Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anatomia zbrodni. Sekrety kryminalistyki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Anatomia zbrodni. Sekrety kryminalistyki - ebook

Dla policyjnych techników nie istnieje zbrodnia doskonała.

Val McDermid, uwielbiana przez fanów pisarka, postanowiła sprawdzić, jak prawda ma się do przygód Sherlocka Holmesa czy zagadek rodem z serii CSI. Jej najnowsza książka to wciągające i rzetelnie napisane studium na temat współczesnej kryminalistyki. McDermid zagłębia się w kolejne jej dziedziny i przedstawia czytelnikom kulisy działań detektywów i policji na przestrzeni ostatniego wieku – tyleż niewiarygodne, co prawdziwe.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2342-0
Rozmiar pliku: 9,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Oblicze sprawiedliwości nie zawsze było tak rozumne, jak się wydaje dzisiaj. Idea, że prawo karne winno opierać się na dowodach, jest względnie nowa. Przez wieki oskarżano i skazywano ludzi ze względu na ich status materialny albo kolor skóry. Podstawą oskarżenia mogło być niewłaściwe pochodzenie lub współżycie z nieodpowiednią osobą, a do więzień trafiali ci, których żony lub matki zbyt dobrze znały się na ziołach, albo ci, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Skazywano ludzi też ot tak – po prostu.

Zmiana nastąpiła dopiero wtedy, gdy zrozumiano, że miejsce zbrodni może dostarczyć wielu użytecznych informacji. To odkrycie zaowocowało narodzinami nowych gałęzi nauki, skupionych na badaniu zbrodni i prezentowaniu wyników przed sądem.

Osiemnastowieczny strumyczek odkryć naukowych przekształcił się w kolejnym stuleciu – i w następnych – w rwącą rzekę nowych informacji i wynalazków znajdujących praktyczne zastosowanie poza laboratoriami badawczymi. Pojawiła się idea przeprowadzania prawidłowego dochodzenia, a pierwsi detektywi gorliwie rozglądali się za dowodami, które poparłyby ich teorie na temat danego śledztwa.

W ten oto sposób narodziła się kryminalistyka – nauka służąca dostarczaniu dowodów. Bardzo szybko stało się jasne, że wiele innych dyscyplin może oddać pewne przysługi tej nowej dziedzinie.

Jednym z najwcześniejszych jej zastosowań było połączenie medycyny sądowej i tego, co dziś określamy mianem kryminalistycznej analizy dokumentów. W 1794 roku od postrzału w głowę zginął Edward Culshaw. W tamtych czasach pistolety ładowano od przodu, przez lufę, a kulę i proch zabezpieczano papierową przybitką. Lekarz badający zwłoki Culshawa odkrył w ranie strzępki takiego właśnie papieru. Kiedy je wydobył, okazało się, że morderca wykorzystał róg kartki, na której zapisano treść pewnej ballady.

Gdy przeszukano głównego podejrzanego w tej sprawie, Johna Tomsa, znaleziono w jego kieszeni naderwaną kartkę z balladą. Papier wydobyty z rany pasował do niej idealnie. Sąd w Lancaster skazał Tomsa za zabójstwo.

Mogę sobie jedynie wyobrażać przyjemność płynącą z przekształcania odkryć naukowych w instrument sprawiedliwości. Aby pomóc sądom, naukowcy zaczęli zamieniać podejrzenia w pewniki. Spójrzmy na przykład na trucizny. Przez setki lat były one najpopularniejszym narzędziem zbrodni, właściwie niewykrywalnym, brakowało bowiem odpowiednich testów toksykologicznych. To jednak miało się zmienić.

Niestety, od samego początku dowody naukowe często były kwestionowane. Pod koniec osiemnastego wieku opracowano test pozwalający na wykrywanie dużych ilości arszeniku. Później ulepszył go angielski chemik James Marsh. W 1832 roku Marsh został wezwany w charakterze eksperta podczas procesu człowieka oskarżonego o zamordowanie swego dziadka za pomocą arszeniku dodanego do kawy. Marsh zbadał swoim testem próbkę podejrzanej kawy i odkrył w niej obecność trucizny. Jednak próbka uległa rozkładowi, nim dotarła przed oblicze sądu, co odebrało jej wartość dowodową. Oskarżonego uniewinniono z powodu braku niepodważalnych dowodów.

Nowo mianowany ekspert nie dał się jednak zniechęcić. James Marsh był prawdziwym naukowcem. Porażka stała się dla niego zachętą do dalszych badań. Aby zapomnieć o rozczarowaniu przed sądem, postanowił opracować jeszcze lepszy test. Okazał się on tak dokładny, że wykrywano nim nawet śladowe ilości arszeniku; zaprowadził na stryczek wielu wiktoriańskich trucicieli, niezorientowanych w osiągnięciach kryminalistyki. Korzystamy z tego testu do dziś.

Kryminalistyka oraz te wszystkie rzeczy, które dzieją się pomiędzy miejscem zbrodni a salą sądową, to materiał dla tysięcy powieści kryminalnych. W mojej pracy także korzystam z jej osiągnięć. Kryminolodzy zawsze chętnie i szczodrze dzielili się ze mną czasem i wiedzą. Najistotniejsze jest jednak to, w jaki sposób ich praca wpłynęła na działanie wymiaru sprawiedliwości na całym świecie.

My, twórcy powieści kryminalnych, lubimy doszukiwać się korzeni tego gatunku w najgłębszych czeluściach historii literatury. Historie kryminalne odnajdujemy na kartach Biblii: oszustwo w Edenie, bratobójstwo w opowieści o Kainie i Ablu, zabójstwo Uriasza dokonane przez króla Dawida. Przekonujemy samych siebie, że Shakespeare był jednym z nas. Prawda jest jednak taka, że prawdziwe kryminały zaczęły powstawać dopiero wtedy, gdy pojawił się system prawny opierający się na dowodach. Zawdzięczamy go właśnie pionierskim odkryciom detektywów i badaczy.

Od początku jasne było, że nauka może pomóc sprawiedliwości – jednak sądy również pomogły nauce, stawiając przed nią nowe wyzwania. Obie strony odgrywają równie znaczącą rolę w zaprowadzaniu sprawiedliwości. Podczas pracy nad tą książką rozmawiałam z najlepszymi ekspertami z różnych dziedzin kryminalistyki. Pytałam o historię, teraźniejszość i przyszłość prowadzonych przez nich badań. Wspięłam się na szczyt najwyższej wieży Muzeum Historii Naturalnej w poszukiwaniu pewnego gatunku larw; zostałam zmuszona do skonfrontowania się z własnym lękiem przed nagłą brutalną śmiercią; trzymałam w ręku czyjeś serce. Przez całą tę podróż odczuwałam ogromny podziw i szacunek. Dramatyczne opowieści naukowców o tym, co dzieje się pomiędzy miejscem zbrodni a salą sądową, są niezwykle fascynujące. Przypominają nam także, że prawda bywa znacznie dziwniejsza niż fikcja.

Val McDermid, maj 20141. Miejsce zbrodni

Miejsce zbrodni to milczący świadek.

Peter Arnold, specjalista dochodzeniowy

Kod zero. Potrzebna pomoc dla funkcjonariusza – to słowa, których obawia się każdy policjant. Słysząc, z jakim trudem wypowiada je posterunkowa Teresa Millburn, wszyscy obecni na posterunku w Bradford w West Yorkshire poczuli nagłe dreszcze. Wezwanie stało się początkiem sprawy, która poruszyła każdego policjanta. Lęk, z którym żyją na co dzień, stał się ponurą rzeczywistością dla dwóch funkcjonariuszek.

Teresa i jej partnerka, posterunkowa Sharon Beshenivsky, zatrudniona w policji zaledwie przed dziewięcioma miesiącami, kończyły właśnie patrolować swój rewir. Podczas dyżuru krążyły radiowozem po okolicy, by interweniować w pomniejszych sprawach i zwiększać poczucie bezpieczeństwa na ulicach. Sharon marzyła o powrocie do domu, czekały ją bowiem urodziny najmłodszego dziecka, które akurat kończyło cztery lata. Wszystko wskazywało na to, że zdąży na dzielenie tortu i późniejsze zabawy.

Wtedy jednak, w okolicach 15.30, nadeszło wezwanie. W miejscowym biurze podróży Universal Express uruchomił się cichy alarm, połączony bezpośrednio z posterunkiem. Policjantki wracały akurat drogą prowadzącą tuż obok, więc postanowiły to sprawdzić. Zaparkowały naprzeciwko biura i przeszły przez ruchliwą ulicę. Zbliżyły się do parterowego budynku i witryny zasłoniętej pionowymi żaluzjami.

Wchodząc do środka, natknęły się na trzech uzbrojonych rabusiów. Sharon została postrzelona w pierś z bliskiej odległości. Później, w trakcie procesu jej zabójców, Teresa tak opisała szczegóły tego zajścia: „Rozdzieliłyśmy się. Sharon weszła przede mną i zamarła. A potem umarła. Umarła tak nagle, że się o nią potknęłam. Usłyszałam huk i Sharon osunęła się na ziemię”.

Chwilę później Teresa również została postrzelona. „Leżałam na podłodze, dławiłam się krwią. Nie potrafiłam złapać oddechu, czułam, jak krew ścieka mi po twarzy”. Udało jej się jednak nacisnąć przycisk alarmowy radia i wypowiedzieć te złowieszcze słowa: „Kod zero”.

Sharon Beshenivsky, policjantka postrzelona na służbie przez rabusiów

Peter Arnold, śledczy z wydziału dochodzeniowego w Yorkshire i Humberside, usłyszał to wezwanie przez radio.

Nigdy tego nie zapomnę, naprawdę. Mogliśmy zobaczyć to miejsce z okien posterunku, wszystko działo się dosłownie przy tej samej ulicy. Nagle zewsząd zaroiło się od policjantów. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu biegnących funkcjonariuszy, wyglądało to tak, jakby zarządzono ewakuację budynku.

Z początku nie miałem pojęcia, co się dzieje. Później usłyszałem, że kogoś postrzelono, prawdopodobnie policjantkę. Wtedy sam tam pobiegłem. Byłem pierwszym oficerem śledczym obecnym na miejscu. Chciałem pomóc pozostałym w rozciągnięciu kordonu i upewnić się, że żadne dowody nie ulegną przypadkowemu zniszczeniu. Jak łatwo sobie wyobrazić, emocje sięgały zenitu i ktoś musiał nad tym zapanować.

Badałem miejsce zbrodni przez kolejne dwa tygodnie. Praca ciągnęła się całymi godzinami. Zaczynałem o siódmej rano i wracałem do domu po północy. Pamiętam, że byłem kompletnie wyczerpany, ale wtedy zupełnie mnie to nie obchodziło. Nigdy tego nie zapomnę, ta sprawa utkwiła na zawsze w mojej pamięci. Nie z powodu wielkiego zainteresowania tym zabójstwem, tylko dlatego, że było to coś niezwykle osobistego, chodziło przecież o naszą zabitą koleżankę. Sharon, podobnie jak każdy inny policjant, stanowiła część mojej rodziny. Ci, którzy ją znali, przeżywali o wiele głębszą rozpacz, ale przełknęli łzy i zabrali się do policyjnej roboty.

Znaleźliśmy obfity materiał dowodowy, bardzo przydatny w rozwikłaniu tej sprawy. Przebadaliśmy nie tylko miejsce zbrodni, lecz także najbliższą okolicę, samochody, którymi zbiegli podejrzani, i miejsca ich późniejszego pobytu.

Mężczyźni odpowiedzialni za śmierć Sharon i osierocenie trójki dzieci, które pozostały pod opieką ojca, zostali ujęci i skazani na dożywotnie więzienie. Skazano ich przede wszystkim dzięki pracy oficerów śledczych i ekspertów kryminalistyki, ludzi znajdujących, badających i interpretujących dowody, które zostają w końcu przedstawione przed sądem. W tej książce zajmiemy się ich pracą.

Każda nagła śmierć niesie ze sobą własną opowieść. Aby ją odczytać, śledczy skupiają się na dwóch najważniejszych źródłach: miejscu zbrodni i ciele ofiary. W idealnych warunkach ciało znajduje się tam, gdzie dokonano zabójstwa, a odkrycie powiązań łączących zwłoki z miejscem pomaga w ustaleniu przebiegu wydarzeń. Nie zawsze jednak można liczyć na takie warunki. Sharon Beshenivsky została natychmiast odwieziona do szpitala, z nadzieją, że uda się ją reanimować. Czasem śmiertelnie ranni ludzie potrafią ostatkiem sił oddalić się od miejsca ataku. Zdarza się, że zabójca przenosi ciało, aby ukryć je lub zmylić śledczych.

Naukowcy opracowali różne metody pomagające detektywom w zbieraniu informacji na temat okoliczności śmierci, niezależnie od jej przyczyny. Aby uwiarygodnić te informacje w obliczu prawa, oskarżenie musi dostarczyć solidny i niepodważalny materiał dowodowy. Dlatego właśnie badanie miejsca zbrodni stało się najważniejszym elementem każdego dochodzenia w sprawie o zabójstwo. Jak mówi Peter Arnold: „Miejsce zbrodni to milczący świadek. Ofiara nie może nam niczego powiedzieć, sprawca najpewniej nie będzie mówił prawdy, dlatego musimy tworzyć hipotezy wyjaśniające przebieg wydarzeń”.

Dokładność tych hipotez wzrastała równolegle z naszą wiedzą o tym, czego można się dowiedzieć podczas badania miejsca zbrodni. W dziewiętnastym wieku, kiedy to prawo karne zaczęło opierać się na dowodach, nie przywiązywano większej wagi do zabezpieczania śladów. Nie brano pod uwagę możliwości zniszczenia lub zanieczyszczenia materiału dowodowego. Jednak ze względu na wąskie zastosowanie analizy naukowej w tamtych czasach nie stanowiło to większego problemu. Jej rola praktyczna wzrosła nieco później, gdy można było w większym stopniu oprzeć się na wiedzy.

Francuz Edmond Locard to jedna z postaci najbardziej zasłużonych dla rozwoju kryminalistyki. W 1910 roku, ukończywszy studia prawnicze i medyczne, założył pierwsze na świecie laboratorium kryminologiczne. Miejscowy wydział policji odstąpił mu dwa pokoje na poddaszu i pozwolił zatrudnić paru asystentów, on zaś przekształcił te klitki w międzynarodowe centrum dochodzeniowe. Locard od najmłodszych lat zaczytywał się w dziełach Arthura Conana Doyle’a, a szczególne wrażenie wywarło na nim opublikowane w 1887 roku Studium w szkarłacie, gdzie po raz pierwszy pojawia się Sherlock Holmes. Wielki detektyw wspomina tam: „Zajmowałem się popiołem z cygar, napisałem nawet rozprawę na ten temat. Pochlebiam sobie, że od jednego rzutu oka rozpoznam popiół każdego ze znanych gatunków cygar czy tytoniu”¹. W 1929 roku Locard opublikował własną rozprawę identyfikującą różne gatunki tytoniu, opartą na analizie popiołów znalezionych na miejscu zbrodni.

Edmond Locard, twórca pierwszego na świecie laboratorium kryminalistycznego, propagator zasady wzajemnej wymiany: „Każdy kontakt pozostawia ślady”

Napisał także siedmiotomowy podręcznik objaśniający podstawy kryminalistyki, jak sam nazwał nową metodę. Jednak jego najważniejszym wkładem w tę dziedzinę jest najprawdopodobniej jednozdaniowa zasada wzajemnej wymiany: „Każdy kontakt pozostawia ślady”. Pisał: „Jeśli wziąć pod uwagę gwałtowność wydarzeń na miejscu zbrodni, niemożliwe jest, by zbrodniarz nie pozostawił żadnych śladów swej obecności”. Mogą to być odciski palców lub butów, nitki z noszonej przez sprawcę odzieży albo materiały organiczne przyniesione na ubraniu lub obuwiu, włosy, fragmenty skóry, broń lub upuszczone przypadkiem przedmioty. Zasada działa również w drugą stronę: zbrodnia pozostawia ślady na sprawcy, takie jak zanieczyszczenia, fragmenty DNA, krew lub inne plamy, materiał biologiczny z miejsca zbrodni albo ciała ofiary. Locard udowodnił siłę tej zasady we własnych dochodzeniach. W jednej ze spraw zdemaskował zabójcę dysponującego solidnym alibi. Ofiarą była dziewczyna mordercy. Przebadawszy drobiny różowego proszku znalezionego pod paznokciami sprawcy, Locard udowodnił, że jest to rzadko spotykany puder do twarzy, którego używała zamordowana. Morderca w obliczu nowych dowodów przyznał się do winy.

Skrupulatne badania laboratoryjne wywierają coraz większy wpływ na kształt śledztwa, ale nauka nie miałaby tu nic do roboty, gdyby nie drobiazgowa praca na miejscu zbrodni. Jedną z bardziej zaskakujących pionierek traktowania miejsca zbrodni niczym opowieści była Frances Glessner Lee, zamożna chicagowska dziedziczka, założycielka Harwardzkiej Szkoły Medycyny Sądowej (Harvard School of Legal Medicine), pierwszej tego rodzaju placówki w Stanach Zjednoczonych. Szkołę tę otwarto w 1931 roku. Tworzono tam dokładne, choć pomniejszone repliki miejsc zbrodni, łącznie z drzwiami, oknami, wyposażeniem i oświetleniem. Lee nazywała te makabryczne domki dla lalek „kieszonkowymi laboratoriami badań nad niewyjaśnioną śmiercią” i prezentowała je na licznych konferencjach, by pomóc ludziom zrozumieć, na czym polega badanie miejsca zbrodni. Śledczy mieli półtorej godziny na zbadanie makiety, następnie proszono ich o napisanie raportu. Erle Stanley Gardner, twórca cyklu powieści kryminalnych o Perrym Masonie, na podstawie których nakręcono popularny serial telewizyjny, opisywał je tak: „Przyglądając się tym modelom, można w ciągu godziny dowiedzieć się o wiele więcej o dowodach poszlakowych niż w czasie miesięcy studiów z dala od miejsca zbrodni”. Pół wieku później biuro koronera stanu Maryland nadal wykorzystuje osiemnaście takich modeli w celach szkoleniowych.

Choć Frances Glessner Lee rozpoznałaby dziś zapewne podstawowe zasady rządzące badaniem miejsca zbrodni, większość współczesnych działań byłaby dla niej niezrozumiała. Papierowe kombinezony techników, gumowe rękawiczki, maski ochronne – cała ta skrupulatność w zabezpieczaniu dowodów, o jakiej pierwsi kryminolodzy mogli jedynie pomarzyć. Tę pieczołowitość w zbieraniu śladów widać było również w czasie dochodzenia w sprawie śmierci Sharon Beshenivsky. Stanowiło ono wręcz podręcznikowy przykład śledztwa, w którym sprawdzono każdy obiecujący ślad i wyciągnięto z niego wnioski. Jak zwykle oficerowie śledczy opierali się w głównej mierze na informacjach dostarczonych przez naukowców.

Na pierwszej linii ognia podczas dochodzenia są pracownicy CSI – Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego (Crime Scene Investigation). Ich ścieżka kariery jest jasno wytyczona: najpierw uczestniczą w programach edukacyjnych, podczas których zdobywają podstawowe umiejętności oraz poznają techniki identyfikowania, znajdowania i przechowywania materiału dowodowego. Po powrocie do macierzystej jednostki pod nadzorem doświadczonych funkcjonariuszy systematycznie zdobywają wiedzę praktyczną. Zaczynają od względnie prostych spraw i zajmują się stopniowo coraz bardziej skomplikowanymi dochodzeniami, wymagającymi większej wiedzy i umiejętności. Co jakiś czas muszą poddawać się ocenie kompetencji na podstawie zebranych przez siebie dowodów.

Telewizja pokazuje nam niezliczone obrazy badań miejsca zbrodni. Możemy myśleć, że wiemy, na czym to polega: zawodowcy w białych kombinezonach robią setki szczegółowych zdjęć i pakują do woreczków kluczowe dowody. Ale jak to wygląda naprawdę? Czym się zajmują technicy z laboratorium kryminalistycznego? Co się dzieje po odnalezieniu zwłok?

Zazwyczaj jako pierwsi na miejscu zdarzenia pojawiają się funkcjonariusze mundurowi. Decyzję dotyczącą tego, czy danej śmierci towarzyszyły podejrzane okoliczności, podejmuje noszący się po cywilnemu oficer w stopniu co najmniej inspektora (lub wyższym). Jeśli uzna, że doszło do zabójstwa, miejsce zdarzenia zostaje zabezpieczone do czasu przyjazdu techników z laboratorium kryminalistycznego. Policja się wycofuje, otacza miejsce taśmami, spisuje również wszystkich wchodzących i wychodzących, a więc tworzy listę osób, które miały kontakt z materiałem dowodowym.

Śledztwem kieruje starszy oficer dochodzeniowy, który nadzoruje pracę wszystkich techników. Doradza mu w tym regionalny kierownik grupy techników, koordynujący wszystkie potrzebne działania naukowe.

Pełniący tę funkcję Peter Arnold to prawdziwy wulkan energii i niepohamowanego entuzjazmu wobec własnej pracy, obdarzony przy tym bystrym spojrzeniem i sokolim wzrokiem. Kierowana przez niego pięciusetosobowa grupa techników kryminalistyki współpracuje z policją, ale pomaga również czterem innym służbom porządkowym. Pracują w trybie całodobowym i wspomagają detektywów zajmujących się wszystkimi rodzajami zbrodni. Ich kwatera główna mieści się nieopodal Wakefield, w budynku nazwanym na cześć sir Aleca Jeffreysa, pioniera profilowania genetycznego wykorzystywanego w kryminalistyce. Widok na sztuczne jezioro i spokojny wiejski krajobraz stanowi mocny kontrast dla przełomowych badań prowadzonych wewnątrz tej budowli.

Natychmiast po otrzymaniu wezwania rozpoczynam działania koordynacyjne – wyjaśnia Peter. Jeśli do wydarzeń doszło w jakimś pomieszczeniu i nie istnieje groźba zalania dowodów lub zasypania ich śniegiem, a wszystko zostało dokładnie zabezpieczone, możemy działać względnie bez pośpiechu i dokładnie się przygotować. Jeśli zbrodnia miała miejsce na zewnątrz, zimą lub istnieje obawa, że spadną deszcze, natychmiast wysyłam grupę operacyjną, by zebrała dowody, nim ulegną zniszczeniu.

Z uwagi na to, że do zabójstwa Sharon Beshenivsky doszło przed drzwiami biura podróży, w dodatku na ruchliwej ulicy, zabezpieczenie materiału dowodowego było priorytetowym zadaniem, ale nie tylko o to musieli się martwić Peter i jego współpracownicy:

Ludzie myślą o miejscu zdarzenia jako określonym obszarze. W przypadku morderstwa zajmujemy się zwykle pięcioma, sześcioma różnymi przestrzeniami: miejscem zabójstwa, mieszkaniem lub kryjówką podejrzanego, jego samochodem, miejscem, w którym doszło do aresztowania, jeśli zaś morderca próbował pozbyć się zwłok, badamy także miejsce ich ukrycia. Każdym z nich zajmujemy się osobno.

Pierwszym problemem, z jakim muszą się zmierzyć technicy kryminalistyczni, jest ich własne bezpieczeństwo. W przypadku strzelanin zdarza się, że sprawcy wciąż przebywają na wolności. Technicy nie noszą kamizelek ani broni, nie mają przy sobie paralizatorów i kajdanek. Nie szkoli się ich do aresztowań brutalnych przestępców, choć na co dzień mają do czynienia z efektami ich działań. Dlatego też towarzyszą im najczęściej uzbrojeni funkcjonariusze.

Kolejny krok to zabezpieczenie dowodów. Jak wyjaśnia Peter:

Możemy mieć zabezpieczone miejsce zbrodni i sprawców, którzy zbiegli, korzystając z pojazdu zaparkowanego na ulicy. Jeśli wciąż jeżdżą po niej samochody, istnieje niebezpieczeństwo, że jakieś ślady zostaną zatarte – łuski, plamy krwi, odciski opon. Należy więc zamknąć całą ulicę do czasu zebrania wszystkich materiałów.

Po odizolowaniu miejsca zdarzenia do akcji wkracza funkcjonariuszka odpowiedzialna za jego zabezpieczenie. Jest ubrana w kombinezon, dwie pary rękawiczek (niektóre ciecze mogą się przesączyć przez pojedynczą warstwę) oraz obuwie ochronne, na włosach ma siatkę lub kaptur. Nakłada również maskę chirurgiczną, aby nie skazić dowodów swoim DNA oraz zabezpieczyć się przed materiałami biologicznymi – krwią, wymiocinami, fekaliami i tym podobnymi.

Obchodząc miejsce zdarzenia, funkcjonariuszka rozkłada na podłodze maty chroniące jej powierzchnię. W trakcie pierwszego obchodu rozgląda się za dowodami, które mogą ułatwić szybką identyfikację sprawców. Tego rodzaju ślady poddawane są błyskawicznej analizie. Może to być zakrwawiony odcisk palca na oknie, przez które wymknął się przestępca, albo plamy krwi ciągnące się od domu na ulicę. Jeśli dysponuje się próbką krwi, można w ciągu dziewięciu godzin uzyskać profil DNA, ale im więcej czasu przeznaczy się na badanie, tym niższy jest jego koszt.

Peter musi o tym wszystkim pamiętać. Państwowa Baza Danych Genetycznych (National DNA Database) działa tylko w dni robocze, więc nie ma sensu płacić za ekspresowe badanie krwi, jeśli jego wyniki będą musiały czekać na otwarcie dostępu do danych. Lepiej wybrać dwudziestoczterogodzinny czas oczekiwania na wyniki, aby były gotowe na poniedziałkowy poranek, gdy będzie można wysłać je do bazy.

Zawsze musimy przemyśleć, czego potrzebujemy. Część spraw pokazywanych nagminnie w telewizji wydarza się niezwykle rzadko i najczęściej jako ostatnia deska ratunku. Technicy muszą się wysypiać, by rzetelnie wykonywać swoją pracę, ale czas ma olbrzymie znaczenie z prawnego punktu widzenia. Kiedy dojdzie do aresztowania podejrzanego, policja musi jak najszybciej otrzymać wszystkie dowody pozwalające na sporządzenie aktu oskarżenia, nie można bowiem nikogo przetrzymywać zbyt długo w areszcie. Trzeba to zawsze jakoś zrównoważyć.

Podczas gdy Peter stara się wszystko skoordynować, technicy wciąż badają miejsce zdarzenia. Fotografują pomieszczenie ze wszystkich narożników, robią zdjęcia podłogi i sufitu, by w przypadku przemieszczenia jakiegoś dowodu sprawdzić, gdzie się początkowo znajdował. Nie ma tu rzeczy nieistotnych – czasem dopiero dziesięć lat po zamknięciu sprawy policyjni rewidenci odkrywają jakiś nowy, kluczowy ślad.

Kryminolodzy korzystają również z kamery obrotowej wykonującej zdjęcia, które po poddaniu obróbce specjalnym oprogramowaniem pozwalają ławnikom odbyć wirtualny spacer po miejscu zdarzenia i przyjrzeć się przedmiotom. Mogą oni nawet otwierać drzwi i zaglądać do sąsiednich pomieszczeń. „Kiedy na przykład ktoś strzela przez okno i trafia ofiarę wewnątrz domu, a przy tym dziurawi ściany, możemy zeskanować całe pomieszczenie i z bardzo dużą dokładnością odtworzyć trajektorię pocisków, a tym samym miejsce, z którego padły strzały” – wyjaśnia Peter. Dzięki temu ławnicy mogą zobaczyć jednocześnie oba kluczowe miejsca – ulicę, na której stał zabójca, oraz wnętrze domu ofiary.

Podobnie wyglądało to tamtego popołudnia w Bradford. Technicy musieli przebadać ulicę, na której doszło do ataku na Sharon, i wnętrze biura podróży – tam napastnicy związali i pobili jego pracowników. Na ulicy znaleziono plamy krwi, które należało sfotografować i przekazać do specjalistycznej analizy, by potwierdzić zeznania świadków na temat kolejności wydarzeń. Dzięki dokładnym poszukiwaniom odnaleziono również trzy łuski po pociskach wystrzelonych z pistoletu kalibru dziewięć milimetrów – broni łatwo dostępnej na czarnym rynku i cieszącej się dużą popularnością wśród zawodowych przestępców.

W środku biura odkryto kilka kluczowych dowodów: torbę na laptopa, którą przestępcy wykorzystali do transportu broni, nóż używany przez jednego z nich oraz tkwiący w ścianie pocisk. Pomogło to ekspertom balistycznym w zidentyfikowaniu broni, z której go wystrzelono. Lufy współczesnych pistoletów są gwintowane: oznacza to, że mają w środku spiralne rowki nadające pociskowi ruch obrotowy, co zwiększa precyzję strzału. Każdy model broni ma swój charakterystyczny wzór rowków. Eksperci zajmujący się sprawą z Bradford przebadali zadraśnięcia i wgłębienia na pocisku wyciągniętym ze ściany. Ustalili, że wystrzelono go z pistoletu maszynowego MAC-10. Później udało się także odkryć, że broń prawdopodobnie zacięła się w czasie napadu i być może dlatego obyło się bez kolejnych ofiar.

Choć technicy zajmujący się tą sprawą korzystali z potężnych mikroskopów i obszernych baz danych usprawniających identyfikację, balistyka jako część kryminalistyki wywodzi się z pracy dziewiętnastowiecznych detektywów. W tamtych czasach pociski były raczej odlewane ręcznie przez właścicieli broni niż produkowane w fabrykach. W 1835 roku Henry Goddard, członek pierwszej organizacji policyjnej w Wielkiej Brytanii – Bow Street Runners – został wezwany do domu pani Maxwell mieszkającej w Southampton. Z zeznań lokaja Josepha Randalla wynikało, że mężczyzna wdał się w strzelaninę z włamywaczem. Twierdził, że walczył z nim z narażeniem własnego życia. Goddard zwrócił uwagę na wyważone tylne drzwi i nieporządek panujący w budynku, sytuacja wydała mu się jednak podejrzana. Poprosił Randalla o broń, amunicję, formy do odlewania kul oraz pocisk, który wystrzelono w kierunku lokaja. Gdy porównał kule, odkrył ich podobieństwo: oba pociski miały niewielkie okrągłe wybrzuszenie odpowiadające wgłębieniu w formie odlewniczej używanej przez Randalla. Kiedy lokaj o tym usłyszał, przyznał, że wymyślił tę napaść. Miał nadzieję, że pani Maxwell wynagrodzi go za dzielność. To właśnie wtedy po raz pierwszy udało się zidentyfikować broń dzięki badaniom kryminalistycznym, jakim poddano pocisk.

Samo miejsce zbrodni może być niemym świadkiem wydarzeń, jednak w wielu przypadkach można też wykorzystać ludzi, których zeznania wskażą nowe ślady. W przypadku zabójstwa Sharon Beshenivsky świadkowie zeznali, że sprawcy uciekli srebrnym SUV-em z napędem na cztery koła. Policjanci z drogówki natychmiast zaczęli przeglądać materiały zarejestrowane przez okoliczne kamery monitoringu i odkryli na zdjęciach opisany samochód, toyotę RAV4. Kilka miesięcy wcześniej sprawa mogłaby utknąć w tym miejscu. Jednak na początku 2005 roku Bradford stało się jednym z pierwszych angielskich miast, w których zainstalowano system monitoringu rejestrujący wszystkie pojazdy wjeżdżające do miasta i z niego wyjeżdżające. W ramach programu Big Fish codziennie robiono i archiwizowano sto tysięcy zdjęć.

Policja zgubiła ślad samochodu, gdy pojazd opuścił centrum miasta. Kiedy jednak przesłano jego numery rejestracyjne do Automatycznego Systemu Rozpoznawania Rejestracji (Automatic Number Plate Recognition, ANPR), analitycy poinformowali detektywów, że samochód wynajęto na lotnisku Heathrow. Policjanci w ciągu kilku godzin odnaleźli wskazany pojazd i aresztowali sześciu podejrzanych.

Znów jednak wyglądało na to, że detektywom z Bradford zabrakło szczęścia. Aresztowani mężczyźni potrafili błyskawicznie udowodnić, że nie mieli nic wspólnego z tragicznym napadem w Bradford. Wypuszczono ich bez stawiania zarzutów. Zdawało się, że śledztwo utknęło w ślepym zaułku.

Raz jeszcze zwrócono się o pomoc do laboratorium kryminalistycznego. Przeszukanie samochodu przyniosło wiele nowych tropów: karton po napoju Ribena, butelkę po wodzie, opakowanie po kanapce oraz paragon fiskalny pochodzący ze stacji Woolley Edge przy autostradzie M1, na południe od Leeds. Wystawiono go o osiemnastej, niecałe dwie godziny przed momentem, w którym Sharon Beshenivsky natknęła się na swojego zabójcę. Wszystkie te przedmioty stanowią klasyczny przykład śladów identyfikacyjnych, które można szybko przeanalizować.

Policjanci przeglądający dane z monitoringu na stacji zauważyli mężczyznę kupującego rzeczy odnalezione w toyocie. Wszystkie ślady poddano od razu badaniom na obecność odcisków palców i fragmentów DNA. Kiedy zaś przepuszczono wyniki tych badań przez państwową bazę danych, policja zdołała ustalić nazwiska sześciu podejrzanych powiązanych z brutalnym londyńskim gangiem.

Wyśledzenie sprawców było już tylko kwestią czasu. Trzech, którzy w czasie napadu stali na czujce i prowadzili pojazdy, skazano za napaść i pozbawienie życia. Dwóch oskarżono o zabójstwo i posłano na resztę życia do więzienia. Ostatni owinął się burką i w tym przebraniu zbiegł do ojczystej Somalii. Policjanci z West Yorkshire nie zamierzali się jednak poddać. Dzięki potajemnej współpracy z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych doprowadzili do ekstradycji zbiega i postawili go przed sądem, który skazał go na dożywotnie więzienie. Policyjna rodzina Sharon Beshenivsky nigdy się nie poddała i dla tego pościgu za sprawiedliwością poświęciła wszystkie dostępne środki.

Technicy z laboratorium kryminalistycznego ułatwiają różne śledztwa – nie tylko te z pierwszych stron gazet. Także w powszechnych sprawach, takich jak włamania, wykorzystuje się badania DNA, pobiera próbki biologiczne, bada się odciski palców i stóp, jeśli istnieją realistyczne szanse zdobycia jakichkolwiek śladów. Czasem wystarczy przebadać jeden ślad, by poznać odpowiedź – wówczas można zrezygnować z bardziej skomplikowanych metod badawczych. Jeśli policjanci mają odcisk palca na nożu, którym dokonano zabójstwa, nie muszą już szukać śladów genetycznych. Peter wyjaśnia to tak: „Nie warto sięgać po jakieś kosmiczne wynalazki, jeśli te same efekty uzyskamy w prostszy i tańszy sposób”. Niektórzy wielbiciele seriali kryminalnych pracujący w policji zapominają czasem o tej zasadzie. Val Tomlinson wspomina:

Może ci się trafić oficer prowadzący, który nie ma zbyt wielkiego doświadczenia w terenie. Pamiętam, jak kiedyś znaleźliśmy zadźganego mężczyznę, a oficer natychmiast zaproponował, byśmy zrobili badanie na obecność cząstek metalu w ranie, aby udowodnić, że ofiarę faktycznie zabito nożem. Trzeba mu było wyjaśnić, że nie jest to konieczne, skoro ostrze wciąż tkwi w ciele.

Zdarza się jednak, że trzeba sięgnąć po kosmiczne wynalazki. Ta książka wam o nich opowie. Szczególnymi względami Petera cieszy się Brytyjska Baza Odcisków Stóp pozwalająca na łączenie różnych spraw dzięki odciskom obuwia. Korzystał z niej ostatnio, by przebadać nietypowy ślad pozostawiony na miejscu gwałtu. Okazało się, że ów odcisk pojawił się także w kilku innych śledztwach prowadzonych w West Yorkshire, a ta zbieżność pozwoliła policji skupić się na sprawcy, który został ostatecznie skazany.

O sprawach zakończonych sukcesem pamięta się najdłużej. Peter wspomina:

Pamiętam pewne śledztwo, w którym osiągnęliśmy naprawdę doskonałe wyniki, co nie zdarza się zbyt często. Jeden z naszych techników sfotografował dotkliwie pobitą kobietę, która trafiła na oddział intensywnej terapii. Ofiara niestety zmarła, technik zauważył jednak dziwne obrażenia na jej twarzy. Poprosiliśmy więc naszego specjalistę od obróbki obrazów, by wykonał dodatkowe zdjęcia w podczerwieni i ultrafiolecie. Przyglądając się fotografiom, odkryliśmy, że są to ślady pozostawione przez podeszwę trampek.

Później, gdy przebadaliśmy buty podejrzanego, znaleźliśmy nie tylko ślady krwi, lecz także mieliśmy potwierdzenie naszego eksperta, że ofiara została ośmiokrotnie podeptana – na to bowiem wskazywały ślady pozostawione przez podeszwy. Był to wyraźny dowód, że padła ofiarą brutalnego ataku. Podejrzany zeznał, że „mógł przypadkiem nastąpić jej na twarz”, uważam jednak, że wysoki wyrok, jaki wydano w jego sprawie, opierał się przede wszystkim na niepodważalnym materiale dowodowym.

Zwieńczeniem każdego mozolnego dochodzenia jest prezentacja dowodów w sali sądowej. Tam wszystko, co zbiorą Peter i jego współpracownicy, zostaje skrupulatnie przebadane przez prawników i może wpłynąć na decyzje ławników oraz sędziów. Trudno o rzeczywistość bardziej odmienną od wyzutego z emocji świata naukowców. Jak mówi Peter, nikt nie może liczyć na specjalne względy.

Pamiętam takie przesłuchanie, które trwało trzy godziny. Mieliśmy dowody genetyczne wskazujące na udział podejrzanego w brutalnej napaści na kobietę. Był to taki przypadek, w którym zrobiliśmy naprawdę wiele, by zdobyć te dowody, być może więcej, niż ktokolwiek by się spodziewał.

Śladów genetycznych nie można podważyć, więc obrona skupiła się na sugestiach, że sam podłożyłem te dowody. Musiałem udowodnić, że postępowałem zgodnie z etyką. W takiej sytuacji dokumentacja śledztwa nabiera kluczowego znaczenia. Zaprezentowałem oryginalne fotografie zrobione na miejscu zdarzenia, nim ktokolwiek coś tam poruszył lub dotknął, by ławnicy mogli się przyjrzeć, jak to wszystko wyglądało w punkcie wyjścia. Zdjęcia przedstawiały po kolei cały proces zbierania materiału dowodowego, w tym również moment pobierania śladów, z których ostatecznie otrzymaliśmy próbki DNA. Wszyscy mogli się przyjrzeć, co robiłem i w jakiej kolejności, każdy ze śladów miał unikatowy numer identyfikacyjny.

Obrońcy zasugerowali, że mogła zaistnieć możliwość późniejszej manipulacji tymi śladami. Ja jednak miałem pełną dokumentację opisującą każdy szczegół badań, jakim je poddano. Choć wszystkie etapy tego procesu widoczne były jak na dłoni, obrona nie przerywała ataków. Skończyło się na tym, że musiałem założyć kombinezon, maskę, rękawiczki, siatkę na włosy, a potem zaprezentować sądowi wysterylizowaną kartkę papieru, na której położyłem rzeczony dowód. Dzięki unikatowym numerom identyfikacyjnym ławnicy mogli zobaczyć, że jest to ten sam dowód, który przedstawiały zdjęcia z miejsca zdarzenia. To potwierdziło ostatecznie jego prawdziwość, ale dowiedziałem się przy tej okazji, jak daleko mogą się posunąć adwokaci próbujący wybronić swojego klienta.

Było to dla mnie mocno irytujące, choć rozumiem konieczność istnienia systemu kontradyktoryjnego. Musiałem zmierzyć się z tym wyzwaniem, ale gdy pokazałem, że dowody nie zostały w żaden sposób zmanipulowane, wzmocniłem akt oskarżenia. Nie grozi nam więc, że za dziesięć lat ktoś wniesie apelację i spróbuje podważyć materiał dowodowy. Wolałem od razu mieć to za sobą i poddać się drobiazgowemu przesłuchaniu.

Techniki kryminalistyczne przeszły długą drogę, wciąż jednak wiele przed nimi. A zgodnie z tym, co mówi Peter, my, twórcy fikcyjnych opowieści o zbrodniach, wcale nie pomagamy w ich dalszej ewolucji. „Ludzie naoglądali się telewizji i mają zawyżone oczekiwania. Nie chcą nam wierzyć, gdy wyjaśniamy, że jakieś badania są zbędne. Wychodzimy na tych złych, bo nie dostarczamy im tego, czego od nas oczekują”.

To tak zwany efekt CSI wywołany przez słynny amerykański serial CSI: Crime Scene Investigation (w Polsce znany pod tytułem CSI. Kryminalne zagadki), który całkowicie zaburzył widzom obraz tego, jak wygląda kryminalistyka. Całkiem spora liczba ławników zaczęła wierzyć, że badania DNA to niezbędny element każdego śledztwa. Są też jednak tacy, którzy twierdzą, że efekt CSI poprawił ogólną wiedzę społeczeństwa na temat technik kryminalistycznych, nawet jeśli robi to niezbyt dokładnie. To eksperci i sędziowie muszą pomóc ławnikom zrozumieć znaczenie, jakie mają różne typy materiałów dowodowych.

W pewnej nadzwyczajnej sprawie, do jakiej doszło w 2011 roku w Wiltshire, ofiara przestępstwa chcąca dopomóc w śledztwie uciekła się do sztuczki pojawiającej się w jednym z odcinków Kryminalnych zagadek. W okolicach Chippenham od miesięcy krążył samochodem jakiś podejrzany mężczyzna. Kiedy zauważył interesującą go kobietę, nakładał kominiarkę, rękawiczki i atakował ofiarę, wciągając ją do swojego auta. Później jechał do opuszczonego magazynu, gwałcił ją, a na końcu kazał jej się wycierać ręcznikami, by usunąć wszelkie ewentualne ślady. Złapano go, gdy ostatnia z wypuszczonych ofiar celowo zostawiła w jego samochodzie kosmyk włosów. Jak opowiadała później, dzięki temu miała pewność, że niezależnie od tego, czy uda jej się przeżyć, policja odnajdzie próbkę jej DNA. „Zawsze uwielbiałam Kryminalne zagadki. Widziałam tyle odcinków, że wiem, co należy zrobić i co zadziała”. Kosmyk włosów i krople śliny pozostawione przez nią w samochodzie doprowadziły do skazania starszego szeregowego Jonathana Haynesa, oskarżonego o sześć gwałtów.

Technicy kryminalistyczni przeszukujący miejsce zabójstwa Sharon Beshenivsky

Peter Arnold twierdzi, że w niektórych sprawach brytyjscy technicy kryminalistyczni powinni się nieco bardziej upodobnić do swoich telewizyjnych odpowiedników.

Naprawdę potrzebujemy porządnych rozwiązań mobilnych, by nasi ludzie nie marnowali czasu na ciągłe powroty do bazy, tylko przesyłali informacje i nagrania uzyskane na miejscu zdarzenia. Nie wydaje się to skomplikowane, prawda? Mógłbym mieć wszystkie potrzebne rzeczy w telefonie, w zasięgu palców. Jednak przy tworzeniu i wdrażaniu takiej aplikacji musimy się liczyć z dużymi kosztami. Nie stać nas na wydatki rzędu milionów funtów, by stworzyć mobilne oprogramowanie dla techników kryminalistycznych. Ważna jest też kwestia bezpieczeństwa takich danych.

Możliwość analizowania śladów bezpośrednio na miejscu zdarzenia mogłaby przynieść spore zmiany. Dziś, jeśli dojdzie gdzieś do włamania, ślady znalezione na miejscu są dostarczane za pośrednictwem kuriera do naszych laboratoriów, w których bada się je pod kątem obecności DNA. Każdy z nich trzeba zarejestrować i dopiero potem trafia do analizy. Obecnie włamania ze względu na swoją powszechność traktowane są priorytetowo, dlatego też przyspieszyliśmy proces analizy próbek genetycznych, a czas oczekiwania na wyniki wynosi około dziewięciu godzin. Dlaczego mielibyśmy czekać dwa lub trzy dni, nim uda nam się zidentyfikować sprawcę, skoro w ciągu kilku godzin możemy mieć go w areszcie i powstrzymać tym samym dalsze włamania? Gdy zajmujemy się najbardziej rozpowszechnionymi typami przestępstw, trzymamy się najskuteczniejszych metod. Podobnie jest w przypadku odcisków palców. Rzeczywiście udało nam się przyspieszyć ten proces, proszę jednak pomyśleć, jak bardzo można by go skrócić, gdybyśmy mieli możliwość analizowania odcisków na miejscu zdarzenia.

Proszę tylko pomyśleć – docieramy na miejsce w godzinę po włamaniu i w ciągu trzydziestu minut identyfikujemy sprawcę. Mamy jego dane półtorej godziny po zgłoszeniu zajścia. Policja puka do drzwi przestępców, którzy nie mieli czasu, by upłynnić zrabowane łupy. Ofiara odzyskuje zagrabione dobra, a włamywacze zaczynają rozumieć, że ich działalność nie ma sensu.

Poza satysfakcją praca ta wiąże się także z ciągłym stresem wynikającym z nieustającej presji. Mamy olbrzymie wymagania wobec pracowników wymiaru sprawiedliwości i nie zawsze potrafimy zrozumieć, jak trudne bywają powierzone im zadania. Posłuchajmy raz jeszcze Petera:

Widujemy najgorsze przykłady zbrodni, ale nadal się zdarza, że trafiamy na rzeczy, które nas szokują. Większość ludzi wraca po pracy do domu i opowiada bliskim, co robiła tego dnia. My nie możemy. A nawet gdybyśmy mogli, nie chciałbym, żeby moja rodzina wiedziała o wszystkim, na co byłem zmuszony patrzeć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: