak, Anna.

— Ty w ogóle ją znasz?

— Przed­sta­wiłaś mi ją kil­ka mie­sięcy temu. Po­szliśmyna ten obrzy­dli­wie nud­ny wie­czo­rek po­etyc­ki, na który zaciągnęłaś mnie siłą, i tam ją spo­tka­liśmy. Przy­po­mi­nasz so­bie?

Owszem, przy­po­mniałam so­bie. Kil­ko­ro mo­ich przy­ja­ciół zor­ga­ni­zo­wało to spo­tka­nie w małym, kli­ma­tycz­nym lo­ka­lu. Przez cały wieczór, po­pi­jając wino, sta­ra­liśmy się po­wstrzy­my­wać od wy­buchów pełnego zażeno­wa­nia śmie­chu (wier­sze były na­prawdę bez­na­dziej­ne).

Anna przyszła spóźnio­na i zajęła miej­sce obok nas. Po­znałyśmy się kil­ka lat wcześniej. Była dobrą zna­jomą mo­jej bli­skiej ku­zyn­ki, a poza tym jeździła w to samo miej­sce co my na wa­ka­cje nad mo­rzem, w re­gio­nie Mar­che.

Była kil­ka lat młodszą ode mnie wy­soką, szczupłą blon­dynką o naj­piękniej­szym uśmie­chu, jaki ko­bie­ta mogłaby so­bie wy­ma­rzyć. Miała tak ide­al­ne rysy twa­rzy, że wy­star­czyło jej jed­no pociągnięcie tu­szu do rzęs, żeby wyglądać olśnie­wająco – w prze­ci­wieństwie do nas, zwykłychśmier­tel­ni­czek, spędzających długie go­dzi­ny przed lu­strem, żeby nałado­waw­szy so­bie na twarz ki­lo­gra­my podkładu, pu­dru, cie­ni, różu i szmin­ki, wyglądać jak lep­sze wer­sje sa­mych sie­bie.

Tego nieszczęsne­go wie­czo­ru przed­sta­wiłam jej Nic­colò. Pożar­to­wa­li chwilę, za­mie­ni­li dwa słowa przy ba­rze i pożegna­li się. A tu na­gle zo­stała wspo­mnia­na w trak­cie roz­mo­wy, która zaczęła zmie­rzać w bar­dzo złym kie­run­ku, pod­czas gdy mój szam­pan robił się już ciepły, a mnie po­wo­li zbie­rało się na wy­mio­ty.

— Fak­tycz­nie, przed­sta­wiłam ci Annę kil­ka mie­sięcy temu — po­wie­działam ostrożnie, kon­tro­lując drżenie głosu. — Czy mógłbyś mi wytłuma­czyć, co ona ma tu­taj do rze­czy?

— No tak… Nie wiem, jak ci to po­wie­dzieć. W grun­cie rze­czy two­rzy­liśmy na­prawdę zgra­ny duet. Je­steś silną, nie­za­leżną ko­bietą, uwiel­biam to w to­bie. Po­tra­fisz pa­no­wać nad emo­cja­mi, je­steś pew­na sie­bie. Nie dasz się za­stra­szyć, nie prze­raża cię wi­zja mi­jających lat. Byłem sin­gle­mod dłuższe­go cza­su i do­brze wiesz, że za­mknąłem się w so­bie. Mam trzy­dzieści sześć lat, nie je­stem już stu­den­cia­kiem.

— Tak, zdążyłam cię do­brze po­znać. — Z pew­nością le­piej niż on mnie.

— Bez wątpie­nia! Posłuchaj, będąc na tym eta­pie swo­je­go życia, przede wszyst­kim dzięki to­bie, na­szym długim roz­mo­wom, wspa­niałym chwi­lom, które wspólnie przeżyliśmy, i łączącej nas nici po­ro­zu­mie­nia zdałem so­bie sprawę, że cze­goś mi bra­ku­je. Zro­zu­miałem, że po­trze­buję kogoś, kogo mógłbym po­ko­chać.

Nogi zaczęły mi drżeć.

— I te­raz myślę, że udało mi się zna­leźć taką osobę. Annę.

Pod­su­muj­my, bo muszę ze­brać myśli: po­znaję fan­ta­stycz­ne­go fa­ce­ta, za­ko­chuję się w nim na zabój, seks jest cu­dow­ny, świet­nie się do­ga­du­je­my, prze­pro­wa­dzam się dla nie­go do in­ne­go mia­sta, a kie­dy on w końcu po­sta­na­wia się za­ko­chać na poważnie… za­ko­chuje się w in­nej!

W in­nej. Za­ko­chu­je się w An­nie.

Trzęsącą się ręką złapałam kie­li­szek szam­pa­na. Strasz­nie kręciło mi się w głowie. Upiłam łyk i z po­wro­tem od­sta­wiłam kie­li­szek, pra­wie go prze­wra­cając. Mimo pa­nującego na zewnątrz upału prze­szedł mnie zim­ny dreszcz.

— Do­brze się czu­jesz? — Spoj­rzał na mnie py­tającym wzro­kiem.

Właśnie w tym mo­men­cie ta sil­na ko­bie­ta, którą po­dob­no byłam, za­po­mniała o swo­im per­fek­cyj­nym ma­ki­jażu, białych spodniach, ide­al­nej fry­zu­rze oraz lu­dziach wokół i zaczęła be­czeć jak trzy­lat­ka.

— Rany bo­skie, Coco, co się dzie­je?

— Co się dzie­je? — próbowałam wy­ce­dzić, walczącz czkawką i łzami. — Co się dzie­je?! Chcesz mi po­wie­dzieć, że jesz­cze to do cie­bie nie do­tarło?

Spoj­rzałam na nie­go przez łzy. Czy to możliwe, że mój mężczy­zna ide­al­ny to ten kre­tyn, który sie­dzi na­prze­ciw­ko i tak bez­względnie mnie rani? Czy to możliwe, że przez cały ten rok nie zdążył się zo­rien­to­wać, ile dla mnie zna­czy?

— Nie chciałem cię skrzyw­dzić. Wiem, że je­stem­dla cie­bie ważny, ale cóż, zda­rza się. Miłość jest ślepa. Ro­zu­miesz to, praw­da?

Wszyst­ko stało się ja­sne: Nic­colò był idiotą.

— Jak możesz mnie o to pytać? Jak? Co ze mną?Co z nami?

— Re­bec­co, seks rze­czy­wiście był fan­ta­stycz­ny, mie­liśmy to nie­sa­mo­wi­te po­ro­zu­mie­nie, ale ty je­steś wolną, nie­za­leżną i silną ko­bietą. Nie po­trze­bu­jesz kogoś, kto by się tobą opie­ko­wał. Lu­bisz miesz­kać sama, ko­chasz dobrą za­bawę. W związku czy nie, i tak dasz so­bie radę. Świet­nie się z tobą czułem, ale miłość przyszła znie­nac­ka i nic nie mogłem na to po­ra­dzić. Za­ko­chałem się i tyle.

W tym mo­men­cie zro­zu­miałam, jak bar­dzo się myliłam. Ja byłam w nim za­ko­cha­na od pierw­szej chwi­li, w której­go uj­rzałam, on zaś wi­dział we mnie tyl­ko przejściowąpart­nerkę, a w tym cza­sie szu­kał ko­bie­ty swo­je­go życia. Ja wie­rzyłam, że bu­du­je­my praw­dzi­wy związek, a on używał mnie jako emo­cjo­nal­nej po­dusz­ki, z której mógł sko­rzy­stać, szu­kając praw­dzi­wej miłości. Tak bar­dzo się po­my­liłam. Może to nie on był kre­ty­nem. Możliwe,że je­dyną praw­dziwą kre­tynką byłam tu­taj ja.

Nie będąc w sta­nie za­trzy­mać po­to­ku mo­ich łez, Nic­colò sta­rał się ra­to­wać sy­tu­ację jedną z najgłupszych fraz, ja­kich może użyć mężczy­zna po wy­rwa­niu ko­bie­cie ser­ca pro­stoz pier­si i zje­dze­niu go na ko­lację:

— Nie martw się, nadal będzie­my się spo­ty­kać. Po­zo­sta­nie­my przy­ja­ciółmi. Zależy mi na to­bie.

Po­wo­li odwróciłam się w jego stronę. Spływający tusz zmie­szał się z podkładem i two­rzył te­raz nie­zbyt cie­kawą mo­zaikę. Długo wpa­try­wałam się w nie­go, próbującza wszelką cenę po­wstrzy­mać płacz, po czym cie­niut­kim głosem oznaj­miłam:

— Ko­cham cię.

Nic­colò od­sunął się, za­ci­skając usta. Przyglądał mi się przez chwilę, a po­tem potrząsnął głową.

— To nie­możliwe, coś ci się po­my­liło!

— Po­my­liło?! Je­stem w to­bie za­ko­cha­na od pierw­sze­go mo­men­tu, w którym cię uj­rzałam. Ko­chałam cię przez ten cały pie­przo­ny rok!

— Nie… nie. Te­raz tak mówisz, bo jest ci przy­kro, że stra­cisz ko­chan­ka.

— Co ty wy­ga­du­jesz?

— Wca­le mnie nie ko­chasz. Nie wiesz, co mówisz! Prze­cież gdy­by tak było, po­wie­działabyś mi o tym. Za­wsze twier­dziłaś, że je­steś sil­na i nie­za­leżna, po­wta­rzałaś, że nie po­trze­bu­jesz ni­ko­go, kto by się nad tobą roz­czu­lał.

— Mówiłam tak, żeby cię nie popędzać, żebyś się nie wy­stra­szył. Byłeś taki za­do­wo­lo­ny ze swo­je­go sta­tu­su za­twar­działego ka­wa­le­ra. Nie chciałam cię do ni­cze­go zmu­szać. Wolałam, byś sam się prze­ko­nał, że mnie ko­chasz.

— Ale prze­cież to strasz­nie głupie!

Po­now­nie wy­buchłam płaczem. Łamał mi ser­ce i jesz­cze mnie obrażał.

— Ale ja… ja… — zaczęłam się plątać.

— Re­bec­co, dla­cze­go nig­dy mi nie po­wie­działaś, co czu­jesz? Nie żeby to mogło coś zmie­nić. Myślę, że między nami bra­ko­wało tego cze­goś. A jed­nak gdy­bym wie­dział, że fak­tycz­nie je­steś we mnie za­ko­cha­na, że je­stem dla cie­bie kimś więcej niż kom­pa­nem i bli­skim przy­ja­cie­lem, za­cho­wałbym się in­a­czej – zakończyłbym naszą zna­jo­mośćo wie­le wcześniej. Anna nie ma tu­taj nic do rze­czy. Bar­dzo cię proszę, po­sta­raj się mnie zro­zu­mieć. To nie­był mój wybór, po pro­stu się za­ko­chałem. Jeśli to­bie­by to się przy­da­rzyło, nie miałbym nic prze­ciw­ko. Miłość nie wy­bie­ra. Mam na­dzieję, że któregoś dnia, niedługo, znów będzie­my mo­gli się przy­jaźnić, że zno­wu stwo­rzy­my zgra­ny duet.

Zgra­ny duet. Te­raz zro­zu­miałam, co miał na myśli, mówiąc: „zgra­ny duet”. Zgra­ny duet to dwie oso­by, które idą ra­zem do łóżka, nic do sie­bie nie czując, a ty nie kom­pli­ku­jesz nie­po­trzeb­nie spraw, kie­dy fa­cet, któremu oddałaś swo­je ser­ce, za­ko­chu­je się w two­jej koleżance, o której ist­nie­niu jesz­cze dwa mie­siące temu nie pamiętałaś. Koleżance, która nosi roz­miar 36.

Wstałam od sto­li­ka, boso, biorąc san­dały w rękę. Ani mi się śniło zakładać te narzędzia tor­tur w tak tra­gicz­nych oko­licz­nościach. Spoj­rzałam na Nic­colò pu­stym, zde­spe­ro­wa­nym wzro­kiem.

— Dokąd idziesz? — spy­tał tym sa­mym ciepłym głosem, który zawrócił mi w głowie, kie­dy pierw­szy ra­zgo spo­tkałam.

— Złamałeś mi ser­ce, Nic­colò.

— Wiesz, że nie chciałem. Nie prze­sa­dzaj. — Tak, zde­cy­do­wa­nie był kre­ty­nem. — Przej­dzie ci za parę dni, kie­dy zro­zu­miesz, że tak na­prawdę wca­le nie byłaś we mnie za­ko­cha­na. Do­brze się ba­wi­liśmy i tyle. Wte­dy wrócisz do mnie, a ja będę na cie­bie cze­kał z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi.

— Żegnaj, Nic­colò.

Spoj­rzałam na nie­go tak, jak­bym zo­ba­czyła go po raz pierw­szy w życiu. Nie byłam w sta­nie do­strzec w nim­te­go sa­me­go mężczy­zny, którego jesz­cze go­dzinę temu ko­chałam do sza­leństwa. Odwróciłam się i ru­szyłamw stronę drzwi. Nic­colò nie przejął się tym i krzy­czałza mną zza sto­li­ka:

— Re­bec­co, dokąd idziesz? Wra­caj tu­taj!

Nie wie­działam, co robić, gdzie się po­dziać. Nie wspo­mi­nając o tym, że boso po roz­grza­nym as­fal­cie ra­czej da­le­ko bym nie zaszła. Do­tarłam za róg i usiadłam na chod­ni­ku, za­po­mi­nając o białych spodniach. Ściągnęłam nie­daw­no założony ka­pe­lusz i gniotąc go w rękach, pro­siłam, żeby zmie­nił zda­nie, żeby zo­rien­to­wał się, że nie może beze mnie żyć, żeby wy­biegł za mną, przy­tu­lił i powie­dział, że chce mnie mieć przy so­bie już na za­wsze.

Tak się nie stało. Nie po­ja­wił się.

Po półgo­dzi­nie, która wy­da­wała mi się wiecz­nością,z tru­dem wstałam i uty­kając, ru­szyłam w stronę me­tra. Lu­dzie stojący przed ba­ra­mi z drin­ka­mi w rękach pa­trzy­li na mnie jak na ko­smitkę. Wyszłam z me­tra, wsiadłamdo pociągu, po czym osunęłam się na brud­ne sie­dze­niew mo­ich i tak już po­pla­mio­nych spodniach.

Płacząca, z bu­ta­mi w ręku, byłam za­pew­ne jedną z naj­smut­niej­szych osób, ja­kie moi współpasażero­wie, jadący tym sa­mym brud­nym, cuchnącym wa­go­nem, byli so­biew sta­nie wy­obra­zić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: