Antygona w Nowym Jorku - ebook
Antygona w Nowym Jorku - ebook
Poruszająca opowieść o trójce bezdomnych - Portorykance Anicie, Polaku Pchełce i rosyjskim Żydzie Saszy. Z jednej strony dowcipne połączenie antycznego tematu ze spojrzeniem na współczesnych emigrantów, z drugiej poruszająca tragikomedia o miłości, nadziei, rozpaczy. Anita, podobnie jak jej grecka imienniczka, chce pochować swojego przyjaciela. Nie kierują nią jednak wzniosłe nakazy moralne, ale chęć zachowania resztek ludzkiej godności...
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-6865-0 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Scena pierwsza
Nowojorski park zamieszkany przez bezdomnych. Krzaki, drzewka. Metalowy kubeł na śmieci. Resztki tekturowych pudeł. Plastikowe torby powiewają na wieczornym, zimnym wietrze. Centralnie położona ławka, oparta o przemarznięte drzewo, zajęta jest przez sporą kupę łachmanów i gazet. Wchodzi Policjant. Ujmująco uśmiecha się do publiczności.
Policjant
Dobry wieczór. Nazywam się James Murphy, sierżant James Murphy. Chciałem od razu powiedzieć, że nie mam nic przeciwko bezdomnym. To są tacy sami ludzie jak my, tyle że nie mają domów. Osobiście spotkałem bardzo wielu kulturalnych bezdomnych, często z wyższym wykształceniem, i mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że są to tak samo dobrzy Amerykanie jak wy i ja. Żeby nie było gadania, mówię od razu, że to się tyczy nie tylko Amerykanów. Tak samo jest z bezdomnymi przedstawicielami innych mniejszości, co to szukając wolności albo chcąc lepiej żyć i więcej zarabiać, osiedlili się na nowojorskich dworcach autobusowych, ulicach i w parkach. Oni też kochają swoją przybraną matkę Amerykę i wdzięczni są za wszystko, co dla nich zrobiła. Coś ze dwa lata temu, na przykład, patrolowałem Lower East Side, no i szła demonstracja radykałów protestujących przeciwko polityce rządu. Szli Pierwszą Aleją, potem skręcili w Siódmą Ulicę w stronę parku, no i jak zawsze palili amerykańską flagę. Z tych większych. No i zaczęli być wobec mnie agresywni. Bardzo agresywni. Ale wtedy z Tompkins Square Park wyszli nowojorscy bezdomni. Głodni, brudni, ale przepełnieni entuzjazmem. Chorzy na AIDS, gruźlicę, syfilis, jaką chorobę wymienicie, to oni ją mają. Ale mają też w sobie patriotycznego ducha. Naskoczyli na radykałów, odebrali im gwiaździsty sztandar. Ugasili to, co z niego zostało, rękami, szmatami, czym mogli, tym gasili i powiesili nad parkiem. I choćby za to ja ich szanuję. I inni policjanci ich szanują. To znaczy olbrzymia większość policjantów… Większość w każdym razie… Całkiem sporo policjantów ich szanuje.
Ja nie mówię, że między bezdomnymi a nami nie ma nieporozumień. Nie mogę powiedzieć, że nie ma, bo są. No bo ci ludzie mają popieprzone poczucie czasu. My myślimy, co będzie za dziesięć lat, tak? A oni, co będzie za godzinę. My, na przykład, śpimy w nocy. Bo to normalne. Nie? A oni śpią w dzień, bo to bezpieczniej. No i potem nawet jak nie są schizo, to słabo kontaktują. No dobrze, ale o co mi się rozchodzi. Rozchodzi mi się o to, że wielu uczciwych ludzi, takich jak wy albo ja, stara się jakoś tych bezdomnych postawić na nogi. Zachęcić do pracy. Ja nie mówię, że to się zawsze udaje. Szczerze mówiąc, to się prawie nigdy nie udaje. Ale jak się uda, to człowiek ma satysfakcję.
Był taki jeden bezdomny na Columbus Circle. Leżał na chodniku, śmierdział i do nikogo się nie odzywał. Ja do niego mówię, a on nic. Aż tu jednego dnia on się na mnie dziwnie spojrzał, otrząsnął się i zaczął handlować używanymi książkami, przy Central Parku. Tam zawsze paru homlesów handluje wyrzuconymi książkami. Ale ten facet miał pomysły. On miał amerykańskie wyczucie biznesu w jajach. Wszyscy inni bezdomni rozkładali te książki na ziemi, na gazetach albo plastikowych torbach, a on zorganizował sobie krzesło, zbił budę z desek. I sprzedawał nie tylko „Screw Magazine”, „Playboya” czy pedalskie poradniki. Ale książki. Prawdziwą literaturę. Sam kupiłem u niego Psy wojny Forsytha. Takie grube. (pokazuje) I chciałem wam powiedzieć, że gdyby reszta tych zazdrosnych skurwysynów nie udusiła go i nie wrzuciła jego trupa do rzeki, to on już w tej chwili by miał mieszkanie.
Ja się staram namówić bezdomnych, żeby się wprowadzili do schronisk. Jest od cholery schronisk dookoła. Jak się mówi, że miasto nic nie robi dla bezdomnych, to ja odpowiadam – a schroniska? A bezdomni nie chcą. Mówią, że się boją… A niby czego się do kurwy nędzy bać. Tłumaczę takiemu, że ilość gwałtów, morderstw i kradzieży w schroniskach wcale nie jest dużo większa niż na ulicach. A będzie siedział pod dachem. A on mi odpowiada: „A na co mi to? A dlaczego?”. Dlaczego? Dlatego, mówię mu, żebyś był cywilizowanym człowiekiem, korzystał ze zdobyczy kultury, większość schronisk ma telewizję. A on znowu mówi: „A dlaczego?”. Dlatego, że życie jest krótkie. Żebyś sobie mógł powiedzieć, kiedy będziesz umierał, no bo wszyscy musimy umrzeć… A on się znowu pyta: „A dlaczego?”.
Co on sobie do kurwy nędzy myśli, że co to jest, kurs egzystencjalizmu? Ja nie wiem dlaczego. Ja nie jestem filozofem, ja pracuję w policji.
Walkie-talkie Policjanta zaczyna coś mamrotać.
Policjant
Przepraszam…
Słucha z wysiłkiem bełkotliwego mamrotania. Tymczasem kupa łachmanów na ławce zaczyna się poruszać. Najpierw wysuwają się spod niej nogi, potem reszta. Czyli Sasza. Mężczyzna między 50 a 60. Trudno powiedzieć. Z powodu zimna ubrany jest ochronnie: płaszcz, kilka warstw swetrów, marynarka. Na głowę ma naciągniętą narciarską, bawełnianą czapeczkę. Na rękach rękawiczki – wszystko w stanie rozpadu. Siada na ławce i zaczyna grzebać pod płaszczem. Po chwili wyławia mały magnetofon. Naciska klawisz i z satysfakcją słucha swojego ulubionego i jedynego nagranego kawałka. Jest to Strangers in the Night.
Policjant
(rozmawia przez radiotelefon, starając się przekrzyczeć muzykę)
Tak, tak. Tutaj Murphy, tak rozumiem. (do widowni) Ja tu jeszcze wrócę.
Policjant wychodzi. Strangers in the Night opanowuje scenę.
Scena druga
Słuchając Franka Sinatry, Sasza wywraca na wierzch puste kieszenie płaszcza, spod obcasa wyjmuje żyletkę i zaczyna starannie obcinać lewą kieszeń. Wchodzi Anita. Przeżyła trzydzieści pięć lat i wygląda, że nie przyszło jej to łatwo. Ma na głowie trochę za małą czapkę z nausznikami. Ubrana jest w długi kolorowy płaszcz, męskie buty i rękawiczki bez palców. Pcha przed sobą metalowy wózek delikatesowy zawierający cały jej dobytek. Plastikowe torby wypchane ubraniami, itd. Na szczycie leży różowy telefon. W ręku trzyma plastikowy kubek z kawą. Podchodzi blisko Saszy, rzuca mu krótkie spojrzenie i wychodzi. Sasza odprowadza ją wzrokiem. W chwili, gdy Anita znika ze sceny, magnetofon zacina się. Sasza potrząsa nim kilka razy, bez skutku. Anita wraca na scenę i magnetofon zaczyna grać. Sasza patrzy na nią i na magnetofon z namysłem. Anita wychodzi i magnetofon znów dławi się i przestaje działać. Sasza znów potrząsa nim bez skutku. Anita wchodzi po raz trzeci, Sasza patrzy na nią, a potem na magnetofon z nadzieją. Ale tym razem nic się nie dzieje. Sasza jest rozczarowany.
Sasza
(wzdycha ponuro)
A pies by to jebał.
Odkłada magnetofon i zabiera się do obcinania prawej kieszeni. Anita zatrzymuje się przy ławce.
Anita
Nie widziałeś gdzieś Johna?
Sasza patrzy na nią, potem z nadzieją na magnetofon, potrząsa nim kilka razy. Zniekształcony śpiew Sinatry powraca na parę sekund i cichnie. Zniechęcony Sasza wraca do obcinania kieszeni. Anita mówi bardzo szybko, trochę mechanicznie, bardziej do siebie niż do Saszy.
Anita
Co się tak na mnie patrzysz? Nie patrz się tak na mnie. Ja wiem, że to, że go nie ma, to w tym nie ma nic dziwnego. Ja nie jestem wariatka. On jest mężczyzną i ma prawo iść tam, gdzie mu się podoba. Tyle że on nigdy nigdzie nie chodzi… Jestem pewna, że to ta ruda kurwa Mindi… Znasz ją, nie? Ta z nogą w gipsie… Ona lata za każdym facetem, którego zobaczy samego… Ja do niej nic nie mam, ale ci mówię, jak ją kiedy zobaczę koło Johna! Jak ją złapię za te farbowane kudły, to ta szprycha zobaczy wszystkie gwiazdy i wszystkich facetów, o których jej się nawet nie śniło… Gdybym ja tutaj była, to on by nawet na nią nie splunął. Ale zmarzłam w nocy i poszłam spać do kotłowni… I teraz go nigdzie nie mogę znaleźć… Ja go chciałam wziąć do kotłowni. Powiedziałam, że za niego zapłacę dwa dolary, ale on nie chciał… A teraz tak sobie myślę, że może on ma żal, że ja tam poszłam. Co? No nie wiem. Co? A co ty myślisz? Jesteś mężczyzną. Miałbyś żal? Ale strasznie mi było zimno. Co?
Sasza potrząsa magnetofonem.
Anita
Ej, co ty nienormalny jesteś? To nie zegarek, odłóż to.
Sasza odkłada magnetofon na ławkę. Magnetofon działa.
Anita
No widzisz.
Sasza jest wstrząśnięty, ale za chwilę magnetofon znów się zacina.
Anita
Przyniosłam mu kawę, ale go nie ma. Cały dzień go szukam. Wczoraj w nocy jak odchodziłam, dałam mu sweter. Kaszmir, niebieski. Dostałam z kościoła. Kaszmirowe są najcieplejsze. Grzeją jak kaloryfer. (pociąga łyk kawy) Ta kawa już wystygła. To co, widziałeś go? Możesz mi powiedzieć, był z tą rudą zdzirą, czy nie? Nic się nie bój. Nawet jak był, to ja nie będę miała do ciebie żalu, ja nie jestem taka. No był z nią, czy nie?
Sasza nie reaguje.
Anita
Nie? To ta ruda lampucera jest w czepku urodzona. Czyli że go widziałeś. Gdzie on jest?
Sasza
Zabrali go.
Anita
Kto? Policja?
Sasza
Pogotowie.
Anita
Pogotowie. O, Boże. Ale dlaczego? Co się stało?
Sasza
(zniecierpliwiony)
Bo umarł.
Anita
Umarł?
Sasza
Umarł.
Anita siada koło Saszy na ławce. Przez chwilę oboje milczą. Sasza kończy obcinać kieszenie i przygląda się z zadowoleniem sterczącym na zewnątrz resztkom płótna. Chowa żyletkę w obcasie. Anita kołysze się miarowo na ławce, jakby odmawiała modlitwę. Po chwili wyjaśnia.
ANITA
Wiesz. Ja się za niego modlę. Mogę się o coś zapytać? Ty jesteś pewien, że on umarł? Bo wiesz, tu się różne rzeczy dzieją. On mógł zemdleć albo zasnąć, albo się upić… Jesteś całkiem pewien, że on umarł? Bo wiesz, ludzie są ostatnio tacy skołowani, że myślą, że coś widzą, a to co widzą, to jest w ogóle coś innego. Tak że wiesz, musisz być pewien na sto procent.
Sasza
Policja powiedziała, że umarł.
Anita
Indianin mi to samo dwa razy powiedział, to znaczy o karetce. Ale ja Indianinowi nie wierzę. On zawsze kłamie.
Sasza
Jak go zabrała karetka, to znaczy, że umarł, żywego by nie zabrali.
Anita
(pociągając nosem, bardzo szybko)
Ja to wiedziałam, to przez ten sweter. Wiedziałam, że kaszmir wciąga nieszczęście jak gąbka. Ale się skusiłam. To był sweter jakiegoś nieszczęśnika. Szczęśliwi rzadko noszą swetry. Nieszczęśnicy albo marzną, albo się pocą i zamiast leczyć nieszczęście, kupują kaszmir. Nieszczęśnik wkłada kaszmir i się poci. Pot spływa z czoła prosto na kaszmir. I wsiąka, a z nim nieszczęście i złe prądy. Można prać, prasować, ale nieszczęście w kaszmirze wszystko przetrzyma. A najgorsze są poduszki. (demonstruje) To to już jest po prostu gniazdo nieszczęścia. Ja to czułam, a się skusiłam. I teraz jest już za późno.
Anita płacze przez chwilę, potem rozpina płaszcz.
Anita
Widzisz.
Sasza
Co?
Anita
(pokazuje sweter)
To jest akrylik. Z akrylikiem nie ma problemu. Wystarczy go zdjąć i parę razy strzepnąć. (demonstruje) I nieszczęście się strzepuje. (znów modli się przez chwilę) To co ja mam robić?
Sasza
Napić się pershinga. Dałbym ci pociągnąć… Ale wszystko wypiłem.
Anita
A on coś powiedział przed śmiercią?
Sasza
Nie słyszałem.
Anita
Wiesz, ja się pytam, bo mógł coś powiedzieć o mnie. Bo wiesz, on mnie kochał…
Sasza
(obojętnie)
Aha.
Anita
Wszyscy o tym wiedzą.
Sasza
Aha.
Anita
Widziałeś nas razem, nie?
Sasza
Aha.
Anita
A czy ktoś może był przy nim, kiedy umarł? No bo Johnny mógł powiedzieć coś do kogoś.
Sasza
Johnny nigdy nie mówił.
Anita
Ale to dopiero przez ostatnie pięć lat. Przedtem mówił, bardzo dużo mówił. Opowiadał kawały… Myśmy razem mieli ubaw. (uśmiecha się) Na przykład, taki kawał mi opowiedział… (próbuje sobie przypomnieć) Ja się z tego zaśmiewałam. (znów próbuje sobie przypomnieć, ale to na nic. Macha ręką) Nie pamiętam… Ale to było strasznie śmieszne… Indianin powiedział, że on umarł o ósmej rano… Powiedział, że zamarzł.
Sasza
Nie wiem. Ja się dowiedziałem, kiedy przyszła policja.
Anita
A gdzie go zabrali?
Sasza
Na Hart Island.
Anita
Indianin powiedział, że na Potter’s Field.
Sasza
To jedno i to samo. Potter’s Field jest na Hart Island. Na samej wyspie.
Anita
Ale dlaczego? Tam grzebią tylko przestępców, odrzutków, nędzarzy bez nazwiska i dokumentów. A Johnny był Amerykaninem i pochodził z dobrej rodziny. Był arystokratą z Bostonu. Ty jesteś arystokratą?
Sasza
Nie, Rosjaninem.
Anita
Jesteś katolikiem czy protestantem?
Sasza
Żydem.
Anita
Ano widzisz, to z tobą jest zupełnie inna historia. Ale Johnny był z Bostonu i miał obywatelstwo. To tak nie może być, żeby jego tam zabrali. To jest omyłka.
Anita podnosi się i bardzo podekscytowana, mamrocząc coś do siebie i pchając wózek, schodzi ze sceny. Sasza patrzy z nadzieją na magnetofon. Ale nic się nie dzieje.