Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Amerykańska księżniczka. Prawdziwa historia Kopciuszka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Amerykańska księżniczka. Prawdziwa historia Kopciuszka - ebook

Pięć małżeństw. Dwójka dzieci. Miliony na koncie

Jak córka bankiera z małego miasta zdobyła fortunę i została księżniczką?

Wyrwała się z prowincjonalnego miasteczka, zdobyła uznanie amerykańskiej socjety i została księżniczką ratującą holenderską rodzinę królewską przed wyginięciem. Brzmi jak bajka albo scenariusz komedii romantycznej?

A jednak takie było życie Allene Tew.

Kobiety, która mieszkając w Stanach Zjednoczonych, uzyskała książęcy tytuł, a dzięki kolejnym małżeństwom zdobywała niezależność w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Historia o Kopciuszku nie zawsze musi być bajką. Podobnie jak życie u boku księcia. A pieniądze, chociaż szczęścia nie dają, mogą być przepustką do wolności i życia na własnych zasadach.

***

Historia córki bankiera z małego miasteczka, która pięć razy stanęła na ślubnym kobiercu: a to z hazardzistą, a to z maklerem, aż wreszcie z członkiem rodziny królewskiej. To lekka i wdzięcznie napisana biografia, która płynie przez stulecia i wystawia rachunek amerykańskiemu snowi.

Hilary Mantel

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7865-3
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

BŁĘKITNY POKÓJ I

_Zima 1954–1955_

Wyobraź sobie: stara kobieta i morze.

Kobieta była stara, a po jej dawnej piękności nie pozostał nawet ślad. Morze było zimne i wzburzone i w niczym nie przypominało błękitnej idylli lata. Dom zaś, w którym kobieta przebywała, zbudowano kiedyś z myślą o pobytach wakacyjnych, więc zupełnie nie zachęcał, by w nim spędzić zimę – nie mówiąc już o chorowaniu czy umieraniu.

Starość i choroba to niszczyciele indywidualności. Tak jak niemowlęta są do siebie podobne, tak upodabniają się do siebie ludzie pod koniec życia. Tylko ci, którzy pozostają tam, gdzie dorastali, w pewnym sensie tego losu unikają. Przynajmniej dopóty, dopóki są wokół nich osoby, które pamiętają, jacy byli kiedyś, w kwiecie wieku. Ta kobieta nie pozostała jednak tam, gdzie się urodziła. Wręcz przeciwnie. Pozwalała się nosić po świecie losowi, niepokojowi albo kombinacji ich obu. A teraz trafiła do niedbałego i wilgotnego pałacu nad morzem po drugiej stronie kuli ziemskiej i nie było już nikogo, kto mógłby zaświadczyć o jej młodości albo urodzie, wcześniejszym życiu i miłości, o jej zmarłych albo o tym wspaniałym, dramatycznym, wielobarwnym filmie, jakim był jej żywot.

Dniem i nocą fale uderzały o skały pod domem. Tymczasem nad nimi, w Błękitnym Pokoju, równie gwałtownie i zawzięcie szalała choroba. Stopniowo życie stawało się kwestią miesięcy, tygodni, dni; do następnej minuty, następnego oddechu. Dopóki oddychała, jeszcze żyła. Dopóki budziła się w nocy i słyszała fale, jeszcze tu była.

Właściwie osoba, którą naprawdę była, istniała już tylko w stercie pożółkłych zdjęć przy łóżku. I w swoich własnych wspomnieniach, tańcząc pośród przypływających i odpływających fal morza bólu; migocząc w płomieniach ognia w kominku, który przez ostatnie miesiące podtrzymywano dniem i nocą. Bo kiedy nie ma się już przyszłości, cóż innego pozostaje niż marzenia z przeszłości?1

Drewniany dom wuja George’a

Zieleń – to był kolor krajobrazu z młodości Allene. Od delikatnej zieleni wiosną, kiedy młode listki niczym firanki zasnuwały drzewa, po ciemną ciężką zieleń listowia późnym latem. Od jaskrawej zieleni buku po szarawą morską zieleń świerku, a pomiędzy nimi jeszcze całkiem inne odcienie kasztanowców, klonów, drzew czereśniowych i orzechowych, brzóz – całość niczym jedno naturalne arboretum udrapowane na wzgórzach wokół jeziora Chautauqua. Aż w końcu jesienią, niemal z dnia na dzień, drzewa te wspólnie wybuchały feerią czerwieni, oranżu i żółci, by następnie kurczyć się od mrozu wpadającego z Kanady i ponurych zimowych zawiei hulających po wielkim lustrze wody jeziora Erie.

Potem z metrowych warstw śniegu wystawały już tylko ich czubki. Jezioro zastygało, tworząc nieruchome czarne lustro, a wzgórza znikały, pozostawiając czarno-biały krajobraz, jedynie z jaskrawą rudością umykającego lisa, która miała przypominać ludziom, że kolor jeszcze istnieje. W domach ukrytych pod grubymi pierzynami śniegu dniem i nocą podtrzymywano wtedy płonący ogień, żeby umożliwić mieszkańcom przetrwanie surowych zim tu, na północy Ameryki.

Od tego ognia zaczyna się opowieść o Allene Tew i jej rodzinie w Jamestown. I prawie równocześnie także o samej tej niewielkiej miejscowości. Tewowie należeli bowiem do pionierów, do pierwszych młodych poszukiwaczy przygód, którzy odważyli się zbudować przyszłość w jeszcze wówczas nieprzeniknionej i niebezpiecznej głuszy wokół jeziora.

Zaczęło się od sześciu krytych wozów i jednej rodziny o nazwisku Prendergast. W 1806 roku ruszyli w drogę – z dziećmi i całą świtą liczącą w sumie dwudziestu dziewięciu ludzi – z hrabstwa Rensselaer, okolic na wschód od stanu Nowy Jork, w poszukiwaniu nowych szans, a zwłaszcza żyznej, niezajętej jeszcze przez innych ziemi. Właściwie Prendergastowie zamierzali udać się dalej, na szerokie równiny Kansas i Nebraski, gdzie ziemię dawano za darmo tym, którzy byli dość wytrwali, by utrzymać się tam przy życiu przez pięć lat.

Po drodze towarzystwo zatrzymało się jednak na postój nad przepięknie położonym, podłużnym jeziorem w hrabstwie Chautauqua. Zagadnął ich agent Holland Land Company, holenderskiego konglomeratu bankowego, który kilka lat wcześniej zakupił tu ponad milion hektarów – a teraz próbował je w częściach sprzedawać pionierom.

– Popatrzcie – mówił agent – spójrzcie dookoła: to jest rajski Nowy Świat¹.

I rzeczywiście, na tym kawałku świata Stwórca wyjątkowo się postarał. Jeziora były otoczone przez zielone i żyzne wzgórza, bez mokradeł czy nagich masywów górskich, które na innych terenach często tworzyły taką przeszkodę. Lato było tam ciepłe, idealne dla rolnictwa. W samym długim na prawie 28 kilometrów jeziorze Chautauqua roiło się od ryb, zwłaszcza szczupaka i okonia. W niezagospodarowanej głuszy dookoła żyło zaś mnóstwo zwierząt futerkowych i różnej jadalnej dziczyzny – bobrów, niedźwiedzi, wydr, lisów, wilków i jeleni, a nawet dzikich kotów i panter. Jeśli zaś chodzi o ptaki, to teren był już absolutnie wyborny; zwłaszcza jesienią widok wody niemal przesłaniały niezliczone trzepoczące stada kaczek, żurawi, czapli i łabędzi.

Tak więc rodzina z hrabstwa Rensselaer zmieniła plany. Przytroczono wozy, złożono podpisy. Prendergastowie kupili w sumie prawie 1400 hektarów po północnej stronie jeziora Chautauqua, by tam zbudować nowe życie.

To ich najmłodszy syn, James Prendergast, kilka lat później w poszukiwaniu paru zbiegłych koni odkrył płaski kawałek ziemi wokół progów wodnych na rzece Chadakoin, niecałe 5 kilometrów na południe od jeziora. Jako osiemnastolatek nie był jeszcze pełnoletni, lecz wykazywał się już podobną przedsiębiorczością jak reszta rodziny i polecił starszemu bratu zakup ponad 400 hektarów za 2000 dolarów. Latem 1811 roku wspólnie z parobkiem zbudował nad rzeką drewniany młyn napędzany wodą, a obok dom z bali, w którym zamieszkał z młodą żoną Nancy. Pracujący dla niego drwale postawili dookoła własne, jeszcze bardziej prymitywne chatki z drewna.

Tym samym – bo w tak prosty sposób odbywało się to w tamtych czasach w Ameryce – narodziny Jamestown stały się faktem.

Łatwo nie było, zwłaszcza na początku. Życie w głuszy okazało się ciężkie i niebezpieczne, nie tylko ze względu na niedźwiedzie i inne dzikie zwierzęta, lecz także z powodu wciąż jeszcze włóczących się po okolicy potomków Irokezów, w tym Seneków, dzikich i znanych z okrucieństwa indiańskich plemion. Ten obszar stanowił ich domenę, dopóki w XVIII wieku nie zostali przepędzeni przez francuskich osadników.

Zimy były długie i samotne, niosły ze sobą nowe zagrożenia – na przykład całe obozowisko, łącznie z młynem, dwukrotnie zostało strawione przez pożar. Pionierzy byli jednak młodzi i zdecydowani, za każdym razem od podstaw odbudowywali swoją maleńką wioskę nad rzeką Chadakoin. Dwaj bracia Jamesa zorganizowali prowizoryczny i nieregularnie zaopatrywany sklepik spożywczy, weteran wojny o niepodległość postawił warsztat garncarski wraz z tawerną, cieśla z Vermont zaimprowizował pracownię stolarską, a wkrótce przybyli bracia Tewowie, którzy wykarczowali kawałek ziemi i założyli kuźnię.

George i William Tewowie również pochodzili z hrabstwa Rensselaer. Z listów wysyłanych przez Prendergastów do tych, którzy zostali, dowiedzieli się o wielce obiecującej osadzie głęboko w lesie. Mający dwadzieścia jeden lat George był z zawodu kowalem. Jego cztery lata młodszy brat William wyuczył się na szewca, ale opanował też takie przydatne umiejętności, jak przędzenie, szycie i wyrabianie mebli.

Podczas gdy bracia Tewowie wznosili drewniany dom, drwale metr po metrze, drzewo po drzewie ujarzmiali las. Dzień w dzień rozlegał się odgłos rąbania i piłowania, od czasu do czasu przerywany krzykami, trzaskiem i ostatnim westchnieniem któregoś z kolei obalanego leśnego olbrzyma. Po pozbawieniu drzew bocznych gałęzi i kory transportowano je rzeką do młyna, gdzie były cięte na bale i deski. Następnie drewno razem z innymi towarami, takimi jak futra, solone ryby i syrop klonowy, przewożono kanoe lub _keelboats_ – długimi łodziami, wprawianymi w ruch przez odpychanie drągami – do dużych miast na południu.

Przed wyruszeniem w drogę powrotną łodzie załadowywano wszystkim, czego mieszkańcy lasu potrzebowali, a czego sami nie mogli wyprodukować, to jest narzędziami i gwoździami, boczkiem, cukrem, solą i suszonymi owocami. Nie mogło też zabraknąć tytoniu i wielu butelek Monongrahela Rye, osławionej mocnej whiskey wytwarzanej pod Pittsburghiem. Podobnie jak nowych potencjalnych osiedleńców zachęconych entuzjastycznymi opowieściami mieszkańców Jamestown.

Tymczasem James Prendergast podzielił swój teren na działki wielkości 15 na 36 metrów, które sprzedawał nowo przybyłym po 50 dolarów za sztukę. Przez Chadakoin przerzucono prymitywny most, a biegnąca w poprzek rzeki piaszczysta ścieżka otrzymała oczywistą nazwę Main Street, ulica Główna. Przecinające się ślady wozów po lewej i prawej stronie okrzyknięto – równie prozaicznie – First Street, Second Street i tak dalej.

Początkowo James sprawował funkcję sędziego, poczmistrza oraz nieoficjalnego burmistrza, ale gdy w roku 1827 liczba mieszkańców drewnianej osady przekroczyła cztery setki, zorganizowano pierwsze wybory do wiejskiego zarządu. Kowal George Tew jako jeden z niewielu miejscowych posiadł umiejętność czytania oraz pisania i został wybrany na wiejskiego kancelistę. Jego pierwszym zadaniem było spisanie praw i obowiązków współmieszkańców. Jego brata Williama mianowano drugim człowiekiem straży pożarnej – pierwsze wspólne zadanie, którego podjął się świeżo wyłoniony zarząd.

W kolejnych latach osada gwałtownie się rozrastała. Po świecie przetaczała się rewolucja przemysłowa, która odnosiła sukces zwłaszcza na takich jak te – nieatrakcyjnych do tej pory – terenach, gdzie lasy dostarczały nielimitowaną ilość materiału opałowego, a liczne rzeki i rzeczki tworzyły naturalną sieć transportową. Wraz z pojawieniem się statku parowego kanoe i _keelboats_ stały się zbyteczne, natomiast regularne połączenia ze światem zewnętrznym jeszcze bardziej zwiększyły atrakcyjność leśnej wioski.

Rolnicy zasiedlali teraz również wykarczowane tereny na wzgórzach – przeważnie byli to Skandynawowie, którzy z natury dobrze znosili izolację, prymitywne warunki i długie zimy w tej wciąż jeszcze odludnej krainie. Wprowadzili hodowlę bydła, sady, pszczele ule, uprawy tytoniu i sztukę obróbki drewna. Po pewnym czasie na równinie w dole nad rzeką, z niejasnych powodów nazywanej Brooklyn Square, wyrosły nawet prawdziwe fabryczki mebli i rozwinęło się komercyjne centrum Jamestown.

Tymczasem funkcja wiejskiego kancelisty tak bardzo przypadła George’owi Tewowi do gustu, że harówkę pośród ton sadzy i w gorącu kuźni zamienił na praktykowanie u jedynego w rozległej okolicy adwokata. Po kilku latach funkcjonowania w roli jego partnera został w 1834 roku wybrany na urzędnika hrabstwa, jedno z najważniejszych stanowisk kierowniczych w regionie. Oznaczało to, że przeprowadził się z żoną i dziećmi do urzędniczego miasteczka Mayville po północnej stronie jeziora Chautauqua.

Kuźnia na rogu Main i Third Street pozostała w zrogowaciałych rękach brata Williama, który również założył już rodzinę. Tak czy owak, nie musiał się czuć samotny: zarówno ojciec Tew, jak i pięć sióstr z hrabstwa Rensselaer osiedli w Jamestown. Interesy szły bowiem dobrze – tak dobrze, że w 1847 roku William mógł się przeprowadzić do kamiennego domu ze sklepem i warsztatem na rogu Main i Second Street, w pobliżu Brooklyn Square. Jednego ze szwagrów dobrał sobie jako wspólnika, do ciężkiej pracy najął parobka, a kuźni nadał wytwornie brzmiącą nazwę W.H. Tew’s Copper, Tin and Sheet Iron Factory and Stove Store. Żona Williama dostała niemiecką służącą do pomocy przy wymagającej zachodu rodzinie liczącej sześcioro dzieci.

Później mężczyznę, który miał zostać dziadkiem Allene, wychwalano w almanachu za nieskazitelny charakter. William Tew, jak pisze jego biograf, był człowiekiem oddanym rodzinie, zdeklarowanym republikaninem i pełnym poświęcenia członkiem Kościoła prezbiteriańskiego. Ponadto był założycielem pierwszego stowarzyszenia abstynentów Jamestown. Z oczywistych powodów mniej znana była jego aktywna rola w Kolei Podziemnej, siatce obywatelskiej przemycającej do Kanady niewolników zbiegłych z plantacji na Południu.

Jako jeden z niewielu średnich przedsiębiorców ogłaszał się nawet otwarcie w „Liberty Press”, gazecie ruchu antyniewolniczego, która zwłaszcza po ukazaniu się _Chaty wuja Toma_ w 1852 roku zyskała wielu zwolenników wśród wykształconego mieszczaństwa Ameryki Północnej. Tego rodzaju działalność nie była całkiem bezpieczna: za pomaganie uciekinierom groziła kara 1000 dolarów plus więzienie, a właściciele niewolników w razie potrzeby ścigali zbiegłą własność aż po Jamestown, domagając się jej zwrotu. Dawny pomocnik szewski był już jednak zamożnym i powszechnie szanowanym obywatelem – mógł sobie pozwolić na luksus posiadania zasad.

Gwiazda brata Williama, George’a, wzbiła się nawet jeszcze wyżej. Szybko zostawił on za sobą regionalny zarząd i jako dyrektor Silver Creek Bank wchodził teraz w skład najbardziej wpływowej grupy największych szych w hrabstwie Chautauqua. A tym, za czym ci przedsiębiorcy szczególnie lobbowali, było przyłączenie ich regionu do sieci kolejowej, która w tych latach rozszerzała się po mapie Ameryki Północnej niczym sieć pijanego pająka.

I odnieśli sukces. 25 sierpnia 1860 roku mieszkańcy Jamestown oglądali przedstawienie, którego nie zapomną do końca życia. Mówiąc słowami rozentuzjazmowanego sprawozdawcy „Jamestown Journal”: „Pierwszy żelazny koń, który raczył zawitać do naszego miasteczka, majestatycznie przejechał przez most przy Main Street”².

W rzeczywistości na bardzo jeszcze prowizoryczną stacyjkę Jamestown wtoczył się tamtego dnia malutki pociąg, mimo wszystko był to jednak wielki cud. Istniało teraz dzięki Atlantic and Great Western Railroad bezpośrednie połączenie z miastami, takimi jak Nowy Jork, Chicago i Pittsburgh. Dosłownie w ciągu jednego ludzkiego życia prymitywna, dostępna jedynie konno lub łodzią wioska drewnianych domów rozrosła się, stając się miastem o światowym znaczeniu.

Kolej dodała skrzydeł przemysłowi drzewnemu – wkrótce meble z Jamestown zasłynęły w całych Stanach Zjednoczonych. Rozkwitł także przemysł tekstylny i jakby bogowie nie dość jeszcze byli przychylni mieszkańcom, otrzymali oni zyskowny, a przy tym zupełnie darmowy produkt eksportowy w postaci wielkich bloków lodu, które zimą wyrąbywano z zamarzniętego jeziora Chautauqua, po czym koleją przewożono do ogromnych lodowni w dużych miastach. Tym samym jezioro pośrednio odegrało rolę zarówno w rewolucji, w której wyniku do kuchni wprowadzono chłodzone towary spożywcze, jak i w wielkim sukcesie, jaki dzięki temu Ameryka odniosła na światowym rynku żywności.

Przez chwilę wydawało się, że rozwój wydarzeń politycznych stanie Jamestown na przeszkodzie w osiągnięciu powodzenia, ponieważ w kwietniu 1861 roku, po latach napięć rosnących między północnymi a południowymi stanami, wybuchła amerykańska wojna domowa. Przyczynę ideologiczną stanowiło niewolnictwo, w rzeczywistości jednak – jak to często bywa w wypadku wojen – konflikt dotyczył przede wszystkim pytania, w czyich rękach znajduje się władza gospodarcza i polityczna. A znajdowała się w rękach Północy. Po tym, jak początkowo Północ była stroną słabszą, w 1863 roku, podczas trwającej trzy dni bitwy pod Gettysburgiem, udało się tę sytuację odwrócić.

9 kwietnia 1865 roku ostateczne zwycięstwo stało się faktem. Niewolnictwo zostało zniesione, a stany południowe utraciły znaczną część ekonomicznej racji bytu i polityczną siłę przebicia. Zanim jeszcze atrament na akcie kapitulacyjnym zdążył wyschnąć, gospodarka na północy rozkwitła jak nigdy wcześniej. Sektor bankowy, który finansował działania militarne, zrobił podczas wojny wspaniałe interesy i niezmiennie przedsiębiorczy George Tew wspólnie z pięcioma dorosłymi synami założył własny bank. Dzięki The Second National Bank of Jamestown dawny pomocnik kowalski stał się na stare lata jednym z najbogatszych ludzi w mieście. Jego wpływy były jeszcze większe, bo każdemu z jego synów udało się wżenić w najbardziej prominentne rodziny w okolicy, takie jak Prendergastowie.

Równie wiele osiągnął Harvey, najstarszy syn Williama Tewa. W 1870 roku, po siedemnastu latach spędzonych w firmie ojca, założył wraz ze szwagrem Benjaminem F. Goodrichem fabrykę gumy. Podobno wpadli na ten pomysł za sprawą wielkich pożarów, które nawiedzały wciąż jeszcze przeważnie drewniane domy Jamestown, trawiąc niekiedy całe dzielnice. Zimą straż pożarna raz za razem okazywała się bezradna, ponieważ woda do gaszenia zamarzała w skórzanych wężach. Odkrycie, że w wężach gumowych woda pozostaje w stanie ciekłym, przyniosło Harveyowi i jego szwagrowi fortunę i legło u podstaw zakładu, który miał się rozrosnąć, czyniąc ich największymi producentami opon na świecie.

Właściwie tylko jeden Tew nie bez trudu szedł po znaczonych sukcesami śladach pierwszego pokolenia. Był nim mężczyzna, który miał zostać ojcem Allene: Charles, najmłodszy syn Williama. Urodził się w 1849 roku jako ostatni męski potomek drugiej generacji i wydaje się, jakby na nim po prostu skończył się dostępny zapas ambicji i energii. Kiedy bowiem brat i kuzynowie, mając piętnaście lat, od dawna pracowali w zakładach ojców, Charles w tym wieku siedział jeszcze w szkolnej ławie. I podczas gdy kuzynowie jeden po drugim zawierali społecznie korzystne małżeństwa, Charles ożenił się w 1871 roku z Jennette Smith, starszą o dziewięć lat córką miejscowego właściciela stajni cugowej, który zarazem pełnił funkcję woźnicy i listonosza. Nie dość, że ze społecznego punktu widzenia teść należał do zdecydowanie niższego stanu niż rodzina Tew, to na dodatek był z Południa, pochodził z Tennessee.

Najwyraźniej młode małżeństwo było jak najbardziej świadome swojego statusu nieco mniej udanej gałęzi rodziny, bo zaraz po ślubie Charles i Jennette wyprowadzili się na słabo zaludnione tereny w Wisconsin, gdzie aspirujący rolnicy wciąż mogli się ubiegać o darmową ziemię. Tu, w wiosce Janesville w hrabstwie Rock, 7 lipca 1872 roku przyszła na świat Allene. Było to imię nietypowe, prawdopodobnie gustowniej brzmiący wariant irlandzkiego „Eileen”.

Allene (z lewej) około 1877 roku, z Mabelle Smith, siostrą matki Allene, która również mieszkała przy stajni cugowej przy West Third Avenue

Victoria Theisen, Monachium

Okazało się, że Charles nie za bardzo nadaje się do pionierskiego życia i młoda rodzina szybko wróciła do Jamestown, gdzie zamieszkała przy stajni cugowej ojca Jennette przy West Third Avenue. Ojciec Charlesa, William, opuścił tymczasem sklep przy Main Street, żeby po śmierci brata, George’a, przejąć po nim fotel prezesa rodzinnego banku. Sklep z piecami i towarami żelaznymi powierzył córce, która wyszła za jego dawnego parobka. Dla Charlesa znaleziono niezbyt wymagającą pracę na stanowisku kasjera rodzinnego banku.

I tak Allene pierwsze lata życia spędziła w zgiełku i końskim zapachu stajni w centrum Jamestown, a nie jak wiele jej kuzynek w drogiej willi na zacienionych przedmieściach miasta. Dopiero później, gdy dziadek William wycofał się z banku i przeprowadził do wolno stojącego domu przy Pine Street, postanowił, że najmłodszy syn z rodziną zamieszka razem z nim, zmieniając adres na nieco dostojniejszy.

W tamtym momencie było oczywiste, że Allene pozostanie jedynaczką – wyjątkowy fenomen w tak wielodzietnym klanie jak rodzina Tewów. Równie oczywisty był fakt, że ojciec Allene nigdy nie osiągnie nic więcej niż posada kasjera i że jako jedyny mężczyzna z dwóch pokoleń Tewów nie będzie wychwalany w almanachach, w których wówczas portretowano prominentnych okolicznych obywateli.

4 lipca 1876 roku Ameryka świętowała swoje stulecie jako niepodległy naród. I Amerykanie świętowali na całego, bo rzadko kiedy państwo oferowało swoim mieszkańcom tak wiele perspektyw jak Stany Zjednoczone w tamtej chwili. Był to gigantyczny, wciąż jeszcze w dużej mierze dziewiczy kraj pełen cennych zasobów naturalnych, takich jak drewno, spławne rzeki i kruszec. Nowe technologie i wynalazki były na porządku dziennym, a ambicja i odwaga w niedościgły wręcz sposób zdominowały mentalność. Wszystko zdawało się współdziałać, aby nie tylko zapewnić Amerykanom zapisane w konstytucji „prawo do życia, wolności i dążenia do szczęścia”, lecz także im to szczęście rzeczywiście umożliwić.

Tak więc świąteczna radość niemal rozsadzała kontynent i Jamestown w niczym tu nie ustępowało reszcie kraju. „Będziemy świętować!” – głosiła lokalna gazeta już wiele miesięcy wcześniej. Miasteczko zostało wystrojone jak robotnica fabryczna na ślub, w samym zaś wielkim dniu pod ozdobionym kwiatami łukiem triumfalnym przeszła przez miasto niekończąca się parada zespołów muzycznych, straży pożarnej i stowarzyszeń sportowych. Wszędzie odbywały się koncerty, festyny taneczne i pikniki, a wieczorem nad jeziorem Chautauqua wystrzeliły ogromne fajerwerki, wprowadzając kraj w kolejne stulecie. „Ależ uroczystość świętowaliśmy!” – wzdychał „Jamestown Journal” następnego dnia. „20 tysięcy ludzi przyszło na bulwar i uszczęśliwieni wrócili do domu!”³

Gdy w kolejnych latach nowe wynalazki, takie jak silnik spalinowy oraz zastosowanie stali na wielką skalę, zapowiedziały drugą rewolucję przemysłową, wzrostu dobrobytu na północy Ameryki żadną miarą nie dało się już powstrzymać. Udział Stanów Zjednoczonych w ogólnoświatowej produkcji przemysłowej wzrósł do 30 procent, czyli prawie tylu, ile w wypadku dawnej ojczyzny Anglii, dotąd bezspornie uważającej się za gospodarczego światowego przywódcę.

Amerykanie, którzy przed wojną domową w kwestii wielu towarów użytkowych byli zależni od importu z Europy, teraz zaczęli nawet eksportować produkty po konkurencyjnych cenach z powrotem do Starego Świata. Przedsiębiorcy, jeszcze nieograniczani przez czynniki, takie jak podatek dochodowy czy ustawy handlowe, w ciągu paru lat dochodzili do nieprawdopodobnych fortun. Pochodzenie przestało być ważne – liczyły się już tylko indywidualne ambicje, spryt i odwaga. W ciągu kilku dziesięcioleci liczba milionerów wzrosła z dwudziestu tysięcy do czterdziestu tysięcy. W latach 1865–1900 ludność Ameryki się potroiła, lecz jako całość wzbogaciła się aż trzynastokrotnie.

Jamestown na rzece Chadakoin, około 1880 roku

The Allegheny City Society

Wszystko wydawało się możliwe i takie też było w tym _Gilded Age_, wieku pozłacanym, jak pisarz Mark Twain nazwał ten okres narodowej ekspansji i niepohamowanego optymizmu. Nędzarze w łachmanach schodzili ze statku z Europy i dorabiali się statusu multimilionera. Dla poszukiwaczy szczęścia siła przyciągania kraju o nieograniczonych możliwościach nigdy nie była większa. O ile w pierwszej połowie XIX wieku na przeprawę z Europy odważyło się około dwóch i pół miliona imigrantów, o tyle w drugiej połowie ich fala urosła do oszałamiających jedenastu milionów.

Być może więc ojciec Allene nie odniósł takiego sukcesu jak reszta rodziny i być może dla bogatych kuzynek oraz koleżanek z klasy w Jamestown Union School stanowiło to powód, by traktować Allene z niejakim współczuciem, jednak ta młoda dziewczyna wysoko nosiła głowę. Na nielicznych zachowanych zdjęciach z tego okresu daje się zauważyć, że Allene Tew otrzymała fortunę, której nie da się kupić za pieniądze, a mianowicie – urodę. Na dodatek dorastała z czymś o wiele lepszym niż odziedziczone bogactwo. Tym czymś było marzenie – amerykański sen, w którym można być i stać się, kim tylko się zechce, bez względu na to, skąd się pochodzi. W którym, jak udowodnili wuj ojca Allene, George, i jej dziadek, można zaczynać w prymitywnym drewnianym domu pośrodku wrogiej głuszy, a skończyć w marmurowym budynku banku w kwitnącym mieście, które niemal dosłownie gołymi rękami zostało wydarte lasowi.

1 Crocker i Curie, 2002, s. 17.

2 „Jamestown Journal”, 26 sierpnia 1860.

3 „Jamestown Journal”, 5 lipca 1876.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: