Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aleja Magnolii - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
18 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,00

Aleja Magnolii - ebook

Jack szybko zakochał się w Daisy. Jednak znalezienie odwagi, by jej o tym powiedzieć, wcale nie jest takie proste ze względu na rodzaj relacji, jaka ich łączy.

Daisy uwielbia swoje małomiasteczkowe życie i pracę w rodzinnej kwiaciarni, ale wciąż brakuje jej kogoś, z kim mogłaby to życie dzielić. Próba znalezienia partnera przez internetowy serwis randkowy okazuje się kompletną porażką… do czasu, aż poznaje TJ-a.

Jack ma ochotę zamordować swojego przyjaciela Noaha za to, że używając jego inicjałów i kilku niewyraźnych zdjęć, założył mu konto w aplikacji randkowej, z której korzysta Daisy. Jednak pozwala wciągnąć się w intrygę, bo nareszcie ma okazję pokazać się ukochanej z innej strony… Choć wie, że może to zburzyć wszystko, co do tej pory udało się zbudować.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66297-35-7
Rozmiar pliku: 786 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jack McReady zakochał się w Daisy podczas jednogodzinnych spotkań. Ilu facetów mogłoby się pochwalić czymś takim?, zastanawiał się, parkując swoją mazdę przed jej kwiaciarnią. Dłonie pociły mu się na kierownicy.

Zazwyczaj nie spotykał się z nią w tym miejscu – to ona przychodziła do jego gabinetu na wyznaczoną godzinę, aby porozmawiać. To właśnie dlatego wiedział o Daisy zdecydowanie więcej niż większość innych osób, nawet ich wspólni przyjaciele.

Dzisiaj jednak Jack musiał kupić kwiaty dla swojej asystentki, Glorii, ponieważ jutro przypadał Dzień Sekretarki. Mógł oczywiście zamówić je przez telefon, ale wtedy przegapiłby fantastyczną okazję, by zobaczyć się z Daisy.

Przekraczanie progu kwiaciarni zawsze było ucztą dla zmysłów. Powitalny dźwięk dzwoneczków, rześki, wyrazisty zapach kwiatów, żywe barwy roślin i bibelotów… Wszystko to aż prosiło się o uwagę, dotyk i zachwyt.

– Zaraz przyjdę! – zawołała Daisy z zaplecza.

Serce Jacka zabiło mocniej, gdy usłyszał jej słodki głos. Spodziewał się, że będzie dziś w pracy sama, bo był wtorek. Jej mama dostarczała kwiaty, a babcia pracowała tylko przez pół dnia we wtorki i czwartki.

Jeśli chodziło o życie Daisy, Jack wiedział i zapamiętywał o wiele za dużo.

Potrząsnął głową, wcisnął ręce do kieszeni i rozejrzał się po sklepie. Zawsze, kiedy znajdował się w Oopsy Daisy, czuł się, jakby błądził po rajskim ogrodzie. Wszystko było tu tak idealnie zaaranżowane i tak kreatywnie wystawione. Kto inny, jeśli nie Daisy, pomyślałby o tym, by wykorzystać stary kosz rowerowy albo skrzynkę na listy jako stojak na śliczny bukiet kwiatów? Albo zewnętrzną fontannę jako gablotę dla kompozycji opadających pnączy? Gdziekolwiek się nie odwrócił, wszędzie dostrzegał natchnione pomysły.

– Pastor Jack!

Porzucił już próby namawiania jej, by przestała go tak tytułować. Jej wizyty zaczęły się dwa lata temu i były cudowne, choć rzadko umawiała się na nie z wyprzedzeniem. Jack uwielbiał jej nieco przesadną wrażliwość i nie znał równie sumiennej osoby. To była jedna z jej największych zalet.

Jego serce wzbiło się do lotu na widok jej jedwabistych blond włosów i delikatnych piegów na nosie.

– Cześć, Daisy. Jak się dziś miewasz? – Miał sztywny język.

– W porządku – odparła. – Pracuję nad zamówieniem na święto Cinco de Mayo . Dasz wiarę?

– Brzmi intrygująco. – Czy było tu aż tak gorąco, jak mu się wydawało? Poluzował kołnierz.

– Nie mogę uwierzyć, że już prawie maj – powiedziała.

– Wyjdź na zewnątrz, to uwierzysz.

Jej śmiech był niczym melodia, którą wygrywały struny jego serca.

– Co racja, to racja.

Omiótł spojrzeniem kwiaciarnię.

– Ależ tu pięknie. Za każdym razem, gdy tutaj przychodzę, zachwycam się twoją wystawą.

– Och, to nic takiego.

Machnęła ręką i podeszła do szklanej lady, która ich oddzielała.

Zupełnie nie potrafiła przyjmować komplementów. Posłał jej przeciągłe spojrzenie, jak zwykle, gdy nie doceniała samej siebie.

– No co? Ach, tak. Miałam nad tym pracować. – Wymusiła słodki uśmiech. – Dziękuję bardzo, pastorze! Jakie to miłe!

– I co? Takie trudne?

– Nawet nie ma pastor pojęcia. – Przechyliła lekko głowę. – Niech zgadnę… Zjawił się tu pastor z powodu Dnia Sekretarki?

– Bingo.

– Zrobię dla Glorii jakiś ładny bukiet. Może… róże, margerytki, kilka astrów i fioletowa ostróżka? Mam też duży, niebieski słoik, który na pewno jej się spodoba. Mogę przewiązać go wielką kokardą.

Jej oczy tak pięknie błyszczały, kiedy mówiła o kwiatach. Jack walczył z jej przyciąganiem i po raz nie wiadomo który dziękował Bogu za swoją oliwkową cerę, dzięki której się nie rumienił.

– Cokolwiek wymyślisz, na pewno będzie idealne.

Daisy zapisała zamówienie, a Jack wypisał liścik dla Glorii. Sekretarka pracowała z nim, odkąd zaczął tę pracę siedem lat temu. Bez niej byłby skończony i oboje o tym wiedzieli.

– Zaczeka pastor, aż go zrobię, czy woli pastor, żebyśmy dostarczyły go jutro? – spytała Daisy, przyjmując jego kartę kredytową.

– Jak ci wygodniej.

Zadzwonił dzwoneczek i drzwi się otworzyły. Do kwiaciarni weszła elegancko ubrana, wysoka, szczupła kobieta o prostych, ciemnych włosach. Wyglądała mniej więcej na trzydzieści lat.

– Dzień dobry – przywitała się Daisy, spoglądając ponad ramieniem Jacka i uśmiechając się przyjaźnie. – Proszę powiedzieć, jeśli będę mogła w czymś pomóc.

– Cóż, szukam jakiegoś bukietu. Może mi pani coś podpowie?

Jack odsunął się od lady i skinął głową w stronę kobiety, po czym zwrócił się do Daisy.

– Obsłuż panią. Kwiaty możecie dostarczyć jutro.

– Wspaniale. Dziękuję, pastorze.

– Przepraszam, nie chciałam wpychać się do kolejki – powiedziała kobieta.

Spojrzenie Daisy powędrowało od pastora Jacka na nową klientkę. Miała w sobie naturalne piękno i ze swoją kremową cerą wyglądała, jakby dopiero co wyszła z reklamy mydła Dove.

– Nic nie szkodzi. Właśnie skończyliśmy. Czy chciałaby pani obejrzeć nasze bukiety, czy może ma pani na myśli coś konkretnego? Mam na imię Daisy, jestem jedną z właścicielek.

Kobieta posłała jej uśmiech.

– Ach, Daisy. A więc stąd wzięła się nazwa kwiaciarni. Jestem Julia.

– Miło cię poznać. Wierz mi, to nie ja wymyśliłam tę nazwę. Babcia otworzyła kwiaciarnię, kiedy byłam na tyle mała, że wydawało mi się, że użycie mojego imienia w nazwie sklepu to najfajniejsza rzecz na świecie. Czego dokładnie szukasz?

– Nie jestem pewna. Pozwól, że się rozejrzę.

Julia z gracją podeszła do wystawy. Miała na sobie eleganckie czarne spodnie i modny top. Jej torebka i buty wyglądały na drogie i markowe. Innymi słowy – nie była stąd.

Daisy wytarła błyszczącą ladę i poukładała kartki okolicznościowe i koperty. Kiedy skończyła, kobieta wciąż przyglądała się wystawie.

Daisy wyszła zza lady.

– Jaka to okazja, Julio? Może będę mogła ci pomóc.

– Cóż… Chyba można powiedzieć, że to dla… starego przyjaciela.

– Mężczyzny?

– Tak, ale…

– Hmmm… Może coś radosnego? Wiosna to świetna pora roku dla kolorowych bukietów. – Daisy otworzyła gablotkę i wyjęła owiniętą w celofan wiązankę żółtych róż, białych lilii i niebieskiej ostróżki. – Co ty na to? Ta kompozycja nie jest za bardzo kobieca. Liście cytryny idealnie pasują do róż.

– Właśnie na ten bukiet patrzyłam.

– Masz świetny gust. – Daisy się uśmiechnęła.

– W takim razie niech będzie.

Daisy zaniosła bukiet na ladę i zaczęła wstukiwać zamówienie na kasie. Folia zaszeleściła, kiedy Julia podniosła kwiaty, by je powąchać.

– Co cię sprowadza do Copper Creek? Wpadłaś z wizytą do przyjaciela?

– Coś w tym stylu. Jestem tu przejazdem. Jeszcze nigdy nie byłam w Georgii. Nie miałam pojęcia, że macie tu góry.

– Na północy tak. Szlak Appalachów zaczyna się niedaleko stąd. Latem sporo osób przejeżdża przez nasze miasteczko.

– Jest naprawdę urocze.

– Cóż, niewielkie, ale tu jest mój dom. Znam je jak własną kieszeń i bardzo lubię ludzi, którzy tu mieszkają. Wiesz, jak to jest… Wszyscy wszystkich znają.

– I wtykają nosy w nie swoje sprawy? – Julia posłała jej blady uśmiech, wyjmując banknot z portfela.

– Czasami. – Daisy się zaśmiała. – No dobra, bez przerwy. Ale to ma więcej zalet niż wad, przynajmniej moim zdaniem. A ty skąd jesteś?

– Z Karoliny Północnej, z okolic Winston-Salem.

– No to rzeczywiście kawał drogi stąd. W takim razie życzę ci udanej wizyty w Copper Creek. – Daisy odliczyła resztę i wydała ją Julii. – Mam nadzieję, że kwiaty mu się spodobają.

Julia zamrugała, po czym uniosła kąciki ust w wymuszonym uśmiechu.

– Dziękuję.

Gdy tylko klientka wyszła ze sklepu, z klatki schodowej na tyłach dobiegły głośne kroki. Daisy dotarła tam w samą porę, by przytrzymać drzwi Avie Morgan, która niosła pudło starych gratów z mieszkania na piętrze.

– Dzięki. – Ava przecisnęła się obok Daisy i podeszła do kontenera na śmieci.

Osiemnastoletnia dziewczyna rozjaśniła nieco swoje ciemne włosy kasztanowymi pasemkami. Dzisiaj upięła je w byle jaki kok, eksponując długą, smukłą szyję. Była prześliczna, więc nic w tym dziwnego, że podczas ubiegłorocznego Brzoskwiniowego Festynu zdobyła koronę Brzoskwiniowej Miss Georgii.

Ava od dawna mieszkała w Domu Nadziei, miejscowym ośrodku dla dziewcząt pokrzywdzonych przez los. Za miesiąc miała ukończyć szkołę średnią i poprosiła o możliwość wynajęcia małego mieszkania znajdującego się nad kwiaciarnią, które było zawalone rupieciami po poprzednim właścicielu i od lat stało puste. Według umowy Ava mogła w nim mieszkać, jeśli je opróżni i wyczyści. Dziewczyna bardzo się ucieszyła na tę propozycję.

– Pomogę ci, gdy zamknę sklep – zaproponowała Daisy, kiedy Ava wróciła.

– Możesz wierzyć lub nie, ale do tej pory powinnam już skończyć. – Dziewczyna wytarła dłonie w czarny dres.

– Wow, masz niezłe tempo. Nie wiem, jak znalazłaś na to czas, przecież jeszcze chodzisz do szkoły i pracujesz.

– Nauczyciele przymykają oko na uczniów ostatnich klas – powiedziała Ava. – Dobrze wiedzą, że już i tak jesteśmy wykończeni. – Nastolatka uniosła wzrok na klatkę schodową i się uśmiechnęła. – Teraz wystarczy tylko wszystko dokładnie wyszorować i będę mogła się wprowadzić. Już nie mogę się doczekać.

Daisy przypomniała sobie o zapleśniałych fugach w łazience i grubej warstwie brudu na oknach. Avę wciąż czekało mnóstwo pracy.

– Chyba wspaniale będzie mieć własne cztery kąty, co?

– Nawet nie masz pojęcia. – Ava wywróciła oczami. – Teraz dzielę pokój z dwunastolatką i czternastolatką.

Daisy się roześmiała.

– Wcale się nie dziwię, że tak ci się spieszy. Młoda kobieta potrzebuje prywatności. A jakie masz plany na najbliższą przyszłość? Zaczniesz pracę na pełny etat w Brzoskwiniowej Stodole, gdy skończysz szkołę?

– Latem tak – odparła. – Ale potem zacznę zaoczne studia w college’u Dalton State.

– A słyszałam, że dostałaś stypendium na Uniwersytecie Georgii.

Zoe, szefowa Avy w Brzoskwiniowej Stodole, a zarazem bliska przyjaciółka Daisy, wspomniała o tym kilka miesięcy temu.

– To prawda. Ale nie chcę zostawiać siostry. – Millie miała dziewięć lat i również mieszkała w Domu Nadziei. Ich mama zmarła kilka lat temu, a ojciec był w więzieniu. – Planuję zdobyć dyplom tak szybko, jak to możliwe, a potem oszczędzać, żeby ona też mogła pójść na studia. Nie sądzę, by sama zdobyła kiedyś stypendium akademickie.

– Aha. To ma sens.

Dziewczyna zdobywała się na wielkie poświęcenie dla siostrzyczki. W Dalton State nie było nic złego, jednak Ava poradziłaby sobie śpiewająco nawet na wielkim uniwersytecie.

– A co zamierzasz studiować? Wiesz już?

– Jeszcze nie. Na razie zapiszę się na podstawowe kursy i zobaczę, jak mi pójdzie. Bardzo podobały mi się zajęcia z marketingu w zeszłym roku, więc może wybiorę jakiś kierunek biznesowy.

– Jestem pewna, że pójdzie ci świetnie, bez względu na to, co wybierzesz.

– Dzięki. Masz może odkurzacz? Chciałabym pożyczyć. Dywan jest w katastrofalnym stanie.

– Och, skarbie. Widziałam go. Przyda ci się profesjonalne urządzenie do czyszczenia dywanów. Moja babcia takie ma. Może przywiozę je po zamknięciu sklepu i zrobimy to razem?

Ava uśmiechnęła się z wdzięcznością.

– Super. Szczerze mówiąc, potwornie się tego brzydzę.

– To paskudne. – Daisy się roześmiała. – Wrócę około siedemnastej trzydzieści i porządnie go wyszorujemy.ROZDZIAŁ DRUGI

Rodzinny dom Daisy znajdował się u podnóża gór północnej Georgii. Otoczony werandą budynek o drewnianej elewacji wyglądał jak wyjęty z ilustracji w dziecięcej książce. Szerokie połacie zieleni wokół aż prosiły się o konie – podobnie jak Daisy w dzieciństwie, ale rodzice byli głusi na jej błagania. Nigdy nie pozwoliła mamie o tym zapomnieć.

– Puk, puk! – zawołała, po czym wśliznęła się przez zewnętrzne drzwi, które zatrzasnęły się za nią, gdy owionął ją przepyszny zapach wymieszany ze znajomą wonią domu. W czwartkowe wieczory jadała kolację z mamą, a po długim dniu spędzonym w kwiaciarni cieszyła się na myśl, że nie musi gotować.

– Wejdź, kochanie.

Daisy rzuciła gazetę na stolik i weszła do kuchni akurat, gdy jej mama zdejmowała garnek z kuchenki. Dziewczyna wzięła durszlak i włożyła go do zlewu, by mama mogła odcedzić makaron.

– Dzięki.

Potem pocałowała mamę w policzek. Karen Pendleton w wieku pięćdziesięciu pięciu lat wciąż była atrakcyjną kobietą i dbała o figurę. Jej sięgające do ramion włosy poskręcały się od pary z gotującej się wody, a zielone oczy, które przekazała w genach córce, iskrzyły zawsze, gdy ktoś ją zdenerwował, czyli dość często.

Daisy zaczęła rozkładać sztućce.

– Wszystko w porządku z dzisiejszymi dostawami?

– W większości tak. Tylko pani Forsythe nie przyjęła kwiatów.

Daisy westchnęła, myśląc o przepięknym bukiecie niebieskich i białych hortensji.

– Facet musiał tym razem naprawdę zawalić na całej linii.

– Bez wątpienia. Dałam ten bukiet na wystawę. Może się sprzeda.

– Zwrócę mu jutro należność na kartę kredytową.

– Nie powinnaś. To nie nasza wina, że jego żona ich nie chce.

– Wiem, ale… To stały klient.

– Co tylko wskazuje na to, jak strasznie się zachowuje.

Daisy wzruszyła ramionami. Z jednej strony nie wiedziała, dlaczego pani Forsythe toleruje wybryki męża. Z drugiej – doskonale ją rozumiała po tym, jak sama przez ostatnie parę miesięcy była na kilkunastu pierwszych randkach.

Skończyły nakrywać do stołu i usiadły przy oknie wykuszowym, wychodzącym na podwórze. Widok był piękny – ogród warzywny, o który mama bardzo dbała, iglasty lasek przypominający o wszystkich minionych świętach Bożego Narodzenia i biały płot, który Daisy pomagała stawiać tacie, gdy miała dwanaście lat.

– Daisy.

Dziewczyna obejrzała się i zauważyła, że mama była już gotowa odmówić modlitwę przed posiłkiem i być może wołała ją po imieniu więcej niż jeden raz.

– Przepraszam. Zamyśliłam się. Zaczynaj – powiedziała, widząc jej spojrzenie.

Kiedy skończyły modlitwę, zabrały się do jedzenia. Kolacja była zdrowa, ale o mało wyrazistym smaku. Pierś z kurczaka w lekkim sosie cytrynowym i pełnoziarnisty makaron z sosem marinara domowej roboty.

– Jak idą Avie prace porządkowe w nowym mieszkaniu? – spytała mama. – Babcia mówiła, że od dwóch tygodni uwija się jak pszczoły w ulu.

– Każdą wolną chwilę poświęca na sprzątanie, a przecież nie ma ich wiele, bo chodzi do szkoły i pracuje. Dywany były w ohydnym stanie. We wtorek pracowałyśmy do północy i jeszcze nie skończyłyśmy.

– Mam nadzieję, że to nie jest błąd. Ava jest taka młodziutka, a już zamieszka całkiem sama.

– Umie o siebie zadbać. Jest o wiele dojrzalsza niż większość osiemnastolatek.

– Święta prawda. Tak mi żal tych wszystkich dziewcząt. Jak to dobrze, że robicie dla nich zbiórkę sukienek na wiosenny bal.

– Otrzymałyśmy na ten cel całkiem sporo kreacji. Właśnie odebrałam je z pralni.

– A czy w kwiaciarni był dziś duży ruch?

– Normalny. W skrzynce były formularze z firmy ubezpieczeniowej, zaczęłam je wypełniać w przerwach między klientami.

– Och, nie przejmuj się nimi – odparła mama. – Wypełnię je w weekend.

– W porządku. Już zaczęłam i dobrze mi poszło.

– Naprawdę mogę to zrobić, skarbie. Wiem, że masz problemy z…

Daisy zmierzyła ją wzrokiem.

– Zajmę się tym, mamo.

Nastąpiła chwila ciszy, po czym Karen skinęła lekko głową i ściągnęła usta.

– Oczywiście. Chciałam tylko pomóc.

Daisy zazgrzytała widelcem w talerz, usiłując nabić grillowanego kurczaka.

– A jak tam twoja randka z tym nowym dżentelmenem? – spytała mama.

Widelec zatrzymał się w połowie drogi do ust dziewczyny.

– Skąd o niej wiesz?

– Musiałaś mi o niej wspomnieć.

– Na pewno nie.

Daisy prawie w ogóle nie zwierzała się matce ze swojego życia miłosnego – lub raczej jego braku. Nie powiedziała jej też o tym, że od niedawna korzysta z serwisu randkowego.

– Cóż, może ktoś inny mi o tym wspomniał. No to jak było? Fajny facet?

– W porządku. – Jak na trzydziestolatka mieszkającego z rodzicami i pracującego w lodziarni. Miał małe, brązowe oczka, które przez cały czas w nią wlepiał. O swoim motorze, który nazywał Sasha, opowiadał jak o miłości swojego życia, a na dodatek wielokrotnie smarkał przy stole. I powtarzał sobie, że „to alergia”.

– Jesteś zbyt wybredna, kochanie. Nigdy nie znajdziesz idealnego mężczyzny, wiesz?

– Nie chcę o tym z tobą rozmawiać, mamo. Dobrze mi tak, jak jest. Nie potrzebuję faceta. – Naprawdę nie potrzebowała. Po prostu chciała kogoś mieć. Bardzo. No dobra, desperacko.

– Przestań gadać bzdury. Oczywiście, że potrzebujesz. Mogłabyś od czasu do czasu użyć szminki. Nie robisz się coraz młodsza, wiesz?

Wiedziała i raczej nie zanosiło się na to, by miała o tym zapomnieć, skoro matka na każdym kroku jej o tym przypominała.

Daisy sięgnęła po łyżkę.

– Więcej makaronu? Jest bardzo smaczny.

– Oczywiście, że nie. Dbam o linię.

Dziewczynie nie umknęło spojrzenie, którym matka oceniła jej figurę. Daisy nałożyła sobie kopiastą łyżkę makaronu na talerz.

– A ja umieram z głodu.

– Zawsze gotuję za dużo makaronu. Czy wciąż uprawiasz jogging, skarbie? To bardzo zdrowe.

– Wiesz, że nie.

– Byłaś taka smukła, kiedy biegałaś.

– To się nazywa wyczerpanie, mamo. Całymi dniami nie mogłam się ruszyć. – Zeszłej jesieni przez tydzień próbowała biegać i szybko jej się odechciało. Może teraz, gdy zrobiło się cieplej, zacznie więcej spacerować.

– Powinnaś chodzić ze mną na spacery każdego ranka. Przyda mi się towarzystwo.

– Przemyślę to.

Zdecydowanie nie zamierzała się na to zgodzić.

Mama zaczęła wyliczać zalety aerobiku, a Daisy dokończyła kolację, po czym zaniosła talerz do zlewu i go opłukała. Wsuwając go do zmywarki, spostrzegła, że na blacie obok torebki mamy leży jakiś formularz. Jej uwagę przyciągnął wydrukowany wielkimi literami nagłówek. Ścisnęło ją w żołądku i uszło z niej całe powietrze. Odwróciła się i spojrzała na mamę szeroko otwartymi oczami.

– Sprzedajesz dom?

Dopiero po kilku sekundach mama zauważyła dokument leżący na blacie. Rozdziawiła usta, po czym odwróciła wzrok i wbiła go w koronkową lamówkę obrusa.

– Zamierzałam dzisiaj ci powiedzieć.

Daisy poczuła się zdradzona. To irracjonalne, wiedziała o tym. Dom należał do jej matki, która miała przecież prawo go sprzedać.

Ale…

– Skarbie, to tylko dom. Na dodatek ogromny. Nie potrafię odpowiednio o niego zadbać. Ta posiadłość jest zbyt duża. Wolałabym mieszkać bliżej miasta, bliżej sklepu.

– Potrzebujesz więcej pomocy? Mogę co tydzień kosić trawniki, nie ma problemu. A jeśli chodzi o sprzątanie…

– Kochanie, twoja pomoc już jest wystarczająca. Masz własny dom i podwórko, o które musisz dbać. A ja po prostu nie chcę już mieć na głowie tej olbrzymiej odpowiedzialności.

Serce Daisy przyspieszyło, a płuca usiłowały za nim nadążyć. Powędrowała spojrzeniem na miejsce przy kuchennym stole, które zawsze zajmował jej tata. Na wykuszowe okno, które sam zamontował, i na podwórko, na którym czasem spędzali letnie noce pod namiotem.

Utrata tego domu oznaczałaby utratę kolejnej cząstki taty. Ostatniej. To właśnie z tym miejscem wiązały się wszystkie jej najlepsze wspomnienia o ojcu. Zapiekły ją oczy, więc zamrugała. Mama podeszła bliżej i wzięła ją za rękę.

– Skarbie…

– Proszę, nie sprzedawaj go, mamo.

– To tylko dom, Daisy.

Cofnęła dłoń i odwróciła się do zlewu.

– Wcale nie.

Wciąż miała przed oczami ojca siadającego na fotelu w salonie po powrocie z biura. Wciąż przypominała sobie skrzypienie huśtawki na ganku, na której słuchał jej trajkotania, gdy wróciła ze szkoły.

– Wiem, że to dla ciebie trudne, kochanie, ale minęło już siedem lat.

– Wiem ile.

Pojutrze wypadała rocznica jego śmierci, a to tylko pogarszało sprawę. Jej uczucia wydawały się przez to takie świeże.

– Przy alei Pasikoników jest taki śliczny mały parterowy domek, w sam raz dla mnie. Na podwórzu jest miejsce na ogródek, a w okolicy znajduje się dużo spacerowych tras.

Daisy zamrugała powiekami.

– Już znalazłaś nowy dom?

– Jeszcze nie złożyłam oferty, ani nawet nie wystawiłam tego domu na sprzedaż. – Odgarnęła włosy córki za ramię i spojrzała jej prosto w oczy. – Ale zamierzam. Muszę coś zrobić ze swoim życiem. Już czas.

Daisy odtrąciła rękę mamy. Trudno było jej w to uwierzyć. Wyobrażała sobie, że zawsze będzie mogła wracać do tego domu. To prawda, że jej mama kilka razy skarżyła się na trudności w jego utrzymaniu, ale nigdy nie wspomniała choćby słowem o jego sprzedaży. A przy zbliżającej się rocznicy śmierci taty to wszystko wydawało jej się aż nazbyt przytłaczające.

– Muszę już iść.

– Kochanie… Nie bądź taka – rzekła Karen, ale Daisy chwyciła torebkę, walcząc z przypływem emocji.

Przystanęła w progu i posłała mamie słaby uśmiech.

– Dzięki za kolację, mamo. Do zobaczenia jutro w pracy.ROZDZIAŁ TRZECI

Jack usiłował nie gapić się na Daisy, która siedziała przy drugim końcu stołu i rozmawiała z przyjaciółkami, Hope i Josephine. Lokalny zespół country Last Chance rozstawiał na scenie sprzęt, a w Rusty Nail nie było już wolnych miejsc. Z głośników płynęła muzyka, a od zapachu grillowanych burgerów i frytek Jackowi burczało w brzuchu.

Deszcz walił o metalowy dach, a ponad hałasem dał się słyszeć odgłos grzmotu.

– Strasznie tam leje – powiedział Jack do Brady’ego, jedynego faceta, który pozostał przy rzędzie pozsuwanych stołów.

Brady przejechał ręką po krótkich włosach i wyjrzał za najbliższe okno.

– Wydano ostrzeżenie przed burzą z piorunami. Na radarze wyglądała paskudnie.

– Cóż, przyda się trochę deszczu.

– Co prawda, to prawda.

Daisy nagle pojawiła się naprzeciwko Jacka, wprawiając jego serce w podskoki.

– Czy Glorii spodobały się kwiaty?

Skupiała na nim spojrzenie swoich zielonych oczu niczym wiązkę lasera, a jej słodkie perfumy pobudzały jego zmysły. Miała dziś lekki makijaż, a jej usta wyglądały wyjątkowo powabnie.

Oderwał od niej wzrok, ignorując walące o żebra serce.

– Ekhm… tak, spodobały się. Podobały jej się.

– O, to świetnie. – Pokiwała głową, czekając, aż Jack rozwinie rozmowę.

Mężczyzna szukał w głowie innych słów, ale nie potrafił pozbierać myśli, skupiony na tym, jak światło odbijało się od jej włosów, sprawiając, że błyszczały jak złoto.

Powiedz coś. Poczuł narastający żar pod kołnierzykiem koszuli, a myśli wirowały mu jak buksujące w śniegu opony.

Punkt zaczepienia. Musiał znaleźć jakiś punkt zaczepienia.

– Ekhm… Kwiaty naprawdę jej się podobały. – Zdanie godne dyplomu magistra.

Daisy zamrugała.

– Aha. Cieszę się, że się jej spodobały.

Nastąpiła kolejna niezręczna chwila ciszy. Jack przybrał na twarz sztuczny uśmiech.

– To ja może… – Daisy wskazała na bar. – Pójdę po coś do picia.

– Jasne, jasne.

– Chcesz coś?

– Dzięki, mam jeszcze… – Sięgnął po colę, jednak trącił szklankę, która przewróciła się na bok. – …dużo.

Chwycił serwetkę i zaczął wycierać lepki płyn.

Poważnie, Jack? Poważnie?

– No dobra – odparła. – Zaraz wracam.

Przymknął na chwilę oczy, łudząc się, że w ten sposób mógłby zniknąć. Albo że ona mogłaby. Albo że dzięki temu pojmie, co właściwie wyrabiał. Ależ z niego idiota. Miał wilgotne dłonie, a na karku pojawiły się krople potu.

Brady pochylił się bliżej. Pachniał smarem i pyłem hamulcowym.

– Jak to możliwe, że ktoś, kto jest taki elokwentny przy ambonie, robi coś takiego w obecności kobiety?

Jack zgromił go spojrzeniem. Zeszłej jesieni Brady zorientował się o jego nieodwzajemnionych uczuciach do Daisy. Było więc dwóch wtajemniczonych, bo ich przyjaciel Noah wiedział prawie od samego początku.

– Dobrze się ubierasz, jesteś mocny w gębie i całkiem przystojny… Chociaż nie w moim typie, skarbie, ale sam wiesz…

Jack nienawidził tego, że język zamieniał mu się w kołek, kiedy Daisy znajdowała się w pobliżu. Było mu łatwiej rozmawiać z nią w swoim gabinecie, bo wtedy to głównie ona mówiła. On musiał tylko kiwać głową, pytać ją, jak się z tym czuje i proponować modlitwę – a więc po prostu odgrywać rolę pastora. Jednak poza kościołem, w sytuacjach, w których zwyczajna rozmowa powinna toczyć się w dwóch kierunkach…

Po prostu nie znał się na kobietach. Nigdy mu się z nimi nie układało.

W szkole średniej był strasznym dziwakiem. Nosił koszmarne okulary w grubych oprawkach i był przeraźliwie chudy. A do tego ten trądzik… Żadna dziewczyna w szkole by się z nim nie umówiła.

– Stary, mówię poważnie – powiedział Brady. – Weź się w garść. To tylko kobieta.

Łatwo było mu mówić. On i ich przyjaciółka Hope zakochali się w sobie i cieszyli się życiem małżeńskim. Wszyscy pozostali przyjaciele z ich paczki też dobrali się w pary. Noah i Josephine, Cruz i Zoe, a ostatnio również Brady i Hope. Sprawiali, że to wszystko wydawało się takie proste.

To nie do końca fair, pomyślał. Każde z nich miało przecież własne problemy. Łatwo jednak było o tym zapomnieć, kiedy teraz się na nich patrzyło.

– Nie wiem, na co czekasz – rzekł Brady. – Zrobisz coś z tym, czy nie?

Na krześle obok Jacka pojawił się Cruz. Był bardzo przystojny i zawrócił w głowie niejednej dziewczynie, ale od zawsze był wierny Zoe. Mieli śliczną córeczkę o imieniu Gracie i pracowali w brzoskwiniowym sadzie, który Zoe odziedziczyła po babci.

Cruz spoglądał to na Brady’ego, to na Jacka.

– Z czym masz coś zrobić?

– Jack podkochuje się w Daisy – wyjaśnił Brady.

Mężczyzna posłał koledze miażdżące spojrzenie.

– Poważnie?

Cruz uniósł ręce.

– Hej, to świetnie. Daisy jest super. Powinieneś do niej startować.

– Nie będę do nikogo startować. – Zmrużył oczy i wlepił je w Cruza. – A ty nic nie słyszałeś. Daisy to przyjaciółka. Tylko tyle. Koniec rozmowy. Pogadajmy o czymś innym.

– On uważa, że ona nie chciałaby być żoną pastora – dodał Brady.

Jack znowu spiorunował go wzrokiem.

– Sądzi też, że jest dla niej za stary – ciągnął kolega.

– Naprawdę? – Cruz przyjrzał się Jackowi uważnie. – A ile ty właściwie masz lat? Trzydzieści cztery? Może pięć? Nie kwalifikujesz się jeszcze do klubu seniora.

– A poza tym ona należy do jego wspólnoty – wtrącił Brady. – Nie wiem, dlaczego to miałoby mieć jakieś znaczenie, ale według niego ma.

– Którego słowa z wyrażenia „koniec rozmowy” nie zrozumieliście?

– Nie pojmuję, czemu to miałoby stać na przeszkodzie – odparł Cruz. – Nie jesteś jej szefem, ani nic z tych rzeczy.

Brady odstawił szklankę.

– A poza tym, stary, ona teraz spotyka się z mnóstwem facetów. Wkrótce ktoś ją poderwie i będzie za późno. Uwierz mi, że nie chcesz potem żałować. Taki żal jest najgorszy.

Jack poczuł, jak w piersi osiada mu ciężar.

– S… spotyka się z mnóstwem facetów? Co masz na myśli?

– Używa tej nowej aplikacji randkowej – odparł Brady. – Butterfly, czy coś w tym stylu. Hope mi o niej opowiadała. Można w niej ustawić filtr zasięgu geograficznego i umawiać się tylko z singlami ze swojej okolicy.

– Chyba chodzi ci o Flutter – poprawił go Cruz. – Mój kumpel z tego korzysta. Jest zachwycony. Mówisz, że Daisy też ma tam konto? Muszę mu o niej powiedzieć.

Jack zesztywniał.

– Hej!

– Sorry. – Cruz wzruszył ramionami. – Tylko głośno myślę.

Serce Jacka waliło jak szalone już na samą myśl o utracie Daisy. Utracie…? Jak mógłby stracić kobietę, z którą nigdy nie był?

– O co chodzi z tą aplikacją? – spytał. – Umawia się z nieznajomymi? Czy to w ogóle bezpieczne?

– Można najpierw korzystać z czatu i w ten sposób sprawdzić, czy chcesz się z tym kimś spotkać – wyjaśnił Brady. – Umawiała się już z facetami z całego regionu, ale na pewno spotyka się z nimi w miejscach publicznych. To mądra kobieta. – Oparł się na łokciach i pochylił do przodu, świdrując Jacka spojrzeniem niebieskich oczu. – Od kilku miesięcy bez przerwy chodzi na randki. Według Hope jest zdeterminowana, by sobie kogoś znaleźć, i nie marnuje czasu.

Nastrój Jacka momentalnie się pogorszył.

– Wspaniale.

Już samo widywanie Daisy tak często, ze świadomością, że nigdy nie będą razem, samo patrzenie na to, jak tańczy z innymi mężczyznami, było dla Jacka dość straszne. O ile gorzej będzie, jeżeli ona sobie kogoś znajdzie i zacznie przyprowadzać go na spotkania wspólnoty w sobotnie wieczory? Albo do kościoła w niedziele? Czy w ogóle będzie potrafił skupić się na kazaniu, gdy będzie musiał obserwować, jak Daisy tuż pod jego nosem zakochuje się w jakimś facecie?

Nagle uderzyła go nowa myśl i poczuł, jakby ktoś dźgnął go w serce.

Co będzie, jeśli Daisy poprosi, by to on udzielił jej ślubu?

Wypuścił z płuc całe powietrze i zamknął oczy. Napił się coli. Nieodwzajemniona miłość była czymś potwornym. Nic dziwnego, że napisano o niej tyle piosenek.

Boże, proszę. Zabierz to. Nie chcę kochać kogoś, kto nie kocha mnie. Wiesz, jakie to okropne?

Jack skrzywił się, zdawszy sobie sprawę, że właśnie zadał to pytanie Stwórcy ludzkości, która raz za razem Go odtrącała.

– Właściwie czemu nie zaprosisz jej na randkę? – spytał Cruz. – Co masz do stracenia?

Nie żeby nigdy o tym nie fantazjował. Ale to by było na tyle. To tylko fantazja.

– Ona mnie tak nie postrzega.

Wystarczyło, że wyobrażał sobie wyraz jej twarzy, gdyby wszystko jej wyznał. Najpierw otworzyłaby szeroko oczy z zaskoczenia, a potem ich kąciki napięłyby się z żalu i litości. Zastanawiałaby się, co takiego zrobiła, że go w sobie rozkochała. Przytłoczyłoby ją poczucie winy.

– Hope też z początku mnie tak nie postrzegała – powiedział Brady. – Czasami uczucia ewoluują.

– Nie sądzisz, że do tego czasu już by ewoluowały? Spędziliśmy ze sobą niezliczoną ilość czasu. – Uwagę Jacka przykuł ruch za plecami Brady’ego. Dziewczyny szły w stronę stolika. – Koniec tematu. Wracają.

Cruz wyciągnął telefon i zerknął na ekran.

– Hej, wygląda na to, że burza szybko się zbliża. Jest nawet ostrzeżenie przed trąbą powietrzną.

– Trzecie w ciągu trzech tygodni. – Niewzruszony Jack dopił colę.

Last Chance zaczęło pierwszą piosenkę i zanim Daisy zdążyła usiąść przy stoliku, zaczepił ją Bryce Carter. Jack usiłował nie patrzeć, jak dołączyła do niego na parkiecie. Starał się skupić na rozmowie przy stole, ale zamiast tego kątem oka śledził Bryce’a i Daisy, tańczących two-stepa. Piosenka zdawała się trwać całą wieczność. Miała rozbudowaną solówkę i dodatkowy refren.

Skończcie już.

Nareszcie wybrzmiał ostatni akord utworu, a potem rozległ się gromki aplauz. Kiedy kakofonia ucichła, z oddali dobiegł inny dźwięk.

– Czy to syrena? – spytała Josephine, gdy wszyscy nagle przerwali rozmowę.

Cruz wyjął telefon.

– Ups. Tuż za miastem widziano tornado.ROZDZIAŁ CZWARTY

Burzowe chmury ubiegłej nocy ustąpiły miejsca różowemu wschodowi słońca, którego promienie przebiły się przez obłoki i wystrzeliły w górę.

Daisy wzięła głęboki wdech pachnącego sosnami powietrza. Po zeszłej nocy ten piękny wschód przypomniał jej, że wszystko można zacząć od nowa. Ale nie mogła teraz o tym myśleć.

Wysiadła z samochodu, przyciskając do piersi bukiet irysów, po czym ruszyła przez cmentarz. Wbiła wzrok w marmurową płytę nagrobną taty, znajdującą się na szczycie pagórka pod rozłożystym dębem. Była brązowa i okazała, jak przystało na byłego burmistrza Copper Creek.

Daisy miała zaledwie siedem lat, kiedy ojciec oznajmił, że zamierza kandydować. Wydawało jej się, że to coś bardzo fajnego, bo była zbyt mała, by wiedzieć, że piastując takie stanowisko, bez przerwy było się na świeczniku. Kiedy objął urząd burmistrza, mogła mieć go tylko dla siebie wyłącznie, gdy znajdowali się w zaciszu domu. Zawsze, gdy z niego wychodzili, ojciec był traktowany jako własność publiczna i podlegał zachciankom i humorom swoich wyborców. A od Daisy bez przerwy oczekiwano nienagannego zachowania, uśmiechu, uprzejmości i siedzenia prosto.

Kiedy była nastolatką, buntowała się przeciw tym zasadom i robiła wszystko, by ojciec o tym wiedział. Nawet teraz nie lubiła znajdować się w centrum uwagi. Podziwiała u ojca pragnienie służby innym ludziom, ale miała dość tego, że wszyscy im się przyglądali.

Na jednym ze starych drzew rzucających cień na cmentarz zaćwierkał ptak. Trawa zieleniła się po wczorajszej burzy, a wokół unosił się zapach ziemi.

Przez cały tydzień obawiała się tego dnia. Dlaczego wciąż było to takie trudne? Dlaczego dziś tęskniła za nim tak samo mocno jak siedem lat temu, gdy odszedł tak nagle z powodu pęknięcia tętniaka mózgu?

Gdzieś niedaleko rozległ się warkot silnika. Daisy odwróciła się i zobaczyła babcię, która zaparkowała obok jej auta. Pomachała do niej. Chociaż babcia była mamą jej mamy, to kochała Paula Pendletona, jakby był jej rodzonym synem, i czasami towarzyszyła Daisy przy jego grobie.

Mama nie przyjeżdżała tu równie często. „Przecież i tak go tam nie ma,” mawiała Karen.

Daisy jednakże odnajdywała ukojenie w dbaniu o jego grób. Każdej wiosny sadziła na nim kolorowe kwiaty, zaś przez cały rok przystrajała go na rozmaite okazje: flagi na Święto Niepodległości obchodzone czwartego lipca, wieńce na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Dzisiaj zamierzała zabrać wiązankę lilii, którą przyniosła ponad tydzień temu, i zamiast niej położyć irysy.

Babcia zamknęła drzwi auta i obeszła maskę. Przyprószone siwizną blond włosy upięła w niski ogon. Miała na sobie jaskraworóżowe rybaczki i zwiewny biały top.

– Słyszałaś? – spytała babcia, ściskając Daisy na powitanie.

– Tak. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Bogu dzięki, że nikt nie ucierpiał.

Ruszyły razem pod niewielką górę.

Wczorajsze tornado zniszczyło Dom Nadziei. Zerwało część dachu, a na budynek przewróciło się drzewo. Gdyby dziewczynki nie wyszły na kręgle, część z nich prawdopodobnie by zginęła.

– To prawdziwy cud. – Obcasy Daisy zatapiały się w podmokłą ziemię. – Wracały właśnie do domu z kręgielni. Wiedziałaś o tym?

– Prawdziwe błogosławieństwo. Nie wiem tylko, co teraz z nimi będzie.

– Spędziły noc na podłodze w piwnicy kościoła. Były roztrzęsione.

Wraz z przyjaciółmi Daisy pomogła pastorowi i pracownikom Domu Nadziei zapewnić dziewczynom koce i poduszki. Niektóre z nich straciły wszystko, co miały. A i tak miały niewiele.

– No cóż, to nie jest długoterminowe rozwiązanie. Co one teraz poczną?

– Myślę, że dom nadaje się do zamieszkania i większość dziewcząt do niego wróci, ale jedno skrzydło przez jakiś czas będzie nieczynne. Ktoś będzie musiał przygarnąć te biedactwa do momentu, aż usterki zostaną naprawione. Żałuję, że sama nie mogę im tego zaproponować.

– Ja też.

– Ty również nie masz dość miejsca. – Babcia zajmowała jednopokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Było dla niej idealne, bo nie musiała się martwić o utrzymanie budynku.

Daisy pomyślała o domu mamy i o jej decyzji o sprzedaży. Nie. Nie zamierzała dzisiaj zaprzątać sobie tym głowy. Dziś miała wspominać swojego cudownego ojca.

– Spójrz – powiedziała babcia, kiedy weszły na pagórek. – Ktoś zostawił kwiaty. Jak miło.

Daisy spojrzała na grób i jej wzrok spoczął na bukiecie leżącym przed płytą nagrobną, obok wieńca więdnących lilii. Celofanowa folia była pokryta kroplami deszczu i wyglądała znajomo, jakby pochodziła z ich kwiaciarni.

Ale uwagę Daisy przykuły same kwiaty. Żółte róże, białe lilie, niebieska ostróżka i liście cytryny. Wydały jej się znajome, ponieważ sama stworzyła tę kompozycję dwa dni temu. A zaraz potem sprzedała ją kobiecie z Karoliny Północnej. Kobiecie, której nigdy wcześniej nie widziała.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: