Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anielska etiuda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
8,45

Anielska etiuda - ebook

Jeśli spodziewasz się, że ta książka odpowie na twoje najważniejsze pytania lub 
ukoi twoje widzenie siebie i świata, to się mylisz. To w najwyższym stopniu niepoprawna politycznie książka roku, w której Robert Gong dotyka spraw
najbardziej bolesnych – utraty oczekiwanego dziecka, ukochanej żony,
wyrzutów sumienia, zdarzeń prowadzących do prawie ostatecznego upadku
głównego bohatera, ale również przeznaczenia, które podsuwa mu nadzieję
i podpowiada, jak naprawić wyrządzone bliskim zło.

To książka dla odważnych, którzy nie lękają się konfrontacji z własnym losem,
sumieniem czy duszą zrośniętą z nami do końca naszych dni, na dobre i złe.

Duszą będącą naszym osobistym wewnętrznym głosem, w której mieszkają

na równych prawach z nami nasze czyny.  To one prędzej czy później nas osądzą i  zmuszeni będziemy nie tylko wobec nich dać świadectwo odkupienia swojej winy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65091-09-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Krocząc trzecią aleją Najświętszej Marii Panny, minął hotel Patria i znalazł się na szerokim deptaku pomiędzy parkami prowadzącym pod szczyt klasztoru na Jasnej Górze. Skręcił w lewo i poszedł wzdłuż wysokiego muru z czerwonej cegły, rozglądając się z zaciekawieniem na boki. Mimowolnie zaczął konfrontować rzeczywistość z tym, co widział w telewizji i na starych pocztówkach, które przez długie lata otrzymywał od swojej już zmarłej babci. Wszystko było jakieś inne. Nawet ponad stumetrowa „Święta Wieża” wydała mu się dużo mniejsza. Zarzucony na ramię stary harcerski plecak i niewygodne skórzane traperki uwierały go coraz bardziej. Wszedł na dziedziniec, gdzie zobaczył grupkę turystów, a pośrodku nich wysokiego jasnowłosego człowieka w garniturze, trzymającego w ręce biało-żółtą teczkę. Zbliżył się i wpatrzony w postawnego mężczyznę, zaczął przysłuchiwać się opowieści o bohaterskim księdzu Kordeckim, który z trzystoma bezgranicznie oddanymi ludźmi bronił klasztoru przed nawałnicą szwedzką Karola Gustawa. Prawie jak pod Termopilami – pomyślał, gdzie dzielny król grecki Leonidas z trzystoma Spartanami zatrzymał w wąskim wąwozie półmilionową armię perską. Prawie, bo nieustraszonego Leonidasa wrogowie pozbawili głowy, przybili do krzyża i spalili, a Kordecki odparł te dzikie hordy szwedzkie i to był początek końca tej niezapowiedzianej wizyty Skandynawów na ziemiach polskich. Mój Boże – mruknął pod nosem. – Taka potęga przeciwko niewielu? Czy dziś są jeszcze tacy ludzie, czy ja bym tak potrafił? Walczyłbym czy zdezerterował? Zadał sobie retoryczne pytanie i wszedł do środka kaplicy, aby w końcu po latach dawanych sobie obietnic na własne oczy zobaczyć obraz Czarnej Madonny.

Wewnątrz było chłodno i bardzo tłoczno. Delikatnie, aby nikogo nie urazić, przepychał się do przodu. – Jest – wyszeptał. Przeżegnał się i zniżył głowę. Chciał odmówić pacierz, jednak napierający tłum z tyłu przesuwał go w lewą stronę ku wyjściu ze świątyni. Włożył dwa palce do kropielnicy ze święconą wodą, przykucnął, wykonał znak krzyża na piersi i wyszedł. Główna brama teraz wydała mu się jakby większa, a przechodzący ludzie jacyś inni. Dziwny stan lekkości, spełnienia, dziecięcej niewinności niósł go teraz jak małą papierową łódkę po spokojnych falach oceanu.

Opuścił teren klasztoru, usiadł w cieniu na ławce w parku i bezmyślnie przyglądał się wolno sunącym pielgrzymom. Spojrzał na wieżę Jasnej Góry i pomyślał: – Magiczne miejsce, przedziwne, niezwyciężone. Ani Szwedzi, ani Niemcy, a później nawet komuniści nie zdołali zawłaszczyć sobie klasztoru. Coś w tym jest i to na pewno nie przypadek. Taka niezwyciężona ziemska twierdza Pana Boga. Odruchowo spojrzał na zegarek.

Otworzył plecak, wyjął kanapki, termos z herbatą i zaczął jeść. Pociąg powrotny do Warszawy miał dopiero po dwudziestej pierwszej. Przeżuwając kolejną kromkę z żółtym serem, myślał o nadchodzącym nowym roku akademickim. O pracy magisterskiej i o właśnie kończących się wakacjach. Pochwycił termos, ponownie nalał herbatę do kubka i niezdarnie postawił go na brzegu ławki. Ten przechylił się, spadł i zaczął turlać się po chodniku. Robert zdjął z kolan plecak, położył na nim nadgryzioną kanapkę i zerwał się z ławki w pogoni za termosem. Zrobił kilka kroków, podniósł go i kiedy się wyprostował, dostrzegł stojącą przed nim filigranową rudowłosą dziewczynę o urodzie do złudzenia przypominającej młodą Jenis Joplin. Uśmiechnęła się przyjaźnie, widząc jego nieporadność, a on stał przez chwilę z lekko rozchylonymi ustami w bezruchu, jak katatonik w ostatnim stadium choroby.

– Byłoby się rozlało – wydukał bez sensu.

– Byłoby – powtórzyła dziewczyna za nim i wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.

Robert zmieszał się, zarumienił i z osłupiałą miną zapytał:

– Pani też na pielgrzymkę?

Dziewczyna przecząco pokręciła głową. Widząc nieśmiałość i zakłopotanie nieco tylko starszego od siebie chłopaka, pewnie odparła:

– Nie, na spacer.

– A pan? – zapytała po chwili.

Jej rozwiane kręcone włosy lekko roztańczone w promieniach słońca, ciemne okrągłe okulary w drucianych oprawkach, dziecięcy uśmiech, jakiego wcześniej nie widział, i subtelna, a zarazem kobieca twarz, robiły na nim takie wrażenie, iż poczuł się zupełnie sparaliżowany.

– A pan? – powtórzyła pytanie, widząc, iż jest nią oczarowany.

– Aaaa... Ja. Prawda, przepraszam, zamyśliłem się – nadal mówił bez składu. – Nie. Ja nie na spacer.

– Czyli pan chyba nie z Częstochowy?

– Z Warszawy – odrzekł już pewniejszym głosem.

– Przyszedł pan z pielgrzymką? – dopytywała się.

– No niestety nie. Przyjechałem dziś rano pociągiem, a po dwudziestej pierwszej będę wracał.

– Pan z samej Warszawy?

– Tak – oznajmił dumnie, wydatnie prężąc pierś do przodu. – A czy ma to jakieś znaczenie?

Dziewczyna pokręciła przecząco głową, ręką zaczesała włosy do tyłu i zupełnie naturalnie oznajmiła:

– Niby nie. Jednak dobrze byłoby poznać kogoś ze stolicy, gdyż od października rozpoczynam tam studia.

– Studia?! – powtórzył zachwycony.

– Tak.

– A na jakim kierunku?

– Dostałam się na historię.

Robert roześmiał się w głos z chłopięcym urokiem na twarzy.

– To pana śmieszy?

– Skądże. Tylko rozmawiamy już chwilę, a nawet się nie przedstawiłem.

Wyciągnął dłoń i szarmancko zniżając głowę, podał rękę.

– Mam na imię Robert, a ty?

Dziewczyna lekko zdziwiona zachowaniem dotąd nieśmiałego mężczyzny cicho odparła:

– Barbara.

– Mogę wiedzieć, co cię tak przed chwilą rozbawiło? – zapytała niepewnie.

– Trafniejszym określeniem byłoby: ucieszyło.

– A więc, co takiego cię ucieszyło? – dopytywała zupełnie zdezorientowana.

Robert uśmiechnął się serdecznie i nie kryjąc radości, bezceremonialnie rzucił:

– To od października będziemy się często widywać. Oczywiście, jeżeli tylko zechcesz – i wlepiając w nią wzrok, czekał na akceptację.

– Nie rozumiem – powiedziała zupełnie zdumiona.

– To proste, gdyż ja też studiuję.

Dziewczyna zmieszała się i choć bardzo się starała, nie zdołała tego ukryć. Warszawiak, student, w dodatku przystojny, a co najważniejsze, w jej guście. Zdała sobie sprawę, że zaczyna się jej coraz bardziej podobać. W jednej chwili przypomniała sobie niedawną zabawę z koleżanką kartami tarota, w której wróżba mówiła, iż wkrótce spotka ją coś szczególnego. Zdarzenie, które odmieni całkowicie jej nudne życie. Myślała wówczas o studiach. Jednak teraz z każdą chwilą czuła, iż to coś właśnie stoi przed nią. Oczarowana zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, iż przenika ją uczucie, jakiego od dawna nie doznała. Czyżby? – zapytała samą siebie.

– Teraz ty się zamyśliłaś – z zadumy wesoło wyrwał ją Robert.

– Rzeczywiście, czuję się trochę zmęczona. Miałam ciężki tydzień i chciałam na spacerze trochę się zrelaksować.

– Jakieś problemy? – zapytał troskliwie.

– Nie, miałam po prostu dużo pracy w domu.

Przez chwilę zapadło milczenie. Sytuacja wyglądała dokładnie tak, jak na pierwszej randce nastolatków. Oboje zauroczeni mocno sobą, zakłopotani i marzący tylko o pocałunku. Jednak, aby się nie zdradzić z własnym uczuciem, poruszają tematy dalekie od własnych pragnień. O co chodzi? – zapytał siebie w myślach. – Czyżbym ją czymś uraził? A może jej się nie podobam?

– A co studiujesz? – spytała od niechcenia, rozładowując napiętą atmosferę.

– Filozofię – odparł zakłopotany.

– To musi być ciekawy kierunek – rzuciła, nie patrząc mu już w oczy.

– Filozofię, ale też historię.

– To tak można? – zapytała, teraz naprawdę zdziwiona.

– Tak. Przecież bardzo wiele osób studiuje dwa kierunki.

– Ale to chyba bardzo trudne?

– Chwilami nawet bardzo. Jednak, jeżeli nauka jest pasją, a nie przymusem, to prawdziwa frajda – odparł mentorskim tonem.

Basia poprawiła się na ławce i pełna uznania zapytała:

– A jak długo studiujesz?

– Filozofię piąty, a historię dopiero trzeci rok. Teraz na nowo zacząłem pisać pracę magisterską, gdyż mój promotor z poprzedniej nie był zbytnio zadowolony.

– A o czym piszesz?

– Generalnie o stoikach, a tak bardziej konkretnie to o Senece.

– To ten sam, który pod wpływem Nerona popełnił samobójstwo? – zapytała pro forma, doskonale znając odpowiedź.

– Dokładnie ten sam.

– A ty jesteś stoikiem?

Robert uśmiechnął się sam do siebie i wesoło rzucił:

– Raczej cholerykiem.

– To dlaczego taki temat?

– Dlaczego? – powtórzył za nią. – To dobre pytanie.

I niedawno ktoś mi je zadał.

– Kto? – dopytywała się coraz bardziej zaciekawiona.

– Olek, mój kolega z roku.

– Wybacz, ale w ogóle cię nie rozumiem. Przecież pisząc pracę, powinieneś identyfikować się z danym nurtem filozofii i postaciami, które w niej ujmujesz, a ty mówisz, że jesteś ich przeciwieństwem. Czyżbyś nie widział w tym niekonsekwencji?

– Szczerze mówiąc, to poszedłem trochę na łatwiznę. Seneka to okres Rzymu za czasów Nerona, a to z kolei w prosty sposób łączy się z historią, czyli moim drugim kierunkiem studiów.

– Więc tej pracy wielkim wyzwaniem intelektualnym chyba nie nazwiesz? – rzuciła trochę zniesmaczona i po chwili dodała: – To tak, jak gdyby uczeń napisał klasówkę, na przykład z matematyki, w domu zamiast w klasie na lekcji, a potem otrzymał za nią piątkę.

Robert podrapał się po głowie. Wymownie spojrzał na Basię i pomyślał: – Boże, taka wspaniała dziewczyna, a idealistka. Od lat to samo: kujon, puszczalska albo despotka. A teraz dziewczyna z moich marzeń, z którą zimą chce się zdobywać wszystkie ośmiotysięczniki ziemi i to od najtrudniejszej strony, i taki problem. Jak nic, czeka mnie starokawalerstwo.

– Uraziłam cię? – zapytała nieoczekiwanie.

– Nie. W tym, co mówisz, masz wiele racji, ale skoro tak dobrze nam się rozmawia, to może pokażesz mi jakieś ciekawe miejsca?

– Spacerek? – zapytała, a na jej twarz powrócił ciepły serdeczny uśmiech.

– A może kawa?

Wymiana spojrzeń mówiła sama za siebie. Dzikie pragnienie bliskości łączące dwoje obcych sobie ludzi, znających się od paru chwil, zaskoczyło ich niczym ulewny deszcz w samym środku lata na gorących piaskach Sahary.

– A co by na taką propozycję powiedziała twoja dziewczyna? – zapytała przebiegle, aby nie wyjść na głupią gąskę, którą łatwo można poderwać w parku.

– Moja dziewczyna? – powtórzył, szukając w myślach sprytnej riposty. – O ile ją znam. Zapewne to, co wszystkie kobiety.

– Czyli co?

– Kanalia, szuja, że jak tylko mnie samego gdzieś puścić, to już się oglądam za innymi kobietami. Jak tak mogłeś, czemu mi to zrobiłeś i tak dalej. Chociażby z filmów znasz ten zestaw wymówek. Prawda?

– Prawda – syknęła niczym jadowita kobra. – I to jak najbardziej oczywista – dodała złośliwie z namaszczeniem. – Tacy są przecież po prostu mężczyźni – dorzuciła jeszcze poirytowana, gdyż miała nadzieję, iż człowiek, który zrobił na niej tak wielkie wrażenie, jest wolny.

– Moja dziewczyna to nic, ale co by powiedział twój chłopak?

Bezczelny – pomyślała. – Nie dość, że ma dziewczynę, to jeszcze się mądrzy.

Przyparta do muru, uważnie spojrzała na Roberta i arogancko zapytała:

– A czy pan go tu gdzieś widzi?

Aluzja była oczywista. Chyba przesadziłem – pomyślał, widząc jej zbulwersowaną minę. – Bałwan ze mnie. To nie akademik. Ona wszystko bierze na poważnie.

Widząc jej nadąsaną minę, poczuł, jak grunt ucieka mu spod nóg, a z romantycznej randki pozostają już tylko popioły i zgliszcza.

– Wygłupiłem się. Wybacz. To był taki beznadziejny studencki żart.

– Mam nadzieję, że to był naprawdę żart. Jednak nawet jeżeli, to bardzo prostacki.

Przez chwilę poczuł się tak, jakby otrzymał potężny cios od samego Muhammada Ali. W panice w myślach szukał pośpiesznie dobrego wyjścia z tej niezręcznej sytuacji. Po dłuższej chwili milczenia niepewnie oznajmił:

– No pomyśl, gdybym miał dziewczynę, czy przyjechałbym tu sam? Siedział na ławce w obcym mieście i czekał do wieczora na pociąg?

– A więc, dlaczego tak powiedziałeś? – rzuciła zraniona z pretensją w głosie.

– Bo chciałem dowiedzieć się, czy ty masz kogoś.

– To nie lepiej zapytać wprost?

Robert zawahał się przez chwilę, opuścił wzrok, a policzki jego oblał widoczny rumieniec. Położył plecak na kolanach i jak uczniak wyszeptał:

– To nie takie proste.

– Dlaczego? – zapytała zdziwiona.

Wszystkie nieudane randki, na których wyszedł dotąd na durnia, stanęły mu przed oczyma. Od zawsze podobał się dziewczynom, ale przy bliższym poznaniu u nich momentalnie tracił. Postawny, przystojny mężczyzna. Inteligentny, chwilami szarmancki. Chłopak, przy którego boku niejedna dziewczyna chciałaby spędzić całe swoje życie, był najzwyczajniej w świecie nieśmiały.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć.

– Normalnie – odparła. – Tak jak rozmawiają ze sobą dorośli ludzie.

– Dobrze, ale obiecaj mi, że nie będziesz się śmiała.

– Nigdy nie szydzę z rzeczy, które dla innych są ważne.

– Okey – zaczął nieśmiało. – Chciałem wiedzieć, czy masz chłopaka, a nie wiedziałem, jak o to zapytać.

– A po co ci taka wiedza?

Robert zebrał się w sobie. Nabrał powietrza w płuca. Plecak położył między nogami i bawiąc się skórzanym paskiem, najczulej, jak tylko potrafił, wyszeptał:

– Bo mi się bardzo podobasz.

Dziewczyna porażona niczym piorunem wzruszyła ramionami, chcąc ukryć fakt, iż na te słowa czekała. Udając obojętną, od niechcenia rzuciła:

– Naprawdę nie wiem, co miałabym ci na to odpowiedzieć. Znamy się niecałą godzinę, a tu takie wyznanie.

– Wygłupiłem się, co? – oznajmił zmieszany.

– Wręcz przeciwnie, bardzo cenię sobie szczerość, ale takich wyznań w swoim dość krótkim życiu słyszałam już mnóstwo i nie biorę ich zbyt poważnie.

– A wiesz, dlaczego? – zapytała po chwili, zyskując nad nim przewagę.

Robert ze wstydu obiema dłońmi zasłonił twarz i w milczeniu przecząco pokręcił głową.

– Mam bardzo smutne doświadczenia z chłopakami. Albo dotąd nie trafiłam na tego jedynego, albo wszystkim chodzi o to samo.

– Nie rozumiem – udał zdziwionego.

– To proste. Każdy, z którym się umówiłam, zaraz chciał, abym dała mu dowód swojej miłości. Wiele moich koleżanek z liceum tak zrobiło i są już samotnymi matkami albo mają taką opinię, której nie chciałaby mieć żadna dziewczyna. Teraz już rozumiesz?

– Tak, ale ja nie miałem tego na myśli – odparł zbulwersowany, iż został tak haniebnie posądzony.

– Na pewno? – zapytała drwiąco.

– Bóg mi świadkiem.

– Boga to ty zostaw w spokoju – oburzyła się na powoływanie się w tak błahych sprawach na jej największy autorytet. – Wiedz, że ja chodzę na Oazę i bardzo cenię sobie wartości, które nasz wspaniały ksiądz Marcin nam przekazuje. A te tak zwane dowody miłości to czysta kopulacja, nie mająca nic wspólnego z prawdziwym uczuciem. Zresztą, nie lubię pijaków, uwodzicieli i oszustów. Rok temu przez trzy miesiące chodziłam z takim jednym casanową, który zapewniał mnie, iż ma te same ideały, ale fason trzymał tylko do momentu, kiedy jego rodzice wyjechali na wczasy. Zaprosił mnie wtedy do swojego domu i tak jak wszyscy dotąd, chciał tego samego, a kiedy powiedziałam,,nie”, zamknął drzwi na klucz i próbował mnie zgwałcić.

– I co? – zapytał zaciekawiony.

– Nic. Upuściłam mu kryształowym wazonem trochę krwi z tej jego pustej mózgownicy i tak zakończyła się największa miłość mojego życia.

– To smutne – skwitował Robert.

– Smutne? – podniosła głos oburzona. – Przez tego bydlaka straciłam prawie wiarę w ludzi. Dopiero nasz ksiądz pomógł mi się z tego otrząsnąć.

– To już teraz nikomu nigdy nie zaufasz?

– Tego nie powiedziałam, ale musi dużo wody upłynąć w Warcie, aby tak się stało.

Po chwili dodała:

– A wracając do tego, co powiedziałeś, to muszę ci się też do czegoś przyznać.

– Słucham? – powiedział zaciekawiony.

– Ty też wydajesz mi się całkiem interesujący. Robisz dobre wrażenie i tylko dlatego z tobą rozmawiam.

– Czyli mam rozumieć, że też ci się podobam? – zapytał z nadzieją w głosie.

– Oj tam, od razu podobam – odparła, karcąc go przyjaznym uśmiechem. – Po prostu wydajesz mi się jakiś inny, a do podobania jeszcze bardzo daleko. Jednak pamiętaj, że na słowo to ja już żadnemu facetowi nie uwierzę. ,,Po owocach ich poznacie”, tak napisano w Biblii i tego się trzymam.

– Jasno się wyraziłam? – rzuciła szorstko, patrząc mu jednocześnie zawadiacko w oczy.

– Aż zanadto. Tak więc od dzisiaj będę dużym dojrzałym nierobaczywym jabłkiem.

– Jabłkiem nie – zaoponowała stanowczo.

– Dlaczego?

– Bo Ewa w raju skusiła Adama właśnie jabłkiem i wszystko, co złe na świecie, od tego się zaczęło.

Robert pomyślał przez chwilę i jak z armaty wystrzelił:

– To będę dużym żółtym smakowitym i twardym bananem.

– Świnia – skwitowała krótko.

Roberta wprost zamurowało i dopiero po dłuższej chwili zapytał:

– Ale dlaczego?

– To było chamskie.

– Wcale nie – zaprotestował.

– To jak mam to rozumieć?

– Zwyczajnie. W podstawówce do piątej klasy byłem o półtorej głowy wyższy od swoich rówieśników, a że chodziłem trochę przygarbiony, to przezywali mnie wszyscy właśnie banan.

Twarz Basi zrobiła się cała purpurowa ze wstydu. Zaczerpnęła głęboko powietrza, jednak i tak nie znajdowała słów, aby wyjść z twarzą z tej niezręcznej sytuacji.

– Mówiłaś o mnie, a chyba sama masz robaczywe myśli?

– Nieprawda – oburzyła się przekornie.

– A właśnie, że prawda – zaczął się z nią droczyć.

– Nieprawda – rzuciła zmieszana i zaczęła pięściami delikatnie okładać go po plecach.

Robert śmiał się coraz głośniej, a subtelne klepanie było tak przyjemne, iż mogło dla niego trwać wieki.

– No dobrze, niech stanie na twoim – powiedział rozbawiony i ramieniem objął dziewczynę.

Basia przytuliła się do piersi Roberta i cicho wyszeptała:

– Wiesz, na co dzień słyszę tyle dwuznacznych propozycji od chłopaków, że nie pozostaję im dłużna.

– Zresztą, zakończmy ten żałosny temat i jeżeli ta kawa jest nadal aktualna, to również się chętnie napiję – oznajmiła, odzyskując pewność siebie, ale jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, jak strasznie się wygłupiła.

– Kawa!? Brzmi zachęcająco – odparł. – A co do tych chłopaków, to w ogóle im się nie dziwię. Jedynie powinni popracować nad formą dotarcia do ciebie, ale jeżeli chodzi o twoją osobę, to ich zupełnie rozumiem.

– A co do tego nieszczęsnego banana, to od dziś najlepiej będę zwyczajnym Robertem, który z niczym ci się nie będzie kojarzył. Dobrze?

Dziewczyna z uwagą spojrzała mu głęboko w oczy i przekornie zapytała:

– Teraz będziesz się nade mną znęcał, bo się wygłupiłam?

– Okey. Od teraz milczę. Już nic nie mówię – wtrącił wesoło Robert, przesuwając palec po ustach, imitując zamykanie ich za pomocą zamka błyskawicznego.

Po parunastu metrach drogi przez park w kierunku hotelu „Patria” Basia zatrzymała się i ochoczo oznajmiła:

– Wiem, pójdziemy nad Bałtyk.

Robert spojrzał na nią z niedowierzaniem i z nutką ironii zapytał:

– A to trochę nie za daleko, tak z Częstochowy nad morze!?

– Nie nad morze, tylko nad Bałtyk.

– A to nie to samo? – zapytał jeszcze bardziej zdziwiony.

Basia zaczesała ręką do tyłu włosy i mentorsko oznajmiła:

– Gdybyś chodził z pielgrzymką warszawską co rok, to byś wiedział, że Bałtyk to taki częstochowski Balaton z drugiej strony Jasnej Góry od ulicy św. Jadwigi.

A z ciebie to taki kolejowy pielgrzym, co to, jak mawiała moja świętej pamięci babcia, „boi się sobie sandałków przykurzyć”.

– A na ciebie, jak mawiała twoja babcia, pani mądralo, bo na pielgrzymki nie chodzisz? – odgryzł się ostro.

– Na mnie – powtórzyła za nim i zawiesiła przez chwilę głos.

– Na ciebie, na ciebie – rzucił natarczywie, jakby znał odpowiedź.

– Na mnie, mój drogi, babcia nijak nie mówiła.

– Bo pewnie byłaś jej ukochaną wnuczką? – zaśmiał się ironicznie, chcąc pokazać jej wywyższanie się.

– Nie, panie „kolejowy pielgrzymie”. Moja babcia co roku pakowała mi plecak i pod koniec lipca jechałam pociągiem do stolicy. I co roku od pierwszej klasy szkoły podstawowej do siedemnastego roku życia chodziłam na pielgrzymki z moją ciocią z Konstancina, a kiedy umarła, dołączyłam do swojej starej grupy warszawskiej.

Robert opuścił głowę. Twarz jego oblał soczysty rumieniec i pomyślał: – Na wszystko ta dziewczyna ma odpowiedź.

– A do kościoła to kolega w ogóle chodzi? – Napierała teraz już bezpardonowo.

– Oczywiście – odparł z dużą dozą arogancji.

– Ale tak bardziej jak dziś, turystycznie, czy może jednak z lekką nutką religijności?

– Teraz to mnie już chyba obrażasz? – syknął podirytowany tą rozmową.

– Oj tam, od razu obrażasz. Wielki chłop z ciebie. Prawie wykształcony, może nawet inteligentny. Skąd ja mogę wiedzieć, co ci tam w głowie siedzi? Zresztą – ciągnęła dalej – jak się czegoś nie wie, to najlepiej zapytać u źródła. Czyż nieprawda, panie filozofie?

– Prawda!! Prawda! – odburknął, nie kryjąc zażenowania. – To, że nie chodzę na pielgrzymki i opuszczam niedzielne msze święte, to jeszcze nie powód, aby od razu posyłać mnie na stos.

– Nie każdy – mówił już z wyraźnym sarkazmem – moja droga, znajduje się tak blisko kościoła, jak ty, ale to jeszcze nie znaczy, że pod czapką nosi rogi, a z tyłu wyrósł mu właśnie ogon.

– Wiecie, Wasza Świątobliwość? – rzucił na koniec kwiecistego wystąpienia i z całej siły kopnął leżący przed nim kamień.

Słowa Roberta zabrzmiały zabawnie, niczym tłumaczenie się małego chłopczyka, który właśnie poprzez roztargnienie stłukł salaterkę z budyniem czekoladowym, przyrządzonym przez swoją ukochaną mamę.

Basia przez chwilę wpatrywała się w zmieszanego chłopaka, aż w końcu nie wytrzymała i parsknęła dziewczęcym chichotem.

– Ty mi się tłumaczysz!? – oznajmiła z serdecznym uśmiechem, nie kryjąc ubawu z reakcji Roberta.

– Ty chyba żartujesz!! – wykrzyczał i kontynuował: – Jeszcze się żadnej dziewczynie nie tłumaczyłem i tłumaczyć nigdy nie będę.

Wypiął dumnie pierś w oczekiwaniu na ripostę.

– Uuu. Samiec się w warszawskim paniczu odezwał.

– Nie samiec, tylko prawdziwy mężczyzna – odgryzł się już mniej miło.

– Mężczyzna? – powtórzyła za nim.

– A może taki przyjezdny casanova, który przy byle okazji bałamuci młode porządne dziewczyny?!

Robert stanął jak wryty. Spojrzał na Basię, a serce jego przebił niewidzialny sztylet. Na gardle owinęła mu się niewidzialna stalowa obręcz i poczuł, że zrobiło mu się bardzo przykro. Taka wspaniała dziewczyna, a taka niedostępna, a przede wszystkim nieufna – pomyślał. Pokiwał z politowaniem głową. Postukał się wymownie palcem po czole i z zażenowaniem bezpretensjonalnie rzucił:

– Ty się chyba w dzieciństwie za dużo filmów dla dorosłych naoglądałaś i teraz masz problem z odróżnianiem ludzi. Albo cię ten twój ksiądz na zakonnicę chce przerobić i teraz wszystkich mierzysz jedną miarką.

– Ty mi się naprawdę tłumaczysz?! – oznajmiła z nieskrywaną satysfakcją, wprost oczarowana tą sytuacją.

– No niech ci będzie, że się tłumaczę, i co z tego?

Basia spojrzała mu raz jeszcze głęboko w oczy, chrząknęła wydatnie pod nosem i wsunęła swoją małą dłoń w jego wielką jak bochen chleba rękę.

– Chodźmy w końcu nad ten Bałtyk, bo nas tu zima zastanie – powiedziała i delikatnie pociągnęła go za sobą. Po parunastu metrach puściła jego dłoń i od niechcenia zagaiła:

– Podoba ci się moje miasto?

– Znam tylko Aleje, dworzec i nic poza tym. Tak więc trudno mi coś o nim powiedzieć.

Basia opuściła głowę i co jakiś czas uśmiechając się do siebie, szła pod rękę z Robertem w milczeniu. Zeszli w dół ulicą Wieluńską, minęli Rynek Wieluński i znaleźli się na ulicy świętego Rocha.

Niskie szare domy po obu stronach ulicy, dość wąskiej jak na trasę wylotową na Wieluń, nie budziły zachwytu w Robercie.

– Trochę tu ponuro – zagaił bez sensu.

– Tak jak w wielu miastach. U ciebie na Pradze Manhattanu też nie widziałam.

– A byłaś na Pradze?

– Byłam i nawet będę tam teraz mieszkać.

– To nie w akademiku?

– Nie. Mam starego wuja na Brzeskiej tuż przy bazarze Różyckiego i kiedy dowiedział się, że dostałam się na studia, zaproponował mi, abym u niego zamieszkała.

– To bardzo trudna dzielnica – odparł zaniepokojony.

– Nie ma łatwych dzielnic. Wujek przeżył tam prawie siedemdziesiąt lat i ma się zupełnie dobrze, to dlaczego by mnie miało coś złego spotkać? Zresztą – ciągnęła dalej – nawet w najlepszej dzielnicy na pasach może potrącić cię pijany kierowca albo możesz zginąć w katastrofie kolejowej. Czyż nieprawda?

Robert przytaknął tylko głową, pogłaskał dłoń Basi i wolno sunęli dalej. Po kilkudziesięciu metrach, przy zbiegu św. Rocha i św. Jadwigi przy pasach prowadzących na drugą stronę ulicy, natknęli się na starego przygarbionego mężczyznę. Brudny, w dziurawych butach, z długą siwą brodą. Ubrany w łachmany z niedużym rozpadającym się wózkiem dziecięcym wypełnionym po brzegi różnymi kawałkami złomu. Bezskutecznie próbował przepchnąć wózek przez pasy. Małe zdezelowane kółka ugrzęzły pomiędzy niekompletnymi płytkami starego chodnika.

Basia wyrwała rękę spod ramienia Roberta i pospieszyła na pomoc mężczyźnie.

– Dzień dobry, panie Józefie – rzuciła serdecznie na powitanie.

– A, to ty, Basieńko? No widzisz, już sobie coraz gorzej radzę.

Basia złapała za rączkę od wózka i wraz z panem Józefem próbowali wypchnąć wózek z dziury. Pchnęli dwa razy i nic.

Basia odwróciła się i ostro rzuciła Robertowi w twarz:

– Masz się zamiar przyglądać czy może pomożesz?

Robert zupełnie zdezorientowany rzucił plecak na chodnik, pochwycił wózek i bez wielkiego trudu przepchnął go na drugą stronę ulicy. Basia podziękowała mu wzrokiem, wyjęła z małej czarnej torebki garść miedziaków i włożyła w dłoń mężczyźnie.

– Dziękuję ci, Basieńko, przyda się na chleb. Niech cię zawsze Bóg błogosławi – powiedział mężczyzna, chwycił za wózek i pojechał nim dalej.

Robert stał jak ogłupiały. Minę miał taką, jakby właśnie otarł się o UFO.

– I co tak patrzysz? – zapytała niemiło. – Pobrudziłeś sobie jaśniepańskie rączki, a może gardzisz ludźmi, którzy tak kończą?

Robert stał jak zahipnotyzowany. Na co dzień szerokim łukiem omijał ludzi podobnych do pana Józefa, aż tu nagle sam mu pomógł i wewnętrznie czuł się zupełnie rozdarty.

Bez słowa przeszedł na drugą stronę ulicy, podniósł plecak z chodnika i zmieszany podszedł do Basi.

– Widzę, że cię to bardzo zdziwiło – oznajmiła już bardziej przyjaźnie.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo – odparł, nie kryjąc zażenowania.

– Brzydzisz się takich ludzi? – zapytała ostro.

– Szczerze mówiąc, to nawet bardzo. Chyba jak każdy – dorzucił, oznajmiając jej jedyną dla niego oczywistą prawdę.

– Mów za siebie – odparła zdecydowanie.

– A ty go znasz? – zapytał po chwili.

– Znam i szczerze mu współczuję, ale teraz niewiele można mu już pomóc.

– To oczywiste, tacy ludzie nigdy się nie zmieniają.

Basia zaśmiała się pod nosem i po chwili powiedziała:

– Wzrostem jesteś wielki, ale jako człowiek nie dorastasz do pięt nawet małej mrówce.

– Dlaczego? – odparł zraniony.

– A trzymałeś chociaż raz w ręku Biblię?

– Kpisz sobie ze mnie? – rzucił poirytowany.

– Nie, ale czy chociaż do niej zajrzałeś?

Robert naburmuszył się jak stary indor. Poprawił plecak na ramieniu i wyniośle oznajmił:

– Zmieńmy temat, bo znowu zaczynasz te swoje katolickie kazania.

– Czyżby pan filozof bał się trudnych tematów?

– Nie boję się, ale o kim tu rozmawiać? – wtrącił z pogardą.

– O tobie – powiedziała tak przekonująco, iż Roberta aż to zaintrygowało.

– O mnie?

– Tak, o tobie. Mówisz, że ludzie się nie zmieniają?

– No tacy na pewno nie – odrzekł niczym stary belfer na kiepskiej uczelni.

– A wiesz, kim był święty Paweł?

– No był świętym, jak sama mówisz, i co to ma wspólnego ze mną i jakimś facetem, który pije i wozi złom?

– Więc poczytaj o Pawle, to zobaczysz, kim był, zanim został świętym, i jak diametralnie zmienił całe swoje życie.

– Kim? – zapytał naprawdę zaciekawiony.

– Poczytaj, a sam stwierdzisz, że pan Józef przy nim to aniołek.

– Poczytam, ale i tak o takich ludziach zdania nie zmienię.

– Nie wiesz, kim był ten człowiek, a jednak go tak surowo oceniasz. Może gdybyś wiedział, to zmieniłbyś zdanie?

– No kim?

– Kim? – powtórzyła prawie ze łzami w oczach za nim. – Wyobraź sobie, że był bardzo porządnym, pracowitym człowiekiem. Przez piętnaście lat, od wiosny aż do późnej jesieni, po dwanaście godzin dziennie ciężko pracował w cegielni. Kiedy przychodziła zima, od szóstej rano do dwudziestej pierwszej zaharowywał się w prywatnym warsztacie ślusarskim na tokarce i tak przez piętnaście lat.

– A skąd ty to wszystko wiesz?

– Bo to kiedyś był mój dobry sąsiad.

– No to skoro taki porządny, to dlaczego teraz tak upadł?

Twarz Basi wykrzywił grymas. Kątem oka spojrzała na Roberta i sucho wyjaśniła:

– Pewnego dnia w warsztacie, w którym pracował, zepsuła się instalacja elektryczna. Maszyny przestały działać, więc pan Józef wrócił po dwóch godzinach do domu. Miał troje dzieci, które w tym czasie przebywały jeszcze w szkole. Kiedy przekroczył próg własnego domu, w łóżku zastał swoją żonę z innym facetem.

– No to mógł się z nią rozejść i żyć dalej spokojnie – bez większych emocji w głosie oznajmił Robert.

– Niby tak, ale wkrótce okazało się, że tylko najstarsze dziecko jest jego, a dwójka pozostałych ma innych ojców. I co pan teraz powie, panie mądralo? Czy filozofia połączona z historią coś na taki przypadek mówi? – cynicznie zapytała Basia.

Robert opuścił głowę i trzymając Barbarę mocno za rękę, szedł w milczeniu.

– Czyżbyś chciał mi coś powiedzieć?

Robert przecząco pokręcił głową i cicho pod nosem, jakby do siebie, powiedział:

– Przepraszam, ale nieraz wydaje mi się, że już wszystko wiem o życiu, a tu spotyka mnie zaskoczenie.

Przeszedł kilka kroków i dodał:

– I to chyba moja największa wada.

– To się nazywa pycha. Jeden z grzechów głównych, ale dobrze, że zdajesz sobie chociaż z tego sprawę.

– No ale jednego nie rozumiem.

– Czego?

– Skoro pan Józef ma własne dziecko, to dlaczego mu ono nie pomoże?

Basia wybuchnęła śmiechem.

– Dobry żart.

– No, dlaczego? Gdybym ja miał ojca w takiej sytuacji, to zrobiłbym wszystko, aby wyciągnąć go z tego bagna.

– Ale ty nie masz charakteru jego córeczki.

– Nie rozumiem.

– Ona i jej matka to jak lustrzane odbicie. Złapała bogatego faceta z dużą dobrze prosperującą firmą. Urodziła mu dwoje dzieci i to ona teraz rozdaje karty w jego domu. Jeździ nowiutkim mercedesem, chodzi dwa razy w tygodniu do kosmetyczki. Fryzjer, basen, wczasy. Mogłabym ci tak wyliczać bez końca. Rozumiesz już teraz?

– Aż zanadto.

Po paruset metrach w zadumie dotarli na zielony brzeg częstochowskiego „Bałtyku”.

– Ładnie tu – powiedział zachwycony Robert.

Wyjął z plecaka swój gruby jasnogranatowy sweter. Rozłożył go na trawie i ręką wskazał Barbarze, aby usiadła. Sam podniósł niewielki płaski kamień, zamachnął się i puścił po wodzie „kaczkę”. Kamień parę razy odbił się od tafli wody, tworząc niewielkie regularne kółka, aż w końcu zniknął.

Przez dłuższą chwilę czuli się jak na wakacjach w krainie tysiąca mazurskich jezior.

Przenikająca cisza, przerywana kojącym szumem niewielkich fal, leniwie uderzających o brzeg „Bałtyku”, wprawiała ich w stan niebiańskiego spokoju.

– W Warszawie też mamy taki zalew. Wprawdzie dużo mniejszy, ale chodzimy tam nieraz całą paczką, aby trochę odreagować po sesji egzaminacyjnej.

– Czyli się urżnąć – oznajmiła, nie czekając ani chwili na odpowiedź.

– Jeżeli parę piw uważasz za pijaństwo, to tak.

Po chwili milczenia dodał:

– Jednak nasze Jeziorko Czerniakowskie ma jedną wadę.

– Jaką?

– Leży tuż przy elektrociepłowni Siekierki i powietrze dalekie jest tam od uzdrowiskowego. Mamy też Zalew Zegrzyński, ale autobusem jedzie się tam bardzo długo.

– No a Wisła?

Robert machnął ręką.

– Niby jest tam fajnie, ale woda chwilami przypomina bardziej ściek niż największą polską rzekę. Nie wiem, co do niej wpuszczają, ale niekiedy smród zabija nawet muchy.

Robert dyskretnie spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta. W jednej chwili dotarło do niego, iż właśnie kończy się jego najpiękniejszy dzień mijających wakacji.

Czy tylko wakacji? – zadał sobie pytanie w myślach. – A może to najpiękniejszy dzień mojego życia? Powrócił w pamięci do Ilony, swojej pierwszej miłości z podstawówki. Przy Basi tamto uczucie wyglądało zupełnie blado.

Nerwowo podrapał się po głowie i smutno powiedział:

– Na mnie, niestety, już czas.

Na twarzy Basi nie dało się wyczytać entuzjazmu. Przytaknęła tylko głową. Wstała, wytrzepała sweter z trawy i podała go Robertowi. Spojrzeli raz jeszcze na taflę wody i bez słowa ruszyli na dworzec. Kiedy weszli na peron, z megafonu kolejowego spikerka zapowiadała pociąg do Warszawy Wschodniej, który odjedzie z toru drugiego przy peronie pierwszym. Na peronie w granatowym mundurze kolejarskim z okrągłym biało-czerwonym lizakiem stała trzydziestoparoletnia kobieta. Robert z plecaka pospiesznie wyjął mały brązowy notesik. Zapisał w nim numer swojego telefonu. Wydarł z niego kartkę i wcisnął w niewielką dłoń Basi.

Kobieta w mundurze gwizdkiem dała znać do odjazdu pociągu, podniosła lizak do góry i krzyknęła „proszę wsiadać, drzwi zamykać”.

Ciepły kobiecy głos ponownie zapowiedział właśnie odjeżdżający pociąg poprzez megafon kolejowy. Basia prawie ze łzami w oczach spojrzała na Roberta i cicho wyszeptała:

– Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć?

Robert zeskoczył ze schodów wagonu. Objął ją z całych sił i nie pytając o zgodę, czule pocałował w usta.

– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – zapytała przekornie.

– Resztę dopowiem ci pierwszego października – rozciągnął twarz w czarującym męskim uśmiechu i zamknął za sobą duże kolejowe zdezelowane metalowe drzwi pociągu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: