Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Argonauci - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
10 czerwca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,90

Argonauci - ebook

Książka nagrodzona Amerykańską Nagrodą Krytyków Literackich

Bestseller „New York Timesa”, jedna ze 100 najlepszych książek pierwszych dwóch dekad XXI wieku według „Guardiana”

Maggie Nelson, amerykańska pisarka i intelektualistka, nawiązując do Barthes’owskiej interpretacji mitu o Argo, odnawia znaczenia najważniejszych dla siebie pojęć. Bo Argonauci to z jednej strony intymny opis doświadczeń autorki jako partnerki osoby niebinarnej, matki i córki, a z drugiej – erudycyjna rozprawa na temat tożsamości, seksualności i przemijania. Autorka sprawnie przeplata osobiste doświadczenia z teorią queer, psychologię z historią sztuki, filozofię z codziennością. Dzięki poświęceniu uwagi wyzwaniom, z jakimi na początku XXI wieku mierzą się kobiety w nieheteronormatywnych związkach, i niejednokrotnie stawaniu w opozycji do głównego – męskiego – nurtu pisania o LGBTQ+, „Argonauci” bez wątpienia wpiszą się w historię literatury feministycznej i queerowej.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8191-031-6
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Październik 2007 roku. Wicher Santa Ana smaga drzewa eukaliptusowe i zrywa z nich długie, białe pasy kory. Mimo paskudnej pogody jemy z przyjaciółką obiad w ogródku na zewnątrz baru, a ona sugeruje, że powinnam sobie wytatuować „NIEŁATWA” na kostkach dłoni dla przypomnienia o potencjalnych korzyściach z takiej postawy. Zamiast tego słowa „kocham cię” wyrywają mi się z ust niczym inkantacja, kiedy po raz pierwszy rżniesz mnie w tyłek w swojej uroczej, zapuszczonej kawalerskiej norze. Trzymałeś Molloya przy łóżku i stos kutasów w ciemnej, nieużywanej kabinie prysznicowej. Lepiej być nie może, prawda? „Na co masz ochotę?” – zapytałeś, a potem poczekałeś na moją odpowiedź.

Zanim cię poznałam, całe życie byłam wierna tezie Wittgensteina, że to, co niewypowiadalne, zawiera się – niewypowiedzianie! – w tym, co można wypowiedzieć. Tę myśl przytacza się rzadziej niż inne, słynniejsze twierdzenie: „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć”^(), choć moim zdaniem jest znacznie od niego głębsza. Jej paradoks to dosłownie powód tego, dlaczego piszę, czy też dlaczego czuję, że jestem w stanie pisać dalej.

Ta myśl nie podsyca ani nie idealizuje niepokoju, jaki w nas wywołuje niemożność wyrażenia słowami tego, co nam umyka. Nie karze tego, co da się wyrazić, za to, czym z definicji być nie może. Brak w niej także pretensjonalnego markowania zaciśniętego gardła: „Ach, ileż by można powiedzieć, gdyby tylko słowa były wystarczająco dobre”. Słowa są wystarczająco dobre.

„Nie ma sensu winić sieci za to, że są w niej dziury” – jak twierdzi moja encyklopedia.

W ten sposób możesz sprawić zarazem, że twój pusty kościół z klepiskiem zamiast podłogi zostanie zamieciony do czysta, a witraże zalśnią pod sklepieniem katedry. Bo nic, co powiesz, nie spieprzy przestrzeni dla Boga.

Wyjaśniłam to już przy innej okazji. Ale teraz próbuję powiedzieć coś innego.

Wkrótce dowiedziałam się, że ty przez całe życie byłeś równie głęboko przekonany, że słowa nie są dość dobre. Nie tylko nie dość dobre, lecz także toksyczne dla wszystkiego, co dobre, co prawdziwe, co płynne. Kłóciliśmy się i spieraliśmy o to, zaciekle, ale bez złośliwości. Powiedziałeś, że kiedy coś nazwiemy, to już zawsze będziemy na to patrzeć inaczej. Wszystko, co nienazywalne, odpada, ginie, zostaje zamordowane. Określiłeś to zjawisko jako funkcję „szablonu” naszego umysłu. Powiedziałeś, że znasz to nie z odrzucenia języka, ale z zanurzenia się w nim, na ekranie, w rozmowach, na scenie, na stronie. Przywoływałam argumenty w duchu Thomasa Jeffersona i kościołów – obfitość, kalejdoskopowe przesunięcie, nadmiar. Upierałam się, że słowa służą do czegoś więcej niż tylko do nazywania. Przeczytałam ci na głos początek Dociekań filozoficznych. „Płyta! – krzyczałam. – Płyta!”

Przez pewien czas sądziłam, że wygrałam. Przyznałeś, że człowiek może być w porządku, ludzkie zwierzę może być w porządku, nawet jeśli to ludzkie zwierzę używa języka, nawet jeśli jego użycie określa w jakiś sposób jego człowieczeństwo – nawet jeśli to samo człowieczeństwo oznacza zmiażdżenie i spalenie całego tego kramu, bezcennej planety, wraz z jej – naszą – przyszłością.

Ale ja też się zmieniłam. Na nowo spojrzałam na rzeczy nienazywalne, albo przynajmniej te, których istotą jest migotanie, przepływ. Ponownie przyznałam, jak smutne jest czekające nas ostatecznie wyginięcie i jak niesprawiedliwe to, że doprowadziliśmy do wyginięcia innych. Przestałam z wyższością powtarzać: „Cokolwiek da się w ogóle pomyśleć, da się jasno pomyśleć”^(), a zaczęłam się zastanawiać, czy o wszystkim można pomyśleć.

A ty – o cokolwiek się ze mną spierałeś, nigdy nie markowałeś zaciśniętego gardła. W zasadzie wyprzedzałeś mnie przynajmniej o jedno okrążenie, a słowa płynęły w ślad za tobą. Jak miałabym nadrobić te zaległości? (Przez co rozumiem: jakże miałbyś mnie zechcieć?).

Dzień czy dwa po moim miłosnym wyznaniu, zdziczała z bezbronności, wysłałam ci fragment z Rolanda Barthes’a autorstwa Rolanda Barthes’a, w którym autor pisze, że podmiot wypowiadający słowa „kocham cię” jest jak „Argonauci odnawiający swój statek podczas swojej podróży bez potrzeby zmieniania jego nazwy”^(). Tak jak poszczególne części Argo są z biegiem czasu wymieniane, choć łódź nadal nazywa się tak samo, tak zawsze gdy kochanek wypowiada zdanie „kocham cię”, jego znaczenie odnawia się poprzez każde użycie, jako że „praca miłości i mowy polega na nadawaniu tym samym słowom coraz to nowych akcentów, dzięki czemu tworzy się niesłychany język”^().

Myślałam, że ten fragment jest romantyczny. Ty odczytałeś go tak, jakbym chciała odwołać wcześniejsze słowa. Z perspektywy czasu sądzę, że było to chyba jedno i drugie.

Powiedziałam ci, że „przebiłeś moją samotność”. To była użyteczna samotność, skonstruowana poniekąd wokół świeżo odzyskanej trzeźwości, długich spacerów do i z Y przez obskurne, porośnięte pnączami bugenwilli zaułki Hollywood, wieczorne przejażdżki tam i z powrotem po Mulholland Drive, którymi próbowałam zabić czas w długie noce, i, rzecz jasna, maniakalne epizody pisania, kiedy uczyłam się nie zwracać do nikogo. Ale nadszedł czas, by ją przebić. „Czuję, że mogę dać ci wszystko bez oddawania siebie” – wyszeptałam w twoim piwnicznym łóżku. Kiedy dobrze obejdziesz się z samotnością, taka właśnie czeka cię nagroda.

Kilka miesięcy później pojechaliśmy razem na Boże Narodzenie do hotelu w centrum San Francisco. Zarezerwowałam nam pokój przez internet, licząc na to, że moja rezerwacja i spędzony tam czas sprawią, iż pokochasz mnie na zawsze. Okazało się jednak, że było tak tanio, bo hotel przechodził właśnie zdumiewająco nietaktowny remont, a także dlatego, że mieścił się w samym środku zaćpanej dzielnicy Tenderloin. Nieważne – nas zajmowały inne sprawy. Słońce przenikało przez obskurne żaluzje, ledwo przesłaniające robotników, którzy szaleli na zewnątrz z młotkami, podczas gdy my się zajmowaliśmy naszymi sprawami. „Tylko mnie nie zabij” – powiedziałam, gdy zdjąłeś skórzany pasek i uśmiechnąłeś się do mnie.

Po Rolandzie Barcie spróbowałam jeszcze raz, tym razem fragmentem wiersza Michaela Ondaatjego:

Całowanie brzucha.

całowanie twojej pokrytej bliznami

łodzi ze skóry. Historia

to jest to, czym się podróżuje

i co się ze sobą zabiera

Oboje byliśmy całowani po brzuchu

przez obcych

drugiemu z nas

a co do mnie

to błogosławię wszystkich

którzy cię tu całowali.^()

Wysłałam ten fragment nie dlatego, że osiągnęłam opisywany w nim spokój. Wysłałam go z nadzieją, że pewnego dnia mi się to uda – że moja zazdrość ustąpi i będę mogła patrzeć na imiona i obrazy innych osób zapisane tuszem na twojej skórze bez poczucia obcości i niesmaku. (Byliśmy razem od niedawna, gdy zrobiliśmy sobie romantyczny wypad do salonu Dr. Tattoff na Wilshire Boulevard, podekscytowani perspektywą przywrócenia ci czystego konta. Wyszliśmy załamani ceną i tym, że tatuażu nie da się całkowicie usunąć).

Po obiedzie przyjaciółka, która zasugerowała, żebym wytatuowała sobie „NIEŁATWA”, zaprasza mnie do siebie do biura, gdzie proponuje, że wygoogla cię w moim imieniu. Zobaczy, czy internet nam powie, jaki zaimek preferujesz, bo mimo – albo właśnie dlatego – że każdą wolną chwilę spędzamy razem w łóżku i już planujemy wspólne zamieszkanie, nie potrafię cię o to zapytać. Zamiast tego staję się specjalistką w unikaniu zaimków. Cała sztuka polega na tym, by przyzwyczaić ucho do nieustannie powtarzanego imienia. Trzeba nauczyć się kryć w gramatycznych ślepych zaułkach, odprężyć w orgii precyzji. Trzeba nauczyć się tolerować instancję wykraczającą poza Dwoje, i to w momencie, w którym próbuje się reprezentować partnerstwo – a nawet małżeństwo. „Małżeństwo jest przeciwieństwem pary. Nie ma już maszyn binarnych: pytanie – odpowiedź, męskie – kobiece, ludzkie – zwierzęce itd. To może być to, czym jest rozmowa – po prostu zarysem stawania się”^().

Choć z czasem można w takiej rozmowie osiągnąć biegłość, ja do dziś nie potrafię zarezerwować biletów lotniczych ani negocjować z moim działem kadr w naszym imieniu bez rozbłysków wstydu czy dezorientacji. To nie są tak naprawdę mój wstyd ani moja dezorientacja – to trochę tak, jakbym była zażenowana (albo po prostu wkurzona) z powodu osób, które wychodzą z błędnego założenia i trzeba je poprawiać, ale nie da się ich poprawić, ponieważ słowa nie są wystarczająco dobre.

Jak to możliwe, że słowa nie są wystarczająco dobre?

Nieprzytomna z zakochania leżę na podłodze w biurze przyjaciółki, mrużę oczy i patrzę na przewijający się na ekranie potok jasnych informacji, których nie chcę oglądać. Chcę ciebie, jakiego nikt inny nie widzi, chcę cię tak blisko, że nie będzie trzeba stosować trzeciej osoby. „Popatrz, cytat z Johna Watersa: »Ona jest bardzo przystojna«. Więc może powinnaś mówić »ona«. Rozumiesz, sam John Waters tak mówi”. „To było całe lata temu – przewracam oczami ze swojego miejsca na podłodze. – Sporo mogło się zmienić”.

Kiedy robiłeś swój film zatytułowany By Hook or by Crook, razem z współscenarzystą Silasem Howardem zdecydowaliście, że postaci butch będą o sobie mówić per „on” i „jego”, ale w zewnętrznym świecie sklepów spożywczych i autorytetów ludzie będą używać określeń „ona” i „jej”. Nie chodziło o to, że gdyby świat zewnętrzny był odpowiednio poinstruowany co do preferowanych zaimków bohaterów, to wszystko byłoby w porządku. Bo gdyby obcy mówili o nich per „on”, wówczas byłoby to inne „on”. Słowa zmieniają się w zależności od tego, kto je wypowiada; nie ma na to rady. Rozwiązanie nie polega jedynie na wprowadzeniu nowych słów (boi, cispłciowość, androciota), a następnie na przyporządkowaniu im znaczeń (choć oczywiście stoją za tym władza i pragmatyzm). Konieczna jest także czujność wobec wielości możliwych zastosowań, kontekstów i skrzydeł, na których każde słowo może latać. Jak wtedy, gdy szepczesz: „Jesteś tylko dziurą, która pozwala mi się wypełnić”. Jak wtedy, gdy mówię „mąż”.

Niedługo po tym, jak się poznaliśmy, poszliśmy na przyjęcie i pewna kobieta – hetero, a przynajmniej w heteromałżeństwie – która znała Harry’ego od jakiegoś czasu, zwróciła się do mnie z pytaniem: „A przed Harrym byłaś już w związku z kobietą?”. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Tamta jednak, zupełnie niezrażona, mówiła dalej: „Heteryczki zawsze leciały na Harry’ego”. Czy Harry to kobieta? Czy ja byłam heteryczką? Co moje poprzednie związki z „innymi kobietami” miały wspólnego z obecnym? Dlaczego miałabym myśleć o innych „heteryczkach”, które leciały na mojego Harry’ego? Czy jego seksualna energia, z której siły już zdawałam sobie sprawę, była rodzajem rzuconego na mnie uroku, spod którego uwolnię się wtedy, gdy on mnie porzuci i ruszy dalej, uwodzić inne? Dlaczego ta kobieta, którą ledwo znałam, mówi mi coś takiego? Kiedy Harry wróci z łazienki?

Są ludzie, którzy denerwują się, kiedy słyszą, że zamiast identyfikować się jako lesbijka, Djuna Barnes wolała mówić, że „po prostu kocha Thelmę”. Gertrude Stein ponoć twierdziła podobnie na temat Alice, choć nieco inaczej to ujmowała. Rozumiem, dlaczego z politycznego punktu widzenia może to doprowadzać do szału, ale zawsze sądziłam, że jest w tym też pewien romantyzm – polega na tym, że indywidualne doświadczenie pożądania ma pierwszeństwo przed kategorycznym. Powyższa historia przywodzi na myśl historyka sztuki T. J. Clarka, który tak oto bronił swojego zainteresowania osiemnastowiecznym malarzem Nicolasem Poussinem przed wyimaginowanymi adwersarzami: „Twierdzenie, że zainteresowanie Poussinem to nostalgia czy elitaryzm, to jak nazywanie zainteresowania najbliższą nam osobą »hetero- (lub homo-) seksizmem«, »wykluczeniem« czy »zaborczością«. Owszem, bywa i tak: rzeczywiście takie mogą być w przybliżeniu standardy – i to jest godne pożałowania. Niemniej samo zainteresowanie może być jeszcze pełniejsze i bardziej ludzkie – może nieść ze sobą więcej ludzkich możliwości i współczucia – niż zainteresowanie nieskażone takim afektem czy kompulsją”^(). Tutaj, podobnie jak w innych sytuacjach, skażenie pogłębia, a nie dyskwalifikuje.

Poza tym każdy wie, że Barnes i Stein wiązały się z kobietami innymi niż Thelma i Alice. Alice też o tym wiedziała. Ponoć gdy usłyszała, że wczesna powieść Stein Q.E.D. to zaszyfrowana historia trójkąta miłosnego z udziałem Stein i niejakiej May Bookstaver, zareagowała wybuchem zazdrości. A że to ona redagowała teksty partnerki i przepisywała je na maszynie, pracując nad przeredagowaną wersją poematu Gertrude Stanzas in Meditation, dokonała cudów językowej ekwilibrystyki, żeby wyeliminować wszystkie słowa „May/may” z książki, tym samym stając się nieświadomie jej współautorką.

W lutym jeździłam po mieście i oglądałam kolejne mieszkania, szukając czegoś, w czym pomieścilibyśmy się razem z twoim synem, którego jeszcze wtedy nie znałam. W końcu znaleźliśmy dom na wzgórzu, z połyskującymi ciemnymi podłogami z drewna, widokiem na górę i za wysokim czynszem. W dniu odbioru kluczy przespaliśmy się w napadzie dzikiej radości na cienkim kocu rozłożonym na drewnianej podłodze pokoju, który miał się stać naszą pierwszą sypialnią.

Ten widok. Może i był to porośnięty szorstkimi chaszczami kopiec z zamulonym stawem na szczycie, ale przez dwa lata to była nasza góra.

A potem, tak po prostu, składałam wyprane ubranka twojego syna. Właśnie skończył trzy lata. Jakie małe skarpetki! Jaka mała bielizna! Zdumiewałam się nimi, robiłam mu co rano letnie mleko ze szczyptą kakao, godzinami bawiłam się z nim w poległego żołnierza. On padał na ziemię w pełnej zbroi i uzbrojeniu – kolczugowej czapce z cekinów, z mieczem i pochwą, ze zranioną w boju kończyną owiniętą szalikiem. Ja byłam dobrą Błękitną Czarownicą, która musi go posypać leczniczym pyłkiem i przywrócić do życia. Miałam bliźniaczkę, która była zła i zabijała go trującym niebieskim pyłkiem. Ale wtedy znowu wkraczałam do akcji, żeby go uleczyć. Leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami i delikatnym uśmiechem, a ja recytowałem monolog: „Skąd tu wziął się ten żołnierz? Jak to się stało, że znalazł się tak daleko od domu? Czyżby był ciężko ranny? Czy będzie dla mnie miły, czy groźny, kiedy się zbudzi? Czy będzie wiedział, że jestem dobra, czy też pomyli mnie z moją złą bliźniaczką? Co mogę powiedzieć, żeby przywrócić go do życia?”.

Przez całą tę jesień wszędzie wokół nas kiełkowały żółte tablice „TAK DLA PROP 8”, szczególnie gęsto wbijane w łysą i piękną górę, którą mijałam każdego dnia w drodze do pracy. Tablice przedstawiały cztery figurki z kresek wznoszące ręce do nieba, w paroksyzmie radości wywołanej – jak sądzę – heteronormatywnością, na co wskazywał fakt, że jedna z postaci miała spódnicę w kształcie trójkąta. („Co to w ogóle miało być, ten trójkąt? Moja cipa?”) „CHROŃMY DZIECI KALIFORNII!” – wołały figurki z kresek.

Za każdym razem, gdy mijałam znak wetknięty w niczemu niewinną górę, myślałam o fotografii Catherine Opie z 1993 roku, zatytułowanej Self-Portrait/Cutting, przedstawiającej plecy autorki, na których wycięto ostrzem dom i dwie kobiece postaci trzymające się za ręce (dwie trójkątne spódnice!), a nad nimi słońce, chmurkę i dwa ptaki. Opie zrobiła zdjęcie, gdy rysunek jeszcze ociekał krwią. Jak wyjaśnia „Art in America”: „Opie, która niedawno rozstała się z partnerką, chciała wówczas założyć rodzinę, a zdjęcie emanuje wszystkimi bolesnymi sprzecznościami związanymi z tym pragnieniem”^().

Nie rozumiem tego, powiedziałam do Harry’ego. Kto chciałby mieć wersję plakatu Prop 8, tyle że z dwiema trójkątnymi spódnicami?

Może Cathy, wzruszył ramionami Harry.

Napisałam kiedyś książkę o motywie domu w poezji niektórych gejów (Ashbery, Schuyler) i niektórych kobiet (Mayer, Notley). Mieszkałam wtedy w Nowym Jorku, w małym, wiecznie rozgrzanym mieszkaniu na poddaszu przy brooklyńskiej arterii, tuż przy torach pociągu linii F. Miałam niedziałający piec wypełniony wyschniętymi na kamień odchodami myszy, pustą lodówkę, nie licząc kilku piw i jogurtowych batonów z miodem i masłem orzechowym, zamiast łóżka materac na kawałku sklejki nierówno ułożonej na skrzynkach na mleko i podłogę, przez którą słyszałam „proszęodsunąćsięoddrzwipociągu” rano, w południe i w nocy. Spędzałam jakieś siedem godzin na dobę, leżąc w łóżku w tym mieszkaniu. Najczęściej sypiałam gdzie indziej. Napisałam wszystko, co napisałam, i przeczytałam wszystko, co przeczytałam, publicznie, tak samo jak publicznie piszę teraz te słowa.

Byłam bardzo szczęśliwa, wynajmując mieszkanie w Nowym Jorku tak długo, ponieważ wynajem – lub przynajmniej moje podejście do wynajmu, które polegało na tym, że nigdy nie kiwnęłam palcem, żeby cokolwiek poprawić w swoim otoczeniu – pozwala, by rzeczy dosłownie rozpadały się wokół ciebie. A potem, kiedy robi się tego za dużo, po prostu ruszasz dalej.

Wiele feministek opowiada się za „odejściem od domu jako odrębnej, nieodłącznie kobiecej sfery i jego rehabilitacją jako etyki, afektu, estetyki i publiki”^(). Nie jestem pewna, co dokładnie oznaczałaby ta rehabilitacja, choć sądzę, że w swojej książce zmierzałam do czegoś w tym stylu. Ale nawet wtedy podejrzewałam, że robię to, bo nie mam domu i wcale nie chcę mieć.

Lubiłam bawić się w poległego żołnierza, ponieważ mogłam wówczas przyjrzeć się twarzy twojego syna, kiedy tak leżał przede mną: duże migdałowe oczy, skóra, na której dopiero zaczęły pojawiać się piegi. I najwyraźniej znajdował jakąś nową, odprężającą przyjemność w leżeniu na podłodze, chroniony przez wyimaginowaną zbroję, podczas gdy nieznajoma, która szybko stawała się członkiem rodziny, podnosiła kolejno każdą kończynę i obracała ją to w jedną, to w drugą stronę w poszukiwaniu rany.

Niedawno przyszedł do nas przyjaciel i wyciągnął kubek na kawę, prezent od mojej matki. Zamówiła go przez internet, z nadrukowanym zdjęciem na zamówienie. Byłam przerażona, kiedy go zobaczyłam, ale to największe naczynie, jakie posiadamy, więc trzymamy go na wypadek, gdyby ktoś miał ochotę na wiadro ciepłego mleka czy coś w tym rodzaju.

„O rany – powiedział mój przyjaciel, napełniając kubek. – W życiu nie widziałem czegoś równie heteronormatywnego”.

Zdjęcie przedstawia moją rodzinę i mnie, elegancko ubranych w drodze na bożonarodzeniowe przedstawienie Dziadka do orzechów. Dla mojej matki był to ważny rytuał, kiedy byłam mała, więc wróciliśmy do niego teraz, gdy w moim życiu pojawiły się dzieci. Na zdjęciu jestem w siódmym miesiącu ciąży z Iggym, mam wysoko związane kucyki i sukienkę w lamparcie cętki; Harry i jego syn wyglądają niezwykle elegancko w identycznych ciemnych garniturach. Stoimy w domu mojej matki przed kominkiem, z którego zwisają ozdobione monogramami skarpety. Wyglądamy na zadowolonych.

Ale co w tym miałoby być istotą heteronormatywności? To, że moja mama zamówiła kubek w snobistycznej firmie? Że wyraźnie uczestniczymy, lub zgadzamy się na uczestnictwo, w długiej tradycji rodzinnych fotografii wykonywanych podczas świąt, w odświętnych ubraniach? Że moja matka zrobiła dla mnie kubek, po części po to, by dać mi do zrozumienia, że uznaje i akceptuje moje plemię jako rodzinę? A co z moją ciążą – czy z natury jest heteronormatywna? Czy też domniemana opozycja queerowości i prokreacji (albo, dokładniej rzecz ujmując, macierzyństwa) jest raczej reakcyjnym uznaniem tego, jak osoby queer odnalazły się w nowych warunkach, aniżeli znakiem jakiejś ontologicznej prawdy? A skoro coraz więcej takich osób ma dzieci, to czy owa domniemana opozycja po prostu zaniknie? Będzie wam jej brakować?

Czy w samej ciąży jest coś z natury queerowego, w tym sensie, że zmienia ona głęboko „normalny” stan i generuje radykalną intymność – oraz radykalne wyobcowanie – względem własnego ciała? Jak doświadczenie tak głęboko dziwne, dzikie i transformujące może stanowić symbol lub realizację skrajnego konformizmu? A może to po prostu kolejny przykład dyskwalifikowania z pozycji przywileju (w tym wypadku nonkonformizmu lub radykalności) wszystkiego, co zbyt ściśle wiąże się z samicą zwierzęcia? A co z faktem, że Harry nie jest ani mężczyzną, ani kobietą? „Jestem przypadkiem jedynym w swoim rodzaju: dwa w cenie jednego” – wyjaśnia Valentine, postać w jego filmie By Hook or by Crook.

Kiedy i w jaki sposób „nowe systemy pokrewieństwa naśladują starsze systemy rodziny nuklearnej oraz kiedy i w jaki sposób radykalnie je rekontekstualizują, prowadząc do rewizji pojęcia pokrewieństwa?”^(). Jak to ocenić, czy raczej kto ma to ocenić? „Powiedz swojej dziewczynie, żeby sobie znalazła innego dzieciaka do zabawy w dom” – oznajmia eks Harry’ego, gdy zaczynamy razem mieszkać.

Identyfikacja z tym, co rzeczywiste, połączona z sugestią, że inni bawią się w gry albo są jedynie aproksymacją lub imitacją, może dawać przyjemność. Ale każde roszczenie do realności, zwłaszcza gdy wiąże się z tożsamością, to jednocześnie krok w stronę psychozy. „Jeśli człowiek, który myśli, że jest królem, to szaleniec, wówczas król, który myśli, że jest królem, jest nie mniej szalony”^().

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.Źródła wybranych cytatów

O czym nie można mówić… Ludwig Wittgenstein, Tractatus logico-philosophicus, przeł. B. Wolniewicz, Warszawa 2000, s. 83.

Cokolwiek da się w ogóle pomyśleć… Tamże, s. 28.

0 Argonauci odnawiający swój statek… Roland Barthes, Roland Barthes, przeł. T. Swoboda, Gdańsk 2011, s. 125.

praca miłości i mowy… Tamże.

Całowanie brzucha… Michael Ondaatje, The Cinnamon Peeler.Selected Poems, London 1989, s. 152.

Małżeństwo jest przeciwieństwem pary… Gilles Deleuze, Claire Parnet, Dialogues II, trans. H. Tomlinson, B. Habberjam, New York 2007, s. 2.

Twierdzenie, że… Timothy J. Clark, The Sight of Death. An Experiment in Art Writing, New Haven–London 2006, s. 122.

Opie, która niedawno… Jean Dykstra, The Community of Difference, „Art in America” 2009, artnews.com, bit.ly/3af5ChQ, dostęp 13.04.2020.

odejściem od domu… Susan Fraiman, Cool Men and the Second Sex, New York 2003, s. 158.

nowe systemy pokrewieństwa… The Body You Want, Liz Kotz Interviews Judith Butler, „Artforum”, November 1992, faculty.ucr.edu, bit.ly/2xOp9s7, dostęp: 18.03.2020.

Jeśli człowiek, który myśli… Jacques Lacan, Les écrits propos sur la causalité psychique, Paris 1946, s. 162.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

ul. Marszałkowska 43 / 1, 00-648 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9 / 14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, [email protected]

Wołowiec 2020

Wydanie I
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: