Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Anatomia spisku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anatomia spisku - ebook

Nigdy do końca niewyjaśniony zamach na Jana Pawła II od wielu lat rozpala wyobraźnię badaczy i zwykłych śmiertelników. Ostatecznie przecież Ali Ağca mógł być tylko narzędziem w rękach o wiele potężniejszych ludzi, a nie szalonym islamistą…

Jest 28 września 1978 roku. Po niespełna 33 dniach pontyfikatu umiera papież Jan Paweł I. Wpływowy amerykański polityk polskiego pochodzenia dostrzega szansę, która stanęła przed zniewoloną wschodnią Europą, a przede wszystkim jego ojczyzną. Jest nią możliwość wyboru Polaka na biskupa Rzymu i tym samym wpływania na wolnościowe dążenia Polaków jak i innych zniewolonych narodów. Rozpoczyna się bezprecedensowa, tajna akcja dyplomatyczna, której celem jest przekonanie Kolegium Kardynalskiego o słuszności dokonania takiego wyboru.

Po 456 latach dominacji włoskich purpuratów na Piotrowym tronie zasiada biskup z nadwiślańskiego kraju. Rosja sowiecka od razu dostrzega wynikające z tego faktu niebezpieczeństwa dla całego bloku wschodniego. Przywódca tego kraju podejmuje decyzję, której efekty świat miał poznać 13 maja 1981 roku na placu św. Piotra w Rzymie. Książka oparta na faktach, a także dogłębnej analizie wydarzeń pozwalających wskazać organizatorów zamachu na papieża.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-440-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

16 października 1978 roku okazał się być tym dniem, który już w niedalekiej przyszłości miał zaważyć na losach całego świata. Tego dnia wczesnym wieczorem tłum wiernych zgromadzonych na placu Świętego Piotra w Watykanie z napięciem oczekiwał na zwiastun dobrej nowiny. Na wybór nowego papieża stolicy Piotrowej. Wreszcie, kiedy osiemnaście minut po szóstej z komina Kaplicy Sykstyńskiej zaczął wydobywać się biały dym, na placu zawrzało. Dziesiątki tysięcy zgromadzonych w napięciu czekało na ogłoszenie imienia tego najważniejszego z purpuratów. Pół godziny później w oknie watykańskim pojawił się kardynał Pericle Felici, który ruchem ręki uciszył wiwatujący tłum, po czym donośnym głosem powiedział po łacinie: Annuntio vobis gaudium magnum, Habemus Papam. Eminentisimum Ac Reverendisimum Dominium. Odpowiedzią były wiwaty i religijne śpiewy. Kardynał powtórnie uczynił gest dłonią, po czym ogłosił imię: Dominum Carolum Sanctae Romanae Eccliae Cardinalem Wojtyla qui sibi nomen imposuit Ioannis Pauli Secundi.

Gdy skończył mówić, na placu zaległa cisza. Nad głowami tłumu słychać było tylko pojedyncze okrzyki, jakby wyrazy zdziwienia. W tle pobrzmiewały przytłumione śpiewy, które na krótką chwilę zagłuszone zostały łopotem skrzydeł gołębi przelatujących nad głowami wiernych. Jednak po chwili na placu powtórnie zawrzało. Mimo że większości zebranych imię nowego papieża nic nie mówiło, to jednak nastrój niepowtarzalnej chwili ogarnął wszystkich. Znowu zaczęły się śpiewy oraz okrzyki wiwatujących wiernych. Dało się zauważyć euforię, jaka zapanowała w sektorze zajmowanym przez pielgrzymów z Polski, niemającą przykładu podczas poprzednich konklawe. Łzy szczęścia pozostawały w dziwnej sprzeczności z radosnymi obliczami widzów tego niecodziennego zdarzenia. Tak minęło następnych kilkadziesiąt minut, gdy wreszcie w oknie Domu Papieskiego pojawiła się postać najważniejszego aktora tego wydarzenia. Jego łagodna i uśmiechnięta twarz w jednej chwili zjednała mu życzliwość tłumu zgromadzonego na placu oraz milionów przed telewizorami. Kilkakrotnie podniósł w górę obie ręce i prawą dłonią uczynił znak krzyża w geście błogosławieństwa. Odczekał chwilę, aż tłum nieco się uspokoi, po czym zwrócił głowę w stronę mikrofonu i mocnym głosem powiedział po włosku:

– Najwybitniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Powołali go z dalekiego kraju, z dalekiego, ale jednocześnie jakże bliskiego poprzez komunię w chrześcijańskiej wierze i tradycji… Nie wiem, czy będę umiał dobrze wysłowić się w waszym… naszym języku. Gdybym się pomylił, to mnie corigerete.

Tłum w radosnym uniesieniu począł znowu wiwatować na Jego cześć. Jednak czynił to w niespotykany dotąd sposób. Nie wiadomo, czy powodem tego była łagodność bijąca z twarzy Papieża, czy gramatyczny błąd w ostatnim wypowiedzianym przez niego zdaniu. Większość wiernych zrozumiała, że ten nieznany prawie nikomu biskup z dalekiego kraju świadomie użył niepoprawnego zwrotu, który w tym kontekście znaczył, że nowy Ojciec Święty może sprawiać swoim wiernym trudności wychowawcze. To ich rozbawiło i zaskoczyło jednocześnie. Nigdy jeszcze żaden z jego poprzedników nie wykazał się takim poczuciem humoru. W kilka sekund po wybraniu go na papieża człowiek ten potrafił zjednać sobie tłumy. Setki milionów ludzi na całym świecie. To czyniło go bliższym ich serc i dobrze rokowało na przyszłość.

Kiedy już Ojciec Święty pożegnał ciągle wiwatujący tłum, nikt z zebranych nie ruszył się z miejsca. Wszyscy śpiewali, trzymając się za ręce, chwaląc w ten sposób szczęśliwy dla nich, kończący się właśnie dzień.

W tym samym czasie w niewielkim mieszkaniu w Paryżu przy ulicy D’Assas 72 w VI dzielnicy, dwie dojrzałe już, ale niezwykle piękne kobiety w napięciu spoglądały na ekran telewizora. Były siostrami. Sophie Partykę losy rzuciły na francuską ziemię, drugą, Barbarę Dygat, zamknęły w klatce reżimowej Polski – otworzono ją na moment, by kobieta mogła wziąć udział w pogrzebie swojego ojca, Zygmunta Dygata, któremu władze komunistyczne nigdy nie pozwoliły na przyjazd do Polski. Barbara przez krótką chwilę w zamyśleniu spoglądała na klawiaturę zajmującego jedną czwartą pokoju fortepianu. Przywołała wspomnienia jeszcze sprzed wojny, gdy przy instrumencie zasiadał jej ojciec, a jego mentor i nauczyciel cierpliwym głosem korygował jego technikę. Tym człowiekiem był jeden z największych patriotów, jakich wydała polska ziemia. Jego nazwisko brzmiało: Ignacy Jan Paderewski. Patrząc na jasne refleksy odbijające się z ekranu telewizora na czarnej politurze fortepianu, nagle zdała sobie sprawę, że to, czego nie udało się dokończyć temu wielkiemu Polakowi, może się udać innemu, równie wielkiemu synowi tej ziemi. Kiedy usłyszała sakramentalne Habemus Papam i po chwili imię tego najważniejszego, wiedziała, że los ich wszystkich ulegnie diametralnej zmianie. Barbara miała wewnętrzne przekonanie, że los jej potomstwa również się odmieni, ale na lepsze. Poruszone wydarzeniem kobiety podeszły do okna. Od strony Ogrodu Luksemburskiego i dalej jeszcze dobiegał rosnący odgłos bicia katedralnych dzwonów Notre Dame. Ich wilgotne oczy wyrażały wielką radość i nadzieję; najbliższe lata miały dowieść, że nie okazała się ona płonna.

Pewien człowiek nie podzielał jednak tej radości. Gdy tylko usłyszał, że na stolicę Piotrową wybrano Polaka, od razu zdał sobie sprawę, że ten dzień może oznaczać dla państwa, którym kierował, wyłącznie kłopoty. Tym człowiekiem był I sekretarz Komitetu Centralnego KPZR Leonid Breżniew. Już tego samego dnia podjął postanowienie, którego efekty świat miał poznać dwa lata później. Jednak wbrew przewidywaniom tego starego i schorowanego już człowieka ten dzień miał okazać się zapowiedzią zmierzchu nie tylko jego, ale tych wszystkich, którzy za cel nadrzędny uznawali dominację nad innymi narodami.

***

Siedemnaście dni wcześniej, późnym wieczorem kardynał Luciani, patriarcha Wenecji, który po wyborze na Papieża Rzymu przyjął imię Jana Pawła I, powoli układał się do snu. Jednak nie był senny. Czuł wielki niepokój o losy Kościoła, którym kierował dopiero od 33 dni. Miał obawy, czy podoła tak trudnemu zadaniu. Wiedział przecież, że Kolegium Kardynalskie wybrało jego właśnie po to, aby naprawa Chrześcijańskiego Domu przebiegła bezboleśnie. Aby nie robić wielkiej rewolucji, a jedynie zmienić to, co trzeba. Jan Paweł I był młody papieskim stażem, lecz stary wiekiem. Nie miał już w sobie tyle sił, co wówczas, gdy obejmował biskupstwo Wenecji. Wtedy miał nie tylko wielki zapał, ale przede wszystkim sporo sił i energii. Porządki, które zaczął tam wprowadzać, od razu przysporzyły mu zwolenników wśród tych biskupów, którzy widzieli potrzebę głębokich reform. Świat szedł do przodu i nie chciał już czekać na zachowawczy Kościół. Należało zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. Świat oczekiwał, że Kościół wreszcie coś postanowi z teologią wyzwolenia, którą biskupi Ameryki Łacińskiej próbowali rozszerzać poza swój kontynent. Należało zmierzyć się z problemami w podejściu do spraw rodziny i życia seksualnego. Wiedział też, że już dłużej nie da się ukrywać różnych słabostek kościelnych dostojników. Kiedy chwilę po wyborze zagłębił się w lekturę tajnych materiałów dotyczących działalności Banco Ambrosiano, największej bankowej instytucji zajmującej się finansami Watykanu, przejął się tym bardzo. Kilka nazwisk powszechnie szanowanych i wpływowych ludzi Domu Pańskiego nazbyt wyraźnie wiązało się z finansowymi nadużyciami.

Jan Paweł I był nie tylko człowiekiem głębokiej wiary. Był nadzwyczaj moralny. Czuły na nieprawości i niesprawiedliwości. Bolały jego duszę coraz liczniejsze przejawy niedoskonałości Domu, któremu miał przewodzić do końca swojego żywota. Więc także i tego wieczoru, 28 września 1978 roku, nie mógł zasnąć. Ogrom czekających go wyzwań i związane z tym troski były tego powodem. Zapalił stojącą obok łóżka lampę i sięgnął po brewiarz leżący na nocnym stoliku. Wiedział, że jego lektura przyniesie mu ukojenie. Podniósł się nieco i próbował unieść znad pleców poduszkę, aby wygodniej oprzeć się podczas czytania. Nagle poczuł drętwienie w lewej ręce. Jego dłoń opadła akurat na złoty krzyż zdobiący okładkę brewiarza. Wtedy drętwienie ustąpiło. Poruszył kilka razy palcami, jakby chcąc upewnić się, że to chwilowa niedyspozycja. Otworzył pierwszą stronę i spojrzał na swój ulubiony werset. Wtedy poczuł gwałtowny ból za mostkiem. Zaczął ciężko oddychać. Ból się nasilał. Drżącą ręką próbował sięgnąć do przycisku umocowanego na ścianie. Przez chwilę po omacku szukał znajomego kształtu. Jednak ręka była już za słaba i po chwili opadła na nakrycie. Nagle głowa Ojca Świętego osunęła się na wezgłowie, a brewiarz prawie bezszelestnie zsunął się z przykrycia i upadł na miękki dywan leżący przy jego skromnym łożu. Wtedy jego dobre serce zatrzymało się. Jeszcze dwukrotnie nabrał powietrza w płuca, lecz po chwili i one przestały pracować. Jego zatroskana dotąd twarz nagle przybrała łagodny i spokojny wygląd. Było cicho. Z dziedzińca dobiegały tylko odgłosy zmieniającej się straży, Gwardii Szwajcarskiej.

***

Następnego dnia cały świat już wiedział o nieszczęściu. Wszyscy wierzący, ale nie tylko oni, popadli w smutek i żal. Mimo że posługa Jana Pawła I trwała tylko 33 dni, zdołał w tak krótkim czasie zdobyć sobie szacunek i miłość wielu z nich, którzy dobrze życzyli całemu Kościołowi, ale także i Jemu samemu. Człowiekowi dobremu i prawemu.

Kiedy cały chrześcijański świat pogrążony był w smutku i żałobie, pewien człowiek mieszkający na drugiej półkuli wiedział, że żal i smutek po śmierci wielkiego papieża nie mogą pójść na marne. Że to nieszczęście należy przekuć na zupełnie inne tory ludzkiego żywota. Tym człowiekiem był doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych, Zbigniew Brzeziński. Późnym wieczorem w swoim okazałym domu pod Waszyngtonem zabrał się do pracy. Wkręcił kartkę papieru do prowadnicy maszyny i zaczął pisać. Miał już cały tekst ułożony w głowie, więc pisanie szło mu płynnie. Kiedy minęła trzecia godzina jego pracy, wyciągnął z maszyny ostatnią kartkę i położył ją na biurku na stercie innych. Podniósł się z krzesła i lekko się przeciągnął. Od dłuższego już czasu miał kłopoty z kręgosłupem. Wiedział, że przyczyną tej niedyspozycji jest zbyt częste pisanie w niewygodnej dla ciała pozycji. Ale też wiedział, że nie było innego wyjścia. Większość spraw, którymi zajmował się w amerykańskim rządzie, nie była podawana do powszechnej wiadomości, stąd korzystanie z maszynistki w sprawach najwyższej wagi nie było wskazane. Zwłaszcza tych spraw, które dotyczyły polityki wschodniej Stanów Zjednoczonych. Tak było i tym razem. Rozprostowawszy nieco umęczone plecy, zszedł schodami na parter i po chwili był już w przestronnej kuchni z wielkim stołem na środku. Podszedł do masywnego kredensu, na którym stał ekspres do kawy, i po kilku minutach ostrożnie stąpając, aby przypadkiem nie zbudzić żony, udał się z filiżanką kawy do swojego gabinetu. Cicho położył spodek z filiżanką w rogu biurka, po czym zebrał z blatu zapisane kartki, a uporządkowawszy je, rozsiadł się wygodnie w stojącym obok skórzanym fotelu. Czytając tekst, co pewien czas podkreślał niektóre fragmenty, czasem też dokonywał skreśleń bądź uzupełnień. Kiedy skończył, minęła następna godzina. Był już solidnie zmęczony, jednak udanie się na zasłużony odpoczynek było ostatnią rzeczą, o której mógłby pomyśleć. Wiedział, że ma niewiele czasu. Więcej – zdawał sobie sprawę jak nikt inny, że zegar czasu odmierzający następne minuty od śmierci papieża Jana Pawła I liczy się od teraz na miarę historii. Zwłaszcza jednego kraju. Kraju, w którym się urodził, lecz w którym nie było mu dane mieszkać. Dlatego mimo zmęczenia zaczął przepisywać tekst na nowo, ale już z poprawkami i uzupełnieniami. Gdy wreszcie skończył, wypił ostatni łyk kawy i zaczął czytać. Tekst, który miał już w niedalekiej przyszłości zadecydować o losach całych narodów, brzmiał następująco:

Szanowny Panie Prezydencie!

Wczorajszy dzień, w którym zmarł papież Jan Paweł I, może okazać się przełomowy dla historii nowożytnego świata. Ale pod jednym warunkiem. Tym warunkiem jest wykorzystanie przez nasz kraj nowych, sprzyjających okoliczności, między innymi będzie to zbliżające się konklawe. Chodzi o wybór nowego Papieża. W tym miejscu czuję się w obowiązku, aby nakreślić Panu Prezydentowi rys historyczny dotyczący państw Europy Wschodniej. Po 1945 roku połowa Europy od linii Szprewy aż do wybrzeża Adriatyku, jak i wiele krajów na innych kontynentach, znalazła się w okowach sowieckiej dominacji. Co się kryje za tym określeniem i jakie skutki to spowodowało w zakresie egzystencji tych narodów, wiemy my wszyscy, którym Opatrzność pozwoliła żyć w wolnych i demokratycznych państwach. Wiemy też, że uciśnione narody czyniły szereg prób, aby zrzucić to jarzmo, jednakże wobec represyjnego charakteru marionetkowych rządów oraz sowieckiego wsparcia w obronie status quo, próby te kończyły się tragicznie. W szczególności próby takie podejmowali Polacy, dla których, jak wiemy, umiłowanie wolności i determinacja w dążeniu do jej odzyskania nie miały sobie równych w dziejach, przede wszystkim w najnowszej historii, ale nie tylko. Jednak niepowodzenia, które były udziałem Narodu Polskiego w uzyskaniu upragnionej wolności, doprowadziły do stanu apatii, pogodzenia się z losem oraz niewiary, że cokolwiek może się zmienić. Stan ten określiłbym jako niezwykle groźny, gdyż odsuwa on w przyszłość powrót Polski, jak i pozostałych krajów bloku wschodniego do społeczności demokratycznych. Pragnę również zwrócić uwagę Pana Prezydenta, że kraje te są w zdecydowanej większości katolickie, zatem wpływy Kościoła na życie codzienne nie podlegają dyskusji. Szczególnie dotyczy to Polski. Jestem w pełni świadom, jako syn tej ziemi, że klucz do przebudzenia się Narodu Polskiego tkwi w wydarzeniu, które będzie w stanie poruszyć serca i umysły. Pozwoli temu narodowi uwierzyć w siebie, we własną moc. Jestem głęboko przekonany, że takim wydarzeniem może być wybór nowego Papieża. Jednak tym razem nie Włocha, a Polaka. Jak Panu wiadomo, łączą mnie bardzo bliskie relacje z najzdolniejszym z ich Kardynałów. Jest to człowiek stosunkowo młody, jednakże posiadający piękną kartę w walce z komunistycznym reżimem oraz przymioty, które mogą okazać się decydujące dla powodzenia roli, jaką cały chrześcijański świat mu powierzy. Przede wszystkim posiada on niezwykłą charyzmę, co jest warunkiem sine qua non skutecznego działania. Znając Jego Eminencję wiem, że zupełnie inaczej widzi rolę Kościoła w dzisiejszym świecie. Wiem w związku z tym, że obce mu jest zamykanie się na świat, co charakteryzowało wszystkich dotychczasowych papieży, i że zrobi wszystko, co w ludzkiej mocy, aby ten stan zmienić. Jestem głęboko przekonany, że gdyby nowym Papieżem został ten człowiek, pozwoliłoby to obudzić się nie tylko Polsce, ale i innym uciśnionym narodom. Obecny stan marazmu i braku spójnej polityki Stolicy Apostolskiej większość znawców tematu tłumaczy dominacją włoskich kardynałów, którzy są zbyt kostyczni, aby uznać racje kardynałów z Europy, obu Ameryk, Afryki i po części Azji. Widzę wielką szansę, aby przekonać tych niezdecydowanych do naszych argumentów. Dlatego uważam, że stoimy przed historyczną szansą, aby wykorzystując nasze wpływy i skuteczność naszej dyplomacji, doprowadzić do wyboru Kardynała Wojtyły na stolicę Piotrową. Za niewykorzystanie tej szansy, która może nigdy się nie powtórzyć, rozliczy nas historia.

Z pełnym szacunkiem:

Zbigniew Brzeziński, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego.

Zbigniew Brzeziński dwukrotnie przeczytał tekst, po czym podpisał się. Następnie sięgnął po podłużną kopertę z logo Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego USA i umieścił dokument w jej wnętrzu. Zaadresował kopertę, wpisując dane sekretariatu prezydenckiego gabinetu z adnotacją: „do rąk własnych Prezydenta Stanów Zjednoczonych”. Uczynił tak z premedytacją. Doradzając od wielu lat Jimmy’emu Carterowi, znał doskonale jego niedoskonałości. Wiedział, że ma spory kłopot w podejmowaniu ważnych decyzji. Zazwyczaj odwlekał je w bliższą, a częściej dalszą przyszłość albo w najgorszym razie nie podejmował żadnej. Przed tym Brzeziński chciał się uchronić za wszelką cenę. Nawet za cenę pogorszenia ich wzorowych dotąd relacji. Zdawał sobie bowiem sprawę, że jeżeli prezydent nie podejmie decyzji bądź będzie zwlekał z jej podjęciem, to następna okazja może się już nigdy nie trafić. Dlatego świadomie postanowił przekazać memorandum przez sekretariat Gabinetu, aby zostawić ślad obiegu dokumentu. W przeciwnym razie prezydent może uznać go za prywatny, o którym – poza nim – nikt nigdy się nie dowie. A tak będzie zmuszony zareagować zgodnie z przyjętymi procedurami. Doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa mógł być więc dobrej myśli. Otworzył szufladę biurka i wyciągnął srebrną zapalniczkę, metalowy pojemnik z pieczęciami oraz kawałek wosku. Podgrzał jego koniec, obserwując, jak krople powoli opadają na zamknięcie koperty. Gdy uznał, że wosku jest wystarczająco dużo, energicznie przyłożył okrągłą pieczęć Departamentu i ją przycisnął. Następnie wziął drugą, podłużną pieczęć i odbił ją nad danymi adresata. List z adnotacjami: „ściśle tajne” i „pilne!” wrzucił do szuflady biurka i zamknął ją niewielkim kluczem, który schował do kieszeni. Potem pozbierał brudnopisy i podszedł do tlącego się jeszcze kominka. Podniósł w górę szklany ekran i wrzucił kartki na tlące się bierwiona. Przez chwilę obserwował, jak białe kartki brązowieją, aby po chwili zamienić się w biały popiół. Westchnął głęboko w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i poszedł na górę, aby przy boku ukochanej żony wreszcie odpocząć.

***

Na szczęście obawy Zbigniewa Brzezińskiego nie sprawdziły się. Dzień po przekazaniu memorandum został wezwany do Białego Domu. Jadąc z kierowcą w kierunku siedziby prezydentów Stanów Zjednoczonych, zastanawiał się, co mogło być powodem tak nietypowego zachowania jego pryncypała. Mimo że znał go na wylot, nigdy nie pozwolił sobie, nawet podczas prywatnych rozmów, na cień krytyki. Zawsze kierował się podstawową zasadą, którą miał we krwi po znamienitych rodzicach. Była nią pełna lojalność i szacunek dla przełożonego. Dlatego często zżymał się, kiedy młodzi ludzie z otoczenia prezydenta pozwalali sobie na kąśliwe uwagi dotyczące cech jego charakteru, zwłaszcza gdy dotyczyły ważnych dla państwa spraw. Ale postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy, tym bardziej że – jak przewidywał – prezydent zapewne zechce wysłuchać wszystkich jego argumentów, więc powinien skupić się teraz na tym, aby wykorzystując całe swoje doświadczenie i wiedzę, przekonać prezydenta do swoich racji. Miał osobisty powód, aby swoją misję przeprowadzić z pełnym powodzeniem – zawsze czuł się Polakiem, nigdy nie zapomniał o swoich korzeniach. Jednakże Zbigniew Brzeziński czuł sentyment do innej Polski niż ta, która rządzona była przez polskich komunistów wespół z ich sowieckimi mocodawcami. Pracując od lat w amerykańskim rządzie, nie takiej Polsce sprzyjał. Cierpliwie czekał, aż nadejdzie moment, kiedy jego kraj stanie się wolny. Wolny i niezależny od kogokolwiek. Lecz nie czekał z założonymi rękami, aż zdarzy się cud. Całe długie lata, zwłaszcza od czasu, kiedy zaangażował się w politykę, robił wszystko, aby umożliwić powstanie warunków dla powrotu takiej właśnie Polski. Takiej, którą dobrze jeszcze pamiętał – sprzed wybuchu II wojny światowej a także i takiej, którą uosabiali jego rodzice. Czuł, że właściwy moment wreszcie nadszedł. Jego rozmyślenia przerwał widok pracowników Secret Service, którzy pozdrowili go skinieniem głowy. Samochód minął bramę i wjechał na podjazd. Przed okazałym wejściem podpartym wysokimi marmurowymi kolumnami stało dwóch wartowników w uniformach marynarki Stanów Zjednoczonych. Za ich plecami łopotały na wietrze flagi narodowe. Gdy Brzeziński miał już wejść do wnętrza budynku, kątem oka zauważył wysiadającego z limuzyny Roberta F. Wagnera. Ucieszyło go to, gdyż był to pierwszy sygnał, że sprawy idą w dobrym kierunku. Ów człowiek był osobistym przedstawicielem prezydenta w Watykanie i jego obecność na spotkaniu wskazywała, że prezydent poważnie odniósł się do memorandum swojego doradcy do spraw bezpieczeństwa. Panowie szarmancko się przywitali. Pierwszy odezwał się ambasador:

– Ciekawe, co szef może od nas chcieć. Coś wiesz, Zbig?

– Chyba tak. Jestem tego powodem, a raczej dokument, który mu wczoraj złożyłem. Ale wszystkiego dowiesz się na spotkaniu – odpowiedział, uśmiechając się przyjaźnie do ambasadora.

– Dziwne… Wczoraj złożyłeś i już dzisiaj… No, no – zagadał do siebie ambasador, kiwając głową.

Po chwili obaj panowie znaleźli się w obszernym holu i od razu skierowali się do windy. Niemal natychmiast otworzyły się oba skrzydła metalowych drzwi. Ambasador ruchem ręki przepuścił starszego wiekiem Brzezińskiego i ruszył w ślad za nim. Gdy wysiedli na drugim piętrze, przeszli długim korytarzem wyłożonym miękkim czerwonym dywanem, mijając się po drodze z pracownikami, którzy pozdrawiali obu panów, sympatycznie się uśmiechając. Drzwi od sekretariatu były otwarte.

– Witaj, Lucy – ciepło rzucił Brzeziński, całując w rękę wiekową już, ale ciągle atrakcyjną osobistą sekretarkę prezydenta.

– Witam panów. Prezydent już czeka.

Gdy weszli do gabinetu, zobaczyli siedzących na skórzanych fotelach najważniejszych ludzi Ameryki. Byli nimi prezydent tego kraju, James Earl Carter, wiceprezydent Walter Mondale, dwóch sekretarzy stanu: Cyrus Vance i Edmund Muskie oraz dyrektor CIA, Stanfield Turner. Wszyscy siedzący, nie wyłączając prezydenta, wstali z miejsc, po czym zaczęli się witać.

– Panie prezydencie… – powiedział Brzeziński, lekko skłaniając głowę.

– Witaj, Zbig, witaj… Niech panowie usiądą.

Mówiąc to, prezydent wskazał obecnym fotele. Chwilę trwało, zanim wszyscy obecni zajęli miejsca. Milczeli, oczekując, co powie prezydent.

– No, tak… – zaczął Jimmy Carter, poprawiając się w fotelu. – Znaleźliśmy się tutaj z powodu dokumentu, który wczoraj przysłał mi Zbig. Odczytam go wam. Chyba tak będzie najlepiej, prawda? – rzucił, patrząc znad rogowych okularów na swojego doradcę.

– Oczywiście, Panie prezydencie…

Prezydent wstał z fotela i podszedł do stylowego biurka. Wziął z blatu wieczne pióro i chwycił foliową teczkę zawierającą memorandum. Po chwili siedział już wśród pozostałych. W miarę jak odczytywał tekst, twarze zebranych mężczyzn robiły się coraz bardziej skupione. Po ich minach od razu można było się zorientować, że pojęli powagę sytuacji. W napięciu wsłuchiwali się w to wszystko, czego wcześniej nie znali bądź nie rozumieli. Jednak tekst czytany przez ich prezydenta był jasny i klarowny. W mig zorientowali się, jak ważne sprawy porusza. Dlatego byli tacy skupieni. Gdy prezydent skończył czytać, odłożył dokument na blat niskiej ławy, po czym zaczął przecierać chusteczką szkła okularów. Nikt z zebranych nie odzywał się. Wszyscy czekali, co powie najważniejsza osoba w państwie. Wreszcie, po chwili milczenia prezydent odezwał się:

– To, co przed chwilą panowie usłyszeli, może okazać się najważniejszą sprawą mojej prezydentury. Tak, wiem, że konkluzja zawarta w dokumencie wydaje się być… Jak by to powiedzieć – nierealna. Tak, właśnie, nierealna! Konkluzja tak. Ale argumentacja Zbiga przekonuje. Wszystko tam trzyma się kupy. Myślę, że chyba najlepiej będzie, jeżeli jeszcze raz nam to wyłuszczysz… Po prostu musimy nad tym wszystkim poważnie się zastanowić – rzucił prezydent w stronę Zbigniewa Brzezińskiego.

– Oczywiście, panie prezydencie – odpowiedział Brzeziński, czyniąc przy tym lekki skłon w jego kierunku.

Brzeziński poprawił się nieco w fotelu. Jego twarz wyrażała skupienie i niezwykłą powagę.

– Myślę… – zaczął powoli doradca prezydenta – że powinienem panu, panie prezydencie, i wam, panowie, przede wszystkim wyjaśnić rzecz najważniejszą, czyli to, w jaki sposób możemy przekonać Kolegium Kardynalskie, aby dokonało takiego właśnie wyboru. Jest dla mnie jasne, że istota sprawy tkwi w mocy naszych argumentów. Rozumiem przez to cały zestaw przymiotów, które posiada Karol Wojtyła. Musimy przekonać kardynałów, że te przymioty są niezbędne, aby odnowić cały Kościół. Tu także olbrzymie znaczenie należy przypisać obecnej sytuacji geopolitycznej, ale o tym później – powiedział, poprawiając się w fotelu, po czym mówił dalej: – Gdy idzie o przymioty naszego kandydata, to postaram się panom wyliczyć te najważniejsze. Przede wszystkim kariera duchowna biskupa Krakowa. Nie wiem, czy zdają sobie panowie sprawę z tego, że w latach pięćdziesiątych, a więc w czasie największego komunistycznego terroru, Karol Wojtyła dał się poznać jako orędownik nie tylko chrześcijańskiego przesłania, ale jako człowiek wielkiej odwagi. Tu muszę panom objaśnić, że wówczas siły bezpieczeństwa Polski stosowały wobec księży cały zestaw szykan, których smutnym zakończeniem często było uwięzienie, a nawet skrytobójstwo. Tego doświadczył obecny Prymas Episkopatu Polski, kardynał Stefan Wyszyński, którego komuniści więzili kilka lat, gdyż odważył się zażądać respektowania praw obywatelskich swoich wiernych…

Brzeziński przerwał na chwilę i sięgnął po wysoką szklankę. Upił nieco wody i spojrzawszy uważnie na twarze obecnych, kontynuował:

– Podobnych szykan doznał również Karol Wojtyła. Lecz ci ludzie nigdy nie odstępowali od swoich zasad. Nie tylko od zasad wiary, ale tych wszystkich, które są udziałem jednostek wielkiego formatu. Mimo że za sprzeciwianie się władzy groziły więzienia, a nawet śmierć, Karol Wojtyła nigdy nie ugiął się nawet przed najsilniejszą presją. Przykładem jego odwagi jest między innymi jego postawa w Nowej Hucie. Muszę panom objaśnić, że chodzi tu o nowo wybudowane przez komunistów miasto pod Krakowem, które miało być symbolem komunistycznej władzy. Miało również być przeciwwagą dla inteligenckiego Krakowa. Jednak przede wszystkim miało być miastem ateistycznym, gdzie symbolika sierpa i młota miała zdominować symbol krzyża. Jednak plany komunistów spaliły na panewce za sprawą naszego biskupa. On to spowodował, że w tym mieście zbudowano kościół. To dzięki niemu katolicy z tego miasta mieli gdzie się modlić. Dla Polaków, którzy są narodem religijnym, ma to olbrzymie znaczenie…

Brzeziński chrząknął kilka razy, po czym znowu sięgnął po szklankę. Gdy zwilżył gardło, ponownie odchrząknął, po czym mówił dalej:

– Specjalnie przywołuję te wydarzenia, aby uzmysłowić panom, że Karol Wojtyła posiada przymiot, który jest niezbędnym warunkiem, aby kardynałowie go poparli. Tym przymiotem jest odwaga. Odwaga, która będzie mu potrzebna, aby podjąć niezbędne i oczekiwane przez wielu purpuratów kroki, aby zreformować Kościół, a także – a może przede wszystkim – aby sprzeciwić się totalitarnym systemom. Tego oczekują wierni z Ameryki Południowej i dalekiej chrześcijańskiej Azji, a także Afryki. Tego też oczekują wierni z Europy, zwłaszcza tej części, która od ponad trzydziestu lat przyciśnięta jest totalitarnym butem. Tego też oczekują ci z kardynałów, których będziemy prosić o pomoc. I co wydaje się najważniejsze… Tego oczekują wszystkie uciemiężone narody. Jeżeli potrafimy przekonać kardynałów do naszych racji, staną po naszej stronie…

Gdy Zbigniew Brzeziński mówił, obecni co pewien czas spoglądali na siebie, jakby chcieli się upewnić, że to, co mówi doradca prezydenta, ma jakąkolwiek szansę na realizację. Wszyscy oni – bez wyjątku – byli sceptycznie nastawieni do pomysłu Brzezińskiego. Dla nich potęga Związku Sowieckiego była wystarczającą przeszkodą do pozytywnego nastawienia się do pomysłów doradcy prezydenta. Jednak póki co siedzieli cicho i uważnie przysłuchiwali się wywodom tego człowieka.

– Następne przymioty – kontynuował Brzeziński – które warunkują wybór Wojtyły, to cechy jego umysłu i charakteru. Jest niezwykle inteligentnym człowiekiem. Jest wszechstronnie wykształcony. Jest uznanym teologiem. Zna wiele języków, nawet te egzotyczne, co warunkuje skuteczny kontakt z różnymi nacjami. I posiada rzecz według mnie najważniejszą…

Zanim Brzeziński wypowiedział następne zdanie, spojrzał na prezydenta i przez chwilę patrzał mu w oczy, jakby chcąc pobudzić jego wyobraźnię. To samo zrobił po chwili z pozostałymi mężczyznami. Wreszcie zdecydowanym głosem rzucił:

– Posiada charyzmę! Rzecz rzadką, ale jakże cenną. Ta cecha jego osobowości może, jeśli uda się nasz plan wprowadzić w życie, zbudzić uciśnione narody z marazmu i odrętwienia. Katolicy to poważna siła na świecie. Zwłaszcza ci, którym przyszło żyć za żelazną kurtyną. Gdy tylko zobaczą odpowiedniego przywódcę, zjednoczą się i staną się silni. Wtedy dla tyranii nie będzie już miejsca. Musi odejść w niebyt…

Gdy Zbigniew Brzeziński skończył, w Gabinecie Owalnym zapadła cisza. Wszyscy byli pod wrażeniem wizji, którą roztoczył przed nimi człowiek najlepiej znający meandry wschodniej polityki. Jednak mimo że podzielali jego poglądy wyrażone w memorandum, nie chciało im się wierzyć, że Ameryka będzie w stanie wpłynąć na bieg wydarzeń. To, że od ponad czterystu lat papieżami byli wyłącznie Włosi, nie nastrajało ich optymistycznie. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Dlaczego teraz Kolegium Kardynalskie, w którym największe wpływy mają włoscy purpuraci, miałoby wybrać Polaka?

– No właśnie… – pierwszy zaczął prezydent. – Wszystko, co usłyszeliśmy od ciebie, brzmi przekonująco i logicznie. Ale za Watykanem przemawia tradycja. Jak powiedziałeś, od ponad czterystu lat papieżami byli wyłącznie Włosi. Oni mieli największy wpływ na wybór. Oni mieli siłę i dar przekonywania pozostałych kardynałów. Nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek brano pod rozwagę wybór papieża z innego kraju. Coś o tym wiesz, Robert?

– Nigdy nie słyszałem o czymś takim – odpowiedział ambasador. Ale może i coś takiego miało miejsce, tylko nie wyszło poza mury Watykanu. Są bardzo tajemniczy w tych sprawach i przestrzegają reguły milczenia.

– No tak – westchnął Carter. – A ty, Zbig, powiedz, co możemy zrobić, aby ich przekonać do wyboru Wojtyły… Z kim powinniśmy rozmawiać?

– Już mówię, panie prezydencie. Jak panowie wiedzą, mam dobre relacje z Johnem Królem, arcybiskupem Filadelfii. Zanim sporządziłem memorandum, spotkałem się z nim, aby przedyskutować tę sprawę. Jest on niezwykle światłym człowiekiem i ma duży autorytet w Watykanie, więc uznałem, że jego opinia w tej sprawie bardzo mi pomoże. Nie zawiodłem się. Nie tylko z entuzjazmem odniósł się do osoby Wojtyły, ale obiecał użyć wszystkich swoich wpływów, aby przekonać kilku kardynałów, z którymi ma najlepsze relacje…

– Znamy ich nazwiska? – przerwał wiceprezydent Mondale.

– Tak. Najważniejszy z nich wydaje się być arcybiskup Wiednia, Franz König. Arcybiskup Król powiedział mi, że ma on szerokie wpływy wśród kardynałów i ma bardzo dobre zdanie o Wojtyle. Możemy być pewni, że będzie w stanie przekonać do naszych racji większość z nich, zwłaszcza tych z Europy. Podał konkretne nazwiska. Są to między innymi Alfred Bengsch, kardynał z Berlina, Alexandre-Charles Renard z Francji, Joseph Grey z Wielkiej Brytanii i jeszcze kilku innych.

– A ci pozostali? – zapytał prezydent.

– Wymienił dwóch. Maurice Michael Otunga i Juan Carlos Aramburu. Ten pierwszy jest arcybiskupem Nairobi i cieszy się wielką powagą wśród biskupów afrykańskich. Natomiast Juan Aramburu jest biskupem Buenos Aires i ma podobną pozycję w Ameryce Południowej jak ten pierwszy w Afryce. Arcybiskup Król w zaufaniu powiedział mi, że jeżeli pojawi się kandydatura Wojtyły, to biskupi Afryki i Ameryki Południowej poprą go.

– A Włosi? Oni przecież mają największe wpływy wśród purpuratów – wtrącił Edward Muskie.

– Tak… Tylko że mamy sygnały, że podczas tego konklawe mogą się poróżnić. Powiem więcej… – rzucił Brzeziński, nabierając powietrza w płuca – teraz o nominację będzie się starać trzech z nich.

– Znamy ich nazwiska? – zapytał prezydent.

– Giovanni Benelli, arcybiskup Florencji, Giuseppe Siri, arcybiskup Genui, i arcybiskup Sebastiano Baggio.

– Jest szansa, żeby odpadli? – spytał znowu prezydent.

– Jest, i to duża. Giuseppe Siri jest znany ze swojego konserwatyzmu, natomiast Benelli chce zmian. To musi zrodzić konflikt między nimi i w konsekwencji podział głosów. Jeśli tak się stanie, żaden z nich nie uzyska większości.

– To wówczas może wygrać Baggio…

– Niekoniecznie. Może mu nie wystarczyć głosów. Głosy włoskich biskupów to za mało. Poza tym nie za bardzo lubią Baggia.

– Znamy powody?

– Podobno zwierzył się kilku biskupom, że gdyby został wybrany, ujawniłby materiały dotyczące Banco Ambrosiano. Jak wiemy, większość z nich jest temu przeciwna…

– Dlaczego? – zapytał Carter, kierując twarz w stronę ambasadora Wagnera.

– Z informacji, które udało nam się uzyskać, wynika, że wielu biskupów – zwłaszcza z Włoch – miało jakieś powiązania z tym bankiem. Wiedzą panowie, o co chodzi…

– Domyślamy się – zgodnie odpowiedzieli.

– A powiedz mi, Zbig – splatając palce obu dłoni, zapytał prezydent – dlaczego jako papieża widzisz Wojtyłę? Przecież chyba większe wpływy ma obecny Prymas Wyszyński.

– On nie ma szans, panie prezydencie! Większość purpuratów uważa, że jest zbyt uległy wobec komunistów. Nie, nie ma najmniejszych szans.

– Ale Wojtyłę poprze…

– Tu właśnie mam wątpliwości. Jest to człowiek wielkiej charyzmy i mądrości, ale też dość konserwatywny. Poza tym uważa, że osoba spoza Włoch nie potrafi zapanować nad Kościołem. Zresztą doszły mnie słuchy, że nie zgadza się z Wojtyłą w kilku istotnych sprawach.

– Tak…?

– Wojtyła uważa, że należy komunistom wytykać brak poszanowania dla demokracji i nie widzi powodów, aby nie miał zajmować się tym Kościół katolicki. Zresztą całym swoim dotychczasowym życiem udowodnił, że w tej sprawie nie ustąpi. Natomiast Wyszyński jest zdania, że dopóki Rosja dominuje w tym regionie, nie należy się z niczym wychylać.

– No tak. A technicznie jak to miałoby wyglądać? – zapytał prezydent, patrząc na Brzezińskiego.

– To znaczy, panie prezydencie?

– No, chodzi mi o to, jakimi konkretnie kanałami mamy dotrzeć do biskupów.

– Musimy uruchomić nasze przedstawicielstwa. Oczywiście trzeba to zrobić w największej tajemnicy. Dlatego tę rolę powierzymy naszym najlepszym dyplomatom. Mam ze sobą spis ambasadorów i konsulów, praktycznie ze wszystkich krajów, z którymi mamy stosunki dyplomatyczne. Zaznaczyłem tam nazwiska osób, które według mnie mają najlepsze relacje z biskupami tych krajów. Ponadto wykorzystamy prywatne kontakty znanych osób ze świata polityki, biznesu oraz kultury. Oczywiście będą to wyłącznie osoby, które dadzą gwarancję poufności. Musimy za wszelką cenę zachować absolutną tajemnicę. Poza tym widzę spore możliwości w osobach niektórych naszych rezydentów. Kilku z nich ma bardzo dobre relacje z wpływowymi ludźmi Kościoła. Ale to zadanie dla CIA.

– Myślę, że Robert ma najlepsze dojścia – wtrącił prezydent.

– Sądzę, panie prezydencie, że Robert nie powinien się w to angażować…

– A to dlaczego?

– Nie mamy umowy konkordatowej z Watykanem. Robert działa tam nieformalnie, jest tylko przedstawicielem pana, panie prezydencie. Nie ma listów uwierzytelniających naszego rządu. Działa wyłącznie w oparciu o ogólne pełnomocnictwo pana prezydenta.

– Rozumiem, ale w czym to przeszkadza?

– Panie prezydencie, ta sprawa jest nad wyraz delikatna. Rozgrywając ją, musimy brać pod uwagę każdy aspekt. Nawet i taki, że indagowany przez Roberta biskup zada mu proste pytanie o jego oficjalne pełnomocnictwa. Wtedy może spalić całą sprawę.

– Ale dlaczego?

– Bo wówczas osoba pytana nie jest związana poufnością rozmowy i ma prawo rozgłosić to wszystko. A to byłby koniec całej operacji.

– Tak uważasz? – przeciągle zapytał Carter.

– Tak, panie prezydencie. Gdyby rzecz się wydała, Rosja by od razu to wykorzystała, aby nagłośnić tę sprawę i poinformować cały świat, że wybór jest sterowany. Okazji, aby nam dopiec, na pewno by nie zmarnowali. Jak ich znam, zrobią to na pewno, we własnym zresztą interesie. Uważam, panie prezydencie – przeciągając głos, zakończył doradca – że tylko w jednym przypadku Robert mógłby włączyć się do sprawy… Gdyby miał pełne zaufanie do swojego rozmówcy.

Gdy Brzeziński cierpliwie odpowiadał na pytania prezydenta, pozostali panowie dyskretnie wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Wiedzieli, że meandry dyplomacji nie są najmocniejszą stroną ich prezydenta. Jedyną osobą, która nie pozwoliła sobie na najmniejszy nawet gest dezaprobaty, był jego doradca. Dlatego też patrząc na poważną twarz Zbigniewa Brzezińskiego, w jednej chwili poczuli pewne zakłopotanie. Zdali sobie bowiem sprawę, że góruje on nad nimi wszystkimi nie tylko obyciem, ale przede wszystkim kulturą osobistą. Zazdrościli mu tego, ale jednocześnie nie potrafili wyzbyć się swoich kowbojskich nawyków. To zresztą był jeden z istotnych powodów, dla których doradcą był on, a nie żaden z nich. Oczywiście, zdawali sobie również sprawę z tego, że w całej Ameryce nie ma lepszego specjalisty od polityki wschodniej niż Brzeziński, jednak fakt, że tak bardzo różnił się od wszystkich pozostałych współpracowników prezydenta, nie nastrajał ich pozytywnie.

– Aha! Byłbym zapomniał! Ile głosów potrzebuje kandydat, aby zostać papieżem? – przerwał milczenie prezydent.

– Może ja odpowiem – wtrącił Robert Wagner. – Otóż w tym konklawe weźmie udział stu jedenastu elektorów, czyli purpuratów reprezentujących swoje arcybiskupstwa w Watykanie, są oni praktycznie z całego globu. Wśród nich jest dwudziestu pięciu Włochów. Aby wybór był skuteczny, potrzeba dwóch trzecich głosów za plus jeden, co przekłada się na siedemdziesiąt pięć głosów. Konklawe ma się rozpocząć 15 października, więc mamy niewiele czasu…

Znowu w Gabinecie Owalnym zapadła cisza. Nagle wszyscy zdali sobie sprawę, jak mało mają czasu. Wiedzieli, jakiego kalibru będzie to przedsięwzięcie. Nie dość, że wymagało pełnej dyskrecji, to jeszcze należało zmierzyć się z trudnościami logistycznymi. Dlatego nikt z nich nie kwapił się do zabrania głosu.

– No tak… trzy tygodnie. Zbig, zdążymy? – wreszcie odezwał się Carter.

– Musimy, panie prezydencie!

– Z Bożą pomocą – powiedział Jimmy Carter.

– Z Bożą pomocą – dodali jednocześnie wszyscy pozostali. Jednak panowie nie rozeszli się. Wszyscy zauważyli, że coś jeszcze gnębi Zbigniewa Brzezińskiego. Zauważył to także najważniejszy z nich.

– No, Zbig, chyba coś cię jeszcze gryzie…

– Tak, panie prezydencie, panowie… Jeszcze jedna sprawa nie daje mi spokoju. Otóż wspólnie założyliśmy, że głównym celem naszego planu jest zneutralizowanie, poprzez wybór papieża Polaka, Związku Sowieckiego. To pozwoliłoby – takie uczyniłem założenie – na przywrócenie demokracji w krajach satelickich. Znam ich doskonale, ich metody nie różnią się od tych stosowanych przez bolszewików podczas rewolucji czy przez Stalina. Także obecnie mamy liczne dowody na to, jak kończą ludzie, którzy narazili się sowieckiej władzy. Mam wielkie obawy, że jeśli dojdzie do wyboru Wojtyły, od razu pojmą grozę sytuacji i zrobią wszystko, aby to zagrożenie zlikwidować. Tacy już są. Jak wspomniałem, mamy wiele przykładów w najnowszej historii, w jaki sposób i jakimi metodami likwidują zagrożenie.

– O jakim zagrożeniu mówisz? – cicho zapytał prezydent.

– Panie prezydencie – poruszonym głosem zaczął mówić Brzeziński, jednocześnie podnosząc się z fotela. – Jak wspomniałem w moim memorandum, przewiduję, że wybór papieża z Polski uruchomi lawinę protestów przeciw tej niechcianej władzy, a pragnienie odzyskania pełni niepodległości uosabiał będzie od tej chwili ich papież. Dobrze znam Polaków. W Polsce się urodziłem i wychowałem. Myślę, że ten impuls musi znaleźć ujście w dążeniu mojego narodu do wolności. Do jego przebudzenia… A to będzie stanowić śmiertelne zagrożenie dla bytu całego bloku wschodniego. I samej Rosji.

– Więc?

– Obawiam się – ciężko odpowiedział, zajmując na powrót fotel – że sowieckie służby specjalne nie pozostaną bierne. Myślę, że Rosja podejmie konkretne działania, które mogą zakończyć misję, jaką wyznaczymy najlepszemu z moich rodaków.

– Nie za bardzo rozumiem… Co masz na myśli? – zapytał prezydent.

– Panie prezydencie, jestem przekonany, że w dniu, w którym Watykan ogłosi wybór Wojtyły, na Kremlu może zapaść jedna tylko decyzja.

– Jaka decyzja? O czym mówisz?

– O jego zlikwidowaniu…

Gdy Brzeziński wypowiedział ostatnie zdanie, w Gabinecie Owalnym zapadła cisza. Nikt z zebranych nie odważył się zabrać głosu. Wiedzieli już, że najlepszy w amerykańskim rządzie specjalista od spraw polityki wschodniej ma rację. Mieli w pamięci dane amerykańskiego wywiadu o losach ludzi, którzy byli niewygodni dla Kremla. Zwykłych ludzi, takich jak niepoprawni i zbyt dociekliwi dziennikarze, jak też tych ważniejszych, mających wpływ na politykę czy gospodarkę tego kraju. A także tych, którzy odważyli się ujawnić swoje ambicje polityczne. Wszystkich ich bez wyjątku spotkał los nie do pozazdroszczenia. Obojętnie, gdzie by nie byli i w jakim kraju by się nie schronili. Prędzej czy później dosięgała ich karząca ręka komunistycznej sprawiedliwości.

------------------------------------------------------------------------

Łac. Zwiastuję Wam radość wielką. Mamy Papieża. Najczcigodniejszego i Najprzewielebniejszego Pana.

Łac. Pan Karol, Świętego Rzymskiego Kościoła kardynał Wojtyła, który przyjął imię Jan Paweł II.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: